Listy O. Jana Beyzyma T. J./List LXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze
Wydawca Wydawnictwo Księży Jezuitów
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Przeglądu Powszechnego”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST LXVI.

Fianarantsoa, 26 października 1909.


Spieszę donieść Ojcu o tem, co u nas zaszło. Nasza Najśw. Częstochowska Pani jawnie zaczyna okazywać swoje miłosierdzie, wysłuchując modlitwy nieszczęśliwych, będzie teraz sposobność oddania Jej publicznie nowego hołdu. Jeden z moich chorych, Józef Rainilaiwao (pisał kiedyś list do Ojca), od dość dawna już stracił wzrok, jednem okiem jeszcze coś, coś troszkę widział, ale wkońcu zupełnie oślepł, bo trąd zajął mu oczy. Chodził macając wszędzie drogę długim kijem, jak to wielu ślepych robi. Rozmawiając kiedyś z nim, powiedziałem: proś naszą Najświętszą Częstochowską Matkę o wyleczenie, jeśli to będzie się zgadzać z wolą Pana Jezusa, to Najświętsza Matka z pewnością zwróci tobie oczy. Z andofji (z za morza) nadesłano cztery eks-wota do zawieszenia na naszym ołtarzu na znak wdzięczności za wysłuchane prośby, módl się z wiarą i ufnością, to i ciebie Matka Najśw. wysłucha. »Dobrze« — odpowiedział Józef — i zaczął błagać Matkę Najśw. o wzrok. Powiedziałem mu też, że jeżeli chce, może obiecać Matce Najśw., że jeżeli go Ona wysłucha, on napisze do Ojca z prośbą o wydrukowanie w Misjach katolickich jego podziękowania Matce Najśw., żeby ten hołd był publiczny. Kiedyś niedawno, zauważyłem kilka razy, że Józef przychodzi do spowiedzi (codzień z małemi wyjątkami, spowiada się i komunikuje) bez kija i nie zawadza nigdzie o ławki przechodząc przez kościół i chodzi swobodnie, jakby widział. Pytam go zatem, jak z oczami teraz? On mi na to: »Przedtem nic nie widziałem, a w święto Matki Boskiej Różańcowej zacząłem widzieć; lewem okiem widzę lepiej, prawem widzę, ale niejasno, małych rzeczy nie widzę, naprzykład pchłę, ale muchę już widzę dobrze; co sobota mam silny ból w całem ciele od głowy aż do nóg, w niedzielę bólu niema, a wzrok robi się jaśniejszy. Przez cały tydzień tak widzę, jak w niedzielę i bólu tego nie mam, tylko co niedziela wzrok się polepsza. Jeszcze nie pora, poczekaj trochę, jak będę widział zupełnie jasno, to ci powiem i napiszesz do księdza Czermińskiego w mojem imieniu«.
Zrobi Ojciec, jak będzie za lepsze uważał w Panu, to pewna, ale mnie się zdaje, że możeby dobrze było, gdyby Ojciec się wstrzymał i nie dał jeszcze drukować obecnego listu, aż potem, dostawszy list od Józefa, każe Ojciec wydrukować opis łaski przezeń otrzymanej i jego podziękowanie zarazem. Jak się to skończy, nie wiem, boć nie możemy wiedzieć, co i jak Matka Najśw. chce zrobić, doniosłem tylko Ojcu to, co dotychczas zaszło, bo choćby Józef i nie odzyskał wzroku zupełnie zdrowego, to i to można już, zdaje mi się, uważać za cudowne uzdrowienie i umieścić w Misjach, żeby ludzi pobudzić do nabożeństwa do Najświętszej Matki. Mam nadzieję, że wkrótce napiszę do Ojca w tej sprawie. Tymczasem dziękujemy Panu Jezusowi i Najśw. Matce, że Jej cześć na dobre będzie się szerzyć nietylko u nas, ale i pod afrykańskiem niebem.
W dniu 17 listopada 1909 r. przysyła nam O. Beyzym zapowiedziany list Józefa Rainilaiwao następującej osnowy:

Do Ciebie Ojcze Czermiński.
Tym listem odwiedzam1 Ciebie w Imię Pana. Powodem dla mnie pisania do Ciebie jest radość mego serca z wielkiej łaski przeze mnie otrzymanej od Świętej Marji Panny, Matki naszej. Od r. 1905 oślepłem i nic zgoła nie widziałem przez cztery lata. W nocy z soboty na niedzielę w święto Matki Boskiej Różańcowej tego roku obudziłem się, a potem znowu się położyłem i drzemałem, ale jeszcze nie spałem. W izbie byłem sam jeden, było ciemno zupełnie i drzwi nikt nie otworzył; otóż podszedł do mnie jakiś człowiek z wielką brodą, a ta broda była wielka i biała, taka wielka, jak niby broda księdza, twarz jego była biała, niby twarz wazaha; odzienie jego było nadzwyczaj czyste i białe i było ludzi może około 10 idących za nim, odzianych też bardzo czysto i biało, jednak nie przypatrywałem się bardzo tym ludziom, bo byłem bardzo zajęty tym człowiekiem, który powiedział do mnie: »Ślepy będzie uzdrowiony« — i znikł. Nie pytałem go, jak się nazywa, ani też on nie powiedział swego nazwiska, dziwiłem się tylko i modliłem się. Potem już w dzień, w niedzielę, w święto Matki Boskiej Różańcowej, dał mi ksiądz Beyzym obrazek Świętej Marji z Częstochowy i powiedział, abym prosił Świętą Marję o uzdrowienie. Znowu się dziwiłem i cieszyłem zarazem, że widzę przedmioty i że słowa księdza Beyzyma były podobne do słów tego człowieka, co mi się w nocy ukazał, bo on powiedział »ślepy będzie uzdrowiony«, a nasz ksiądz powiedział: »proś Świętą Marję, a będą widziały oczy twoje« — chociaż ja nic księdzu Beyzymowi nie powiedziałem o tem, co w nocy widziałem. Kiedy skończyło się 24 dni moich próśb, miałem dobre oczy. Otóż dlatego proszę Ciebie, Ojcze Czermiński, żebyś kazał wydrukować w tych papierach, które nazywają się Misje katolickie, moją pochwałę i moje podziękowanie Świętej Marji publicznie, żeby wszyscy chrześcijanie na świecie wiedzieli, mianowicie:
Chwała. 1. Niech będzie wysławiona po całej ziemi łaskawość Świętej Marji, która wysłuchała moje prośby do Niej zanoszone. 2. Niech dobrze rozumieją wszyscy ludzie, że Święta Marja jest rzeczywiście uzdrowicielem chorych.
Dziękczynienie. 1. Dziękuję Świętej Marji za zwrócenie mi wzroku mego, jak był przedtem. 2. Dziękuję Jej za to, że mnie w wielu rzeczach obroniła.
Postanowienie. Ja przyrzekam, że będę służył dobrze Jezusowi i Marji do śmierci i na wieki, oprócz tego, że będę nakłaniał wszystkich ludzi, żeby ufali Świętej Marji i miłowali Ją.
Żyj!2 niech Ciebie Bóg błogosławi i Święta Marja —

tak mówi Józef Rainilaiwao.

28 października 1909.
Marana.

Ja podpisany Doktor medycyny fakultetu paryskiego poświadczam, że wzmiankowany Józef Rainilaiwao, trędowaty w Maranie, ociemniał i był takim jeszcze do mojej ostatniej wizyty, gdym go widział, z końcem sierpnia lub początkiem września. W tym dniu, po ponownem zbadaniu go, oświadczam, że wzrok na nowo odzyskał, a wobec tego, że miał uszkodzone oczy poprzednio stwierdzone, jest rzeczą pewną, że częściowe zniknięcie ciemnoty nie można uznać za spowodowane w naturalny sposób.

Fianarantsoa, dnia 30 października 1909,
w uroczystość św. Alfonsa Rodrigueza.
Dr. Ch. Decès T. J.

1. Odwiedzam = pozdrawiam.
2. Żyj = bądź zdrów, albo żegnam.

Ten list Józefa przetłómaczyłem, o ile mi się dało, dosłownie. Czy to był sen, czy jakie widzenie to, co on widział w nocy w wigilję Matki Boskiej Różańcowej, tego Ojcu powiedzieć nie mogę, zresztą jest to rzecz małej wagi. Samo zaś uleczenie ślepoty wydało mi się nadnaturalnem, lekarstwa na trąd jeszcze niema, a choćby i było już wynalezione, to nie było użyte, bo Józef żadnych lekarstw na oczy nie miał; żeby na niepewne, w przypuszczeniu tylko nie sądzić, poprosiłem Ojca Decés (jest on doktorem medycyny), żeby badał tę rzecz i orzeczenie swoje dał mi dla Ojca na piśmie, które to orzeczenie do niniejszego listu dołączam. Powiedział mi O. Decés, zbadawszy oczy Józefa, że na pewno odzyskał on wzrok z łaski Matki Najśw., bo medycyna tego dokazać nie może, zatem za naturalne uleczenie tego uważać nie można w żaden sposób. Teraz uleczyła Matka Najśw. Częstochowska oczy Józefa, a przed paru laty dostałem od nas z kraju cztery wota srebrne, przesłane mi na ręce Ojca do zawieszenia na ołtarzu w naszej kaplicy jako podziękowanie za wysłuchanie próśb, dlatego mam wielką nadzieję, że sława naszej Najświętszej Częstochowskiej Pani będzie się tu szerzyć i będą Ja czcić tutaj podobnie jak u nas. Niech drogi Ojciec poleca tę rzecz Panu Jezusowi podczas Mszy św.
Wszystkich Was razem i każdego zosobna polecam opiece Matki Najśw., bardzo proszę o modlitwy i kończę, bo czas bardzo nagli.

(Wyjątki z listów do O. Czermińskiego z dn. 17/XII 1909, 17/I i 17/IV 1910. Fianarantsoa).

...Trzy tomy (a raczej tomiki) »Sachalin« przez Doroszewicza, przetłumaczone na polskie, odebrałem i bardzo Ojcu dziękuję. Tłumaczenie dobre, ale skrócone — wydanie rosyjskie, które mi Ojciec przed paru laty przysłał, obszerniejsze od tego tłumaczenia. Jedno i drugie przeczytałem uważnie i mówię Ojcu otwarcie, co myślę. Wszystko razem jak sama wyspa z jej klimatem, tak też jej mieszkańcy odrażające i straszne. Istne to piekło na ziemi. Odstraszyć się tem mógłby łatwo każdy, jadący tam albo jako turysta, albo dla zysku doczesnego. Mając zaś na celu li tylko zbawienie tylu dusz ginących, którym możnaby dopomóc do zbawienia, jeżeli nie wszystkim, to wielu przynajmniej, tych trudności i okropności nie widzi się wcale, nikną one zupełnie. Czy myśli Ojciec, że może my tu mamy lepiej na Madagaskarze? Bynajmniej. Jeżeli Ojciec może czytał, albo słyszał opisanie Madagaskaru i wydaje się Ojcu to wszystko dodatnio bardzo, to mówię Ojcu, że się Ojciec myli na pewno. Przekonałem się już nie raz i nie dziesięć tutaj, że to, co mówią i piszą o Madagaskarze, to nie wiem, czy jest pół na pół prawdziwe. Będąc jeszcze w Krakowie, czytałem w misjach francuskich, których mi Ojciec pożyczył, opis schroniska, léproserie d'Ambahivoraka et de Marana. Czytając, myślałem, że to szpitale zupełnie dobrze zorganizowane, a czy nie widzi teraz Ojciec, co jest w rzeczywistości? Tak samo jest ze wszystkiemi opisami i opowiadaniami. Sama przyroda — proszę zamienić mróz na upał, a niewielką Ojciec znajdzie różnicę między Madagaskarem a Sachalinem. Ufam mocno, że Najśw. Pani wysłucha moje niegodne prośby i wyśle mnie na Sachalin. Mam też i o sobie coś nowego donieść Ojcu co do zdrowia. Plama na pulsie prawej ręki, o której Ojciec wie oddawna, przedtem powiększała się, a teraz od jakiegoś czasu nietylko że się nie powiększa, ale przeciwnie, zmniejsza się, wprawdzie powoli, ale się zmniejsza. Pokazałem to O. Decés i on potwierdził to samo. Jeżeli to był początek trądu, to być może, że Matka Najśw. wyleczy mnie tak samo, jak Józefa ze ślepoty. Sądzę tak dlatego, że kiedy Najśw. Pani daje powołanie na Sachalin, to też da łaskę, że będę mógł pójść za tem powołaniem. Jak mój szpital będzie się miał ku otwarciu, to dam się zbadać naszym dwu Ojcom doktorom i zaraz Ojcu doniosę, co orzekną względem tego, czym trędowaty, czy nie. Jeżeli będzie to wola Przełożonych, a zatem i P. Jezusa, zostanę tu między trędowatymi nie z musu tylko, ale z największą chęcią i poddaniem się najzupełniejszem do śmierci, ale niech, drogi Ojciec, robi co tylko można, żeby ta moja misja mogła przyjść do skutku, bo rozważywszy wszystko pro i contra zdaje się mi w Panu, że będzie to z większą chwałą Bożą i że moje to nowe powołanie nie jest tylko pobożną zachcianką, ale prawdziwem powołaniem, które nam daje nasza Najśw. Częstochowska Pani. Sądzę, że mnie Ojciec rozumie i dlatego łaskawie wybaczy to natręctwo, z jakiem Ojcu zawsze piszę o Sachalinie. Bo jakże może mi nie być pilno? Już po kopie, a chociaż jeszcze nie po chłopie, alem już stary zbrodniarz, a jeszcze nic nie zrobiłem dla większej chwały Bożej i pożytku bliźnich. Małe kawaleńko życia mi zostaje, mówiąc po ludzku, zatem chciałbym bodaj coś trocha zrobić na żywot wieczny, a nie z pustemi rękoma stanąć przez Panem...

(Wyjątek z listu od O. Czermińskiego z dn. 17/VI 1910 Fianarantsoa).

List Ojca z 24/IV 1910 odebrałem i bardzo zań Ojcu dziękuję, zaraz odpisuję. Stokrotne Bóg zapłać, drogiemu Ojcu, za wszystko, co Ojciec dla nas robił i robi. Jak od siebie, tak też w imieniu tych nieszczęśliwych zesłańców, dziękuję Ojcu za starania u Ks. Prałata Kulczyńskiego. Co z tego wyniknie, przyszłość pokaże, ale już, dzięki Bogu, jest coś... Mnie się zdaje, że byłoby najlepiej, gdyby się dało tak ułożyć, żeby mnie Ks. Prał. Kulczyński (już będąc w urzędowaniu, to rzecz jasna) mógł przyjąć i wysłać zupełnie legalnie, jak on się wyraził, t. j. załatwiwszy wszystko ze rządem. Tylko to słowo: »przyjąć«, żeby on czasem źle nie zrozumiał. Gdyby to »przyjąć« miało znaczyć, że onby mnie przyjął do diecezji, ale że w takim razie nie byłbym już w Towarzystwie, a to i słyszeć nie chcę o tej misji. Jestem gotów na więzienie i śmierć, żeby tylko uratować, ile za łaską Bożą mógłbym dusz na tym nieszczęsnym Sachalinie, ale opuścić Towarzystwo za nic i pod żadnym warunkiem. Dzięki Bogu nic nie popełniłem, za coby mi Przełożeni mieli dać dymisję, a żebym ja sam miał Zakon opuścić, choćby dla jak największych widoków, niech mnie P. Jezus i Matka Najśw. broni i zachowa od tego. Za łaską Bożą wolę tysiąc razy umrzeć, niż raz wystąpić... Z jakiego powodu tego nie wiem, ale jestem ciągle pod tem wrażeniem, że ta misja na Sachalinie to rola dobra, ale wcale nieuprawiana, zatem żeby wydała plon dobry, obfity i trwały, musi być użyźniona nietylko potem pracownika, ale i życiem choćby bez przelewu krwi, tak np. pod pałkami, z nędzy we więzieniu, albo na szubienicy chociaż. Całkowicie należę do Matki Najśw., jednak jeszcze raz po przeczytaniu Ojca listu ofiarowałem się Jej z gotowością na wszystko, co zechce ze mną zrobić, o to tylko proszę Ją przytem ustawicznie, żeby, rozkazując, co zechce, dopomagała mi łaską swoją do wiernego wykonania Jej rozkazów, oraz żeby mnie uchroniła od odpadnięcia od św. wiary nasze i Towarzystwa. O. Prowincjałowi z pewnością P. Jezus nie weźmie za złe, jeśli dla oszczędzenia narazie sił roboczych, wyśle mnie stare niepotrzebne drańcie na pierwszy ogień, a potem, jak zginę, pośle tam na moje miejsce młodego i zdolnego do pracy robotnika. To, co Ks. Kulczyński Ojcu powiedział, że na Sachalinie niewielu katolików, nie dowodzi wcale, żeby tam był brak pracy; jest jej, jak sądzę wiele i to ciężkiej i trudnej pracy. Najpierw oprócz tych 500 skazańców muszą tam być katolicy i między żołnierzami i posieleńcami (t. j. takim, co już odbył katorgę, mieszka wolno, ale z wyspy oddalić mu się nie wolno). A choćby zresztą tylko tych 500 było skazańców, a nikogo więcej z katolików, czy to mała praca? Trudniej z nimi, niż z zupełnie dzikimi, nie mającemi pojęcia o Bogu. Są to ludzie zdziczali, bez wychowania religijnego, przesiąknięci najohydniejszemi zasadami, których się nasłuchali po więzieniach i przedtem jeszcze po miastach europejskiej Rosji; zbrodnie w nich zakorzenione, rozgoryczeni są ustawicznie do ostateczności okropnem obchodzeniem się z nimi władz katorgi, które nie uważają tych nieszczęśliwych za ludzi, mogących jeszcze się zbawić ale mają ich za djabłów i t. p i t. p., czy to mała i łatwa praca uporać się z tem wszystkiem. Św. O. Ignacy mówił, że nie żal życia całego poświęcić dla ustrzeżenia choćby od jednego tylko grzechu śmiertelnego, a cóż dopiero tylu ludzi od tylu zbrodni?! Choćby tam było kilku Księży, z pewnością nie mogliby się oni żalić na brak zajęcia; raczej byleby podołali choć w części temu zadaniu, to już byłoby wcale nieźle — no czy nie? Oprócz tego trzeba też mieć na uwadze i to, że ci nieszczęśliwi nie są razem w jednym miejscu, ale porozrzucani po różnych więzieniach, zatem i podróże czasu potrzebują. — Na samo wspomnienie aż kipi we mnie wszystko. O Jezu! daj łaskę jak najprędzej ram się dostać. Przypomina mi się nieraz i to, żem już po kopie, ale myślę przytem, że kiedy tylu ludzi żyje do przeszło 80 lat, a często i zgórą, to i dla mnie Matka Najśw. może wyprosić u P. Jezusa, żeby mi pozwolił jakie 20 lat jeszcze pracować na Sachalinie, żebym choć coś bodaj mógł zrobić dla Jego większej chwały i pożytku bliźnich i nie starać na sądzie z próżnemi rękoma. Jeżeli Matka Najśw. raczy mnie wysłuchać, to sprawdziłoby się to, com Ojcu w poprzednim liście napisał, nadziei zatem nie tracę. Wąsa nie podkręcam, bo go nie mam, ale za łaską Bożą trzymam się jeszcze mimo kopy nie jak stary grzyb, tylko jak robotnik zdolny jeszcze do zarobku. Całe rozstrzygnięcie spawy w ręku Matki Najśw., od której woli wszystko zależy — fiat voluntas Dei — jak Najświętsza rozporządzi tak będzie najlepiej.

(Wyjątek z listu do M. Xawery Karm. w Łobzowie 17/VI 1901 Fianarantsoa).

List W. M. z 15/IV 1910, za który bardzo dziękuję, odebrałem 25/V 1910 i spieszę z odpowiedzią. Nadzwyczaj byłem rad, dowiedziawszy się z listu W. M., że krzyżyk i ramki, które wystrugałem, na coś się przydadzą w Karmelu i że WW. MM. były zadowolone z tych rzeczy. Bardzo a bardzo WW. MM. nie wymagające, kiedy takie partactwo uważają za coś niby ładnego, ale trudna rada, na nic lepszego mnie nie stać, bom samouk, zatem rada chata czem bogata; cieszy mnie bardzo, że choć w tak małej rzeczy mogłem drogim MM. usłużyć... Dostałem list od O. Czermińskiego, na który również z tym listem odpisuję mu. Wprawdzie niewiele, ale dzięki Bogu, już coś udało się zrobić O. Czermińskiemu w sprawie Sachalinu. Niech tylko drogie MM. usilnie wstawiają się do P. Jezusa i Matki Najśw. za mną w tej sprawie, a jestem przekonany, że ułoży się rzecz prędko i dobrze. U nas obecnie sroży się zima, tak zimno w dzień, jak u Was w listopadzie, kiedy chmury zakryją słońce. W lipcu będzie jeszcze zimniej, to też febry, katary, kaszle i t. p. na porządku dziennym, wskutek nagłej zmiany temperatury: wiatr i chmury, zimno, ukaże się raptem słońce, ciepło, a raczej gorąco, potem znowu zimno. Paradne były obawy Malgaszów co do komety. Przed jej pojawieniem się, rząd ogłosił w gazecie, którą wydaje po malgaszku, że zjawi się kometa. Po malgaszku kometa to gwiazda mająca ogon (kintana manan drambo, czytaj: kintan manan drambu). Zaczęli Malgasze domyślać się, co to będzie znaczyć, czy to dobra, czy zła wróżba i t. p. Niektórzy obawiali się, żeby ogon tej gwiazdy, jeżeli niecała gwiazda, nie spadł przypadkiem na ziemię, a w takim razie jak tam ryż pod ziemią ugotować. Z obawy głodowej śmierci pod ziemią pozabijali drób, jaki kto miał i nagotowali tego wiele, żeby przed śmiercią przynajmniej dobrze się najeść. W sąsiedniej wiosce koło nas znaleźli się praktyczni ludzie, co tak sobie poradzili: wykopali wielki dół, żeby tamtędy zleciał ogon gwiazdy, a nie uszkodził ich domów. Wszystkie te jednak astronomiczne domysły i środki ostrożności na nic się nie zdały, bo ani gwiazda sama, ani jej ogon dotychczas nie zleciał na ziemię... Wszystkie drogie MM. pozdrawiam i polecam piece Boskiego Serca i Najśw. Matki i bardzo a bardzo proszę o modlitwy.

Fianarantsoa, 28 kwietnia 1911.

List Ojca z dn. 25/II 1911, za który bardzo dziękuję, odebrałem 11/IV 1911. Nie mogłem odpisać zaraz następną pocztą, bo dawałem rekolekcje moim chorym; odprawiali bardzo gorliwie, więc mam w Panu nadzieję, że owoce bodaj jakieś będą z tych rekolekcyj. Przeczytałem uważnie »Katolicyzm w Rosji«, który mi Ojciec przysłał, i zdaje się mi, że obecnie jest tam gorzej, niż było przed ukazem o wolności wyznań — jak zwykle się dzieje — recydywa silniejsza od samej choroby. Szelmowska schizma strasznie łeb zadziera do góry. Szczerze jednak Ojcu mówię, że mnie to wcale nie odstręcza i trwam stale w moim zamiarze, a raczej powołaniu. Schizma potężna to tak, ale Matka Najśw. daleko potężniejsza to też tak, dlatego z najzupełniejszem poddaniem się woli Bożej czekam, proszę i ufam. Nie można dać za wygrane! Zobaczy Ojciec, że te wszystkie trudności do niczego nie posłużą, jak tylko do lepszego uwidocznienia potęgi i miłosierdzia Matki Najśw. Dowiedziałem się też, że niedawno był delegowany urzędnik do szczególnych poruczeń dla zbadania sprawy propagandy katolickiej w Moskwie i t. p. Czy i o ile te wiadomości są prawdziwe, mniejsza o to, nie dopytuję się wcale, bo to wszystko prawdopodobne. Nadziei jednak wcale nie tracę, bo niedawno dowiedziałem się o jednej rzeczy, która dla mnie jest jakby wskazówką, że Najśw. Panna wysłucha moje niegodne prośby. Nic Ojcu o tem jeszcze nie piszę, żeby na niepewne nie mówić, jak się rzecz wyjaśni, to zaraz Ojca o tem uwiadomię. O sobie nic jeszcze Ojcu porządnego donieść nie mogę. Zbliża się wprawdzie szpital ku ukończeniu, ale jeszcze niegotów, a ciężko idzie jak z kamienia, wszystko trzeba jakby przemocą zdobywać. Mając do czynienia z rosyjskimi czynownikami, miałbym bodaj czy niemniej trudności, jak je mam tutaj. Ha — cóż robić, niech to wszystko będzie ku większej chwale Bożej. Kończę, bo jestem w usposobieniu, które nie da się opisać; jedno mnie tylko pociesza, że P. Jezus i Matka Najśw. widzi wszystko. Bardzo, a bardzo, proszę o modlitwy.

(Wyjątki z listów do O. Czermińskiego z dn. 17/VI i 17/VII 1911, Fianarantsoa).

Kilka słów tylko dorzucam do listu Ks. Sacjusza, żeby się dowiedzieć co i jak jest, bo mnie zaniepokoiło Ojca tak długi milczenie. Proszę mi z łaski Swojej donieść, ile mam w kasie w Krakowie, żebym mógł wiedzieć ilu chorych mogę przyjąć do szpitala. Ma się robota ku końcowi. Jak P. Jezus pozwoli, to za niedługo poślę Ojcu wszystkie fotografje i list do Misyj. W tych dniach przenoszę się z mojej obecnej siedziby na mieszkanie do szpitala i tam razem z zakonnicami, które już na to tylko czekają w Fianarantsoa, przygotujemy wszystko potrzebne do otwarcia i zaraz wprowadzam tam garstkę moich opłakańców, jeśli nie zajdzie przeszkoda ze strony rządu, o co wcale nietrudno. Solą w oku jest im trochę mój szpital, bo na całej wyspie takiego zakładu niema. Mam jednak mocną nadzieję, że Matka Najśw. uchroni nas. Kiedy kazała budować, to chwalić P. Jezusa i Ją samą, w tym szpitalu nam dopomoże... Jeśli Najśw. Pani do tego dopomoże i pobłogosławi, to we wigilję Wniebowzięcia moi biedacy zakwaterują się już w szpitalu. Robię co mogę, żeby wszystko było na ten czas gotowe do uszczęśliwienia mojej chorej komendy, więc łatwo Ojciec pojmie, że mam krętaniny poddostatkiem tak, że ledwo brewjarz zdoła odmówić. Upoważnienie od rządu na otwarcie szpitala jest już na piśmie, dzięki Bogu, bez tego nie możnaby było otwierać zakładu. — Nie wiem dlaczego miałbym się na Ojca pogniewać za to, że Ojciec chciałby, żeby mnie wysłano do misji O. Hillera. Prawdę powiedziawszy, pociągu do niej nie czuję, ale że wkrótce, t. j. kiedy wszystko tutaj w należyty ruch wprawię, będę »servus inutilis«, zatem chcę być i pracować tam, gdzie W. O. Prowincjał zechce mnie mieć. Wiem dobrze, że, po ludzku sądząc, o Sachalinie narazie trudno myśleć, mimo to jednak mam wciąż jakby jakiś rodzaj przeczucia, że wbrew wszystkim ludzkim zapatrywaniom się na stan rzeczy obecny i nieprzeparte trudności, Matka Najśw. usunie te wszystkie przeszkody i raczy mną niegodnym posłużyć się wkrótce do ratowania dusz na Sachalinie. Dlatego też, robiąc tu wszystko tak, jakbym miał tu do śmierci pracować, nie przestaję Matkę Najśw. ustawicznie prosić i ufać w Jej pomoc.
Bardzo, a bardzo proszę o modlitwy.

(Z listu do M. Xawery Karmelitanki w Łobzowie).

Listy drogich Matek z 8/V 1911 odebrałem 21/VI 1911, bardzo za nie dziękując zabieram się do odpisywania. Niech W. Matka przeprosi ode mnie W. M. Przeoryszę, WW. MM. Teresę i Magdalenę, że osobno każdej nie odpisuję, bo niema sposobu. Tak jestem obecnie obarczony, że chwilki wolniejszej znaleść nie mogę. Rzeczy obecnie tak się mają: bardzo maleńko pozostaje do zupełnego ukończenia szpitala, więc przeniosłem się z dawnej chaty do nowego mieszkania, żeby zyskać na czasie, bo chodzić kilka razy dziennie na robotę i wracać, nie jestem w stanie, znaczy to bowiem robić 5 do 6 klm. dziennie, zatem większa część dnia schodziłaby na chodzeniu, co spowodowałoby też niemałą zwłokę. Dwie zakonnice już zamieszkały też w szpitalu, a trzecia przybędzie, jak chorzy przeniosą się z dawnej jamy do mieszkań dla nich pobudowanych. Przygotowujemy jak można najspieszniej wszystko, co potrzeba, żeby chorzy mogli być wprowadzeni, t. j. numerujemy odzież, przygotowujemy sienniki, oczyszczamy mieszkania, które jak zwykle po odejściu murarzy i t. p. artystów tak są zawalone gruzem i śmieciem, że wejść tam trudno i t. d. i t. d. Zakonnice pracują dzielnie z wilkiem poświęceniem i zaparciem się. Wziąłem oprócz tego jeszcze dwóch ludzi do pomocy, ale mimo to pracy jest wiele, zatem czasu wolnego znaleść niepodobna. Prawdziwie cudowna opieka Matki Najśw. nad tem dziełem. Oprócz innych tego dowodów, które drogie Matki znajdą wkrótce opisane w Misjach, a które tu opuszczam dla braku czasu, oto najnowszy dowód opieki Matki Najśw. nad nami. Poodbijaliśmy paki z nadsyłanemi do szpitala rzeczami. Byłem pewny, że wszystko, co tam było, przyjdzie mi wyrzucić, bo, ka wszyscy tu utrzymywali, wszystko zgniło, te bowiem paki od 10 lat nie były otwierane. Ku nieopisanemu zdziwieniu znaleźliśmy wszystko w porządku. Nic zgoła ani wilgoć, ani szczury, myszy i t. p. nie zepsuły. Płótno i papiery, w które było poowijane ornaty, bielizna kościelna i t. p. było mokre i zbutwiałe, a jak ornaty, tak bielizna kościelna suche zupełnie i świeże, jakby dopiero co z igły; słowem żadnej szkody niema z łaski Matki Najśw., której chwała i dziękczynienie za tę łaskę niech będzie po wszystkie wieki. Obecnie do Mszy św. używam bielizny, którą drogie MM., przed nie wiem ilu laty przysłały. Nie trzeba było prać przedtem, bo wszystko śliczne, świeże, białe tak, jak je drogie MM. włożyły do pudełka. Podziękowałem i ustawicznie dziękuję Matce Najśw., że tak radzi o swojej czeladzi, ale co warte moje niegodne modlitwy. Niech WW. MM. bedą łaskawe podziękować Matce Najśw. za taką łaskę. Ks. Superjor, zakonnice, co są tu do szpitala przeznaczone i wszyscy inni, co widzieli rzeczy z pak wydobyte, mówią że to prawdziwy cud opieki Matki Najśw., bo, sądząc po ludzku, niepodobna było, żeby te wszystkie rzeczy nie pogniły. Jakby dlatego, żeby dać znać o swej obecności, jakiś szczur nadgryzł jedną miotłę (mam tych mioteł przeszło 100 z ryżowej słomy) i tyle tylko wszystkiego szkody. No, czy nie jest to widoczna opieka naszej Najśw. Pani?! — Co do Sachalinu tak wciąż robię, jak W. Matka pisała, t. j. staram się, by wszystko jak najlepiej i jak najprędzej ukończyć, w ruch wprawić i zaraz potem za łaską Bożą na Sachalin... Jestem zupełnie gotów na to wezwanie, ale nich drogie MM. proszą Matkę Najśw. by mnie jak najprędzej wysłać raczyła. Obecnie bielizna z Karmelu w użyciu, ale może jeszcze choć raz przed śmiercią Mszę św. odprawię u drogich MM. Byłoby to prawdziwem szczęściem dla mnie, bo wzmocniłbym się porządnie na duchu przed nową niezbyt łatwą misją. Ale jak we wszystkiem tak i w tem dziej się najświętsza wola Boża... Tyle narazie, bo czasu nie stało. — Wszystkie WW. MM. pozdrawiam i o modlitwy bardzo a bardzo proszę, za otrzymane listy jeszcze raz pokornie dziękuję i kończę bazgraninę.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Beyzym.