Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/491

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dla oszczędzenia narazie sił roboczych, wyśle mnie stare niepotrzebne drańcie na pierwszy ogień, a potem, jak zginę, pośle tam na moje miejsce młodego i zdolnego do pracy robotnika. To, co Ks. Kulczyński Ojcu powiedział, że na Sachalinie niewielu katolików, nie dowodzi wcale, żeby tam był brak pracy; jest jej, jak sądzę wiele i to ciężkiej i trudnej pracy. Najpierw oprócz tych 500 skazańców muszą tam być katolicy i między żołnierzami i posieleńcami (t. j. takim, co już odbył katorgę, mieszka wolno, ale z wyspy oddalić mu się nie wolno). A choćby zresztą tylko tych 500 było skazańców, a nikogo więcej z katolików, czy to mała praca? Trudniej z nimi, niż z zupełnie dzikimi, nie mającemi pojęcia o Bogu. Są to ludzie zdziczali, bez wychowania religijnego, przesiąknięci najohydniejszemi zasadami, których się nasłuchali po więzieniach i przedtem jeszcze po miastach europejskiej Rosji; zbrodnie w nich zakorzenione, rozgoryczeni są ustawicznie do ostateczności okropnem obchodzeniem się z nimi władz katorgi, które nie uważają tych nieszczęśliwych za ludzi, mogących jeszcze się zbawić ale mają ich za djabłów i t. p i t. p., czy to mała i łatwa praca uporać się z tem wszystkiem. Św. O. Ignacy mówił, że nie żal życia całego poświęcić dla ustrzeżenia choćby od jednego tylko grzechu śmiertelnego, a cóż dopiero tylu ludzi od tylu zbrodni?! Choćby tam było kilku Księży, z pewnością nie mogliby się oni żalić na brak zajęcia; raczej byleby podołali choć w części temu zadaniu, to już byłoby wcale nieźle — no czy nie? Oprócz tego trzeba też mieć na uwadze i to, że ci nieszczęśliwi nie są razem w jednym miejscu, ale porozrzucani