Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/490

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dało tak ułożyć, żeby mnie Ks. Prał. Kulczyński (już będąc w urzędowaniu, to rzecz jasna) mógł przyjąć i wysłać zupełnie legalnie, jak on się wyraził, t. j. załatwiwszy wszystko ze rządem. Tylko to słowo: »przyjąć«, żeby on czasem źle nie zrozumiał. Gdyby to »przyjąć« miało znaczyć, że onby mnie przyjął do diecezji, ale że w takim razie nie byłbym już w Towarzystwie, a to i słyszeć nie chcę o tej misji. Jestem gotów na więzienie i śmierć, żeby tylko uratować, ile za łaską Bożą mógłbym dusz na tym nieszczęsnym Sachalinie, ale opuścić Towarzystwo za nic i pod żadnym warunkiem. Dzięki Bogu nic nie popełniłem, za coby mi Przełożeni mieli dać dymisję, a żebym ja sam miał Zakon opuścić, choćby dla jak największych widoków, niech mnie P. Jezus i Matka Najśw. broni i zachowa od tego. Za łaską Bożą wolę tysiąc razy umrzeć, niż raz wystąpić... Z jakiego powodu tego nie wiem, ale jestem ciągle pod tem wrażeniem, że ta misja na Sachalinie to rola dobra, ale wcale nieuprawiana, zatem żeby wydała plon dobry, obfity i trwały, musi być użyźniona nietylko potem pracownika, ale i życiem choćby bez przelewu krwi, tak np. pod pałkami, z nędzy we więzieniu, albo na szubienicy chociaż. Całkowicie należę do Matki Najśw., jednak jeszcze raz po przeczytaniu Ojca listu ofiarowałem się Jej z gotowością na wszystko, co zechce ze mną zrobić, o to tylko proszę Ją przytem ustawicznie, żeby, rozkazując, co zechce, dopomagała mi łaską swoją do wiernego wykonania Jej rozkazów, oraz żeby mnie uchroniła od odpadnięcia od św. wiary nasze i Towarzystwa. O. Prowincjałowi z pewnością P. Jezus nie weźmie za złe, jeśli