Listy O. Jana Beyzyma T. J./List LXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze
Wydawca Wydawnictwo Księży Jezuitów
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Przeglądu Powszechnego”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST LXV.

Fianarantsoa, 28 kwietnia 1909.


Wymawia mi Ojciec, że znaku życia nie daję, jakgdybym już w samej rzeczy pożegnał się z tą ziemią, na pół dnia zatem opuściłem choć bardzo naglące roboty, żeby do Ojca napisać i inne korespondencje pozałatwiać, bo kto wie, czy prędko znowu będę mógł toż samo zrobić. Nie pisałem dotychczas od dość już dawna, nie z lenistwa, ale z niemożności. Budowa tego nieszczęsnego nie szpitala ale szpitalika, bo to domek mogący pomieścić 140 chorych tylko a nie więcej, wlecze się i wlecze bez końca. Straty wskutek tego ogromne, a im dłużej ta zwłoka trwać będzie, tem straty będą większe jak materialne, tak, co gorsze jeszcze, duchowe. Robię zatem, co tylko mogę, żeby przyśpieszyć. Nazewnątrz już wszystko prawie ukończone, ale wnętrze niemało czasu zajmie. Obecnie w kaplicy składa się ołtarz, t. j. to wszystko, co zrobione przez stolarzy, potem ja będę przybijał ozdoby, które wyrzeźbiłem, jak mogłem i potrafiłem z desek, z których porobione były paki przychodzące z Europy, bo z tutejszego drzewa niesposób było cokolwiek zrobić, jak tylko cokolwiek podeschnie, zaraz pękać zaczyna i niema na to rady. We westjarji półki obecnie układają na bieliznę, w innych miejscach też robi się co i jak się da, a że wszędzie muszę wciąż doglądać i kierować robotą, żeby gdzie jakiego głupstwa nie zrobili (co wcale nietrudno tym artystom), któreby trzeba było na nowo przerobić, co naturalnie przyczyniłoby kosztu i przedłużyło robotę, a oprócz tego o chorych zapomnieć też nie mogę, zgodzi się zatem drogi Ojciec, że niełatwo mi znaleść chwilkę wolnego czasu. Oto ma Ojciec powód mego milczenia.
Nie chcę posądzać nikogo i nie posądzam, ale często przychodzi mi na myśl, że może niejeden z naszych dobroczyńców posądzić mnie może o niedbalstwo, wskutek którego niepilno mi się dzieje z ukończeniem i otwarciem szpitala. Było już tak raz przed kilku laty. Da Pan Bóg, że może już niezadługo będzie można porobić fotografje wnętrza, wtedy Ojciec da je odbić w Misjach katolickich i przekonają się nasi dobroczyńcy, że ani nygusowałem, ani dawanych nam jałmużn nie używałem na co innego, jak tylko na szpital, t. j. według ich przeznaczenia. Twardo idzie mi wszystko, jak z kamienia, ale inaczej być nie może, bo wszystkie dzieła Boże napiętnowane zawsze †, jednak przy tem wszystkiem Pan Jezus i pociechy nie szczędzi. Mateczka Najświętsza radzi o swojej czeladzi, osładza Ona i żywot doczesny tych nieszczęśliwych, a co więcej, że co do duszy moje czarne pisklęta doskonale się trzymają za Jej łaską.
Przed Wielkanocą, we Wielkim tygodniu odprawiliśmy trzydniowe rekolekcje, nic a nic zgoła nie wspominałem im o milczeniu, mimo to przez te trzy dni ani śpiewów, oprócz w kościele, ani śmiechów żadnych, ani rozmów ożywionych nie słyszałem wcale. Komunikują bardzo często, t. j. najmniej 3—4 razy w tygodniu, a niejeden codzień się powiada i komunikuje. Rozmowy brudne, plugawe, dzięki Bogu, bardzo rzadkie między moimi biedakami, a wykroczenia uczynkowe przeciw szóstemu przykazaniu jeszcze rzadsze. Jak tylko znajdzie się jakiś brudas, co sobie pozwala na nieczyste, nieskromne żarty, albo pieśni, to inni powstają przeciw temu i mnie uwiadamiają: »Ojcze, upomnij tego a tego, bo brzydko gada« — słowem, że opieka Matki Najśw. aż nadto widoczna wszędzie. Dałby Bóg, żeby ci biedacy wytrwali w dobrem do śmierci. Niema co owijać w bawełnę, jak to mówią, ale mówmy otwarcie, patrząc na rzeczy tak, jak one są rzeczywiście. Czy to nie wstyd i nie hańba dla białych, czyto Polaków, czy Francuzów, czy innych, że czarny, prawie zupełnie dziki jeszcze Malgasz, zaledwie coś, coś wie o Bogu, o nieśmiertelności duszy i t. d., garnie się do Boga, chce koniecznie dostać się do nieba, a biali przeciwnie, nie chcą znać tego Boga i robią, co mogą, żeby jęczeć potem całą wieczność w piekle i oprócz tego innych do piekła wciągnąć. Tutaj na Madagaskarze kto szerzy rozpustę w najwyższym stopniu i niewiarę jak nie francuscy koloniści? Niech Ojciec nie sądzi, żeby oni to robili cichaczem, pokryjomu, gdzieżtam, publicznie, zupełnie tak, jakby w tem nic złego nie było. Francuz uczciwie po katolicku ożeniony, należy tu do bardzo nielicznych wyjątków. Czy oni przywiązują jaką wartość do zbawienia duszy, tego ja domyśleć się dotychczas nie mogłem. Nieraz słyszałem tak np. mówiących: »Wiem, że trzeba każdemu spowiadać się, bodaj raz w rok przed Wielkanocą, ale ja nie mam po co iść do spowiedzi, bo rozgrzeszenia dostać nie mogę«. Na pytanie, dlaczego tak sądzi, odpowiada, że musiałby wydalić z domu nałożnicę, a on przecież tego zrobić nie może. O powszednim dniu i mowy niema, a w niedzielę na Mszy św. kościół napełniony Malgaszami, a Francuzów jeżeli się znajdzie dwóch albo trzech, to już wiele, najczęściej niema żadnego w kościele. Słowem, że jak w całym świecie obecnie, tak i na Madagaskarze Kościół nasz święty ciężkie czasy przeżywa.
Jak Matka Najświętsza da ukończyć i zaludnić szpital i jeżeli moje pisklęta wytrwają za łaską Bożą w dobrem ich dotychczasowem usposobieniu, to będzie ten szpital, choć obrzydliwy, bo trędowaty na ciele pod względem duchownym jakby jaką małą oazą wśród tej wielkiej pustyni bezbożności. Może ta mała garstka wiernych sług Pana Jezusa, pośród których raczy On zamieszkać, będzie mogła choć w niewielkiej części zadośćuczynić za wszystkie zniewagi Boskiemu Sercu wyrządzone przez bezbożny świat. To moje najgorętsze pragnienie, i mam wielką nadzieję, że ono się ziści, bo ten szpital jest dziełem Samej Matki Najśw. Rzecz jasna, że chciałbym, żeby to jak najprędzej mogło być uskutecznionem i dlatego bardzo, a bardzo proszę jak Ojca, tak też wszystkich tych, co czytać będą tan mój list, jeżeli go Ojciec w Misjach wydrukuje, żeby mi w tem dopomogli modlitwą.
Choć długo milczałem, ale narazie niech będzie dość, co na dłuższą bazgraninę brak czasu nie pozwala. Wszystkich Was razem i każdego zosobna polecam opiece Matki Najśw. i bardzo proszę o modlitwy.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Beyzym.