Listy O. Jana Beyzyma T. J./List LXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze
Wydawca Wydawnictwo Księży Jezuitów
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Przeglądu Powszechnego”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST LXIV.

Fianarantsoa, 11 kwietnia 1908.


Po nie wiedzieć jak długim milczeniu, mogę znowu wreszcie dać znak życia. Roboty budowlane były zupełnie przerwane, dlatego dotychczas nie pisałem. Obecnie za łaską Bożą znowu wszystko w ruchu i, jeżeli Matka Najśw. pozwoli, mam nadzieję, że na przyszły rok będę mógł wreszcie otworzyć szpital. Kiedy mianowicie, to rzecz jasna, że przewidzieć i na pewno powiedzieć nie mogę, ale w każdym razie już nie tak długo będziemy na to czekać. Jak moi chorzy, tak też wogóle Malgasze nie mogą dość się nadziwić, jak woda może dojść rurą do szpitala o kilometr odległości i, jak mówią, iść do góry, bo nie chcą tego zrozumieć, że źródło znajduje się o 30 m. wyżej, niż szpital, dlatego, że na oko to się nie wydaje. Powiadają, że trzeba być wazaha, żeby tak wodę poprowadzić, boć ona przecie sama nie może iść do góry. Kurki też dla Malgaszów rzecz nadzwyczajna, nigdy ich bowiem nie widzieli; paradnie wyglądają ich zadziwione miny, oczy wlepione w kurek, gęby wszystkie pootwierane, jak długie i szerokie, i wyczekują pojawienia się wody, na której widok głośne okrzyki podziwu. Dzieci w całem znaczeniu tego słowa.
Na skończenie szpitala mam, dzięki Bogu i miłosierdziu łaskawych ludzi, dość pieniędzy, ale prawdopodobnie bardzo maleńko zostanie na utrzymanie chorych, a o zakonnicach, niezbędnych do obsługi szpitala, jeszcze i mowy niema, bo nie mam funduszu na to. Choćby zresztą na zakonnice przyszło się jeszcze jakich parę lat czekać, mniejsza z tem, dopóki da Bóg siły i zdrowie, będę sam wszystkiem, jak byłem dotychczas. Bardzo mi chodzi tylko o to, żebym mógł mieć jak najwięcej dusz dla Pana Jezusa pozyskać i dlatego proszę pokornie wszystkich, kto może i łaskaw, żeby dla miłości Matki Najśw. dopomagali mi w tem, choćby najmniejszemi datkami. Będzie miejsc 200 w szpitalu, ale liczba chorych zależy li tylko od funduszu na utrzymanie. Kasa, w której ten fundusz się znajduje — miłosierdzie ludzkie — żeby zaś ta kasa nie była opróżnioną, to rzecz Samej Najśw. Pani, w której całą ufność pokładam. Jak powstanie szpitala, tak też jego istnienie oparte li tylko na jałmużnie, żadnej innej pomocy nie mam wcale.
U nas nienajlepszą przyszłość przewidują, wciąż mówią, że z nami tu wkrótce tak będzie, jak we Francji. Rząd skasował już sporo szkół po posterunkach misyjnych. Wszystko to jednak nie przestrasza ani zniechęca mnie wcale, ufam mocno, że mój szpital ostoi się i za łaską Bożą będzie wydawał owoce dla nieba, bo Matka Najświętsza potężniejsza, niż wszystkie rządy na świecie razem. Ufam i dlatego nie przestanę prosić na wszystkie strony o łaskawe wsparcie. Gdyby nawet, co jak mam nadzieję, za łaską Bożą nie nastąpi, rząd zabrał mi wszystko, to więcej niż pewno, że każdy bodaj najmniejszy datek nie zostanie bez nagrody, bo Najśw. Pani stokrotnie po swojemu wynagrodzi wszystkim dobroczyńcom, którzy będą popierać Jej dzieło.
Dla braku czasu, nie mogę narazie opisywać wszystkiego, to tylko Ojcu powiem, że mam sporo namacalnych dowodów na to, że nasza Najśw. Częstochowska Pani radzi o swej nieszczęśliwej czeladzi, za co niech Jej będzie cześć, chwała i dziękczynienie po wszystkie wieki. Jestem prawie pewny, że jeżeli Ojciec ten list wydrukuje w Misjach katolickich, to niejeden może z czytających powie: bardzo to dobre te wszystkie zakłady dobroczynności, ale przytem wszystkiem nic innego nie słychać, tylko daj i daj na wszystkie strony, a jak na toż czasu obecnie wcale nienajlepsze mamy. Prawdą to jest i nie śmiałbym się naprzykrzać, gdybym mógł bez tego się obejść. Równocześnie jednak przyszło mi na myśl, że gdyby powiedzieć jakiemukolwiek żebrakowi tak: »Ot, dałbyś już ty przynajmniej pokój temu, tylu żebraków i bez ciebie wciąż wyciąga rękę, końca temu niema« lub coś w tym rodzaju, najprawdopodobniej odpowiedziałby, że żebrania innych, chociażby ich było nie wiedzieć jak wielu, wcale nie zaspokaja jego głodu i t. p. potrzeb życia. Rzecz się ma zupełnie tak samo i z trędowatymi, że zewsząd wyciągają się ręce z prośbą o pomoc, to nie zmniejsza wcale nędzy nieszczęśliwych trędowatych, którzy najsłuszniej mogą być uważani za najnieszczęśliwszych ze wszystkich nieszczęśliwych i dlatego nie mogę cicho siedzieć, ale muszę koniecznie kołatać do serc litościwych. Tem śmielej zaś to robię, że wszystkie jałmużny nam dane, nie są wcale datkiem, ale jest to dług, który zaciąga Sama Najśw. Panna u miłosiernych ludzi i niezawodnie spłaci go z niezmiernym procentem, bo Ona nie da się przewyższyć w hojności. My z naszej strony odwdzięczamy się naszym dobroczyńcom jak umiemy i możemy, t. j. odprawiam Msze św., a moje czarne pisklęta ofiarują wciąż Komunję św., różańce i inne modlitwy za dobroczyńców żywych i umarłych.
Kończąc, polecam drogiego Ojca opiece Matki Najświętszej i bardzo proszę o modlitwy.

(Wyjątki z listów do O. Czermińskiego z dn. 11/IV, 26/V, 26/VII 1908, Fianarantsoa).

...Obecnie roboty, biorąc na uwagę, że jesteśmy na Madagaskarze, a nie w Europie, idą prawie gorączkowo, jaśliby tak miało iść do końca, to może, za łaską Bożą, na przyszły rok będę mógł wreszcie otworzyć szpital. Na ukończenie mam dość grosza, dzięki Bogu, a na utrzymanie SS. i jak największej ilości chorych zaczynam w Imię Matki Najśw. szturmować do litości ludzkiej. Ciągle tu słyszę, że źle, że tak prawdopodobnie będzie z nami jak we Francji, ale wszystko to nie trafia mi do przekonania i nie przestrasza wcale, co mnie tam wszystkie rządy, mój rząd to sama Najśw. Pani, jak Ona rozporządzi tak będzie, a nie jak rząd francuski. Wszystkim wciąż mówię, że szpital będzie otwarty i to za aprobatą rządu, boć kazała budować Matka Najśw., więc też i obronić potrafi od napaści wrogów; nic nie mogą mi zrobić Masoni więcej nad to, na co zezwoli P. Jezus — dziej się Jego najśw. wola. Że Matka Najśw. chce, żeby istniało Jej dzieło, to prawie widoczne. Ot np. równocześnie z tym listem wysyłam odpowiedź do jakiegoś pana, mieszkającego na Litwie, który mi napisał, że wie iż mam dość pieniędzy na ukończenie szpitala, ale, że prawodopodobnie na utrzymanie chorych, niewiele będę miał, więc on chce zbierać w tym celu jałmużny i pyta mnie o adres. No czy nie jestże to jakby wskazówką woli Matki Najśw. Przy tem wszystkiem nie mogę ani na chwilę zapomnieć o Sachalinie. Powołanie moje do trędowatych, za łaską Matki Najśw., nie słabnie wcale, ale nie przestają Ją prosić o to, żeby, jeśli taka Jej najśw. wola, pozwoliła skończyć szpital, wprawić wszystko w ruch, a potem żeby mnie raczyła na Sachalin odkomenderować, żeby ile będzie można z Jej pomocą wyrwać dusz z tego istnego piekła na ziemi, a bodaj i wiecznego. Żem stary (58 lat), trochę zmachany i że rząd rosyjski nas nie przyjmuje, to wszystko niczem. Matka Najśw. wszystko może, zatem i te trudności usunie, jeśliby to było z większą chwałę P. Jezusa i pożytkiem tych nieszczęśliwych, co marnie giną. Wiem, że Ojciec, przeczytawszy to, pomyśli pewno: ot pium desiderim, ale to niemożliwe. Patrząc na rzecz czysto po ludzku i mnie toż samo się zdaje, mimo to jednak coraz bardziej wzrasta we mnie nadzieja, że Najśw. Panna wysłucha moje, choć tak niegodne, prośby... Nie mówię na pewne, boć nemo index in propria causa, ale zdaje się mi, że ten zapał do Sachalinu nie jest pokusą, bo 1-o w powołaniu do trędowatych jestem stale za łaską Matki Najśw. mocny i gotów do śmierci na mojem stanowisku pozostać, a 2-o nigdy ani razu nie prosiłem Matki Najśw. wprost o wysłanie mnie na Sachalin, ale zawsze proszę, żeby dopomogła mi ukończyć prędko i dobrze szpital, zaludnić go najwięcej, żeby jak najwięcej dusz pozyskać, umieścić zakonnice niezbędne do obsługi, wszystko w ruch należyty wprawić, a dopiero potem, jeśli taka Jej najśw. będzie wola i łaska, dalej na Sachalin. Widzę jasno, jak i Ojciec, trudności nieprzezwyciężone, ale, że Najśw. Pani wszechwładna, zatem ufam i modlę się z najzupełniejszem poddaniem się Jej najśw. woli.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Beyzym.