Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/495

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czy i o ile te wiadomości są prawdziwe, mniejsza o to, nie dopytuję się wcale, bo to wszystko prawdopodobne. Nadziei jednak wcale nie tracę, bo niedawno dowiedziałem się o jednej rzeczy, która dla mnie jest jakby wskazówką, że Najśw. Panna wysłucha moje niegodne prośby. Nic Ojcu o tem jeszcze nie piszę, żeby na niepewne nie mówić, jak się rzecz wyjaśni, to zaraz Ojca o tem uwiadomię. O sobie nic jeszcze Ojcu porządnego donieść nie mogę. Zbliża się wprawdzie szpital ku ukończeniu, ale jeszcze niegotów, a ciężko idzie jak z kamienia, wszystko trzeba jakby przemocą zdobywać. Mając do czynienia z rosyjskimi czynownikami, miałbym bodaj czy niemniej trudności, jak je mam tutaj. Ha — cóż robić, niech to wszystko będzie ku większej chwale Bożej. Kończę, bo jestem w usposobieniu, które nie da się opisać; jedno mnie tylko pociesza, że P. Jezus i Matka Najśw. widzi wszystko. Bardzo, a bardzo, proszę o modlitwy.

(Wyjątki z listów do O. Czermińskiego z dn. 17/VI i 17/VII 1911, Fianarantsoa).

Kilka słów tylko dorzucam do listu Ks. Sacjusza, żeby się dowiedzieć co i jak jest, bo mnie zaniepokoiło Ojca tak długi milczenie. Proszę mi z łaski Swojej donieść, ile mam w kasie w Krakowie, żebym mógł wiedzieć ilu chorych mogę przyjąć do szpitala. Ma się robota ku końcowi. Jak P. Jezus pozwoli, to za niedługo poślę Ojcu wszystkie fotografje i list do Misyj. W tych dniach przenoszę się z mojej obecnej siedziby na mieszkanie do szpitala i tam razem z zakonnicami, które już na