Przejdź do zawartości

La San Felice/Tom II/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Królowa.

Marja Karolina Arcyksięźniczka Austrjacka opuściła Wiedeń w kwietniu 1768 roku, aby zaślubić Ferdynanda IV. w Neapolu. Kwiat królewski razem z wiosną przybył do swego przyszłego królestwa.
Miała ona zaledwie lat szesnaście, rodziła się bowiem 1752 roku, ale ukochana córka Marji Teresy, posiadała rozum o wiele jej wiek przewyższający, była więcej jak wykształconą bo uczoną, więcej jak rozumną, bo filozofką. Prawda że w danej chwili to zamiłowanie filozofii, zamieniło się w nienawiść przeciwko tym którzy nią żyli.
Zawsze była piękną w całem znaczeniu tego wyrazu, ale kiedy chciała, była czarującą. Jej blond włosy jak złoto przeglądały z pod pudru, czoło szerokie i gładkie, bo, niepokoje tronu, nienawiść i zemsta nie poorały go jeszcze, oczy jej mogły współzawodniczyć z czystością lazurowego nieba pod którem panowała; nos prosty, broda trochę zdarta, znak niezłomnej woli, nadawały jej profil grecki. Twarz miała owalną, usta wilgotne i karminowe, zęby których białość równała się kości słoniowej, nakoniec szyja, gors i plecy, jakby z marmuru wykute, godne najpiękniejszych posągów odnalezionych w Herkulanum i Pompei, albo przybyłych do Neapolu z muzeum Farnezejskiego — uzupełniały tę wspaniałą całość. Widzieliśmy w pierwszym rozdziale naszej książki, co pozostało z tej piękności w trzydzieści lat później.
Mówiła poprawnie czterema językami: naprzód swoim rodowitym, niemieckim, dalej francuzkim, hiszpańskim i włoskim, tylko mówiąc szczególniej pod wpływem gwałtownego wzruszenia, popełniała błąd w wymowie, jakby trzymała mały kamyczek w ustach, ale oczy błyszczące i ruchliwe, czystość myśli, nadewszystko kazały zapominać o tej wadzie.
Była pyszna i dumna, jaką powinna być córka Marji-Teresy i siostra Marji-Antoniny. Lubiła przepych, panowanie i władzę. Co zaś do innych namiętności, mających się w niej rozwinąć, te ukrywały się jeszcze pod dziewiczą zasłoną szesnastoletniej narzeczonej.
Przybywała ze swemi marzeniami niemieckiej poezji, do pięknego kraju, gdzie dojrzewają cytryny, jak powiedział poeta germański; przybywała zamieszkać szczęśliwą okolicę Campania felice, gdzie urodził się Tasso a umarł Wirgiljusz. Gorącego serca, poetycznego umysłu, spodziewała się zrywać jedną ręką w Pausilipie laur rosnący na grobie poety Augusta, drugą ocieniający w Sorento kolebkę śpiewaka Godfreda. Małżonek którego zaślubiała miał lat ośmnaście. Będąc młodym i dobrej rasy, był bez wątpienia piękny, wykwintny i odważny. Czy będzie on Euryolem albo Tankredem, Nisusem albo Renandem? Ona zawsze była gotową zostać Kamillą albo Herminją, Kloryndą lub Dydoną.
Zamiast swoich fantazji młodocianych i snów poetycznych, znalazła człowieka którego już znacie, z wielkim nosem, wielkiemi rękami i nogami, z mową pospolitą i ruchami lazarona. Po raz pierwszy spotkali się w Pertella, pod namiotem jedwabnym haftowanym złotem, dnia 12 maja. Jej brat Leopold towarzyszył jej i miał oddać w ręce królewskiego małżonka. Leopold jak Józef II. jego brat, napojony był zasadami filozoficznemi i pragnął zaprowadzić wielkie reformy w swoich państwach. W istocie, pamięta jeszcze Toskanja, że pod jego panowaniem zniesiono karę śmierci.
Tak jak Leopold był chrzestnym ojcem swej siostry, Tanucci był opiekunem króla. Od pierwszego wejrzenia, młoda królowa i stary minister nie podobali się sobie wzajemnie. Karolina odgadła w nim zarozumiałą mierność, który odebrał królowi możność, utrzymując go w ciągłej nieświadomości, i środki stania się kiedyś wielkim królem, albo przynajmniej królem tylko. Bezwątpienia, byłaby ona uznała genjusz małżonka wyżej od niej stojącego, w swojem dlań uwielbieniu prawdopodobnie byłaby została królową uległą, małżonką wierną. Inaczej się stało — od razu odgadła niższość swego męża i jak jej matka powiedziała do Węgrów: Jestem król Marja Teresa, tak ona powiedziała Neapolitańczykom: Jestem król Marja Karolina.
Nie tego pragnął Tanucci; nie chciał ani króla ani królowej, on chciał być pierwszym ministrem.
Na nieszczęście było zastrzeżenie w umowie ślubnej dostojnych małżonków, mały artykulik, na który Tanucci nie znając jeszcze wówczas młodej arcyksiężniczki, nie zwracał uwagi: Marja Karolina miała mieć prawo bywania na radach państwa, od chwili urodzenia następcy tronu.
Było to okno, które dwór Austryjacki otwierał na dwór Neapolitański. Wpływ dotąd przychodząc z Francji pod Filipem II. i Ferdynandem VII odkąd Karol III. został królem Hiszpańskim przychodził z Madrytu.
Tanucci zrozumiał, że tym oknem otwartym dla Marji Karoliny, wchodziła przewaga austryjacka.
Prawda że dopiero w pięć lat po zawarłem małżeństwie, urodził się następca korony. A Marja Karolina około roku 1774 mogła dopiero korzystać z przyznanego jej przywileju.
Tymczasem zaślepiona marzeniami jakich się upornie trzymała, Marja Karolina miała nadzieję że potrafi wykształcić swego męża. Tem łatwiejszem jej się to zdawało, że Ferdynand był zadziwiony jej nauką. Słysząc Karolinę mówiącą z Tanuccim i kilku wykształconemi osobami dworu, zdumiony uderzając się w czoło powiedział: królowa wszystko umie! Później skoro się przekonał dokąd go ta jej nauka prowadziła i jak go sprowadzała z drogi, którą chciał postępować, do tych wyrazów dodawał: królowa wszystko umie — a jednak popełnia tyle głupstw co ja, który jestem tylko osłem.
Jednakże, powoli zaczął ulegać wpływowi tego wyższego umysłu i zgodził się na proponowane mu lekcje. Jakto już powiedzieliśmy, literalnie nauczyła go czytać i pisać, nie mogła go tylko żadną miarą nauczyć eleganckiego obejścia dworów północy, staranności o samego siebie, tak rzadko spotykanej w krajach gorących, gdzie woda nietylko potrzebą, ale przyjemnością być powinna; tej kobiecej sympatji do kwiatów i zapachu, jakich koniecznie wymaga ich toaleta, tej gadaniny słodkiej i zachwycającej, zdającej się być pożyczoną w połowie od szmeru strumienia, w połowie od śpiewu makolągwy i słowika.
Wyższość Karoliny upokarzała Ferdynanda. Prostactwo Ferdynanda budziło wstręt w Karolinie.
Prawda, że ta wyższość niezaprzeczalna w oczach uprzedzonego króla, mogła być w ścisłem znaczeniu tego słowa, zaprzeczaną przez ludzi prawdziwie uczonych, widzących w gadaninie królowej wynik tej nauki powierzchownej, która o tyle traci na gruntowności o ile zyskuje na rozległości. Może, w istocie, sądząc ją tak jak powinna być sądzoną, znalezionoby w niej więcej gadaniny niż dowodzenia, a nadewszystko pedantyzmu właściwego książętom domu Lotaryngskiego, Którym tak głęboko byli dotknięci jej bracia Józef i Leopold: Józef mówiący ciągle nie dając nikomu czasu do odpowiedzi, Leopold, prawdziwy nauczyciel, więcej stworzony do trzymania laski Orbeljusa, niżeli berła Niemiec.
Taką była królowa. Miała niewielki manuskrypt bardzo drobno pisany, ułożony przez nią samą, do jej własnego użytku od Pitagoresa aż do Jana Jakóba Rousseau, i kiedy miała przyjmować u siebie ludzi, na których chciała zrobić pewne wrażenie, przeglądała swój rękopis, i w miarę okoliczności umieszczała w rozmowie zdania które zawierał.
Co było zadziwiającego w tem, że królowa udając rozumną, wierzyła we wszystkie zabobony neapolitańskiego ludu.
Przytoczymy dwa przykłady tych zabobonów. Zadaniem tej książki jest nie tylko odmalowanie królów, książąt, dworaków poświęcających życie dla zasady i ludzi poświęcających wszystko dla złota i łaski, ale chcemy odmalować jeszcze naród ruchliwy, przesądny, ciemny i dziki. Powiedzmy więc, za pomocą jakich środków naród ten burzył się albo uspokoił.
Była w Neapolu kobieta nazwana „świętą kamieni“. Utrzymywała ona że nie będąc wcale chorą, codziennie wydawała z siebie pewną ilość małych kamyków, które rozdawała wierzącym w nią. Te kamienie niezależnie od drogi jaką przebyły zanim ujrzały światło, miały własność robienia cudów i po niejakim czasie, współzawodniczyły z relikwiami najczcigodniejszych świętych Neapolu. Tę mniemaną świętą chociaż nie chorą, na żądanie jej spowiednika i doktora, przeniesiono do wielkiego szpitala Pellegrini, gdzie była na stole dyrektorskim i miała najpiękniejszy pokój w zakładzie. Raz osiedlona w tym pokoju, dzięki pobłażliwości spowiednika i chirurgów, mających się z tego dobrze, prowadziła handel na wielką skalę cudownemi kamieniami.
Niesłusznie mówimy handel — nie, kamieni nie sprzedawano, dawano je; ale święta uczyniwszy przysięgę że nie ruszy pieniędzy w monecie, przyjmowała suknie, biżuterje, prezenta wszelkiego rodzaju nareszcie, w pokorze i dla miłości Boga.
Handelek ten w każdym innym kraju a nie w Neapolu, zaprowadziłby świętą do policji poprawczej, albo do domu warjatów; w Neapolu zaś był to jeden cud więcej.
A więc królowa była najzawołańszą zwolennicą „świętej kamieni“ posełała jej podarunki i sama do niej pisywała — królowa była szczodrą, zbyt szczodrą swoim pismem — polecając się jej modlitwom, które liczyła że jej pomogą do spełnienia zamiarów. Można pojąć że od chwili gdy królowa osobiście, a do tego królowa filozofka, odwoływała się do świętej, wątpliwości jeżeli jeszcze były jakie, znikły lub zdawały się znikać. Nauka tylko pozostała niewierną.
Właśnie nauka w tej epoce, mówimy tu o nauce lekarskiej, była reprezentowaną przez tego samego Dominika Cirillo, którego ujrzeliśmy w pałacu królowej Joanny w czasie burzliwego wieczoru, kiedy poseł Championneta z takiemi trudnościami przybił do skały podpierającej pałac; to też Dominik Cirillo, człowiek postępu, pragnący aby jego ojczyzna postępowała za ruchem ziemi, w którym zdawała się wcale nie brać udziału, Dominik Cirillo osądził haniebnem dla Neapolu, w chwili gdy na całym świecie błyskało światło encyklopedyczne, pozwolić na odgrywanie tej komedji, mogącej zaledwie uchodzić przy ciemnocie dwunastego lub trzynastego wieku.
A zatem najprzód udał się do chirurga będącego w zmowie ze świętą i próbował otrzymać od niego wyznanie tego oszustwa. Chirurg obstawał że to był cud. Dominik Cirillo ofiarował mu, jeżeli powie prawdę, wynagrodzić go osobiście za stratę jakąby mu sprowadziło wyjawienie tej tajemnicy. Chirurg obstawał przy tem co powiedział. Cirillo widział że zamiast jednego ma dwóch oszustów do zdemaskowania Postarał się o wiele kamieni wydawanych przez święta, rozebrał je i przekonał się, że jedne były to zwyczajne kamyki zbierane nad brzegiem morza, drugie ze stwardniałej ziemi wapiennej, inne nakoniec pumeksowe, żaden nie był z rodzaju tych jakie się tworzą w ciele człowieka chorującego na kamień. Cirillo, z kamieniami w ręku, drugi raz poszedł do chirurga, ale ten uparł się utrzymać swoją świętą. Cirillo widział że trzeba to zakończyć jawnie. Ponieważ jego zdolności i popularność w medycynie poddawała wszystkie szpitale pod jego rozporządzenie, wszedł pewnego dnia, w towarzystwie kilku chirurgów i doktorów zebranych w tym celu, do szpitala, udał się do pokoju świętej i zrewidował jej produkt nocny. Miała czternaście kamieni do rozporządzenia wiernych.
Cirillo, kazał ją zamknąć i pilnować przez dwa lub trzy dni. Podług zwyczaju, wydawała i dalej kamienie, tylko nie jednakową ilość, ale wszystkie były tego rodzaju jakie widzieliśmy. Cirillo zalecił swemu uczniowi, zostawionemu przy niej na straży, pilne nad nią czuwanie. Ten zauważył że święta trzymała zwykle ręce w kieszeniach, tylko od czasu do czasu podnosiła je do ust, jak ktoś jedzący pastylki. Uczeń zmusił ją do wyjęcia rąk z kieszeni, i przeszkodził podnoszenia ich do ust. Święta nie chcąc się zdradzić jawnym oporem swemu strażnikowi, prosiła o pozwolenie zażycia tabaki i podnosząc palec do nosa jednocześnie podniosła rękę do ust i zdołała połknąć trzy lub cztery kamienie. Prawda że te były już ostatnie. Młodzieniec dostrzegł oszustwo; schwycił ją za obiedwie ręce, zawezwał kilka kobiet i rozkazał w imieniu Cirilla rozebrać ją. Znaleziono worek zaszyty pod jej koszulą, mieszczący w sobie pięćset do sześciuset kamieni. Spisano z tego protokół i Cirillo oskarżył świętą przed trybunałem policji poprawczej o oszustwo. Trybunał skazał ją na trzy miesiące więzienia. Znaleziono w pokoju świętej tłomok pełen srebra, klejnotów, koronek, drogocennych przedmiotów. Wiele z tych przedmiotów i to najkosztowniejszych, pochodziło od królowej, której listy święta okazała w trybunale.
Królowa była strasznie rozgniewana, a jednakże proces narobił tyle hałasu, że nie śmiała odebrać kobiety z rąk sprawiedliwości; ale zemsta jej ścigała Cirilla i tej to okoliczności zawdzięczał, że doznane prześladowania, uczyniły rewolucjonistę z człowieka nauki.
Co do świętej, pomimo protokółu Cirilla, wyroku trybunału uznającego ją winną, znalazło się jeszcze w *Neapolu dość serc przejętych wiarą, nie zaprzestających przesełania jej darów i polecania się jej modlitwom.
Drugi przykład przesądu jaki mieliśmy opowiedzieć o królowej, jest następujący:
Był w Neapolu około roku 1777, to jest w epoce narodzin tego samego księcia Franciszka, którego widzieliśmy na galerze naczelnej doszłego już wówczas do wieku człowieka i o którym wspomnieliśmy później jako o protektorze kawalera San Felice, był zakonnik mający około ośmdziesięciu lat, opinię świętości propagowaną w jego klasztorze, ciągnącym z niej korzyści. Zakonnicy jego koledzy, rozgłosili, że czapeczka którą poczciwiec zwykle nosił, otrzymała od nieba dar ułatwienia połogów, tak że na wszystkie strony rozrywano świętą czapeczkę. Łatwo się domyśleć że zakonnicy wypuszczali ją z klasztoru, tylko na wagę złota. Kobiety, które po użyciu czapeczki, miały połogi łatwe, głośno o tem mówiły, co zwiększało opinję szczęśliwej czapeczki. Te które miały połogi ciężkie a nawet umierały, oskarżano o brak wiary i czapeczka nic na tem nie traciła.
Karolina w ostatnich dniach swej ciężarności dowiodła, że była wpierw kobietą zanim została królową i filozolką Posłała po czapeczkę, przyrzekając że za każdy dzień posiadania jej, posełać będzie sto dukatów klasztorowi. Trzymała ją pięć dni z wielkiem zadowoleniem zakonników, a ogromną rozpaczą innych kobiet brzemiennych, narażonych na wszelkie niebezpieczeństwo nieszczęśliwego połogu, wynikające z pozbawienia ich pomocy rozgłośnej relikwii.
Nie umielibyśmy powiedzieć czy czapeczka zakonnika przyniosła szczęście królowej, ale wiemy z pewnością, że nie przyniosła szczęścia dla Neapolu. Podły i fałszywy jako książę, Franciszek był fałszywy i okrutny, jako król.
Ta manja popisywania się z nauką wspólną Karolinie i jej braciom Józefowi i Leopoldowi, była tak wielką, że kiedy Karol książę Pouilly następca tronu urodzony 1775 roku, i swojem przyjściem na świat otwierający matce drzwi rady państwa, zachorował w 1780 r. i gdy zwołano najsławniejszych lekarzy aby mu nieść pomoc, Karolina nie z niepokojem matki, a z pewnością profesora mieszała się do konsultacji, objawiała swoje zdanie, starając się kierować środkami przepisywanemi dziecku.
Ferdynand pragnąc być tylko ojcem, trzeba mu oddać sprawiedliwość, był w rozpaczy, widząc domyślnego następcę skazanym na śmierć niechybną. Nie mógł znieść zimnej rozprawy królowej o przyczynach podagry, wtenczas kiedy dziecię jej konało z ospy. Widząc że pomimo powtarzanych gestów, nakazujących jej milczenie, rozprawiała dalej, podniósł się, wziął ją za rękę i powiedział:
— Czyż nie pojmujesz, że niedość być królową aby znać medycynę, ale trzeba jej się uczyć jeszcze. Ja jestem tylko osłem, wiem o tem, milczę więc tylko i płaczę Zrób tak jak ja, albo wynoś się.
I ponieważ chciała w dalszym ciągu wykładać swoją teorję, wyrzucił ją za drzwi popychając cokolwiek silniej aniżeli przywykła i przyspieszając jej wyjście ruchem nogi, odpowiedniejszym dla lazarona niż dla króla.
Z wielką rozpaczą ojca, młody książę umarł. Co do Karoliny, ta poprzestała w rodzaju niby pociechy, na powtarzaniu mu słów Spartanki, których nigdy nie słyszał, i nie umiał ocenić ich stoicyzmu:
— Rodząc go, wiedziałam że musi kiedyś umrzeć.
Łatwo pojąć że dwa tak różne charaktery nie mogły długo żyć z sobą w zgodzie. To też chociaż nie jednakowe przyczyny niepłodności istniały między Ferdynandem a Karoliną, jak między Ludwikiem XVI a Marją Antoniną, początki ich związku tak płodnego później, nie zalecały się obfitością.
W istocie, patrząc na drzewo genealogiczne wymalowane przez del Pozzo, widzę że pierwszym dzieckiem z małżeństwa Ferdynanda i Karoliny była księżniczka Marja Teresa, która urodziła się 1772 roku, została arcyksiężną 1790, cesarzową 1792 i umarła 1803 roku.
Cztery więc lata upłynęły, nie przynosząc owoców związku, prawda że przyszłość powetowała zwłokę przeszłości Trzynaście książąt i księżniczek było dowodem, że zgoda dwojga małżonków, tak było częstą jak ich kłótnie. Prawdopodobnem więc jest, że instynktowy wstręt oddalający z początku Karolinę od jej małżonka, usunęło później wyrachowanie polityki. Kobieta młoda, piękna, namiętna tak jak królowa, miała od chwili zbadania usposobienia swego małżonka, do swego rozporządzenia środki, skłaniające go zawsze do spełnienia jej woli. W istocie, Ferdynand nie umiał nic odmówić swojej nauczycielce, tem więcej swojej żonie — i jakiej żonie! — Marji Karolinie Austryjackiej, to jest najponętniejszej kobiecie, jaka istniała kiedykolwiek.
Co przedewszystkiem wpływało na odsuwanie się tej natury delikatnej i czułej od tej drugiej natury cielesnej i pospolitej, to strona lazarońska Ferdynanda, Tak naprzykład, ile razy król był na operze w San Carlo, zawsze sobie kazał przynosić do loży kolację. Ta kolacja, raczej pożywna niż delikatna, byłaby niezupełną bez półmiska makaronu narodowego. Ale w istocie, król mniej cenił makaron niż sposób jedzenia go. Lazaroni mają szczególniejszą zręczność w spożywaniu tego dania, którą zawdzięczają pogardzie widelca. To też Ferdynand, między wielu innemi życzeniami, pragnąc być królem Lazaronów, brał zawsze półmisek ze stołu zbliżał się na przód loży i w pośród oklasków parteru, jadł swój makaron na sposób poliszynela, patrona jadających makaron.
Kiedy pewnego dnia oddał się temu zajęciu w obecności królowej i został obsypany oklaskami, królowa nie mogła dłużej wytrzymać, podniosła się i wyszła dając znak dwom towarzyszącym jej kobietom: la San Março i la San Clemente, aby poszły za nią Skoro się król obrócił, zobaczył lożę pustą.
A jednakże, historja wspomina tego rodzaju przyjemność podzielaną przez Karolinę. Ale wtenczas królowa kochała po raz pierwszy i była w owej epoce o tyle nieśmiałą, o ile później bezwstydną. Widziała ona w maskaradzie bez masek, o której opowiemy, środek zbliżenia się do pięknego księcia Caramanico, którego widzieliśmy tak nienaturalnie umierającego w Palermo.
Król utworzył oddział żołnierzy, którym z przyjemnością dowodził i nazwał go swym pułkiem Liparjotów bo składający go prawie wszyscy, byli popisowi z wysp Liparyjskich.
Powiedzieliśmy wyżej, że Caramanico był kapitanem, a król półkownikiem tego oddziału.
Pewnego dnia król nakazał wielki przegląd swego uprzywilejowanego pułku, na płaszczyźnie Portici. U stóp Wezuwjusza, grożącego wiecznie zniszczeniem i śmiercią, rozpięto dwa wspaniałe namioty, pod które przyniesiono z pałacu królewskiego wina wszystkich krajów i wiktuały wszelkich rodzajów.
Jeden z tych namiotów zajmował król w ubiorze oberżysty, to jest w kurtce i spodniach z białego płótna, tradycyjną bawełnianą czapką, na głowie, opasany pąsowym jedwabnym sznurem, za którym w miejsce szpady, jaką Vatel poderżnął sobie gardło, tkwił wielki nóż kuchenny. Nigdy król nie czuł się tak swobodny, jak pod tem ubraniem; byłby je rad zachować całe życie.
Dziesięciu albo dwunastu posługaczy tak jak on ubranych, gotowych na rozkazy pana i do usługi oficerów i żołnierzy. Byli to najpierwsi dygnitarze dworu, arystokracja Księgi Złotej Neapolu.
Drugi namiot zajmowała królowa w stroju oberżystki z Opery komicznej, w spódniczce błękitnej, gorseciku czarnym, haftowanym złotem i fartuszku czerwonym haftowanym srebrem Miała na sobie kompletny strój z różowych korali i naszyjnik, kolczyki i bransolety, Łono i ramiona na wpół nagie, włosy bez pudru, to jest w całej swej lubieżnej obfitości ze złotawym odblaskiem, były powstrzymywane, jak kaskada blizka zerwaniu tamy, lazurową siatką.
Dwanaście dam dworskich ubranych jak teatralne pokojówki, z całą wytwornością i wyrachowaniem kokieterji, mogącej uwydatnić ich naturalne powaby, składały jej ruchomy szwadron, nie ustępujący w niczem szwadronowi Katarzyny Medicis.
Ale jak to już powiedzieliśmy, na tej maskaradzie bez masek, tylko miłość była zamaskowaną. Uwijając się pomiędzy stołami, Karolina dotykała swą suknią, dozwalającą widzieć cudowną łytkę, munduru młodego kapitana, patrzącego tylko na nią, który podnosił i przyciskał do serca bukiet, odpadły od jej piersi kiedy nalewała mu pić. Niestety! jedno z tych dwóch tak gorąco bijących serc — już zamarło, drugie biło jeszcze ale pragnieniem zemsty i nadziejami nienawiści.
Coś podobnego odbywało się w dziesięć lat później w małym Trjanon i takaż sama komedja, wprawdzie bez udziału gburowatych żołnierzy, odgrywała się między królem i królową Francji. Król był młynarzem, królowa młynarką a chłopiec młynarski nazywający się Dillon albo Coigny, w elegancji, piękności a nawet szlachetności nie ustępował księciu Caramanico.
Bądź co bądź, ognisty temperament króla nie zgadzał się z kaprysami małżeńskiemi Karoliny, ofiarowywał też innym kobietom tę miłość, którą ona pogardzała. Ferdynand był tak słabym dla Karoliny że w niektórych chwilach nie umiał zachować tajemnicy swej niewierności. Wtedy, nie przez zazdrość, ale z obawy żeby rywalka nie odebrała jej wpływu, królowa udawała uczucie jakiego nie miała i skazywała na wygnanie tę, której mąż powierzył jej nazwisko. Taki wypadek miał miejsce z księżną Luciano zdenuncjowaną przez samego króla. Oburzona słabością swego królewskiego kochanka, księżna przebrała się po mezku, stanęła na drodze króla i obrzuciła go wymówkami Król uznał swój błąd, upadł jej do nóg i błagał przebaczenia; niemniej jednak księżna musiała opuścić dwór i Neapol, wyjechała do swego majątku, zkąd przez siedm lat król nie śmiał jej odwołać.
Zupełnie przeciwne postępowanie księżnej Cassano Serra, sprowadziło na nią tęż samą karę. Napróżno król starał się jej przypodobać, spotykał ciągły opór. Król równie niedyskretny w niepowodzeniach jak w tryumfach, powiedział Karolinie zkąd jego zły humor pochodzi. Królowa dla której zbyt wielka cnota była żywym wyrzutem, za opór skazała ją na wygnanie, tak jak księżnę de Luciano za uległość.
Tą rażą król jej jeszcze nie przeszkadzał. Prawda że czasami brakowało mu już cierpliwości.
Jednego dnia, królowa nie mając pod ręką dla wywarcia swego złego humoru faworyty, czepiła się faworyta króla; był nim książę d’Altavilla na którego, jak sądziła miała się prawo uskarżać. Ponieważ w uniesieniu, królowa nie umiała się hamować, nie szczędziła mu obelg. Zapomniała się do tego stopnia, iż powiedziała księciu, że nadskakiwaniem niegodnym szlachcica skarbił sobie łaskę króla.
Książę d’Altavilla zraniony w swej godności, udał się natychmiast do króla, opowiedział całe zdarzenie i prosił o pozwolenie oddalenia się od dworu. Król rozwścieczony poszedł do królowej, a kiedy ta zamiast go uspokoić, irytowała jeszcze złośliwemi odpowiedziami, wymierzył jej, chociaż była córką Marji Teresy a on królem Ferdynandem, policzek, który padając z ręki tragarza nie odbiłby się dźwięczniej od twarzy jego córki.
Królowa schroniła się do siebie, zamknęła w swych apartamentach, złościła się, krzyczała, płakała. Ale tą rażą Ferdynand uparł się i ona pierwsza musiała powrócić i prosić tegoż samego księcia d’Altavilla o pogodzenie jej z Jej królewskim małżonkiem.
Powiedzieliśmy jakie wrażenie na Ferdynandzie sprawiła rewolucja Francuzka. Znając sprzeczne charaktery dwojga panujących pojmiemy, że wrażenie to inaczej oddziałało na Karolinę.
U Ferdynanda było to uczucie zupełnie egoistyczne, zastanawianie się nad własną, sytuacją, zupełna obojętność dla losu Ludwika XVI. i Marji Antoniny których nie znał, ale obawy podobnegoż losu dla siebie.
U Karoliny było to uczucie rodzinne, godzące ją w samo serce. Kobieta ta, mogąca patrzeć suchem okiem na umierające swe dziecko, uwielbiała swą matkę, braci, siostrę i nakoniec Austrję, której zawsze poświęcała Neapol. Była to duma królewska śmiertelnie zraniona, mniej samą śmiercią, jak hańbą tej śmierci; była to najzaciętsza nienawiść rozbudzona do tego okropnego narodu francuskiego, odważającego się traktować w ten sposób nietylko królów ale i władzę królewską, wywołująca na usta tej kobiety przysięgę zemsty, nie mniej nieprzebłaganej jak ta, którą młody Annibal poprzysiągł Rzymowi.
W istocie, dowiadując się kolejno, w ciągu ośmiu miesięcy o śmierci Ludwika XVI. i Marji Antoniny, Karolina prawie oszalała z wściekłości. Różnorodne wrażenia przestrachu i gniewu, zmieniły jej fizjonomię i pomieszały myśli. Widziała wszędzie tylko Mirabeau, Dantonów, Robespierów! Nie można jej było mówić o przywiązaniu i wierności poddanych, bez narażenia się na utratę jej łaski. Nienawiść jej dla Francji kazała jej widzieć w Neapolu partję republikańską która nie egzystowała wcale, ale którą skutkiem prześladowania wywołała. Nazywała Jakobinem każdego człowieka, przewyższającego swych ludzi wartością osobistą i dystynkcją, każdego czytającego gazetę paryzką, każdego eleganta naśladującego mody francuzkie, a szczególniej noszących włosy krótko obcięte. Wszelkie najzwyczajniejsze dążności, skierowane ku postępowi społecznemu, były uważane za zbrodnię, którą tylko śmierć lub wieczne więzienie mogło odkupić. Po wynalezieniu tych podejrzeń w Mezzo-Ceto, Emanuelu Des, Vitagliano, i Gaglianim trojgu dzieciach, razem, zaledwo sześćdziesiąt pięć lat liczących i ich egzekucji na placu Chateau, Paganich, Comforlich, Cirillów uwięziono. Tylko na pierwszy raz, podejrzenia królowej padły na ludzi najwyższej arystokracji: książę Colonna, książę Caurano, Caracciolo. Riavis, nakoniec hrabia Ruvo którego widzieliśmy z Cirillim w liczbie spiskujących w pałacu królowej Joanny, zostali zaaresztowani bez żadnego powodu, zaprowadzeni do zamku i poleceni dozorcy więzienia jako najniebezpieczniejsi spiskowcy.
Król i królowa zwykle nie zgadzający się z ni czem, odtąd zgadzali się w jednym punkcie swej nienawiści dla francuzów, tylko nienawiść króla była ociężała, zadawalniająca się trzymaniem się od nich zdaleka, kiedy przeciwnie nienawiść Karoliny była czynną, oddalenie nie wystarczało jej, potrzebowała ich zagłady.
Charakter dumny Karoliny oddawna ugiął niedbały charakter Ferdynanda, który jak to powiedzieliśmy, czasami buntował się, kiedy zdrowy rozum wskazywał że mu kazano schodzić z prawej drogi, ale z czasem, cierpliwością i uporem, królowa zawsze dochodziła celu jaki sobie założyła.
Tak też, w nadziei przyjęcia udziału w jakiej koalicji przeciw Francji, a nawet wydania jej wojny osobiście, za pośrednictwem Actona, założyła i uorganizowała prawie bez wiedzy męża, armię z 70.000 ludzi, zbudowała flotę z 100 okrętów, zgromadziła znaczne zapasy i czuwała nad wszystkiem — nakoniec, aby każdego dnia na rozkaz króla, wojna mogła się rozpocząć.
Zrobiła więcej: uznając niemoc generałów neapolitańskich, którzy nigdy nie dowodzili armią w bitwie, rozumiejąc jak żołnierze będą mało ufać tak niezdolnym generałom jak sami, zażądała od swego siostrzeńca cesarza Austrjackiego jednego z jego generałów, uchodzącego za najlepszego strategika epoki, jakkolwiek dopiero był sławnym z swych szachów, barona Karola Mack. Cesarz spiesznie jej go ofiarował i lada chwila oczekiwano przybycia tej niezbędnej osobistości, przybycia o którem tylko królowa i Acton mieli być uwiadomieni, a król nie wiedział o niem wcale.
W tym to właśnie czasie Acton, czując się panem położenia i wiedząc że tylko jeden człowiek na świecie mógłby go zrzucić i wstąpić sam na jego miejsce, pomyślał o pozbyciu się tego człowieka, oddalenie go bowiem nie wystarczało mu już.
Pewnego dnia dowiedziano się w Neapolu że książę Caramanico, wice król Sycylji, był chory, nazajutrz że był umierający, na trzeci dzień że umarł. W niczyjem sercu śmierć ta nie sprawiła tak strasznego wstrząśnienia jak w sercu Karoliny; ta miłość, najpierwsza ze wszystkich, wzrosła przez nieobecność i tylko śmierć mogła ją z tamtąd wyrwać. Cierpienie było tem boleśniejsze, że musiała się z niem taić przed ciekawym wzrokiem ogarniającym ją; udała chorobę, zamknęła się w pokoju najodleglejszym swego apartamentu, tam tarzając się po dywanach, z paznogciami zagłębionemi we włosy, twarzą we łzach, z rykiem zranionej pantery, przeklinała niebo, króla, swoją koronę, przeklinała tego kochanka nie kochanego przez nią, a który zabił jej jedynego kochanka — którego kochała, przeklinała siebie, a nadewszystko przeklinała naród, który opiewając tę śmierć po ulicach, obwiniał ją że zrobiła ofiarę dla swego wspólnika Actona. Nareszcie obiecała wylać na Francję i na Francuzów całą żółć zebraną w głębi swego serca.
Podczas tego cierpienia, jedna tylko osoba, powiernica jej wszystkich tajemnic, a którą Karolina umiała przyłączyć do swej zemsty, mogła wchodzić aż do niej; była to Emma Lyona jej faworyta.
Dwa lata ubiegłe od czasu tej śmierci, boleści może największej doznanej w ciągu całego życia przez Karolinę, mogły zwiększyć maskę obojętności na jej twarzy, ale nie mogły zabliźnić ran krwią płynących wewnątrz.
Prawda, że oddalenie Bonapartego uwięzionego w Egipcie, przybycie Nelsona zwycięzcy z pod Abukir z całą jego flotą, pewność że przez tę Circe nazwiskiem Emma Lyona, uczyni Nelsona sprzymierzeńcem nienawiści i wspólnikiem swej zemsty, dały jej gorżką radość, jedyną jakiej wolno zakosztować sercom w żałobie, zrozpaczonym duszom. W tym usposobieniu umysłu, scena zaszła wieczorem w pałacu ambasady angielskiej, to jest groźby ambasadora francuzkiego i jego wypowiedzenie wojny, zamiast przestraszyć nieubłaganą nieprzyjaciółkę, zadzwoniło w jej uszach jak odgłos zegara bijącego godzinę tak długo i tak niecierpliwie wyczekiwaną.
Nie tak było z królem; na nim scena ta wywarła bardzo złe wrażenie i z jej powodu nie spał całą noc. To też, powróciwszy do swych apartamentów, nakazał nazajutrz dla rozrywki polowanie na dzika w lasach Asproni.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.