Królobójcy/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Gąsiorowski
Tytuł Królobójcy
Wydawca Dom Książki Polskiej S. A.
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVI.

Historja się powtarza — a więc przyszłość daje się wyrozumować przeszłością a bodaj w części odgadnąć.
Mikołaj II wstąpił na tron rosyjski w roku 1894, więc zasiadł w gronostajach w 310 lat po śmierci Iwana Groźnego, jako dwudziesty szósty cesarz, — jako dziewiętnasty po pierwszym Romanowie, — jako trzynasty samowładca (pierwszym autokratą był Piotr I), jako ósmy monarcha nazwiska Holstein-Gottorp, jako piąty z potomków Pawła I.
Dane, odnoszące się do dwudziestu pięciu poprzedników cesarza Mikołaja, pozwalają się zszeregować w następujący sposób.
Na dwudziestu pięciu władców Rosji — dwunastu było zamordowanych, sześciu zmarło śmiercią podejrzaną, nasuwającą prawdopodobieństwo zabójstwa, jeden odebrał sobie życie, a sześciu doczekało się śmierci naturalnej, t. j. w różnym stopniu i wieku chorobami sprowadzonej.
Czyli, że śmierć naturalna na tronie rosyjskim przypada na każdego czwartego monarchę. Lecz wniosek ten byłby błędnym a to z tego względu, że do Piotra III (1761), założyciela linji Holstein-Gottorpów, przypadają wszystkie śmierci naturalne; od Piotra III zaś są już tylko cztery morderstwa, jedno samobójstwo i dwa zgony podejrzane. Nadto, śmierć naturalna miała szczególniejsze względy dla kobiet, bo na cztery imperatorowe trzem pozwoliła umrzeć bez królobójstwa i bez przypuszczania królobójstwa. — Cesarzów więc trzech tylko dokonało żywota w zwykły dla ludzi sposób… a mianowicie: Michał Teodorowicz, Aleksy Michałowicz i Piotr II. Stąd, z liczby 26 monarchów wyłączywszy kobiety (4) otrzymamy, iż co siódmy monarcha umiera śmiercią naturalną.
Horoskop taki byłby smutnym dla cesarza Mikołaja II, bo jest piątym z kolei po morderstwie Pawła I — gdyby mógł horoskopem być! Taki rozrachunek otrzećby się musiał o śmieszność, o ile innych nie dostarczyłby faktów.
A więc, ostatnim cesarzem, któremu życie skróciła choroba, był Piotr II (1730 r.), ostatnia naturalna śmierć dosięgła Elżbietę (1761), a później idą Piotr III (mord), Katarzyna II (śmierć podejrzana), Paweł I (mord), Aleksander I (śmierć podejrzana), Mikołaj I (samobójstwo), Aleksander II (mord) i Aleksander III (śmierć wskutek doznanych potłuczeń w zamachu).
Z dwudziestu pięciu poprzedników cesarza Mikołaja II najdłużej panował Iwan Groźny, bo 54 lat — a następnie czterech przeszło trzydziestolecie, czterech przeszło dwadzieścia lat władzy — czternastu nie doczekało nawet dziesiątego roku panowania.
Przeciętna cyfra panowania dla samowładzcy rosyjskiego wynosi 12 lat i 4 miesiące z okruchem kilku dni.
Tych 25 monarchów dokonało w ciągu 310 lat 16 zamachów stanu i popełniło 12 królobójstw. Trzech z tych monarchów dopuściło się zbrodni zabójstwa bezpośrednio, inni działali przez zbirów.
Ostatnim królobójcą na tronie jest Aleksander I — ostatnią ofiarą królobójstwa dla zagarnięcia władzy — Paweł I.
Czy te ponure cyfry stanęły młodemu monarsze kiedy przed oczyma — należy wątpić. Mikołaj II odebrał wykształcenie, zastosowane do czekającej go korony a nadto wykształcenie pod okiem reakcjonisty ojca i reakcjonistów nauczycieli (generała Daniłowicza). Prawda historyczna niewątpliwie zatajoną została przed następcą, boć chybaby nie dopuścił do stawiania w Wilnie pomnika Katarzynie II! Prawda historyczna wogóle w Rosji równa się zdradzie stanu, żaden profesor uniwersytetu nie poważyłby się w auli wspomnieć o zabójstwie Piotra III lub Pawła I. Uczony tej miary, co Szylder, gdy następuje fatalny rok śmierci… ucina swą drobiazgowość historyczną i milknie. W tem skądinąd niema nic nadzwyczajnego, bo i Francja nie znałaby swoich Ludwików, gdyby w pałacu elizejskim mieszkał Ludwik XXI.
Niewątpliwie przeto Mikołaj II nie miał nietylko sposobności poznać kiedykolwiek bez osłonek swoich poprzedników, ale bodaj nabrać jasnego światopoglądu na swoje własne posłannictwo. Popi, Pobiedonoscew, żandarmi, otaczający tron, królikowie, zażywający władzy, a nakoniec polityka europejska, pośpieszyły przekonać młodego monarchę, że, idąc śladami ojca, najdzielniej spełni obowiązek panującego…
Cesarz Mikołaj II przez jakąś bezwiedną intuicję zdawał się wątpić o prawdzie tych słów, zdawał się postrzegać świat inny, lepszy i lepsze życie — ale fatalność przysłoniła mu go, zakryła.
Nie podobna wątpić, aby do uszu następcy tronu rosyjskiego nie miały dojść jęki, skargi i utyskiwania stu dwudziestu miljonów poddanych, aby sam przykład sąsiadów, same zewnętrzne różnice między jednem państwem a drugiem nie zastanowiły przyszłego monarchy. I nie podobna wątpić, że cesarz młody, tak bardzo młody, miał w sobie odruchową wolę czynów, wolę nowych celów, nowego ładu.
Otoczenie działało — lecz temu młody cesarz niezawodnieby nie uwierzył… Lecz reakcjonistom rosyjskim, krwawym satrapom i zaślepionym kacykom podała rękę Europa.
Mikołaj II wiedział, że chłopi błagają, aby ich nie bito, że poddani proszą, aby ich nie karano bez sądu i obrony, aby nie wleczono do cerkwi, aby ich wyzwolono od pijawek przekupstwa państwowego, aby prawo było prawem a nie dobrym humorem ministra, aby wolno im było uczyć się, aby im wolno było bronić dobytku przed złodziejami urzędowymi, aby pamiętano na ludzkość, na statuty, zabezpieczające angielskie konie, niemieckie pudle i szwedzkie koty od znęcania…
Mikołaj II wiedział o tem, a choć nie miał żadnego planu stanowczego, jednak coś napomykał o reformach i coś mówił o równości prawa i t. p.
Trwało to niezdecydowanie bardzo krótko.
Podróż młodego monarchy za granicę przechyliła szalę na rzecz reakcji. — Bo podróż cesarza była jednym triumfalnym pochodem samodzierżcy, jednym niemilknącym zachwytem i aplauzem. Zachód Europy, podniecony przez politykę, poszedł w zapałach swych aż tam, gdzie kończyła się jego duma, jego ambicja.
Lud rosyjski ze zgrozą słuchał burzy okrzyków, rozbrzmiewających nad Sekwaną, słuchał ze ściśnionem sercem nawet wiwatów niemieckich… Ludowi rosyjskiemu dotąd zdało się, iż entuzjazm dla Aleksandra III był sztucznym, iż niepodobieństwem jest, aby narody tak wysoce kulturalne mogły nie pamiętać, że samowładca wszechrosyjski w osobie swej zaprzecza wszystkiemu, czem się te ludy szczycą.
I gorycz wykrzywiła usta inteligentów rosyjskich i pod czaszką ich zerwała się myśl, że zachód Europy jest w egoizmie swym tylko barbarzyńcą pospolitym, że licha warte są nadzieje, pokładane w sumieniu zachodu, że ta cała „Europa“ woli jeden łaskawy uśmiech samowładcy, niż sto dwadzieścia miljonów serc poddanych białego cara. Ha, bo lud rosyjski nie potrafił pogodzić się z tą prawdą, że, naprzykład, Francja dopiero wówczas zaczęła bić na dobre pokłony przed tronami, gdy doczekała się Trzeciej Rzeczypospolitej — gdy wyrazy „wolność, braterstwo i równość“ upstrzyły wszystkie mury i parkany francuskie i pokumały się z policyjnem hasłem „nie wolno nalepiać ogłoszeń“.
A cesarz Mikołaj II?! Ten musiał mieć dowód oczywisty, że nawet zachód, nawet narody obce, nawet głowy wolnych ludzi chylą czoła przed rosyjskim tronem, rosyjskim rządem i rosyjskim ładem…
I reakcja zwyciężyła ostatecznie. Do ogarnięcia tego zwycięstwa trzeba zapamiętać jeszcze kilka danych.
Na parę miesięcy przed śmiercią Aleksandra III ułożono małżeństwo Mikołaja II z księżniczką Hessen-Darmstadzką — choroba i zgon „twórcy pokoju“ odwlekły ceremonję ślubu tak, że ta odbyła się w miesiąc po śmierci Aleksandra III i przybrała charakter skromnej uroczystości familijnej. Ślub odbyć się musiał z uwagi na rację stanu założenia dynastji… Podczas następcą tronu był ogłoszony brat cesarza, książę Jerzy…
Ale książę Jerzy był młodzieńcem chorowitym, młodzieńcem, skazanym na przebywanie zdala od rodziny, bądź na Krymie, bądź na Kaukazie. Książę Jerzy, według domysłów, był nielubianym przez ojca dla swych wolnomyślnych idei, ba, i dla zapałów miłosnych, skierowanych ku poddance. Wprawdzie i następca tronu, Mikołaj, w ostatnich czasach zmienił pannę Łabuńską na baletnicę Krzesińską i spędzał u niej wszystkie wolne chwile, ale Mikołaj był uległym synem, łatwo dającym się przekonać. Gdy więc nawiązano rokowania z dworem heskim, Mikołaj dał Krzesińskiej dom, dał rentę, dał tytuł i pensję pierwszej tancerki dworu i rozpoczął życie przykładne. Książę Jerzy zaś, nietylko ani myślał brać wzoru z brata, ale gdy Aleksander III umarł, zawarł śluby potajemne z wybranką serca. Zażądano odeń wówczas zrzeczenia się następstwa tronu, na rzecz brata, księcia Michała. Jerzy zgodził się bez wahania. Zrzeczenie to, dla nierewoltowania niepotrzebnie opinji, zachowanem zostało w tajemnicy: raz dlatego, że cesarz Mikołaj mógł mieć jeszcze męskiego potomka i powtóre dlatego, że książę Jerzy nie wróżył długich dni życia. Anemiczny organizm księcia, po katastrofie pod Borkami, zapowiadał suchoty!… Poprzestano więc na zupełnem oddaleniu nieszczęśliwego następcy od dworu, otoczono go kordonem pretorjanów i kazano nadewszystko pływać… po morzu Czarnem…
Tymczasem, miast upragnionego syna, młoda cesarzowa Aleksandra powiła córkę… Wypadek ten mocno poderwał stanowisko i cesarzowej i cesarza…
Dwór rosyjski jużci stara się, jak i każdy dwór zresztą, pamiętać o jutrze. Dwór rosyjski jest wszak pouczony doświadczeniem, że, jeśli wogóle życie ludzkie jest lichym kagankiem, gasnącym za lada podmuchem wiatru, to życie cesarza rosyjskiego jest źdźbłem tego kaganka.
Stąd dwór rosyjski musiał pamiętać o tym, który może mógł nastąpić, odziedziczyć koronę, musiał liczyć się z najmłodszym synem Aleksandra III, księciem Michałem a więc z cesarzową wdową, która nieodstępowała ulubionego syna, a więc i z księciem Włodzimierzem, na którego znów spadało berło, gdyby z kolei zabrakło księcia Michała.
Samowładny cesarz przeto, rad nie rad, był zniewolonym dzielić się władzą. Zresztą Mikołaj II ani myślał nadto o wyłamaniu się z pod opieki matki, stryjów i Pobiedonoscewa. Mikołaj II zdawał się być rad takiemu obrotowi rzeczy i sam usilnie dbał, aby mieć wokół zadowolone twarze swej dostojnej rodziny.
Około roku 1896 wieść z Petersburga mówiła coś o rewolucji pałacowej, dowodziła uparcie, że młody monarcha wpadł na ślady knowania dworskiego, które miało na celu zniewolić Mikołaja II do abdykacji na rzecz brata, Michała, i cesarzowej wdowy, jako rejentki…
Taż sama wieść ogłosiła, że cesarz wezwał do swego gabinetu kilku najbliższych członków rodziny, a gdy ci się zgromadzili, zaalarmował pociśnięciem ukrytego dzwonka wartę pałacową… Warta tajnem przejściem wpadła do gabinetu monarchy… Cesarz miał podówczas wyrzec po angielsku kilka niezrozumiałych dla żołnierzy, lecz nadto jasnych dla członków rodziny cesarskiej, słów…
Dla stolicy tyle było dowodu na potwierdzenia wieści, że alarm miał miejsce i że żołnierze słyszeli wzburzony głos cesarza…
Zewnętrznie atoli wieść o pałacowej rewolucji nie znalazła potwierdzenia. Stosunki rodziny cesarskiej, poza wyjątkami… powierzchownie były znakomite. Wielcy książęta odrazu podreperowali swe listy cywilne i jęli, każdy na swoją rękę i na swój sposób, panować.
Cesarz, dowiadując się o nieco zaskandalicznych historyjkach, marszczył się, chmurzył, ale, powolny, łagodny jego charakter dawał się zawsze otumanić i przekonać. Cesarz w ten sposób zasłużył sobie na popularną u dworu, pieszczotliwą nazwę „Nika“… Nazwa ta aż nadto dobrze mówiła, iż z „Niką“ łatwo dać sobie radę.
Nadomiar, cesarzowa Aleksandra po raz drugi i trzeci zawiodła i znów dwom córkom dała życie… Dynastja przeto niewątpliwie miała zboczyć. Książę Michał potężniał i nietyle on, ile cesarzowa matka, która kierowała nim do spółki z Pobiedonoscewem. Aż, w roku 1899, następstwo tronu Michała, dotąd polegajęce na zrzeczeniu się księcia Jerzego, stało się oficjalnem, bo książę Jerzy umarł… wskutek wypadku z motocyklem, umarł w Abbas Tumanie, na Kaukazie. Umarł na jakimś głuchym załamie bezludnej drogi…
Motocykl się rozbił?! — Nie! — Dola księcia była zdeklarowaną. Księciu wolno było czynić wszystko krom tego, coby zdolnem było przedłużyć mu życie…
Suchotnik i neurastenik zabawiał się motocyklem, pomimo, iż zaczęły go dręczyć coraz częstsze krwotoki. Na jednej z wycieczek, w pełnym biegu motocykla, książę dostał krwotoku i runął na skałę…
Naturalnie przy księciu nie było żywego ducha. Kogoż mógł bowiem obchodzić brat cesarza będący w niełasce!
Księcia Jerzego znalazła na drodze uboga wieśniaczka. Książę był przytomnym, mówił coś… i konał długo i wolno…
Wieśniaczkę za samarytański poryw, skierowany ku księciu, którego ani znała ani zgadła, spotkało nadewszystko śledztwo i zakaz mówienia.
Ogłoszenie księcia Michała następcą tronu wzmocniło ostatecznie partję Marji Teodorówny, — no, a tem samem i wielkich książąt, którzy pilnie trzymali się Pobiedonoscewa.
Największe wpływy atoli posiadał Włodzimierz a za nim Sergjusz. Pierwszy z wieku i z praw do dziedziczenia po bratanku Michale, a drugi najpierw, z uwagi na osobistą przyjaźń a następnie z uwagi na jeszcze jedno pokrewieństwo z monarchą przez żonę, rodzoną siostrę cesarzowej Aleksandry.
Wpływy te były zgubne, jak się okazało, zgubne dla ludów berła rosyjskiego i zgubne dla tronu. Włodzimierz i Sergjusz byli zawsze skrajnymi reakcjonistami, zawsze drżeli, aby widmo konstytucji nie sprowadziło ich pod arkę praw, aby te prawa przez nich dotąd kute nie zażądały porachunku i od książąt.
Włodzimierz z Sergjuszem, choć zwalczali się — ale postrzegając niebezpieczeństwo, brali się za ręce…
Był jeszcze książę Aleksy, był i dziadek Michał — lecz ci nierównie mniejszą odgrywali rolę — Aleksy zaś stanowczo miał niewielkie uroszczenia, choć naogół stanowił dzielne ogniwo w piątce synów Aleksandra II.
Naród rosyjski nie darmo ułożył z początkowych liter pięciu synów Aleksandra II (Nikołaj, Aleksander, Władimir, Aleksiej i Sergij) odpowiedź na co zasłużyli: — „na was“ — mówią początkowo litery czytane w prostym kierunku, — „sawan“ — powiadają też same litery wspak. Co znaczy „dla was całun“.
Ale cesarz Aleksander II miał jeszcze i szóstego syna, Pawła. Książę Paweł, jako najmłodszy ze stryjów Mikołaja II, możeby nigdy nie wyszedł na widownię, gdyby nie miłość, powzięta do hrabiny Pistolkors, gdyby nie ucieczka z ukochaną za granicę, ślub wbrew woli cesarza, w Livorno, i niełaska zupełna i wygnanie. Te przygody zjednały księciu w Rosji nawet sporo sympatji i dały powód do różnych wniosków o ludzkości i przymiotach serca najmłodszego ze stryjów cesarskich.
Już to doprawdy rodzina cesarza Mikołaja II nie raz umiała być znakomitym karmem dla amatorów kroniki skandalicznej, bo, pominąwszy bodaj jakieś dwuznaczne opowieści o zamążpójściu wielkiej księżniczki Kseni Aleksandrówny lub dzieje choćby jednego pobytu w Cannes takiej leciwej już bachantki, jak Marja Pawłówna, nie braknie nawet tej kronice takich tajemniczych więźniów stanu, jak wielki książę Mikołaj Konstantynowicz.
Wielki książę Mikołaj Konstantynowicz?! Wszak ci żaden urzędowy rodowód domu cesarskiego imienia podobnego nie wymienia! Ba i nie wymienia go już od lat dwudziestu pięciu.
Mikołaj Konstantynowicz. -— Tak, syn najstarszy zmarłego w r. 1892 księcia Konstantego Mikołajewicza, więc syn tego samego, który niegdyś współzawodniczył z Aleksandrem II, o tron, więc poprostu brat stryjeczny Aleksandra III, a stryjeczny stryj cesarza Mikołaja II, a brat greckiej królowej i książąt Konstantego i Dymitra Konstantynowiczów, urodzony w 1850 roku.
Otóż ów nieznany prawie w Rosji urzędowej wielki książę, jest wciąż tym samym wielkim księciem, który, pomówiony w roku 1881 (po zabójstwie Aleksandra II) o sympatje dla nihilistów, został w tymże roku (w d. 5 kwietnia) zesłanym na wygnanie do Taszkentu a ostatnio, został przeniesionym do Stawropola i tu w dalszym ciągu pokutuje pod opieką żandarmów.
To długie i zawzięte więzienie księcia krwi musi zaiste nielada podkreślać wieści o tem, że księżę wręcz przy pomocy nihilistów zamierza zdobyć koronę dla ojca (Konstantego Mikołajewicza) a dalej, drogą następstwa, i dla siebie.
Dla ścisłości godzi się przypomnieć, że podotąd kursuje o uwięzionym jeszcze i taka wersja… że książę musi byś trzymanym pod kluczem, bo zdradza wprost „okropne“ instynkty, czego dowodem… iż, zrujnowawszy się jako młodzieniec, dla głośnej piękności Fanny Blakfort ukradł brylanty ozdabiające jakąś bardzo szanowną ikonę w kaplicy rodzicielskiego pałacu… Lecz ta wersja zakrawa mocno na chęć odjęcia uwięzionemu uroku męczeństwa, na chęć wytępienia wszelkiego dla nieszczęśliwego współczucia i podobno jest nią istotnie. Ta wersja aż cuchnie kuźnią wzmocnionej ochrony, przewidującej możliwość nowej „Pugaczewczyzny“ pod hasłem Mikołaja Konstantynowicza! A więc wzięto przykład z pamiętnej historji Hurki, syna sławetnego satrapy a młodego dygnitarza, który popełnił głośną kradzież i napad zbójecki na senatora Połowcewa w Niceji, a który, pochwycony w Paryżu, został, za wiedzą uprzejmego rządu francuskiego, otruty w więzieniu — no i wolano spotwarzyć wygnańca, ogłosić za złoczyńcę, niż w osobie wielkiego księcia uznać publicznie politycznego przestępcę.
I Mikołaj II panował. Cisza głęboka zaległa całą monarchję — nigdzie ani głosu żywszego, ani silniejszego westchnienia… Umilkli i rewolucjoniści i socjaliści, i demokraci i ludy uciśnione. Umilkli dlatego, aby żadnej sylaby ze spodziewanych słów cesarskich nie stracić…
Rosja nie zraziła się pierwszym manifestem Mikołaja II, zgadywała, że to był nie program, ale akt poszanowania pamięci ojca. Rosja sama usprawiedliwiała swego monarchę i ani znakiem nie chciała zakłócać chwili oczekiwania…
Złe wróżby podczas objawiły się dla nowego panowania.
Więc najpierw katastrofa podczas koronacji w Moskwie, pochłonęła dwa tysiące ludzi!! Katastrofa wynikła z niecnej głupoty administracji miejscowej, która ugoszczenie cesarskie zamieniła w jatki ludzkie, spadała przedewszystkiem na Sergjusza, jako generał-gubernatora moskiewskiego… Spodziewano się, że te dwa tysiące trupów uwolni Moskwę od znienawidzonego stryja cesarskiego. — Daremnie! Stanowisko Sergjusza ani drgnęło. A silnem musiało być zaiste, jeżeli nawet niedwuznaczne skargi żony, więc siostry cesarzowej Aleksandry, nie działały…
Książę Sergjusz, co było tajemnicą poliszynela, był nieprzyjacielem kobiet… i oddawał się pewnemu zboczeniu płciowemu, które, poza granicami Rosji, podlega kodeksowi kryminalnemu, a które, szczególniej na południu państwa rosyjskiego, jest tylko odłamem, tolerowanej przez rząd, prostytucji. Daremnie księżna Elżbieta, żona Sergjusza, zabiegała bodaj o ocalenie pozorów — małżonek był głuchym, monarcha nie chciał wiedzieć o niczem.
Po katastrofie na Polu Chodyńskim zapanował głód. Więc głód w państwie wskróś rolniczem, w państwie, wywożącem miljony kilogramów zboża, — głód w warunkach, że gdy w jednej guberni ludzie pokotem leżeli w agonji tyfusu głodowego — w drugiej tysiące pudów ziarna gniło dla braku kupców.
Wieść o głodzie w Rosji ozwała się hucznemi zapowiedziami o energicznej pomocy zarządzonej przez najwyższe sfery. Ogłoszono składki dobrowolne i przymusowe, zebrano miljony, no i oddano je na pastwę urzędowych złodziei. Rezultatem całej akcji było wykrycie niegodziwych malwersacyj w łonie komitetu pomocy, zaprzepaszczenie funduszów publicznych i śmierć kilku tysięcy ludzi z głodu, i nie śmierć na pustyni, lecz tuż pod skrzydłami zacnej Europy, na schyłku wieku dziewiętnastego.
Panowanie Mikołaja II zaczęło się od „Chodynki“ i głodu…
A Rosja? Rosja zaciskała zęby i czekała, czekała cierpliwie.
Inne państwa rozbrzmiewały zamachami, spiskami i mordami politycznymi, w Rosji, jakby zabrakło „nihilistów“…
Dzieje, podczas, notowały kolejno: zabicie prezydenta Carnota przez Caseria (24 czerwca 1894), mord szacha perskiego Nasr-Eddina (1896), mord Canovasa del Castillo, premiera hiszpańskiego (8 sierpnia 1897), wykrycie spisku na Ferdynanda bułgarskiego (listopad 1898), zabójstwo cesarzowej Elżbiety austrjackiej (1898), zamach awanturniczy na prezydenta Loubeta (1899), zamach na cesarza Wilhelma II (1900), zabójstwo prezydenta Stanów Zjednoczonych Mac Kinleya (1901) — i dzieje, z miesiąca na miesiąc, wykrywały spiski, piekielne machiny i narzędzia mordercze, gotowane przedstawicielom najwyższej władzy, gdy równocześnie dyszącą niedawno rewolucjonizmem Rosję ciągle jeszcze zalegała głusza.
Pierwsze cztery lata panowania Mikołaja II zeszły na nadziejach i zakończyły się ledwie wrzeniem młodzieży uniwersyteckiej. Wrzenie to stłumiono ale nie ugaszono. Cesarz istoty wrzenia albo nie znał, albo nie rozumiał, gdy więc nastała znów cisza chwilowa, pozwolił dalej unosić się autokratyzmowi i zabrał się do, tak zwanych, „testamentów“, to jest, pracowania nad dokończeniem planów Piotra I, Katarzyny II, Mikołaja I i t. d. Testamenty te polegały na zrusyfikowaniu i sprawosławieniu wszystkich, zagarniętych pod berło rosyjskie, ludów lub zagarnąć się mających, oraz na zniewoleniu ich do oddawania czci prawosławnemu Bogu w niebie i prawosławnemu cesarzowi na ziemi.
Testamenty pomienione były zresztą ulubioną pracą wojskowo-urzędniczych sfer, boć dawały znakomitą sposobność do napełniania kieszeni, do uśmierzania krnąbrnych, do zasług i honorów.
Właściwie poddani białego cara byli już tak pognębieni, tak skuci, że nie wiele można było łańcucha zacisnąć. Ale, na uciechę pachołków samowładztwa znalazł się testament, który dowiódł, że kiedy będzie spokój w państwie zupełny, trzeba się rozprawić z Finlandczykami i z ich konstytucją.
Finlandja bowiem konstytucję swą i samorząd utrzymała. Utrzymała ją kosztem pokory, graniczącej z podłością, kosztem palenia kadzideł wszystkim barbarzyńskim zakusom carów. Finlandja strzegła tylko własnych praw — ale zresztą władcom rosyjskim dostarczała najwierniejszych sług, najzajadliwszych stronników samowładztwa, w czem szła o lepsze z wynaturzoną szlachtą niemiecką nadbałtyckich gubernij. Kraik tysiąca jezior był tak lojalnym, mimo szwedomańskich sympatyj, że wprost nie było sposobności nic mu odjąć, nic odebrać. „Testament“ atoli miał swoje prawa i cesarz Mikołaj najniespodziewaniej zwrócił swój miecz przeciwko Finlandczykom…

Na testamencie nie poznała się ani młodzież fińska
WIELKI KSIĄŻĘ WŁODZIMIERZ.
Urodził się w r. 1847.
ani rosyjska. Wprawdzie, po śmierci Aleksandra III, generał Bogdanowicz, naczelnik propagandy domu cesarskiego, rozdał kilka miljonów kolorowanych pięknie rycin, przedstawiających „wniebowzięcie“ (tak!) „twórcy pokoju“ w pełnym generalskim uniformie generał-adjutanta, przyczem Bóg, w otoczeniu antenatów cesarza, witał „raczącego“ przybywać z otwartemi ramionami, — ale snać te ryciny nie umoralniły młodzieży, bo, po finlandzkich protestach, znów zaczęło się wrzenie.

Czy tylko młodzież wszczynała pomruk niezadowolenia?! Bezwątpienia nie, — ona jedynie jako gorętsza i zapalczywsza, stanowiła przednią straż ruchu, a raczej tysiąca różnorodnych ruchów, tysiąca tryskających źródeł a jednego szukających ujścia…
Monarcha stropił się — i zwrócił się o radę do najbliższych. O radę, a właściwie o rozkaz.
I rozkaz zapadł — rozkaz zgnębienia, zdławienia nielitościwego każdego protestu.
Żandarmerja zakasała rękawy i zabrała się do roboty, jak za najlepszych czasów „nihilizmu“. Ale czasy były zgoła inne i ludzie inni i hasła inne, a raczej tak rozplenione, tak poplątane, że żadne pochwycenie tajnej drukarni, żadne wykrycie fabryki bomb, żadne ujęcie nici spisku — nie było dla ruchu klęską, nie było tamą.
Socjalizm krocie miał w swych szeregach, liberałów różnych barw i odcieni namnożyło się tysiące, separatyzmy narodów ujarzmionych pulsowały zawzięcie, prześladowania wyznaniowe co dnia nowych przysparzały wrogów, lud prosty, ciemny, wyzyskiwany przez policjantów, szamotał się a chwytał za koły.
Już nie jedna bolączka, nie sprawa jednej warstwy, ale tysiące kwestyj palących, uderzyło o tron. Tron, pomny na „testament“, wyciągnął knut z za pasa…
Więc niesfornych studentów kazano brać w rekruty bez praw, na pięcioletnią służbę wojskową.
Radykalny ten środek zaprowadzenia porządku w uniwersytetach, pociągnął za sobą rozstrzelanie kilkunastu młodzieńców, którzy, wciśnięci przemocą do szeregów, odmówili przysięgi, a dalej wywoływał szereg demonstracyj we wszystkich miastach uniwersyteckich Rosji, demonstracyj zakończonych krwawym pogromem bezbronnego ludu pod soborem Kazańskim, w Petersburgu, przez siepaczów słynnego Klejgelsa (d. 4 marca 1901 r.).
Pogrom ten był tak wielką niegodziwością, że wywołał pamiętne wystąpienie księcia Wiaziemskiego, generała i członka rady państwa. Książę, świadek znęcania się żołdactwa, z najostrzejszem napomnieniem zwrócił się do Klejgelsa… Klejgels poskarżył się cesarzowi. — Klejgels był policjantem i żandarmem — książę Wiaziemski odebrał surową naganę.
Lud rosyjski przestał się łudzić, ale lud rosyjski miał tyle dobrej woli dla swego monarchy, tak głęboko wierzył, iż cesarz-młodzieniec nie zdolny byłby do podobnych środków, że nienawiść swą zwrócił na doradców monarszych, na tych, co stali między poddanymi a tronem. I ta zmiana frontu miała wielkie podobno usprawiedliwienie. Bo monarcha, ten sam okrutny, nieubłagany monarcha, podpisujący najdziksze wyroki, ten sam monarcha, ilekroć bezpośrednio ktoś doń dotarł, był zawsze wyrozumiałym, zawsze przebaczającym, zawsze pełnym dobrej woli. Lud to spostrzegł, odczuł i nie wątpił teraz, że samowładca jest tylko biernem narzędziem Pobiedonoscewa, matki, książąt i żandarmów, że jest tylko, trzymanym pod strażą, Dalaj-Lamą tybetańskim, że jest sam więźniem, oszukiwanym, straszonym widmami bomb, nie mającym wyobrażenia, co się dzieje za murami jego pałaców.
Lud przekonał się nareszcie, iż tragedja samowładczych rządów Mikołaja polega na nieświadomości, na oszukiwaniu cara, na wmawianiu weń zalet, których nie ma lub, w danej chwili, nie objawia.
Setki i dziesiątki faktów posłużyły tu za dowód, że monarcha stu dwudziestu miljonowego państwa o najprostszych zagadnieniach nie ma wyobrażenia.
Jedna z garderobianych cesarzowej Aleksandry wychodziła za mąż. Minister dworu, baron Friederyks, przedstawiając listę wydatków dworu Mikołajowi II, napomknął, że, w myśl przyjętego zwyczaju, trzeba wyznaczyć wspomnianej garderobianej posag…
Cesarz zafrasował się nad oznaczeniem sumy, wreszcie zakonkludował:
— Dać jej sto tysięcy rubli!
Minister dworu skłonił się pokornie i odważył się nadmienić, że jednak sto tysięcy rubli to za wiele…
— Za wiele!? — ozwał się cesarz. — Hm! Jeżeli myślisz, że za wiele! No, to daj jej sto rubli!
I lud rosyjski, zmieniwszy front, zmienił taktykę i powiedział sobie, że terror powinien być skierowanym przeciwko zausznikom, przeciwko doradcom, przeciwko rzeczywistym samowładcom.
I to przeświadczenie znalazło niebawem swój wyraz.
W pięć dni po pogromie pod Kazańskim soborem (d. 9 marca), Mikołaj Łogowskij, urzędnik samarskiego biura statystycznego, strzelał z ulicy do gabinetu Pobiedonoscewa. Jeszcze winowajcy nie zdołano wyprawić do katorgi, gdy 15 tegoż miesiąca kula skrytobójcza szukała znienawidzonego gnębiciela, ministra spraw wewnętrznych, Sipiagina, a w dniu 30 minister oświaty, Bogolepow, padł trupem. Mordercą był Karpowicz, student nieposzlakowany dotąd na honorze, za narzędzie śmierci posłużył mu rewolwer, za hasło chęć uwolnienia młodzieży od ponurego reakcjonisty.
Rząd odpowiedział znów katorgą, znów aresztowaniami, a ministerjum oświaty powierzył staremu stupajce generałowi, nie mającemu nic wspólnego z wychowaniem publicznem, Wannowskiemu. Wannowskij niby podjął jakieś reformy, niby uznawał głośno, że oświata nadto została zdeprawowaną przez szpiegostwo i policję — ale i nie ruszył z miejsca zardzewiałej maszyny.
Po zabójstwie Bogolepowa znów nastała chwilowa cisza, przerywana tylko odgłosami naganki, prowadzonej pod wodzą ministra Sipiagina. Aż w kwietniu (d. 15) 1902 r. Sipiagin padł ugodzony śmiertelnie kulą…
Zabójcą był znów młodzieniec, znów student, znów inteligent, nigdy przedtem nie zdradzający złych instynktów.
Mord ten wywołał panikę śród petersburskich satrapów, ile że minister Sipiagin nie łudził się, co do uczuć, żywionych ku niemu, i nie żałował pieniędzy na swoją własną garde du corps… Budżet ochrony osoby ministra spraw wewnętrznych doszedł sumy dwustu tysięcy rubli. Minister nigdzie nie ruszał się bez tłumu agentów i strzegł się z całą perfidją zawodowego żandarma.
Ale zabójca, Bałmaszew, umiał powziąć i przeprowadzić plan śmiały, a dotąd nie notowany w kronikach zamachów politycznych.
Dnia 15 kwietnia 1902 roku, przed gmach, mieszczący salę posiedzeń komitetu ministrów, zajechał powóz z wyświeżonym adjutantem placu. Adjutant zameldował się do ministra Sipiagina, który właśnie znajdował się na posiedzeniu. Zjawienie się adjutanta i objaśnienie, że ma doręczyć ministrowi do rąk ważne depesze od wielkiego księcia Sergjusza, nie zdziwiły nikogo, bo misje takie bywały chlebem powszednim. Po małej chwili, Sipiagin wyszedł do adjutanta, a choć uderzyło go, iż ma przed sobą nieznanego mu zgoła oficera, odebrał podaną mu kopertę… Gdy minister rozrywał kopertę — padł strzał śmiertelny…
Popłoch wokół powstał tak wielki, że „adjutant“ mógł był z łatwością ujść. Bałmaszew atoli ani myślał ruszać się z miejsca lub uchylać od odpowiedzialności. A gdy nakoniec zatroszczono się o ujęcie przestępcy, Bałmaszew oddał spokojnie pałasz swój i rewolwer generałowi Wannowskiemu i oświadczył z przekonaniem — „zabiłem łotra“.
Zabójstwo drugiego ministra w ciągu ledwie trzynastu miesięcy powinno było dać do myślenia władzy, powinno było skłonić ją do zastanowienia głębszego, bodajby dlatego, że już o „nihilizmie“ najzacofańsi nie mieli odwagi rozpowiadać, że najkonserwatywniejsi mówili, że jednak wiele trzeba zmienić, bo czasy się zmieniły.
Rząd rosyjski ani myślał o uzdrowieniu chorych stosunków wewnętrznych, dowodząc, że słabością byłoby i ujmą dla tronu czynić ulgi lub zaprowadzać reformy w chwili terroru… równałoby się to przestrachowi, trwodze… Rewolucjonizm należy najpierw zniszczyć, a potem, w godzinę lojalnej ciszy, można będzie nie jedno przeinaczyć.
To postanowienie stało się znowu ostrogą dla tajnej policji. A gdy w maju (d. 19), a zatem w miesiąc po zabiciu Sipiagina, strzelono w Wilnie do gubernatora von Wahla, a w sierpniu (d. 11) tegoż roku zamach krwawy zgotowano gubernatorowi charkowskiemu, księciu Oboleńskiemu — cesarz gradem łask obsypał ofiary obowiązku i ani wyobrażał sobie zapewne, że jednak warto było dociec, dlaczego von Wahl i Oboleński aż taką obudzili nienawiść.
Podczas, ministrem spraw wewnętrznych został von Plehwe, jeden z plejady wynaturzonych Niemców, którzy od wieków są strażnikami Holstein-Gottorpów.
Nowy minister miał ustaloną reputację, miał zasługi, położone przy śledztwie twórców bomb marcowych (Żelabowa, Perowskiej i innych), miał świetną przeszłość w żandarmerji i policji, a więc posiadał wszystkie dane na kierownika stu dwudziestu miljonów ludności.
I Plehwe nie zawiódł Pobiedonoscewa. W ciągu dwóch pierwszych miesięcy, nie wdając się ani w sądy, ani rozprawy — sześćset osób wysłał pod biegun północny, drugie tyle wtrącił do więzień!
Plehwe miał taktykę prostą bardzo. Jeżeli jeden rewolucjonista ukrywa się w tłumie stu ludzi, jeżeli są dane, iż w tłumie tym jest, ale wykryć go niepodobna, to wysłać na Syberją stu ludzi… a rewolucjonista dosięgniętym będzie.
„Energja“ nowego ministra poruszyła do żywego całą monarchję. Do stóp tronu posypały się podania, odezwy, adresy, prośby, przedstawienia, programy, wnioski.
Lecz Plehwe umiał sobie poradzić nawet i z marszałkami szlachty, nawet i z obywatelskimi uczuciami… Terror ministra nie miał litości dla nikogo, nikogo nie oszczędzał.
Cesarz Mikołaj równocześnie zabawiał się w samowładcę, choć rządził Pobiedonoscew, i cieszył się z godności twórcy sądu rozjemczego, choć mu ministrowie gotowali za plecami wojnę, oburzał się na mord belgradzki pary królewskiej, (10 czerwca 1903), choć w mordzie tym ruble tak piękną odegrały rolę, bardzo był poruszony niegodziwością ręki zbrodniczej, która położyła trupem Bogdanowicza, gubernatora Ufy (dnia 19 maja 1903), choć Bogdanowicz sam oddawna na katorgę zarobił, potępił nieudany spisek na Ferdynanda bułgarskiego (r. 1903), choć w spisku tym znów ruble pracowały — i wogóle monarcha odzywał się tak, jakby rezydował w Londynie, a nie w Petersburgu…
Plehwe pracował bez wytchnienia, ale skrytobójcze strzały i uderzenia znów się rozległy pod koniec 1903 roku i zabiły gubernatora kaukazkiego, Galicyna (d. 27 października) i policmajstra Białostockiego, Mietlenkę.
W grudniu roku 1903 Rosja znalazła się u wrót wojny… Mikołaj II „nie chce wojny“ — mówiła Europa podówczas i Mikołaj II niezawodnie jej nie chciał, ale wojny chciał Pobiedonoscew i chcieli jej ministrowie i książęta.
Oberprokurator synodu w wojnie widział zbawczą klapę bezpieczeństwa, która, za jednym zamachem „oczyści“ powietrze, rozrzedzi siłę nagromadzonych gazów, a byle mobilizacja szła dowcipnie, to, przy triumfie, da się i żywioły niepewne wytępić — ba, i potem całą Mandżurję na prawosławie wychrzcić.
Ministrowie z wielkimi książętami, krom tego, widzieli w wojnie żywotniejszą dla siebie sprawę… bo rozproszenie chmur... A chmury te groziły aferą, niczem panamska, chmury te dotyczyły miljonów, wydanych na koleje, na Port-Artur, na gmachy nigdy nie wybudowane, na magazyny zawsze puste…
Wojna ta nakoniec miała uprawnić aneksję chińskiej prowincji, no i wojna ta była wynikiem testamentu Piotra I, który chciał mieć port niezamarzający na otwartem morzu.
„Testament“ przekonał monarchę.
I wojna się zaczęła — a właściwie wybuchła tylko druga, zewnętrzna…
Dyplomacja europejska przeraziła się, boć wojna wróżyła za wielki rozrost wpływów rosyjskich na wschodzie, dyplomacja, mimo pierwszego zwycięstwa japońskiego nie przestała się obawiać…
Lud rosyjski z początku najmniej podobno rozumiał za co i dlaczego ma krew przelewać na krańcu Azji, lud rosyjski wcale nie oceniał wartości portu na niezamarzających wodach, ani doniosłości poczynionych wydatków na kolej, ani interesów „osobistych“ kierowników nawy państwowej — i lud mniemał, że cała wojna będzie uśmierzaniem „nowego polskiego“ buntu w jakiejś „japońskiej gubernji“…
Ale niebawem wypadki wkroczyły na znane w Rosji tory dziejów kampanji krymskiej… przypomniały całą grozę niegodziwości, popełnianych na skórze żołnierzy…
Zanim wojska Kuropatkina zoczyły Japończyków, lud rosyjski postrzegł już złodziei… Co to byli za jedni ci złodzieje, niech posłuży za odpowiedź dosadna charakterystyka dawnego ministra komunikacji, Possjeta.
Rzeczony minister znajdował się w wagonie jadalnym razem z cesarzem Aleksandrem III w chwili katastrofy pod Borkami… Otóż dowcip dworu petersburskiego (autentyczny) powiada, że gdy nastąpił wybuch, Possjet, wiedziony instynktem odruchu samozachowawczego… schował nadewszystko trzymaną w ręku łyżkę srebrną do kieszeni.
I wrzenie się spotęgowało, wzmogło nadużyciami podczas mobilizacji.
Do alarmów o kradzieżach przyłączyły się nadużycia przy dokonywaniu mobilizacji a potem i klęski, ponoszone przez wojsko i świadomość przyczyn wojny i jej celów — i skandaliczne zachowanie się księcia Borysa, który reprezentację rodziny cesarskiej na placu boju sprowadził do pijatyk i napastowania sióstr miłosierdzia, i, z dnia na dzień, mnożące się dowody rabunkowej gospodarki, niedołęstwa i zaślepienia obłąkanych sterników nawy państwowej.
Rozprzężenie, które wskutek tego powstało, musiało nie tylko istniejące już związki i partje ośmielić, zdeterminować, ale i wytworzyć dziesiątki gromad, ale i rozewrzeć nawet przymrużone oczy.
Poddani białego cara umieli wprawdzie oswoić się z warunkami bytu, urągającymi stosunkom monarchji padyszacha, poddani białego cara byli tak zaprawieni do rozboju na równej drodze i w jasny dzień, że obruszali się tylko wówczas, gdy dany przedstawiciel władzy nie po czynu warował (kradł nad rangę), bo zresztą nie dziwiła ich ani nahajka, ani szubienica. Ale poddani białego cara nigdy dotąd tak boleśnie nie uczuli klęsk, bo choć cesarzowie zawsze wygrywali wojny… przegrywając bitwy, choć ich całą taktyką było posłać na każdą nieprzyjacielską siekierę sto rosyjskich owiec — atoli pogromy szły z zachodu, szły z ręki tych, którzy, bądź co bądź, przodowali cywilizacji, podczas gdy obecnie klęski zadawał ubogi, nieznany lud wyspiarzy zachińskich… I poddani białego cara całą swoją ogarnęli nędzę, całe kalectwo analfabetyzmu, całą grozę własnej ciemnoty.
Daremnie rząd silił się na sztuczne fajerwerki, mające poruszyć uczucia patrjotyzmu i godności narodowej! Daremnie chciał uderzyć w ten tam dzwon, z którego wyrwał serce.
Nic nie pomogły wywody o żółtej rasie, nic śmieszne hasła, że pułki żebraków, bosych, głodnych, sponiewieranych, nieoświeconych, są obrońcami cywilizacji europejskiej wobec azjatyckiego barbarzyństwa i nic nie pomogły obrazy, którymi cesarz błogosławił, wysyłanych na śmierć, żołnierzy.
Rosja zgrzytała zębami, lecz nie na „japońców“. — Wieści hiobowe zaczęto witać szyderstwem… I tak całą odpowiedzią stolicy Rosji na depeszę o śmierci admirała Makarowa i uratowaniu się księcia Cyryla — była uwaga, że „kat spływa a żelazo tonie“…
A królobójcy — a „nihiliści?!“ Ci znikli, zapadli się w fale szemrzących miljonów, miljonów, drżących świadomością potrzeby dokonania przewrotu, miljonów, rwących do rewolucji, miljonów, już nie błagających, nie żebrzących o ulgi i reformy — ale sięgających po nie własnemi rękoma.
Samodzierżawie ulękło się i jęło przebąkiwać raptem o nowych prądach, o racji dopuszczenia pewnych warstw do głosu w sprawach państwa. Plehwe równocześnie wzmacniał pękające łańcuchy…
Monarcha zaś obiecał pielgrzymkę odbyć do relikwji, mianowanego przez siebie, świętego Serafina, aby w ten sposób, za namową Pobiedonoscewa, wzmocnić ducha religijnego, tymczasem zaś wybierał się na Kaukaz znów obrazami błogosławić pułki, skazane na śmierć. Lecz tu, minister dworu, najniespodziewaniej zaoponował… Państwo miało już za mało wojska, aby módz obstawić tor drogi żelaznej od Petersburga do Kaukazu… nadto, wobec podniecenia ogólnego, nawet taka straż nie poręczałaby życia monarszego.
I cesarz Mikołaj II rozpłakał się z żałości.
Aż echom salw armatnich ponad brzegami Jalu, a przekopami fortyfikacyj Laojańskich zawtórowały bomby rewolucjonistów, aż komendy rozległy się i nad Newą i nad Wołgą i nad Dnieprem i nad Wisłą.
Na pierwszy ogień poszedł Bobrikow, generał-gubernator finladzki (dnia 16 czerwca 1904), znienawidzony russyfikator i despota. Bobrikow padł z ręki Schaumana, syna senatora, młodzieńca rokującego najpiękniejsze nadzieje, padł w gmachu senatu finlandzkiego, w Helsingforsie.
Rząd rosyjski warknął i chciał z mordu dostojnika wziąć dla siebie prawo odjęcia Finlandji wszystkich przywilejów, gdy już w dniu 17 lipca, na drugim krańcu imperjum, wice-gubernator Elizawetpolski, Andrejew, legł, jako ofiara żandarmskich obowiązków. A w jedenaście dni później (dnia 28 lipca 1904) wybuch bomb dynamitowych rozszarpał na miazgę ministra spraw wewnętrznych von Plehwe’go.
Zabójstwo filara żandarmerji, najznakomitszego sługi reakcji — osłupiło stolicę…
Grobowa cisza zaległa sfery dworskie, sfery rządzące. Nikt nie śmiał manifestować sympatji dla ofiary, nikt się nie ważył odezwać ze słowami współczucia do wdowy po ministrze.
Plehwe, wielki Plehwe, postrach stu dwudziestu miljonów poddanych zapadł się, jak pod ziemię… Wraz z ostatniem echem morderczej eksplozji zginął o nim słych. Dwór przeszedł do porządku dziennego. Prasa ozwała się z surową naganą programu zabitego potentata… cenzura straciła głowę i zezwoliła na apologję mordu!…
Zaiste strasznym musi być stan moralny studwudziestomiljonowego państwa, w którem zbrodnia znajduje tak jednomyślną pochwałę, w którem zbrodnia dopiero wprowadza strumień ożywczego wiewu…
Sazonowa pochwycono i już podobno nie próbowano szukać wspólników — boć moralnymi wspólnikami byli wszyscy poddani Holstein-Gottorpów. I Sazonowa już nie ośmielono się wieszać, już nie chciano mieć w nim męczennika, który własnem życiem okupił zgon ciemięzcy.
Zresztą nie było czasu na śledztwa, boć za Plehwem poszedł już w trzy dni (d. 1 sierpnia 1904 r.) pułkownik Bogusławski, administrator Sormalińskiego okręgu na Kaukazie, bo płomień buntów, strajków i rozruchów wybuchnął w całej monarchji, bo rewolta dosięgła obozów mandżurskich, bo cały gmach samowładztwa chwiał się, pękał, groził zawaleniem.
I na premjera do zagaszenia pożaru powołano księcia Mirskiego i książę zaczął objawiać liberalny poryw Loris-Melikowa, a podobno dosyć śmiałe budować plany odrodzenia Rosji i Rosji konstytucyjnej.
Monarcha słuchał Mirskiego i radził się Marji Teodorówny, liczył się z Pobiedonoscewem i obawiał się wielkich książąt.
I znów zapanowała pauza, znów Rosja czekała. Mirski obiecywał, może nie czując, iż władza jego jest mamidłem, tolerowanem dotąd, dopóki zwycięskich pułków Kuropatkina nie da się zwrócić na zmiażdżenie wszystkich nowatorskich zakusów.
Mikołaj II zgadzał się, zgadzał z każdym prądem, z każdym kierunkiem — a co mimowolna humorystyka urzędowej depeszy o patrjarchalnem życiu samowładcy zsumowała w wiadomości:
„Najjaśniejszy pan raczył w dniu dzisiejszym zabawiać się z wysokourodzonemi dziećmi w ciuciubabkę“.
Mirski atoli przy swojej pojednawczej polityce od przyrzeczeń chciał przejść do czynów zdeklarowanych…
Wielcy książęta zadrżeli ze zgrozy i ruszyli na ratunek samodzierżawia… Dźwignięto schorowanego i zeschniętego ze starości Pobiedonoscewa, do monarchy pospieszyła Marja Teodorówna, a gdy cesarz jeszcze się chwiał, zaalarmowano księcia Sergjusza.
I Sergjusz zjechał z Moskwy i zjechał w towarzystwie dwóch wypróbowanych ludzi, ludzi, którzy całe lata umieli w żelaznym uścisku pięści utrzymać Moskwę, którzy od lat potrafili strzedz od zamachów osobę stryja cesarskiego.
Ludźmi tymi byli Bułygin i Trepów, syn znanego żandarma z czasów Aleksandra II, syn tego, do którego strzelała Wiara Zasulicz, a któremu mniej usposobieni rewolucyjnie poprzestawali na wymierzaniu policzków.
I Sergjusz, o ile w Bułyginie mógł podejrzewać ambitnego akrobatę, zdolnego do najtrudniejszych łamańców, to już z Trepowa mógł być dumnym, boć to krew z krwi, kość z kości, figura, rywalizująca z zasługami Murawiewa-wieszatiela…
Przybycie Sergjusza do Petersburga zeszło się z wypadkiem podczas Jordanu (dnia 19 stycznia 1905 r.). Salwa wiwatowa artylerji gradem ołowiu obsypała orszak cesarski nad Newą i dosięgnęła jednej z sal Zimowego Dworca.
Czy to był wypadek? Odrzec trudno. Tyle pewnego, że nabicie armat wiwatowych ostrymi ładunkami sfery rządzące najmocniej za wypadek chciały poczytywać, czem zdradziły jeno trwogę o zachowanie pozorów…
Boć od lat kilku samodzierżawie zgoła innego nabrało obyczaju. Za Mikołaja I i Aleksandra II z całą otwartością przyznawano się do surowych wyroków, z całą szczerością opisywano niegodziwe knowania rewolucjonizmu, nie żałowano jaskrawych barw na grozę, bo grozą chciano wdrożyć poszanowanie do tronu. Od Aleksandra III taktyka się zmieniła. Zamachy stały się tajemnicą stanu, tajemnicą stanu są i wyroki polityczne i krwawe rozprawy z ludem. Dawniej raport dla nauki i przykładu liczył skrupulatnie trupy — dziś, i to już od czasów Ignatiewa, Tołstoja, Czerewina, czy poprostu Pobiedonoscewa, inteligencja autokratyzmu skupia się na przekonaniu całego świata że Rosja jest państwem ładu, ciszy, sprawiedliwości i miłości do batiuszki.
Po „wypadku“ jordańskim“ nastąpił pogrom ludu robotniczego! Gwardja cesarska, pod dowództwem swego szefa, księcia Włodzimierza, a komendą księcia Wasilczykowa, odniosła bajeczne zwycięstwo na placu przed Zimowym Dworcem, nad ludem rosyjskim, ludem bezbronnym!
Książę Włodzimierz okazał tu nielada energję i nielada spryt. Ktoś inny zapobiegłby zebraniu- udaremniłby sformowanie się tłumów — stryj cesarza odważnie pozwolił się skupić „nieprzyjacielowi“ i dopiero zgotować mu pogrom.
Monarcha podczas uszedł do Carskiego sioła i tam zapadł w lesie bagnetów, ani myśląc pokazać się w stolicy, którą oddał na łaskę i niełaskę Trepowa!
Tak — Trepow otrzymał na mieszkanie skrzydło Zimowego Dworca!
Ale te 1200 trupów styczniowych, którymi samowładztwo usiało stolicę, ale to jedyne zwycięstwo armji rosyjskiej po całorocznej wojnie -— było rzuceniem rękawicy wszystkim ludom berła Holstein-Gottorpów. Było zerwaniem dobrowolnem ze wszystkimi, którzy nie są w Rosji szpiegami lub pretorjanami caratu i było początkiem łańcucha buntów otwartych, pogromów, zamachów, mordów, rabunków, które trwają podotąd…
Stąd zabójstwo jakiegoś prokuratora senatu finlandzkiego Johnsona zeszło do prostego epizodu, stąd ledwie śmierć wielkiego księcia Sergjusza (dnia 17 lutego 1905) sprawiła niejakie wrażenie.
Sergjusza rozerwała bomba, rzucona przez Kalajewa, Sergjusza zgubiło oddanie cesarzowi Trepowa! Póki bowiem Trepow czuwał w Moskwie nad życiem swego opiekuna i protektora, póty Sergjusz mógł spać spokojnie… Boć Kalajew nie był pierwszym, godzącym w znienawidzonego wielkiego księcia.
Czy Kalajew był wykonawcą wyroku i czyjego wyroku mianowicie, odrzec trudno, gdyż rewolucjonizm rosyjski przybrał rozmiary tak wielkie, że niepodobna, przed rozwianiem się dymów i zgaśnięciem łun, ogarnąć marszruty pożaru.
Do znanych szczegółów o Kalajewie dorzucić należy, iż był synem rewirowego, synem wypróbowanego policjanta warszawskiego, iż nikogo nie wydał i, wbrem oficjalnym kłamstwom o skrusze, odrzucił myśl podania się o ułaskawienie.
Podczas pogrzebu Sergjusza odbył się w murach Kremlinu i prawie bez udziału rodziny, która bała się wychylać na świat… Jeden Trepow zjechał do Moskwy na pogrzeb swego dobrodzieja, lecz go takie tam zdenerwowanie ogarnęło, że, drogę powrotną z dworca kolejowego w Petersburgu odbył w furgonie wojskowym.
Zabójstwo Sergjusza wydało plon i to plon nieoczekiwany. Samowładztwo zaczęło przebąkiwać o ulgach… Zabójstwo Sergjusza wydało plon, bo naraz cała Rosja aż w posadach zadygotała od łomotu dynamitowego, bo już odtąd zamachy i mordy polityczne stały się czemś tak powszedniem, tak zwykłem, naturalnem, że aż nudnem, aż nie dającem się objąć statystyką. Zabójstwo Sergjusza było hasłem do dźwignięcia się rosyjskiej rewolucji.
Czy rewolucji? Czy rosyjskiej?! Wyrażenie to jest za silne i za słabe. Za silne, bo zamęt krwawy, wynikły w granicach państwa rosyjskiego, nie był żadnym zogniskowanym i świadomym celu ruchem politycznym i za słabe, bo zamęt ten w grozie swej przeszedł podobno najkrwawsze karty Rewolucji Francuskiej, bo stał się tragedją, nie mającą sobie równej, bo nie jedną ale tysiąc miał myśli, bo był nietylko walką o prawa obywatelskie ale i o polityczne i o narodowe i o wyznaniowe i o agrarne i o socjalistyczne.
Ale przecież samowładztwo zagadało o ulgach! No tak, więc ustanowiło dwa tuziny rozmaitych komisy] i rozpowszechniało najpiękniejsze obietnice reform, no a podczas czyniło wszystko, aby zyskać na czasie…

Owo zyskanie na czasie łudziło Mikołaja II, łudziło nadzieją, że nareszcie uda się Kuropatkinowi wygrać jakąś bitwę i w ten sposób dać sposobność do pogodzenia się z Japończykami, do wybrnięcia z wojny zewnętrznej, aby tem dzielniej zdławić wewnętrzną!
WIELKI KSIĄŻĘ SERGIUSZ
(w ulubionym stroju z czasów Borysa Godunowa. Urodził się w roku 1857, zabity w Moskwie d. 17 lutego 1905 r.).
Rząd rosyjski starał się zyskać na czasie a więc sam zabrał się do agitacji, do rewolucji… I na mordy antipaństwowe odpowiedział mordami i ruchami antistudenckimi, antimagnackimi, antitatarskimi, antiormjańskimi, antipolskimi, antiestońskimi, antifińskimi, antiżydowskimi. Mordy te polegały na judzeniu jednej klasy przeciw drugiej, na zapalaniu antagonizmów, na popieraniu rzezi.

Kaukaz zawrzał najpierwszy, łunami pożarów spłynął ponad najuboższemi nawet sadybami, rzekami krwi trysnął… Wojna domowa tatarsko-ormjańska przejęła go wskroś. Rząd? Rząd usunął dyskretnie wojsko, przeciął druty telegraficzne i czekał spokojnie, rychło będzie mógł między wyniszczoną ludność wypuścić sfery kozackie dla uśmierzenia cmentarzyska…
I pośród tego pożaru, pośród jęków, skarg, przekleństw i podniesionych ku tronowi pięści, pośród huku armat, łomotu nahajek, szczęku łańcuchów i kajdan, ujrzał światło dzienne syn cesarza Mikołaja, Aleksy…
Ale syn ten, który, przed dwoma jeszcze laty, mógł był dać monarsze oścień, mógł mu conajmniej oszczędzić błędów, popełnionych za podszeptem Marji Teodorowny i Pobiedonoscewa już nie zdołał żadnej rozproszyć chmury, żadnego błysku lepszego jutra zapowiedzieć.
I Mikołaj II ufortyfikował się w Carskiem Siole i tu jeszcze zeszedł na dobrowolnego więźnia, boć i tu nawet, mimo kordonu bagnetów, nie brak było wieści o aresztowaniu paziów, o wykryciu bomb, o planie porwania następcy tronu.
Państwo dygotało w posadach, rozbrzmiewało terrorem i czerwonym i białym, a cesarz miał wciąż wzrok wytężony na Daleki Wschód, boć tam płynęła flota Rożdziestwieńskiego, boć tam Stoessel odgrywał komedję bohaterskiej obrony… Lecz telegraf działał coraz ociężałej, coraz wolniej… coraz więcej łgał aż mu już i do kłamstwa zabrakło konceptu… Bo, jak złodziejskiej intendatury i posiewu nikczemnych satrapów nie ocaliły dwa wagony „ikon“, ofiarowanych na pożegnanie jadącemu na „poskromienie“ Japończyków, Kuropatkinowi, tak i teraz, po Mugdenie, po najsromotniejszej porażce półmiljonowej armji, nastąpiła kapitulacja Portu Artura… a dalej pogrzeb marynarki rosyjskiej pod Czuszimą… i coraz groźniejsze bunty armji rosyjskiej…
Samowładztwo już nie mogło roić bodaj o zachowaniu pozorów, musiało czemprędzej iść do Canossy po pokój.
Rosja słaniała się, chwiała a warczała coraz śmielej wezwaniami do abdykacji.
Cesarz schronił się na odmianę do Peterhofu, zapadł między ciżbę kozacką i tu co dnia pił na zdrowie kozactwa, co dnia inny pułk obdarzał rublami, co dnia innemu pułkowi sprawiał libacje. Wielcy książęta uciekli za granicę i tam pocieszali się na starą modłę i zawsze za pieniądze, z tych samych płynące źródeł. No a panował Trepow, Trepow w randze wiceministra a z władzą dyktatora.
Bo choć Mikołaj, tuż po Czuszynie, wydał znów manifest, zapowiadający swą intencję nadania poddanym swobód ale i nie zapomniał o ukazie, mocą którego Trepowowi wolno było (dosłownie) zabraniać czynności nawet dozwolonych przez prawo!
I ruszyli przedstawiciele stanów do cesarza i nieomal przemocą zdobyli posłuchanie i wystawili Mikołajowi II grozę położenia.
Cesarz był rozczulonym, miał niezawodnie łzy w oczach i, ściskając ręce deputatów, rzekł:
Nasza wola cesarska, aby zwołać przedstawicieli ludu jest niewzruszoną!
Deputaci rozpromienieli — aliści, nim progi pałacowe opuścili, otrzymali urzędowy tekst odpowiedzi monarchy, która, ku ich zdumieniu, brzmiała tylko…
Nasza wola cesarska… jest niewzruszoną!
Środkowych słów brakło! Może wykreślił je Trepow, a może tylko cesarz „grał dalej w ciuciubabkę“…
Ba i czy mimo wiedzy czy ze świadomością, lecz grał podobno. Więc gdy, naprzykład, chcąc czemś uspokoić umysły rzucił pompatyczny manifest o tolerancji religijnej i usunął nareszcie Pobiedonoscewa, już nazajutrz opracowanie rozmiarów tolerancji religijnej powierzył takiemu zajadłemu despocie, zbogaconemu na budowaniu cerkwi, jak Ignatiew!…
Lecz pogrom pod Czuszimą i zdemoralizowanie armji pod Liniewiczem i bunty resztek floty w Kronsztadzie i Sewastopolu i brak pieniędzy i pożar rebelij, szerzących się w całem państwie, musiał pchnąć samowładztwo do Portsmuth…
I w Portsmuthie wypłynął na widownię Witte, znany minister Aleksandra III, typowy czynownik-reakcjonista, typowy pan z czasów „Twórcy pokoju“… bo „wolnodumiec“ z knutem w ręku, bo zresztą pan, spasiony na dostawach, a o tyle gorszy od Trepowa, że zawsze obłudny i przewrotny.
Stany Zjednoczone aż zawyły z uciechy na widok takiego dostojnika, yankeski aż biły się o skrawek chustki tego, który „przepełniony humanizmem powołanym był do zawarcia przymierza“ no i który, w dalszym ciągu, miał Rosję pchnąć na drogę odrodzenia…
Targi trwały krótko. Witte wywalczył akurat tyle, ile chcieli ustąpić Japończycy. „Zdobycze dyplomatyczne Wittego były ambicją paupra, który, obity przez rodzica, pytającym go o powód płaczu koleżkom, rozpowiada, zapinając potarmoszone majtczyny, że się niechcący uderzył w oko.
Europa tymczasem wpadła w zachwyt dla Wittego… wielbiąc jego przymioty serca, zalety umysłu i z rozrzewnieniem winszując Rosji, że nareszcie posiadła męża… Witte, wracając, odbierał pokłony, honory, a nawet ordery… No — a Rosja?! Rosja z całej komedji w Portsmuth ukuła komentarz na tle działalności poprzedniej Wittego… Według tego komentarza Witte godził się na zapłacenie dwóch miljardów kontrybucji, lecz pod warunkiem, że Mikado wyda mu kwit na trzy miljardy…
Ale negocjacje w Portsmuth jakby dodały odwagi rebeliom, bo zgotowały samowładztwu tyle naraz niespodzianek, że w wigilję ugody z Japonją cesarz znów wydał manifest… lecz manifest znów wykrętny, znów połowiczny, znów zabezpieczający odwrót ku reakcji…
Taki manifest, przed pięciu laty, okryłby chwałą Mikołaja II, przed rokiem jeszcze mógłby stłumić spazmy rewolucyjne, teraz atoli był jeno jednym dowodem więcej, iż nic słowem, nic argumentem, nic lojalnością wywalczyć nie podobna u samowładcy.
I ten manifest był tylko niechybną oznaką pękania tronu…
Rosja odpowiedziała strajkami i to strajkami, które rozmiarami swymi przeszły wszystko, co w tym kierunku zdziałano…
Rząd bronił się zajadle, przepłacał siepaczów, którzy, w dalszym ciągu, wywoływali rzezie, rabunki i mordy wzajemne, którzy z całych sił dążyli do wywołania rozłamu klasowego, narodowościowego, wyznaniowego. Lecz rząd był już zbyt słabym, aby zapobiedz federacji związków… bo rząd nie był pewnym swego pierwszego i ostatecznego argumentu, wojska…
Federacja związków zażądała konstytuanty!… Kaukaz płonął, Finlandja odmówiła posłuszeństwa i własny formowała rząd, na południu Rosji już całe pułki się buntowały, pancerniki rosyjskie wywieszały czerwone sztandary, już i urzędnicy państwowi solidaryzowali się z rokoszem, dręczona przez „prawosławnych“ Niemców nadbałtyckich, Estonja wybuchnąła powstaniem, ziemie polskie zażądały praw, nie politycznych, nie obywatelskich ale ludzkich.
Trepow krwawił się we krwi, całą Rosję ogłosił w stanie wojennym, palił wsie, wyprawiał dzicz kozacką na rabowanie opornych, na gwałcenie kobiet, na katowanie bezbronnych.
Aż Trepow osłabł. Witte, zwycięzca z Portsmuth, został mianowany prezesem ministrów i zaczął od bicia się w piersi i ściskania rąk naczelnikom ruchu wyzwolenia…
A cesarz Mikołaj II, cesarz już nie mógł snać wątpić o tem, czy jego poddani dorośli do konstytucji… i ogłosił manifest konstytucyjny!!
Czy konstytucyjny?! Takby się zdawać mogło, wnioskując ze słów… a zamykając oczy na czyny…
Bo Witte do spółki z Trepowem, a dalej z bandą zbójecką w rodzaju Ignatiewa, Durnowo, Dubasowa, Neuhardta i t. p. wziął w jedną rękę manifest, a w drugą oszczep i poszedł dalej kłamać, oszukiwać, wieszać, torturować, zabijać…
I znów cesarz wspaniałomyślnie i pompatycznie wrócił Finlandji to, co równie wspaniałomyślnie i pompatycznie zabrać usiłował. I znów na to zapowiedział wolność słowa, aby tę wolność oddać na łaskę i niełaskę najniższego z siepaczów. I znów ustanowił „Dumę“, aby z góry zepchnąć ją na stanowisko bezsilnego manekina, zniewolonego do ślepego posłuszeństwa „samowładnemu wciąż“ monarsze i uległości bezwzględnej ministrom.
Rosja targnęła się. Moskwa, wierna, spływająca lojalizmem, Moskwa poszła na barykady… Admirał Dubasow zakasał rękawy, gwardja cesarska ruszyła odważnie ratować imię rosyjskiego oręża i poszła na lud moskiewski…
Dziesięć dni trwały mordy moskiewskie, przez dziesięć dni mitrejlezy rosyjskie rwały serce Rosji… przez dni dziesięć nie przepuszczano, ani kobietom, ani rannym rewolucjonistom…
Pułk siemionowski, pułk gwardji odznaczył się, odznaczył się tak, że aż mu pozazdrościły pułki inne, równie gwardyjskie…
Mikołaj II pił za zdrowie „mołodców“, a „mołodcy“, pojeni alkoholem, obdarzani orderami, rublami, hulali, mordowali, gwałcili kobiety i rabowali…
„Reakcja wzięła górę — państwo rosyjskie zaczęło się uspokajać“…
Spalił się Władywostok, cała Syberja jęknęła rozpaczą zgłodniałych maruderów mandżurskich, aleć tam był Rennekampf, bitny generał, który pół Syberji w pień wyciął, tam była cała sfora tych, co swe tchórzostwo wojskowe ratować chcieli znęcaniem się nad bezbronnymi.
A Estonja, a południe Rosji, a kolumny karne, a środek Rosji, a wschód, a zachód, a północ!? Czyż liczba stu tysięcy trupów jest zdolna objąć ofiary dotychczasowe (od dwóch lat) samodzierżawia, broniącego swych „praw“…
Czyż nie dość wystawić sobie, iż, w sześć miesięcy po ogłoszeniu konstytucji, liczba więźniów politycznych doszła siedmdziesięciu tysięcy ludzi, iż żadna rzeź z czasów Czingiz-chana, Atylli czy Tamerlana nie dorównywa orgjom zwierzęcości, których w Estonji dopuszczali się i dopuszczają oddziały pod wodzą takich „prawosławnych“ Niemców, jak Sacken lub takich dziedzicznych zbirów, jak Orłow!?
I czy tu koniec zapasów, czy tu koniec morza krwi, lejącej się pod berłem tego, który tak często mówi o swej miłości ku swym poddanym!…
Czyż te krocie niedoli ludzkiej jeszcze nie przeważą szali, na której rozsiadła się pycha jednej rodziny Holstein-Gottorpów? Czyż istotnie ta karykatura swobód, to oszustwo polityczne, zwane „Dumą“ starczy poddanym białego cara za gałązkę oliwną?!
Głusza! Rosja zabija, Rosja dalej szamoce się rozpaczliwie w uściskach Wampira autokratyzmu.
U steru zmieniają się niby dostojnicy, lecz w rzeczywistości Witte jest tylko rodzonym bratem Trepowa a Goremykin Wittego. Wszystkich wydała jedna i taż sama żandarmsko-barbarzyńska szkoła, wszyscy, chcąc najdłużej utrzymać się przy złotodajnem źródle władzy, — wyją na prześcigi u stóp monarchy: pereat mundus fiat twoje samowładne panowanie!…
Cesarz znów głośniej pragnie dobra swych poddanych!
Lecz gdzie się to dobro zaczyna?!
Czy zna istotę dobra ten, którego od dzieciństwa uczono, iż ma obowiązek zdawania porachunku ze swoich czynów tylko przed Bogiem?!
Czy panujący monarcha ma ponieść odpowiedzialność za wieki, czy godzina śmierci samowładztwa wybiła?
Czy „Dumę“ rosyjską spotka los przedstawicieli ludu, zwołanych niegdyś przez Katarzynę II, czy też przeznaczenie chce, aby „Duma“ odegrała rolę „Zgromadzenia Prawodawczego“ i powtórzyła ostatnie lata panowania Ludwika XVI?
Mrok! A z mroku tego dobywa się niemilknący odgłos walki rozpaczliwej i mordów obustronnych.
A Europa!?
Europa czyniła i czyni, co może. Więc poglądała swemi trupio cynicznemi oczyma na rzezie, więc wzdychała płaczliwie nad dolą poddanych cara, ba, i gotowa była podobno ruszyć z hołdem zarówno do Mikołaja II, który zdołał purpurę swą we krwi świeżej wypławić, jak pospieszyć z wyrazem czci do prezydenta Rzeczypospolitej rosyjskiej, choćby ten prezydent miał na rękach królobójcze ślady…
Ale, ponieważ wypadki zaczęły układać się i ułożyły się tak szczęśliwie… więc Europa osuszyła czemprędzej łzy rublami rosyjskimi i dwadzieścia razy pokryła pożyczkę rosyjską!… Ach, bo daje przecież całe pięć procent!
Europa zresztą już jest znudzoną tym wszechrosyjskim zamętem, jużby rada, aby się skończył, aby można było wrócić do ulubionych gawęd o humanizmie, o powszechnem rozbrojeniu, o przywilejach, należnych koniom, psom, kotom czy papugom.
Jeszcze tysiąc czy sto tysięcy trupów, a gdy nareszcie na nowem cmentarzysku cisza zalegnie, cisza gotowania się do nowych zapasów bratobójczych — znów zabrzmi frazes pusty, dźwięk głuchy, niezrozumiały dla wielkich umysłów, wielkich celów i szepnie — nie zabijaj!
Cywilizacja uśmiechnie się sentymentalnie i odpowie z westchnieniem:
Życie moje biorę ze śmierci!

Paryż w czerwcu 1906 roku.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Gąsiorowski.