Królobójcy/Po latach dwudziestu i kilku

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Gąsiorowski
Tytuł Królobójcy
Wydawca Dom Książki Polskiej S. A.
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PO LATACH DWUDZIESTU I KILKU

Po latach dwudziestu i kilku, rzut wstecz, rzut w najbliższą przeszłość, nawiązanie jeszcze jednej karty do ostatniego rozdziału, garść popiołu raczej na skotłowane rozsypiska potęgi carów wszechrosyjskich.
Majestat Holstein-Gottorpów padł w gruzy.
Znikły świetne zastępy wiernych gwardyj, tłumy kornych dworaków, jarzących się złotem i srebrem dostojników cerkiewnych, czereda wielkorządców, armje strażników i argusów. Zbutwiały nawet orły dwugłowe, rozsypały się spiżowe pomniki, harde znaki chwały i pychy, mające urągać piramidom i sfinksom.
Wszystko to już minęło, odeszło.
W Zimowym Dworcu, w „złotych“ izbach Kremlina, w salonach Peterhofu i Carskiego Sioła panoszy się dzisiaj wczorajszy nędzarz i wyrodek, wczorajszy przestępca i katorżnik a dzisiejszy wybraniec i potentat.
Chciwe ręce handlarzy drogich kamieni przebierają w kosztownościach i klejnotach koronnych, zdobiących tak niedawno skronie, szyje i ręce pomazańców bożych.
Nawet trupy carskie, nawet carskie grobowce nie ostały się przed pożądliwością tłuszczy. Z kościotrupa Wielkiej Katarzyny, z piersi Cara Oswobodziciela, z zeschniętych resztek Piotra Wielkiego ściągnięto szczerniałe blachy, sychy i manele.
Nie uszanowano skarbców cerkiewnych, zagrabiono drogocenne naczynia. Zgliszczami napiętnowano miejsca, gdzie wczoraj jeszcze skrzyły się butne siedziby kniaziów, dumnych bojarów, zbogaconych plebejuszów.
Carskie manifesty i carskie ukazy, prawa odwieczne i odwieczne przywileje, ustrój państwowy i społeczny ustrój, zwyczaje i obyczaje, cały plon mrówczej pracy urzędniczych pokoleń, pojęcia dobra i zła, cnoty i występku, tradycyj narodowych i rodzinnych wyrzucono na śmietnisko.
Niema carów, niema carskiej Rosji, niema podziału klasowego, niema monarchji i niema nawet konstytucji, niema wyrazu woli zbiorowej całego ludu.
Rewolucja trysnęła wszystkiemi porami rosyjskiego olbrzyma.
Nie miała litości ani dla gramatyki, ani dla pisowni, ani dla słownictwa. Splugawiła nawet szanowne rodowody słowiańskie. Wycisnęła swe piętno krwawe na każdym objawie życia, pracy, myśli. Nie miała litości ani dla uczonego, ani dla artysty, ani dla dziecka, ani dla niemowlęcia. Sponiewierała tak mocno burżujską moralność, burżujską obyczajność, iż nakazała prostytucję powszechną i duchową i cielesną. Tak wszechstronne i powszechne ogłosiła wyzwolenie, tak wielką wolność, iż zamieniła miljony ludzi w rabów, iż zakazała nawet tego, czego wczorajszy samowładzca zakazać by się nie ważył.
Cały carski ład, carski system, carskie dziedzictwo a nawet i rosyjskie dziedzictwo są tylko wspomnieniem.
Niema dzisiaj prawie ani śladu z tego, co było wczoraj.
Jeszcze niekiedy ze zdławionej piersi dobędzie się skowyk, jeszcze niekiedy trzaśnie oschle rewolwer, rewolwer mściciela czy oprawcy, ale zresztą już zaczęła się nowa era bytowania rosyjskiego.
Reformy szybkie, gwałtowne, piorunowe zdołały, jeżeli wierzyć urzędowym zapewnieniom, przeistoczyć nawet duszę rosyjską, nawet rosyjską umysłowość, nawet rosyjską twórczość.
Jednego przecież te reformy nie zdołały dokonać, na jeden jedyny wysiłek zabrakło mocy budowniczym nowej Rosji.
Oto choć zburzono wszystko wczorajsze, pozostali jednak wczorajsi żandarmi, wczorajsi szpiedzy i przestępcy i kaci, pozostała zsyłka i katorga dla tych, którzy inaczej, nie po rządowemu, nieprawomyślnie czują, sądzą, pragną.
Pozostała zawsze taż sama mongolska nahajka i tatarski knut.
Jak się to stało wszystko? Jakże mogła tak olbrzymia, tak potężna machina państwowa pęknąć pod naporem jakichś Leninów, Sobelsonów, Trockich, czy wogóle bezsilnej zgrai bolszewików?
Gdzie się narodziła, z czego poczęła ta niesłychana w dziejach rewolucja?
Rodowód jej długi jest, równy bowiem latami dziejom rosyjskiego samowładztwa. Ten rodowód można wykreślić choćby z czasów panowania Iwana Groźnego, można połączyć z pierwszym mordem, popełnionym na stopniach tronu, z pierwszą ofiarą, złożoną na ołtarzu wolności przez Dekabrystów.
Dla nas wszakże, dla współczesnych, najbliższym rodzicem Rewolucji Rosyjskiej będzie niezawodnie dzień 4 marca roku 1901, kiedy to generał von Kleigels, pod Kazańskim soborem, w Petersburgu, tłumom manifestującego na rzecz studentów ludu, zgotował krwawy pogrom.
Od tego dnia podobno zaczął się w Rosji szereg następujących po sobie zamachów, tłumionych ciągle i ciągle wzrastających w odwagę i siłę rozruchów, manifestacyj i protestów.
Kulminacyjnym punktem w tem paśmie była pamiętna „czerwona niedziela“, dzień 22 stycznia roku 1905, kiedy to pop Gapon, mając za sztandar święte wizerunki i portrety cara i carycy prowadził lud do bram Zimowego Dworca, na posłuchanie do miłościwego monarchy a kiedy słynące jeszcze z wierności swej gwardje zamieniły ten pochód w masę zabitych, rannych i poturbowanych.
Był to dzień pamiętny i tem, iż lud rosyjski szedł jeszcze pod hasłem wiary swej głębokiej w Białego Cara, iż jeszcze tulić się chciał do stóp pana nad pany, iż szedł bezbronny żale mu swoje nieść, iż szedł jeszcze prosić, szedł błagać tylko.
Mikołaj II bał się jednak własnego ludu, drżał przed tłumem nawet jęczącym. Bardziej jeszcze tego tłumu, tego ludu bała się ta, która nigdy go nie rozumiała i nigdy nie mogła zrozumieć, bała się cesarzowa Aleksandra Teodorówna, bała się ta, znów udająca Rosjankę, Niemka z Darmstadtu.
Car odmówił audjencji delegacji Gapona. Stryj cesarski, dowódzca gwardji, wielki książę Włodzimierz, tę odmowę, według ustalonego oddawna zwyczaju, przetłumaczył na wyprawienie jatek petersburskiej hołocie.
Po tej pamiętnej „czerwonej niedzieli“, nastąpiły strajki we wszystkich większych ośrodkach przemysłowych cesarstwa. Za strajkami przyszły represje, wojenne trybunały, ogłaszanie stanu wzmocnionej ochrony, stanu wojennego nawet, a dalej manifestacje, narady tajne i publiczne, agitacje i konspiracje.
Dopiero w tym krytycznym momencie zaczęły się rozchodzić pierwsze wieści o zamierzonym przez rząd utworzeniu jakiegoś ciała prawodawczego, złożonego z reprezentantów ludności, oczywiście reprezentantów klas uprzywilejowanych.
Te pierwsze jaskółki powitane były przez dwa, idące po sobie, bardzo znamienne protesty. A mianowicie, w dniu 19 lipca Zjazd ziemian i przedstawicieli miast odbywany w Moskwie, zażądał dopuszczenia do proponowanego ciała zarówno robotników jak i rzemieślników. W miesiąc później, w dniu 15 sierpnia, Związek Chłopski zażądał już nietylko równego i powszechnego i bezpośredniego głosowania, ale i unarodowienia ziemi i podziału majątków koronnych i klasztornych.
Lecz bardziej doniosłe uchwały powzięła podobno otwarta rewolta floty Morza Czarnego i tuż idące za nią bunty marynarzy w Rewlu, w Libawie i Kronsztacie.
Teraz już nie było ani godziny do stracenia. Trzeba było co tchu ratować tron rosyjski, trzeba było rzucić motłochowi kość do obgryzienia.
Jakoż ukazał się pierwszy manifest o utworzeniu Dumy Państwowej, ukazał się w dniu 19 sierpnia roku 1905.
Cesarz przychylał się więc do pragnień swej ludności, najwspaniałomyślniej obdarzał ją prawem… obradowania w Dumie, pod kontrolą Rady Państwa, nad tem, nad czem obradować będzie miała nakazane. Cesarz, w głębokiej swej trosce o szczęście swych poddanych, ograniczał reprezentację i ograniczał prawo udziału w wyborach sumą godnej zaufania własności, no i milczał łaskawie o tem wszystkiem, co się nazywało wolnością zebrań, wolnością słowa i wolnością druku.
Niewdzięczny lud rosyjski podziękował za ten manifest nowemi strajkami i strajkami, które unieruchomiły wszystkie arterje ruchu i pracy. Do strajku tym razem stanęli nawet sądownicy. Sytuacja była krytyczna. Rewolucja wisiała w powietrzu.
Samowładzca wszechrosyjski zadrżał. Nie było punktu wyjścia. Mały człowieczek, mizerak, który miał wszelkie kwalifikacje na doskonałego kupczyka, wił się w swym płaszczu gronostajowym. Nie było rady, znów trzeba było dać.
I oto w bólach porodowych, w mękach z tradycjami carów-ojców i carów-dziadów, z testamentami Piotra i Katarzyny, z całym faryzeuszostwem dworskiej bandy, z przestrachem zacnej rodziny wielkich i małych książąt i książątek, przyszła na świat sławetna konstytucja, akt ogłoszony w dniu 30 października roku 1905, akt, który miał w następstwie utworzyć stronnictwo polityczne „październikowców“ (Oktobrystów), a który miał być nadewszystko zlany obficie krwią tysięcy ofiar.
Akt z dnia 30 października ogłaszał, iż monarcha polecił swemu rządowi, aby tenże opracował takie statuty, które by „oparte były o niezachwiane podstawy wolności osobistej, a więc dawały habeas corpus, dawały wolność sumienia, wolność słowa, wolność zebrań“. Żadne prawo, powiadał ów akt, nie może być odtąd wprowadzone bez przyzwolenia Dumy, wybranej przez lud dla sprawowania istotnej kontroli nad prawno-państwowem działaniem władzy wykonawczej.
Akt z dnia 30 października, 1905 roku, dawał więc nareszcie wszystko.
I akt ten cała olbrzymia monarchja powitała wybuchem szalonej radości.
Lud wyległ na ulice miast i miasteczek. W jednym dniu, w jednej godzinie, w tysiącu zakątkach naraz, odbywać się zaczęło tysiące wieców, pochodów, nabożeństw dziękczynnych, manifestacyj, pełnych zadufania, wiary w lepsze jutro.
Powiały na wietrze sztandary i chorągwie, portrety „ukochanego“ cara-dobrodzieja ustroiły się w girlandy, rozpoczęły się illuminacje i rozpoczęły wyjaśnienia słów manifestu tym ciemnym, tym maluczkim.
Hydra samodzierżawia jakby na to czyhała.
Wojska i chmary policji zmobilizowane w koszarach czekały podczas na rozkazy.
I rozkaz padł.
Kto go wydał? Czy car-kupczyk, czy caryca-Niemka, czy Niemcy, udający rosyjskich wielkich książąt, czy Trepow-rozbójnik, czy Witte, ożeniony z żydówką ćwierć-Niemiec, czy Judasz sprawy Holstein-Gottorpów, czy ludu rosyjskiego wróg — dość, że rozkaz padł.
Padł rozkaz.
Na rozradowane, wiwatujące, upojone wolnością, konstytucją, tłumy rzuciły się chmary kozactwa, kawalerji, lasy bagnetów i nahajek i knutów…
Zginęły tysiące ludzi, tysiące ludzi okupiły chwile uciechy społeczno-politycznej dozgonnem kalectwem.
Tego wszakże było niedość. Rząd postanowił znaleźć jeszcze winowajców, postanowił zwrócić nienawiść motłochu przeciwko ukrytym nieprzyjaciołom.
Z głównej kwatery generała Trepowa, wielkiego dowódzcy głównej cesarskiej kwatery i najwyższego szefa policji padło hasło:
— Bić żydów!
I zaczęto bić żydów, mordować żydów, palić ich domostwa, niszczyć ich dobytek.
Zanim wytchnięto po żydowskich rozprawach, wrzaśnięto znów z góry: wszystkiemu Polacy winni, Polacy myślą „oderwać się“ od matki-Rosji, Polacy oczywiście o powstaniu zamyślają — dalejże na Polaków.
Polakom wyprawiono więc sumiennie pogrom za zachwyty nad wolnością sumienia i wolnością słowa, zaprowadzono im stan wojenny, no i ogłoszono, w dniu 13 listopada, że miłościwe słowa cesarskie, zawarte w manifestach z dnia 19 sierpnia i 30 października do takich niepoprawnych, jak Polacy, buntowników stosować się nie będą…
Było to więc upuszczenie krwi, było to więc zaczajenie się na tych niespokojnych duchów, przyłapanie ich na gorącym uczynku manifestacyj i stratowanie kopytami konnicy.
Panowie Witte i Trepow a z nimi i sam car-kupczyk sądzili, że teraz atmosfera się oczyści, że nic już nie stanie na przeszkodzie ku zamienieniu aktu z dnia 30 października w jeden więcej cesarski frazes.
Stało się inaczej.
W dniu 21 grudnia, 1905 roku, w Moskwie, dźwignięto barykady.
Wybuchła tym razem zbrojna rewolucja, rewolucja w Moskwie, tej dotychczas niezachwianie u stóp tronu leżącej.
Walki uliczne trwały cały tydzień. Pięć tysięcy ludzi poległo. Wojsko jeszcze raz dotrzymało przysięgi. Znów upuszczono krwi, atmosfera znów oczyściła się z niepożądanych elementów, bo zresztą pięć tysięcy poległych na barykadach Moskwy toć był drobiazg. Wszak ci bez rewolucji, podczas koronacji Mikołaja II, na polu Chodyńskiem zginęło dwa tysiące, wszak jeden dzień głodu w rolniczej Rosji, za rządów carskich, zabierał trzy razy tyle trupów.
Teraz więc zaczęła się zabawa cesarska w Dumę.
Przed nadchodzącym Nowym Rokiem, ogłoszono wybory do Dumy, — odprawiono te wybory w marcu, no i w tym samym miesiącu (dnia 6 marca, 1906 roku) manifest ogłosił reorganizację Rady Państwa, czyli uznanie jej za Izbę wyższą z tem, że połowa członków Rady ma się składać z członków mianowanych przez cara, a połowa ma być wybierana.
Nareszcie Duma została zwołana do stolicy na dzień 10 maja. W dniu 18 tegoż miesiąca uchwaliła już swój „wiernopoddańczy“ adres w odpowiedzi na mowę tronową, i w adresie tym postawiła żądania, stosujące się ściśle do miłościwego manifestu carskiego z dnia 30 października, domagając się nadto zniesienia stanów wojennych, skasowania Rady Państwa, a nadewszystko domagając się amnestji dla tysięcy więźniów politycznych i ziemi dla bezrolnych.
Na adres Dumy odpowiedział minister Witte odmownie i podał się przebiegle do dymisji.
Miejsce Wittego objął Goremykin, stary, wytrawny żandarm ze szkoły Pobiedonoscewa i Aleksandra III.
Goremykin oświadczył Dumie, że wchodzi nierozsądnie w zasadnicze prawa państwowe i przekracza kompetencje. Duma uchwaliła votum nieufności, żądając podania się Goremykina do dymisji.
Goremykin był mianowany przez cesarza, a nie przez Dumę…
A ponieważ na południu Rosji znów rozpoczęły się wrzenia rewolucyjne, przeto, dla odmiany, wyprawił żydom pogrom w Białymstoku (dnia 14 czerwca). Z powodu pogromu tego Duma znów zaatakowała Goremykina, dalej doszła z nim do porachunku z powodu mordów w prowincjach nadbałtyckich, aż nakoniec w chwili, kiedy przygotowywała apel do ludu rosyjskiego, została rozwiązana, ukazem cesarskim z dnia 22 lipca, 1906 roku.
Goremykina zastąpił człowiek „opatrznościowy“ w osobie Stołypina, w roli już nie urzędnika, ale prawicowca.
Równocześnie dwustu członków Dumy wyjechało do Wyborga, do Findlandji i tam przygotowało słynne wezwanie do ludu rosyjskiego, aby ten sam zabrał się do obrony swych praw przez niepłacenie podatków i przez odmawianie stawiania się do służby wojskowej. Wezwanie to narazie zawiodło.
W dniu 30 lipca, a więc w kilkanaście dni po rozwiązaniu Dumy, wybuchnął bunt załogi w fortecy Sweaborgu, bunt uśmierzony obfitym upustem krwi.
W dniu 25 sierpnia nastąpił pierwszy zamach na życie Stołypina, bo zdynamitowanie jego rezydencji, poprzedzony zresztą nowym buntem, zmierzającym do opanowania przez rewolucjonistów fortyfikacyj Kronsztatu.
Stołypin wprowadził w ruch sądy wojenne, nakazał żelazną karność. Chciał być wyrazem sprawiedliwego terroru… przez dążenie do pewnych reform społecznych.
Stołypin szukał oparcia w ziemianach, w rosyjskich chłopach. Opracowywał plany nasycenia bezrolnych lub małorolnych wieśniaków, a to przez skasowanie całkowite, tak zwanej, wspólnoty ziemi i przez obdarzanie ziemią za pośrednictwem banków, które miały zakupywać obszary i rozdawać je chłopom za spłaty wieloletnie.
Tymczasem odprawiono wybory do Drugiej Dumy.
W dniu 5 marca, roku 1907, rozpoczęła obrady ta nowa Duma i to pod znakiem już bardzo wyraźnego zróżniczkowania stronnictw politycznych. „Kadeci“ (partja konstytucyjno-demokratyczna) stanowili przewagę liczebną i moralną, wywierając silny wpływ na mrowie posłów-mużyków. Lewica natomiast zasadniczo uważała wysiłki tej Drugiej Dumy za równie daremne i sądziła, że lepiej iść między lud i zachęcać go do radykalnych czynów, aniżeli trwonić energję na spieranie się z odmawiającym ustępstw rządem. Lewica przeto oponowała z zasady. Najostrzej ta opozycja lewicy rosyjskiej zaznaczyła się przy uchwalaniu budżetu ministerstwa wojny. Zresztą socjal-demokraci zostali oskarżeni wprost o przygotowywanie rewolucji wojskowej.
Druga Duma została więc rozwiązana dlatego, iż do składu jej wchodzili jawni wrogowie państwa oraz że o losach państwa rosyjskiego zaczęli decydować „innorodcy“.
Wraz z ogłoszeniem rozwiązania Drugiej Dumy nastąpiło ogłoszenie nowej ustawy wyborczej (dnia 3 czerwca, 1907 roku), ta nowa ustawa raz jeszcze wykręcała cesarski manifest, raz jeszcze zmieniała swoją osnowę, ograniczając liczbę posłów do Dumy z 524 do 442… Ofiarą tutaj padli posłowie z prowincyj nierosyjskich, a nadewszystko z prowincyj czysto polskich. Ponieważ ich to głosy w Drugiej Dumie zadecydowały o budżecie wojny i o kontyngencie rekruta, przeto władza monarsza poczytała to za niesłychaną obrazę… że dopiero głosy „innoplemieńców“ miały stanowić o potędze militarnej państwa. Aby więc tacy posłowie nie odgrywali na przyszłość roli języczka u wagi, przeto liczbę ich zredukowano do całkowitej bezsilności.
Trzecia Duma rozpoczęła swój żywot dnia 14 listopada, 1907 roku i, pomimo burz i zatargów z rządem, dotrwała szczęśliwie do roku 1912. Ten długi żywot, pełny żywot, Trzecia Duma zawdzięczała swemu już nader umiarkowanemu składowi. Wyborów do Trzeciej Dumy dokonano pod silniejszą, chytrzejszą kontrolą i presją rządu Stołypina. Lewicowcy słaby w wyborach wzięli udział i tem słabszy, że zmieniony system wyborczy dawał odrazu przewagę klasom posiadającym, zmniejszając reprezentację chłopsko-robotniczą.
Stronnictwem rządzącym w Trzeciej Dumie stali się niejako „październikowcy“ (octobryści), otrzymawszy aż 154 mandaty i mając obok siebie 51 prawicowców i 80 umiarkowanych prawicowców i narodowców. Kadeci spadli do 53 mandatów, grupy lewicy miały po kilku lub kilkunastu przedstawicieli.
Stołypin mógł teraz rządzić i pracować z „taką“ Dumą, no i mógł załatwiać porachunki z rewolucjonistami.
Za najlepszą metodę dla swej polityki zewnętrznej uznał Stołypin ten dawny, ten wypróbowany sposób: budzenie nacjonalizmu, wyładowywanie wewnętrznej energji na rzecz pracy rusyfikacyjnej.
Narodowi rosyjskiemu, prawym synom Rosji należy się wszystko, i ci prawi synowie Rosji otrzymają od wspaniałomyślnego swego monarchy wszystko… lecz między monarchą i rosyjskim narodem niema miejsca dla przybłędów, dla obcych ras, dla obcych wichrzycieli i dla powstańców czy buntowników. Trzeba wystawiać społeczeństwu rosyjskiemu niebezpieczeństwo, grożące ze strony wrogów wewnętrznych, jakimi są Polacy, Findlanczycy, a zwłaszcza przeklęci żydzi, nie mówiąc już o innych „obconarodowcach“. Pod tym sztandarem należy skupić „młodą“ Rosję. Młodej tej Rosji wolno choćby mieć własne nieporozumienia, wolno jej się ścierać, lecz wara od mieszania się do tych starć „innoplemieńcom“.
W tej polityce Stołypin znalazł gorliwego i oddanego sobie sprzymierzeńca. Oto, pod wpływem ruchów liberalnych, skrajna prawica utworzyła własną organizację pod mianem „Istinno ruskich ludiej“. Ta organizacja, łącząca w sobie najdalej idące plany „czarnosotniowców“, reakcjonistów, zmierzających do zdławienia choćby samego parlamentaryzmu, wyznająca ze wszystkich sił wiernopoddańczość, rozwinęła skrzydła.
I praca twórcza się zaczęła. Hasłem tej pracy był najpierw porachunek z anarchją, likwidacja rewolucji, czyszczenie urzędów, szukanie tylko jednostek „niezawodnych“ i szukanie ukrywających się wrogów państwa. A dalej, drugiem hasłem była rusyfikacja, już nie powierzchowne, lecz celowe i systematyczne rusyfikowanie „innorodców“. Działał tutaj już nie ten dawny brutalny, ale słaby w następstwa program, — lecz już na doświadczeniach germańskich oparty sposób pochłaniania obcych żywiołów.
„Istinno ruskije ludi“ służyli za straż przednią, byli projektodawcami i byli denuncjatorami, wykrywali każdy ślad odrębnej kultury, inaczej stworzonej duszy, odrębnej myśli i stawiali winowajców pod pręgierzem opinji… Już nie ukaz carski działał, już nie satrapa, gubernator, jakiś eunuch pałacowy, — ale opinja fałszowana przez dziesiątki tysięcy druków, przez całe i olbrzymie czasopisma.
Polakom, którym zamęt rewolucyjny przyniósł kilka ulg ku potulniejszemu dźwiganiu łańcuchów niewoli, znów dopiekano gwałtowniejszą rusyfikacją urzędów, ściąganiem do Polski nowych zastępów Rosjan, zacieraniem odrębności podziału politycznego monarchji akcentowaniem nierozerwalności polskich „gubernij“ z ich rosyjską „macierzą“.
Findlanczykom doskwierano może jeszcze gwałtowniej, ileże w Findlandji więcej było do zmieniania, do zrusyfikowania aniżeli w Polsce. Pamiętano i o Czerkiesach i o Gruzinach, baczono na Armeńczyków i Kamczadałów, — a już na każdym kroku dręczono żydów.
Żydzi płaszczyli się przed tronem, wyli pokornie w rosyjskie święta dworskie, śpiewali na cześć cara, jego rodziny, jego lokai, jego psów i koni prawie, składali tysiące dowodów swego przywiązania do tronu, jak w Polsce, rozmyślnie i prowokacyjnie chlubili się swą rosyjskością, — nic to nie pomogło. Antysemityzm był oficjalnem prawem rosyjskiem, pogarda żydowstwa przywilejem i obowiązkiem, kopnięcie nogą jedyną odpowiedzią rosyjskiego szanującego się człowieka.
Polityka stołypinowska szła konsekwentnie naprzód, poszła tak daleko już, iż teraz ustawy prześladowcze, ograniczenia, wynaradawiające programy nie wychodziły z „Trzeciej kancelarji“ Jego Cesarskiej Mości, — ale stały się rezultatem pracy zbiorowej narodowego przedstawicielstwa. Już nie Murawiew, nie Hurko, nie pomysłowość Berga czy Trepowa czy Szuwałowa pracowały na krzywdzenie całych społeczności, — lecz pracowała i Duma rosyjska, pracował rosyjski parlament.
A w parlamencie tym działały nowe powagi, nowe siły polityczne. Tam zasiadał znakomity Lwow, poważny Guczkow, Rodzianko, Milukow, twórca partji „octobrystów“, Puryszkiewicz, najuczciwszy z najskrajniejszych prawicowców, i cały legjon obywateli, działaczy, którzy teraz już bez złości i bez zemsty żandarmskiej, lecz z westchnieniem pobożnem godzili się na toż samo, co poprzednicy ich, marni karjerowicze, ubodzy duchem oprawcy czy tylko carscy pachołkowie.
Dopiero sprawa słynnego Azewa, agenta-prowokatora, którym się posługiwał rząd Stołypina ku wykrywaniu rewolucjonizmu, dopiero ta sprawa ocknęła Trzecią Dumę rosyjską, zmusiła ją do ostrej interpelacji.
Azew był tylko prowokatorem, był rewolucjonistą na służbie ochrany, organizował zamachy, przygotowywał bunty tylko dlatego, aby w ostatniej chwili sprzysiężonych zdradzać, a tem samem tępić anarchję, i tem samem „likwidować“ rewolucję.
Druga sprawa, niemniej głośna, sprawa Beilisa, żyda, posądzonego i skazanego za rzekome dokonanie mordu rytualnego na dziecięciu chrześcijańskim, była jakby wtórem objawieniem stołypinowskiej pracy, zmierzającej ku odrodzeniu, ku uzdrowieniu chorego organizmu państwowego.
Epilogiem rządów człowieka opatrznościowego, za jakiego uważanym był przez cesarza Mikołaja II i cały dwór premjer rosyjski, Stołypin, było zamordowanie go w dniu 5 września roku 1911.
Po śmierci Stołypina, do władzy powrócił znów ten sam weteran caratu, ale zawsze gotowy do pójścia za podmuchem wiatru, powrócił Goremykin, złożywszy solenne oświadczenie, że będzie szedł śladami swego dostojnego poprzednika…
Ślady były utarte, droga wymoszczona prowokacją, prześladowaniem, opieraniem się na filarach ładu, miłości cara i miłości ojczyzny. Filarami temi byli: możnowładztwo, duchowieństwo i chłopi. Dwa pierwsze filary były niezbyt silne, wzamian trzeci filar, jeszcze dotychczas nie wygrany całkowicie, nie spożytkowany, był doprawdy opoką, na której mogła by się monarchja Holstein-Gottorpów ostać jeszcze całe i długie wieki.
Ośmdziesiąt procent ludności czysto rosyjskiej, dokładniej wielkorosyjskiej, stanowili chłopi, kacapi, jak ich popularnie zwano, — albo „krestjanie“ czyli, po polsku „chrześcijanie“, — lud pracujący na roli i bytujący na swej własnej lub cudzej roli.
Owóż ci „chrześcijanie“, za wyjątkiem nieznacznego odsetka już zatrutego prądami wywrotowemi… idącemi z fabryk i warsztatów, odznaczali się zawsze wielkiem, bałwochwalczem prawie przywiązaniem do tronu. W protestach swych bodaj, w ruchach buntowniczych choćby, zawsze i na każdym kroku, wykluczali ubóstwiane imię cara. Gdy się skarżyli, gdy utyskiwali na zły los, gdy śpiewali nihilistyczną „Dubinuszkę“, to jeszcze wypominali zaledwie, że Bóg jest wysoko, a car daleko
„Chrześcijanie“ rosyjscy byli więc elementem najbardziej podatnym, byli elementem „najzdrowszym“ i najsilniejszym w skotłowanem państwie. Na nich się należało oprzeć, zatroszczyć się lepiej, pewniej, aniżeli dotychczas o ich byt, o ich dolę, — a zwycięstwo będzie pewnem, niezawodnem.
„Chrześcijanie“ rosyjscy toć uosobienie konserwatyzmu, przywiązania do zwyczajów i obyczajów. Śród nich należy pracować, budzić ich, nie dopuszczając budzicieli wywrotu, — a wówczas umilkną ujadania kominów fabrycznych, wielkomiejski proletarjusz uszy położy po sobie, bo niechby wieś rosyjska się ruszyła, niechby chciała uczynić porządek… A chcieć będzie, — na to głowa państwowa Stołypinów, Goremykinów, aby wiedzieć, jak rosyjskiego „chrześcijanina“ poprowadzić do zwycięstwa.
Chwiejącej się Rosji nie brakło dobrych pomysłów, nie brakło świetnych planów, — lecz brakło podobno wykonawców. Między planami Stołypina, Goremykina, sztabu „Istinno ruskich ludiej“ a owymi „chrześcijanami“ były krocie pośredników, były legjony urzędników, pachołków, służalców, wychowanych w miazmatach, wyziewach carskich piwnic, były zastępy nieprzebrane nędzarzy, skazanych prawie na przymus czynienia nadużyć, szukania łapówek, okradania nadewszystko tychże „chrześcijan“. O te właśnie krocie, o te legjony, o te zastępy miały się rozbić kunsztowne projekty rosyjskich mężów stanu.
Od mordu Stołypina rosyjskie stosunki wewnętrzne zaczęły iść dalej zwykłym trybem, nie zdradzając już ani zbyt żywych wybuchów, ani nie ustając w dotychczasowych objawach nieprawomyślności. Były całe miesiące jakby zawieszenia broni, jakby wyczekiwania i znów następowały starcia terroru białego z terrorem czerwonym i znów ciągle kogoś ścigano, tępiono, nawracano na katorgę czy też wyprawiano na tamten świat.
Młodzież uniwersytecka przyczyniała, jak dotychczas, wiele kłopotu swemi wystąpieniami. Robotnicy bardzo często „zmuszali“ opiekunów ładu do użycia nieco drastyczniejszych środków, czasami, jak w roku 1912, w kopalniach nad Leną, nawet bardzo drastycznych. „Podziemna“ agitacja krańcowców również zatrudniała całe tysiące szpiegów i agentów tajnych.
Materjału palnego było zawsze dość na wysadzenie w powietrze bodajby Wielkiej Brytanji razem ze Szwecją i Holandją, — ale kolos wszechrosyjski trawił jeszcze doskonale te drobne „trudy“ panowania.
Cesarz Mikołaj II bywał najczęściej zamknięty na dwadzieścia spustów przez swych „tiełochranitielej“ (ciałochrońców), a sprawami, z góry do nieba wezwanej, duszy dziedzica korony Św. Włodzimierza najpomyślniej kierowała gromadka dworskiego duchowieństwa. W zimie, uciekał na Krym, do swych zacisznych willi. W lecie znów, uciekał na wyspy bałtyckie i „pływał“ otoczony całą flotą, trzymaną zresztą w przyzwoitem oddaleniu.
Podczas tych podróży morskich, spotykał się raz po raz ze swym ukochanym kuzynem, Wilhelmem II, i zasięgał bardzo często jego cennych rad i wskazówek, zwłaszcza odnośnie tem lepszego zamienienia Polaków na prawowitych Rosjan. Mikołaj II nie lubił podobno Wilhelma II, nie lubił ani jego przechwałek, ani jego pewności siebie, ani jego arogancji, ani jego cieknącego niepachnąco ucha i suchej rączki, — niemniej i jemu i carycy-Niemce imponował ten butny krewniak, jeżdżący po całym świecie, wszędzie gadający, wygrażający pięściami i cieszący się miłością swego niemieckiego ludu.
Wzamian tenże sam Mikołaj II miał całkowitą przyjaźń i wszystkie zachwyty dla wszystkich swych dalszych niemieckich krewnych, począwszy od rozmaitych Meklemburgów, Hessen-Darmstadtów, Saxen-Altenburgów, Glucksburgów, Koburgów, Edimburgów i wogóle całej swej niemieckiej rodziny.
Z Niemców sam pochodził, był przecież rezultatem kolejnych rodów, dokonanych łaskawie przez siedm z rzędu Niemek. Niemcami się lubił otaczać, Niemców, tych rzekomo zrusyfikowanych, uważał za ozdoby tronu, a nawet lubił i wyprowadzał na dygnitarzy takie typy, jak słynny szambelan i potentat, hrabia „Henrikoff“, który na złość… wcale po rosyjsku nie mówił i nie chciał mówić, aż do śmierci podobno.
Niemniej Mikołaj II strzegł aljansu francusko-rosyjskiego, strzegł go raczej na przekorę, na uszanowanie zawsze „testamentu“ carów rosyjskich, uważających Austrję za groźnego przeciwnika, jako współzawodniczkę na gruncie polityki słowiańskiej i jako przeszkodę do zawładnięcia Konstantynopolem, tym od Boga najwidoczniej wskazanym Rosji portem na „ciepłem“ morzu.
Mikołaj przytem sam bardzo gorąco wyznawał słowianofilstwo, potrzebę złączenia wszystkich Słowian pod jednem berłem, a za najpewniejszą drogę do tego zjednoczenia uważał rusyfikację Polaków, Białorusinów i Ukraińców, bo to również należało zapewne do jednego z testamentów, których car Mikołaj II uważał się za wykonawcę.
Po Trzeciej Dumie, nadeszła Czwarta Duma (28 listopada 1912 roku), nieodrodna następczyni Trzeciej, niewiele odbiegająca od swej poprzedniczki pod względem sił partyjnych. Natomiast tem inna, że działająca początkowo pod wpływem wzrastającego znów w państwie niezadowolenia, a więc przymuszona do objawiania swego niehumoru.
Te kwasy członków Dumy uspokoiły się niebawem. Duma Czwarta podniosła wysoko sztandar racji stanu i bardzo uprzejmie poszła na rękę rządowi, godząc się całkowicie na wszelkie jego pomysły przerabiania Findlandji i Polski w „iskoni“ rosyjskie prowincje.
I na tak obywatelskiej i szlachetnej pracy panowie członkowie Dumy zostali nagle zaskoczeni przez Wojnę Wszechświatową…
Wojna wybuchła, Wielka Wojna.
Uderzono w stolicy Rosji w wielki dzwon miłości ojczyzny i na zew tego dzwonu odpowiedzieli wszyscy zgodnie, z zapałem, z porywem.
Tak, nie czas spierać się, nie czas swarzyć, nie czas zmiany wprowadzać czy o nowatorstwie myśleć, kiedy ku granicom państwa ciągną miljony nieprzyjaciół.
Cztery płomienne przemówienia i parlament rosyjski uczynił, jak zwykł był każdy czynić parlament, — partje wyciągnęły ręce do zgody, ramiona do uścisku.
— Niech żyje Rosja. Car niech żyje. Gorze wrogom naszym!
Rosja weszła w okres Wielkiej Wojny.
Cały ten okres bardzo długiego panowania Mikołaja II, od wstąpienia na tron, a więc od 1 listopada 1894 roku aż do Wielkiej Wojny, czyli prawie przez całe lat dwadzieścia, zaznaczył się brakiem zamachów na życie tego monarchy…
Rosja rewolucyjna jakby świadomie wykluczyła osobę cesarza, jakby ją postawiła za nawiasem.
Rosja rewolucyjna walczy ciągle, zawzięcie, walczy na śmierć z systemem państwowym, z samowładztwem, walczy o władzę, o prawa obywatelskie, Mikołaja II jednak nie atakują wprost. Strażnicy czuwający nad bezpieczeństwem Mikołaja i jego najbliższych, niezawodnie udowadniali mu czarne na białem, że tutaj chciano go wysadzić w powietrze, tam udusić, a ówdzie ukamienować, kronika rewolucyjna wszakże milczy o tych zamachach, wspomina zaledwie strzały artylerji, wymierzone, podczas święta Jordanu, w stronę Zimowego Dworca.
Rosja rewolucyjna doszła do przeświadczenia, że usunięcie jednostki nie dokona zmiany, że trzeba walczyć z wykonawcami, że trzeba godzić w cały gmach autokratyzmu a nie tylko w jego symbol. Po zabitym symbolu następuje nowy symbol, — a machina państwowa zostaje taż sama.
A może Rosja rewolucyjna w tym lękliwym, nieśmiałym, cichym, niepozornym człowieczku dostrzegała jakoweś dobre chęci, jakoweś lepsze intencje, może pragnęła cesarza Mikołaja II opromienić przydomkiem odrodziciela, budowniczego Rosji konstytucyjnej, Rosji praworządnej, Rosji liberalnej?
Najbardziej królobójczym… czynem rosyjskim jest poszarpanie na strzępy wielkiego księcia Sergjusza, zdegenerowanego, złego człowieka, przynoszącego wstyd bodaj i rosyjskim reakcjonistom. Ponadto same rozprawy z satrapami, z gnębicielami lub walka z bronią w ręku lub walka z portretem cara Mikołaja w ręku!…
W tym samym czasie Europa… była bardziej bezwzględną, na ten sam okres przypadają mordy i zamachy, że najpierw przypomnimy jeszcze już wyliczone, a więc na prezydenta Carnota, na szacha Nasr-Eddina, na premjera hiszpańskiego Canovasa del Castillo, na Ferdynanda bułgarskiego, na cesarzową Austrji, Elżbietę, na prezydenta Loubeta, na Wilhelma II niemieckiego, na prezydenta Stanów Zjednoczonych, Mc Kinleya, na Aleksandra serbskiego i jego żonę, Dragę Maszyn.
Dalszy ciąg kroniki przynosi w tym samym okresie czasu już całą litanję zamachów i spisków, z ofiarami lub bez ofiar, udaremnionych lub chybionych.
Naprzykład, historja nowoczesnej i wczorajszej Hiszpanji mogła by już sama przez się wypełnić karty specjalnej księgi.
Biorąc atoli pod uwagę jedynie królobójstwa, brzemienne w daleko sięgające następstwa, należy przypomnieć tutaj zamordowanie króla portugalskiego i syna tegoż, następcę tronu, w dniu 1 lutego, 1908 roku. A w roku 1910 (dnia 5 października) ucieczkę przed zamachowcami z Portugalji króla Manuela.
Marzec roku 1913 (dzień 18) był dniem zamordowania króla greckiego, Jerzego, zamordowaniem w Salonikach tego, jak głoszono, najlepszego z królów, Duńczyka z rodu, mającego zawsze i jedną i tą samą ambicję używania życia i wyprawiania uciech, za które „płaciła Grecja“…
W ostatku dzień 29 czerwca roku 1914 stał się dniem mordu, popełnionego na osobach arcyksięcia, następcy tronu austrjackiego Franciszka-Ferdynanda, i jego morganatycznej żony, popełnionego w Sarajewie, a przygotowanego być może w Białogrodzie, w Petersburgu, a może nawet w Wiedniu albo Berlinie.
Dwa pierwsze z ostatnich trzech mordów były typowemi królobójstwami dla obalenia nienawistnego tronu, dla spowodowania zmiany ustroju państwowego, mord ostatni, trzeci, był mordem na tle walki o tron, walki o panowanie, walki między władzcami o władzę. Instygatorom zabójstwa austrjackiego arcyksięcia nie szło o koronę Św. Stefana, ani o pałace w Schoenbrunnie, ani o królowanie w Hoffburgu, lecz o Bośnię i Hercogowinę, o wpływy austrjackie na Bałkanach, a może szło o niewygodnego, knującego wielkie plany zaborcze, księcia.
Zamachu dokonali ci, dla których zgon arcyksięcia, a nawet wybuch Wielkiej Wojny zdawał się wróżyć korzyści.
Szczęk oręża, trzask karabinów straży pogranicznych, zgiełk mobilizacyj, przewartościowanie cywilnego bytowania, wszystko to odwróciło uwagę od ofiar mordu czy ofiar tej doniosłej polityki.
Europa stanęła w ogniu.
Przyszła ta wróżona, ta spodziewana od dziesiątków lat chwila strasznego porachunku, likwidacji „Świętego Przymierza“, likwidacji wojny francusko-pruskiej roku 1871—72 i likwidacji zatargu z Anglją o panowanie na morzu.
Rosja szła pod sztandarem walki o zagrożoną Serbję, szła po Konstantynopol, szła po swe bałkańskie wpływy, szła nawet po swe własne odrodzenie.
Czego wojna z Japonją nie zdołała była dokonać, miała dokonać Wielka Wojna europejska, a więc miała stopić w jedną bryłę wewnętrzne rozterki, miała wychować nowe, lepsze pokolenia, dziejom imperjum dać poczet nowych bohaterów, a stopnie tronu okolić wałami miłości ojczyzny.
Jeżeli Rosja w tej wojnie miała niewiele do zyskania, do zdobycia, to Cesarstwo Rosyjskie, to chwiejące się rosyjskie samowładztwo mogło było odzyskać każdy listek utraconej chwały, każdy promień aureoli.
Carat podjął rzuconą rękawicę z powagą i godnością i z wiarą w olbrzymie swe siły, w niewyczerpane środki.
Wypadki odrazu ułożyły się tak, jak sobie Mikołaj II życzył, jak być może roił.
Nigdzie zgrzytu, nigdzie objawu niechęci, nigdzie śladu niezadowolenia czy buntu.
Na pierwszy rozkaz, po wszej Rosji zachrzęściała broń, po wszej Rosji setki tysięcy co najprzedniejszego luda stawiły się na wezwanie, armje rozpoczęły pochody, forpoczty, chmury kawalerji wysunęły swe macki ku nadciągającym zastępom nieprzyjacielskim.
Zewsząd jeno akty wiernopoddańcze, jeno zaręczenia gorące, dowody szczodrej ofiarności, poświęcenia, hasła zaniechania waśni.
Cesarskie manifesty, proklamacje głównej kwatery brzmiały podnioślej budziły najpiękniejsze uczucia, skłaniały nawet tych prześladowanych wczoraj, gnębionych przez rząd Polaków i Findlanczyków do uczynienia zadość podatkowi krwi, do chętnego spełnienia tych najpierwszych obowiązków obywatelskich…
Wodzem naczelnym został mianowany wielki książę Mikołaj Mikołajewicz, najbardziej wojskowości oddany członek rodziny cesarskiej, zresztą zdala trzymający się od dworskich intryg i swych awanturniczych kuzynów. Ci zresztą również usiłowali działać w sztabach i urzędach wojskowych.
Pierwszy okres Wielkiej Wojny dla Cesarstwa Rosyjskiego, zdawał się pomyślne nieść wróżby. Zwycięstwa były, okupione może życiem kroci tysięcy, kalkulowane nazbyt często zasadami bojowemi tysięcy szczurów, rzucających się na jednego zwierza, lecz front rosyjski trzymał się, nawet wcinał coraz głębiej w posiadłości austrjackie…
To „wcinanie się“ rosyjskiej armji w granice Austrji, a dokładniej w granice, tak zwanej, Galicji było podobno mniej pożądanym przez aljantów rezultatem. Aljanci, a szczególniej Francja, wyczekiwała ze strony Rosji takich posunięć na szachownicy, któreby odciągnęły od jej frontu conajwięcej wojsk niemieckich. Aljanci spodziewali się, że ostra ofenzywa rosyjska spowoduje tyle upragnioną dywersję. Armje Rennenkampfa i Samsonowa wykonały wprawdzie kilka groźnych ruchów na granicy Prus Wschodnich, dotarły do Jezior Mazurskich, lecz pod Tannenbergiem uległy częściowemu rozbiciu, rozpoczęły i zakończyły na tem ofenzywę na front niemiecki. Odtąd na tym froncie Rosjanie mieli już tylko prowadzić walkę odporną.
Natomiast wojska rosyjskie południowe, pod wodzą Brusiłowa i Ruskiego, zdołały przełamać front austrjacki, zagarnęły część Galicji ze Lwowem i opanowały Przemyśl.
Koniec roku 1914 uczynił więc Mikołaja II panem znacznej części Galicji, pozbawił go wprawdzie wzamian obszarów Królestwa Kongresowego, bo w Łodzi, Piotrkowie, Kaliszu, Częstochowie a nawet w Kielcach niemieckie i austrjackie rządziły władze, ale, ale miał Galicję.
Z tego zwycięstwa chwilowego, połowicznego Rosja cesarska zdecydowała się wyciągnąć natychmiastowe korzyści. Zanim rosyjskie garnizony zdołały się usadowić w miastach Wschodniej Galicji, już za garnizonami pośpieszyły tłumy rosyjskich urzędników, zjechało prawosławne duchowieństwo. Zaczęto Galicję nagwałt rusyfikować, zamieniać unickie kościoły na cerkwie, wprowadzać rosyjski język, wygłaszać prowokujące ludność oświadczenia, uroczystemi aktami stwierdzać powrót tej „prastarej rosyjskiej ziemicy“ na łono Cesarstwa Rosyjskiego.
To rozpętanie mizernego nacjonalizmu rosyjskiego w cudzym kraju było jednym z pierwszych i niepowetowanych błędów cesarskiej polityki. Rosję upijano haszyszem rzekomego zwycięstwa, powiększenia znów ich posiadłości kosztem polskiego dziedzictwa, a tymczasem zaniechano czujności nad dolą własnego żołnierza, nie turbowano się dostatecznie o jego zasadnicze potrzeby, nie wiele troszczono o zorganizowanie tyłów miljonowej armji.
Jakoż już w kilka miesięcy po rozpoczęciu wojny, magazyny wojskowe, arsenały, składy zbożowe zaczęły się wypróżniać z przerażającą szybkością, wojsko zaczęło cierpieć dotkliwe braki. Teren wojny, zamożne, zasobne łany polskie wykluczały narazie widmo głodu, żołnierz miał co jeść, bogactwa wszelakiego było zadość pod ręką, papieru było zadość na pisanie kwitów rekwizycyjnych, — strawy przecież nie dostawało armatom i karabinom.
Wszczęły się poszmery, groźne pomruki.
Niedołęztwo intendentury, nieuczciwość dostawców, nieporządek rachunkowości wojskowej, kradzieże oficerów zaprowiantowania przekraczały skalę zwykłych w Rosji nadużyć.
Wykrywano teraz już nie tylko sieci całe genjalnego germańskiego szpiegostwa, ale i widome oznaki zdrady stanu, zaprzedawania własnego kraju.
Hierarchja urzędników i dygnitarzy cywilnych i wojskowych była wypełniona po same brzegi Niemcami, których rzeczywiste sentymenty żadnych nie budziły wątpliwości.
Cesarstwo Rosyjskie, jako potęga wojskowa, było stłoczone, podminowane, nie miało żadnych tajemnic dla wojsk nieprzyjacielskich. Każda pozycja, każdy punkt strategiczny, każdy schron, każdy szczegół obrony czy ofenzywy był znany sztabowi niemieckiemu.
Losy wojny po stronie rosyjskiej były zdecydowane. Następstwa tej korrupcji nie dały długo czekać na siebie. Wystarczyło, aby sztab niemiecki zwrócił baczniejszą uwagę na swój front wschodni.
Rozpoczęty na wiosnę roku 1915 kontratak sił austro-niemieckich wyleczył odrazu rosyjskich optymistów od wszelkich złudzeń. „Czapki“ rosyjskie nie wystarczyły.
Armja rosyjska została wypartą z Galicji, odrzuconą od Sanu, od Lwowa, od Wisły, od Dniestru, od Buga.
Taktyczne rzekomo z początku cofanie się Rosjan zamieniło się w pogrom. Rosyjskie fortece, linje obronne padły, jakby za podmuchem wichury. Biuletyny nastarczyć nie mogły, nie mogły nadążyć w zapisywaniu zmian na froncie. Gdy podawały, że Niemcy są już pod Warszawą, a w istocie Niemcy byli już w Brześciu Litewskim, kiedy mówiły o walkach pod Grodnem, — już Wilno było wzięte.
Był to pogrom.
Lecz był to pogrom tem straszny, tem okrutny, iż rezerwy rosyjskie szły na front bez karabinów, bez armat… że szły na to, aby na froncie dziedziczyć broń po rannych, po poległych, że zapasy wojenne ginęły, topniały w mgłach porannych, że nie nadchodziły, że naboje nie pasowały do miary broni, że pociski nie wybuchały, że natomiast wybuchało wszędy zniechęcenie, demoralizacja.
Nakoniec w sztabie generalnym znaleziono oberszpiega, pułkownika-dygnitarza, znaleziono największego ze zdrajców na stanowisku ministra wojny, Suchomlinowa. Ten sam minister, który był odmówił przyjęcia pomocy Aljantów, nastręczających się z zapasami materjału bojowego, — ten sam minister zajmował się szantażem i kradzieżą tych nikłych, posiadanych przez Rosję materjałów i środków wytwórczych.
Przyszły na Rosję dni grozy.
Tradycja… wojskowości rosyjskiej uciekła się do pomysłu z roku 1812… i zaczęła palić wszystko porzucane, wypędzać podczas odwrotu miljony ludzi z ich sadyb, domostw i pozostawiać… nieprzyjacielowi rumowiska, zgliszcza, spalone śpichlerze, puste obory i stajnie, nędzę własnych poddanych.
A samowładzca? A cesarz? A Mikołaj II?
Mikołaj II, przez pierwsze ośm miesięcy wojny, błogosławił pułki, rozdawał im obrazy, odprawiał modły, odbywał parady, wiwatował we Lwowie na cześć „zaokrąglonej“ znów cudzą ziemią granicy swego państwa i dawał posłuch podszeptom swej żony, upartej, zawistnej Niemki… Partja „niemiecka“ bowiem podczas wojny miała w Petersburgu silne oparcie, miała swe wpływy, żywiła ciągle przekonanie, że uda się doprowadzić do porozumienia między „kuzynami“, że waśń „familijna“ skończy się potłuczeniem Francji, a może skasowaniem… Belgji… Partja niemiecka w Petersburgu bolała nad tą nieszczęsną wojną, chciała potęgi dynastji niemieckiej nie tylko w Berlinie i w Wiedniu, ale i w Petersburgu.
Jednym z nieprzejednanych wrogów partji niemieckiej był wielki książę Mikołaj Mikołajewicz. Tego należało usunąć. Nadszedł czas, ostateczny czas nadszedł. Zresztą Mikołaj Mikołajewicz swemu bratankowi cesarskiemu i tak dość życia zatruwał skargami na złodziejstwa intendentury, na brak amunicyj, na szpiegów, na intrygi petersburskich Niemców, na brak organizacji tyłów armij. A w dodatku tenże Mikołaj Mikołajewicz zabiegał widocznie o popularność w wojsku, szukał w szeregach zwolenników, wpływy jego rosły, ambicje rosły, wszystko, co dobre, spadało na niego, a wszystko co złe waliło w Petersburg, waliło w fundamenty cesarskich pałaców.
Mikołaj II, cichy a skryty, nieśmiały zawsze „Mika“ był już odpowiednio względem stryja usposobiony. Dłużej nie chciał być „pionkiem“, zapragnął zabawić się sam w Aleksandra, przynajmniej Aleksandra pierwszego, rosyjskiego.
I oto minister wojny Suchomlinow został zaaresztowany i oddany sądowi, — a wielki książę Mikołaj Mikołajewicz został uwolniony z obowiązków wodza naczelnego i wydelegowany na dowódzcę na Kaukaz, byle jaknajdalej od stolicy, od armij zachodnich, od frontu, od sztabów i od zdobytej popularności.
Na wszystkie te wypadki nie pozostała głuchą ani Duma rosyjska, ani rosyjskie społeczne i polityczne organizacje.
Znów zażądano w Dumie nie tylko reform, ale i rządu odpowiedzialnego wobec Dumy i znów zażądano uformowania ministerjum obrony narodowej, złożonego z przedstawicieli wszystkich partyj.
Dumę zawieszono na kilka miesięcy, odesłano do domowych pieleszy hardych, a raczej coraz bezczelniejszych jej posłów i zażegnano w ten sposób niebezpieczeństwo.
Zresztą czyniono nieladajakie wysiłki. Tutaj zbierano komisje, która miała radzić nad przyszłością Polski… i nad przyznaniem Polsce daleko idących samorządów, owdzie troszczono się znów o Findlandję, nawet żydom i Karaimom obiecywano poważne ułatwienia życiowe. A obocześnie jakiś Bobryńskij prawił w dalszym ciągu o potrzebie zrusyfikowania Galicji lub przeniesienia uniwersytetu polskiego ze Lwowa do Warszawy, boć we Lwowie nie śmie dłużej bytować żaden polski uniwersytet.
Do tego zamętu teraz przyczyniali się już nie sami obywatele Państwa Rosyjskiego, nie sami jego dostojnicy z carem na czele, lecz nawet reprezentanci państw sprzymierzonych.
Dyplomacja państw aljanckich, rezydująca nad Newą, była zatrwożona. Wpływy Niemców rosyjskich podnosiły głowę. Na każdym objawie polityki rosyjskiej widać było ślady niemieckiej roboty, niemieckiej intrygi. Dyplomacja wobec tego oglądała się mimowoli dokoła, śmielej teraz wdawała się w rozmowy z leaderami stronnictw politycznych, szukała konjunktur z klubami, konferowała z kadetami, octobrystami, nawet krańcowcom nie odmawiała posłuchu.
Dyplomacja nie mogła się była dłużej łudzić.
Upadek Mikołaja Mikołajewicza, cesarz Mikołaj w charakterze wodza naczelnego, pod kierunkiem cesarzowej Aleksandry, — toć był triumf partji niemieckiej, toć zbliżająca się ewentualność zawarcia przez Rosję oddzielnego pokoju, opuszczenia szeregów aljanckich.
Sygnał do zmiany taktycznej dał podobno pan Buchanan, ambasador angielski, który miał powoli uróść jakby na pośrednika między cesarzem-samowładzcą a partjami wywrotu czy partjami reform.
Mikołaj II tymczasem po otwarciu nowej „stawki“ (głównej kwatery naczelnego wodza), po pokazaniu kilkadziesiąt razy z rzędu wiernym swym wojskom maleńkiego swego syna, Aleksego, wystrojonego w odznaki najwyższego atamana wszystkich sotni kozackich całego imperjum, znalazł był nowy talizman, posiadł skarb nad skarbami w osobie mędrca nad mędrcami.
Tym mędrcem był mużyk rosyjski, kacap, chłop-prostak, lecz chłop chytry, przebiegły, chłop sadysta, brutalny a sromotny, — ale zdolny zaimponować odrazu zdechłym nerwom dworskich kokot, a więc godny podziwu całego cesarskiego dworu i cesarskiej przyjaźni.
Grygoryj Nowicz, syn młynarza z pod Tomska, był jednym z wielu, tułających się po carskiej Rosji, mużyków-szarlatanów, wiodących próżniaczy żywot na koszt ogłupiałych kumoszek a skłonnych do „płciowego“… mistycyzmu bab.
Siła magnetyczna owego młodego „starca“, jak w Rosji nazywano podobnie uduchowione… typy, musiała być niezawodnie nadzwyczajną, skoro z zapadłego Tomska „sława“ jego dotarła aż na dwór cesarski, dokładniej do salonu histerycznej a przekwitłej damy dworu, pani Wyrubowej. Z sypialni tej wpływowej pani na pokoje cesarskie był tylko jeden krok.
I oto Grygoryj Nowicz, pod nazwiskiem Rasputina, zjawił się na dworze cesarskim jako nowa potęga, jako tajemnicza siła, wywierająca wpływ bezpośredni na Aleksandrę Teodorównę, cesarzowę, a przez nią na Mikołaja II.
Rasputin wyrósł na główną sprężynę wszystkich zakulisowych intryg, na dostojnika przed którym głowy chylić musieli nawet ministrowie, nawet członkowie cesarskiej rodziny a drżeć ambasadorowie mocarstw aljanckich.
W jedwabnej „rubaszce“, aksamitnych hajdawerach, długich, palonych butach, Rasputin stał się bożyszczem conajwspanialszych rautów i zebrań towarzyskich, konieczną ozdobą cesarskich herbatek i poufnych rozmów. Syn „natury“ o żywiołowe] zdolności wyładowywania swej męskiej energji, zachwycał „damy“ i „pokojowe“, drżały przed nim księżne i księżniczki, bali go się przedstawiciele duchowieństwa, lękali „jasnowidzącego“ urzędnicy.
Rasputin miał swój osobliwy chłopski rozum, miał instynkt oceniania ludzi, umiał zachwycać prostotą i umiał przejmować lękiem zabobonnym. Magnetyzer i czarownik zarazem, goryl rozpasany i jagnię, parafrazujące teksty z Pisma Świętego, hulaka, myślący jakby najdłużej używać na carskim chlebie, i szarlatan nie przebierający w środkach.
„Święty“ ten „starzec“, jak go zwano na carskim dworze, pochwycił zręcznie ową „pieśń bez słów“, która kołysała ciągle partję cesarzowej, partję niemiecką… I na falach tej pieśni owładnął i cesarzową i jej stronnictwem.
Aleksandra Teodorówna ze wzruszeniem wsłuchiwała się w melodyjny bas „świętego“ człowieka, niosącego jej słowa pociechy, zgadującego jej myśli a spieszącego z cennemi radami.
Mikołaj II był zdumiony tą samorodną siłą duchową. Stolica Rosji i z nią cała Rosja ulękły się.
„Starzec“ bywał wszędzie, gdzie go nie posiano. Karki ministrów zginały się. Dygnitarze, w krytycznej chwili, zasięgali jego zdania. Sam Trepow bał się tomskiego mużyka.
Szlachetni mężowie zamykali oczy na okultystyczne wpływy „starca“, a otwierali je szerzej na widok wpływów realnych.
Rasputin tymczasem używał, broił, pił, umiał nawet policzki zachwyconym damom obijać, a pozatem modlił się, jakoweś odprawiał zaklęcia i psalmami straszył.
W Rosji zaś, a zwłaszcza… na wojnie rosyjskiej, działo się coraz gorzej.
Przez całe miesiące monotonne biuletyny wojenne mówiły jedno i toż samo o tem, co się miało stać nad Strypą, około Strypy, przed Strypą i znów nad Strypą. Armje rosyjskie, od czasu do czasu, święciły chwilowe zwycięstwa, lecz każde zwycięstwo pogrążało coraz bardziej widoki ostatecznego zwycięstwa. Wołyń, Bukowina, okolice Kowla były ciągle krwawym terenem, zaścielanym dziesiątkami tysięcy trupów. Żołnierz rosyjski bił się zawzięcie, bił jak może żaden żołnierz, bo bił się bardzo często bez jednego ładunku, bez naboju armatniego, bił się głodny, obdarty.
Nareszcie atak przypuszczony przez Brusiłowa, we wrześniu roku 1916, stał się koroną wysiłków armji rosyjskiej. Atak się nie powiódł, bo rozbiły go poszmery konspiracyjne w szeregach, bo udaremnił go głód, bo demoralizacja dosięgała już oficerów, bo wojsko masakrowane przez austro-niemieckie armaty, a równocześnie pozbawione zaprowiantowania, krzywdzone przez złodziejstwa, nadużycia, miało na ustach rosyjskie „naplewat“.
Jeden tylko Mikołaj Mikołajewicz, choć za górami Kaukazu, dawał znać o sobie, darł się na skały, przebywał śnieżne pustkowia, jakieś ksenofontowe podejmował wyprawy, uwalniał Armeńczyków, dobywał Erzerumu, przyprawiał Turcję o ciężkie zgryzoty, ale temi powodzeniami raczej wrogów sobie przyczyniał w Petersburgu, teraz Petrogradem przezywanym.
Równocześnie wpływy Rasputina rosły, partja carowej coraz silniejsze zdobywała stanowisko.
Lud zaś wyrzekał, miljony „wygnańców“ przymusowych, wysiedlanych gwałtem włóczyło się, roznosząc swą nędzę i niedolę, masy robotnicze zwierały się, radzili coraz śmielej ziemianie, debatowali mieszczuchy, rozprawiali nawet czynownicy, ci najsumienniejsi strażnicy carskiego „systemu“.
Rosja zapadała coraz ciężej na zdrowiu. Potrzeba było jaknajprędzej ratować ją jakąś reformą, jakąś bolesną operacją, jakiemś cięciem cesarskiem… Cesarza na takie przecież cięcie nie było stać.
Wlokło się więc wszystko, z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień byle najdalej od hiobowych wiadomości, od raportów i kurjerów dworskich. W zaciszu pałacowem, przy herbatce, na pogawędce z tym „świętym“, uduchowionym Rasputinem bywało najmilej i carowi i carycy i wszystkim damom dworskim i wszystkim dworskim pachołkom.
Nagle, niespodziewanie… postrzelane zwłoki tego „świętobliwego“ Rasputina znaleziono pewnego ranka w przeręblu, prawie pod powłoką lodową Newy.
Zamordowano go, zbezczeszczono, odebrano carowej i carowi i tego jeszcze jedynego wiernego sługę, pociechę ich męczeńskiego żywota, najmilsze, za pośrednictwem tego wyjątkowego człowieka, z Najwyższym obcowanie… przerwano!
Rasputin został zamordowany.
Cesarzowa zemdlała. Cesarz rzucił się jak ryś zraniony. Dwór cesarski jęknął.
Rosja cała zdumiała się, nawet Europa się zdumiała, nawet niezawodnie sam pan cesarz Wilhelm się zdumiał, gdy się dowiedział kto był mordercą szarlatana…
Grygoryj Rasputin został zamordowany przez wielkiego księcia Dymitra Pawłowicza i przez spokrewnionego z cesarską rodziną, księcia Feliksa Yusupowa. Do mordu, co więcej, przyczynił się słynny poseł Puryszkiewicz, podpora tronu, przewodnik partji konserwatywnej, najbardziej tradycjom cesarskim oddany sługa!
Biedaka „starca“ młodego zaproszono na książęcy obiad, tam próbowano go otruć, a gdy trucizna zawiodła, zastrzelono jako wściekłego psa.
Anarchja, rewolucja dosięgnęła już sfer tak wysokich!
Wypędzono więc natychmiast książąt Dymitra Pawłowicza i Yusupowa, wypędzono Trepowa, który na stanowisku prezesa rady ministrów nie roztoczył należytej pieczy nad osobą jasnowidzącego mużyka, a nakoniec doczesnym resztkom tego „świętego“ samca zgotowano pełne pietyzmu ceremonje.
Do władzy został powołany Protopopow, w charakterze ministra spraw wewnętrznych, a więc wielkorządcy całej Rosji. Prezydjum objął książę Galicyn. Teki ministerjalne poodbierano różnym i innym porozdawano.
Atmosfera stolicy była teraz coraz cięższa, brzemienna zapowiedzią nadchodzącej burzy. Działy się tam rzeczy, o których przed kilku jeszcze miesiącami nikt by się nie poważył myśleć. Oto, naprzykład, na kilka dni przed zabójstwem Rasputina, Milukow nie wahał się oświadczyć w Dumie, że „siły tajemnicze“ poważyły się nie tylko uwolnić od odpowiedzialności takich przestępców (wczorajszych ministrów) jak Manuiłow i Stürmer od odpowiedzialności… ale też same „siły tajemnicze“ przyczyniły im i ich bandzie odznak zaszczytnych… Milukow więc już w Dumie mówił wprost o partji cesarzowej Aleksandry, oskarżał pro-niemieckie knowania tej partji… Milukow uchybiał już majestatowi, — a w Rosji jakby brakło dość odważnego żandarma na ujęcie śmiałka i zesłanie go na syberyjskie wczasy.
Rok 1917 do utrapień wewnętrznych, nieładu, niezadowolenia, konspiracyj, rozprzężenia władzy namotał jeszcze nędzy, głód jeszcze przyplątał. Głód już od wielu miesięcy tułał się po Rosji aż w ostatku zawitał do stolicy.
W dniu 7 marca roku 1917 Petersburgowi zabrakło chleba.
Fabryki stanęły, warsztaty pracy zamilkły. Rozpoczął się strajk powszechny. Dzienniki przestały wychodzić. Na ulice wyległy tłumy, uformowały pochody. Żołnierze z kozakami połączyli się po raz pierwszy z tłumami. Duma uchwaliła jednogłośnie, aby zaopatrywanie w żywność zostało powierzonem reprezentacjom miejskim i ziemskim, aby było natychmiast odebrane sferom urzędniczym czy urzędowym.
Cesarz Mikołaj II nie mógł pozwolić na taką zmianę, która zupełnie wyraźnie czyniła apostrofę do złodziei urzędowych czy urzędujących. I, w odpowiedzi na uchwałę Dumy, raczył nakazać zawieszenie obrad Dumy aż do końca kwietnia…
Duma tym razem nie usłuchała, i obradowała dalej!
Minister spraw wewnętrznych, Protopopow, miał zresztą i na nieposłuszną Dumę wypróbowany sposób.
Protopopow miał pod rozkazami 4,000 policjantów, ludzi pewnych i miał tysiąc, wyraźnie cały tysiąc kartaczownic (zwanych z niemiecka „karabinami maszynowemi“ a z rosyjska „kulomiotami“) i to kartaczownic wyposażonych hojnie w zapasy amunicji…
Protopopow dał rozkaz. Policja wystąpiła. Nastawiono kartaczownice. Rzeź miała raz jeszcze oczyścić „powietrze“ Petersburga. Cesarz „bawił“ wówczas w głównej kwaterze, no i zapewne nie wiedział… co zamierza Protopopow.
W momencie przecież kiedy kartaczownice miały przemówić do tłumów, garnizon stolicy oddał się pod rozkazy krnąbrnej, występnej Dumy! Garnizon stolicy, przeto gwardja, wyborowe pułki, kwiat młodzieży, kwiat przywiązania do dynastji Holstein-Gottorpów wypowiedział posłuszeństwo, zagroził policjantom Protopopowa wojną a raczej, wobec swej przewagi, wycięciem w pień.
Protopopow wysłał telegram do „stawki“ (głównej kwatery).
Rodzianko zaś, wysoki prezes Dumy, uosobienie praworządności i racji państwowych, przystąpił do rewolucji.
W Pałacu Taurydzkim, kędy Duma obradowała, posłowie tworzyli pierwszy rząd tymczasowy… a tuż obok, w tymże samym pałacu, radził już pierwszy komitet robotniczo-żołnierski nad tem, aby nie wdawać się w żadne połowiczne środki, lecz odrazu przyjąć program socjalistyczny a z kim należy rozprawić się krótko i jaknajprędzej.
Mikołaj II, zaalarmowany przez Protopopowa, przebywał w swej kwaterze, znajdującej się w Mohilewie, kazał się wieźć natychmiast do Carskiego Sioła, aby tam się przedewszystkiem z Rodzianką rozmówić.
Pociąg cesarski rozkazu nie wykonał! Dowlókł się do Pskowa i tutaj stanął, stanął przed generałem Ruskim, jednym z dowódzców armij rosyjskich.
Dnia 14 marca, a więc w tydzień po pierwszym braku chleba w stolicy, Mikołaj wyraził generałowi Ruskiemu całą swą gotowość i zgodę na wszelkie i jaknajliberalniejsze zarządzenia, jakich okoliczności wymagają… Na gotowości tej nie poznał się był już nawet cesarski generał i dowódzca jednej z cesarskich armij i odrzekł Mikołajowi II, iż na reformy jest zapóźno…
Był wieczór, była noc, kiedy się ta pierwsza szczera rozmowa między cesarzem i jego generałem skończyła.
Następny ranek przyniósł Mikołajowi II informację wyraźniejszą.
Generał Ruski, po porozumieniu z Rodzianką, prezesem Dumy, doradzał Mikołajowi II abdykację.
Cesarz się wahał. Byli jeszcze dwaj wodzowie dwu armij: Ewert i Brusiłow. Oschłe ich odpowiedzi telegraficzne zażądały jednak także abdykacji. Nareszcie w kilka godzin później, przybyli do cesarza delegaci Dumy, domagając się już bez ogródek natychmiastowego zrzeczenia się tronu.
Mikołaj II zrozumiał tym razem i z wezbranem sercem, z najwyższą troską o przyszłość ukochanej Rosji i drogiego mu ludu rosyjskiego, przepojony bólem na oczywisty dowód czarnej niewdzięczności, podpisał w imieniu swojem i w imieniu swego syna przejście w stan spoczynku.
Cesarz Mikołaj II, przed podpisaniem abdykacji, w nocy z dnia 16 na 17 marca, 1917 roku, chciał pozostawić ojczyźnie pewne wskazówki, mianował był, naprzykład, ponownie swego antagonistę, wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza wodzem naczelnym… Sądził prawdopodobnie, że nastąpi ewentualnie zmiana osoby cesarza, — lecz że ród Holstein-Gottorpów podawnemu jaśnieć będzie.
Wogóle, jak twierdzą naoczni świadkowie, Mikołaj II zachowywał się w te pamiętne dni z godną tej chwili powagą. W swych ostatnich rozmowach, w akcie abdykacyjnym był przejęty do głębi przeświadczeniem o zachodzącem najwidoczniej nieporozumieniu. Chciał przecież „dać“ wszystko teraz, gotów był do najdalej sięgających ustępstw, już „naprawdę“ chciał dobrodziejstwami obsypać swych poddanych… a tutaj ci właśnie jego poddani niczego już nie chcieli, a raczej postanowili wziąć sami to, co im potrzebnem było do szczęścia.
Delegaci Dumy zagadali wzamian o możliwości powołania na tron syna Mikołaja II, małoletniego księcia Aleksego, przy regencji choćby księcia Aleksandra Michałowicza, ożenionego z księżniczką Ksenią, siostrą ustępującego cesarza albo księcia Michała, brata cesarza.
Mikołaj II się nie zgodził, abdykował, jak rzekliśmy, i w imieniu syna, chorowitego zresztą, anemicznego chłopczyka, pozbawionego nadto modlitw i opiekuńczych skrzydeł, jakimi otaczał go zamordowany Rasputin. Natomiast Mikołaj II zrzekł się tronu na rzecz swego rodzonego brata księcia Michała Aleksandrowicza, ulubieńca cesarzowej-matki, Marji Teodorówny.
Duma przecież nie zdradzała bynajmniej entuzjazmu dla tych kombinacyj następstwa tronu i ani myślała śpieszyć z wyrażeniem swego zdania.
Czy książę Michał Aleksandrowicz zrozumiał właściwe intencje Dumy, czy, stojąc na uboczu, miał lepsze o wypadkach pojęcie, czy też miał własne skrupuły, dość, że ogłosił natychmiast deklarację stwierdzającą, iż jedynie wówczas mógłby przyjąć koronę cesarską, gdyby ta ofiarowaną mu była z woli ludu…
Lud odpowiedział milczeniem. Duma milczała również i nawet nie uwzględniła oświadczenia księcia Mikołaja Mikołajewicza, który zgłosił gotowość służenia swem generalskiem doświadczeniem.
Rosja była więc bez cesarza, Mikołaj II bez następcy.
Zdetronizowany monarcha został odwieziony do Carskiego Sioła, tam wyznaczono mu i jego najbliższej rodzinie i najbliższej służbie jedno ze skrzydeł pałacu na mieszkanie i pozostawiono w tem zresztą „pysznem“ więzieniu, w spokoju.
Mikołaj II mógł teraz rozpamiętywać przeszłość i mógł się przyglądać rezultatom swego własnego panowania, a może i rezultatom panowania całego pokolenia obcych ludzi w obcym kraju.
Było na co patrzeć i było co rozpamiętywać.
Cara nie było. Rosja chwiała się, zataczała, jakby rozsadzona wewnętrzną siłą. Tej siły zdawała się mieć aż za wiele na utrzymanie olbrzymiej monarchji w równowadze, na podołanie dwu wojnom naraz: wewnętrznej i zewnętrznej. Rosja była jak ów umierający z pragnienia człowiek, który w ostatniem tchnieniu przypina usta do pełnej kruży krystalicznej wody i pije i zapija się na śmierć. Tą krużą były wiekowe sny o wolności, o prawach obywatelskich, o prawach ludzkich, o równości, o braterstwie, o „Królestwie Bożem“ na ziemi.
Wszystko zło miało teraz odejść, wszystko miało teraz iść ku odrodzeniu.
Każdy według swego pojęcia radował się, cieszył, wiwatował, bo każda racja znajdywała posłuch, każdy pogląd szacunek.
Rząd tymczasowy odurzał się własną tolerancją, własną dobrocią.
Tworzyły się dokoła niego jakieś komitety, jakieś ciała, jakieś ośrodki społeczno-polityczne. Słusznie się tworzyły. Rząd był rad i wielkim i maluczkim i ubożuchnym i zasobnym i tym naiwnym prostaczkom, mierzącym dni wolności stanem własnego żołądka i tym natchnionym inteligentom, pragnącym ziszczać swe reformatorskie pomysły. Zadość było miejsca dla wszystkich pod słońcem rewolucji.
I była rewolucja, był rząd rewolucyjny, była już prawie rzeczpospolita demokratyczna, najbardziej demokratyczna, tylko brakło chleba, brakło ładu, brakło silnego ramienia, brakło rzutu bystrego w najbliższe jutro.
Haseł podniosłych, zaręczeń, aktów wiekopomnych wystarczyło na kilka tygodni; braterskie uściski, wyznania miłości bliźniego, nadzieje tego innego, lepszego życia uciszyły, rozchmurzyły całą Rosję, nawet poniewierające się w okopach krocie żołnierzy podniosły na duchu.
Piękne to były dni. Niezapomniane dni panowania nowej, młodej Rosji.
Na pierwsze skinienie opadły wrzeciądze więzień politycznych, pękły kajdany katorżników, męczenników idei, zesłańcy, posieleńcy, ci nieprawomyślni stali się ojcami ojczyzny. Polskę uchwalono oddać Polakom, Finlandję Finnom, Kaukaz Czerkiesom, co tatarskiego przyznano Tatarowi, rozwiązano sumienia, rozwarto księgę praw człowieka i obywatela.
Dni przecież szare, bezbarwne ostudziły zapały. To, co było wczoraj było i dzisiaj i musiało być jutro jeszcze. A tu głód, niedola, nędza, wolność o głodzie i chłodzie, rozprzężenie bodaj większe, większa niepewność, lęk przed decyzją, lęk władania, a w ostatku taż sama zardzewiała, spękana machina cesarska i tyle jaśniejszego widoku, ile spodziewania na hen, odległą przyszłość.
I jeszcze wojna, Wielka Wojna, potrzeba utrzymania frontu obronnego, obowiązek, „najświętszy“ obowiązek dotrzymania zobowiązań Zachodowi Europy. Posłowie mocarstw aljanckich czuwali, przyrzekali pomoc, nieśli uznanie nowemu rządowi, ale i wymagali…
Na terenie wojny, na froncie rosyjskim, działo się teraz źle zupełnie. Sztaby straciły na pewności siebie. Dowódzcy niby wydawali rozkazy, a przestali baczyć na ich wykonanie. W pułkach, bataljonach, baterjach, kompanjach żołnierze odprawiali narady. Popularność zyskiwali wczorajsi niedołędzy, źli oficerowie czy niezdarzeni. Każdy zwierzchnik strzegł się, aby nie spowodować niezadowolenia. Najmniejszy pionek wyczekiwał nowin ze stolicy.
W okopach panowała cisza, przerywana niekiedy manifestacyjnemi okrzykami a niekiedy urozmaicana rozmowami… z Niemcami. Ci snadź otrzymali byli dokładne instrukcje. Ogień niemiecki ustawał coraz częściej, wychylający się a nawet wychodzący z transzy żołnierz rosyjski mógł być pewnym swego życia…
Rząd tymczasowy, rewolucyjny rząd rozprawiał, naradzał się, wysłuchiwał nawet życzeń, występował na mityngach i wiecach coraz liczniejszych, coraz bardziej przygodnych, coraz trudniejszych do zjednania. Rząd tymczasowy dźwigał w swem własnem łonie własną zgubę. Zdrada, chęć władzy, chęć opanowania władzy, zagarnięcia władzy czaiła się nawet na zebraniach ministerjalnych.
Rząd tymczasowy nareszcie uląkł się, spróbował mocniej ująć za ster, lecz nie zdołał go utrzymać.
Fala ludu wzbierała, kłębiła się, wspinała.
Walka była krótka. Zwyciężyli, bo musieli zwyciężyć krańcowcy, ci, którzy więcej obiecywali, mniej posiadali, a więc więcej mieli do rozdania, ci, którzy przyrzekali szybciej realizować odrodzenie Rosji.
Na czele nowego rządu stanął Kiereński, minister w rządzie wczorajszym, a teraz gorący, zadufany w sobie trybun ludowy, wódz naczelny wojsk rosyjskich i wódz całej Rosji.
Kiereński zabawił się w najpopularniejszego człowieka. W czapce na ucho naciśniętej, w zgrzebnej sołdatckiej kurcie stanął przed dygnitarzami i oczarował lud. Ideolog, zakrojony na miarę najlepszych teoryj Marxa i Engelsa, wyszkolony w dezyderatach najszerszego mrowia ludzkiego, przejęty zasadami rewolucji socjalnej, otoczył się odrazu ludźmi pewnymi, niezawodnymi, ani przypuszczając, iż wybiera właściwie kandydatów do jutrzejszego stryczka. Miał wiele zalet, wiele cnót, brakło mu tylko jednej, a mianowicie sztuki obliczania następstw, umiejętności przewidywania.
Kiereński miał za sobą masy ludu robotniczego, miał żywioły drobnomieszczańskie, zapragnął jeszcze zdobyć wojsko, podał przeto wojsku obie ręce.
Słuszną wszak ci było racją, aby obrońcy ojczyzny, aby ci, którzy własne życie nieśli w ofierze Rosyjskiej Rzeczypospolitej, mieli głos, mieli posłuch. Dosyć było wojskowego „rabstwa“, dosyć stawania na baczność, dosyć tej ciemnej, ślepej dyscypliny. Żołnierz w szeregu jest żołnierzem, — ale poza szeregiem jest obywatelem, a więc, jako taki, nie jest obowiązanym do bicia pokłonów przed oficerską gwiazdką, przed kawałkiem srebrnego czy złotego sychu, — jako taki ma równe z oficerami prawo głosu. Pułki, jako gminy być powinny. Pułki, brygady, dywizje powinny wybierać swych własnych przedstawicieli a przedstawiciele tych brygad, pułków, dywizyj powinni brać udział w naradach nad sprawami państwa narówni z przedstawicielami gmin. Rady żołnierskie mają odtąd być zawiązywane we wszystkich oddziałach i jednostkach wojskowych.
Kary na żołnierzy? Kary na przestępców wojskowych? Kary na niespełniających należycie swych obowiązków? Czyż sąd żołnierski, koleżeński sąd nie będzie najsprawiedliwszym?
I Kiereński jednem swem rozporządzeniem o zaniechaniu salutowania oficerów rozbił miljonowe armje rosyjskie. Wprowadzenie „rad żołnierskich“, żołnierskich „sowietów“ te rozbite armje miało potargać na strzępy i otworzyć naścieżaj wrota temu, co już skradało się, co już się czaiło.
Kiereński w ten sposób zdobył prawie dyktaturę, — ale Rosję pogrążył. Zamiast konstytuanty, miała w Moskwie zasiąść „czerezwyczajka“.
Lecz ten niefortunny trybun ludowy łudził siebie i łudził całą Rosję, że, pomimo swe antimilitarne zarządzenia, zdoła obudzić w żołnierzu ducha obywatelskiego, że ten duch powiedzie do niewątpliwego zwycięstwa.
Jakoż po Petersburgu żołnierze obnosili napisy olbrzymie: „Zwycięstwo nad Wilhelmem jest gwarancją wolności“, — „Wojna za wolność aż do ostatecznego zwycięstwa“, — wygłaszali piękne mowy do tłumów, dowodząc hardo, że rozbicie Austro-Niemców stanie się podwaliną rozkwitu rosyjskiej demokracji.
Zapał był wielki. Tworzono oddziały kobiece. Organizowano pomoc dla walczących. Krzątano się, docierano chmarami do linji bojowej. Szyto mundury, składkowano i wyglądano upragnionego zwycięstwa. Przystąpienie Stanów Zjednoczonych do Wielkiej Wojny po stronie aljantów było bodźcem niesłychanym. Byle tylko teraz wytrwać, byle podołać jeszcze kilka miesięcy.
Główna kwatera austro-niemiecka była zawiedzioną.
Wybuch rewolucji rosyjskiej napełnił ją wiarą, napełnił otuchą. Austro-Niemcy kalkulowali, że na wschodniej ich granicy nareszcie wojna się skończyła. Rozprzężenie w armji rosyjskiej, nieład, niedostatek wydawały się Austro-Niemcom niezawodnymi sprzymierzeńcami. Wszystko zdawało się zapowiadać zwycięstwo nad Rosją, zaniechanie wojny przez Rosję.
Gdy niespodziewanie te zrewolucjonizowane masy wojska rosyjskiego zaczęły się znów zwierać a nawet wykonywać pojedyńcze ataki i kusić się o wyłom w austro-niemieckim froncie.
Austro-niemiecki sztab uląkł się tej zmiany. Rosja Kiereńskiego sromała się oddzielnego pokoju. Rewolucja w Rosji albo słabła, albo zabrakło jej odpowiednich sił… O te siły Austro-Niemcy postanowili się postarać… skoro nie skutkowały ani odezwy do żołnierzy, ani destrukcja szpiegowska, ani partja wczorajszej carycy, ani miljony tajnych funduszy.
Austro-Niemcy mieli pod ręką ludzi „odpowiednich“.
Oto władze niemieckie sprowadziły do Niemiec ze Szwajcarji znanego agitatora-anarchistę, niejakiego Uljanowa, razem z kilku jego kolegami. Z największym „szacunkiem“ przewiozły pana Uljanowa w zamkniętym i opieczętowanym wagonie przez całe Niemcy i „odstawiły“, dobrze „zaopatrzonego“ do Sztokholmu, dnia 16 kwietnia 1917 roku. Równocześnie prawie niejaki pan Lejba Trotzki, równie znany działacz, przebywający w zaciszu Stanów Zjednoczonych, jako obywatel „sprzymierzonego“ państwa, zdołał teraz uzyskać paszport i również ku Rosji się skierować.
Pan Uljanow, zwany następnie Leninem, a za nim Trotzki zjawili się na bruku petersburskim.
Ci mieli nie zawieść pokładanych w nich nadziei. Sztab austro-niemiecki miał święcić niebawem jeden więcej sukces „wojskowy“.
W Petersburgu rosła jak na drożdżach gromada wyznawców tak zwanego „maximum“ wolności osobistej, maximum reform, — czyli gromada wyznawców bolszewizmu.
Kiereńskij podczas był jako Garibaldi i jako Bonaparte i jako Hoche. Śnili mu się po nocach bohaterscy „sankiuloci“, roiły Demostenesowe do wojska przemowy. Objeżdżał front, zasiadał na „radach żołnierskich“, zagrzewał, budził owego ducha obywatelskiego i armje drgnęły, rzuciły się na Austro-Niemców, poturbowały ich kilkakrotnie nawet.
Kiereński nie ustawał. Tak, jak stał, z rewolwerem w ręku, umiał wypaść z okopów i pociągnąć za sobą żołnierzy. Na tyłach oficerowie angielscy zbierali tchórzów czy uciekinierów. Kobiety napędzały do szeregów piecuchów czy ociężalców…
Tak, w dniu pierwszym lipca roku 1917, Kiereńskij okrył się sławą odwagi wojskowej, — a w dniu 3 sierpnia tegoż roku armje rosyjskie były już tylko strzępami wojska, strzępami rozproszonemi, Austro-Niemcy odebrali resztki Galicji i mieli przed sobą Rosję stojącą prawie otworem.
Wprawdzie ten sam Kiereńskij, który oddawał radom żołnierskim utrzymanie karności w szeregach, skończył na tem, iż armatami raził własnych, uciekających w popłochu, żołnierzy, — lecz i ten niezawodny sposób mnożenia męstwa bojowego, już teraz nie dopisał.
Dopisał natomiast pan Uljanow. Gdy bowiem Kiereńskij na froncie chciał poledz lub zwyciężyć, w Petersburgu już dnia 17 lipca terkotały kartaczownice, kierowane przez sprzymierzeńca mocarstw centralnych.
Po pogromie na froncie, czekał Kiereńskiego pogrom w stolicy.
Trybun socjalistyczny próbował opanować bolszewików, próbował im się stawić.
Wypromowany przez Kiereńskiego generał, a raczej wódz rewolucyjny Korniłow, zamierza ustanowić dyktaturę. Zamach staje się niemożliwym. Kiereńskiemu roi się dyrektorjat francuski, proklamuje rzeczpospolitą i rząd z pięciu ludzi… Jest już zapóźno. Jeszcze jedna próba porozumienia z bolszewikami. Napróżno. W nocy z dnia 6 na 7 listopada, 1917 roku, bolszewicy wykonywują przygotowany zamach. Opanowują telegraf i rozsyłają po całej Rosji wiadomość, że ustanowiony został rząd bolszewicki i że wszystkie władze mu się poddały… W tej samej chwili zastępy robotniczo-żołnierskie atakują słynny Zimowy Dworzec, siedzibę rządu. Kiereński ratuje się ucieczką. Zbiera oddziały „wiernego“ wojska i stacza bitwę z bolszewikami pod Carskiem Siołem. Przegrywa i tą jeszcze bitwę i ratuje się szczęśliwie raz jeszcze ucieczką, ratuje życie.
Pan Uljanow, Lenin, ogłasza natychmiast trzy swoje, idące po sobie, dekrety.
Pierwszy o zawieszeniu bezwzględnem prasy narodowej i burżujskiej. Drugi o unarodowieniu ziemi, bez jakiegokolwiek odszkodowania dla właścicieli. Trzeci o zniesieniu kary śmierci…
W chwili, kiedy ukazał się ten trzeci dekret… w Rosji rozpoczęła się rzeź masowa, bezkarna i ulegalizowana, z wyrokami i bez wyroków, ale rzeź tysięcy, dziesiątków tysięcy ludzi inaczej myślących, inaczej mogących myśleć, wychowanych do innego światopoglądu, pojmanych w działaniach antibolszewickich z bronią w ręku czy z kawałkiem chleba czarnego w kieszeni.
Ponad Rosją powiał czerwony sztandar nie zwycięstwa praw robotniczych, lecz zwycięstwa strasznej, krwawej zemsty.
Na czele tej zemsty stanęli nadewszystko żydzi. Oni to wyrośli naraz po wszej Rosji, jakby z pod ziemi, ukazali się jak złowrogie widma i zaczęli toczyć posokę ludzką, poniewierać i deptać to wszystko, co wczoraj wdrażało im lęk, posłuch, przed czem się musieli korzyć, pełzać.
Mordowano najpierw tych, którzy mieli oddać ziemię bez odszkodowania, następnie mordowano tych, którzy wogóle cokolwiek posiadali, mordowano jednych dlatego, że byli generałami, dygnitarzami, a drugich dlatego, że byli nikłemi osobistościami; jednych rozstrzeliwano za „białe“, niedość zgrubiałe ręce, drugich za suknię duchowną, za całą koszulę, za buty niepodarte, za posiadanie butów.
Mordowani zaczęli stawiać opór, mordowano więc ich za opór. Odważniejsi zbierali się w gromady, formowali oddziały, zdołali nawet skłonić mocarstwa sprzymierzone do interwencji, do współdziałania. A więc mordowano ich za bunt, za działanie antirewolucyjne.
Cała Rosja stanęła w ogniu bratobójczych rozpraw. Wzamian front rosyjsko-niemiecki umilkł. Rozejm był podpisany odrazu, nawet przed zawarciem pokoju, nawet przed zawieszeniem broni. Ceremonja w Brześciu-Litewskim odprawiona między Austro-Niemcami i bolszewikami w dniu 15 grudnia, 1917 roku, była już tylko banalną formalnością.
Działania wojenne rządu bolszewickiego miały ważniejsze zadania: zgniecenie rebeljantów, rozbicie oddziałów Denikina, Wrangla, Kołczaka i setki innych przygodnych wodzów ruchu antibolszewickiego.
Walki były krwawe, zajadłe. Nie było miłosierdzia, nie było przebaczenia, zmiłowania. Nie o zwyciężenie szło, lecz o wytępienie. Ten ocalał, kto zdołał uciec z Rosji, kto zdołał za granice własnej ojczyzny się wydostać.
Mordowaniu sekundował wytrwale genjusz zniszczenia, burzenia, rozbijania, palenia, równania z ziemią wszystkiego co ponad nią ważyło się jeszcze wystawać. Żagiew dosięgała i obracała w perzynę nie tylko siedziby wielkopańskie, ale i dworki i kamieniczki i bibljoteki i dzieła sztuki i parki i ogrody. Niszczono nie tylko pałacowe obejścia, ale i drzewa, zaorywano trawniki i kwietniki, palono żywcem i ludzi i palono róże, konie nazbyt rasowe, psy pańskie, cerkwie palono i bezczeszczono, pozostawiano jedynie w spokoju synagogi.
Szła ta piekielna zemsta, szła przez całe lata i do dnia dzisiejszego jeszcze się snuje, jeszcze porachunki załatwia.
A Mikołaj II, a liczna rodzina cesarska?
Od abdykacji do ostatecznej rozprawy miał upłynąć z górą rok cały…
Mikołaj II był więźniem stanu w pałacu carskosielskim. Było to, jak powiedzieliśmy, „pyszne“ więzienie, cesarskie więzienie, pełne początkowego sentymentu, należnego szacunku, czułostkowości.
Zdetronizowany cesarz przyjął teraz miano „pułkownika Romanowa“, zachował jedynie rangę wojskową nadaną mu niegdyś przez ojca. Wdział na się uniform polowy i za całą jego ozdobę, zachował krzyż Św. Jerzego, najwyższe odznaczenie rosyjskie za męstwo na polu bitwy…
Pierwsze tygodnie więzienia miał Mikołaj II i jego najbliższa rodzina bardzo znośne. Pułkownik Romanow i pani „pułkownikowa“ mieli zadość służby, mieli nawet „towarzystwo“ kilku osób ze świty, mieli do dyspozycji piękny park i piękny salon.
Rząd księcia Lwowa zachowywał się bardzo powściągliwie. Pułkownik Romanow zdawał się nie wierzyć, aby się „historja powtórzyła“, aby miał przejmować się cieniami Ludwika XVI i Marji Antoniny. Mieszkał sobie tymczasem razem z żoną i dziećmi i spodziewał jakiegoś modus vivendi, może jakowejś listy cywilnej, może wczasów spokojnych nad brzegami Morza Śródziemnego.
Tego samego przekonania zdawali się nabierać inni członkowie cesarskiej rodziny, rozproszeni po swych siedzibach i pałacach wielcy książęta. Strzeżono ich pilnie, ograniczono w wydatkach, nie pozwalano na „przenoszenie się“ z miejsca na miejsce, — ale uczyniono tak może i z troskliwości. Bądź co bądź rewolucja jeszcze się nie uspokoiła, bezpieczniej więc pod strażą niż bez straży.
Byli wprawdzie i tacy wielcy książęta, jak dwaj synowie sławetnego Włodzimierza, Borys i Cyryl, którzy umieli skorzystać z pierwszej sposobności i umknąć. Nawet sam wielki książę Mikołaj Mikołajewicz miał pójść za ich przykładem. Były to przecież oderwane przypadki, raczej niefortunne, nieprzyjemne dla ogółu cesarskiej rodziny, mającej wysokie pojęcie o przymiotach ludu rosyjskiego.
Po kilku tygodniach, więzienie pułkownika Romanowa jęło się nagle psuć. Zmniejszono liczbę służby, Mikołajowi II pozwalano widywać się z żoną tylko podczas spożywania posiłku, dodano mu stałą wartę, złożoną z trzech żołnierzy, która towarzyszyła mu ciągle, bez przerwy, dodano argusów i cesarzowej i księżniczkom i księciu Aleksemu, nawet lejb-medykowi, doktorowi Botkinowi.
Demagogja brała górę.
Wszechpotężny pan Kiereński sam zatroszczył się o zdetronizowanego i odwiedził „pułkownika“ w swym sołdatskim uniformie, naprawił wiele o zmienności losu i potrzebie liczenia się z opinją, ale w rezultacie, obostrzywszy reguły „więzienne“, zezwolił na… prace ogrodnicze.
Mikołaj II razem z dziećmi i ze zmniejszoną swą świtą zabrał się do przerobienia jednego ze wspaniałych trawników parkowych na ogród warzywny.
Praca w parku szła ochoczo. Księżniczki Tatjana i Anastazja ciągnęły beczkę z wodą, pomagał ex-cesarzewicz, „pułkownik“ kopał zawzięcie, pomagali wszyscy, nawet strażnicy. A cesarzowa Aleksandra w wielkim fotelu poglądała na krzątającą się gromadkę i haftowała przedziwny pas, nie wiedząc czyli zamieni go w ozdobę na stół, pod lampę, czyli może w ornat dla archimandryty czyli w kapę dla samego archireja.
Niedanem przecież było pożywać rodzinie cesarskiej z własnego warzywa, bo oto, w dniu 14 sierpnia, wywieziono ją niespodziewanie do Tobolska, na Syberję.
Stało się to za sprawą Kiereńskiego. Była może w tem zesłaniu chęć ocalenia pułkownika Romanowa… Petersburg był tuż, obok Carskiego Sioła, a w Petersburgu bolszewizm już zęby szczerzył.
W Tobolsku już nie było pałacu cesarskiego. Na mieszkanie wyznaczono rodzinie cesarskiej pospolity dom miejscowego gubernatora.
W domu tym pułkownik Romanow spędził szereg długich miesięcy.
„Porządek domowy“ w Tobolsku początkowo niczem się nie różnił od carskosielskiego. Było mniej przestronno, szczupło, lecz jeszcze dosyć zamożnie.
Dopiero gdy w miesięcu wrześniu zjawił się w Tobolsku „komisarz“ wydelegowany do czuwania nad rodziną cesarską, komisarz w osobie byłego więźnia politycznego, warunki zaczęły się zmieniać.
Komisarz zresztą stosował względnie jeszcze łagodne środki, mające nieco upokorzyć wczorajszego samowładzcę. Więc, naprzykład, wydał ex-cesarzowi, jego rodzinie i jego świcie, złożonej już z ośmiu tylko osób, karty tożsamości… z fotografjami. Uwięzieni musieli teraz co chwila te karty pokazywać zmieniającym się strażom, które z powagą sprawdzały czyli fotografja Mikołaja II jest podobna do pułkownika Romanowa.
Tutaj wszyscy uwięzieni ucierpieli mocno wskutek ostrego klimatu syberyjskiego i braku ruchu i tak dalece, że komisarz sprowadzić kazał dla „pułkownika“ zapas drzewa do rąbania, aby w ten sposób zapewnić mu odrobinę fizycznego zmęczenia, przy możności lepszego zaopatrzenia pieców. Ponadto, tenże komisarz zezwolił łaskawie, w dni pogodne, wychodzić swym więźniom na przejście ponad dachem oranżeryjki i szukać promieni syberyjskiego słońca.
Były to przecież ostatnie promienie nawet słońca Holstein-Gottorpów.
W dniu 1 marca roku 1918 więźniowie przestali wątpić, jaki los zamyśla im zgotować samowładztwo bolszewickie. W dniu tym nadzwyczajne rozkazy skasowały kuchnię i wyznaczyły porcje „żołnierskie“. Równocześnie szczątki względów zaczęły znikać raptownie. Każdy dzień przynosił nowe obostrzenie.
Zagadano teraz mocniej o ucieczce.
Pułkownik, według świadectwa profesora Gilliarda, a raczej guwernera-Szwajcara, który należał do tej przedostatniej świty cesarskiej, odrzucał wszelką myśl ucieczki. Teraz jednak był już zdecydowany, byle- byle wszyscy mogli uciec razem.
Były plany, były zamiary, były przygotowania. Podobnoć w Tobolsku samym nie brakło ludzi, gotowych spieszyć z pomocą.
Gdy, naraz, dzień 25 marca sprowadził do Tobolska oddział czerwonej gwardji, oddział wypróbowanej mocy i zawziętości drabów bolszewickich. Wszystkie plany rozwiały się, prysły…
Nie dość na tem, oddział czerwonej gwardji nie przybywał napróżno. Oto o trzeciej rano dnia następnego, 26 marca, obudzono Mikołaja II i zapowiedziano mu rozkaz wyjazdu. Cesarzewicz Aleksy był ciężko chory. Aleksandra Teodorówna, nie bacząc na chorego syna, postanowiła iść za mężem, do niej przyłączyła się trzecia córka, księżniczka Marja. Reszta dzieci razem ze świtą miały pozostać w Tobolsku.
Troje więźniów załadowano do opancerzonego wagonu i pod strażą czerwonej gwardji wywieziono. Po tygodniu blizko wleczenia od stacji do stacji, w dniu 3 maja, wagon pancerny przybył do Ekaterynburga. Tutaj władze bolszewickie wypędziły z domu Ipatiewa, zamożnego kupca, wszystkich jego mieszkańców i pod silną strażą osadziły troje więźniów.
Dla Mikołaja II i Aleksandry Teodorówny nastąpiły tygodnie strasznej trwogi o pozostałych w Tobolsku. Tam, w Tobolsku, równym lękiem napawała myśl o tych, których wywieziono niewiadomo dokąd.
Lecz władze bolszewickie snadź zmieniły zamiary. W Moskwie, z izb złocistych Kremlinu, padł inny rozkaz upraszczający najbliższe zamiary. Postanowiono zaniechać tego dzielenia. W dniu 22 maja dzieci pozostałe w Tobolsku wraz już tylko z paru osobami świty zwieziono do Ekaterynburga, do domu Ipatiewa.
Był to dzień szalonej radości, uciechy niewysłowionej.
Rodzina Mikołaja II była teraz razem, stanowili ją: pułkownik, Aleksandra Teodorówna, księżniczka Tatjana, Anastazja, Marja i, najstarsza księżniczka, Olga, nareszcie książę Aleksy. Ze świty natomiast, a raczej ze służby, pozostali tylko lejb-medyk Dr. Botkin, Anna Demidowa, panna służąca, Troup, lokaj, i Charitanow, dawny kucharz cesarski. Pozostałych członków świty, jak hrabiny Henrikoff, lektorki cesarzowej, panny Schneider, generała Tatiszczewa i księcia Dołgorukiego, wielkiego marszałka dworu, nie dopuszczono do domu Ipatiewa, lecz osadzono w więzieniu Ekaterynburskiem i tutaj, nie wdając się w żadne dłuższe ceremonje, zamordowano w kilka dni później… Z tej świty ostatniej Mikołaja II jeden Gilliard, Szwajcar, ocalał. Wypuszczony w Ekarynburgu na wolność, nie czekał na nowy dowód uprzejmości bolszewickiej i zdołał umknąć tak, że słych o nim narazie zaginął.
Życie więźniów w Ekaterynburgu było twardem, było ciężkiem, wystawionem na coraz ostrzejsze „przepisy“, coraz bezwzględniejsze szykany. Te jednak nabrały dopiero ostatecznej odwagi po przyjeździe nowego męża zaufania, wydelegowanego przez Moskwę, komisarza Jurowskiego, jednego z filarów „czerezwyczajki“, zbira i mordercy, mającego już setki ludzi na swem, tak zwanem „sumieniu“.
Jurowski był jako ów zwierz, mający przed sobą bezbronne ofiary, a onieśmielony ich bezstronnością, ich biernością. We własnej złości, własnej pasji, własnem chamstwie zdawał się szukać powodu do dręczenia, do poniewierania.
Jurowski był panem życia i śmierci samowładzcy wszechrosyjskiego i jego rodziny. On panował im, on rządził, on rozkazywał, on czekał ostatnich „poleceń“.
Polecenia nadeszły, bo Lenin i Trotzki postanowili dokonać rozpoczętego dzieła zniszczenia, skończyć z tą czułostkową maskaradą.
W nocy z dnia 16 na 17 lipca, Jurowski wpada do sypialni więźniów, sypialni położonych na pierwszem piętrze domu, — i każe im wstawać.
— Wstawać? Dlaczego?
Jurowski się mięsza, kłamstwem zbywa trwożne pytania.
— Wstawać natychmiast i zebrać się na dole… trzeba jechać, rozruchy są w mieście, pojedziecie i koniec, daleko pojedziecie, bo mnie się tak podoba. Dalej, żebym nie potrzebował wam dopomódz.
Upływa chwila gorączkowego pośpiechu. W napoły pustym pokoju dolnym są już wszyscy: cesarz, cesarzowa, cztery młode księżniczki, cesarzewicz, dr. Botkin, panna służąca, lokaj i ex-kucharz. W pokoju są tylko trzy krzesła. Według ceremonjału, zajmują je: Mikołaj II, Aleksandra Teodorówna i książę Aleksy, jako następca tronu…
Ostatnia sekunda wątpliwości.
Do pokoju wchodzi Jurowski za nim „komisarze“, równie wypróbowani, Ermakow i Waganow, a dalej wsuwa się siedmiu drabów uzbrojonych, siedmiu Austro-Niemców (historycznie stwierdzone)!
Jurowski bełkocze jakieś bezładne wyrazy o wykryciu przygotowań do ułatwienia ucieczki więźniom, bluzga gradem obelg i pali z rewolweru do Mikołaja II…
Dziewięć innych strzałów wtóruje mu równocześnie.
Nie wszystkie są celne, nie wszystkie śmiertelne, ale są inne w magazynach.
Następuje zgiełk zajadłej strzelaniny, jęki konających, wycie rannych, szarpanie za włosy, targanie półtrupami. Krew szoruje strumieniami po podłodze, do ścian przylegają wypryski mózgów.
Jeszcze jeden wysiłek, jeszcze kilka salw do trupów i dalej na te trupy zdzierać z nich odzienie, zrywać koszule i szukać ukrytych djamentów, szukać kosztowności.
Tuż u podjazdu domu Ipatiewa czekają już wozy.
Na wozy teraz z tem carskiem ścierwem, za miasto, w las najbliższy. Tam stosy smolnego drzewa gotowe, czekające na świeże, ciepłe trupy. Cieplej im uczynić! Łuczywo podpalone, płomień bucha… O świtaniu już tylko mgły ostatnich dymów się snują. Wyrwać jeszcze tym dymom popieliska, powsypywać je na wozy i rozwieźć na wsze strony, po rowach, wertepach, śmietniskach, wądołach, ażeby i słych zaginął, aby wiatr rozwiał do reszty a woda zmyła prochów cesarskich marność.
Tak skończył Mikołaj II, jego żona heska księżniczka, Aleksandra Teodorówna, cztery księżniczki: Olga, Tatjana, Marja i Anastazja, tak zginął cesarzewicz następca tronu, ataman wszystkich wojsk kozackich, i tak zginął lejb-medyk, dr. Botkin, i troje służby, troje ludzi szlachetnych, dzielnych, bo wiernych w niedoli.
Tak dokonano ostatniego w naszej epoce królobójstwa, tak załatwiono się z ostatnim, w prostej linji, potomkiem Pawła I, Mikołaja I, Aleksandra II i Aleksandra III.
Okrutny ten mord, ponury mord, chytry a podły mord. Bez wstrętu, bez oburzenia, ani o nim wspomnieć.
Zamiast szafotu Ludwika XVI, zamiast sądu nad Karolem I, angielskim, banda hyclów rozstrzeliwująca jakby wściekłych psów stado, stado napadnięte w nocy, znienacka, przebiegle a nikczemnie.
Rewolucja Francuska, Rewolucja Angielska miały swój majestat, miały poczucie honoru, miały odwagę pomszczenia śmiało, odważnie krzywd miljonów.
Mikołaj II był wielkim przestępcą. Był dobrym ojcem rodziny, był wzorowym mieszczuchem, ale był złym, był występnym monarchą, bo był słabym, bo był otoczony dworakami, bo był oszukiwany i bo chciał być oszukiwanym, bo się wahał, bo stał się ofiarą intryg i podszeptów, bo przyrzekał i nie dotrzymywał, bo nie miał woli, bo nie miał odwagi, bo do ostatniej minuty panowania swego nie rozumiał, że każdy jego błąd, każda chwiejność, każdy brak decyzji zamienia się w klęskę dla miljonów, niesie zgubę krociom i tysiącom ludzi.
Mikołaj II pragnął żyć jeszcze, pragnął żyć w ciszy, w zapomnieniu, tego jedynie podobno pragnął…
To życie bodaj mogli byli zachować Mikołajowi II i jego rodzinie jego najbliżsi krewni… więc pan Wilhelm II, cesarz wówczas jeszcze niemiecki, więc Franciszek-Józef czy jego następca Karol… Ale ci panowie nie usiłowali wywrzeć nacisku, woleli zamilczeć, woleli tego niewdzięcznego krewniaka oddać na pastwę „czerezwyczajki“.
Nie lepszy, nie inny spotkał los dalszych członków rodziny Holstein-Gottorpów. Pozostali przy życiu ci tylko, którzy zbiedz zawczasu zdołali. Innych pomordowano bez pardonu, pomordowano bez sądu, bez wnikania, który z nich zawinił, który miał wpływ na władzę, a który nie miał.
Zarżnięto tak samo wielkiego księcia Pawła Aleksandrowicza, jak Michała Aleksandrowicza, tego, który cesarskiej korony się wyrzekł, który pragnął jej od ludu. Zginęli Konstantynowicze, choć się do niczego nie wtrącali, a boleli raczej nad zaślepieniem samowładztwa, zmarniały siostry cesarskie i cesarscy siostrzeńcy i wielkie księżne i mniejsze księżne.
Jako ostatni „Mohikanin“ pozostało widmo, wiekiem pochylone, wyrokami losu strzaskane, widmo carycy-matki, widmo Marji Teodorówny, żony Aleksandra III, siostry niegdy królowej angielskiej, widmo skuzynowane ze wszystkiemi tronami na świecie a poniewierające się w pałacyku kopenhadzkim.
Zresztą są już tylko pretendenci do tronu rosyjskiego, są wygnańcy tacy sami, jakimi byli wczoraj ostatni z Burbonów i Bonapartych, ostatni z Braganzów czy ostatni z Orleanów, a jakimi mogą się stać jeszcze ostatni z Hohenzollernów, ostatni z Habsburgów, ostatni z Koburgów i ostatni z Wittelsbachów…
Wielka Wojna cały szereg tronów skasowała, przesunęła czy, jak w Niemczech… zawiesiła, a nadewszystko posady cesarzów, królów czy wogóle monarchów uczyniła bardzo niepewnemi. Coraz trudniej je zdobyć i co raz łatwiej utracić.
Walka o gronostaje, o trony, o dziedzictwa tronu zaczyna cichnąć. Panującego można już prawie oddalić, jak, naprzykład króla greckiego lub tureckiego sułtana, — można go coraz łatwiej skłonić do dobrowolnego wyjazdu z ukochanego państwa.
Natomiast walka o władzę, o te gronostaje, o ten tron, który pozwala rządzić, który pozwala rozkazywać nie ustaje ani na chwilę. Mord polityczny tutaj jeszcze rozstrzyga, jeszcze przez wieki całe za najwyższy służyć będzie argument.
Zaznał był tej prawdy nawet pan Uljanow, nawet Lenin bolszewicki, kiedy go w dniu 30 sierpnia, roku 1918, Dora Kapłan potraktowała dwiema kulami rewolwerowemi. Przekonał się o tem smutnej pamięci Mojżesz Uryckij, krwawy pogromca rosyjski, kiedy w tym samym dniu… położono go trupem w tym samym zawsze Zimowym Dworcu, tym symbolicznym gmachu samowładztwa carskiego i samowładztwa bolszewickiego.
Mord polityczny nie ustał. Nie ustanie podobno nawet kiedy zabraknie królów, nie ustanie, zbroić będzie i zbroi ręce mścicieli, ręce fanatyków, ręce obłąkańców.
Zdoła nawet sięgnąć tam, gdzie nigdy jeszcze przedtem nie sięgał… zdoła ugodzić nawet w serce niewinnego, czystego człowieka…
Wiek dwudziesty jest i będzie taki sam, jak poprzednich wieków pięćdziesiąt i dalszych wieków nieskończoność.
Zmieniły się i zmieniać będą metody naukowe, środki techniczne, urządzenia społeczne, polityczne racje, — ale etyka, moralność, poczucie sprawiedliwości będą wyrzucane za nawias przy każdem starciu się z siłą, z oporem władzy czy z samą władzą.
Etyka i moralność, chrześcijańskie dogmaty czy tylko zasady miłości bliźniego, jak i wszelkie poprzednie zasady, wyznawane przez starożytnych, zostały zepchnięte do wartości umów socjalnych, do przepisów kodeksowych, — a zwłaszcza, tam, gdzie panuje i tworzy wielki umysł polityczny, gdzie duch jednostki czy duch zwartej gromady chce uszczęśliwiać inne gromady.
To sponiewieranie uczuć ludzkich, to sprowadzenie ich z piedestału, to podporządkowanie ich sądowi „czystego“ rozumu musi wywoływać reakcję.
Nie może być dwu moralności: jednej dla władzcy, a drugiej dla podwładnego.
Potężne są prawa natury i bezwzględne. Podstawą tych praw jest ciągła i ustawiczna walka, walka każdego atomu z każdym atomem, walka każdego życia z każdem życiem o własne życie.
Człowiek przecież wówczas jedynie może się uważać za człowieka, gdy zdolen jest stawić czoło tym prawom natury, kiedy wyłamuje się z tych praw, kiedy zdolen jest stanąć ponad wymaganiami tych praw.
Nie wolno człowiekowi raz działać w imię, tak zwanej, racji stanu, a raz działać w imię miłości bliźniego. Nie wolno człowiekowi raz być mikrobem, pożerającym słabszego od siebie mikroba, a raz odwoływać się do uczuć samarytańskich silniejszego od siebie mikroba.
Albo zasada mikrobów, albo zasada ludzka, zasada człowieczeńska.
Pierwsze ćwierćwiecze wieku dwudziestego zasadom człowieczeńskim nie hołdowało, i po dziś dzień nie hołduje.
Rewolucja Rosyjska trwa, zajmuje się niepożytecznym ciągle niszczeniem lub odbieraniem bogactw jednym a dawaniem tychże bogactw drugim… jakby stąd wielka miała wyniknąć różnica, że wczoraj był gnębiony Paweł przez Gawła, a dziś Paweł znęca się nad Gawłem. Rewolucja ta zresztą walczy temi samemi środkami, z jakimi niegdy walczył i Iwan Groźny, i Piotr Wielki i Katarzyna II i siepacze Godunowa i wrogowie Dekabrystów.
I jako bolszewizm stał się reakcją samowładztwa cesarzów, tak powrót do caryzmu może się stać znów reakcją bolszewizmu.
Przyszły Karamzin przyszłego państwa rosyjskiego może z filozoficznym spokojem opowiadać potomnym, że Rosja przeżywała znów inne „Smutnoje Wremja“ jakby za czasów „Łżedymitra“ czy Pugaczewa, że tam oto stawiano marmurowe pomniki gwałcicielowi praw boskich, Leninowi, że owdzie panoszył się jakiś Trotzki czy Sobelson, — aż nastąpiło przebudzenie, aż w morzu krwi krwawe pogrążono potwory.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Gąsiorowski.