Przejdź do zawartości

Strona:PL Gąsiorowski Wacław - Królobójcy.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ani rosyjska. Wprawdzie, po śmierci Aleksandra III, generał Bogdanowicz, naczelnik propagandy domu cesarskiego, rozdał kilka miljonów kolorowanych pięknie rycin, przedstawiających „wniebowzięcie“ (tak!) „twórcy pokoju“ w pełnym generalskim uniformie generał-adjutanta, przyczem Bóg, w otoczeniu antenatów cesarza, witał „raczącego“ przybywać z otwartemi ramionami, — ale snać te ryciny nie umoralniły młodzieży, bo, po finlandzkich protestach, znów zaczęło się wrzenie.
Czy tylko młodzież wszczynała pomruk niezadowolenia?! Bezwątpienia nie, — ona jedynie jako gorętsza i zapalczywsza, stanowiła przednią straż ruchu, a raczej tysiąca różnorodnych ruchów, tysiąca tryskających źródeł a jednego szukających ujścia…
Monarcha stropił się — i zwrócił się o radę do najbliższych. O radę, a właściwie o rozkaz.
I rozkaz zapadł — rozkaz zgnębienia, zdławienia nielitościwego każdego protestu.
Żandarmerja zakasała rękawy i zabrała się do roboty, jak za najlepszych czasów „nihilizmu“. Ale czasy były zgoła inne i ludzie inni i hasła inne, a raczej tak rozplenione, tak poplątane, że żadne pochwycenie tajnej drukarni, żadne wykrycie fabryki bomb, żadne ujęcie nici spisku — nie było dla ruchu klęską, nie było tamą.
Socjalizm krocie miał w swych szeregach, liberałów różnych barw i odcieni namnożyło się tysiące, separatyzmy narodów ujarzmionych pulsowały zawzięcie, prześladowania wyznaniowe co dnia nowych przysparzały wrogów, lud prosty, ciemny, wyzyskiwany przez policjantów, szamotał się a chwytał za koły.
Już nie jedna bolączka, nie sprawa jednej warstwy,