Król Henryk VIII (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Henryk VIII
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom III
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KRÓL HENRYK VIII.

PROLOG.

Nie przynoszę wam dzisiaj śmiechu ni zabawy,
Dziś zobaczycie wielkie i poważne sprawy,
Których ton uroczysty zachmurzy wam czoła,
I gorzkich łez potoki do oczu przywoła.
Kto się litować może, zobaczy cierpienia
Godne swego współczucia i swego westchnienia;
Kto na teatrze naszym prawdy szuka czystej,
Znajdzie wielkich wypadków obraz rzeczywisty;
A i ten, co wielkiego widowiska szuka,
Po chwili cierpliwości powie, że ta sztuka
W ciągu dwóch krótkich godzin, za jego pieniądze
Sowicie nasyciła ciekawości żądze.
Tylko ten, co rachował na rozpustne żarty,
Na śmiech niewiast, szczęk szabel i na boj uparty,
Tylko ten się zawiedzie, co rachował na to,
Że pajaca tu szatę zobaczy pstrokatą.
Bo gdybyśmy do wielkiej przymieszali sprawy
Płoche skoki pajaca lub wojenne wrzawy,
Nie tylkobyśmy własny dowcip szkalowali,
I dobrą sławę naszą na szwank narażali,
Lecz każdy mądry słuchacz z gniewemby nas rzucił,
Przyjazne nam oblicze na zawsze odwrócił.
Wy przeto (jak was cała ta stolica zowie)
Najpierwsi, najszczęśliwsi sceny tej sędziowie,
Smutnej powieści naszej słuchajcie ze łzami.
W całej rzeczywistości niech staną przed wami
Wielkie nasze postacie, jakby z grobu wstały,
Wśród tysiąca okrzyków, w całym blasku chwały,

Aż nagle, jak na laski czarnoksięskiej tknienie,
Krzyk ten radości w ciche zmieni się westchnienie.
W czyim oku na widok ten uśmiech zobaczę,
Powiem: mąż ten na swojem weselu zapłacze.




AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Londyn. Przedpokój w pałacu.
(Wchodzą: książe Norfolk z jednej strony, z drugiej książe Buckingham i lord Abergavenny).

Bucking.  Szczęsne spotkanie! Jakże wasze zdrowie
Od ostatniego spotkania we Francyi?
Norfolk.  Dziękuję, dobrze; a od tamtej chwili
Ciągły wielbiciel tego, com tam widział.
Bucking.  Przeklętej febry byłem niewolnikiem,
Kiedy te rodu ludzkiego dwa słońca
Na Ardres dolinie spotkały się z sobą.
Norfolk.  Byłem przytomny, między Ardres i Guynes;
Widziałem jak się konno pozdrowili,
Jak zsiedli, jak się w objęcia ujęli,
Jakby się oba w jedno zrośli ciało.
Gdyby tak było, jakich czterech królów
Mogłoby z jednym takim się porównać?
Bucking.  Jam wtedy leżał przykuty do łoża.
Norfolk.  Ziemskiej wielkości straciłeś też widok.
Można powiedzieć, że dotąd bezżenny
Przepych tam pojął żonę przepyszniejszą.
Tam każde jutro panem było wczora,
A dzień ostatni wszystkich dni minionych
Zagarnął blaski. Dziś kapiący złotem
Francuzi jakby starożytne bóstwa,
Przyćmili Anglię; jutro za to Anglia

Stała się Indyą, i każdy Bretończyk
Świecił jak mina; karłowaci pazie
Jak cherubiny błyszczeli od złota;
I panie także trudom nieprzywykłe,
Pod szat przepychem prawie się pociły,
A sam już mozół był dla nich barwiczką.
Cudem dzisiejsza była maskarada,
Lecz przy jutrzejszej zdała się lichotą.
Dwaj monarchowie, równi sobie blaskiem;
Nad nieprzytomnym górą stał obecny;
Gdy byli razem, mówili dworzanie,
Że tylko widzą jednego przed sobą,
Bo nikt porównań stawiać się nie ważył,
Gdy dwa te słońca (bo tak ich przezwano),
Przez swych heroldów do szranków wyzwały
Swoich rycerzy; widziano tam dzieła
Prześcigające ludzkiej myśli polot;
Wszystkie też starych poetów legendy
Prawdopodobne wszystkim się wydały,
Wszyscy też nawet w Bevisa wierzyli[1].
Bucking.  To już za wiele.
Norfolk.  Jak do chwały wzdycham,
Jak chcę uczciwość z honorem połączyć,
Com widział w ustach najlepszego mówcy,
Częśćby żywego utraciło blasku:
Czyn był nad wszystkie słowa wymowniejszy.
Wszystko zapewne było tam królewskie,
Z rozporządzeniem święta wszystko zgodne,
W najlepszem świetle ład stawiał rzecz każdą.
Bucking.  Kto wszystkiem rządził? Kto ciału i członkom
Dał ruch i życie?
Norfolk.  Nie zgadniesz. Mąż, lordzie,
W którym dowcipu niktby nie przypuszczał
Do spraw podobnych.
Bucking.  Kto to? powiedz, proszę.

Norfolk.  Wszystko to w mądrym ładzie uszykował
Nasz przewielebny kardynał Yorku.
Bucking.  A bodaj przepadł! Niema jednej sprawy,
Do której swego nie wścibiłby nosa.
A co mu do tych światowych próżności?
Dziwi mnie tylko, że podobne sadło
Mogło swą masą zasłonić dla ziemi
Dobroczynnego słońca promień jasny.
Norfolk.  Wątek do tego sam pewno ma w sobie;
Bo ani przodków swych podparty chwałą,
Która już drogę wytyka potomkom,
Ni wielkich zasług polecony blaskiem,
Ni koligatów dostojnych potęgą,
Jak pająk z siebie samego nić snuje;
Własną zasługą drogę sobie wybił;
Skarb w podarunku od nieba otrzymał,
Którym po królu drugie miejsce kupił.
Abergav.  Co do mnie, nie wiem, co mu dało niebo,
Niech to bystrzejsze od ócz moich śledzą,
Ja tylko mogę widzieć, że w nim duma
Przez wszystkie jego szczeliny wygląda.
A skąd mu przyszła, jeżeli nie z piekła?
Sknerą jest dyabeł, lub wprzód dał mu wszystko,
A on zaczyna nowe w sobie piekło.
Bucking.  Jak on u dyabła, bez królewskiej wiedzy,
Mógł samowolnie powyznaczać parów,
Którzy z nim mieli do Francyi popłynąć?
Po większej części tych do listy wciągnął,
Których chciał wielkim przywalić ciężarem
Za mały honor. Własne jego pismo,
Bez poprzedniego rady zezwolenia,
Z zamków ściągało wyznaczonych lordów.
Abergav.  Ja sam przynajmniej znam trzech moich krewnych,
Których wycieczka ta tak podskubała,
Że nigdy w dawne nie porosną pierze.
Bucking.  O! wiem, niejeden złamał sobie krzyże,
Niosąc na grzbiecie zamki swe w tę podróż.
A jak się cała skończyła ta próżność?

Jak liche wszystko przyniosło owoce!
Norfolk.  Z boleścią myślę, że francuski pokój
Nie wart pieniędzy, które nas kosztował.
Bucking.  Po strasznej burzy każdy był prorokiem,
Z jednomyślnością wszyscy też wróżyli,
Że burza namiot pokoju waląca
Przepowiadała złamanie pokoju.
Norfolk.  I tak się stało: Francya go zgwałciła,
Kładąc na towar kupców naszych w Bordeaux
Nieprawny areszt.
Abergav.  Zapewne dlatego
Wydano pasport ambasadorowi.
Norfolk.  Tak jest.
Abergav.  Zaprawdę, prześliczny traktacik,
A jak kosztowny!
Bucking.  A całą tą sprawą
Nasz przewielebny kierował kardynał.
Norfolk.  Milordzie, wszystkim dobrze są wiadome
Twoje prywatne z kardynałem waśnie.
Radzę ci (rada, wierzaj, z serca płynie
O bezpieczeństwo twoje troskliwego)
Bądź na złośliwość kardynała baczny,
Nie zapominaj o jego potędze.
Pomnij, że jego gwałtowna nienawiść
W jego potędze znajdzie wykonawcę.
Wiesz, jak jest mściwy, ja wiem, że miecz jego
Płytkie ma ostrze; a miecz to jest długi,
Daleko sięga, i gdzie nie dosięgnie,
Tam go kardynał silną dłonią ciska.
Tę moją radę, weź, proszę, do serca,
Znajdziesz ją dobrą. Lecz zbliża się skała,
Którą wymijać radzę ci, milordzie.

(Wchodzi kardynał Wolsey, sługa niesie przed nim sakiewkę, za nim straż i dwóch sekretarzy z papierami. W przechodzie kardynał i Buckingham spoglądają na siebie z pogardą).

Wolsey.  Hę, co? Intendent księcia Buckinghama?
Gdzie jest zeznanie jego?
1 Sekret.  Tu, milordzie.

Wolsey.  Czy osobiście stawić się jest gotów?
1 Sekret.  Tak jest.
Wolsey.  W tej sprawie rozpatrzym się bliżej,
A lord Buckingham śpuści trochę oczy.

(Wychodzi z orszakiem).

Bucking.  Pies ten rzeźnika ma truciznę w pysku;
Skoro sił nie mam włożyć mu kaganiec,
To lepiej będzie ze snu go nie budzić;
Żebraka brewiarz krew szlachty przeważa.
Norfolk.  Perzysz się? Boga proś o wstrzemięźliwość,
Na twą chorobę jedyne lekarstwo.
Bucking.  Zamach na siebie z ócz mu wyczytałem:
Jakby rzecz podłą z pogardą mnie zmierzył.
W cej pewno chwili znów coś na mnie knuje;
Do króla poszedł, ja też za nim pójdę
I z tonu mojem zbiję go spojrzeniem.
Norfolk.  Czekaj, milordzie. Niech rozum twój chwilę
Z twym gniewem twoje roztrząśnie zamiary.
Kto chce na górę się wdrapać, ten musi
Powolnym naprzód postępować krokiem.
Gniew, to gorący rumak, własnym ogniem
Siły swe trawi, zostawiony sobie.
Niktby mi lepiej od ciebie nie radził,
Bądźże dla siebie, czem byłbyś w potrzebie
Dla przyjaciela.
Bucking.  Nie, idę do króla.
Krzykiem honoru powalę na ziemię
Zuchwalstwo tego z Ipswich mizeraka,
Albo ogłoszę, że niema różnicy
Pomiędzy ludźmi.
Norfolk.  Namyśl się wprzód dobrze.
Nie grzej zbyt pieca na nieprzyjaciela,
Byś się w tym ogniu i sam nie osmalił.
W zbytku pośpiechu można cel przegonić
I gwałtownością biegu sprawę przegrać.
Toć wiesz, że ogień, gdy płyn tak wydyma,
Że kipiąc z swego naczynia ucieka,
Trawi go tylko pozornie zwiększając.

Namyśl się dobrze. Nikt lepiej od ciebie
Nie zdoła w Anglii tobą pokierować,
Byleś chciał sokiem rozumu zagasić,
Lub choć osłabić ogień namiętności.
Bucking.  Dzięki ci, panie, pójdę za twą radą,
Lecz ten zuchwalec dumą przesycony
(A z przekonania, nie żółci to mówię)
Jest, (i mam na to tak jasne dowody
Jak źródło w czerwcu, gdy na dnie głębokiem
Można kamyczki wszystkie porachować)
Zepsutym zdrajcą.
Norfolk.  Nie mów, proszę, zdrajcą.
Bucking.  Powiem królowi, a moje dowody
Będą jak skała. Słuchaj: lis ten święty,
Lub wilk, lub oba (bo jest i żarłoczny
I chytry razem, tak do złego skłonny,
Jak swe zamiary złe wykonać zdolny;
Jak umysł jego tak i stanowisko
Nawzajem siebie zatruwają jadem)
Aby we Francyi z taką samą pompą
Jak tu wystąpić, podszepnął królowi
Te odwiedziny, ten traktat kosztowny,
Co tyle skarbów pożarł, a w płukaniu
Pękł jak kieliszek.
Norfolk.  Prawda, na to zgoda.
Bucking.  Pozwól, milordzie. Ten chytry kardynał
Jak chciał, traktatu spisał artykuły;
Gdy rzekł: tak będzie, wszystko podpisano,
A taką korzyść traktat ten nam przyniósł
Jak umarłemu palone kadzidło.
Lecz to kardynał zrobił, więc jest dobre,
Bo mądry Wolsey nie może się mylić.
Następnie, (tutaj widzę, mojem zdaniem,
Paskudne szczenię starej matki zdrady)
Chcąc niby ciotkę królowę odwiedzie,
Do brzegów naszych cesarz Karol przybił;
Lecz to był pozór, rzeczywistym celem
Było pogadać na ucho z Wolseyem.

Bał się, by Anglii i Francyi przymierze
Nie wyrodziło zgubnych dlań projektów,
W lidze dwóch królów przyszłych niebezpieczeństw
Widział zarodki, a więc za przybyciem
Tajne z Wolseyem rozpoczął praktyki.
Wszystko to mogę z pewnością powiedzieć,
Bo wiem dokładnie, że cesarz zapłacił
Nim on co przyrzekł, jego też żądanie
Było przyjęte zanim wymówione.
Gdy sobie drogę złotem wybrukował,
Cesarz wymagał, aby swoim wpływem
Kardynał zmienił króla politykę,
I zerwał pokój dopiero zawarty.
Czas, by król wiedział (ode mnie się dowie,
I to natychmiast), że jego minister
Honorem jego dowoli frymarczy
Na swoją korzyść.
Norfolk.  Ze smutkiem to słyszę
I chciałbym, żebyś mylił się w twym sądzie.
Bucking.  Ani na jotę; wszystko, com powiedział,
Mogę jasnymi stwierdzić dowodami.

(Wchodzi Brandon poprzedzony oddziałem straży).

Brandon.  Sierżancie, dopełń twojej powinności.
Sierżant.  W imieniu króla, milordzie Buckingham,
Hrabio Hereford, Stafford i Northampton,
Biorę cię w areszt jako zdrajcę stanu.
Bucking.  Widzisz, milordzie, wpadłem w jego matnię,
Padam ofiarą praktyk jego skrytych.
Brandon.  Z głębokim żalem, wierzaj mi, milordzie,
Muszę być świadkiem twego uwięzienia.
Wedle rozkazu udasz się do Tower.
Bucking.  Darmobym mojej niewinności bronił,
Bo teraz taki powleka mnie pokost,
Że ma najczystsza białość czarną zda się.
W tem, jak we wszystkiem, stań się Boża wola!
Żegnaj mi, drogi lordzie Aberga’ny.
Brandon.  Nie, i on twoim będzie towarzyszem.

(Do lorda Abergavenny).

Król ci poleca, abyś w Tower został,
Aż jego dalsze odbierzesz rozkazy.
Abergav.  I ja powtórzę, co książe powiedział,
Niech się we wszystkiem boża spełni wola.
Jestem posłuszny królewskim rozkazom.
Brandon.  Mam jeszcze rozkaz króla aresztować
Lorda Montacute, spowiednika księcia,
Jana de la Car, Gilberta Peck z nimi,
Który jest teraz księcia sekretarzem.
Bucking.  Rozumiem, jako uczestników spisku.
Że na tem koniec, w Bogu mam nadzieję.
Brandon.  Mnicha Kartuza —
Bucking.  A, Michała Hopkins.
Brandon.  Właśnie.
Bucking.  Intendent mój podłym jest kłamcą.
Wielki kardynał złoto mu pokazał,
I obliczone dnie mego żywota.
Jestem biednego Buckinghama cieniem,
I cień ten nawet zamazuje chmura
Przed mojem słońcem nagle rozciągnięta.
Bywajcie zdrowi, moi przyjaciele! (Wychodzą).

SCENA II.
Sala narad.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: król Henryk, kardynał Wolsey, panowie, Rada, sir Tomasz Lovell, oficerowie, służba. Król wchodząc, opiera się na ramieniu kardynała).

Król Henr.  Życie ci moje, z głębin swego serca,
Za twoją czujność gorliwą dziękuje.
Stałem na minie przez zdradę nabitej,
Dzięki ci za to, że ją przydusiłeś. —
Niechaj wprowadzą intendenta księcia,
Wysłucham zeznań jego osobiście;
Wszystkie szczegóły zdrady swego pana
Raz jeszcze musi do słowa powtórzyć.

(Król siada na tronie; panowie Rada zabierają swoje miejsca. Kardynał siada u nóg króla, na prawej jego stronie. Wrzawa za sceną. Słychać krzyki: Ustąpcie królowej! Królowa wchodzi, wprowadzona przez książąt Norfolka i Suffolka, klęka; król wstaje, podnosi ją, całuje i sadza przy sobie).

Katarz.  Pozwól mi klęczeć, jestem suplikantką.
Król Henr.  Wstań i siądź przy mnie. Połowę twej prośby
Przemilcz, bo władzy mojej masz połowę;
Drugą połowę daję, nim wymówisz.
Katarz.  Dzięki ci, królu. Abyś kochał siebie,
A w tej miłości na swój honor baczył
I na majestat królewskiej, godności,
To treść mej prośby.
Król Henr.  Mów dalej, królowo.
Katarz.  Zewsząd mnie skargi dochodzą tysiączne,
Przez ludzi stanem i powagą słynnych,
Że twój lud w ciężkim zostaje ucisku.
Wyszły rozkazy, co jego wierności
Rozdarły serce, a choć w swej boleści
Na ciebie, dobry lordzie kardynale,
Największą gorycz przekleństw swoich miota,
Jak na głównego wszystkich gwałtów sprawcę,
Król, pan nasz, także (którego honoru
Od wszelkiej skazy niebo niechaj broni!)
Nieraz przedmiotem słów jest nieuczciwych,
Przekraczających poddaństwa granice,
I prawie buntu piętnowanych plamą.
Norfolk.  Nie prawie, ale zupełnie, królowo.
Bo sukiennicy, wskutek tych podatków,
Niezdolni dłużej czeladzi wyżywić,
Poodprawiali prządków i gremplarzy,
Wałkarzy, tkaczów. Tłumy te, niezdolne
W innem rzemiośle na życie zarobić,
Naciskiem głodu do rozpaczy pchnięte,
Na nic niepomne, jawny bunt podniosły;
Niebezpieczeństwo w szeregach ich służy.
Król Henr.  Podatki? Jakie? Lordzie kardynale,
Co jesteś z nami skarg ludu przedmiotem,

Czy wiesz o jakich?
Wolsey.  Miłościwy panie,
W rzeczach tyczących interesów stanu
Wiem tylko cząstkę, bo w twych sług szeregu,
Jak inni, tyłkom jednym jest żołnierzem.
Katarz.  Nie wiesz od innych więcej, kardynale,
Prawda, lecz jesteś wynalazcą rzeczy
Świadomych innym, a zgubnych dla tłumu,
Któryby o nich wcale nie chciał wiedzieć,
A jednak musi znać je mimo woli.
Zdzierstwa, o których pan mój pragnie wiedzieć,
Słyszane tylko napełniają grozą,
A łamią krzyże tym, którzy je znoszą.
Mówią, że jesteś wszystkich wynalazcą;
Jeśli nie, ciężko jesteś spotwarzony.
Król Henr.  Zdzierstwa, wciąż zdzierstwa! Jaka ich natura?
Powiedz nam przecie, co to są za zdzierstwa?
Katarz.  Twej cierpliwości może nadużywam,
Lecz, obietnica twego przebaczenia
Śmiałą mnie robi. Skargi twych poddanych
Są wywołane rozkazem, by każdy
Szóstą swojego mienia część wypłacił
Pod twojej wojny francuskiej pozorem.
To wszystkim ustom śmiałości dodało,
Języki winną wypluły uległość,
Zamarzła wierność w sercach oziębionych,
Na miejsce modlitw wyrosły przekleństwa,
A posłuszeństwo, tak niegdyś potulne,
Wściekłych uniesień jest dziś niewolnikiem.
Czas, by się wasza zajęła wysokość
Ważną tą sprawą, zwłoki nie cierpiącą.
Król Henr.  Bóg widzi, mojej przeciwne to woli.
Wolsey.  Mą winą w sprawie tej jest głos mój tylko,
Któregom nie dał, pókim nie otrzymał
Uczonych sędziów przychylnego zdania.
Gdy nieuczone języki mnie szarpią,
Które nie znając ni moich zdolności,
Ni mej osoby, chcą czyny me sądzić,

Widzę w tem dolę sterników narodu,
Ciernistą ścieżkę, którą cnota chodzi.
Koniecznych czynów nie można zaniechać
Przez bojaźń szarpań ludzkiej złośliwości,
Co zawsze, niby łakomych ryb stado,
Za nawą świeżo ustrojoną pędzi,
Choć tylko żądzę odnosi czczą w zysku.
Czyn nasz najlepszy nieraz, sądem płytkich,
Lub nie jest naszym, lub nie wart pochwały,
A równie często właśnie czyn najgorszy
Oślepia oczy pospolite blaskiem
I słynie jak coś wielkiego przed światem.
Gdyby nam trzeba było stać jak wrytym,
By ruch szyderstwa lub nagan nie wzbudził,
Wkorzenićby nam przyszło się, gdzie stoim,
Albo na krzesłach posągami zostać.
Król Henr.  Czyn dobry, z czujną pilnością spełniony,
Nie potrzebuje sądu się obawiać;
Lecz sprawy, które przykładu nie mają,
Słuszną swych skutków obudzają trwogę.
Czy są przykłady takiego podatku?
Nie myślę. Nie chcę mych przykuć poddanych
Do mojej woli, z ich praw ich odzierać.
Szósta część mienia! Straszny to podatek!
Toć my z każdego zabieramy drzewa
Gałęzie, korę, a nawet część rdzenia;
Choć korzeń został, w pniu tak obrąbanym
Żywotne soki powietrze wypija.
Do hrabstw natychmiast wyprawcie mi listy
Z mojem zupełnem dla tych przebaczeniem,
Którzy rozkazu nie chcieli usłuchać.
Dopilnuj tego, twej zlecam to pieczy.
Wolsey  (do sekretarza). Słuchaj. Każ listy do hrabstw porozsyłać
O łasce króla i o przebaczeniu.
Lud uciśniony surowo mnie sądzi:
Rozgłoś, że moich wstawień jest wypadkiem
To przebaczenie. Późniejszymi czasy
Odbierzesz nowe w sprawie tej rozkazy.

(Wychodzi sekretarz. — Wchodzi intendent).

Katarz.  Boleję nad tem, że książe Buckingham
Popadł w niełaskę.
Król Henr.  Wielu nad tem płacze:
Pan to był mądry a rzadkiej wymowy,
Uposażony hojnie od natury;
Swoją nauką mistrzów mógł oświecać,
I nigdy obcej nie szukać pomocy.
Ale szlachetne dary, źle użyte,
Gdy jad zepsucia wsączy się do duszy,
Stokroć szpetniejszą przybierają postać
Nad piękność, którą błyszczały pierwotnie.
Mąż zawołany, prawie cud na ziemi,
Którego mowy słuchając z zachwytem,
Godziny długie za minuty brałem,
Złem swych talentów użyciem tak zczerniał,
Jakby w piekielnej unurzał się smole.
Siądź przy mnie, pani, a wkrótce usłyszysz
Z ust tego niegdyś powiernika księcia
Rzecz, honorowi łzy wycisnąć zdolną.
Niechaj nam jego powtórzy praktyki,
Których nie możem nigdy czuć za mało,
A znać za wiele.
Wolsey.  Zbliż się! powiedz śmiało,
Co w twej poddańczej zdołałeś wierności
O Buckinghama knowaniach wyśledzić.
Król Henr.  Mów śmiało!
Intendent.  Najprzód, miał to we zwyczaju
Co dzień powtarzać: że jeśli bezdzietnie
Król oczy zamknie, tak sprawy urządzi,
Iż berło Anglii wpadnie w jego ręce.
Na własnem uszy słyszał, gdy to mówił
Do swego zięcia, lorda Aberga’ny,
Na kardynale zemstę przysięgając.
Wolsey.  Wysokość twoja, królu, niechaj raczy
Niebezpieczeństwo tego punktu zważać.
W występnej żądzy, dla twojej osoby
Złe myśli karmi, a marzy o zgubie

Twoich przyjaciół.
Katarz.  Lordzie kardynale,
Sądź z chrześcijańską miłością bliźniego.
Król Henr.  Na czem gruntował prawo swe do tronu?
Czyś słyszał jego kiedy o tem słowa?
Intendent.  Na czczych proroctwach Mikołaja Hopkins.
Król Henr.  Kto jest ten Hopkins?
Intendent.  Zakonnik kartuski,
Jego spowiednik, co go ciągle karmił
Nadzieją tronu.
Król Henr.  Skąd masz tę wiadomość?
Intendent.  Na krótko, panie, przed twoim odjazdem,
Bawiąc w parafii świętego Wawrzyńca,
W domu pod Różą, lord książe Buckingham
Pytał mnie, jakie między ludem zdania
O tej francuskiej biegają podróży.
Odpowiedziałem, że sądem pospólstwa,
Zdrada francuska zagraża królowi.
Na to mi książę: „Słuszna jest obawa:
Świętego mnicha sprawdzi się proroctwo,
Który nalegał często, bym pozwolił
Jałmużnikowi Janowi de la Car
Jaką godzinę czasu mu poświęcić,
By go wysłuchać w sprawach ważnej treści;
A gdy spowiedzi związał go pieczęcią,
Że tajemnicy, którą mu wyjawi,
Prócz mnie, nie powie żadnej żywej duszy,
Tonem zupełnej pewności tak mówił:
Powiedz książęciu, że się nie poszczęści
Ani królowi, ni jego potomstwu;
Niechaj u ludu miłość sobie skarbi;
Przyjdzie czas, w którym Anglią będzie rządził“.
Katarz.  Byłeś podobno intendentem księcia.
Straciłeś miejsce wskutek skarg dzierżawców;
Strzeż się, byś w zemsty nie czernił popędzie
Fałszywą zbrodnią szlachetnego pana,
Nie zgubił twojej szlachetniejszej duszy.
Strzeż się, powtarzam, i z serca cię proszę!

Król Henr.  Daj pokój, pani! Rzecz twą prowadź dalej!
Intendent.  Na moją duszę, czystą mówię prawdę.
Odpowiedziałem księciu, że zakonnik
Może dyabelskiej zdrady jest ofiarą,
Że niebezpieczna o rzeczach tych myśleć,
Bo w myślach może plan mu się nasunie,
A nasunięty wykonać zapragnie.
„Ba!“ odpowiedział, „szkodzić to nie może“,
I dodał „gdyby z ostatniej choroby
Król nie był wyszedł, dziś sir Tomasz Lovell
I lord kardynał byliby bez głowy“.
Król Henr.  Ha, tyle złości! Człek to niebezpieczny.
Czy wiesz co więcej?
Intendent.  Wiem, łaskawy panie.
Król Henr.  Mów!
Intendent.  Kiedy w Greenwich z powodu Blomera
Wasza wysokość zgromiła książęcia —
Król Henr.  Pamiętam; chociaż Blomer był mym sługą,
Książe zatrzymać chciał go na swym dworze.
Lecz słucham.
Intendent.  „Gdyby za mój“, rzekł, „postępek
Król mnie na Tower, jak sądziłem, skazał,
Byłbym wykonał, co niegdyś mój ojciec
Z przywłaszczycielem Ryszardem zamierzył,
O posłuchanie prosząc w Salisbury;
Gdyby otrzymał, niby pokłon bijąc,
Miał zamiar, w piersiach nóż mu swój utopić“.
Król Henr.  Olbrzymia zdrada!
Wolsey.  Co, pani, czy sądzisz,
Że król bezpieczny, póki człek ten żyje?
Katarz.  Bóg tarczą naszą.
Król Henr.  Chcesz jeszcze coś dodać?
Intendent.  Po słowach „ojciec“ i „nóż swój utopić“
Wyprężył ciało, a jedną swą rękę
Kładąc na piersiach, drugą na sztylecie,
Wyzionął straszne przekleństwo tej treści,
Że, pokrzywdzony, ojcaby prześcignął,
Ile czyn myśli jałowe prześciga.

Król Henr.  Więc chciał me piersi pochwą zrobić noża?
Niech pod sąd będzie natychmiast oddany!
Jeżeli w prawie znajdzie miłosierdzie,
Tem lepiej, u mnie niechaj go nie szuka,
Jak Bóg na niebie, nigdy ziemia cała
Większego zdrajcy jeszcze nie widziała! (Wychodzią)

SCENA III.
Sala w pałacu.
(Wchodzą: lord Szambelan i lord Sands).

Szambel.  Czy to być może, by francuskie czary
Do mód podobnych skłoniły człowieka?
Sands.  Nowe zwyczaje, jakkolwiek są śmieszne,
Niegodne mężów, zawsze się przyjmują.
Szambel.  W jedynym zysku, z francuskiej podróży,
Nasi przynieśli dwa lub trzy grymasy,
Zabawne wprawdzie, bo kiedy je stroją,
Przysiądzbyś gotów, że nosy ich były
Klotara albo Pipina radcami,
Taka w nich godność.
Sands.  Nowe mają nogi,
Ale koślawe, tak, że kto ich chodu
Nie widział wprzódy, gotówby przypuścić,
Że włogacizna ochromiła wszystkich.
Szambel.  A krój ich sukni! to rzecz tak pogańska,
Iż jak dzień widno, że swe chrześcijaństwo
Dawno schodzili. (Wchodzi sir Tomasz Lovell).
A cóż tam nowego,
Tomaszu Lovell?
Lovell.  Jedyną nowiną
Jest proklamacya, właśnie co przybita
Na bramie zamku.
Szambel.  A jakiejże treści?
Lovell.  Reforma naszych z Francyi elegantów,
Co zapełnili dwór swemi waśniami,
Swojem gadulstwem i krawców czeredą.

Szambel.  Tem lepiej. Teraz poproszę fircyków,
By uwierzyli, że angielski dworak
Może być mądry, chociaż nigdy w życiu
Nie widział Louvru.
Lovell.  Lub muszą porzucić
Wszystkie błazeństwa swych piórek francuskich,
I wszystkie głupstwa we Francyi nabyte,
(Jak pojedynki, albo fajerwerki,
Pogardę lepszych niźli sami ludzi),
Wyrzec się wiary w piłkę i pończochy,
Marszczone spodnie, podróżne cudactwa,
I myśleć znowu jak uczciwi ludzie,
Albo do starych powrócić kamratów,
Gdzie będą mogli swobodnie zużywać
Resztę swych błazeństw i swojej śmieszności.
Sands.  Czas na lekarstwo, bo się ich choroba
Jak dżuma szerzy.
Szambel.  Jaka dla dam strata
Z ich głupstw zniknięciem!
Lovell.  O, będzie tam płaczu!
Bo te bękarty posiadały sztukę,
Której się żadna nie oparła dama:
Francuską piosnkę i skrzypki.
Sands.  Niech dyabeł
Gra na ich grzbietach, jak na swoich skrzypcach!
Chwała ci, panie, że ich przepędzono!
Bo ani myśli o ich nawróceniu.
Uczciwy szlachcic wiejski znowu przecie,
Jak ja, po długiem będzie mógł wygnaniu
Śmiało wystąpić z swą prostą piosenką,
I za dobrego uchodzić śpiewaka.
Szambel.  Brawo, milordzie! Widzę, żeś nie stracił
Mlecznego zęba.
Sands.  I póty nie stracę,
Póki mi jeden pozostanie pieniek.
Szambel.  Lecz gdzieżto szedłeś, sir Tomaszu Lovell?
Lovell.  Do kardynała, którego, milordzie,
I tyś jest gościem.

Szambel.  To prawda. Tej nocy
Wspaniałą ucztę wydaje kardynał
Panom i paniom, a możesz mi wierzyć,
Że na pięknościach nie będzie tam zbywać.
Lovell.  Ksiądz to prawdziwie duszy wielkomyślnej;
Jego prawica hojna jak ta ziemia,
Dobroci jego wszędzie spada rosa.
Szambel.  A ktoby o nim mówić chciał inaczej,
Miałby zjadliwy język jak jaszczurka.
Sands.  Łatwa mu hojność, bo ma czem szafować,
Skąpstwo byłoby gorsze od kacerstwa;
Szczodrość jest takich ludzi obowiązkiem;
Na wzór dla innych stoją tak wysoko.
Szambel.  Tak, lecz niewielu wzór taki dziś daje.
Łódź moja czeka, a więc proszę z sobą,
Albo inaczej przybędziem za późno,
Czegobym nie chciał, bo jestem wybrany
Na komisarza z Henrykiem Guildfordem.
Sands.  Jestem na twoje rozkazy, milordzie. (Wychodzą).

SCENA IV.
Wielka sala w pałacu York.
(Oboje. Mały stolik pod baldachimem dla kardynała, stół większy dla gości. Wchodzą przez jedne drzwi Anna Bullen, panowie i panie, jako goście, przez drugie sir Henryk Guildford).

Guildford.  Dostojne panie, kardynał was wita,
Wam i radości wieczór ten poświęca,
A ma nadzieję, że w tym pięknym roju
Żadna tu z sobą troski nie przyniosła.
On wszystkich pragnie natchnąć tu weselem,
Które znajdują zawsze dobrzy ludzie
W dobrem przyjęciu, dobrem towarzystwie,
I dobrem winie. (Wchodzą: lord Szambelan, lord Sands i sir Tomasz Lovell).
Milordzie, zbyt późno!
Myśl sama o tem pięknem zgromadzeniu
Skrzydłem mi była.

Szambel.  Boś jeszcze jest młody.
Sands.  Tomaszu Lovell, gdyby lord kardynał
Miał w sobie cząstkę moich świeckich myśli,
Niejedna dama bankietby znalazła,
Któryby lepiej do smaku jej przypadł.
Bądźcobądź, słodki to piękności sobór.
Lovell.  Ach, gdybyś, lordzie, mógł być spowiednikiem
Jednej lub dwóch z nich!
Sands.  Nie byłbym od tego;
Miękkąby u mnie znalazły pokutę.
Lovell.  Jak co?
Sands.  Jak miękkie jest puchowe łoże.
Szambel.  Nadobne panie, raczcie, proszę, usiąść.
Sir Harry, tobie stronę tę polecam,
Ja tą się zajmę. Kardynał się zbliża,
Nie, nie pozwolę, byście tu zamarzły;
Dwie niewiast razem sprowadzają zimę.
Wsuń się, milordzie, między te dwie damy.
Sands.  Chętnie; dziękuję. Z waszem przeproszeniem,

(Siada między Anną Bullen a inną damą).

Jeśli rozmowa będzie trochę pusta,
Baczcie przebaczyć, to spadek po ojcu.
Anna.  Czy był szalony?
Sands.  O ile być może,
Bardzo szalony, przytem zakochany,
Ale nie kąsał; właśnie jak ja teraz,
Dwadzieścia razy całował w sekundzie (całuje ją).
Szambel.  Mówisz jak z książki. Teraz macie wszystkie
Wyborne miejsca. Jeszcze raz powtarzam,
Waszym, panowie, ciężkim będzie grzechem,
Jeśli odejdą w złym humorze damy.
Sands.  Co się mnie tyczy, możesz być bez troski.

(Oboje. Wchodzi kardynał Wolsey z orszakiem i zasiada).

Wolsey.  Witam was wszystkich! Ten pan i ta pani
Na liście moich nie stoją przyjaciół,
Co duszy całej radości nie dadzą.
Na dopełnienie, piję wasze zdrowie (pije).
Sands.  Pańskie przyjęcie! Podajcie mi puhar

Zdolny me wszystkie dzięki w sobie zamknąć,
Słów niepotrzebnych oszczędzić mi potok.
Wolsey.  Dzięki, milordzie! Ożyw twe sąsiadki!
Ta pani smutna. Panowie, kto winny?
Sands.  Czerwone wino musi wprzód wystąpić
Na twarz ich piękną, a w słów ich potopie
Nasze utoną.
Anna.  Gracz z ciebie nielada,
Lordzie Sands!
Sands.  Prawda, bylem do gry zasiadł.
Do ciebie, pani! Przyjmij, bo to zdrowie
Jest rzeczy —
Anna.  Której nie możesz pokazać.
Sands.  Czy nie mówiłem, że się rozgadają?

(Bębny i trąby za sceną; huk moździerzy).

Wolsey.  Cóż to?
Szambel.  Niech który z was zobaczyć śpieszy.

(Wychodzi sługa).

Wolsey.  Wojenna wrzawa, a to w jakim celu?
Bądźcie bez trwogi, panie; wojny prawa
Dają zupełne damom bezpieczeństwo. (Wraca sługa).
Szambel.  Co się to znaczy?
Sługa.  Grono cudzoziemców,
Wnosząc z pozoru, szlachetnego rodu,
Na ląd wysiada i do zamku śpieszy,
Niby poselstwo zagranicznych dworów.
Wolsey.  Idź ich pozdrowić, lordzie szambelanie,
Wszak jesteś biegłym w francuskim języku;
Przyjm ich uczciwie, wprowadź ich do sali,
Niech im zaświeci piękności tych słońce.
Część dworzan niechaj za orszak im służy.

(Wychodzi Szambelan z częścią dworzan, wszyscy wstają, służba wynosi stoły).

Przerwany bankiet, lecz naprawim stratę.
Dobrej strawności wszystkim teraz życzę,
Moich powitań pokrapiam was deszczem;
Witajcie wszyscy!

(Oboje. Wchodzi król Henryk, zamaskowany w kole dwunastu innych przebranych za pasterzy i szesnastu sług z pochodniami. Wprowadzeni przez lorda Szambelana, przechodzą przed Kardynałem, pozdrawiając go uprzejmie).

Jak szlachetne grono!
Czego żądają?
Szambel.  Obcy naszej mowie,
Przez moje usta tę zanoszą prośbę:
Na wieść, że piękne i szlachetne damy
Tej nocy w tym się zbierają pałacu,
Aby hołd wdziękom i urodzie złożyć,
Swych trzód odbiegli i proszą cię, panie,
Byś im pozwolił na damy te spojrzeć,
I na godzinę tany z niemi zawieść.
Wolsey.  Powiedz im, proszę, lordzie szambelanie,
Że wielki honor chacie mojej robią,
Za co im składam moje dziękczynienia.
Jakby u siebie, niech gospodarują.

(Zamaskowani wybierają tanecznice, Król wybiera Annę Bullen).

Król Henr.  Nigdy piękniejszej ręki nie dotknąłem!
O! piękna pani, dotąd cię nie znałem. (Muzyka. Taniec).
Wolsey.  Milordzie!
Szambel.  Panie?
Wolsey.  Powiedz im ode mnie,
Że w ich orszaku jest pewno osoba
Miejsce to zająć, niźli ja, godniejsza;
Byłem ją poznał, chętnie jej ustąpię,
Czci i miłości natchniony uczuciem.
Szambel.  Wykonam rozkaz (idzie do tańczących i po chwili wraca).
Wolsey.  Cóż odpowiedzieli?
Szambel.  Że między nimi jest taka osoba,
Lecz ją sam musisz poznać, kardynale;
A wtedy miejsce twe zajmie.
Wolsey.  Zobaczmy (wstaje).
Pozwólcie, proszę. To jest król i pan mój!
Król Henr.  Zgadłeś, milordzie (zdejmuje maskę). Jaki zbór piękności!
I gdybyś nie był księdzem, kardynale,
Prawdziwie złebym o tobie miał myśli.
Wolsey.  Cieszy mnie, królu, wesoły twój humor.

Król Henr.  Przybliż się, proszę, lordzie szambelanie.
Kto jest ta piękność?
Szambel.  Miłościwy królu,
To Anna, córka wicehrabi Rochford,
Tomasza Bullen, a jedna z dam dworskich.
Król Henr.  Smaczny to kąsek! — Byłoby niegrzecznie
Wziąć cię do tańca, a nie pocałować.
Pragnę wnieść zdrowie, które pójdzie kołem.
Wolsey.  Tomaszu Lovell, czy bankiet gotowy
W prywatnej sali?
Lovell.  Już stół zastawiony.
Wolsey.  Królu mój, taniec ten rozgrzał cię trochę.
Król Henr.  Może za wiele.
Wolsey.  W tej pobocznej sali
Znajdziemy więcej niźli tutaj chłodu.
Król Henr.  Niech każdy swoją poprowadzi damę.
Zostaniesz ze mną, słodka tanecznico.
Cieszmy się teraz! Lordzie kardynale,
Mam wnieść toastów jakie pół tuzina
Za dam tych zdrowie, raz jeszcze pójść w taniec,
A marzyć potem, kto był najszczęśliwszy.
Niech w instrumenta uderzy muzyka!

(Wychodzą przy odgłosie trąb).






  1. Bevis, rycerz saksoński, mianowany hrabią Southampton przez Wilhelma Zdobywcę, słynny w romansach rycerskich





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.