Król Henryk VIII (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Henryk VIII
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom III
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT DRUGI.
SCENA I.
Ulica.
(Spotykają się dwaj szlachcice).

1 Szlach.  Gdzieto tak spiesznie?
2 Szlach.  Daj ci Boże zdrowie!
Do trybunału, aby się dowiedzieć,
Jaki los spotkał księcia Buckinghama.

1 Szlach.  To ja ci próżnej oszczędzę fatygi:
Wszystko skończone, i tylko zostaje
Więźnia do Tower znowu odprowadzić.
2 Szlach.  Byłeś przytomny?
1 Szlach.  Byłem.
2 Szlach.  Powiedz, proszę,
Cały bieg sprawy.
1 Szlach.  Łatwo się domyślić.
2 Szlach.  Uznany winnym?
1 Szlach.  I na śmierć kazany.
2 Szlach.  Boleję nad tem.
1 Szlach.  Nietylko ty jeden.
2 Szlach.  Cały tok sprawy opowiedz mi, proszę.
1 Szlach.  Krótka to powieść: książe wprowadzony
Upornie swojej bronił niewinności;
Na argumentach nie brakło mu silnych,
Aby od ciosów prawa się ratować;
Ale królewski znowu prokurator
Na dowód świadków przytaczał zeznania.
Gdy książe viva voce chciał ich zbijać,
Najpierwszy jego wystąpił intendent,
Następnie Gilbert Peck, jego sekretarz,
Jego spowiednik Jan Car, a nakoniec
Ten mich dyabelski, Hopkins, swem zeznaniem
Zabił książęcia.
2 Szlach.  Mnich, który go łudził
Przepowiedniami.
1 Szlach.  Właśnie. Wszyscy społem
Przy oskarżeniu swojem obstawali;
Książe się bronił, jak mógł, lecz daremnie,
I żeby skończyć, parów swych wyrokiem
Jak zbrodniarz stanu na śmierć był skazany.
Mówił wymownie, uczenie i długo,
Lecz tylko zdołał litość sobie zjednać.
2 Szlach.  A po tem wszystkiem jak sprawił się książe?
1 Szlach.  Skoro powtórnie stanął przed kratkami,
Kiedy mu wyrok śmierci odczytano,
W pierwszem wzruszeniu cały w potach stanął,

Kilka słów z gniewem niewyraźnie mruknął,
Lecz wkrótce stał się panem swoich uczuć
Z godną, szlachetną, cichą rezygnacyą.
2 Szlach.  Nie myślę, żeby śmierci się obawiał.
1 Szlach.  O nie, nie bije w nim niewieście serce,
Jakkolwiek powód ciężkiego wyroku
Boleć go może.
2 Szlach.  Wszystko mi się zdaje,
Że na dnie sprawy tej kardynał siedzi.
1 Szlach.  Wnosząc z pozorów, trudno o tem wątpić.
Sąd namiestnika w Irlandyi Kildara,
Śpieszne na jego miejsce wyprawienie
Hrabiego Surrey, aby mu przeszkodzić
Przyjść ojcu w pomoc.
2 Szlach.  Szpetny to był manewr!
1 Szlach.  Zapłaci mu to hrabia za powrotem.
Zauważono od dawna, że zwykle,
Byle kto łaskę monarchy pozyskał,
Zaraz kardynał znalazł mu robotę,
A jak być może od dworu daleko.
2 Szlach.  Lud go z całego serca nienawidzi,
Chciałby go widzieć sto łokci pod ziemią;
Księcia ubóstwia, zwierciadłem zacności
I dobrotliwym zwie go Buckinghamem.
1 Szlach.  Spojrzyj, nadchodzi mąż, o którym mówisz.
2 Szlach.  Stańmy tu, by mu lepiej się przypatrzeć.

(Wchodzi Buckingham, poprzedzony przez woźnych z laskami, przed nim topór z ostrzem ku niemu obróconem, po obu stronach halabardniki, za nim sir Thomasz Lovell, sir Mikołaj Vaux, sir William Sands i lud).

Bucking.  Wy, dobrzy ludzie, których tu przywodzi
Litość nad moją nieszczęśliwą dolą,
Słów mych słuchajcie i wróćcie do domów,
A mnie losowi mojemu zostawcie.
Wyrokiem sądu zdrajcą ogłoszony,
Jak zdrajca ginę, ale Bóg mnie słyszy.
Niech dusza moja piekła będzie łupem,
Gdy głowa moja pod toporem padnie,

Jeżeli wiernym nie byłem poddanym.
O śmierć się moją nie gniewam na prawo,
Wyrok z pozorów był sprawiedliwością,
Leczbym chciał więcej uczuć chrześcijańskich
W tych, którzy w prawo to mnie uwikłali.
Wszystkim jednakże w duszy mej przebaczam,
Niechaj się przecie z swej nie pysznią złości,
Niech jej na grobie wielkich nie fundują,
Bo ma niewinna krew przeciw nim stanie.
O dłuższem życiu na ziemi nie myślę,
I nie chcę prosić, choć królewska łaska
Większa od moich wszystkich nieprawości.
A wy, nieliczna przyjaciół drużyno,
Co śmiesz nad losem płakać Buckinghama,
Wy przyjaciele jego, towarzysze,
Których opuścić jest dzisiaj dla niego
Jedyną śmiercią, jedyną goryczą,
Jak dobry anioł strzeżcie mnie do końca,
Gdy nas rozłączy topór na czas długi,
Niech modły wasze, jak święta ofiara,
Do bram niebieskich duszę mą uniosą!
Teraz mnie, w imię Boże, wiedźcie dalej.
Lovell.  Przez chrześcijańską miłość błagam, panie,
Jeśli gniew kiedy przeciw mej osobie
Chowałeś w sercu, racz teraz przebaczyć.
Bucking.  Jak ja ci szczerze przebaczam, niech równie
Bóg mi przebaczy! Ja przebaczam wszystkim.
Jakkolwiek mnogie mogłem mieć urazy,
Z pamięci wszystkie równo wymazuję;
Mściwych do grobu uczuć nie poniosę.
Memu królowi polećcie mnie, proszę,
A jeśli kiedy wspomni Buckinghama,
Raczcie powiedzieć, żeście go spotkali
Napół już w niebie, żem się jeszcze modlił
Za króla; póki duch mój nie uleci,
Mojemu panu będę błogosławił:
Niech żyje więcej lat niż mogę zliczyć,
Niech kochający i kochany rządzi!

Gdy go do kresu starość przyprowadzi,
Niech dobroć w jednym spoczywa z nim grobie!
Lovell.  Do rzeki, lordzie, prowadzić cię muszę,
Tam sir Mikołaj Vaux pod straż cię weźmie
I pozostanie przy tobie do końca.
Vaux.  Przyrządźcie nawę, książe się przybliża,
Niechajże wszystko będzie, jak przystoi
Takiej osobie.
Bucking.  Ach, daj temu pokój!
Dostojność moja jest teraz szyderstwem.
Gdym przybył, byłem wielkim konetablem,
Księciem Buckingham, teraz tylko jestem
Biednym Edwardem Bohunem, a przecie
Jestem bogatszym od moich potwarców,
Bo oni nigdy nie znali, co prawda,
Ja dziś krwią moją prawdę pieczętuję,
A krew ta kiedyś łzy im z ócz wyciśnie.
Henryk Buckingham, szlachetny mój ojciec,
Co pierwszy stanął przeciw Ryszardowi,
Gdy w swem nieszczęściu chciał schronienia szukać
W domu swojego sługi, Banistera,
Zdradzony, marnie a bez sądu zginął.
(Boże, daj jego duszy wieczny pokój!)
Król Henryk Siódmy, pan wspaniałomyślny,
Nad stratą ojca mojego bolejąc,
Wrócił mi honor, z ruin mego domu
Wyniósł me imię do dawnej świetności.
Dziś mi syn jego jednym ciosem wydarł
Mój czysty honor, me imię i wszystko,
Co mnie szczęśliwym na ziemi robiło.
Prawda, wielkiego rodu miałem sędziów,
W tem od rodzica mojego szczęśliwszy,
Obu jednakże dola w tem jednaka,
Żeśmy przez własnych sług byli zdradzeni,
Przez ludzi sercu naszemu najdroższych,
(Jak przeniewiercza, jak wyrodna służba!).
Bóg ma swe cele w swoich dopuszczeniach,
Lecz wy, słuchacze, do dusz weźcie waszych

Konającego radę nieomylną:
Nie otwierajcie wszystkich tajni serca
Waszym doradcom, waszym przyjaciołom,
Bo do tajemnic waszych przypuszczeni,
Na pierwsze waszej fortuny wahanie,
Odbiegną od was jak fala i tylko
Wrócą jak fala, aby was pochłonąć.
Módlcie się za mną wszyscy dobrzy ludzie!
Teraz na zawsze muszę was opuścić,
Ostatnia moja wybiła godzina.
Bywajcie zdrowi!
Gdy myśl wam przyjdzie smutną powieść prawić,
Opowiadajcie, jak upadł Buckingham.
Skończyłem. Boże, zlituj się nade mną!

(Wychodzą: Buckingham i straż).

1 Szlach.  Bolesny widok! Sądzę, że śmierć jego
Na głowy sprawców moc sprowadzi przekleństw.
2 Szlach.  Jeśli niewinny, prawda, rzecz to straszna.
Ja ci o większem coś powiem nieszczęściu,
Jeżeli moja sprawdzi się obawa.
1 Szlach.  Odwróć je, Panie! Cóż to za nieszczęście?
Nie wątpisz pewno o mej oględności.
2 Szlach.  To tajemnica tak wielkiej jest wagi,
Że nadzwyczajnej wymaga baczności.
1 Szlach.  Mów tylko śmiało, nie jestem gadułą.
2 Szlach.  Mam w tobie ufność i wszystko ci powiem.
Czy nie słyszałeś od kilku dni wieści,
Głucho krążących o blizkim rozwodzie
Króla Henryka?
1 Szlach.  To tylko czcze baśnie;
Gdy króla doszły, zapłonił się gniewem,
Do lorda Mera wyprawił rozkazy,
By je przytłumił, by wstrzymał języki,
Śmiące podobne rozsypywać kłamstwa.
2 Szlach.  Kłamstwo to prawdą dziś się pokazuje;
Wieść, naprzód głucha, coraz głośniej biega,
Że król stanowczo myśli o rozwodzie.
Albo kardynał lub inny zausznik,

Przez złość dla naszej dobrej monarchini,
Szepnął mu w ucho zgubny dla niej skrupuł.
Na nowy dowód, kardynał Campeius
Właśnie co przybył w tej, jak mówią, sprawie.
1 Szlach.  Nie wątpię, że to dzieło kardynała,
Byle się tylko pomścić na cesarzu,
Który do jego nie skłonił się prośby,
Arcybiskupstwa Toledu mu nie dał.
2 Szlach.  Zgadłeś, jak myślę. Co za okrucieństwo
Chłostać królowę za obce jej winy!
Lecz kardynała musi stać się wola,
Królowa upaść.
1 Szlach.  Opłakana sprawa!
Lecz niebezpieczno o tem tu rozprawiać,
W domu obszerniej o tem pogadamy. (Wychodzą).

SCENA II.
Przedpokój w pałacu.
(Wchodzi lord Szambelan czytając list).

Szambel.  (czyta). „Konie, których żądałeś, milordzie, były pod moim osobistym dozorem wybrane, utresowane i ubrane. Były młode i piękne, z najlepszej północnej rasy. Właśnie gdy miały do Londynu wyruszyć, przybył człowiek lorda kardynała i zabrał je gwałtem, dając za powód, że pan jego musi być pierwej obsłużonym przed poddanym, jeśli nie przed królem; i to nam usta zamknęło“.
Bardzo się lękam, że do tego przyjdzie.
Niechże je trzyma; chce, widzę, mieć wszystko.

(Wchodzą książęta: Norfolk i Suffolk).

Norfolk.  Szczęsne spotkanie, lordzie szambelanie.
Szambel.  Dzień dobry panom.
Suffolk.  Co król teraz robi?
Szambel.  Sam w swej komnacie smuci się i dręczy.
Norfolk.  Z jakich powodów?
Szambel.  Zda się, że małżeństwo

Z wdową po bracie kłóci mu sumienie.
Suffolk.  Ja raczej myślę, że twarz pięknej panny
Kłótni tej sprawcą.
Norfolk.  O, tak jest, to nowe
Naszego króla-kardynała dzieło.
Jak syn nastarszy fortuny, ksiądz ślepy
Wszystko przewraca. Z czasem król go pozna.
Suffolk.  Albo inaczej nie pozna sam siebie.
Norfolk.  Jak świątobliwy we wszystkich swych sprawach!
A jak gorliwy! Dziś zerwał przymierze
Z synowcem naszej królowej, cesarzem,
Wkradł się do duszy króla, by w niej zasiać
Powątpiewania, zgryzoty sumienia,
Trwogę i rozpacz z powodu małżeństwa.
I żeby znowu pokój mu przywrócić,
Radzi mu rozwód, utracenie księżny,
Co lat dwadzieścia, jak kosztowny klejnot.
Z równym mu blaskiem, wisiała na szyi,
Która tak czystem kochała go sercem,
Jak anioł kocha dobrego człowieka,
Która pod ciosem fortuny najkrwawszym
Będzie królowi jeszcze błogosławić.
Kto powie, że to nie pobożna sprawa?
Szambel.  Od takich praktyk uchowaj nas, Boże!
Jednak to prawda; wszyscy o tem mówią,
I płacze nad tem wszystko, co uczciwe;
Kto rzecz tę zgłębił, dostrzegł cel jej skryty:
Małżeństwo z siostrą króla francuskiego.
Bóg z czasem oczy królowi otworzy,
Dzisiaj zamknięte na niegodziwości
Tego zuchwalca.
Suffolk.  A nam wolność wróci.
Norfolk.  O, bardzo, bardzo, modlić się nam trzeba,
Aby nas Pan Bóg wyswobodzić raczył,
Lub on nas, książąt, w paziów poprzemienia.
Wszystkie honory ma w rękach jak masę,
Której nadaje formę po swej myśli.
Suffolk.  Co do mnie, zrobię wam moje wyznanie:

Ani go kocham, ani się go boję.
Nie on mnie zrobił tem, czem dzisiaj jestem,
I czem zostanę, dopóki król zechce.
Jego przekleństwa lub błogosławieństwa
Są dla mnie wiatrem, nie troszczę się o nie.
Znałem go, znam go; temu go zostawiam,
Który go zrobił dumnym — papieżowi.
Norfolk.  Wejdźmy, by treścią nowych interesów
Oderwać króla od dręczących myśli.
Czy chcesz być, lordzie, naszym towarzyszem?
Szambel.  Przebaczcie! inne dał mi król zlecenia.
Ostrzegam tylko, że w najgorszą porę
Chcecie go waszą kłopotać wizytą.
Żegnam.
Norfolk.  Dziękujem, lordzie szambelanie.

(Wychodzi lord szambelan. Norfolk otwiera drzwi o dwóch skrzydłach; król siedzi i czyta zamyślony).

Suffolk.  Patrz, jaki smutek z twarzy mu przegląda.
Król Henr.  Kto tam?
Norfolk.  Daj Boże, by gniew go nie uniósł!
Król Henr.  Kto tam? powtarzam. Jak śmiecie zuchwale
Moje samotne przerywać dumanie?
Wiecież, kto jestem?
Norfolk.  Miłościwym królem,
Przebaczającym mimowolne błędy.
Interes stanu dodał nam odwagi
Przyjść po rozkazy naszego monarchy.
Król Henr.  Zbytnia w was śmiałość. Idźcie i czekajcie!
Do spraw publicznych sam czas wam wyznaczę.
Jestże to pora świeckich interesów?

(Wchodzą: Wolsey i Campeius).

Kto tam? O, witaj, dobry kardynale,
Drogi lekarzu rannego sumienia!
Ty jeden godny królów być doktorem.
(Do Campeiusa). Witaj, uczony, przewielebny panie!
Nami i naszem rozrządzaj królestwem!
(Do Wolseya). Dołóż starania, dobry kardynale,
By słowa nasze marnemi nie były.

Wolsey.  Nie, być nie mogą, byleś raczył, królu,
Krótką godzinę czasu nam poświęcić.
Król Henr.  (do Norf. i Suff.). Jestem zajęty, zostawcie nas samych.
Norfolk  (na str.). Nie prawdaż, mnich ten nie ma ziarnka dumy?
Suffolk  (na str.). Nie, przecie nie chcę jego mieć choroby,
Gdybym miał nawet jego miejsce zająć.
To trwać nie może.
Norfolk  (na str.).A gdyby trwać miało,
Znam męża, który poświęcić się gotów.
Suffolk  (na str.). Ja znam drugiego.

(Wychodzą: Norfolk i Suffolk).

Wolsey.  Miłościwy panie,
Przykład mądrości wszystkim dałeś królom,
Zdając skrupuły twe pod sąd kościoła.
Kto się dziś gniewać, kto ganić cię może?
Hiszpan, węzłami krwi z nią skojarzony,
Byle chciał z dobrą sądzić wiarą, przyzna,
Że sąd szlachetny był i sprawiedliwy.
Teologowie królestw chrześcijańskich
Swoje nam wolne objawili zdania;
Mądrości gniazdo, na twoje żądanie,
Rzym, nam przysyła na swojego mówcę
Słynnego swoją mądrością kapłana,
Którego znowu przedstawiam ci, królu.
Król Henr.  Ja go znów w moje przyjmuję objęcia,
Wdzięczny za dowód miłości papieża,
Który mi przysłał po mej myśli męża.
Campeius.  Szlachetność twoja zjednała ci, panie,
Miłość u wszystkich. W ręce twoje składam
Moje zlecenia, w których wolą Rzymu,
Kardynał Wolsey, ze mną, sługą jego,
Bezstronnym sędzią sprawy tej uznany.
Król Henr.  Dwóch równych sędziów! Natychmiast królowej
Wasze poselstwo będzie oznajmione.
Gdzie jest Gardiner?
Wolsey.  Wiem, że twemu sercu
Królowa zawsze drogą była, panie,
Więc nie odmówisz królowej i teraz

Uczonych, wolnych sprawy jej obrońców,
Których kobiecie i niższego stanu
Prawo przyzwala.
Król Henr.  O, tak jest, najlepszych,
A najlepszego moja łaska czeka.
Uchowaj, Boże, by inaczej było!
Gdzie jest Gardiner, nowy mój sekretarz?
Bacz go przywołać, dobry kardynale.
Młody ten człowiek bardzo mi się nadał.

(Wychodzi Wolsey, po chwili wraca z Gardinerem).

Wolsey.  Daj rękę; szczęścia i łaski ci życzę,
Jesteś królewskim sługą.
Gardiner  (na str. do Wolseya).A posłusznym
Rozkazom pana, co mnie podnieść raczył.
Król Henr.  Słuchaj, Gardiner. (Rozmawia z nim na stronie).
Campeius.  Miejsce to dawniej doktor Pace zajmował?
Wolsey.  Tak jest.
Campeius.  Jak mówią, mąż to był uczony.
Wolsey.  I bardzo.
Campeius.  Wierzaj, złe biegają wieści
O tobie nawet, lordzie kardynale.
Wolsey.  O mnie?
Campeius.  Zazdrością, mówią, uniesiony,
Aby na dworze cnotą swą nie urósł,
Ciągle na obcych trzymałeś go ziemiach,
Aż z żalu rozum, potem życie stracił.
Wolsey.  Daj, Panie, duszy jego pokój wieczny!
To chrześcijańskiej wystarczy miłości,
A na szemrzących żywych są sposoby.
Szaleniec na gwałt chciał zostać cnotliwym;
Jego następca mych słucha rozkazów,
A takich tylko przy królu mi trzeba.
Wiedz o tem, bracie, że nie mam ochoty
Znosić cierpliwie opór mych podwładnych.
Król Henr.  Wszystko to przedstaw królowej łagodnie.

(Wychodzi Gardiner).

Blackfriars będzie nam dogodnem miejscem
Na godne takiej mądrości przyjęcie.

Tam wielką sprawę pod sąd wasz weźmiecie.
Zajmij się godnem sali przyrządzeniem.
Jakiż uczciwy nie płakałby człowiek,
Tracąc tak słodką łoża towarzyszkę?
Ale sumienie! Ten robak, sumienie,
Toczy mi serce! Muszę ją opuścić. (Wychodzą).

SCENA III.
Przedpokój apartamentu królowej.
(Wchodzą: Anna Bullen i podeszła dama).

Anna.  Ani dlatego. Ta troska mię dręczy.
Król czas tak długi żył w jej towarzystwie,
Ona tak dobra, że niema języka,
Coby mógł o niej złe powiedzieć słowo,
Bo zły uczynek zawsze był jej obcy.
A dziś, po tylu słońcach panowania,
Po majestatu i korony pompach,
(W których utracie stokroć większa gorycz,
Niżeli była słodkość przy nabyciu)
Po tylu latach dziś tak ją odpychać!
Tygrysby nawet zapłakał z litości.
Dama.  Najtwardsze serca miękną na myśl o niej.
Anna.  O, Boże! stokroć lepiej dla niej było
Pompy tej nie znać, bo choć to światowa,
Gdy ją fortuny krwawy cios wydziera,
To boleść równa jest konania mękom.
Dama.  Ach, biedna pani! Znów jest cudzoziemką.
Anna.  Tem więcej godną naszego współczucia.
Przysięgam, lepiej pod strzechą się rodzić,
Wesołe życie w niedostatku pędzie,
Niż się jaskrawym smutku pysznie blaskiem,
Złotą tęsknotę w sercu swojem nosić.
Dama.  Zadowolnienie, to nasz skarb najlepszy.
Anna.  Na moją wiarę, na moje dziewictwo,
Za nic królową nie chciałabym zostać.
Dama.  A jabym chciała, i kosztem dziewictwa,

I ty to samo, mimo tych grymasów.
Przy twych zewnętrznych kobiety pięknościach
Masz pewno także i kobiety serce,
Które kochało zawsze wielkość, władzę,
Bogactwo — bo to są błogosławieństwa,
Dla których, mimo wszystkich ceregielów,
I twoje z skóry jagnięcej sumienie,
Potrafi, byłeś chciała, się rozciągnąć.
Anna.  Nie, na uczciwość!
Dama.  Tak jest, na uczciwość!
Co? Czy królową nie chciałabyś zostać?
Anna.  Nigdy! za wszystkie pod niebem bogactwa.
Dama.  To jednak dziwna, bo ja, chociaż stara,
Targbym przyjęła za złamany szeląg.
Ale co myślisz o książęcej mitrze?
Czybyś tytułu tego zniosła ciężar?
Anna.  Nie, nie.
Dama.  To jesteś słabej kostytucyi.
Zejdźmy więc niżej. Nie chciałabym wcale,
Jak młody hrabia na drodze twej stanąć,
Wywołać więcej może niż rumieniec.
Jeśli i tego nie zniesiesz ciężaru,
To nigdy pewno nie unosisz dziecka.
Anna.  Ach, cóż ty pleciesz? Przysięgam raz jeszcze,
Żebym królową za świat być nie chciała.
Dama.  Za małą nawet zachciałabyś Anglię;
Jabym została za hrabstwo Carnarvon,
Choćby korona nie miała nic więcej.
Któż to nadchodzi? (Wchodzi lord szambelan).
Szambel.  Dzień dobry wam, panie.
Coby kosztował sekret waszych rozmów?
Anna.  Nic; nie wart nawet waszego pytania:
Nad losem naszej płakałyśmy pani.
Szambel.  Pań tak szlachetnych godne zatrudnienie.
Jest, jeszcze trochę nadziei.
Anna.  Daj Boże!
Szambel.  Tkliwe masz serce, zwykle takim sercom
Błogosławieństwo nieba towarzyszy,

Żeby tem lepiej prawdy słów mych dowieść,
W jakiem twe mnogie cnoty poważaniu,
Król, na świadectwo swojego szacunku,
Chce ci dać godność markizowej Pembroke,
A do tytułu tysiąc funtów rocznie.
Anna.  Nie wiem, jak mogę wdzięczność mu okazać.
Wszystko, co moje mniej od nic jest warte;
Modlitwom moim na świętości zbywa,
A me życzenia są marnym słów dźwiękiem,
Nic jednak nie mam prócz życzeń i modłów.
Dostojny panie, racz zostać tłómaczem
Pokornych dzięków króla służebnicy.
Która się modli za jego pomyślność.
Szambel.  Wierzaj mi pani, nie zaniedbam stwierdzić
Wysokiej króla o tobie opinii.
(Na str.). Dobrzem ją zbadał. Honor jej i wdzięki
Ujęły króla, i kto wie, czy kiedy
Z tej pani drogi nie przyjdzie nam klejnot,
Który swym blaskiem wyspy te oświeci.
(Głośno). Idę królowi twe słowa powtórzyć.
Anna.  Żegnam cię, lordzie. (Wychodzi szambelan).
Dama.  No, patrz, tak to bywa!
Przez lat szesnaście żebrałam na dworze,
I tylkom dworską jeszcze jest żebraczką;
Między „zawcześnie!“ i między „zapóźno!“
Nigdym pomyślnej nie znalazła chwili,
A ty, o losie! ty, nowa tu rybko,
(Fe, na tak nagłe przymuszone szczęście!)
Pełne masz usta nim je otworzyłaś.
Anna.  I mnie to dziwi.
Dama.  A jak to smakuje?
Gorzkie? Złotówkę, że wcale nie gorzkie.
Była raz pani, (stara to historya)
Która królową nie chciałaby zostać
Za wszystek nawet muł Egiptu. Znasz ją?
Anna.  Lubisz żartować.
Dama.  O tej mówiąc sprawie,
Mogłabym wyżej od skowronka wzlecieć.

Markiza Pembroke! tysiąc funtów rocznie!
Bezwarunkowo, przez prosty szacunek
To nam tysiączków więcej obiecuje.
Honoru ogon dłuższy od spódnicy.
Teraz wiem, grzbiet twój uniesie księżniczkę.
Powiedz, czyś nie jest silniejszą, niż byłaś?
Anna.  Twych, marzeń płodem baw się, droga pani.
A mnie daj pokój. Niechaj trupem padnę,
Jeśli me serce silniej teraz bije.
Myśl o następstwach trwogą mnie przepełnia.
My tu czas tracim, a we łzach królowa.
Proszę cię tylko, o tem, co tu zaszło,
Nie mów jej wcale.
Dama.  Za kogo mnie bierzesz?

(Wychodzą).
SCENA VI.
Sala w Blackfriars.
(Przy odgłosie trąb wchodzi dwóch woźnych z krótkiemi srebrnemi pałeczkami, z nimi dwóch pisarzy w ubiorze doktorów, następnie sam jeden arcybiskup Cantenbury, za nim biskupi: Lincoln, Ely, Rochester i Saint Asaph, za nimi w pewnej odległości szlachcic niosący woreczek z wielką pieczęcią i kapelusz kardynalski, dalej dwóch księży, każdy ze srebrnym krzyżem, za nimi woźny, z odkrytą głową, ze srebrną buławą, w towarzystwie sierżanta broni, następnie dwaj szlachcice niosący dwie wielkie srebrne kolumny; za nimi, jeden obok drugiego: kardynałowie Wolsey i Campeius; dwóch panów z mieczem i laską; nakoniec król i królowa z orszakiem. Król zasiada pod baldachimem; kardynałowie niżej króla, jako sędziowie. Królowa siada w pewnej odległości od króla. Biskupi zajmują miejsca po dwóch stronach, na wzór konsystorza. Panowie siadają po biskupach. Woźny i reszta służby stoją w przyzwoitym porządku na scenie).

Wolsey.  Nakaż milczenie, aby odczytano
Przez dwór papieski dane nam nam zlecenia.
Król Henr.  To niepotrzebne: są już ogłoszone,
A ich powaga przez wszystkich uznana.

Możesz oszczędzić czas tego czytania.
Wolsey.  Niech i tak będzie. Przystąpmy do sprawy.
Sekret.  Ogłoś, by Henryk Ósmy, król angielski,
Przed trybunałem stanął osobiście.
Woźny.  Henryku Ósmy, królu angielski, stań przed trybunałem!
Król Henr.  Jestem.
Sekret.  Niech Katarzyna, królowa angielska,
Przed trybunałem stanie osobiście.
Woźny.  Katarzyno, królowo angielska, stań przed trybunałem!

(Królowa nie odpowiada; wstaje, przechodzi scenę, a klękając przed królem, mówi):

Katarz.  O sprawiedliwość upraszam cię, królu,
I o twą litość. Jestem cudzoziemką,
Biedną niewiastą wśród obcych zrodzoną;
Na sprawiedliwych zbywa mi tu sędziach,
Sądzić mnie chętnych z równą przychylnością.
Ach, panie! w czemże mogłam cię obrazić?
Jakie ci gniewu mogłam dać powody,
Abyś twą łaskę ode mnie odwrócił,
Od twej osoby odepchnąć zamierzył?
Bóg widzi, zawsze wierną byłam żoną,
Zawsze pokorną, twej woli posłuszną,
Aby niechęci twojej nie wywołać.
Moje uczucia w twej czytałam twarzy,
Za jej przykładem smutna lub wesoła.
Kiedyż życzeniom twym się sprzeciwiłam?
Kiedyż twe myśli mojemi nie były?
Każdego z twoich kochałam przyjaciół,
Chociaż wiedziałam, że moim był wrogiem;
A wskaż mi z moich przyjaciół jednego,
Który nim został, skoro gniew twój ściągnął,
Z mojej drużyny usunięty nie był.
Pomnij, że byłam posłuszną ci żoną
Przez lat dwadzieścia, pomnij, że małżeństwo
Pobłogosławić Bóg raczył potomstwem.
Jeżeli znajdziesz, w tym lat długim ciągu,
Najmniejszą plamę na moim honorze,
Na mej wierności, mojem przywiązaniu

Do twojej świętej królewskiej osoby,
Oddal mnie, panie, z uczuciem pogardy,
Zamknij przede mną drzwi twego pałacu,
I pod miecz prawa moją oddaj głowę.
Henryk, twój ojciec, roztropnością słynął,
Wielką nauką i pewnością sądu;
Ferdynand, rodzic mój a król hiszpański,
W liczbę najmędrszych książąt był wpisany,
Co kiedykolwiek Hiszpanią rządzili;
Każdy z nich pewno otoczył się wprzódy
Wyborem mężów swojego królestwa,
Nim wspólnie za ich poradą uznali,
Że prawne były nasze zaślubiny.
Oszczędź mnie, błagam, póki nie zasięgnę
Rady od moich przyjaciół w Hiszpanii;
Jeśli odmówisz, niech się w imię Boże
Spełni twa wola!
Wolsey.  Masz, pani, przed sobą
Dostojnych ojców, równie swą nauką
Jak swą prawością nieugiętą słynnych,
Wybór narodu, co z twem przyzwoleniem,
Twojej tu sprawy będą obrońcami.
Bezużytecznie chcesz więc wyrok zwlekać,
Równie potrzebny dla twego pokoju,
Jak dla sumienia naszego monarchy.
Campeius.  Słowa te mądre są i sprawiedliwe;
Sprawa nie może dłuższej zwłoki cierpieć,
I strony muszą natychmiast przedłożyć
Swe argumenta.
Katarz.  Lordzie kardynale,
Do ciebie mówię.
Wolsey.  Pani, co rozkażesz?
Katarz.  Łzy mi się kręcą, lecz na myśl, że jestem
Królową (albo długo tak marzyłam),
Przynajmniej pewna, żem jest króla córką,
Łez moich krople w iskry ognia zmienię.
Wolsey.  O, bądź cierpliwą, pani!
Katarz.  Kardynale,

Będę nią, jeśli ty będziesz pokornym;
Lecz nie, wprzód będę, albo Bóg mnie skarze.
Wierzę, a ważne mam tego powody,
Żeś jest zaciekłym mym nieprzyjacielem,
Więc cię z mych sędziów wymazuję liczby.
Tyś ogień wzniecił między mną a królem,
Który niech raczy boża rosa zgasić!
Więc z oburzeniem, z głębi mojej duszy,
Nigdy za mego nie przyjmę cię sędzię,
Boś jest, powtarzam, mym nieprzyjacielem,
I mojem zdaniem, wszelkiej prawdy wrogiem.
Wolsey.  Z słów twoich, pani, niktby cię nie poznał,
Ciebie, co zawsze w twoich byłaś sądach
Pełną dobroci, wyrozumiałości,
Nad zwykłą miarę niewieściego serca.
Krzywdzisz mnie, pani, bo żadnego gniewu,
Żadnej urazy nie czuję do ciebie
Jak do nikogo. Co zrobiłem dotąd,
Co później zrobię, jest mi polecone,
Jest nakazane przez rzymski konsystorz.
Mówisz, że ja ten zapaliłem ogień;
Ja przeczę temu; wszak król jest przytomny,
A jeśli widzi, że mym czynom kłamię,
Tak me szalbierstwo łatwo mu osławić,
Jak ty szczerotę moją osławiłaś.
Jeśli wie, żem jest w sprawie tej niewinny,
Wie też, że potwarz dosięgnąć mnie może.
On jeden rany me zagoić zdoła,
Bo na te rany jedynem lekarstwem
Jest: myśli takie z duszy twojej wygnać.
Racz, pani, zanim król usta otworzy,
Niesprawiedliwe słowa twe odwołać,
Zrzecz się na przyszłość podobnych przypuszczeń.
Katarz.  Prostą kobietą jestem, kardynale,
Z twą przebiegłością mierzyć się niezdolną.
Na ustach twoich dobroć i pokora,
Wszystkie pozory wszystkich cnót kapłańskich;
Lecz całe serce twoje przepełnione

Dumą i gniewem, zarozumiałością.
Dzięki fortunie i monarchy względom
Szybko przebiegłeś wszystkie niższe szczeble,
I stoisz teraz na szczycie wielkości,
Gdzie wszelka władza na twe jest rozkazy,
Słowa, twe sługi, wolę twoją pełnią
I ślepo twoich słuchają rozkazów.
Wyznać ci muszę, że jesteś baczniejszy
Na wyniesienie twei osobistości,
Niż na duchowne twoje obowiązki.
Za sędzię raz cię jeszcze nie przyjmuję,
A apeluję do Świętego Ojca;
Jemu przełożę całą moją sprawę,
Niech on mnie sądzi. (Kłania się królowi i chce odejść).
Campeius.  Uporna królowo,
A zbyt pochopna skarżyć sprawiedliwość,
Której wyroki z pogardą odrzucasz,
To nie jest dobrze!
Król Henr.  Przywołaj królowę.
Woźny.  Królowo Anglii, stań przed trybunałem!
Griffith.  Pani, trybunał znowu cię przyzywa.
Katarz.  Co ci do tego? Jak będziesz wezwany,
Wrócisz. O Boże, sił mi dodaj teraz!
Już cierpliwości zużyłam ostatki!
Idź, proszę, dłużej nie mogę tu zostać.
Nie, nigdy, nigdy nie stanę powtórnie
Przed żadnym z sądów ich w tej samej sprawie!

(Wychodzą: Królowa, Griffith i jej orszak).

Król Henr.  Rób jak chcesz, Kasiu. Jeżeli jest człowiek,
Co śmiałby mówić, że lepszą ma żonę,
Po takiem kłamstwie niech mu nikt nie wierzy.
Bo gdyby mogły za tobą przemawiać
Twoje przymioty rzadkie, twoja słodycz,
Świętej pokora, godność twa małżeńska,
Posłuszna razem i rozkazująca,
Przy pobożności królewski majestat,
Byłabyś wszystkich królowych królową.
Ród jej szlachetny, i zawsze szlachetne

Było jej względem mnie postępowanie.
Wolsey.  Łaskawy królu, błagam cię pokornie,
Powiedz nam w obec wszystkich tych słuchaczy,
(Bo gdzie mnie z dobrej odarto mej sławy,
Tam muszę nową honoru wdziać szatę)
Powiedz nam, królu, czyli kiedykolwiek
Jednom ci słowo w sprawie tej natrącił,
Jeden ci skrupuł postawił na drodze,
Któryby w tobie myśli te obudził?
Czym zawsze Bogu za to nie dziękował,
Że tak królewską dał ci towarzyszkę?
Czy jej godności szkodzić kiedy chciałem?
Czym jej osobę szarpnął kiedy słowem?
Król Henr.  Świadczę honorem, lordzie kardynale,
Że jesteś w całej sprawie tej niewinnym.
Wszak wiesz, że mnogich masz tu nieprzyjaciół,
Chociaż niezdolnych powiedzieć, dlaczego;
Ale jak wiejskie kądle wyją w zawód,
Ledwo usłyszą innych psów szczekanie,
Oni królowej gniew ten poddmuchnęli.
Na lepszy dowód twojej niewinności
Dodam, że chciałeś sprawę tę przygłuszyć;
Zamiast podżegać, często, bardzo często
Wstrzymałeś pierwsze kroki przedsięwzięte.
Na mój więc honor, i najmniejsza wina
Na kardynale w sprawie tej nie ciąży.
Lecz jakże myśl ta zbudziła się we mnie?
Dajcie mi, proszę, chwil kilka baczności,
A mych skrupułów opowiem początek.
Pierwszy niepokój mojego sumienia,
Pierwsze ukłucie robaka zgryzoty,
Obudził we mnie ksiądz biskup Bajoński,
Francuski poseł, gdy na dwór nasz przybył
W sprawie małżeństwa księcia Orleanu
Z mą córką Maryą. Dostojny ten prałat,
Nim akt podpisał, prosił o przewłokę,
Aby się z swoim porozumiał królem
Względem prawości urodzenia Maryi,

Skoro jej matka była po Arturze,
Bracie mym, wdową. To jego żądanie
Do głębin mojem wstrząsnęło sumieniem,
Wpadło do serca jak zatruta strzała,
I w niepokoju zadrżała ma dusza.
Odtąd tysiączne miotały mną myśli
Pod utrapienia ciężkiego naciskiem.
Myślałem naprzód, że Bóg zagniewany
Kazał naturze, by łono mej żony,
Jeśli płci męskiej pocznie ze mnie dziecię,
Nie więcej siły dało mu żywotnej
Jak grób umarłym; jakoż jej synowie
Albo konali w dniu swoich urodzin,
Albo po krótkim pobycie na ziemi.
To sąd jest na mnie! pomyślałem sobie;
Kraj ten, dziedzica godny najlepszego,
Sczęścia się tego nie doczeka ze mnie.
A więc zacząłem głęboko rozmyślać,
W jakiem królestwo me niebezpieczeństwie
Przez brak potomstwa mego w linii męskiej.
Iluż to jęków było mi powodem!
Długo sumienia miotany tak falą,
Ster obróciłem ku temu lekarstwu,
Które nas wszystkich dzisiaj zgromadziło,
To jest, zachciałem, na ulgę sumienia,
(Co było wtedy, jak dzisiaj jest chore)
Zasięgnąć rady uczonych doktorów
I przewielebnych ojców mojej ziemi.
Od ciebiem zaczął, biskupie Lincolnu;
Pomnisz, jak ciężkie było me strapienie,
Kiedym się pierwszy raz zgłosił do ciebie.
Lincoln.  Pamiętam, królu.
Król Henr.  Długa była spowiedź.
Sam teraz powiedz, jakąś dał mi radę.
Lincoln.  Stanąłem słupem na pierwszą wiadomość,
Pomnąc, jak wielkiej wagi była sprawa,
Jak były groźne dalsze jej następstwa.
W tej śmiałej radzie zacząłem się wahać,

Błagałem w końcu, abyś raczył, panie,
Tę wybrać drogę, którą dzisiaj idziesz.
Król Henr.  Kanterburskiemu Arcybiskupowi
Otwarłem serce, z jego przyzwoleniem
Ten uroczysty zebrałem konsystorz;
Żądałem później każdego z was rady,
Wszystkie me kroki były potwierdzone
Waszym podpisem i waszą pieczęcią.
Więc śmiało dalej! bo moją podnietą
Nie osobisty wstręt do Katarzyny,
Lecz ostre ciernie mojego sumienia.
Dowiedźcie, że jest prawne me małżeństwo,
A, na me życie, na moją koronę!
Szczęśliwy, żywot mój przy niej zakończę,
Bo Katarzyna droższą mi królową
Nad najpiękniejsze ziemi tej dziewice.
Campeius.  Dalszy ciąg sprawy wypada nam, panie,
W nieobecności królowej odłożyć,
Tymczasem błagać, ażeby raczyła
Odwołać apel do Świętego Ojca.
Król Henr.  (na str.) Kardynałowie szydzą, widzę, ze mnie;
Brzydzę się zwłoką tych rzymskich wybiegów.
Mądry mój sługo, kochany Cranmerze,
Wracaj tu, proszę, bo z twojem przybyciem,
I moja także powróci pociecha.
(Głośno) Odraczam sądy; oddalcie się wszyscy.

(Wychodzą wszyscy w tym samym porządku, w jakim przyszli).




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.