Król Henryk VIII (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Henryk VIII
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom III
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT TRZECI.
SCENA I.
Pałac w Bridewell. Pokój apartamentu królowej.
(Królowa i kilka Dam dworskich przy pracy).

Katarz.  Weź lutnię; chmury ciążą na mej duszy,
Śpiewem je twoim rozpędź, jeśli możesz.


Spiew.  Gdy Orfeusz z lutnią śpiewa,
Śnieżne góry, mszyste drzewa
Chylą głowę zachwyconą;
W koło szumią wonne kwiaty,
Jakby wiecznej wiosny szaty
Ustroiły ziemi łono.

Wdziękiem pieśni czarowane
Nawet morza rozdąsane
Cichną i milczące stają;
Bo gdy zabrzmią lutni dźwięki,
Bole serca, duszy męki
Śpią pod czarem, lub konają. (Wchodzi Szlachcic).

Katarz.  Kto tam?
Szlachcic.  Dostojni dwaj Kardynałowie
O posłuchanie twoje proszą, pani.
Katarz.  Chcą ze mną mówić?
Szlachcic.  Tak jest.
Katarz.  Niechaj wejdą.
Co ich sprowadza? czego żądać mogą
Od biednej, teraz w niełasce kobiety?
Ich przyjście nic mi dobrego nie wróży.
Prawda, że stan ich dobroć nakazuje,
Ale nie zawsze kaptur czyni mnicha.

(Wchodzą: Wolsey i Campeius).

Wolsey.  Pokój ci, pani!
Katarz.  Dostojni panowie,
Widzicie, żem jest trochę gospodynią,
Całkiem nią zostać mojem jest pragnieniem,
Cobądź mnie czeka. Co mi przynosicie?
Wolsey.  Szlachetna pani, jeśli zechcieć raczysz
Do twej komnaty oddalić się z nami,
Treść ci naszego powiemy poselstwa.
Katarz.  Tu ją powiedzcie; żaden z moich czynów
Nie potrzebuje po kątach się chować;
Daj Boże wszystkim równy pokój duszy!
Szczęściem to mojem, że się nie obawiam,
Aby mnie wszystkie sądziły języki,

Wszystkie się oczy na mnie obróciły,
Aby mnie potwarz sądziła z zazdrością,
Bo jest niewinne życie me ubiegłe.
Jeśli więc celem waszego poselstwa
Badać mą przeszłość jak królewskiej żony,
Bądźcie otwarci: honor i uczciwość
Postępowanie kochają otwarte.
Wolsey.  Tanta est erga te mentis integritas, regina serenissima.
Katarz.  Ach, dobry lordzie, daj pokój łacinie,
Odkąd tu jestem, nie byłam próżniaczką,
Rozumiem język ziemi, w której mieszkam,
W obcym języku sprawa mi się moja,
Obcą wydaje, bardziej podejrzaną.
Mów po angielsku; znajdziesz tu osoby,
Co ci za swoją panią podziękują,
Gdy prawdę powiesz. Wierzaj, kardynale,
Że bardzo ciężko byłam pokrzywdzoną.
Najrozmyślniejszy grzech mój rozgrzeszenie
W angielskim może języku otrzymać.
Wolsey.  Boleję, pani, że moja uczciwość,
Gorliwa służba królowi i tobie,
Rozbudzić mogły takie podejrzenia,
Gdy wierność tylko moim celem była.
Nie przychodzimy oskarżać lub plamić
Błogosławiony honor przez tysiące,
Albo pomnażać smutki twojej duszy,
Bo już ich, pani, i tak masz za wiele.
Przyśliśmy tylko myśli twe wybadać
O wielkim sporze, z naszej dać ci strony,
Jak nam przystoi, szczere i uczciwe
Zdania i rady sprawie twej korzystne.
Campeius.  Wierny natchnieniom szlachetnej natury
I gorliwości dla służby twej, pani,
Jak mąż cnotliwy, zapomniał kardynał
O twoim, pani, zbyt surowym sądzie
Jego osoby i jego honoru,
A ofiaruje ci na znak pokoju
Radę i służby.

Katarz.  (na str.)Żeby lepiej zdradzić!
(Głośno) Panowie, dzięki wam za dobrą wolę!
Daj Bóg, by czyny wasze tak uczciwe
Jak słowa były! Lecz w tak ważnej sprawie,
Gdy o mój honor, o me idzie życie,
Nie jestem zdolna nagle odpowiedzieć
Lordom tak mądrym, mym słabym dowcipem, —
O nie, nie jestem. Pracowałam igłą
W mych niewiast kole, nie myśląc, Bóg widzi,
O takich mężach i o takiej sprawie.
Raczcie, pamiętni na to, czem wprzód byłam,
(Bo wielkość moja skonania już blizka)
Dać mi czas wybrać sprawy mej obrońców,
Bom bez przyjaciół jest i bez nadziei.
Wolsey.  Królewską miłość krzywdzisz, pani, słowem,
Bo twych przyjaciół i nadziei liczba
Jest nieskończona.
Katarz.  Nie znajdę ich w Anglii.
Możnaż przypuścić, że jest jeden Anglik,
Coby chciał radą swoją mi dopomódz
I głośno swoją przyjaźń mi objawić?
A gdyby zdołał tyle znaleźć męstwa,
Mógłżeby wyznać i żyć na tej ziemi?
Nie, przyjaciele zdolni mnie pocieszyć,
W których położyć całą mogę ufność,
Nie tutaj żyją, jak moje nadzieje,
Są stąd daleko, w mej rodzinnej ziemi.
Campeius.  Ach, jakbym pragnął, pani, byś raczyła
Odgonić smutki, rady mej usłuchać!
Katarz.  Jakaż to rada?
Campeius.  Zaufać królowi,
Bo serce jego tkliwe i łaskawe.
Dla twojej sprawy, dla twego honoru
Krok to najlepszy. Gdy wyrok zapadnie,
W niesławie ziemię opuścisz angielską.
Wolsey.  Mądra to rada!
Katarz.  Obadwa radzicie,
Czego pragniecie — mojego upadku.

Tożli są wasze chrześcijańskie rady?
Wstydźcie się! Ale niebo jest nad nami,
A w niebie sędzia sprawiedliwy siedzi,
Którego żaden król nie zdoła kupić.
Campeius.  W twem uniesieniu błędnie o nas sądzisz.
Katarz.  Wstyd wam tem większy! Ja was dotąd brałam
Za dwie wielebne, kardynalne cnoty;
Kardynalnymi wy tylko grzechami,
A serca wasze tylko fałszu pełne;
Przez wstyd, panowie, czas wam się poprawić.
Jak to, przez Boga! tożli są pociechy,
To kordyał biednej podany kobiecie,
Wśród was zgubionej, wzgardzonej, wyśmianej?
Nie chcę wam życzyć nieszczęść mych połowy,
Bo większa moja miłość chrześcijańska;
Lecz bądźcie baczni, daję wam przestrogę:
Strzeżcie się, strzeżcie, by na wasze głowy
Cały mych nieszczęść nie spadł kiedyś ogrom!
Wolsey.  Szalone, pani, twoje przypuszczenia;
Za zdradę bierzesz dobre nasze chęci.
Katarz.  Chcecie mnie zgubić. Biada wam i biada
Wszystkim doradcom, tak jak wy, fałszywym!
Czybyście chcieli, (gdybym w was znalazła
Sprawiedliwości i litości okruch,
Nie suknię tylko, lecz kapłańską duszę)
Czyżbyście chcieli, bym sprawę mą w ręce
Tego złożyła, co mnie nienawidzi?
Ach, już mnie wygnał ze swojego łoża,
A jeszcze dawniej ze swojego serca!
Starość mnie gniecie i jedynym węzłem
Pomiędzy nami moje posłuszeństwo.
Czyż mnie niedola większa spotkać może?
W mądrości waszej znajdźcie mi przekleństwo
Nad to straszniejsze.
Campeius.  Trwoga wszystko zwiększa.
Katarz.  Gdy cnota znaleźć przyjaciół nie może,
Sama o sobie mówić muszę: Na toż
Tak długo żyłam wierną zawsze żoną,

Na którą (mogę bez przechwałki wyznać)
Cień podejrzania nigdy jeszcze nie padł,
Na toż mu całą oddałam się duszą,
Na toż po Bogu nad wszystko kochałam,
Czcią otoczyłam prawie bałwochwalczą,
Zapominałam modlitw nawet moich,
By woli jego zawsze być posłuszną,
By w końcu taką otrzymać zapłatę?
To źle, panowie! Przywiedźcie kobietę
Wierną mężowi, która życie całe
O jego tylko marzyła radości:
Do cnót jej wszystkich jedną cnotę dodam —
Wielką cierpliwość.
Wolsey.  W twojem obłąkaniu
Od naszej dobrej oddalasz się chęci.
Katarz.  Nie, nie chcę sama dopuścić się grzechu,
I dobrowolnie tytułu się wyrzec,
Z którym mnie pan twój na zawsze zaślubił.
Tylko śmierć z mą mnie rozwiedzie godnością!
Wolsey.  Słuchaj mnie, pani.
Katarz.  O, bodajem nigdy
Nie tknęła nogą tej angielskiej ziemi,
Nie znała pochlebstw, które na niej rosną!
Anielskie wasze oblicza, lecz serca
Niebo zna jedno. Cóż się ze mną stanie?
Jestże nędzniejsza ode mnie niewiasta?
(Do swoich kobiet) A was co teraz, biedne dziewki, czeka,
Smutne rozbitki na okrutnych brzegach,
Gdzie litość, przyjaźń, nadzieja nieznane?
Ni jeden krewny nie zapłacze po mnie
Tu, gdzie mi ledwo na mogiłę stanie.
Jak lilia, niegdyś wszystkich łąk królowa,
Pochylę czoło i uschnę.
Wolsey.  O, pani!
Gdybyś wiedziała, jak cel nasz uczciwy,
W sercubyś więcej znalazła pociechy.
Dlaczegóż twojej chcielibyśmy krzywdy?
Tego nam broni stan nasz, godność nasza;

Nie siać, lecz leczyć smutki, naszą sprawą.
Rozważ, przez Boga! co chcesz zrobić, pani,
Pomnij, że jednym nierozważnym krokiem
Królewską, łaskę na zawsze utracisz.
Kochają książąt serca posłuszeństwo,
Przeciw upornym wzdymają się gniewem,
I tak są dla nich okrutne jak burza.
Słodki, szlachetny charakter twój, pani,
Dusza tak równa jak morze wśród ciszy;
Wierzaj, przynosim w sercu, co mówimy:
Przyjaźń i pokój i wierną usługę.
Campeius.  A o tem w krótkim przekonasz się czasie,
Krzywdzisz twą cnotę tą niewieścią trwogą.
Szlachetna dusza, jak twoja, odrzuca
Podobne myśli jak fałszywy pieniądz.
Strzeż się utraty królewskiej miłości,
Którą posiadasz; my zaś, jeśli raczysz
Z ufnością sprawę swoją nam powierzyć,
Poświęcim wszystko dla twojego dobra,
Katarz.  Róbcie, co chcecie, panowie; przebaczcie
Słowom za ostrym, w żalu wymówionym.
Wiecie, że jestem kobietą, niezdolną
Takim osobom godnie odpowiedzieć.
Raczcie królowi służby moje ponieść;
Jak ma me serce, będzie miał modlitwy,
Póki z tych piersi dusza nie uleci.
Dajcie mi radę, dostojni ojcowie.
Błaga was o to ta, co nie myślała,
Kiedy na ziemi tej stanęła nogą,
Że wielkość swoją tak opłaci drogo. (Wychodzą).

SCENA II.
Przedpokój królewskiego apartamentu.
(Wchodzą: książe Norfolk, książe Suffolk, hrabia Surrey i lord Szambelan).

Norfolk.  Byleście wasze skargi zespolili,
A w ich obronie wystąpili śmiało,

Kardynał oprzeć się nie będzie zdolny;
Lecz gdy obecną puścicie sposobność,
Tylko was nowe czekają niełaski
Do wycierpianych dawniej przyrzucone.
Surrey.  Łakomo chwytam każdą okoliczność,
Która mi na nim dozwala się pomścić
Za krzywdy teścia mojego, książęcia.
Suffolk.  Jestże pan jeden, któryby nie uczuł
Jego pogardy albo zaniedbania?
Kiedyż on w innym prócz siebie szanował
Godności stępel?
Szambel.  Łatwo wam rozprawiać.
Wiem dobrze, jak się względem nas zasłużył,
Ale choć pora zdaje się sposobna,
Nie wiem, co możem przeciw niemu wskórać;
Jeśli nie zamkniem drzwi przed nim królewskich,
Zachody nasze są bezużyteczne:
On ma na króla czary w swym języku.
Norfolk.  O, bądź spokojny! czar ten zażegnany,
Bo król w nim odkrył pewne tajemnice,
Które skwasiły miód jego języka.
W niełaski przepaść tak głęboko zapadł,
Że się z niej nigdy nie zdoła wydrapać.
Surrey.  Jakbym rad słyszeć co godzina słowa
Podobnej treści!
Norfolk.  Co mówię, jest prawdą.
W sprawie rozwodu jego majaczenie
Odkryte przecie; w takim on dziś stanie,
W jakimbym wroga mego pragnął widzieć.
Surrey.  Jakże odkryto jego w tem praktykę?
Suffolk.  O, w dziwny sposób.
Surrey.  W jaki? powiedz, proszę.
Suffolk.  List kardynała do Świętego Ojca,
Nie wiem jak, w ręce dostał się królewskie,
Król tam wyczytał, że kardynał błaga,
By papież sprawę rozwodu zawiesił.
„Odkryłem bowiem,“ powiada, „że pan mój
Jest zakochany w jednej młodej damie

Z dworu królowej, lady Annie Bullen“.
Surrey.  Król list ten czytał?
Suffolk.  Tak jest.
Surrey.  A co potem?
Szambel.  Król się dowiedział, jak on lawirował,
Jak on majaczył, by swój cel osiągnąć.
Ale tym razem marne wszystkie figle,
Przyszedł z lekarstwem po śmierci chorego,
Bo król już z piękną panią zaślubiony.
Surrey.  Daj Boże!
Suffolk.  Modły twoje wysłuchane,
Bodaj nam tylko na dobre wyjść mogły!
Surrey.  Z jaką radością witam to zamęźcie!
Suffolk.  Ja z równą twojej.
Norfolk.  I cale królestwo.
Suffolk.  Już koronacyi wydane rozkazy.
Lecz wieść to nowa, i byłoby dobrze,
Gdyby do wszystkich nie wleciała uszu.
Piękna to pani i nieporównana
Blaskiem urody i swoim rozumem;
Jestem też pewny, że temu królestwu
Błogosławieństwo takie z niej wykwitnie,
Iż o niem przyszłe nie zapomną wieki.
Surrey.  Lecz czy król strawi list ten kardynała?
Uchowaj Boże!
Norfolk.  Amen!
Suffolk.  Nie, panowie;
Więcej ós brzęczy koło jego nosa,
Które go zrobią czulszym na zakłucie.
Bez pożegnania kardynał Campeius
Do Rzymu uciekł, nic nie dokonawszy,
Pobiegł, jak mówią, spiski kardynała
Swym poprzeć wpływem. Możecie mi wierzyć,
Że na wiadomość tę król: ha! wykrzyknął.
Szambel.  Podnieć go, Boże, by ha! głośniej wołał!
Norfolk.  A czy wiesz, lordzie, kiedy Cranmer wraca?
Suffolk.  Już wrócił, zawsze w zdaniu nieugięty,
Króla w zamyśle rozwodu utwierdził,

Gdy prawie wszystkie uniwersytety
Państw chrześcijańskich zgadzają się na to.
Wkrótce, tak myślę, będzie ogłoszone
Drugie małżeństwo, potem koronacya;
Tytuł królowej traci Katarzyna,
A bierze miano wdowy po Arturze.
Norfolk.  Zacny to bardzo człowiek jest ten Cranmer,
Niemało w sprawie tej kłopotu zażył.
Suffolk.  Arcybiskupem wnet go też zobaczym.
Norfolk.  Tak mi mówiono.
Suffolk.  Rzecz jest niewątpliwa.
Kardynał — (Wchodzą: Wolsey i Cromwell).
Norfolk.  Spojrzyj! Widzisz, jak pochmurny?
Wolsey.  Cromwellu, pakiet czyś oddał królowi?
Cromwell.  W jego komnacie, w własne jego ręce.
Wolsey.  Czy zajrzał w pismo?
Cromwell.  List odpieczętował,
Na pierwsze słowa twarz jego zdradzała
Niezwykłą baczność i ton uroczysty.
Rozkazał, byś nań dziś rano tu czekał.
Wolsey.  Czy prędko wyjdzie?
Cromwell.  Za chwilę, jak sądzę.
Wolsey.  Zostaw mnie, proszę. (Wychodzi Cromwell).
Żoną jego będzie
Księżna Alençon, siostra króla Francyi.
Co? Anna Bullen? Żadnej Anny Bullen!
Tu o coś więcej, jak piękną twarz idzie.
Nie żadna Bullen, nie chcę żadnej Bullen!
Ach, kiedyż z Rzymu odbiorę wiadomość!
Markiza Pembroke!
Norfolk.  Niekontent kardynał!
Suffolk.  Wie już zapewne, że król gniew nań ostrzy.
Surrey.  Zrób go, o Panie! ostrym, jak wymaga
Twa sprawiedliwość!
Wolsey.  Królowej dworzanka,
Córka szlachcica, miałaby dziś zostać
Panią swej pani, królową królowej?
Nie jasno świeca ta pali się, trzeba

Bym ją objaśnił — a niedługo zgaśnie.
Cóż stąd, że cnoty znam jej i zasługi?
Wiem, że gorącą jest też luteranką,
I niebezpiecznie dla naszej jest sprawy,
Gdyby złożyła głowę swą na łonie
Monarchy, którym tak trudno jest rządzić.
Zjawił się także kacerz, arcy-kacerz,
Cranmer, co w łaskę wczołgał się królewską,
Jest dlań wyrocznią.
Norfolk.  Coś go niepokoi.
Suffolk.  Bodaj to było dość silne, a mogło
Żywotną strunę serca jego zerwać!

(Wchodzi król Henryk, czytając, za nim Lovell).

Suffolk.  Król, król nadchodzi.
Król Henr.  Co za skarby zebrał!
Jakie wydatki płyną co godzina
Z rąk jego szczodrych! Jakimże sposobem
Tyle mógł złota w domu swym nagrabić?
Czy kardynała widzieliście?
Norfolk.  Panie,
Baczne na niego mieliśmy tu oko.
Myśl jego w dziwnym zda się być nieładzie,
Bo wargi gryzie, wzdryga się czasami,
Staje, źrenice swoje w ziemi topi,
Potem do czoła rękę swą przyciska
I szybkim krokiem po sali przebiega;
To znowu staje, w piersi się uderza,
Podnosi oczy do gwiazd i księżyca:
Swoją postawą niemało nas zdziwił.
Król Henr.  Bardzo być może, że bunt w jego duszy.
Dziś, jak żądałem, przysłał mi papiery;
Czy wiecie, co w tych papierach znalazłem?
Zawieruszony, pewno mimowolnie,
Inwentarz skarbów jego, jego sreber,
Bogatych obić i meblów kosztownych.
Zbytek tych skarbów przechodzi, mem zdaniem,
Wszelkie granice bogactw poddanego.
Norfolk.  To cud wyraźny! Duch jakiś zapewne

Wsunął ten papier pod królewskie oczy.
Król Henr.  Gdybym mógł myśleć, że duch jego teraz
Nad ziemię wzleciał w niebieskim zachwycie,
Nie chciałbym jego marzenia przerywać;
Lecz mi się zdaje, że myśl jego krąży
Niżej księżyca, a podobne sprawy
Niegodne takich głębokich zatopień.

(Siada. Rozmawia po cichu z Lovellem, który się zbliża do Wolseya).

Wolsey.  Odpuść mi, Panie! Bóg z tobą, mój królu!
Król Henr.  Jesteś, milordzie, pełny spraw niebieskich,
W twej myśli chowasz inwentarz łask Bożych,
Który zapewne teraz przebiegałeś.
Zaledwie krótką chwilę możesz ukraść
Duchownym rzeczom, aby ją poświęcić
Ziemskim rachunkom. Jesteś pod tym względem
Złym gospodarzem, choć się bardzo cieszę,
Że choć w tem jesteś moim towarzyszem.
Wolsey.  Mam na duchowne swój czas obowiązki,
Jak na spełnienie spraw mi powierzonych
W królewskiej służbie; ma też i natura
Swoje potrzeby, prawem konieczności,
Ja też, najsłabszy ze słabych jej synów,
Muszę jej cząstkę chwil moich poświęcić.
Król Henr.  Piękne to słowa!
Wolsey.  Dołożę starania,
Byś zawsze, królu, w twych myślach kojarzył
Piękne me czyny z pięknemi słowami.
Król Henr.  I znowu pięknie! Toć pod pewnym względem
Piękne mówienie pięknym jest uczynkiem;
A przecie słowa uczynkami nie są.
Ojciec mój mówił, że mu byłeś drogi
I słowa swoje uczynkami wieńczył;
I ja, od czasu, gdy zostałem królem,
Najbliżej mego serca cię chowałem,
Nietylko takie zwierzałem ci sprawy,
Z których obfite mogły zyski płynąć,
Lecz nieraz z tego, co moje, odjąłem,

By ci dać dowód mej szczodrobliwości.
Wolsey  (na str.). Co się to znaczy?
Surrey  (na str.). Panie! rzecz tę zwiększaj!
Król Henr.  Czym cię nie zrobił pierwszym w kraju mężem?
Powiedz mi, proszę, czyli prawdę mówię?
Jeśli się zgodzisz, powiedz, czyli jesteś,
Czyli nie jesteś mnie obowiązanym?
Cóż mi odpowiesz?
Wolsey.  Wyznaję, mój królu,
Że łask twych rosa była nad usługi,
Którem mógł oddać w mojej gorliwości,
Bo wszelkie ludzkie siły prześcigała.
Służby me były od chęci mych niżej,
Lecz zawsze były równe mym zdolnościom.
Cele me były o tyle moimi,
O ile biegły do jednego celu:
Dobra twej świętej osoby i kraju.
Łaski, któremi raczyłeś obsypać
Mnie, niegodnego twego służebnika,
Mogę zapłacić tylko dziękczynieniem,
Tylko modlitwą za twoją pomyślność,
I lojalnością, która ciągle rosła,
Bóść ciągle będzie, póki jej nie zwarzy
Zimny dech śmierci.
Król Henr.  Dobrześ odpowiedział.
Tak mówi sługa wierny i lojalny.
Jak honor czynów uczciwych jest płacą,
Tak hańba goni za niepoczciwością.
Dłoń moja była dla ciebie otwartą,
Me serce, miłość, władza ma, zaszczyty
Obficiej tobie, niż innym dawały;
Przez wdzięczność pewno ręka twa i serce,
Twój rozum, wszystkie duszy twej potęgi,
Nie przez uczucie samo powinności,
Ale przez wiernej przyjaźni natchnienie
Były na moją służbę poświęcone.
Wolsey.  Bóg widzi królu, żem zawsze pracował
Dla twego dobra więcej niż dla mego,

Że byłem, jestem i zostanę wiernym.
Choćby świat cały przeciw tobie stanął,
Choćby cię wszyscy poddani zdradzili,
Choćbym zobaczył rozsiane dokoła
Niebezpieczeństwa nad wszelką myśl straszne,
Me poświęcenie, jak skała wśród fali,
Wściekłość bałwanów złamie rozhukanych,
I niezachwiane przy tobie zostanie.
Król Henr.  Szlachetne słowa! Za świadków was biorę
Lojalnych uczuć mego kardynała;
Byliście jego spowiedzi przytomni. (Daje mu papiery).
Czytaj to pismo, później to, a potem
Idź śniadać, jeśli będziesz miał apetyt!

(Wychodzi król Henryk, poglądając gniewnie na kardynała. Panowie cisną się za nim, uśmiechając się i szeptając).

Wolsey.  Co się to znaczy? Skąd ten gniew tak nagły?
Co go zrodziło? Zmierzył mnie, odchodząc,
Wzrokiem, z którego tryskała ruina.
Tak lew spogląda na śmiałego strzelca,
Co go śmiał drasnąć, i w nic go obraca.
Papier ten pewno gniewu jego źródłem.
Zobaczmy. Tak jest. Papier ten mnie zgubił!
To spis na cele me zebranych skarbów,
Na kupno w Rzymie papieskiej tiary,
Na zapłacenie moich tam przyjaciół.
Co za niedbalstwo, zdolne głupca zgubić!
Jakiż zły dyabeł ręką mą kierował,
Żem wielki sekret w papiery te wsunął?
Lecz czy żadnego niema już lekarstwa?
Sposobu, by mu tę myśl z mózgu wybić?
Wiem, to musiało gwałtownie nim wstrząsnąć,
Znam przecie sposób, który, gdy się uda,
Mimo fortuny, z przepaści mnie wyrwie.
A to co? Przebóg! to kopia dosłowna
Mojego listu do świętego Ojca.
Dobranoc! Teraz wielkość ma stanęła
U swego szczytu; z swego południka
Zacznie się teraz chylić do zachodu;

Zgasnę jak jasny meteor wśród nocy,
I nikt już mego blasku nie zobaczy.

(Wchodzą: książęta Norfolk i Suffolk, hrabia Surrey i lord Szambelan).

Norfolk.  Król rozkazuje, byś nam, kardynale,
Bez żadnej zwłoki, wielką pieczęć oddał,
A w Asher House, u lorda Winchester,
Czekał na dalsze królewskie rozkazy.
Wolsey.  Gdzie jest wasz mandat? W sprawach takiej wagi
Nie dość na słowach.
Suffolk.  Kto śmiałby się oprzeć
Królewskiej woli, z ust króla płynącej?
Wolsey.  Póki nie znajdę silniejszych dowodów
Nad nienawiścią natchnione wyrazy,
I śmiem i muszę opór im postawić!
Postrzegam teraz, jak podły jest metal,
Z którego duch wasz jest ulany, zazdrość.
Jak za mą zgubą zuchwale bieżycie,
Niby za strawą! Jak pochopna służba
Wszystkiemu, co się na zgubę mą knuje!
Idźcież za waszej zazdrości popędem,
Złośliwi ludzie! Chrześcijańska miłość
Daje wam prawo, a w swym pewno czasie
Tak zarobioną odbierzecie płacę.
Pieczęć, natrętnie tak od was żądaną,
Własną mi ręką dał król, mój i wasz pan,
„Dzierż ją“, powiedział, „z władzą i honorem
Przez ciąg żywota“, i ten znak dobroci
Patentem stwierdził; kto go dziś odbierze?
Surrey.  Król, który dał go.
Wolsey.  A więc osobiście.
Surrey.  Zuchwałym jesteś zdrajcą, księże!
Wolsey.  Kłamiesz,
Zuchwały lordzie! a dwie temu doby
Wolałby raczej Surrey spalić język,
Niż wyrzec słowa podobne.
Surrey.  Twa duma,
Szkarłatny grzechu, ziemi tej wydarła

Mojego teścia, książęcia Buckingham,
A głowy wszystkich razem kardynałów,
I twoja, z wszystkiem, co miałeś w dodatku,
Jego jednego włoska nie ważyły.
Z przeklętą sztuką wprzód mnie wyprawiłeś
Jak namiestnika króla do Irlandyi,
Aby go mojej pozbawić pomocy,
By mnie oddalić od króla i mężów
Od twych oskarżeń zdolnych go ratować,
A sam, przez wielką dobroć, świętą litość,
Toporem twe mu dałeś rozgrzeszenie.
Wolsey.  Jak to, tak wszystko, co może dorzucić
Ten lord gaduła, prostem jest oszczerstwem.
Prawo skarciło księcia, jak zasłużył.
Mej niewinności w sprawie tej dowodem
Powaga sędziów, wielkość jego zbrodni.
Gdybym się kochał w słowach, mógłbym dodać,
Że zbyt masz mało honoru i cnoty,
Że tam, gdzie idzie o lojalną wierność
Świętej osobie króla, mego pana,
Mogę się równać z lepszym od Surreya,
I tych, co jego szaleństwa kochają,
Surrey.  Na Boga! twoja broni cię sutanna,
Bo ten miecz w krwibym serca twego zbroczył.
Długoż będziecie słuchali cierpliwie
Z ust takich ludzi słów równie zuchwałych?
Żegnaj, szlachectwo! jeśli pozwolimy
Sztuce szkarłatu chłostać nas bezkarnie;
Czyż przewielebność jego, kapeluszem
Będzie nas straszyć, jak trwożne skowronki?
Wolsey.  Cnota trucizną dla twego żołądka!
Surrey.  Cnota grabieży wszystkich bogactw kraju,
Przez zdzierstwo, w ręku twojem, kardynale;
Cnota przejętych listów do papieża,
Przeciw naszemu pisanych królowi?
Chcesz? więc głośniejszą zrobim twoją cnotę.
Lordzie Norfolku, jak prawdziwy szlachcic,
Jeśli ci drogie publiczne jest dobro,

Nasze wzgardzone szlachectwo i dzieci,
Co, gdy on żyje, ledwo szlachtą będą,
Przedstaw ogromną grzechów jego summę,
Całą treść jego występnego życia.
Lepiej przestraszę cię niż na mszę dzwonek,
Któryś usłyszał, trzymając w objęciach
Rumianą dziewkę, lordzie kardynale.
Wolsey.  Jakbym mógł, zda się, człowiekiem tym gardzić,
Gdyby nie moja miłość chrześcijańska!
Norfolk.  Wszystkie te punkta w królewskich są rękach;
Czarne to zbrodnie!
Wolsey.  W tem jaśniejszym blasku
Moja niewinność z nocy tej wypłynie,
Kiedy o całej król dowie się prawdzie.
Surrey.  To cię nie zbawi. Dzięki mej pamięci,
Mogę przytoczyć kilka artykułów;
Jeśli ze wstydem przyznasz się do winy,
Dowiedziesz chociaż trochy uczciwości.
Wolsey.  Mów! szydzę z twoich szalonych zarzutów;
Jeśli zapłonę, to chyba dlatego,
Że szlachcic stracić tak mógł przyzwoitość.
Suffolk.  Mniejsza to strata niźli strata głowy.
Słuchaj: Bez króla wiedzy i powagi
Wziąłeś legata tytuł, by uszczerbić
Wszystkich biskupów prawnej juryzdykcyi.
Norfolk.  W listach do Rzymu i obcych monarchów
Kładłeś wyrazy Ego et rex meus,
Jakgdyby król twój twym tylko był sługą.
Suffolk.  Bez wiedzy króla i królewskiej rady,
Kiedy jechałeś posłem do cesarza,
Zuchwale pieczęć do Flandryi zabrałeś.
Surrey.  Bez woli króla, Rady przyzwolenia,
Od ciebie tylko Grzegorz de Cassado
Odebrał rozkaz zawarcia przymierza
W imieniu króla z książęciem Ferrary.
Suffolk.  Przez dumę, króla kazałeś monety
Stęplować twoim świętym kapeluszem.
Surrey.  Ogromne summy, a jak zgromadzone,

Niech twoje własne odpowie sumienie,
Słałeś do Rzymu, by drogę torować
Do twej wielkości na państwa ruinach.
I tysiąc innych, któremi, że twoje,
Że obrzydliwe, mych ust nie chcę kalać.
Szambel.  Nie bądź tak twardy dla padającego,
To cnota radzi. Wszystkie jego grzechy
Prawu należą, nie ty, ale prawo
Niechaj je skarci. Serce mi się ściska,
Patrząc na taką ruinę wielkości.
Surrey.  Ja mu przebaczam.
Suffolk.  Lordzie kardynale,
Króla jest wolą, gdy wszystkie czynności
Twoją legacką dokonane władzą
Pod praemunire padają przepisy,
Abyś właściwych trybunałów sądem
Utracił ziemie, zamki, ruchomości,
Był z pod królewskiej wyjęty opieki.
To ci oświadczyć odebrałem rozkaz.
Norfolk.  Teraz odchodzim, by ci nie przeszkadzać
W twych rozmyślaniach o poprawie życia.
Za upór w sprawie oddania pieczęci
Zapewne król ci wkrótce podziękuje.
Żegnamy, mały, dobry kardynale!

(Wychodzą wszyscy prócz Wolseya).

Wolsey.  Ja żegnam mało przychylności waszej.
Żegnaj na długo, ty moja wielkości!
To los człowieka: dziś puszcza obficie
Pięknych nadziei liście delikatne,
Jutro się jasnych kwiatów stroi szatą,
Ostry przymrozek trzeciego dnia chwyta,
I kiedy biedak, w spokojnem marzeniu,
Myśli, że owoc wielkości dojrzewa,
Kąsa mu korzeń — i — jak ja upada.
Jak na pęcherzach pływające chłopię,
Po morzu chwały długo się bujałem,
Aż tu znienacka, na głębiach bez gruntu,
Pęcherz mej dumy rozpękł się pode mną,

Wiekiem i służbą znękanego starca
Zrobił igraszką szalonych bałwanów,
Które mnie wkrótce na wieki pochłoną.
Brzydzę się tobą, chwało tego świata!
Serce me nowym otwiera się myślom.
Jak nieszczęśliwy, jak biedny jest człowiek,
Co swe nadzieje do królów przyczepia!
Między uśmiechem, do którego wzdycha,
Słodkim uśmiechem króla, a upadkiem
Więcej jest trwogi, trosk i niepokoju,
Niż w rzeziach wojny i zdradach niewieścich;
A gdy upada, upada w rozpaczy
Jako Lucyper. (Wchodzi Cromwell przestraszony).
Cóż to jest, Cromwellu?
Cromwell.  Nie mogę mówić.
Wolsey.  Wieść mego upadku
Tak cię przestrasza? Cóż w tem jest dziwnego,
Że ziemska wielkość do ziemi się chyli?
O, jeśli płaczesz, pewny mój upadek!
Cromwell.  Jak ci jest, panie?
Wolsey.  Nie może być lepiej.
Wierzaj mi, nigdy nie byłem szczęśliwszy.
Teraz znam siebie, teraz w sobie czuję
Pokój nad wszystkie światowe wielkości,
Niezakłócone, spokojne sumienie.
Król mnie uleczył, dziękuję mu za to;
Z tych zrujnowanych kolumn, moich ramion,
Zdjął miłosiernie tych honorów ciężar,
Co mógł ogromem swym zatopić flotę.
O! mój Cromwellu, za wielki to ciężar
Jest dla człowieka, co do nieba wzdycha.
Cromwell.  Jak mnie pociesza ten duszy twej spokój!
Wolsey.  Który, jak myślę, już mnie nie opuści,
Bo w duszy mojej dosyć czuję hartu,
Aby znieść więcej i większych boleści,
Niż mi zawzięte sprawić mogą wrogi. —
Co tam nowego?
Cromwell.  Wiadomość najgorsza

Jest ten gniew króla.
Wolsey.  Błogosław mu, Boże!
Cromwell.  Druga wiadomość, że na twoje miejsce
Tomasz More został wybrany kanclerzem.
Wolsey.  Trochę za śpiesznie! lecz to mąż uczony.
Bodaj używał długo króla łaski,
A sądził ludzi w prawdzie i sumieniu!
By kości jego, gdy kresu dobieży,
I w Panu zaśnie, mogły się doczekać
W mogile sierot łez uratowanych.
I nic już więcej?
Cromwell.  Cranmer już powrócił
I w Canterbury zasiadł na stolicy
Arcybiskupiej.
Wolsey.  A, to mi nowina!
Cromwell.  Nakoniec Anna, którą potajemnie
Król dawno pojął, dzisiaj wystąpiła
Publicznie jako królowa w kaplicy;
O koronacyi wszyscy teraz mówią.
Wolsey.  Ach, to jest ciężar, który mnie obalił!
Król mnie opuścił. Cała moja wielkość
Przez tę kobietę na zawsze zagasła,
I żadne słońce mi jej nie powróci,
Ani ozłoci świetnego orszaku!
Czekającego na jeden mój uśmiech.
Opuść mnie teraz! dobry mój Cromwellu,
Bo jestem biednym, powalonym starcem,
Niegodnym dłużej twoim zostać panem.
Idź więc do króla, a bodaj to słońce
Nigdy nie zaszło! Mówiłem mu nieraz
O twej wierności, o twoich zasługach;
On cię wyniesie, znam jego szlachetność,
Resztki pamięci o mnie go nakłonią,
By ze mną, twoich nie niszczyć nadziei;
Więc nie zaniedbuj go, dobry Cromwellu,
Myśl, póki pora, o twem bezpieczeństwie.
Cromwell.  Muszęż opuścić tak dobrego pana,
Tak szlachetnego, tak przywiązanego?

Kto nie ma w piersiach żelaznego serca,
Niech będzie świadkiem, z jakim żalem Cromwell
Pana swojego opuszcza. O! wierzaj,
Królowi służby, lecz tobie zachowam
Na wieki wieków wszystkie me modlitwy.
Wolsey.  Nie przypuszczałem, że wśród mych boleści
Płakać mi przyjdzie; ale twoja wierność
Zrobiła ze mnie płaczliwą niewiastę.
Otrzyjmy oczy, a słuchaj mnie bacznie:
Gdy pamięć moja, jak słuszna, przepadnie,
Gdy zimny marmur resztki me pochłonie,
Gdy imię moje w grobie ze mną zaśnie,
Powiedz, Cromwellu, żem twoim był mistrzem,
Powiedz, że Wolsey, co szedł drogą chwały,
Zgruntował wszystkie honorów mielizny;
W swojem rozbiciu bezpieczną ci drogę
Wielkości wskazał, choć sam z nią się minął.
Mego upadku rozmyślaj przyczyny.
Zrzecz się ambicyi, błagam cię Cromwellu,
To grzech, co z nieba strącił archaniołów,
A jakże człowiek, stwórcy swego obraz,
Może tą drogą do zbawienia dobiedz?
Mniej siebie kochaj niż swych nieprzyjaciół.
Uczciwość płuży więcej niż zepsucie.
Zawsze w prawicy trzymaj słodki pokój,
Aby zazdrosnych okiełznać języki.
Bądź sprawiedliwy, a nie znaj, co bojazń.
We wszystkich czynach miej na celu Boga,
Prawdę i kraj twój; jeśli tak upadniesz,
Błogosławionym będziesz męczennikiem.
Poświęć się cały na króla usługi.
Śpiesz teraz ze mną do mego pałacu;
Do grosza mienia mego spisz inwentarz,
To króla własność; tylko mą sutannę
I modły moje niemi zwać dziś mogę.
O! mój Cromwellu, gdybym Bogu służył
Z połową tylko takiej gorliwości,
Z jaką służyłem mojemu królowi,

Nagiego w starych nie wydałby latach
Na pośmiewisko mym nieprzyjaciołom.
Cromwell.  Cierpliwość, panie.
Wolsey.  Potrafię ją znaleźć.
Żegnaj, wielkości marna tego świata!
Nadzieja moja do nieba dziś wzlata. (Wychodzą).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.