Kara Boża idzie przez oceany/Część III/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Kara Boża idzie przez oceany
Część Część III
Rozdział VI.
Wydawca Spółka Wydawnictwa Polskiego w Ameryce
Data wyd. 1896
Miejsce wyd. Chicago
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VI.

Upłynęło znów kilkanaście dni.
Przez owe dni w cichej dolinie, kryjącej w swojej głębi osadę X., życie przyśpieszonem pulsowało tętnem. Na pozór, na zewnątrz, nic się nie zmieniło, — pomimo to wszyscy czuli, że zbliża się jakaś burza.
Obejmowała ona szerszy zakres; szła dalszemi kołami. Czuć już było podziemne jej pomruki.
P. Bolo L. Kaliski alias Henry B. Smith (nie licząc całego półtuzina innych jego nazwisk) zniknął wprawdzie z osady X. tegoż dnia, gdy nastąpiły wypadki w ostatnim rozdziale opisane i więcej się tam nie pokazał sam, ale za to widziano go często to tu, to owdzie w sąsiednich osadach, a stałą kwaterę miał on w jednem z poblizkich większych miasteczek — i ztamtąd przez swych adjutantów kierował akcyą w sąsiednich dolinach. Była to bowiem istotna „akcya”, obliczona na to, ażeby wywołać gwałtowną burzę robotniczą w tej okolicy. Skierowaną ona była przeciwko pięciu lub sześciu zakładom w kiikunastomilowym promieniu.
Naturalnie na pierwszy sztych musiał bybyć wystawione największe i najpotężniejsze „Excelsior Works”.
Jaki był cel robót Kaliskiego? — Wiemy już z własnych słów, otwarcie wypowiedzianych przezeń do pierwszego jego adjutanta, Moskala Iwanowicza. Ci dwaj niewiele mieli pomiędzy sobą tajemnic. Widzimy zresztą, że Aleksiej wyraźnie uwydatnił w tej akcyi różnicę pomiędzy sobą a Kaliskim. Kaliski był głową przedsięwzięcia, ale działał w czyimś innym interesie, za pieniądze, — gdy przeciwnie Moskal, jeden z najdzikszych apostołów anarchii i przewrotu, nihilista, który umknął z Rosyi przed wyrokiem śmierci, chciał ruiny społecznej z zasady, dla przyjemności niszczenia, z niepohamowanego fanatyzmu i wstrętu do wszelkiego społecznego porządku.... Jeden był zapłaconym łotrem, drugi — dzikim szaleńcem.
W czyim interesie działali? — wiedział to na pewno jeden Kaliski, podejrzewał tylko Aleksiej. W tych pennsylvańskich osadach, na dnie dolin, osiadło gromadnie tylu poddanych z pod różnych berł carskich, że rządy cesarskie zaczęły się nimi już oddawna niepokoić i zajmować. Sztandar polskości, rusińskie idee narodowe, duch litewski rozwijały się tu obok siebie. Powstawały świątynie — i lud uczył się swobody. Czyż podobna, ażeby to nie zwróciło uwagi pewnych rządów, tłumiących wszelkie zarzewia swobody, obawiających się kiełkowania ich na obczyźnie — i przyniesienia z powrotem do kraju?.... Zwróciło. I oto najpierw probowano nawracać, a potem burzyć. Uczynić imię Polaków, Rusinów i Litwinów w Ameryce tak wstrętnem i poniżającem, aby niejako byli wykluczeni od obcowania i korzyści społecznych, ażeby uważano ich za niebezpiecznych opryszków, niegodnych pracy w przemyśle — cóż to za cel piękny dla odwiecznych ich wrogów.... Stłumić pośród nich myśl i duch swobody i zamienić w niewolników, ciemnych i brutalnych — co za zwycięztwo! Czy istotnie dla tej nikczemnej idei, jako agent prowokacyjny, pracował Kaliski; czy może był on tajnym agentem jakichś cudzoziemskich konkurentów, chcących zburzyć przemysł w pewnym obwodzie przemysłowym amerykańskim, albo nawet i wprost przedstawicielem międzynarodowo-anarchistycznej kombinacyi? — kto to wie....
To fakt, że Kaliski miał dużo pieniędzy — i rzucał niemi naokoło, nie bardzo się rachując.
Czego chciał w rzeczywistości — nie mówił nikomu; tylko dla Aleksieja był otwartszym. Jawnie, w obec innych swoich agentów, pracował on — dla sprawy robotniczej. Z New Yorku i Philadelphii przywiózł upoważnienia jakichś drugorzędnych, o rewolucyjnym duchu organizacyjek robotniczych — i występował, jako ich delegat, agent i organizator. Po cichu jednak robił robotę, do której by się nawet te organizacyjki nie przyznały.
Kaliski agentów miał w okolicy kilkunastu.
Bezpośrednio komunikował się tylko z kilkoma, Byli to: Moskal Aleksiej Iwanowicz, Polak Szymek Zawalidroga i drab wysoki z bezczelną twarzą, który tłukł się już po wszystkich katach Europy i Ameryki), Niemiec Grossberg, towarzysz i wielbiciel Mosta, jeden „Ajrysz” i jeden Szwed, Ci w pewnej przynajmniej mierze działali — jakkolwiek za pieniądze — szczerze.... Ożywiała ich, jeśli nie specyalna przyjaźń dla robotników, to przynajmniej nienawiść dla kapitału.
Byli to przeważnie zapaleni i doświadczeni agitatorzy robotniczy. Do nich wiązała się rzesza agentów dobrej wiary, przeważnie bezpłatnych, zrekrutowanych z grona niezadowolonych robotników miejscowych. Trzeba też przyznać, że np. w „Excelsior Works” powodów do niezadowolenia nie brakło.... Było ich aż za dużo.
Żelazna ręka głównego dyrektora zakładów, p. Andrew J. Maliory’ego ciążyła nad wszystkimi.
Robota Kaliskiego i jego towarzyszów szła bardzo ostrożnie.... Zachowywano wielką tajemnicę we wszystkiem. Zebrania odbywały się po cichu, po kątach. Rozdzielano wiele pamfletów, podobnych do tego, jaki wpadł w rękę kuma Walentego, w niedzielę przed dwoma tygodniami. Ukazała się w znacznej liczbie egzemplarzy Jakaś polsko-amerykańska anarchistyczna gazeta ze Wschodu, nakazująca, krótko mówiąc: „księży bić, a bogaczy wieszać....” Krążyły też podobne świstki i w innych językach. Robotnicy stawali się coraz bardziej rozdrażnieni. Chodzili, spoglądając na siebie z podełba, milczący i zamyśleni. Kobiety były niespokojne.
Niepokój ten udzielał się także i naszym bohaterom, zamieszkałym w dworku Połubajtosów.
Homicz szczególniej był nerwowym. Przeczuwał niejasno zbliżanie się jakiejś katastrofy, jakiegoś przełomu. Czuł obecność jakichś niewidzialnych wrogów. Denerwowało go to i męczyło.
Dzień, w którym miał owo pamiętne spotkanie ze szpiegiem Kaliskim, nie pozostał dlań bez dalszych jeszcze sensacyj.
Najpierw, po przybyciu do domu, dowiedział się od Jadwigi o konferencyi z szanownym księdzem Ludwikiem — i słowa starca kapłana powtórzone mu w skróceniu przez Jadwigę, wzruszyły chłopca do głębi.... Zgodził się na nie ostatecznie, co znaczyło, że w sprawie poszukiwań Jadwigi i nadal mieli zachować się biernie. Jednocześnie przecież pomyślał, że to widać sama Opatrzność postawiła na drodze biednego dziewczęcia jego, jako strażnika i opiekuna....
I dziękował za to Opatrzności!
Postanowił też po namyśle nie mówić nic Jadwidze o Kaliskim i starciu z nim, i o tem, co widział u szpiega w hotelu.. a po co ją niepokoić napróżno?!
Za to tegoż samego popołudnia, gdy Połubajtys wrócił ze swej kolejki od pracy, odbył z nim ponowną długą konferencyę u siebie na górze.
Mówili o różnych rzeczach.
Najpierw Jan pierwszy wyjaśnił Szczepanowi powód uniesienia się poprzedniego wieczora na widok złowrogiej twarzy Moskala, którą ujrzał pośród drzew....
Był to dramat prosty i codzienny.
W Wilnie, gdzie Janek znajdował się, jako chłopiec 191etni na praktyce w zakładzie mechanicznym, widział on już tego człowieka. Aleksiej Iwanowicz, starszy od niego o lat parę, był wypędzonym z rozporządzenia władzy za „niebłagonadiożnośt” studentem uniwersytetu petersburskiego i przebywał w Wilnie, pracując u fotografa. Poznał się tam ze siostrą przyrodnią Jana, młodziutkiem jeszcze dziewczęciem, mieszkającem, jak Jan, dla kształcenia się w mieście u krewnych. Nastąpiło nieszczęście.... Dziewczę zapatrzyło się w czarne oczy młodego Moskala i uwierzyło jego deklamacyom o wspólności dusz, o potędze uczuć, o swobodzie i rewolucyi. Uwodziciel Moskal umknął z Wilna dalej siać złe, a uwiedzione dziewczę zażyło trucizny.
Przy jej trumnie Połubajtys zaprzysiągł zemstę łotrowi. Spotkał go po latach tutaj. Nie dziw, że był poruszonym do głębi!
— I co myślisz z nim robić, jeśli go spotkasz? — pytał Szczepan.
— Zabiję....
Homicz próbował perswadować Litwinowi, ale na twarzy Jana taka wybiła się zapamiętałość i gwałtowność, że trudno było myśleć o jakimś skutku perswazyi. Pokiwał tylko głową.... Miał nadzieję, że po dzisiejszej po rannej scenie z Kaliskim, Aleksiej Iwanowicz nieprędko ukaże się w osadzie X.
Gdy Litwin się uspokoił, przeszli do innych przedmiotów.
Połubajtys opowiedział to, co się dowie dział o zebraniu w karczmie Jenkinsa od kolegów. Była kupa ludu. Przemawiali jacyś obcy w różnych językach. Jeden z mówców był nawet podobny do Moskala i bardzo być może, że to on. („Aha” — pomyślał Szczepan.) Bunt pomiędzy robotnikami grozi.... Wszyscy o tem tylko gadają. Z kolei i Szcze pan przeszedł do opowiadania swych przygód w hotelu „Papy”. Wywołały one zdumienie i oburzenie Jana.
— Tem lepiej — zawołał — łotry idą razem, są obaj nieprzyjaciółmi panny Jadwigi... damy im!
Obaj ze Szczepanem umówili się co do różnych spraw; obaj postanowili kupić rewolwery.... Homicz kazał Janowi dowiadywać się o wszystkie szczegóły ruchu robotniczego. Będą mieli także i z tej strony oko na knowania szpiega i nihilisty.
Kilka dni zresztą przeszło bez wybitniejszych zdarzeń. W osadzie X. było dość cicho, wrzało więcej w okolicy.
Dopiero ku końcowi tygodnia zaszły dwa nowe wypadki.
Jednym było przybycie listu z Cleveland, O. Naczelnik policyi tamtejszej zawiadamiał Jadwigę, że po przeprowadzeniu wszelkich formalności prawnych, bank w New Orleans, La., zgodził się na unieważnienie zrabowanego czeku i na wypłatę pieniędzy w sumie $250. Pieniądze te Jadwiga może podjąć w Cleveland; na żądanie przekaz zostanie jej wysłany do Pennsylvanii.
Druga wiadomość była innej więcej sensacyjnej natury. Dotyczyła ona „minstrelów”, osiadłych w hotelu „Papy” Cummingsa. Zdarzył się z nimi skandal....
Wbrew pierwotnym planom pozostali oni w hotelu dłużej, niż sobie zamierzyli. Powodem tego było — powodzenie. Koncert, który im urządził „Papa”, ażeby zyskać środki na odjazd, udał się nad wszelkie spodziewanie. Gruby Harald, Szwed maszynista, sprowadził na ten wieczór do sali hotelowej przeszło dwa tuziny swych przyjaciół, którzy robili mniej więcej tyle hałasu, jak spore stado słoni. Miss Steffi, po odśpiewaniu jakiejś piosenki, została obdarzona bukietem — rzecz w dziejach osady niesłychana! Sukces był ogromny, postanowiono tedy powtórzyć wielki koncert. Tymczasem wieczorami odbywały się zwykłe popisy, ku uciesze stałych gości „Papy”. Asystował im zawsze gruby Harald, zakochany, jak kot. Coś w piątek przyszło do awantury.... Gdy Harald siedział właśnie przy miss Steffi, po za fortepianem, tłumacząc młodej śpiewaczce, że w jakiś sposób musi wyjść za niego za mąż, naraz wyrósł ni ztąd ni zowąd, ów „hrabia” czy tam „markiz”, znakomity śpiewak i towarzysz Steffi z trupy „minstrelów” i zaproponował Szwedowi, ażeby się oddalił do — piekła... Nastąpiła wymiana niezbyt miłych komplementów, a skutek był taki, że zazdrosny śpiewak wyjął rewolwer i strzelił (w sufit szczęściem, gdyż Szwed w chwili strzału podbił mu rękę). Po chwili leżał na podłodze i o mało co nie został stratowany przez kolosalnego przeciwnika. Rezultat ostateczny nie był pocieszający dla „minstrelów”.... Wypędzono ich haniebnie z hotelu (w gospodzie „Papy” Cummingsa wolno było bić się i strzelać tylko porządnym gościom, płacącym cash, a nie lada przybłędom!), a co więcej truppa utraciła swą primadonnę.... Miss Steffi zgodziła się na pozostanie w osadzie X. na stałe, a nawet na uszczęśliwienie grubego Haralda (w mniej lub więcej oddalonej przyszłości) swą rączką. Tymczasem zamieszkała przy rodzinie zamężnej siostry Szweda, który naturalnie, płacił za nią — board.
Romantyczny ten wypadek wywołał w cichej zazwyczaj osadzie wielkie wrażenie.
Wszystkie kobiety gadały o nim przez dni kilka, sądząc „artystkę” przeważnie bardzo ostro; a sensacya, szczególniej w kółku polakiem, stała się jeszcze większą, gdy się okazało, że miss Steffi była właściwie — Polką.
Przekonano się o tem dowodnie, gdy była śpiewaczka udała się z jakąś towarzyszką do zakładu krawieckiego pani Połubajtys — i najczystszą w świecie polszczyzną obstałowała suknię do ślubu. Młoda i przystojna, dość elegancka, względnie inteligentniejsza, aniżeli przeciętny typ mieszkanek osady, zainteresowała ona szczerze poczciwą Manię, szczególniej od chwili, gdy powiedziała, że pochodzi z Warszawy, — a nawet zwróciła trochę i uwagę Jadwigi. Obie za mało znały życie, ażeby sądzić ją surowiej.... Zresztą była przecież ich „kostumerką” i wychodziła za mąż!
Odtąd pod pozorem sukni zaczęły się dość częste wizyty panny Stefanii (bo tak się teraz kazała nazywać) w białym domku Połubaitysów.
Żenowały one mocno Szczepana.
Dotąd unikał szczęśliwie wszelkiego widzenia się z dawną swą znajomą, w obec Jadwigi i Połubajtysowej. Musiałby z nią wtedy zamienić choćby konwencyonalnych słów parę, co byłoby mu nadzwyczaj przykrem. W ogóle Szczepana mocno irytowała i niepokoiła obecność Stefki w osadzie X., a szczególniej jej małżeńskie projekta. „Jakże to mówił sam do siebie — mając w New Yorku męża, drugi raz wyjdzie tu za mąż? Popełni dwużeństwo, które przecież jest kryminalnem przestępstwem. Czyż to podobna?!” Choć brały go niekiedy wątpliwości co do przyszłego jej zamążpójścia. Przeczuwał instynktownie, że Stefka pozostała w X. dla niego samego. Szukała z nim widocznie spotkania; gdy ją widział raz czy dwa razy zdaleka, wzywała go literalnie — wzrokiem i uśmiechem.
On za nic w świecie nie chciałby dojść z nią do wyjaśnień.
Sympatya, jeśli jaką dla niej kiedyś żywił, wygasła zupełnie.... Przeszła w pewnego rodzaj u obrzydzenie. Znał on młodą kobietę w Warszawie; była wtedy chórzystką w teatrze ogródkowym. Ona lubiła się bawić wesoło, a on właśnie w tym czasie trwonił swą sukcesyjkę.... Podobała mu się bardzo swą wyzywającą pięknością, — ztąd znajomość. Naturalnie, wesoły i lekkomyślny chłopiec, jakim był w owym czasie Homicz, brał całą tę sprawę z wesołej strony...... Odtąd jednakowoż zmienił się z gruntu. To, co dawniej zdawało mu się wesołem, teraz wyglądało na wstrętne.
Mierzył dziś wszystko miarą czystej, jak kryształ, Jadwigi.
Jeszcze jeden wzgląd oburzał Szczepana: zapomnienie Stefki o mężu. Nie wiedział nawet dobrze, kiedy Stefka wyszła za Cierzana i gdzie to nastąpiło, w Ameryce czy w Europie; ale stawała mu przed oczyma postać biednego chłopaka o poczciwych, smutnych oczach, który, pomimo zdeptania jego uczuć najdroższych przez lekkomyślną kobietę, widocznie w głębi serca chował dla niej ciągle uczucie głębokie i niezatarte.
Homicz czuł, że w każdym razie powinien przeszkodzić powtórnemu, zbrodniczemu związkowi małżeńskiemu Stefki.
Po namyśle, napisał o wszystkiem do Gryzińskiego do New Yorku.
Nietylko ten jeden kłopot miał w głowie nasz Szczepan.
Oto Jadwiga, odebrawszy list z Cleveland, objawiła zamiara pojechania po pieniądze i nawet udania się potem do New Orleans. Paliła ją gorączka czynu.... Szczepan był innego zdania. Sądził, że wyjazd jest niepotrzebny, a zbyt kosztowny... Pieniądze mogą być bez kłopotu odebrane z banku w sąsiedniem miasteczku. W New Orleans najtaniej będzie zarządzić początkowe przynajmniej poszukiwania przez agencyę detektywów, która już odpisała, podając bardzo umiarkowane warunki...
Jadwiga przeciwnie była zdania, że osobiste dojrzenie sprawy na miejscu jest konieczne.
Po raz pierwszy posprzeczali się.... Wreszcie Homicz zaproponował oddanie sprawy na sąd księdza Ludwika. Jadwiga przystała.
Tymczasem sprawy robotnicze w osadach, otaczających „Excelsior Works”, wikłały się coraz bardziej....
Tajne mityngi były coraz częstsze, agitacya coraz silniejsza. Za kilka dni miała się ona nawet stać jawną.... Na nadchodzące święto narodowe amerykańskie miał być urządzony w miasteczku wielki mass mityngj zamówiono mówców z obcych miast, urzędników jednej z wielkich Unii — i miano na mityngu gromadnie do organizacyi przystąpić.
Wieść o całej tej agitacyi musiała wreszcie dojść i do zarządu zakładów „Excelsior Works”.
P. Mallory zwołał niespodzianie na naradę dyrektorów oddziałów. Co tam mówiono w tym ponurym, safianem obitym gabinecie naczelnego dyrektora, to pozostało tajemnicą. Ale odtąd zarządzono różne prace około fabryki. Kopano długie i głębokie doły około budynków fabrycznych; tu i owdzie stawiano płoty z drutu kolczastego; przeprowadzano druty elektryczne; w oknach gmachu głównego zarządu dano kraty stalowe. Liczba strażników nocnych została zdwojona.
Wyglądało to, jak gdyby zbrojono fortecę....
Robotnicy, widząc to, mruczeli coś pod nosem — i spoglądali na czarne, zakopcone od dymu gmachy, ze złością.
Wreszcie naczelny dyrektor wyjechał na kilka dni. Był podobno w Philadelphii, New Yorku i Pittsburgu, w których to miastach zamieszkiwali główni akcyonaryusze fabryk. Powrócił jeszcze bardziej milczący i poważny, jak zwykle.
Wkrótce po jego powrocie, zaczęto coraz to wzywać do biura zarządu niektórych z robotników, szczególniej znanych z pilności, stateczności i trzeźwości.... Wracali oni ztamtąd milczący i jak gdyby przerażeni, — a na pytania towarzyszów nie odpowiadali zazwyczaj ani słowa.
Przyszła wreszcie kolej i na Homicza.
Superintendent kazał mu się stawić do głównego ofisu. Wprowadzono go do dużego pokoju, gdzie za kratką siedziało dwóch gentlemanów. Jednego znał. Był to sekretarz osobisty naczelnego dyrektora. Siedział zagłębiony w książkach i papierach. Drugi, nieznajomy, wysoki brunet, w kapeluszu, kołysał się lekko w fotelu bujającym (rockingchair), położywszy nogi na kratce. Gdy Szczepan wszedł, jegomość ten wziął do ręki książkę notatkową i ołówek.
Obydwaj obrzucili wchodzącego Szczepana badawczym wzrokiem, jak gdyby mówiąc do siebie:
— No! z tego będzie niezły rekrut....
Sekretarz odrazu przystąpił do pytania przybyłego.
— Szczepan Homicz? — pytał.
— Tak.
Wiek? Narodowość? Czy dawno przybył z Europy? Jak dawno tu pracuje? Służył kiedy w wojsku? Żonaty czy kawaler? Umie się się obchodzić z bronią palną? W jakim jest departamencie? Ile zarabia? itd. itd. — oto szereg następnych pytań, które mu zadawano. Na wszystkie odpowiedział zadawalniająco.
Wtedy sekretarz zmierzył go ponownie oczyma — i zapytał:
— Wiesz pan zapewne, że w zakładach naszych może dojść wkrótce do strajku, zaburzeń, rozlewu krwi?
— Nie wiem.... Domyślać się tylko mogę — wyszeptał Szczepan.
— W takim razie, czy zgodzisz się pan na następującą propozycyę?.... Obecny tutaj pan — wskazał na wysokiego jegomości z wąsami — jest szeryfem naszego powiatu. Jeśli pan zechcesz, zaprzysięgnie pana w tej chwili na jednego ze swoich pomocników (deputy). Jako taki, w chwili niebezpieczeństwa staniesz pan pod jego rozkazami i będziesz bronił bezpieczeństwa naszej fabryki. Będziesz bronił krwią i życiem.... na to przysięga!.... Otrzymasz odpowiednią broń i 5 dolarów dziennie podczas, gdy razem z innymi będziesz w czynnej służbie, a nadto gwarancyę naszej firmy, że w ciągu trzech miesięcy po prawdopodobnych wypadkach, będziesz pan otrzymywał płacę taką, jaką dziś bierzesz, choćby nawet fabryka nasza nie szła.... Czy zgoda?
W dłoń ujął pióro, ażeby nazwisko Homicza wpisać do książki. Widocznie uważał zapytanie prawie za formalność. Z ludzi, których dotąd zapytywał, nikt nie śmiał mu widocznie odrzec przecząco.
Czekał tylko odpowiedzi, — ale ta odpowiedź nie przychodziła.
Twarz Homicza pobladła, a wargi mu drżały. Na usta nie mogło się wybić słowo, które chciał wypowiedzieć.
Rozumiał on, że w tej chwili stawia na kartę swe stanowisko, zyskane z takim trudem w „Excelsior Works“, możność dalszego kształcenia się, gromadzenia pewnego funduszu i nawet oddychania tem samem powietrzem, co Jadwiga.... Wiedział, czego od niego żądano.... ażeby w chwili stanowczej, gdy przyjdzie do krwawego starcia pomiędzy pracą a kapitałem, on, robotnik, stanął pod sztandarem kapitału.... ażeby ewentualnie zabijał i mordował swych braci robotników.... i w każdym razie przeciwko idei robotniczej walczył. A jeśli nie zrobi tego, co będzie? Gdy już dowiedział się ich sekretu, uznają go za swego wroga. Straci pracę; będzie prześladowanym... Przeraził się; ale w tej chwili przyszła mu na myśl Jadwiga. Zapytał sam siebie: „Coby ona o tem powiedziała?” Co? — że zdrada swoich, to podłość... Nie! on podłości nie popełni.
Podniósł twarz dumną, choć bladą — i rzekł krótko w odpowiedzi na pytanie sekretarza.
— Nie....
— Nie?... Czy pan zrozumiałeś, co pan mówisz?
— Powtarzam, nie.... — odrzekł z mocą i powagą Homicz — Jestem robotnikiem.... Sumienie nie pozwala mi walczyć przeciw robotnikom, którzy są moimi kolegami i braćmi.
— Ach.... ach.... ach! — rzekł na trzy odmienne tony sekretarz, zrozumiawszy nareszcie, że wynikło nieporozumienie, że stał się błąd — Źle nam pana wskazano.... Pan może właśnie należysz do prowodyrów buntu?
I podniósł na Szczepana z poza złotych okularów oczy zimne, jak stal; a szeryf przestał się kołysać w fotelu i nawet sięgnął do kieszeni spodni, jak gdyby chciał się przekonać, czy ma na miejscu rewolwer.
Szczepan stał teraz nie zmieszany. Rzekł:
— Nie, panie! Prowodyrem niczyim nie jestem.... Zbrodnię i niszczenie cudzej własności potępiam, Trupem położyłbym się, ażeby bronić waszego dobra. Ciemnemu warcholstwu, gdybym umiał, wytłumaczyłbym, że źle czyni.... Ale strzelać w pierś tych, którzy razem ze mną trudzą się i pracują w pocie czoła, nie będę!
Mówił powoli, bardzo kiepską angielszczyzną, pasując się z trudnościami języka; ale mówił z siłą i wiarą, bijącą z twarzy i z dźwięków głosu.
Ci dwaj zrozumieli, że mają z kimś wyjątkowym do czynienia.
Szeryf zabrał teraz głos:
— A czy wiesz pan, że już na zasadzie tego, co powiedziałeś, mógłbym cię zakuć w kajdanki i pociągnąć do śledztwa, jako oskarżonego o spisek (conspiracy) w celu mordu i niszczenia cudzej własności?....
Homiczowi nowy postrach przeleciał przed oczyma; ale na nowo myśl o Jadwidze dodała mu siły.
— Nie znam dobrze waszych praw.... nie wiem, czy to możebne.... wiem, że byłoby niesprawiedliwem. Zresztą róbcie, co chcecie. Sumienie mi wyższe nade wszystko!
Była to odpowiedź stanowcza.
Szeryf gwizdnął. Ze drzwi bocznych wyszedł jeden z jego pomocników, drab wysoki i kiepsko ubrany; na piersi miał gwiazdę metalową.
— Kajdanki.... — rzekł krótko szeryf.
Drab zbliżył się do Szczepana. Temu krew uderzyła do głowy. Przez jednę sekundę myślał o walce. Ale zrozumiał, że to szaleństwo.... Ilu takich ludzi tam ukrytych za drzwiami? — kto wie.... W milczeniu wyciągnął ręce do draba.
Już mu miano włożyć kajdanki na ręce... Ale w tej chwili nastąpiła dywersya.
Skrzypnęły drzwi z drugiego boku pokoju — i w nich ukazała się posągowa postać pana Andrew J. Mallory.
— To zbyteczne — rzekł naczelny dyrektor fabryki i skinął ręką — Tego człowieka znam i ręczę za niego.... Pozostanie u nas w pracy.... Kaźcie mu tylko dać słowo honoru, że nikomu nie powie o tem, co się działo przed chwilą.
I wyszedł.
Stało się stosownie do rozporządzenia „bossa”. Szczepan dał żądane słowo honoru — i wyszedł.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wieczorem tegoż dnia w safianowym gabinecie naczelnego dyrektora zakładów „Excelsior Works” odbyła się nowa wielka narada.
Byli obecni wszyscy dyrektorowie i najzaufańsi urzędnicy zarządu. Było cicho, jak w kościele, gdy p. Andrew J. Mallory odwrócił swój fotel od biórka i zabrał głos:
— Znacie panowie położenie, rozwodzić się więc nad niem nie będę.... Dziś trzeba coś ostatecznie postanowić, tem bardziej, że odebrałem nowe wiadomości. Są one bardzo ważne.... Faktem jest, że nasi ludzie chcą przystąpić do Unii „Amalgamated”. Telegrafują mi o tem z Philadelphii. O tem samem pisze mi autor jakiegoś bezimiennego listu.... skończony widać nikczemnik!
Szyderczy uśmiech ukazał się na wargach p. Mallory. Podał list komuś siedzącemu obok niego — i mówił dalej:
— Łotr, który przysłał anonim, widocznie jest obznajomiony wybornie z tem, co się między naszymi ludźmi dzieje.... Może nawet on sam ich podburza. Zawiadamia mnie, zupełnie zgodnie z depeszą filadelfijską, że w przyszłym tygodniu będzie w miasteczku mityng, na którym się zorganizują. Daje mi przytem dobrą radę....
Dyrektorzy spoglądali pytająco; ta „dobra rada“ od autora listu bezimiennego zdawała im się więcej, niż podejrzaną.
— Tak jest, „dobrą”! — powtórzył z naciskiem Mallory i uderzył ręką w stół — Kadzi mi uprzedzić robotników; nie pozwolić im zorganizować się i nabrać siły.... Łotr musi strasznie nienawidzieć tych ludzi. Tem gorzej dla nich! My jego rady posłuchamy....
Zatrzymał się — i obwiódł wzrokiem dokoła.
— Nie pozwolimy na nowo rozsiąść się w naszych fabrykach — mówił dalej — organizacyom robotniczym.... Zanim nas zaatakują, my uderzymy pierwsi. Tak nam każe żelazne prawo interesu. Dziś zatelegrafować po Wintertończyków. Jutro przed południem wywiesić w fabrykach rozporządzenie, że od przyszłego poniedziałku wszystkie zarobki zostają obcięte o 20 procent....
Słów tych słuchano w skupieniu.
Każdy rozumiał, że naczelny dyrektor dąży wprost do katastrofy. Wybuch musiał nastąpić.... Jeden ze starszych dyrektorów próbował jeszcze coś oponować, ale Mallory jednym wyrazem zamknął mu usta:
— Tak postanowiono....
Podniósł się z krzesła; to znaczyło, że narada skończona. Zimnym ukłonem głowy żegnał wychodzących. Gdy wyszli, usiadł przy biurku i głowę pochylił na ręce. Pozostawał w tej pozycyi przez chwil kilka, a kiedy podniósł głowę, miał czoło poryte zmarszczkami.
— Co robić! — rzekł głośno, a głos jego był twardy i chropawy — Tak być musi.
Siadł i pisał szczegółowe rozkazy i dyspozycye na dzień jutrzejszy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.