Hygiena polska/Dodatek I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Tripplin
Tytuł Hygiena polska
Podtytuł Czyli Sztuka zachowania zdrowia, przedłużenia życia i uchronienia się od chorób zastosowana do użytku popularnego z szczególnym poglądem na okoliczności w naszym kraju i klimacie wpłynąć mogące na tworzenie się słabości, cierpień i chorób
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1857
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons.
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




DODATEK PIÉRWSZY.





CHOLERA.


(Rzecz umieszczona w Dziennikach Warszawskich i Krakowskich podczas panowania epidemii cholerycznéj w roku 1855)




Błąkająca się od lat 25 po obszarze Europy cholera, znów do nas do Warszawy zawitała, i to po raz piąty od roku 1831. — Dzięki roztropnym rozporządzeniom Policyi Lekarskiéj, nie zastała nas tym razem zupełnie nieprzygotowanych, i dzięki innym jeszcze wpływom, odwodzącym umysł od smutnéj rzeczywistości, mniéj nas trwoży niż kiedykolwiek. — Opiekuńcze starania władzy, nie tylko usuwają z przed naszych oczu, smutne obrazy towarzyszące każdéj epidemii goszczącéj w ludném i ubogiém mieście, nie tylko zapobiegają szerzeniu się choroby, czuwaniem nad sprzedażą owoców niedojrzałych, zgniłych lub za szkodliwe uważanych, — ale nawet, hojném rozdawaniem zdrowych i gotowanych potraw, zabezpieczają codziennie mnóstwo ludzi od choroby, czepiającéj się z taką chciwością ubogiego, u nas od lat kilku źle żywionego ludu; — umieszczaniem zaś zapadłych w dobrze zawiadywanych szpitalach, większą ich połowę oddają życiu i zdrowiu.
Z wdzięczném powinniśmy uczuć sercem mądrość i skuteczność tych dobroczynnych usiłowań; nie wątpimy, że każdy obywatel wiejski z położenia swego moralnie odpowiedzialny za zdrowie i życie osób od niego zależnych, rad będzie uczcić ojcowską staranność władzy, o zdrowie nasze tak dbałéj, naśladowaniem ze swéj strony i wczesném wykonaniem rozporządzeń, do dobra ogółu dążących.
Wiele już pisano o cholerze przez krajowych i zagranicznych lekarzy, tak gorliwie, z takiém bohaterskiém poświęceniem badanéj, — a jeszcze nie udało się przyrody jéj poznać. — Jakąś tajemnicą nieprzeniknioną dla najwięcéj wyćwiczonego oka, otuliła się natura téj zaciętéj rodu ludzkiego nieprzyjaciółki, niegdyś tak straszliwéj, i dziś jeszcze pomimo niewątpliwego postępu sztuki lekarskiéj bardzo srogiéj. Tyle jednakże już z pewnością o téj klęsce wiemy, iż cholera do tego stopnia nie uderza ślepo i bezróżnicowo w ludzi, żeby jéj człowiek silnego ducha, rządzący się zdrowym rozumem uniknąć nie mógł. Owszem doświadczenia, zebrane w najrozmaitszych punktach globu przez sumiennych bystrych badaczy, przekonywają, że nadzwyczaj rzadko padają ofiarą cholery, ludzie odważnego serca, skromnie w swych gustach a roztropnie żyjący; zresztą, gdyby nawet byli słabego zdrowia fizycznego, i z przyczyn od powołania swego zależnych, nie mogli uniknąć ani zetknięcia się z cholerycznemi, ani owego mnóstwa niedogodności i niewygód, które w czasie trwania cholery zdolne są wyrodzić w organizmie słabym duchem ożywianym tę chorobę.
Świadomość ważności powołania, któremu się kto poświęca, — szczere, czynne zajęcie się niém, utrzymuje każdego podczas epidemii życiu grożącéj, w ciągłym stanie rzeźwości umysłowéj i ducha jego wywyższa nad poziom, na którym się kurczą trwożliwe dusze egoistów i hypokondryków, co sobą ciągle tylko zajęci, starannie każdy pojaw urojonéj choroby w sobie badają, i tak często padają ofiarami własnéj chorobliwie podbudzanéj wyobraźni.
Jest cóś dziwnie pocieszającego w téj właściwości nadanéj duchowi i rozumowi, tym pięknym przymiotom wynoszącym człowieka nie tylko nad zwierzę, ale i nad choroby organizmowi człowieka zwierzęcemu grożące, — jest coś w tém nadzwyczaj pocieszającego i w filozoficznym i w lekarskim względzie, bo nam wskazuje drogę na któréj raz niezawodnie dojdziemy do poznania prawdziwego ducha epidemii, zbyt często się powtarzającéj, ale zarazem podaje nam środki uniknienia klęski, któréj przyznać tu musiemy bez ogródki, najwięcéj są ofiarami ludzie małego ducha, wiodący życie niewstrzemięźliwe lub bezcelowe. Nie mówimy tu już o biednych, postawionych w niemożności rządzenia się rozumem, lub niemogących sobie wybierać najstosowniejszych środków do przedłużenia życia lub ustrzeżenia się od chorób. Ci rzadko z trwogi nękającéj bogatszego syna ziemi zapadają w chorobę, lecz częściéj padają ofiarą obojętności własnéj lub téż osób, które większym wyposażone zasobém, powinnyby nad niemi po ojcowsku czuwać.
Jeżeli tedy odwaga uznaną jest za żywioł utrzymujący siły żywotne, od wszystkich głębszych badaczy natury, — to zaiste trwoga poczytaną być winna, jako wpływ w tym samym stosunku szkodliwy.
I tak jest w istocie.
Trwoga, tak jak wszystkie smutne uczucia, tłumiąc życia objaw, niszczy żywotności siły i działa na organizm ujemnie, odbierając mu sprężystość, zniża jego tętna i wprawia w omdlałość, osłabienie i chorobę; a nawet wtenczas, gdy daleką jest od nas cholera, płodzi symptomata i cierpienia do cholerycznych nadzwyczaj podobne.
Czegóż dokazać nie może trwoga, gdy główna przyczyna jéj zjadliwych skutków zawieszona w atmosferze nad naszemi głowami?
Nie przemawialibyśmy tutaj tak długo i tak patetycznie o skutkach odwagi i trwogi, gdybyśmy nie mieli przekonania na tysiącznych dowodach opartego, że łatwiéj usunąć szkodzącą przyczynę, jak zniszczyć nieszczęsne jéj skutki; że łatwiej wznieść ducha w zdrowym człowieku, jak przywrócić siły choremu. A że nam, stałym zwolennikom duchowéj odwagi, i ciągłym świadkom złych skutków trwogi, siła ducha jako ocalający przymiot zawsze na myśli, to w tém nic dziwnego.
Odwaga tedy, rzeźwość umysłu, zdanie się czynne bohaterskie, na wolę Boga, który zsyłając nawet nieszczęścia na ludzi, ma zawsze dobro ludzkości na celu; — oto środek który najwięcéj zalecamy jako prezerwatywę przeciw grożącéj nam wszystkim epidemii.
Mówią, że odwaga nie każdemu synowi naszéj ziemi jest dana, — utrzymują, że na niéj wyrodziły się serca tak czułe, nerwy tak wrażliwe, iż za najsłabszym zatętnią wpływem, iż drżą za najbliższém wstrząśnieniem?!
W silnych postanowieniach, a takie wywoływać powinny zawsze katastrofy ludzkość trafiające, czy to moralne, czy fizyczne, — w silnych postanowieniach, hartuje się serce, stalują się zwątlone jednostajném roślinkowaniem nerwy, i to cudownym jakimś a tajemnym wpływem. Nie jeden człowiek oddawna brzemieniem sumienia gnieciony, dopiero wtenczas rzewnie Boga o pomoc błaga, gdy go ciężar do ziemi przyciśnie. Pogański filozof wyrzekł, że choroby są to dobroczynne córki natury, które człowieka do uznania sił Nieba zmuszają, — my chrześcijanie winniśmy rozprzestrzenić myśli téj polot i w tém piękném zdaniu uczcić przedświt wiary, dotychczas żadną nie zrównanéj doktryną.
Odwagę zalecamy, lecz nie namawiamy do użycia sztucznych środków ducha chwilowo podsycających, a potępiamy junactwo. Ciągła alkoholizacyja, w któréj się utrzymują trwożliwi ludzie napojami wódką, piwem lub winem, dla dodania sobie ducha, wyczerpuje siły żołądka, stępia nerwy, wysysa siły żywotne i czyni organizm niezdolnym do oddziaływania, wtedy gdy lekarskiemi środkami staramy się go przywrócić do równowagi. Ludzie do alkoholizacyi przyzwyczajeni, opierają się przez czas niejaki bardzo silnie, szkodliwym zdrowiu wpływom; lecz gdy raz zapadną, wówczas cudowi tylko winni przypisać swe ocalenie, jeśli wyzdrowieją.
Junactwo ma się do odwagi, jako małpa do człowieka; śmieszném i gorszącém jest w swym objawie, w skutkach zaś może jeszcze więcéj szkodliwe niż tchórzostwo, owe gniazdo junactwa.
Junaków również się lękać potrzeba jak tchórzów; ci ostatni wzniecają trwogę w słabych sercach, tamci zły dają przykład słabym głowom; a bezsilnych głów więcéj jeszcze na świecie jak serc niemężnych.
Innego jeszcze rodzaju ludzi więcéj się lękać potrzeba jak junaków i trwożliwych: temi są roznosiciele smutnych wieści. Tacy ludzie wyradzają się podczas katastrof całemi chmarami, tak jak wymoczki w zgniłéj wodzie. Po największéj części są to ludzie z położenia swego moralnego lub fizycznego, żadnym węzłem do towarzystwa nieprzyczepieni, albo złośliwi i facecyjoniści, żywiący swą duszę nieszczęściem bliźnich, albo egoiści nikogo niekochający, albo wreszcie ludzie wiodący życie bezcelowe, nie mający zatrudnienia i krążący bezustannie około kurzących się kominów, lub téż chciwych wrażeń i wieści plotkarek.
Podobnych istot więcéj strzedz się wypada jak zaziębienia, surowizn i mizeryi, bo się napotykają w naszym kraju bardzo często, i że się tak wyrazim żyją z klęsk, trafiających użytecznych i pracujących ludzi.
Wypada także baczne, przenikające zwracać oczy, na to co się dzieje w powietrzu nas otaczającém, i w żołądku który my resztą organizmu otaczamy, ale nie myśleć o tém ciągle, bezprzestannie, nie dać się opanować całkiem owym drobnostkowym staraniom, robiącym z wielkiéj liczby ludzi, istotne automaty poruszające się na każdy wpływ myśli trwożliwéj, na każde egoistyczne natchnienie.
Przecież człowiek żeby się tylko instynktem zwykł był rządzić, i tego instynktu siły nie był zdolny ocenić, mniéj więcéj wiedziéć powinien, co mu w chwili szkodzi, a co pomaga. Niech unika tego w zupełności co mu szkodzi, a niech używa tego miernie co mu pomaga, a nigdy na cholerę nie zapadnie, jeśli przytém na dobę poświęci godzin kilka na czynną pracę, godzin tyleż na odżywienie się, na zabawę, przechadzkę i wypoczęcie, a resztę na sen pokrzepiający.
Nadzwyczajnie jest mało rzeczy bezwzględnie szkodliwych w czasie cholery, a te przecież sprowadzić mogą najczęściéj chorobę podobną do niéj nawet wtenczas, kiedy cholera nie grassuje.
Jednakże wyliczymy tutaj wpływy, które wchodząc bez natychmiastowéj szkody w każdéj innéj porze, w obecnéj stać się mogą bardzo niebezpiecznemi. Temi są:
1. Pod atmosferycznym względem:
Chłody wieczorne i nocne, przeciągi, gorąco, wilgoć, powietrze gęste, zgniłe, wyziewy wszelkiego rodzaju roślinne, zwierzęce i metaliczne; zapachy nawet mocne, powietrze atmosferyczne zgęszczające, rozrzedzające lub rozkładające.
2. W dyjetetycznem względzie:
a) Roślinne: kapusty, kalafijory, galarepy, brukiew, kartofle młode, rzepa, jeśli wzdymania sprawiać zwykły. Surowizny, jak wszelkiego rodzaju sałaty, gruszki, jabłka, wiśnie, agrest, maliny, czarne jagody, częstokroć sprowadziły cholerę; ogórków zaś użycie prawie zawsze wyradza tę chorobę, jak liczne przekonały doświadczenia.
b) Zwierzęce: marynaty, zwłaszcza z ryb, odznaczają się szkodliwością. I świeże ryby z nadzwyczajną należy używać ostrożnością, tudzież baraniny, wieprzowiny, kaczki i gęsi. Nieprzyzwyczajonemu i nabiału nie zaleca się, zwłaszcza skrzepłego. Wiele osób dostaje mdłości i kurczów od saméj śmietanki dodanéj do kawy lub herbaty.
c) Mineralne: Soli przeczyszczających, do których użytku wielu nawykło hemoroidaryjuszów, hipokondryków i namiętnych gastronomów, strzedz się wypada. W ogóle nie jest to czas na przeczyszczanie się, i bez rady lekarza nikt nie powinien brać purgacyi.
Zwracać największą uwagę na biegunkę, czyby powstała w skutek przeziębienia się, czy w skutek niestrawności, przelęknienia, wzruszenia, nawet ząbkowania u dzieci, lub z innych niewiadomych przyczyn. Użycie ipekakuany najlepszym jest wówczas środkiem, a i ta, jeśli tylko można, bez porady lekarza dawaną być nie powinna.
Wodę dobrą świeżą, można używać byleby ciało nie było spocone lub płuca zmęczone. Lepiéj jednakże do niej dodawać wina czerwonego, herbaty lub téż po prostu do garca wody świeżéj kwaterkę wywaru z łyżki stołowéj tysiącznika. Obywatele wiejscy winni przestrzegać żniwiarzy, ażeby innéj wody nie pijali, wybornie ona gasi pragnienie i wzmacnia żołądek.
Do zachowania zdrowia przyczynia się: odwaga, dobry humor, czyste powietrze, mierna czynność, używanie w stosownym czasie, ale nigdy późno w wieczór, potraw zwykłych a nie wymienionych wyżéj jako szkodliwe. Komputy dozwolone, tudzież dobre piwo, dwa razy na dzień najwięcéj, wódka, wina także najlepiéj czerwone, ale dobre, nie fałszowane. W winie sprzedawaném nadto tanio (po 3 złp. butelka) wina czystego być nie może jak kwaterka najwięcéj, reszta jest kompozycyją zawierającą bardzo często szkodliwe substancyje.
Ludzie ciągle a wolno pocący się, od cholery oszczędzeni bywają, lecz gdy poty w skutek zaziębienia się znikną, wówczas ona najczęściéj wybucha. Wybornym środkiem ostrożności są nacierania skóry flanelą dwa razy na dzień powtarzane. Środka specyficznego zabezpieczającego od cholery, jak szczepienie od ospy, — lub leczącego z taką pewnością jak china febrę, nie posiada jeszcze medycyna, — i wszelkie prezerwatywy w najrozmaitszych kształtach i kompozycyjach więcéj robią złego niż dobrego; lecz to jest pewnością, że dostateczny ruch i zdrowy rozum dotychczas wielu ludzi uchronił od zarazy w pośród najkrytyczniejszych okoliczności. Są tacy, którzy dziesięć razy téj epidemii byli świadkami, a przypomniéć sobie nie mogą, żeby jéj ofiarą padł jeden człowiek czuwać nad sobą umiejący, chociażby w najczęstszych z cholerykami bywał stycznościach. Przeciwnie zaś trwożliwi ludzie pożyczane tylko mają życie, i ile są podczas zdrowia egoistami, tyle podczas choroby, stają sie klęską dla siebie i dla innych. Takim ludziom powtarzać należy, że to co mądrego, dobrego i odważnego z pośród niebezpieczeństwa ocaliło, to i ich ocalić zdoła, byleby ciągle nie myśleli o sobie, byleby odwracali oczy od grożącego im widma, praktykowaniem nieznanéj im litości względem innych, światu potrzebniejszych, a w ubóstwie pędzących biedne, kłopotliwe życie. Bóg tym chętnie udziela odwagę i wiarę, którzy się dla bliźnich poświęcają. Tę gdy uznamy prawdę i silném pojęciem w siebie wcielić zdołamy, pogodniejszym umysłem patrzéć zaczniemy na stan obecny i przyznamy: „że Bóg zsyłając nawet nieszczęścia na ludzi, ma zawsze dobro ludzkości na oku.“



A jednak najodważniejszemu serce krzepnie, na widok tych długich szeregów trumien, które zawierają ojców rodziny, potrzebnych dzieciom, lub młode matki, co sobie przed kilkoma tygodniami okupiły rozkosze macierzyństwa dotkliwemi bólami [1]. Ileż tu młodości, siły i zdrowia, ileż tu żywiołów przyszłości składanych codziennie w przedwczesnym grobie? i czy istotnie nie ma w sztuce lekarskiéj żadnéj pomocy, żadnego ratunku przeciw okrutnéj chorobie, czepiającej się tak chciwie ludzi młodych, silnych i życia pełnych?
Oto ważne pytanie, które nam się niezawodnie często nasuwa; a ja odpowiadam na to ważne pytanie nieubłaganą odpowiedzią: Nie jeden z tych ojców pracujących na utrzymanie ubogiéj rodziny, nie jedna z tych młodych matek, ozdób najlepszego towarzystwa, mogliby być uratowanemi, gdyby ubogi był doświadczył staranniéjszéj pomocy, a bogaty był leczonym przez mniejszą liczbę lekarzy. I tak jest w istocie. Trudno sobie zrobić wyobrażenie o ubóstwie rodzin i domów, żyjących u nas z pracy rąk swoich; w takich domach, nie tylko nie znajdziesz ani świecy, ani papieru, pióra i atramentu do przepisania lekarstwa, ale nawet najczęściéj nie znajdziesz i rzeczy niezbędnie do życia potrzebnych: jakich takich gospodarskich sprzętów, jakiéj takiéj bielizny. Ojciec rodziny, otoczony żoną i dziećmi niechętnie idzie do szpitala, gdzie przy najlepszych staraniach i chęciach, ze strony lekarzy i administracyi, zawsze tylko rutynowo traktują się chorzy, i gdzie z powodu braku trzeźwych infirmierów, wszystko się źle wykonywa, gdy tylko zwierzchnik oko swoje odwróci od podwładnych. Więc taki ojciec rodziny chce być leczonym w mieszkaniu swojém, gdy go napadnie choroba, w mieszkaniu częstokroć na czwartém piętrze położeném, do którego piąć się trzeba po najgorszych i najciemniejszych schodach, wystawiając się na złamanie karku. Szyby wybite, piec dymiący, łóżko grożące zapadnięciem się, żadnych naczyń na pomieszczenie odchodów, a za nic w świecie ani wanny do dania kąpieli w wielu razach tak nadzwyczaj skutecznych, żadnych prześcieradeł i koców niezbędnie potrzebnych do wzbudzenia potów, tak pożądanych w téj chorobie, któréj uleczenie zawisło od oddziałania ogólnych sił organizmu na zewnątrz.
U nas żaden lekarz nie odmówi najuboższemu w dzień i w nocy swéj pomocy, u nas lekarz z narażeniem własnego zdrowia, własnego życia umié pełnić trudne obowiązki swego powołania, ale na cóż się przydadzą lekarstwa udzielane za darmo ludziom, którzy najpierwszych wygód życia nigdy nie doświadczają i odbywają okrutną, natychmiastowéj silnéj pomocy potrzebującą chorobę, w powietrzu przesiąkłém wilgocią i najobrzydliwszemi wyziewami? i tak się dzieje, że nie jeden ojciec, wielkiém wysileniem rodzinę swoję przy życiu utrzymujący, a na liście ubogich niepomieszczony, ginie marnie ofiarą własnego wstrętu do szpitala, ofiarą niewygód własnego domu.
Tym czasem gdy nas napadnie straszna epidemija, liczba chorych ciągle wzrasta, a z nią przestrach publiczny i zatrudnienie lekarzy. Nie jeden przez publiczność niepoznany, nieuznany, nieoceniony lekarz, wchodzi dopiero w czasie publicznéj trwogi we wzięcie, ale i tych liczba nie wystarcza: w przerażającym postępie wzmaga się choroba i dochodzi do tego punktu rozpaczy, że wszyscy wszystkich leczą.
Do bogatszych, gdy na cholerę zapadną, nie jednego wołają lekarza, lecz pięciu i sześciu. Schodzą się różnorodne żywioły przekonania, rozumu i serca, lecz nie razem, tylko jeden po drugim; żaden długo pozostać nie może przy chorym, bo chwile są drogie, i wielu innych pacyjentów czeka na tegoż samego lekarza; ale każdy coś zapisuje. Następny lekarz nadchodzi i nie czeka skutków pierwszego lekarstwa, tylko zaleca inne; trzeci, czwarty i piąty nie inaczéj działają, nareszcie z przyczyny téj niestałości w przeprowadzaniu jednéj metody, z przyczyny braku zaufania w jednym lekarzu, konsumcya pomocy lekarskiéj zwiększa się z każdym dniem, śmiertelność także, a nauka nic na tém nie zyskuje, bowiem o sumiennym spisaniu całego biegu choroby, o sekcyjach pośmiertnych w takiém bezprzestannem zatrudnieniu, ani myśléć można.
Do jednéj z młodych mężatek któréj stratę długo opłakiwać będzie wiele osób i pozostałe sieroty, przywołano w przeciągu czterech godzin kolejno sześciu lekarzy: zwolennika Rademachera, zwolennika Mandta, Alopatę, Hydropatę, Homeopatę i Empiryka. Pacyjentka umarła; nauka na tém nic a nic niezyskała, a lekarze pozostali przy swém przekonaniu, i w razie podobnym zupełnie tak samo działać będą; nikomu nawet na myśl nie przyjdzie pochwalić lekarza poprzedniego i nakłaniać do wytrwania w jego kuracyi, bo każdy chce miéć własne swoje zdanie i wstydziłby się nie objawić tego.
W drugim miesiącu po wybuchnięciu cholery możniejsi mieszkańcy zwykle opuszczają Warszawę, jadąc do wód lub na wieś. Natychmiast téż wzięci lekarze znużeni bezprzestanném poświęcaniem się dla bogatych, wyjeżdżają z Warszawy aby wytchnąć z poniesionych trudów w Ciechocinku, Busku, Solcu i Druskiennikach, albo téż gdzie na wsi, gdzie cholera jeszcze nie zaszła. Wtenczas całą pracę zostawiają zdrowszym kolegom, to jest takim co są przyzwyczajeni do drapania się na schody i do przestawania z ubogiemi ludźmi. Dopiero po odejściu cholery, po powrocie bogatych, wziętsi lekarze, to jest książęta medycyny, powracają do Warszawy.
Czy tak pozostać powinno? czy nie ma sposobu wyszukiwania i wspierania podczas cholery, ubogich wstydzących się żebrać, jałmużnami, które dobroczynność zbiera dla niewstydzących się żebrać? Czy nie ma sposobu pojednania synów Eskulapa pod jeden wspólny sztandar, aby się spotykali gdzieś na neutralnym gruncie i przez to krzewili pomiędzy sobą uczucia koleżeństwa, których błogi wpływ spadałby rosą niebieską na cierpiącą ludzkość? Oto pytania nadzwyczaj ważne a łatwe do rozwiązania pomiędzy ludźmi dobréj chęci i szczeréj wiary w skuteczność szlachetnéj nauki lekarskiéj.



Czy cholera jest zaraźliwą? czy nie jest zaraźliwą? tak się do dziś dnia pytają siebie, innych i książek, nie jedni sumienni ludzie sztuki, pozostający ciągle z cholerycznemi, gdy się ta choroba u nas zjawi. Jedni utrzymują, że atmosfera około choleryka jest zatrutą, i że przy niesprzyjających człowiekowi okolicznościach łatwo go zarazić może. Na dowód tego przytaczają owe częste wypadki w jednéj izbie, w jedném mieszkaniu i w jednym domu [2], a nawet na jednéj ulicy zdarzające się, kiedy inne izby, mieszkania, domy i ulice są wolne od cholery. Istotnie zdaje się, że gdy cholera tylko za pośrednictwem powietrza się udziela, toby odrazu całe miasto od niéj dotkniętém zostało ztąd wniosek, że ponieważ postępuje z jednego końca do drugiego, więc oczywiście coś lub ktoś ją przenosi. Niektórzy lekarze uważali nawet za konieczne aby w każdém mieście, urządzony był dom choleryczny, jeden lub więcéj, do którego mianowicie pierwsi choleryczni, bez względu na stosunek społeczny chorego mają być przeniesieni i tam leczeni, a po przebyciu tam przynajmniéj dni czternastu, oraz po troskliwéj desinfektacyi całéj odzieży do chorych należącéj, jako zdrowi wypuszczeni zostali. Do takiego domu, wstęp ma być wzbroniony najbliższym krewnym, bo krewni doglądający cholerycznych, najczęściéj sami na cholerę zachorowali [3].
Słowem są u nas lekarze którzy zalecają przeciw cholerze niezaraźliwéj kwarantannę i to tak uciążliwą, że podczas niéj dostawa żywności i towarów niezbędnie do życia potrzebnych nie mogłaby się odbyć bez nader wielkich trudności, handel zaś, przemysł i wszelkie sposoby zarobkowania, musiałyby przez ten czas ustać.
U nas zalecają przeciw niezaraźliwej chorobie, te same obostrzające środki, któré w téj chwili w innych krajach znoszą jako za nadto wiele kosztujące, uciążliwe i bezużyteczne przeciw chorobom istotnie zaraźliwym. Nie mamy jeszcze kwarantanny, urzędników kwarantanny i budżetu na kwarantannę, więc wartoby miéć to wszystko, sądzi nie jeden i zaleca kwarantannę jako arcy zbawienną.
Dzięki Bogu! cholera nie jest bynajmniéj chorobą zaraźliwą i niczém niepodobną do chorób epidemicznych, wyradzających substancyje, które przeszedłszy w organizm zdrowego człowieka, zaszczepiają w nim tęż samą chorobę. Cholera jest epidemiczną ale nie zaraźliwą i ktokolwiek żył w kraju w którym panowała dżuma, żółta febra i tyfus zaraźliwy, ten bardzo łatwo pojmie różnicę odgraniczającą choroby epidemiczne zaraźliwe od chorób epidemicznych niezaraźliwych. W epidemijach zaraźliwych giną przedewszystkiém księża, lekarze, cyrulicy, infirmiery, grabarze i inne osoby bezpośrednio pozostające w stycznościach z choremi lub z trupami, i to pomimo wszystkich środków zaradczych, pomimo obmywań, kadzeń, przewietrzań.
W cholerze nie giną księża pozostający często przez długi czas w bezpośredniéj styczności z choremi, nie giną lekarze, cyrulicy, infirmierzy, grabarze i inni ludzie zatrudnieni; lecz umierają najczęściéj ludzie niezatrudnieni, lękający sie styczności z choremi, unikający ich jak zapowietrzonych, nękający się wyobrażeniami z trwogi wynikłemi i niechcący sprawdzić własnemi oczyma rzeczywistości nie tak okropnéj, jak się przedstawia ludziom wszelkie niebezpieczeństwo zdaleka widziane, zdaleka usłyszane.
W cholerze giną tylko ludzie bardzo nieostrożnie prowadzący się, albo ludzie małego ducha których serce nie wystarcza na długie życie.
Cholera objawiać się może tu i owdzie jako choroba sporadyczna, bo sie wszczepiła jak poprzednio wiele innych chorób w usposobienia konstytucyjne miejscowości lub osób do chorób żołądka lub trzewiów skłonnych; z téj przyczyny cholera wybuchnąć może w jakiéj ulicy, w jakimś domu, w jakiemś mieszkaniu, i osłabiwszy trwogą lub zmęczeniem osoby nieopodal mieszkające, w styczności z cholerykami pozostające, może wzniecić tenże sam obraz, w jaki się nie raz udzielają inne czysto nerwowe choroby, naprzykład różne konwulsyje, astmy, epilepsyja, mianowicie taniec świętego Wita [4]. Wiedziéć bowiem potrzeba, że cholera morbus, azjatycka czy sporadyczna, jest istotnie chorobą nerwowego charakteru, siedlisko mającą w ganglionach brzusznych, to jest w nerwach od naszéj woli niezależnych, a nadzwyczaj czułych na wszystkie wrażenia. Słaba dusza bardzo łatwo zapatrzeniem się na choleryka, dostać może cholery, ale właściwego miazmatu, prawdziwego contagium, istotnéj zarazy cholera nie wyradza; nie można jéj zaszczepić zdrowemu człowiekowi żadną substancyją, ani krwią, ani womitami, ani odchodami stolcowemi wziętemi z choleryka. Kilku członków Kommissyi lekarzy francuzkich wysłanych w roku 1831 przez Rząd Francuzki do Polski, na zbadanie cholery, sprawdzało na sobie z największém wyrzeczeniem się i poświęceniem dla sztuki lekarskiéj tego nadzwyczaj śmiałego i obrzydliwego sposobu przekonania się o zaraźliwości cholery; w liczbie tych dzielnych synów Eskulapa byli i tacy, którzy z cholerykami, jeszcze choremi lub już umarłemi w jedném łóżku spali, a żaden z tych Francuzów nie zapadł na cholerę, ani na żadną inną chorobę, i po kilkomiesięcznym pobycie w kraju naszym, wszyscy wrócili zdrowi do Francyi.
Otóż zdaje się wówczas kwestyja zaraźliwości cholery została rozstrzygniętą raz na zawsze; od tego czasu tysiąc innych najoczywistszych dowodów potwierdziło zdanie Kommissyi francuzkiéj tu u nas w Warszawie na miejscu przed 25 laty powzięte; z niemałém tedy przekonywamy się zadziwieniem, że są u nas lekarze wierzący w zaraźliwość cholery, i zalecający kwarantanny, jako środek jéj zapobiegający. Kwarantanny utrudzające środki kommunikacyi i zarobku jeszczeby cholerę przytrzymały w kraju naszym i zapewniły jéj stały przytułek; ze wszystkich bowiem okoliczności zwabiających tę straszliwą chorobę, nędza jest najwięcéj przyciągającą.








  1. Tegoroczna cholera wywarła złość swoję najwięcéj na położnice; kilkanaście młodych matek, ozdób najlepszego towarzystwa, przypłaciło życiem najmniejsze nieostrożności popełnione w dyjecie. Jednéj zaszkodziło kilka łyżek kapusty, innéj połowa gruszki, jeszcze innéj konfitury za nadto kwaśne, żadna nie zachorowała bez przyczyny, któréj ominąć nie było można, a niestety wszystkie umarły!!!
  2. W środku roku 1853 kiedy ani w Warszawie, ani w całéj Polsce cholery nie było, wybuchła choroba ta sporadycznie w jednym domu przy ulicy Niecałéj i ogarnąwszy trwogą mieszkańców tego domu i dwóch przyległych, zabrała kilkanaście ofiar, a pomiędzy niemi nieodżałowanego Zygmunta Korzeniowskiego, syna Nestora literatury naszéj.
  3. Patrz: Cholera i jéj leczenie przez Juliana Weinberga. Warszawa 1854, w Drukarni S. Orgelbranda, str. 84–85.
  4. Taniec świętego Wita (Chorea Sancti Viti, Balismus) jest chorobą nerwową objawiającą się kurczami żołądka, wstrętem do jedzenia, astmą, biciem serca, zajęciem głowy, dziwacznością humoru i poruszeniami nader dziwacznemi nóg, rąk i muszkułów twarzy. Choroba ta panowała przed półtora wiekiem epidemicznie w Niemczech, i osoby najzdrowsze patrząc na opętanych chorobą świętego Wita, dostawali ją.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Tripplin.