Historya Nowego Sącza/Tom II/Rozdział IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Sygański
Tytuł Sądownictwo.
Pochodzenie Historya Nowego Sącza
Tom II. Obraz urządzeń cywilnych oraz życia mieszczaństwa w epoce Wazów
Wydawca Nakładem autora
Data wyd. 1901
Druk Drukarnia Wł. Łozińskiego
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział  IV.
Sądownictwo.

Na mocy prawa magdeburskiego[1], którem rządziło się miasto, najwyższą osobą sądową był wójt, sądzący wszelkie sprawy kryminalne, częstokroć i spory spadkowe, gruntowe i t. p. z 7 ławnikami, z pomiędzy których podwójci miał pierwsze miejsce po wójcie w ławicy. Wójt sądził tylko, lecz nie rządził; w XVIII. wieku bywał on zarazem tekże rajcą miejskim. Sądy odbywały się w ratuszu na dole, gdzie pod izbą radziecką znajdowała się duża izba, zwana „prawem“, a tuż przy niej mała izdebka, dokąd udawali się ławnicy na naradę przed wydaniem wyroku. Obok tychże przypierało więzienie, jużto lżejsze czyli „kabat“, jużto cieższe, ciemne, podziemne czyli „szatława“[2], w którem torturami badano winowajców. Nie było jednak spraw karnych na tyle, aby przez cały rok zatrudniały ławicę, więc tylko w razie potrzeby zwoływano „sąd gajny potrzebny“. Sąd zaś „wielki gajny wyłożony“ zasiadał co kwartał i sądził rzeczy prawne i sprawy sporne. Wójt z ławicą dzierżył „prawo miecza“, t. j. miał nawet prawo karania śmiercią, podlegał jednak burmistrzowi co do rządu miejskiego.
Wszelkie zaś sprawy cywilne, opiekuńcze i kuratelarne sądził burmistrz z rajcami. Wyższą instancyą dla sądów magistratualnych był sąd zadworny asesorski[3] w Warszawie, do którego dalsze odwołanie się dozwolonem było.
W aktach miejskich XVII. wieku nie mało spotykamy wyroków śmierci, z których można sobie wyrobić dokładne i szerokie pojęcie tak o surowości prawa magdeburskiego, jak i całem postępowaniu karnem. Proceder karny tak się zwykł odbywać.
Odstawiony i oddany winowajca przez kogokolwiek[4] w ręce burmistrza, bywał zamykany w więzieniu ratusznem. Tymczasem „instygator“, czyli prokurator urzędu radzieckiego, przeciwko obwinionemu prowadził śledztwo. Jeżeli urząd radziecki uznał sprawę za kryminalną, odsyłano ją do wójta i ławicy. Wtedy to instygator kazał oskarżonego i uwięzionego przystawić do sądu dla przesłuchania świadków, którzy świadczyli nań przez „podniesienie palców prawej ręki do góry“, czyli przez przysięgę. Prześwietna ławica, chcąc się także dowiedzieć o spólnikach zbrodni, pytała winowajcy, kto mu był powodem do zbrodni? Jeżeli obwiniony nie chciał od razu wyjawić prawdy, oddawano go do szatławy. Tam to brano go w „kluby“, t. j. obnażonego kładziono na ławie, wiązano ręce i nogi powrozami, których końce długie zakładano na kluby, jedną u podłogi, drugą u powały przeciwległej ściany i wyciągano go w stawach, zwyczajnie do trzeciego razu. Jeśli i to nie poskutkowało, palono mu następnie boki pochodniami albo świecami jedno, dwu a nawet trzykrotnie, lub też kat (tortor) bryzgał żar płonącej siarki na piersi jego. Przy tych czynnościach kat popijał wódkę, ażeby nie budziło się w nim poczucie litości; podawano ją do picia i winowajcy, ażeby się nie lękał. Męczeni złoczyńcy mawiali zwykle: „Choćbyście mnie panowie na proch spalili, nie powiem nic więcej, bo nie wiem, i z tem gotów jestem iść na straszny sąd Boski.“ Stosownie do zeznania świadków i przyznania się do winy samego zbrodniarza, sąd gajny wójtowski ławniczy wydawał ostateczny wyrok, mocą którego winowajcę skazywał czy to na rózgi pod pręgierzem[5], czy też na karę śmierci.
W księgach wydatków miejskich znajduję często wzmiankę o tem postępowaniu karnem. Tak n. p. w r. 1634 „przy męczeniu Bartosza Nieścierada, który ukradł kielich i patynę i wiele innych rzeczy kościelnych, wydano na samą gorzałkę 15 gr.; na świece do męczenie tegoż złoczyńcy, którego palono za świętokradztwo, 20 gr.; instygatorowi urzędowemu 3 złp.; cechom za posłuszeństwo, którzy tego zbrodniarza prowadzili na miejsce stracenia, na gorzałkę 12 gr.; urzędowi wójtowskiemu, który był przy mękach pomienionego złoczyńcy, za pracę dało się za garniec wina 1 złp. 18 gr.; mistrzowi od ścięcia i spalenia złoczyńcy Nieścierada 3 złp. 6 gr.“[6]. Podobnie w r. 1649 czytam: „Na świece do tortur po 3 razy 18 gr.; gorzałki do szatławy, gdzie tortury były, kwart 3 po 14 gr. = 1 złp. 12 gr.; na świece, siarkę i gorzałkę do więźniów 24 gr.“[7].
Do karania i tracenia zbrodniarzy trzymało miasto swego własnego kata czyli „mistrza“. Za prace i trudy płacono mu tygodniowo zwykle 24 gr., czasem 1 złp., a najwyżej 1 złp. 15 gr. Od egzekucyi czyli tracenia dostawał osobno 1—4 złp., a niekiedy nawet 6 złp. Zdarzało się jednak nieraz, że mistrz sandecki wyniósł się dobrowolnie albo też uciekał z miasta; w takim razie sprowadzano „mistrza nowotnego“ w jego zastępstwie z Biecza, gdzie istniał jedyny w całej Polsce cech katowski[8], który uczył okrutnego rzemiosła swego i wyzwalał na mistrzów. Pełno o tem zapisków w księgach wydatków miejskich. Tan n. p. w kwietniu 1649 r. burmistrz Floryan Benedyktowicz posłał do Biecza po mistrza sługę wójtowskiego. Przyjechał on niebawem kosztem miasta i zabawił tu przez 10 dni. Na utrzymanie i ugoszczenie jego wydano przez ten czas 16 złp. 26 gr. 9 den., a kiedy go odsyłano do Biecza, dano mu jeszcze za pracę na drogę 26 złp.[9]. Jak zaś surowo karano za różne zbrodnie i w jaki sposób, objaśnią nam najlepiej niżej przytoczone fakta.
Dnia 23. stycznia 1653 r. z polecenia urzędu radzieckiego wyprowadzono z więzienia ratusznego Tymka Płocha z Boguszy, oskarżonego przez niewiernego żyda Marka, i z powodu rozboju stawiono przed sądem wójtowskim ławniczym. Badany pilnie i przesłuchiwany, dobrowolnie zeznał, że ich siedmiu napadło na pana Stanisława Rogalskiego w karczmie w Kamionce, poczem udali się do Nawojowej i obrali żydówkę. Instygator urzędu radzieckiego przedstawił i prosił prześwietnej ławicy, ażeby oddano go na tortury dla lepszego zbadania prawdy. Sąd wójtowski ławniczy, rozważywszy Płocha dobrowolne zeznanie, dla lepszego jeszcze zbadania prawdy, kazał go podać na męczarnie oprawcy. Trzy razy na torturach rozciągany i trzy razy ogniem przypiekany, zeznał, że spólnicy jego: Prokopczak trzymał Rogalskiego, a Łazarczyk krzesał ogień nad jego głową. Nakoniec na żądanie instygatora wyprowadzono też z więzienia ratusznego Jarosza Płoszka i Fedora, syna sołtysa, spólników tejże zbrodni, którzy na torturach to samo wyśpiewali.
Tymczasem wyrok sądowy odłożono do 31. stycznia. W tym to dniu sąd wójtowski ławniczy, zważywszy wszystko należycie, że Płoch, zapomniawszy bojaźni Bożej i miłości bliźniego, ani obawiając się surowości prawa, śmiał napadać w nocy na różne miejsca i osoby: Przeto ażeby inni strzegli się podobnych zbrodni, rozkazał ćwiartować Płocha na cztery części[10]. Dwóch zaś wspólników jego: Jarosza i Fedora sąd wielki gajny wyłożony skazał 10. lutego najprzód na ćwiartowanie na 4 części, a następnie na ścięcie pod szubienicą za murami miasta.
Szymon Szymoła ze Słupia, zbójca z „bursy“, czyli bandy nawojowskiej herszta Jachny, napadł na szlachetnego Sebastyana z Rozkowian[11] Zboraja, wiozącego widno do Nowego Sącza. Zboraj poznał go później i ujętego przystawił do urzędu radzieckiego 14. czerwca 1654 r. Oddany sądowi wójtowskiemu Szymoła zeznał, że ich było 14 w tej kompanii, co rozbijali na Beskidzie nad Roztokami. Następnie wzięty na tortury, dwa razy był rozciągany i ogniem przypiekany — lecz gdy po drugiem rozciąganiu zemdlał, odłożono męczenie na następny dzień. W poniedziałek przed św. Janem Chrzcicielem zapadł na niego ostateczny wyrok: „Podług prawa, wydanego przeciwko publicznym rozbójnikom i gwałcicielom spokoju publicznego, ma być ćwiartowan na 4 części przez kata na miejscu zwykłem tracenia, mocą niniejszego dekretu[12].
Jakób Kozarczyk, niegdyś sługa Imci pana Wiernka z Witowic, popełnił poprzednio różne kradzieże u swego pana. W marcu 1655 r. zakradłszy się do kościoła kollegiackiego w Nowym Sączu, pobrał srebra, zawieszone na obrazie Matki Boskiej Różańcowej, tabliczki, serca, koronę, perły i inne drogie ofiary. Znaleziono je niebawem przechowane u matki jego, Zofii Kozarczykowej, i u Marcina Czeleja w Małej Wsi, tuż pod Nowym Sączem za mostem na Dunajcu. Sąd wielki gajny wyłożony wójtowski ławniczy wydał z początkiem czerwca na obwinionych następujący wyrok: „Jakób Kozarczyk jako świętokradca skazany jest na stos niniejszym dekretem, aby był spalon, nie żywcem jednak.“ Kat za ścięcie i spalenie dostał złp. 6, miecznik zaś od chędożenia miecza gr. 6[13].
Młodszy brat jego Paweł miał także głowę nałożyć za udział w zbrodni, ale orędownictwo litościwych osób szlacheckich i duchownych spowodowało ulgę. Odebrał tylko 30 rózg pod pręgierzem. Marcin Czelej odebrał ich 40, a matka Zofia Kozarczykowa zato, że synowskie kradzieże przechowywała i tem samem do dalszej zbrodni pochop dawała, musiała wytrzymać chłosty 15 rózg i to na miejscu tracenia, aby wiedziała, że się przyczyniła do hańby i śmierci dziecka swego[14].
Stanisław Ciurka alias Mieracki z Rokicin usługiwał po różnych dworach za woźnicę, przyczem dopuszczał się publicznych rozbojów: napadał na dwory i kościoły, ludzi żelazem zabijał lub ogniem przypiekał i inne niemoralne gwałty i okrucieństwa popełniał. Pomagali mu w tej niecnej robocie: Melchior Kuchciak z Dobrej, Jakób Kowalczyk z Bystrej i Kasper Wnęk ze Skrzydlnej. Skoro po niejakimś czasie rzecz cała na jaw wyszła, doniósł o tem do urzędu radzieckiego Mikołaj Podoliński, rotmistrz krajczego koronnego[15]. Sprawę tę oczywiście oddano sądowi wójtowskiemu, a ten, przesłuchawszy świadków 11. czerwca 1657 r., skazał zaraz następnego dnia Kowalczyka i Wnęka na ścięcie, jako spólników rozboju. Mierackiego kazał powiesić na żelaznym haku, a Kuchciaka ćwiartować na 4 części na miejscu zwykłem tracenia, mocą wyroku wydanego we środę przed św. Janem Chrzcicielem[16].
W tym jeszcze roku (1657) Jan Kościelniak z Tylmanowej, poddany klasztoru starosandeckiego, za publiczne rozboje, a mianowicie, że ludzi rozbijał i ogniem przypiekał — był najprzód szarpany rozpalonemi kleszczami na 4 części, trzy razy na rynku miejskim a czwarty raz przed brama miejską — potem na miejscu tracenia na 4 części ćwiertowany — nakoniec głowę mu ucięto i na szubienicy zatknięto[17].
W r. 1664 Piotr Bartyzelik, Rusin z Nowejwsi, za rozboje został skazany na ćwiartowanie i powieszenie na szubienicy. Kiedy mu już odczytano wyrok śmierci, zeznał: „U Iwana Susza, komornika z Nowejwsi, mam łyżkę srebrną, którą oddają na mszę św. za duszę moją wielebnemu ks. Stanisławowi Kossowskiemu, wikaremu sandeckiemu, żeby mszę św. odprawił“[18].
Tegoż roku (1664) Marcin młynarz, sługa Stan. Stadnickiego z Kruźlowej, pojmał i przystawił do sądu wójtowskiego Krzysztofa Papugę zato, że go okradł i zabił Stefana młynarczyka, z którym szedł w drogę. Ogłoszono mu następujący wyrok: „Chociaż za tak wielkie zbrodnie na daleko większe zasłużył kary, jednakowoż, łagodząc sprawiedliwość, orzekamy: Zato, że dobrał kluczy do skrzyń i nocą okradł Marcina młynarza i zabił Stefana młynarczyka, ma być ćwiartowan na 4 części w miejscu tracenia. Zato zaś, że łupał ule pszczele, ma być do pala przybity, a wykrojony pępek i koniec jelita prowadzony około pala, na któryby wysnowały się jelita jego. A za złodzieństwa mają być na szubienicy rozwieszone części jego.“ Po ogłoszeni wyroku zeznał: „Kupiłem sobie suknię morawską barszczową za złotych 7, którą zastawiłem we trzech złotych za obwarzanki w Zabełczu w chałupie podle karczmy. Tę suknię oddaję księdzu Stan. Kossowskiemu, spowiednikowi memu teraźniejszemu, na msze św.“[19].
W tym jeszcze roku (1664) Szymon Żelazko, piwowar z Tęgoborzy, zabił Józefa Klimczyka, włodarza dworskiego w browarze, o czem zeznawali świadkowie w grodzie sandeckim. Sąd wójtowski ławniczy skazał go na ćwiartowanie, a za kradzież potajemną części jego wraz z głową powieszone być miały na szubienicy. Po ogłoszeniu wyroku zeznał: „Mam 5 krów, z których jedną ks. Stan. Kossowskiemu, wikaremu sandeckiemu, spowiednikowi memu teraźniejszemu, na msze św. oddaję, żeby za duszę moją odprawił; a 4 krowy żonie z dziećmi i wszystką chudobę moją, bo to moja ciężka praca wszystka; którą krowę powinna mu żona moja oddać jako najprędzej, żeby za duszę moją dobrze czynił“[20].
W r. 1669 Urban Krupa z Klikuszowej, wyprowadzony z brudnego więzienia na ratuszu sandeckim i uwolniony od kajdan, zeznał: „Od harników wzięty przez gwałt z szałasu miejskiego, byłem na szałasie Maćkowym, któregom już przejednał; przyznaję i z tem na straszny sąd Boży gotówem pójść, i jeżeli nie będzie miłosierdzia Waszećiów poczekać mi jeszcze do przyjścia brata mojego, tedy proszę o śmierć ściętą — albo żeby która z dzieweczek mnie uprosiła, której będę dożywotnim przyjacielem“[21]. Wzięty na tortury i ogniem przypiekany wypierał się, że nie był na szałasie Szymczyka, a zeznał, kto był. Sąd wójtowski ławniczy, w tej tak zawiłej sprawie (in causa tam perplexa) chcąc się namyśleć nad wydaniem wyroku, uchwalił, ażeby go w lżejszem więzieniu, kabat zwanem, związano żelaznymi łańcuchami i zatrzymano. Zaręczyli jednak zań w grodzie sandeckim sąsiedzi z Klikuszowej, więc został uwolniony[22].
W r. 1677 Błażej Kuzel, zbójca z Kamienicy, co szczypą boki ludziom przypiekał, otrzymał taki wyrok: „Ażeby mu, jako starszemu i dawniejszemu rozbójnikowi, zdarto skórę z grzbietu pod pręgierzem młyńskim i żywcem spalono.“ Stefan Woźniaczek zaś z Moszczenicy, jako świeży rozbójnik, był ćwiartowany na 4 części w końcu na szubienicy powieszony[23].
Za mężobójstwo, zwłaszcza krewnego, odcinano złoczyńcy prawą rękę i przybijano do szubienicy, wkońcu ścinano go na rynku pod pręgierzem. W r. 1657 Wojciech Sroka z Łęki, wskutek zażyłości i przyjaźni z inną osobą, udusił swą własną żonę, Dorotę Fejdrużankę, i uduszoną utopił w stawie. Podpatrzył go wtem jego szwagier Fejdrużka z Librantowej i doniósł do Sącza. Sąd wójtowski ławniczy, przesłuchawszy obwinionego, zawyrokował: „Ponieważ Wojciech Sroka, jak sam osobiście zeznał, dopuścił się podwójnego hańbiącego czynu przeciwko Boskim i ludzkim prawom, przeto żeby się świętej sprawiedliwości zadosyć stało a inni podobnych warowali się zbrodni, mocą niniejszego dekretu ręka prawa ma mu być ucięta w brami miejskiej, a potem ma być ćwiartowan na 4 części w zwykłym miejscu tracenia“[24]. — W r. 1666 Piotr Turkot, prawując się o czwartą część ojcowizny swojej z stryjem, Janem Turkotem z Łomnicy, obuchem siekiery uderzył go w głowę i powalił na miejscu. Z wyroku sądu wójtowskiego odcięto mu najprzód prawą rękę i zawieszono na szubienicy, następnie ścięto go na rynku przed szubienicą[25].
Za dzieciobójstwo żywcem topiono w wodzie i grzebano na brzegu rzeki. Tak n. p. w r. 1668 Zuzanna, córka Jana Klimczyka z Zatoki, za zbrodnię dzieciobójstwa otrzymała wyrok: „Ażeby tego rodzaju zbrodnia zabójstwa na ciele i duszy nie pozostała bezkarnie, a innym do popełnienia podobnych zbrodni droga zamkniętą była — ma być żywcem od kata w wodzie zanurzona i pochowana razem z uduszonem dzieckiem na brzegu rzeki.“ — W podobny sposób straconą została na brzegu Dunajca Regina, wdowa z Białejwody, we środę po św. Franciszku w r. 1682[26]. — Karano też śmiercią białogłowy za utratę płodu.
Za okradanie kościołów albo podpalanie budynków palono zwykle na stosie drew: Tak n. p. w r. 1638 Kubernacik z Łęki od Żabna i Matyasz, drab z Brzozowej od Ciężkowic, łupili same kościoły. Zostali zato do pala przywiązani, a wokoło ogniem obłożeni, powoli żywcem gorzeli[27]. — W roku 1666 Jan Storczysta, rodem z miasteczka Mstowa, były kościelny farny, za okradzenie kościoła św. Mikołaja w Nowym Sączu na przedmieściu węgierskiem, został jako świętokradca skazany na spalenie na stosie drew. — W r. 1669 Tomasz Miloński, żebrak kościelny, rodem z Bobowej, za okradzenie obrazu różańcowego w farze sandeckiej, spalony na stosie w sobotę przed św. Trójcą. — Sebastyan Januszowski, cieśla z przedmieścia, robiąc około kościoła Franciszkanów, przystawił drabinę do okna, spuścił się po niej do kościoła, gdzie w kaplicy Przemienienia Pańskiego skradł tabliczki srebrne. Innym znów razem, ukrywszy się w kościele farnym, skradł koronę Panu Jezusowi z ołtarza, a z obrazu różańcowego co się tylko dało. Został zato wyrokiem sądu wójtowskiego spalony od kata na stosie drew za bramą węgierską, na brzegu Dunajca, w sobotę przed św. Elżbietą o godzinie 22 (6 popołudniu) w r. 1675. — Wawrzyniec Temberski, jawny złodziej, co okradł wikarego kollegiaty, skazany na śmierć, uciekł z miejsca stracenia. Po trzech dniach jednak schwytany i ścięty tamże w r. 1680, a miał być powieszonym. — Paweł, syn niewidomego ojca, za podpalenie gumien pani Katarzyny Dembińskiej w Rybiu, zginął na stosie we wtorek po Trzech Królach w r. 1668[28].
Wspólników kradzieży skazywano zwykle na rózgi, które wyliczał kat, a czasami słudzy miejscy na rynku pod ratuszem lub pod pręgierzem. I tak w r. 1665 Szczęsny Bednarczyk za wspólnictwo w kradzieży taki otrzymał wyrok: „Ponieważ jest podeszłego wieku, a namowami dał się nakłonić do spółki w kradzieży, przeto 50 rózgami od sług miejskich publicznie na rynku ma być oćwiczonym.“ — W r. 1666 Adam Janesik z Chomranic, syn klechy czyli kościelnego, za kradzież zboża z boiska został przywiązany do pręgierza, a kat wyliczył mu 30 rózg. — W r. 1672 Sebastyan Kuźma za różne kradzieże dostał pod pręgierzem 100 rózg. — W r. 1676 Jędrzej Wróbel alias Łacny za drobne kradzieże uwolniony od kary śmierci, dostał od kata na Biskupiem 30 rózg[29].
Kobiety nierządnego życia chłostano zwykle przed pręgierzem, ostrzygano im włosy, a potem wyprowadzano je z miasta przy zapalonych pochodniach; stąd to powstało wyrażenie „wyświecony“, które ludziom złego życia dają. Zapiski w księgach wydatków miejskich, wspominając o wyświeceniu z miasta, lakonicznie się wyrażają: „Mistrzowi, co jedną białogłowę z miasta wyświecał za pewny eksces, 1 złp.“; albo „mistrzowi, co niewiastę chłostał u pręgi i wyświecał z miasta, 24 gr.“ W roku zaś 1649 zanotował Jan Krzyżanowski, burmistrz: „Bednarzowi i malarzowi za spodnicę dla luźnych niewiast 3 złp. 10 gr.“[30]. Zato akta ławnicze przechowały nam następujący dosyć szczegółowy opis wypadku takiego „wyświecenia“ i jego powodów.
W roku 1649 nadciągnęła do Nowego Sącza na leże zimowe chorągiew pancerna Konstantego Lubomirskiego, starosty grodowego sandeckiego, pod wodzą Imci pana Pawła Borzęckiego, porucznika. Chorążym jej był od lat 15 Jędrzej Krukiernicki. Niósł on znak chorągwiany: srebrem tkaną Śreniawę na czerwonem polu, i wjechawszy do miasta wśród odgłosu trąb, stanął na rynku, a za nim równały się szeregi towarzystwa i pocztowych. Co żyło w mieście, wysypało się tłumnie, chcąc oglądać pancernych pana starosty, słuchać głosu trąb i podziwiać dobosza, jak przewiesiwszy na karku konia maluchne swe kotły (żele)[31], bił w nie pałeczkami, to w jeden to w drugi.
W pierwszej części rynku sandeckiego od strony Dunajca były główne gospody miejskie. Na rogu: Stanisława Olszyńskiego, rajcy i kupca zamożnego, gdzie najdroższych korzeni i win, jako to małmazyi i petercymentu[32] można było dostać. Dalej była gospoda Marcina Oleksowicza, gdzie było podostatkiem sukien i drogich materyi, począwszy od holenderskiego falendyszu aż do czchowskiego pakłaku, od tureckiego altembasu[33] i weneckiego muchairu[34] aż do prostego kiru podszewkowego. Trzecią z kolei była kamienica i gospoda Cichoński. Nie miała ona kramów bogatych w korzenie lub bławaty, miała tylko wina w piwnicy, a jednak jej gospoda wielce była uczęszczaną od szlachty, jużto przez swój rozgłos starodawny między ludźmi, już też przez ujmowanie sobie gości, boć nikt nad nią nie umiał tak przywitać, usłużyć i ugościć. I nie dziw! trzech mężów pochowała, a czwarty ją odbiegł, miała więc doświadczenie wielkie, umiała się z ludźmi obchodzić i gości sobie przynęcać. Wspólnie z nią mieszkały dwie owdowiałe córki: Regina Myślińska i Zofia Białakiewiczowa, której jeszcze łzy nie oschły po niedawno pogrzebanym mężu. Za Cichońką była zaraz kamienica Stanisława Widza, kupca podeszłego wiekiem; w niej właśnie przygotowano gospodę panu chorążemu. Jędrzejowi Krukiernickiemu, wspólną zaś gosposią chorągwi pancernej obrano Zofię Cichoniównę, wdowę po Białakiewiczu.
Usłużna i obrotna gosposia wnet zjednała sobie zaufanie i miłość pana chorążego. Ludzie głośno o tem poczęli mówić po całem mieście, podpatrzyli ich i do urzędu miejskiego donieśli. Poważny wiekiem i zacnością, Stanisław Kopeć, wniósł na radzie, aby koniec położyć zgorszeniu i rozpuście. Odwołał się na ludzi, iż Cichoniówna, zapomniawszy na przykazania Boskie i wstyd niewieści, mieszka z chorążym, jakby żona z mężem; że wszędzie po mieście pełno opowiadania o jej występkach. Napominał panów rajców, aby tego nie dopuszczali w mieście i też Cichoniównę, a osobliwie jej matkę niecnotliwą, ostro ukarali, by snadź Bóg sędzia sprawiedliwy dla jej zbrodni nie ukarał całego miasta[35]. Rajcy mieli szczerą chęć do tego, ale obawa zemsty pancernej szlachty przemogła na razie. Nadaremno Kopeć po kilkakroć wniosek swój ponawiał i zemstą nieba groził!
Pancerni zaś hulali sobie w najlepsze, uczta za ucztą, taniec za tańcem! I byłoby to trwało Bóg wie jak długo, gdyby nagły wypadek nie przerwał tej hulaszczej zabawy. Nad spodziewanie przyjechał do Sącza kozak na spienionym koniu i przywiózł Uniwersał, aby wszystko wojsko koronne zabierało się w pochód przeciwko Bohdanowi Chmielnickiemu. Oddał pismo burgrabiemu, a za chwilę popędził goniec do Nowego Targu i Lubowli z rozkazem niezwłocznego ściągania się wojska, po stacyach rozłożonego. Chorąży Krukiernicki ocknął się na odgłos wojennej trąbki, krew polska zawrzała w sercu poświęceniem i miłością ojczyzny, a miłość ku Cichoniównie ustąpiła miejsca szlachetniejszym uczuciom. Co tylko miał drogiego: pieniądze gotowe, ozdoby złote i srebrne, klejnoty, szaty zbyteczne, wszystko spakował w dwie spore skrzynie i zamknąwszy, oddał klucze Zofii Cichoniównie.
Nazajutrz rano zabrzmiały trąby i żele, błysnęły pancerze i bandolety; ładownice srebrnokute adamaszkowe, czerwone i czarne, o zakład migały z cętkami[36] pasów i różami węgierskich pochew i szabel; a srebrna Śreniawa Lubomirskich drgała i dygotała od świeżego powiewu wietrzyka, jak żałosne serce Zofii Cichoniównej. W towarzystwie matki i siostry odprowadziła chorążego na pierwszą stacyę, skąd, pożegnawszy się z nim, ze łzami wróciła.
Jędrzej Krukiernicki poległ na wojnie w r. 1651, a sługa jego, Wawrzyniec Kożmiński, z pozostałościami i świadectwem prosto z pobojowiska pojechał do wdowy jego, gdzie opowiedział jej, że nieboszczyk w Sączu u Cichoniównej zostawił rzeczy swoje. W połowie sierpnia 1651 r. pani chorążyna, Krukiernicka, podążyła do Nowego Sącza wraz bratem swym ciotecznym, Samuelem Lipnickim, i czeladzią nieboszczyka męża, aby pomścić zniewagę małżeńską i odebrać zostawione mienie. Zastała kufer otwarty i bez pieniędzy. Pani Krukirnicka wywiedziała się też o miłostkach nieboszczyka męża i pozwała Cichoniównę, a świadkowie zeznali, jako podglądnęli miłostki[37]. Zazdrosna chorążyna nazwała ją małpą, zwodnicą, żądając koniecznie ukarania. Jakoż sąd ławniczy potępił ją i wydał wyrok następujący:
„Aby zbrodnie podobne, jako cudzołostwo i porubstwo, nie uchodziły bezkarnie, obwiniona będzie chłostaną u pręgierza trzydziestoma rózgami na ciele swem przez kata publicznie. Po otrzymanej zaś chłoście przez tegoż kata z miasta wyświeconą będzie, a po wypędzeniu, pod ucięciem głowy, nie bliżej jak o trzy mile od miasta mieszkanie obrać sobie może.“
Wyrok ten wykonano 1. września 1651 r. Zawdziano na nią spodnicę drewnianą z pomalowanymi dyabłami. Kat, chłostając po tej spodnicy, prowadził ją aż za bramę miejską ku szubienicy. Tam zdjął z niej spodnicę i zapalił wiązkę słomy, mówiąc, że jeżeli się poważy wrócić do miasta, spłonie jak ta słoma[38].
Na wygnaniu poślubiła wyświecona Cichoniówna Tomasza Tragowicza, a niebawem ułaskawił ją król, wydając pismo następnej treści:
„Jan Kazimierz z Bożej łaski król polski, wielki książe litewski... szwedzki dziedziczny król.“
„Wszem w obec i każdemu z osobna, komu przynależy, oznajmiamy niniejszym listem. Iż za wstawieniem się do Nas pewnych senatorów i urzędników Naszych królewskich za sławetną Zofią Cichońką, sławetnego Tomasza Tragowicza, mieszczanina sandeckiego małżonką prawą, wzruszeni jej znękaną dolą, sprzyjać jej umyśliliśmy, ażeby dla pewnej, zadanej sobie zbrodni, z miasta wygnaną i wywołaną, z pełni prawa Naszego królewskiego do pierwotnego stanu i kondycyi przywrócić: bezecność na nią, w sądzie wójtowskim nowosandeckim wyrzeczoną, znieść. Jakoż przywracamy i znosimy niniejszem pismem Naszem, i rzeczoną Zofię Cichońkę, żonę Tragowicza, od bezecności wolną i oczyszczoną, do praw i wolności, jakich dawniej używała, przywracamy; i do pierwotnego stanu zniósłszy plamę bezecności, wygnania i wywołania, przywracamy, tak żeby na później nikt jej tego nie śmiał zadawać ani wymawiać, pod karą 100 złotych węgierskich. Co podajemy do wiadomości wszystkich, szczególnie zaś urzędu nowosandeckiego, aby ją przy tem ułaskawieniu Naszem i przywróceniu do czci w zupełności utrzymali i o utrzymanie tegoż u innych starali się. Dan w Warszawie 23. czerwca 1653 r.“[39].
Wiek XVII., pomimo znacznej oświaty, miał także swoje ujemne strony. Ciemnota wiała tysięcznymi przesądami i zabobonami, od której nie tylko lud prosty, lecz i mieszczaństwo nie było wolnem. Wierzono dość powszechnie w istnienie czarownic i palono je żywcem na stosie[40], jak tego dowodzi wypadek następujący. W r. 1646 Magdalena z Olszyńskich, żona Szymona Wolskiego, aptekarza, zapadła na zdrowiu i wszystkie środki lekarskie okazały się bezskutecznymi na boleści, jakich doznawała w członkach. Ulegając prośbom niewieścim, udała się po radę do Reginy Oleksowej, słynnej z leczenia czarów i postrzału dyablego, t. j. srogiego bólu w palcu. Uczony aptekarz, widząc gusła i zabony, z jakimi czrownica przystępowała do rozpoznania choroby, śmiał się, aż sobie czapką gębę zatykał. Lecz wnet ucichł i zatrwożył się, bo tragarz powały, pod którym siedział, zaczął trzeszczeć okrutnie! Przerażony i przekonany wrzekomo o bytności istnego dyabła, pochwycił żonę i uprowadził[41]. Czarownicę zaś oskarżył i był powodem spalenia jej żywcem na stosie w styczniu 1647 r. Mistrz, który egzekwował dekret, dostał 2 złp.[42].
We wrześniu 1670 roku toczył się długi kryminalny proces Elżbiety Stepkowicowej, żony murarza sandeckiego, Marcina Stepkowica, oskarżonej o czary. Postawieni świadkowie między innemi rzeczami zeznawali, że trzymała u siebie trupią głowę, którą rzucała o mur niedokończonego kościoła na Biskupiem[43]; że różne plugastwa wylewała na drogi krzyżowe (rozstajne), aby tem bardziej szkodzić ludziom, mieszkającym w mieście; że psowała ludziom warzenie gorzałki, tak iż miasto gorzałki woda tylko biała płynęła z garna. Długi ten proces i śledztwo obejmuje stron 21 in folio; jest tam również obszerna wzmianka o paleniu czarownic w Grybowie i Ropie. We środę po św. Franciszku 1670 r. zapadł na nią wójtowski ławniczy wyrok: „Ażeby podobne zbrodnie czarowania i sztuczek dyabelskich nie uchodziły bezkarnie, przeto Elżbieta Stepkowicowa ma być żywcem spalona na stosie drew na brzegu Dunajca.“ Wykonano ów dekret o godzinie 18[44] (2 po południu).
Za niektóre większe wykroczenia skazywano na banicyę (bannito, proscriptio) czyli wydalenie z miasta. Otóż i tego znajdujemy liczne przykłady. Na samym schyłku XVI. wieku słynął z rozlicznych awantur Stanisław Janik, rajca i kupiec sandecki. Między innemi zabił on dziada (żebraka) dla 30 grzywien; pobił i posiekł Zofię Kłodawską i jej syna Wincentego w ulicy polskiej przed domem Jana szklarza; z skarba miejskiego pobrał potajemnie przywileje miejskie, które Chwalibogowie znaleźli potem; Jakóba Klimczyka gwałtem porwał na przedmieściu niedaleko bramy młyńskiej, zawiózł do lasu w Piątkowej i o mało tamże nie zabił; panią Wałowiczową, za jego powodem, zbóje napadłszy, zastrzelili, przyczem kula dziewkę służebną ugodziła w głowę; jawnie na ratuszu mówił: „kiedy będę burmistrzem, pokrwawię chustkę, a na kogo mam złość, powiem, że mi dał w gębę i każę go ściąć“; na Klimczyka zbójców nawodził, jak świadczy o tem zeznanie dwóch zbójców, ćwiartowanych w Sączu; pana Kosteckiego w Starym Sączu w dwanaście koni najechał, a nie znalazłszy go, ryby mu zabrał i zabić go poprzysiągł; Majchura (Melchiora) balwierza nakłonił do fałszywej przysięgi.
Akta grodzkie i miejskie sandeckie z lat 1590—1601 wymieniają 53 rozmaitych skarg na Janika o różne przestępstwa, oszustwa i niemoralne wykroczenia.
Po uśmierzeniu morowej zarazy w styczniu 1601 r., wracał ład i porządek do kraju. Urzędy i sądy ustalały i ustrajały się na nowo. Z ramienia królewskiego zjechał do Nowego Sącza Stanisław Lubomirski, starosta grodowy, aby przywrócić porządek, chwilowo przerwany. Przedsięwziął on nowe wybory. Najprzód w miejsce dwóch zmarłych rajców: Żmijowskiego i Zabłotnego, zamianował nowych. Potem zważając, iż Janik i Klimczyk, kłócąc się ustawicznie z sobą, zaniedbują swych obowiązków, mocą swej komisarskiej powagi złożył ich z radziectwa, innych natomiast ustanawiając. Klimczyk, przeciw temu protestując, zaniósł skargę na starostę o niesłuszne odjęcie urzędu[45]. Sąd zadworny rozpatrzył się też w sprawie z Janikiem, a widząc tak jawne poszlaki i dowody, rozkazał go uwięzić.
Imci pan Piotr Biernacki, dzierżawca Rybnia, dowiedziawszy się o wyroku, pospieszył na ratusz i wobec zwołanego pospólstwa zażądał, aby niezwłocznie związano i uwięziono Janika. Ulegając powadze szlacheckiej, mieszczanie przystali na to, a uchwałę odnośną, z dnia 30. sierpnia 1601 r., zaczął pisarz już wpisywać do księgi. Lecz stronnicy Janika, chcąc go ocalić, wystąpili z obroną praw miejskich przeciwko szlachcie, zaprzeczyli powadze zgromadzenia i żądali wyraźnego rozkazu królewskich sądów. Pisarza zniewolili zmazać zaczętą uchwałę[46], a tymczasem Janik uciekł!
W połowie września 1602 r. zjechał do Nowego Sącza Imci pan Hieronim Cielecki, komisarz królewski, w celu przeprowadzenia śledztwa z Klimczykiem, króry już poprzednio wytoczył cały szereg skarg i domagał się ukarania Janika. Po ukończeniu śledztwa panowie rajcy napełnili podróżne puzdro pana Cieleckiego pięciu garncami starego wina i pożegnali go. Skutek tego ostatecznego śledztwa był prędki i rozstrzygający. Z końcem października zapadł następujący wyrok królewski:
„Zygmunt III. z Bożej łaski król polski, wielki książe litewski... szwedzki dziedziczny król.“
„Wszem w obec i każdemu z osobna, komu to wiedzieć należy: wojewodom, kasztelanom, starostom i wszystkim innym urzędnikom ziemskim; burmistrzom, wójtom, sołtysom, tak Naszych jako i duchownych i szlacheckich jakichkolwiek dóbr obywatelom, a mianowicie staroście Naszemu sandeckiemu i urzędowi tamże miejskiemu oznajmujemy i wiadomem czynimy.“
„Miał sprawę przed sądem Naszym assesorskim niejaki Stanisław Janik, mieszczanin sandecki, z sąsiadem swym Jakóbem Klimczakiem Grabskim, o gwałtowne tego Klimczyka pojmanie, przy której sprawie pokazane były na tego Janika rozboje albo powołania o nie z wielu miejsc. Zaczem, gdy od sądu assesorskiego do urzędu marszałkowskiego, należnego takim sprawom, ten Janik był odesłan i przez urząd marszałkowski dan do więzienia miejskiego; nie czekając urzędowego rozsądku i nie sprawiwszy się, owszem, czując się podobno winnym w tych rozbojach, uciekł z więzienia. Czem sam siebie osądził i winnym się znalazł. Ponieważ wiele Nam na tem zależy, aby występki nie zostały bez karania, a zwłaszcza rozboje i rozbójnicy, którzy są ludzkiego towarzystwa i bezpieczeństwa nieprzyjaciele. Napominamy wszech w obec Uprzejmości i Wierności Wasze, a mianowicie urzędom wszelakim rozkazując, ażeby, gdziebykolwiek ten to człowiek zastan był, wszędzie go imano i do więzienia brano. A osobliwie, żeby pomienionemu uczciwemu Jakóbowi Klimczykowi Grabskiemu, mieszczaninowi sandeckiemu, który najazd i rozbój od niego cierpiał i do wielkiej szkody przyszedł, do pojmania onego pomoc dawana była. A za pojmaniem jego, żeby był w więzieniu dobrze opatrzonym do dalszej nauki i informacyi Naszej. Jeśliby też w jakim prywatnym domu u któregokolwiek szlachcica był znalezion, aby i tam nie cierpiąc go, do urzędu bliższego grodzkiego albo miejskiego był zarazem wydan. Dla łaski Naszej i pod winami o przechowywanie złoczyńców w prawie opisanemi inaczej nie czyńcie.“
„Dan w Krakowie 23. października R. P. 1602, panowania królestw Naszych polskiego XV., szwedzkiego IX. roku. Zygmunt Król.“[47].
Wskutek tego wyroku wykreślono Janika z grona mieszczan sandeckich, a tym sposobem ustały awantury jego.
Podobnych faktów znajdujemy nie mało, zwłaszcza w XVII. wieku, który, obok wysokiej religijnej kultury, był zarazem wiekiem rozlicznych i niesłychanych wybryków i zbrodni.
Kazimierz Gliński, rajca sandecki, różnych dopuszczał się przestępstw. W r. 1679 wziął kilka rur żelaznych półtora łokcia długich, o otworach dużych, z organów strzelbistych[48] (explosorium) ze zbrojowni ratuszowej (ex armentario praetorii). Kazał z nich Urobanowi Maciaszkowi, kowalowi pana Franciszka Zawadzkiego w Nawojówce, nadłożyć sobie dwoje żelaz płużnych, urobić 2 kopy szynali[49], do bron gwoździ i podków 6. Pozostał jeszcze jeden kawałek rury, który sobie kowal wstawił do komina, do miecha na potrzebę, lecz to właśnie wydało i zdradziło całą sprawę. Następnego roku (1680) pan Jan Krzepicki, jadąc z Węgier w wielkim poście z panem Czapkowskim i Orzechowskim, wstąpili do kowala Maciaszka w Nawojówce, a zobaczywszy u niego niezwykłą rurę, pytali: coby to za rura była? Kowal odrzekł, że to pana Glińskiego z miasta: „robiłem mu i został mi winien 12 gr.“ Pan Orzechowski, nie namyślając się długo, dał natychmiast kowalowi 12 gr. za tę rurę, a pan Krzepicki pomagał mu w wydobywaniu tejże rury z komina, którą też bezzwłocznie oddano na ratuszu sandeckim. Wkrótce potem rozpoczęło się śledztwo sądowe z panem Glińskim, lecz żadnym sposobem nie chciał się przyznać do winy, twierdził tylko, że owe rury kupił od lunara, Wojciecha Zabłotnego. Gdy nadto nie chciał zdać sprawy z rachunków i wydatków miejskich, i wygadywał jeszcze na króla Jana III., uwięziono go w baszcie grodzkiej, lecz udało mu się z niej umknąć. Wskutek tego zapadł na niego (1683 r.) wyrok banicyi. Woźny, Błażej Malikowicz z Czchowa, z polecenia sądu ogłosił po czterech rogach rynku, przy dźwięku trąby, głośno i zrozumiale wszystkim słuchającym i rozumiejącym:
„Moi łaskawi panowie, raczcie Waszmość wiedzieć, iż z dekretu urzędu trojakiego, t. j. tak zamkowego, jak burmistrzowskiego i radzieckiego, jako też wójtowskiego i ławniczego tutejszego nowosandeckiego, pan Kazimierz Gliński, rajca sandecki, o pewne występki popełnione, t. j. że rachunków z różnych składek, mianowicie z hyberny przez kilka lat z supplementem wybranych, czynić nie chciał; Pożarskiej o męża, pod jego burmistrzostwo zatrzymanego w więzieniu i o śmierć przyprowadzonego, sprawić się wzbraniał; urodzonego Imci pana burgrabiego sandeckiego[50] na ratuszu w lekkość (obelga) podał i onemu ustępować na sekreta swoje... rozkazał; z więzienia ratusznego, bronią się uzbroiwszy, swawolnie uszedł, i o insze występki w procesach różnych na nim przywiedzionych: Jest dziś odsądzony od małżonki, dziatek, majętności i społeczności sąsiedzkiej oddalony. A tak żebyście wiedzieli a z nim nie przestawali, pod takiemże karaniem i czci odsądzeniem; a ktoby go złapał, a do sądu któregokolwiek oddał, taki będzie ukontentowany“[51].

Pieczęć sądu leńskiego sandeckiej ziemi z XIV. w. Wyobraża orła jednogłowego z rozpostartemi skrzydłami, bez korony, zwróconego w prawo. W otoku napis:
† S. Judicii Fedalis Terre Sande.
Ze zbiorów Akademii Umiejętności w Krakowie.

W sprawach zawiłych, zwłaszcza majątkowych, wolno było od wyroku ławicy apelować do wyższego sądu prawa magdeburskiego na zamku krakowskim, a stamtąd do sądu sześciu miast, który stanowił najwyższą królewską instancyę sądową[52]. W r. 1634 Waleryan Łykawski, z zakonu Franciszkanów, zapisał urzędownie wobec ławników starosandeckich część swej ojcowizny Magdalenie Łykawskiej, poślubionej Janowi Tomczykowskiemu w Nowym Sączu. Zapis ten jednak odrzucił i unieważnił sąd ławniczy nowosandecki z tego względu, że zakonnik bez wiedzy i zezwolenia swych przełożonych nie może rozporządzać żadną rzeczą, jako swoją własnością, a zatem darowizna, przez niego uczyniona, nie ważną się staje. To orzeczenie ławicy nowosandeckiej nie podobało się wcale panu Tomczykowskiemu i jego żonie Magdalenie, wnieśli zatem apellacyę do sądu wyższego prawa magdeburskiego na zamku krakowskim. Ten zaś, zbadawszy rzecz całą, orzekł: „Ponieważ rzeczony zakonnik, Waleryan Łykawski, jeszcze nie składał uroczystej profesyi zakonnej, przeto cząstkę swej ojcowizny mógł przekazać rodzonej siostrze prawnie i ważnie, orzeczenie zatem ławicy nowosandeckiej, unieważniające akt darowizny, kasuje się mocą niniejszego dekretu. Dla świadectwa tegoż pieczęć naszego sądu jest przyłożona. Dan w Krakowie we czwartek po Trzech Królach 10. stycznia R. P. 1641“[53].
Prócz powyżej wspomnianych sposobów załatwiania sporów w drodze sądowej, były jeszcze wypadki, że nawet w sprawach ważnych uciekano się do sądów polubownych, w których zwykle duchowieństwo i szlachta spełniały tę zaszczytną czynność, jak tego dowodzą następujące przykłady.
Stanisław Rogalski, organista kollegiaty, i Paweł Użewski, złotnik, prowadzili ze sobą ustawiczne spory. Rozgniewany Użewski wygotował w r. 1631 pismo do samego króla, donosząc, że Rogalski depce wszelkie prawo, gwałci więzienia, odbija kłódki i zamki, a uwalnia więźniów na wzgardę powagi burmistrzów; że dochody miasta marnuje i na swoje obraca pożytki; że miasto pobudza do buntów i prawa miejskie łamie...
Zygmunt III., przeczytawszy to pismo, zgorszył się taką wypisaną niecnotą Rogalskiego i zażądał wytłumaczenia i oczyszczenia się. Rogalski aż osłupiał, odebrawszy królewski rozkaz. Natychmiast udał się na ratusz i podał najuroczystszą protestacyę przeciwko takiemu Użewskiego oszczerstwu, zastrzegł sobie postępować z nim prawnie, jeżeli nie udowodni zarzucanych przestępstw i zbrodni: a na koszta procesów dawniejszych i obecnych, oraz szkody stąd wyniakającej, założył sobie 1000 grzywien winy.
Niebawem ujęło się za nim miasto. Marcin Ziółko, krawiec, człek sędziwy i poważny, w zastępstwie wójta zwołał całe mieszczaństwo. Wszystkie cechy przysłały starszych swych braci na ratusz, a on zagaił posiedzenie, z uczciwością czytając rozkaz królewski. Jak jeden mąż powstali wszyscy przeciwko Użewskiemu, że śmiał podobne oszczerwstwa kłamać. Jednogłośnie, rozebrawszy punkt za punktem, zeznali: Iż nic nie wiedzą o zbrodniach i przestępstwach, Rogalskiemu zarzuconych: owszem, że go mienią obywatelem miasta dobrym i wiernym, który dobrze się rządzi, jako rajca, i w zawiadowaniu spraw pospolitych okazuje szczególną biegłość i szczerość. Co wszystkim wraz i każdemu z osobna dobrze wiadomo, i co jak najpilniej zeznają.
To wystąpienie całego miasta w obronie Rogalskiego zasmuciło i zatrwożyło Użewskiego: widział, czem to pachnie. Udał się więc w pokorę do księdza opata Premonstratensów i do pana podwojewodzego, prosząc, aby się ujęli za nim i pogodzili go z miastem. Wysłuchali prośby obaj dostojnicy i zawezwali Rogalskiego do zgody. Chętnie przystał na zgodę, zdając się na sąd polubowny. Więc dobrano jeszcze pana burgrabiego z kilku mieszczanami i stanęła zgoda, na której na warunki w klasztorze, wobec księdza opata ułożone, obydwie strony przystały:
1) „Aby się w obec sądu polubownego przeprosili spólnie.“
2) „Toż czynić mają w sali radnej w obec panów radziec, uraz wzajemnych nie wspominając.“
3) „A któryby po przeproszeniu ważył się drugiego słwoy nieuczciwemi nastąpić, urażony, obwieściwszy urazę, będzie miał prawo do zakładu niżej wyrażonego, bez apellacyi.“
4) „Protestacye wszelkie, tak tuteczne miejskie i grodowe, jako też trybunalskie lubelskie i procesy zadworne, każden sobie aby poznosili i unieważnili.“
5) „Ichmość sędziowie polubowni, mając władzę poddaną sobie od stron do tej ugody, wynaleźli zakład: Gdyby która strona nie dotrzymała warunków tych, przepadać ma na kościół św. Ducha 200 złp. nieodpuszczenie, a drugi 200 złp. do kościoła św. Małgorzaty, tylekroć, ilekroćby razy który nie dotrzymał tej ugody pojednawczej. Co dla lepszej wiary Ichmość podpisują, i dla większej mocy do ksiąg miejskich obie strony urażone tę ugodę podpisawszy, poddać powinni.“
Krzysztof z Morska Morski[54], opat sandecki. Marcin z Wielogłów Wielogłowski, podwojewodzy krakowski.
Tobiasz Jakliński, zamku sandeckiego burgrabia. Jędrzej Adamowicz, Tomasz Pytlikowicz, Maciej Pleszykowicz, Wojciech Łopacki, Jan Zięba, rajce sandeccy.
Stanisław Rogalski. Paweł Użewski.
Ugodę tę do akt miejskich wnieśli: Wielebny Drozdowicz, przeor, i brat Wojciech Wincentowicz, pisarz zakonu Premonstratensów u św. Ducha, na trzeci dzień po Narodzeniu N. M. Panny 1631 r.[55].
Dla uzupełnienia rzeczy o sądach polubownych, w których duchowieństwo i szlachta ważną odgrywali rolę, przytoczę jeszcze niektóry wypadek.
Jan Zięba, rzeźnik sandecki, wiele o sobie trzymał. Stąd też był zwadliwym i wyniosłym, pragnął powszechnego poważania, a nie zarabiał na nie rozumem i sercem, ale popędliwością zarozumiałą: przyczem pchał się wszędzie na pierwsze miejsce, mianowicie w kościele. W jedną niedzielę 1632 r. szła procesya nieszporna naokoło kościoła farnego. Według pobożnego obyczaju polskiego, wójt i burmistrz, jako główne osoby w urzędzie miejskim, mieli ten zaszczytny przywilej prowadzenia księdza, niosącego Przenajśw. Sakrament, i wspierania go pod ramię. Tylko wiekiem i poważaniem najgodniejsi rajcy i ławnicy przypuszczani byli do tej usługi kościelnej. Kiedy więc procesya uszykowała się i miała wyruszać z kościoła, sławetny Tomasz Pytlikowicz zawezwał Jakóba Poławińskiego do asystencyi, i opuściwszy radziecki ławki, zbliża się ku ołtarzowi. Ni z tego ni z owego wyrywa się Jan Zięba, i przystąpiwszy, bierze księdza celebransa pod ramię. Pytlikowicz musiał wraz z nim księdza prowadzić i ledwo tłumił oburzenie w sobie, patrząc, jak ten się nadyma i wynosi. Poławiński zawstydzony odszedł, Pytlikowicz zaś nie mogąc ścierpieć tego, wymawiał Ziębie bezczelność jego. Gburowaty Zięba nie tylko że mu odpowiedział, ale rozdąsawszy się, miał ochotę wadzić się w najlepsze. Poławiński najprzód, za nim zaraz Pytlikowicz wyszli z kościoła, a Zięba gniewny tuż za nimi. Spostrzegł to Imci pan Władysław Jordan, więc go zatrzymał, mówiąc: „Słuchajcie jeno panie Zięba! trzeba mi was!“ Tym sposobem przerwał zwadę.
Pytlikowicz zapozwał Ziębę przed urząd, który, uznając sprawę za pilną, nie dozwolił zwłoki. Wdali się jednak w to ludzie poważni duchowni i świeccy, i złożono sąd polubowny. Ks. Bartłomiej Fuzoriusz, kustosz kollegiaty, ks. Jan Witaliszowski, wikary, wraz z Marcinem Wielogłowskim, podwojewodzym krakowskim, i Stanisławem Rogalskim, burmistrzem, sądzili sprawę. Uznano Ziębę winnym ubliżenia powadze urzędowej wójta i radziec, a przytem obrazy domu Bożego. Zasądzono go więc na 20 grzywien winy, którą ma natychmiast złożyć na potrzeby kościoła kollegiaty; na dwa tygodnie więzienia za kratą; na przeproszenie całego urzędu miejskiego, a wkońcu na szczególne przeproszenie wójta Pytlikowicza w kościele[56]. Musiał się Zięba wyrokowi poddać, nie poprawił się jednak!
W uroczystość Wszystkich Świętych 1633 r., wierny swym grubym obyczajom Zięba, zasiadł miejsce zostawione wójtowi, który spóźnił się nieco do kościoła. Nadchodzi Pytlikowicz, a on, niby nie zważając, rozpiera się na jego miejscu. Więc wójt zniecierpliwiony mówi: „Umknij się stąd! niegodzieneś tu siedzieć!“
— „A cóż ja to gorszego od drugich, żem niegodzien?“
— „Boś kradzione woły u siebie przechowywał“, mruknął Pytlikowicz!
— „A tyś kradł podymne!“...
Wielmożny Stanisław z Kaszyc Kaszycki spojrzał na nich ostro, więc dali spokój na razie. Niebawem zaskarżył Zięba Pytlikowicza, a pan Kaszycki zeznał, co słyszał, i wszczęła się zacięta sprawa.
Pytlikowicz dowiódł prawdziwości zarzutu swego, gdyż w istocie Marcoń, czeladnik Zięby, ukradł woły w Mochnaczce w r. 1630, z których jednego gniadego odszukano później w mieszkaniu Zięby[57]. Zięba zaś zarzucał Pytlikowiczowi sfałszowanie rejestrów poborowych[58], przez co całe miasto poruszył i wznowił dawną sprawę Jędrzeja Trębskiego, straconego w r. 1624 za kradzież podymnego poboru. Zeznał dalej, iż zostało wtedy nadwyżki złp. 75, zawezwał cechmistrzów, majstrów i biednych komorników przedmiejskich, i zeznawali pod przysięgą, ile dawali poboru a ile od kwitu. Zeznawali też, iż im Pytlikowicz groził był zamknięciem za kratę, jeżeli który dać nie chciał, co żądano. Niektórzy aż suknie zastawić musieli. Lecz cała ta sprawa dawno już była umorzoną i zapomnianą, a Jędrzej Trębski za sprzeniewierzenie się i zdzierstwa odpokutował haniebną śmiercią[59]. Jedno tylko Trębski zarzucał Pytlikowiczowi i ówczesnym rajcom w bronie węgierskiej, którędy go prowadzono na śmierć, wołając: „Oj urzędzie, urzędzie! gdybyś mnie był karał lepiej, nie przyszedłbym ku takiej śmierci!“...
Trudno więc było obwiniać Pytlikowicza, który wówczas, sam uwięzion w tej sprawie, wywiódł się z winy.
Mimo to zapadł wyrok potępiający Ziębę wraz z Pytlikowiczem. Ten ostatni odwoływał się do wyższego prawa i chciał walczyć zawzięcie. Więc znowu wdali się w tę sprawę pośrednicy, szlachta i duchowieństwo, wzywając do sądu polubownego i roztrząsając ich sumienie. Zdali się obaj na ich wyrok, który wypadł surowo: Obaj mieli odsiedzieć więzienie czterotygodniowe — Zięba jako młodszy za kratami, wójt zaś w izbie sądowej. Za obrazę zaś domu Bożego mieli się obaj nawzajem przeprosić w kościele i wspólnie błagać Boga o przebaczenie[60].







  1. Prawo magdeburskie (jus municipale magdeburgense) zwano też prawem saskiem, (Speculum Saxonum). Najstarsze dokumenta zowią prawo saskie teutońskiem, t. j. niemieckiem albo też średzkiem (jus sredense) od miasta śląskiego Środy (Neumarkt, Novum Forum), które już w r. 1214 otrzymało toż prawo.
  2. Z franc. château lave, męczarnia, katusza.
  3. Sądy zadworne asesorskie odbywały się pod przewodnictwem kanclerza, z udziałem asesorów z kancelarii królewskiej i od stanów.
  4. Przed rokiem 1643 czytam w księdze wydatków miejskich: „Pan Jerlicz z 8 sługami Stan. Lubomirskiego, wojewody krakowskiego, przywieźli czterech zbójców. Stracono 3 zbójników — instygator na dwóch instygował, zaco za pozwoleniem wójta dostał 2 złp.“ Podobnych zapisków nie mało.
  5. Pręgierz — słup stojący przed ratuszem, pod którym kat ścinał głowy skazanych na śmierć i smagano przestępców. Do słupa tego przywiązywano oszustów dla pokazania ich ludowi i winowajców skazanych na hańbę publiczną, na piętnowanie lub „wyświecenie“ czyli wygnanie z miasta.
  6. Distributa f. 152—153.
  7. Distributa f. 76.
  8. Kołaczkowski: Wiadomości o fabrykach i rękodziełach w dawnej Polsce. Warszawa 1881, str. 16. — Łepkowski: Broń sieczna. Kraków 1857, podaje rysunek miecza katowskiego bieckiego cechu katów (w magistracie Biecza).
  9. Distributa f. 76. — Czasami posyłano po mistrza aż do Sandomierza lub do Kesmarku na Spiżu.
  10. Actum in praetorio sandecensi fer. VI. post fest. conversionis sancti Pauli proxima die 31. Januarii A. D. 1653. Acta Scabinalia T. 64. p. 12.
  11. Roskovány w dyec. koszyckiej na Węgrzech.
  12. Actum in praetorio sandecensi fer. II. ante fest. s. Joan. Baptistae A. D. 1654. Act. Scabin. T. 64. p. 27.
  13. Distributa f. 195.
  14. Judicium expositum de necessitate bannitum celebratum in praetorio sandecensi per advocatum et 7 scabinos juratos fer. II. post dominic. exaudi proxima A. D. 1655. Act. Scabin. T. 64. p. 50.
  15. Krajczym koronnym był wówczas Konstanty Lubomirski, starosta grodowy sandecki.
  16. Judicium necessario bannitum expositum in praetorio sandecensi fer. IV. ante fest. s. Joannis Bapt. proxima A. D. 1657. Act. Scabin. T. 64. p. 98.
  17. Act. Scabin. T. 64. p. 109, 113.
  18. Act. Scabin. T. 64. p. 274.
  19. Act. Scabin. T. 64. p. 312.
  20. Act. Scabin. T. 64. p. 320.
  21. Zdarzyło się nieraz, że narzeczony swej narzeczonej, albo odwrotnie narzeczona swemu narzeczonemu mogła uprosić uwolnienie od kary śmierci. W Niepołomicach Teresa Kącka, córka Józefa Kąckiego, tamtejszego obywatela, podłożyła ogień (1689 r.) w dwóch domach. Zgorzał Wojciech Nawrocki i Benedykt Włodarczyk. Oskarżona przyznała się dobrowolnie, że nie uczyniła tego z namowy ludzkiej, ani z namowy młodzieńca, co się jej zalecał, jeno w szaleństwie, bo się jej coś w głowie stało. Została zato skazana na ścięcie w rynku pod pręgą. Wyrok podpisał Stefan Karmiński, starosta wiśnicki. Poczem następujący dołączony dopisek: „Ponieważ ta panna z Niepołomic skazana na gardło, ale że mnie zaszły wielkie instancye, tak duchownych jako i miejskich osób, tudzież całego miasta: Tedy poważąjąc instancye te tak poważne, daruję ją gardłem, z tą jednak kondycyą, żeby poszła zaraz do kościoła z tym młodzieńcem, który ją odprosił i o jej dożywotną przyjaźń konkurował, ażeby z sobą w kościele świętym ślub wzięli. Co utwierdzam ręką własną. Stefan Karmiński, starosta wiśnicki.“ (Nowy Wiśnicz — Acta nigra malefactorum).
  22. Judicium criminaliter bannitum in squalidioribus carceribus praetor neosand. Act. Scabin. T. 64. p. 385—387.
  23. Act. Scabin. T. 64. p. 475.
  24. Judicium necessario bannitum in praetorio sandecensi fer. VI. post dominic. exaudi proxima A. D. 1657. Acta Scabin. T. 64. p. 73.
  25. Act. Scabin. T. 64. p. 338.
  26. Act. Scabin. T. 64. p. 353, 509.
  27. Act. Scabin. T. 22. p. 270.
  28. Act. Scabin. T. 64. p. 333, 385, 448, 350, 491.
  29. Act. Scabin. T. 64. p. 302, 322, 429, 455.
  30. Distributa f. 84.
  31. Żele t. j. małe kotły już za Jagiellonów były w używaniu konnicy polskiej.
  32. Petercyment — wino hiszpańskie.
  33. Altembas — materya jedwabna grubo tkana ze złotem; w tureckim altyn = złoto, bas = materya.
  34. Muchair — materya wenecka, turecka, niemiecka.
  35. Act. Consul. T. 61. p. 56.
  36. Cętka — blaszka u pasa.
  37. Act. Scabin. T. 63. p. 81—95.
  38. Act. Scabin. T. 63. p. 115.
  39. Act. Scabin. T. 63. p. 618.
  40. W XVI. i XVII. wieku rządy świeckie, tak w katolickich jak i protestanckich krajach, tysiące mniemanych czarowników i czarownic sądziły i okrutnie ścinały, aż wreszcie w r. 1631 ks. Fryderyk Spee S. J. z wielką powagą wykazał głupotę i nieludzkość procesów o czary w swem gruntownem dziele: Cautio criminalis seu de processibus contra sagas. Drugie wydanie tego dzieła wyszło w Poznaniu w r. 1647.
  41. Act. Scabin. T. 22. p. 326.
  42. Distributa f. 26.
  43. Jest tu mowa o tym samym niedokończonym kościele w Nowym Sączu, który w r. 1732 Klaryski starosandeckie sprzedały OO. Pijarom, a ci podnieśli mury jego i przybudowali przy nim swoje kollegium. — W roku 1737 wypłacili Pijarzy za te niedokończone mury Klaryskom 3000 złp., jak świadczy osobny akt, oblatowany w grodzie sandeckim (Acta Castr. Rel. T. 159. p. 1011).
  44. Act. Scabin. T. 64. p. 399—419. — Cały ten tom z lat 1652—1684, o 521 str. in folio, wraz ze wszystkiemi zeznaniami winowajców jest nadzwyczaj ciekawy.
  45. Act. Consul. T. 26. p. 115.
  46. Act. Consul. T. 26. p. 154.
  47. Act. Consul. T. 26. p. 299.
  48. Dokładny opis tej staropolskiej zbroi podałem w tomie I. str. 57. nota 6.
  49. Szynal — gwóźdź do obijania szyn kołowych.
  50. Jan Stadnicki, dziedzic dóbr Janczowej w Sandeckiem, burgrabia zamku sandeckiego 1661—1683.
  51. Ex protocollo aetorum officii consularis neosandecensis an. 1680—1683.
  52. Pieczęć sądu komisarskiego sześciu miast (wymienionych w rozdziale III.) podaje Adam Chmiel. Wiadom. numizm. T. III. Kraków 1898, str. 342.
  53. Ex protocollo decretorum judicii provincialis supremi magdeburgensis castri cracoviensis. Na pieczęci, dobrze zachowanej, głowa otoczona gwiazdkami, w otoku napis: „Sigillum Juris Supremi Teutonici Castri Cracoviensis.“
  54. Rządził opactwem sandeckiem w latach 1620—1633, umarł w Krakowie 23. lut. 1633, jak świadczy Starowolski: Monum. Sarmat. p. 157.
  55. Act. Consul. T. 52. p. 191, 292, 301.
  56. Act. Consul. T. 53. p. 55, 57.
  57. Act. Consul. T. 53. p. 107.
  58. Act. Scabin. T. 54. p. 159.
  59. Act. Scabin. T. 22. p. 171.
  60. Act. Scabin. T. 54. p. 91, 108, 128.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Sygański.