Przejdź do zawartości

Gałązka dzikiej oliwy/Przyszłość Anglii

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor John Ruskin
Tytuł Gałązka dzikiej oliwy
Podtytuł Cztery odczyty: O pracy, handlu, wojnie i przyszłości Anglii
Redaktor Julian Ochorowicz
Data wyd. 1900
Druk Drukarnia A. T. Jezierskiego, Warszawa
Tłumacz Wojciech Szukiewicz
Tytuł orygin. The Crown of Wild Olive
Podtytuł oryginalny Four Lectures on Work, Traffic, War and the Future of England
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ODCZYT IV.

Przyszłość Anglii.
(Wygłoszony w Królewskim Instytucie w Woolwich, 14 grudnia 1869 r.).

Chętnie pozostawiłbym natchnieniu chwili, chociaż boję się, że nie znalazłbym odpowiednich słów — bo nie łatwo przychodzi mi znaleźć je nawet po namyśle, aby wam wyrazić, jak bardzo mnie cieszy pozwolenie przemówienia przed wami. Wstydzę się nieco pozorów, jakobym był zdolny powiedzieć wam taką jakąś prawdę, którejbyście wy sami o wiele głębiej niż ja nie czuli; ale zarazem doznaję przyjemności na myśl, że moje mniejsze doświadczenie i sposób życia, na próby nie wystawiany, jakoteż wolny od waszej odpowiedzialności, mogły mi zostawić nieco dziecięcej wprost władzy przyjścia wam z pomocą, i nadziei udzielenia tej pomocy ludziom, którzy tak wiele czynili w swem życiu, że nie mogli nie potknąć się niejednokrotnie.
I zaiste, nawet ten wśród nas, co ma najsilniejszą nadzieję, nie może nie zdradzać w wielu kierunkach obawy. Gdyż o jednem przynajmniej wiemy wszyscy aż nadto dobrze, to jest o tem, że znajdujemy się w przededniu wielkiego kryzysu politycznego, jeżeli nie politycznych zmian; że zbliża się starcie pomiędzy świeżo zrodzoną potęgą demokracyi a pozornie niknącą siłą feodalizmu, jakoteż inne jeszcze niemniej groźne starcia, a o wiele niebezpieczniejsze: pomiędzy bogactwem a biedą. Obie te walki uważa się zwykle za jednoznaczne, i prowadzi się je razem, bo pozornie wspólny interes łączy milionera z arystokratą w chwili oporu, stawianego masom, wołającym już to o chleb, już o wolność.
A jednakże trudno pojąć dwie bardziej odmienne walki. Bogactwo wcale do szlachectwa niepotrzebne, jest mu przeciwnie wrogie, do tego stopnia wrogie, że pierwszą cechą tych, którzy dali początek wielkim dynastyom świata, było ubóstwo, częstokroć wskutek złożonej przysięgi — zawsze wskutek wielkoduszności. A o każdym prawdziwym rycerzu w wiekach minionych powiada historya przedewszystkiem, że nigdy nie gromadził skarbów dla samego siebie.
Tak więc źródła bogactwa i szlachectwa nie są te same; przeciwnie, zasadniczo różne. Z drugiej strony przyczyny anarchii, oraz ubóstwa także nie są te same, lecz przeciwne sobie, gdyż zaiste obecnie widzimy obok siebie w jednym szeregu i pychę, powstającą przeciwko władzy, i nędzę, występującą przeciwko chciwości. Wspólne źródło nie istnieje to do tego stopnia, że wszelka anarchia jest poprzedniczką biedy, a dobrobyt bierze swe źródło w posłuszeństwie, tak, że stało się niepodobieństwem udzielić należnego poparcia porządkowi bez pozornego popierania krzywdy i niepodobieństwem bronić pretensyi ubóstwa bez pozornego bronienia rozwiązłości.
Niech mi więc wolno będzie naszkicować pobieżnie rzetelną istotę tych sporów, oraz ich przyczyny. Stańmy bądź co bądź wobec nagiej prawdy i rozstrzygnijmy odpowiednio do naszej mocy, po czyjej stronie należy się oświadczyć.
Po pierwsze. Przez jedenaście setek lat, od czasu jak Charlemagne włożył na swe czoło lombardzką koronę, wszystkie europejskie ludy zgodziły się chętnie na to, aby rządzili niemi zazwyczaj królowie — to jest pojedyńczy kierownicy jakiegokolwiek rodzaju. Ale przez ostatnich lat pięćdziesiąt zaczęły ludy podejrzewać, a ostatecznie nawet przyszły do przekonania, że na ogół biorąc, źle były rządzone przez swych królów. Wskutek czego powiadają one coraz wyraźniej: „nie miejmy odtąd królów; nie miejmy żadnego rządu.“
Powiedziałem, że musimy stanąć wobec nagiej prawdy, aby zobaczyć, co nam czynić należy. Prawdą zaś jest, że ludy były istotnie źle rządzone — że jak dotąd, nie wiele przemawia za ich władcami i że niewątpliwie wiele ludów spróbuje nowego systemu „bez władcy“ — a ponieważ to urządzenie będzie bardzo miłe dla wszystkich głupców, korzystne zaś dla ludzi występnych — a nie brak tych dwóch kategoryj, zajmujących ważne stanowiska w każdem społeczeństwie — przeto jest rzeczą możliwą, że eksperyment ich znajdzie szerokie zastosowanie, a świat może zechcieć wiele wycierpieć w nadziei poprawy i zachować swą wiarę w anarchię, bez względu na wyniki, przynajmniej dopóki je będzie mógł znosić.
A po drugie. Ludzie zaczęli podejrzewać, że pewna szczególna postać tych złych rządów w przeszłości polegała na tem, iż władcy zaprzęgali ich do spełniania całej potrzebnej pracy, a sobie zabierali wszystkie zarobki.
Jednem słowem, że to, co się nazywało rządzeniem ludźmi, oznaczało właściwie tylko noszenie pięknych sukien i spożywanie dobrego jadła na ich koszt. Przykro mi, ale muszę oświadczyć, że ta opinia ludzka jest całkowicie uzasadniona. Jeżeli wejdziecie w głąb rzeczy, to znajdziecie, że taka była struktura europejskiego społeczeństwa podczas panowania systemu feodalnego; społeczeństwo dzieliło się na chłopów, żyjących z pracy — księży, żyjących z jałmużny, i rycerzy, żyjących z rabunku; a w miarę jak ogół stanie się stopniowo świadomym tych faktów, stanowczo nie ścierpi, aby sprawy nadal w ten sposob były urządzane; wyszukiwanie zaś nowych dróg poruszy gwałtownie wszystkie umysły, zwłaszcza, że pierwszem przekonaniem inteligentnej części ludności jest to, iż gdy w przeszłości połowa narodu żyła w próżniactwie, to w przyszłości będą mogli tak żyć wszyscy.
Po trzecie wreszcie — a tu tkwi najgorsza faza kryzysu. Miniony system nierządu, zwłaszcza w ciągu ostatnich trzystu lat, stworzył wskutek swego niedbalstwa, szczególniej wśród niższych warstw klasę ludzi, którą bardzo trudno rządzić. System więc całkiem słusznie stracił ich szacunek, ale to najmniejsze nieszczęście. Najgorszem jest to, że niższe warstwy zatraciły naprzód zwyczaj, a potem zdolność szacunku — zatraciły samą zdolność poważania, która jest najcenniejszą częścią ludzkiej duszy.
W stosunku, w jakim znajdujemy istoty wyższe od siebie, na które spoglądamy z szacunkiem, ściśle w tym samym stosunku uszlachetniamy się sami i w ten sposób zyskujemy szczęście.
Gdybyśmy zawsze mogli żyć w obliczu archaniołów, bylibyśmy szczęśliwsi, niżeli żyjąc w obliczu ludzi, lecz gdybyśmy mogli żyć jeno w towarzystwie podziwienia godnych rycerzy i pięknych dam, to im byliby szlachetniejsi i jaśniejsi, i im więcej bylibyśmy zdolni szanować ich cnoty, tem czulibyśmy się szczęśliwsi. Przeciwnie zaś, gdyby nas skazano na życie wśród idyotów, niemych, pokoszlawionych i złośliwych, nie czulibyśmy się szczęśliwi wskutek własnej nad nimi wyższości.
Wszelka rozkosz i siła postępu ludzkości polega na znalezieniu przedmiotu czci i szacunku, wszelkie zaś poniżenie i nędza ludzkości zaczynają się od zwyczaju pogardy i lekceważenia.
Tymczasem wskutek ogólnie złych rządów, powtarzam, stworzyliśmy w Europie liczną ludność, która po za Europą jest jeszcze liczniejszą, ludność, co zatraciła nawet zdolność i pojęcie szacunku; — ludność, żyjącą jedynie uwielbianiem siebie samej — nie zdolnej ani do spostrzeżenia wokół siebie czegokolwiek pięknego, ani do pojęcia czegokolwiek cnotliwego powyżej siebie; ludność, która względem wszelkiej dobroci i wielkości nie żywi innych uczuć, jak tylko najniższe — obawy, nienawiści, głodu; ludność, do której lepszych instynktów apelować nie można, której liczba jest dla wszelkiej władzy niebezpieczna, której tak samo nie można oczarować, jak żmii, ani utrzymać w karności, jak muchy.
Panowie! takim jest kryzys, czas o nim pomyśleć. Postawiłem go przed waszemi oczyma w ogólnych i szerokich zarysach, ale czarnych zarysach. Zobaczmy teraz, czy nie znajdziemy jakich stron jasnych.
Zaledwie przedwczoraj w piśmie, które jest dosyć typowym wykładnikiem współczesnego konserwatyzmu i które wcale nie sprzyja strejkom, oraz innym sprawom tego rodzaju, zaledwie przedwczoraj znalazłem artykuł wstępny o takim lub podobnym tytule: „Co się ma stać z izbą lordów?“ — Tytuł ten uderzył mnie, gdyż zdawało się, że posuwamy się nawet szybciej, niż przypuszczałem, skoro takie pytanie postawiono jako przedmiot otwartej dyskusyi i to w piśmie, przeznaczonem głównie dla klas średnich i wyższych. Otwarta dyskusya, czyli też nie w każdym razie pora dyskusyi zbliża się. Cóż ma się stać z lordami?
Odpowiedź na to pytanie zależy od zdolności odpowiedzenia na drugie pytanie: „Jaki z nich pożytek?“
Niedawno temu naród bodaj wierzył, że zadaniem ich jest stawiać przeszkody uchwałom, aby dać czas do lepszego namysłu. Ale naród niecierpliwi się przeszkodami do uchwał; to też zapewne wcześniej lub później pomyśli o usunięciu tych kosztownych hamulców swej fantazyi.
Nie słyszałem zaś ani publicznie, ani prywatnie od żadnego z nich jasnego wyrażenia ich własnego sądu o swej pożyteczności, tak, że zdaje się być obowiązkiem wszystkich ludzi mówić im to, co nam nasz jasnowidzący nauczyciel, Carlyle, mówił przez laty, że zadaniem lordów jest rządzić krajem.
Jeżeli odpowiedzą temu zadaniu, kraj będzie rad zachować ich; jeżeli zaś nie, to stanie się z nimi to samo, co z innemi rzeczami, które utraciły zdolność przynoszenia pożytku.
Tu oto jest jedno pytanie, odnoszące się do kryzysu tak dla nich, jak i dla nas. Czy zechcą być istotnie lordami i dawać nam prawa — wodzami i prowadzić nas — książętami i dać nam początek prawdziwszej dynastyi, która za nic nie splami się chciwością i nie znieprawi niesprawiedliwością? Czyż sami upadli tak nizko, aby stracić w to nadzieję? Czyż są między nimi jeszcze tacy, którzy mogą wystąpić z odkrytem angielskiem czołem i powiedzieć: — O ile to odemnie zależy, będę rządził według całej siły, nie według zasady Dieu et mon Droit, ale według pierwotnej zasady, będącej okrzykiem wojennym: Dieu et Droit?
Wiem, że między nimi jest pewna ilość, — między wami zaś, żołnierze Anglii, jest wielu, którzy zdolni są do tego; to też w was pokładamy swoje zaufanie.
Ja, jeden z maluczkich waszego kraju, proszę was w ich imieniu — was, których nie nazwę już więcej żołnierzami, lecz bardziej odpowiadającą wam nazwą rycerzy, was, angielscy equites — ilu jeszcze jest was, błędnych rycerzy, gardzących wszelkiem niebezpieczeństwem — rycerzy cierpliwych ponad wszelką wytrwałość; ilu was jest, przestrzegających ciągle jeszcze dawnego i wiecznego celu stanu rycerskiego, jakim jest pokonywanie występnych i wspomaganie słabych?
Do tych, czy ich jest mało, czy wielu, my, lud angielski, wołamy o pomoc przeciw nikczemności i o panowanie nad wielkością mas oszukanych i opuszczonych, wykrzykujących tę nową ewangelię swej nowej religii: „Niech słabi czynią jak mogą, a występni, jak chcą.“
Słyszę, jak mówicie w głębi swych serc, nawet najdzielniejsi z was: „Minęły czasy na to wszystko.“ Panowie, to nie prawda. Przeciwnie, nadszedł czas na więcej, niż to wszystko.
Dotychczas żołnierze oddawali swoje życie za fałszywą sławę i za okrutną władzę. Teraz nastaje dzień, w którym muszą oddawać swe życie za prawdziwą sławę i za dobroczynną władzę; a praca znajduje się pod ręką każdego z was — tuż obok was — a środki do pracy włożono wam w ręce. Lud woła do was o kierownictwo, a wy stoicie bezczynni z nimi.
Sądzicie, że nie życzą sobie być kierowani, sprobujcie, określcie, co jest dla nich potrzebne, co zaszczytne; ukażcie im to, przyrzeknijcie zaprowadzić ich do tego celu, a pójdą za wami przez ogień. „Rządźcie nami“ — wołają jednomyślnie. Anglikami można jeszcze rządzić, bo są to ciągle jeszcze ludzie, a nie komary, albo węże. Kochają oni jeszcze drogi, po których dawniej stąpali i swych dawnych władców i swoją ziemię. Chcieliby chętnie żyć na niej, w jak największej liczbie, byleście im pokazali, jak żyć mają albo nawet, jak mają umrzeć, jak prawdziwi Anglicy.
„Żyć na niej w jak największej liczbie.“ Ilu według was mogłoby żyć? Iluby zdołało? Iluż chcecie, żeby na niej żyło? Pierwszym celem waszym, jako władców, jest powiększenie swej władzy; a w czemże tkwi potęga kraju? Czy chcecie mieć władzę nad jego kamieniami i chmurami, czy nad duszami? Co rozumiecie przez wielki naród, jeżeli nie wielką masę ludzi, dochowujących sobie nawzajem wiary, i silnych, i posiadających wysoką wartość? Liczbę możecie powiększyć tylko do pewnej granicy, bo wyspy wasze posiadają określoną przestrzeń, ale wartość możecie zwiększać bez granic. Wyspy wasze są małe; przypuśmy jednak, że wypadłoby wam zaludnić je przyjaciółmi? Moglibyście i to łatwo; musicie tak zrobić i to szybko, albo doczekamy się końca tej naszej Anglii, oraz jej wszystkich spraw.
Zaludnić tę małą wyspę prawdziwymi przyjaciółmi — ludźmi dzielnymi, mądrymi i szczęśliwymi. Czyż to rzecz tak niemożliwa po ośmnastu wiekach chrześciaństwa i po tysiącoleciu waszej własnej usilnej pracy, zaludnić tę małą biało-połyskującą skałę szczęśliwemi istotami, pomagającemi sobie wzajemnie?
Afryka, oraz Indye, wreszcie obficie nawodniona płaszczyzna brazylijska, są odpowiedniem miejscem dla rasy ludzkiej. Czyż nie dość tam miejsca dla bólu? Czyż i my musimy być tu dzikimi, wrogiem jeden dla drugiego, pozbawieni pokarmu i domostw, w łachmanach i pyle, bez nadziei, bez której żyją nas tysiące i dziesiątki tysięcy? Nie sądźcie tak panowie. Myśl, że to stan nieunikniony, jest wiarołomstwem; nie tylko wiarołomstwem względem Boga, ale i względem każdej stworzonej przez Niego istoty, względem każdego, postanowionego przez Niego prawa. Czyż mamy sądzić, że ziemia na to tylko została ulepiona, żeby się stać krainą tortury? I że nie może być na niej miejsca, gdzieby panowały pokój i sprawiedliwość?
Gdzież ludzie mają być szczęśliwymi, jeżeli nie w Anglii? Któż ma nas uczyć sprawiedliwości, jeżeli nie wy? Czyż nie jesteśmy najsilniejszą rasą ziemską?
Krew nasza jest nieznużona i niepokonana przez smutek! Czyż nie posiadamy historyi, o której nie możemy prawie pomyśleć, aby wbici w dumę, nie stać się bezczelnymi? Czyż możemy bez przekroczenia granic kurtuazyi względem innych narodów powiedzieć, o ile możemy być dumniejsi ze swych przodków aniżeli oni?
Wśród naszych dawnych monarchów wielkie zbrodnie zdarzały się często. Ale dzielność ich zgodnie z ich pojęciami i dobroczynność nie ginęły nigdy. Wojny Róż, które padły na naszą ziemię, jakby straszny cień karmazynowy, przedstawiają normalne położenie innych narodów; z drugiej strony zaś od czasów Heptarchii w dół dostarczyły nam wszystkie stany przykładów najróżnorodniejszych i najwznioślejszych cnót; minione wieki przekazały nam gromadę skarbów, której żaden mól nie zniszczy i którego nawet zdrada, gdybyśmy mieli stać się zdrajcami, nie splamiłaby.
I to jest naród, którym nie umiemy już więcej kierować, i to historya, której bieg mamy przerwać buntem, i to kraj, gdzie życie ma się stać trudnem dla uczciwego, a śmiesznem dla mądrego!
Katastrofa zaś ma się zdarzyć wtedy właśnie, kiedy zaczęliśmy czynić szybki postęp, przewyższający mądrość i zasoby przeszłości.
Miasta nasze są lasem przędzalni raczej, niżeli pałaców; a jednak ludziom brak ubrania. Przysypaliśmy popiołem każdy liść w angielskich lasach, a jednak ludzie umierają z zimna, zatoki nasze przedstawiają las okrętów kupieckich, a jednak ludzie umierają z głodu.
Czyjaż w tem wina? Wasza, panowie; wyłącznie wasza. Wy jedynie możecie ich nakarmić, wy odziać i doprowadzić ich umysły do właściwego stanu, bo wy tylko możecie rządzić — to znaczy: wy tylko możecie ich wykształcić.
Kształcić albo rządzić, znaczy zupelnie to samo. Kształcić to nie znaczy uczyć ludzi tego, czego nie wiedzą, to znaczy uczyć ich zachowywać się tak, jak się nie zachowują, a prawdziwe „przymusowe wykształcenie“, o które lud was prosi obecnie, to nie katechizm, lecz musztra; nie znaczy to uczyć młodzież Anglii kształtów liter i liczb, a potem dozwolić jej używać swej arytmetyki do oszustw, a literatury do rozwiązłości. Przeciwnie, jestto wprawianie ich w panowanie nad ciałami i duszami. Jestto bolesna, nieustanna i trudna praca, którą trzeba spełniać łagodnie, drogą strzeżenia, ostrzegania, przepisów i pochwał, ale przede wszystkiem drogą przykładu.
Przymusowe wykształcenie! Tak, niewątpliwie! „Idźcie na rozdroża i zmuście ich do przyjścia!“ Przymusowe! Tak, ale i bezpłatne.
Lud należy kształcić Dei gratia; ponieważ wy Dei gratia zostaliście wyznaczeni do uczenia go. Słyszę nieustannie dziwną mowę: „jak trudno skłonić lud do płacenia za edukacyę!“ Ba, to jasne! czy żądacie, aby dzieci płaciły wam za edukacyę, albo czy dajecie im ją za darmo? Nie oczekujcie od nich zapłaty za uczenie, chyba w formie stania się dobremi dziećmi. Dlaczegoż mielibyście spodziewać się od chłopa za jego edukacyę innej zapłaty, niż w formie stania się dobrym człowiekiem?
Wszakże to dostateczna chyba zapłata. Dostateczna zapłata dla chłopa, tak samo jak i dla nas. Bo to jest jeszcze jeden z naszych wielkich i powszechnych błędów, że ludzie myślą zawsze o edukacyi, jako o środku do życia.
Edukacya nie jest zyskownym interesem, lecz przeciwnie, kosztownym; bo nawet najlepsze jego rezultaty nigdy nie przynoszą korzyści w brzęczącej monecie; żaden naród nie zarabiał jeszcze na chleb swą wielką sztuką, albo wielką wiedzą. Lecz mniejszemi sztukami, czyli manufakturą i nauką praktyczną; jego szlachetna uczoność, szlachetna filozofia, szlachetna sztuka, muszą być zawsze kupowane, jak skarb jaki, a nie sprzedawane na utrzymanie. Nie uczymy się, aby żyć — ale żyjemy, aby się módz uczyć.
Powinniśmy wydawać na edukacyę narodową i osiągnąć przez nią nie więcej pieniędzy, lecz lepszych ludzi; mamy stworzyć na tych wyspach brytańskich możliwie największą ilość dobrych i dzielnych Anglików. Oni to mają być zyskiem.
Ale zkądże wziąć na to pieniędzy? Tak, to jest ważne pytanie; w narodowym kryzysie zajrzyjmy nietylko w nasze sprawy, ale i w nasze rachunki, aby dowiedzieć się, jak my corocznie wydajemy nasze pieniądze i co za nie dostajemy. Nie jest moim zamiarem poddać badaniu publiczne dochody; o tych my już teraz wiemy coś niecoś; ale postarajmy się roztrząsnąć pozycye naszych prywatnych wydatków i dowiedzieć się, co wydajemy i jak wydajemy.
Zacznijmy więc od edukacyi. Wszyscyście zapewne słyszeli przepyszny odczyt, wygłoszony niedawno przez kapitana Maxse w Sauthampton. Zawiera on jasne zestawienie faktów znanych obecnie odnośnie do naszych wydatków w tym kierunku. Okazuje się, że z naszych publicznych funduszów na każdy funt, wydany na edukacyę, przypada dwanaście bądź to na dobroczynność, bądź na kary; dziesięć milionów rocznie pochłania bieda i zbrodnia, a osiemset tysięcy wykształcenie. Otóż kapitan Maxse dodaje do tych dziesięciu milionów publicznych funduszów, wydanych na zbrodnię i niedostatek, mniej lub więcej przypuszczalną sumę ośmiu milionów na dobroczynność prywatną. Według mnie, wyliczenie to jest o wiele niższe od prawdziwego stanu rzeczy, ale w każdym razie pomija najcięższą i najsmutniejszą formę miłosierdzia, to jest utrzymywanie przez pracujących członków rodziny nieszczęśliwych lub źle prowadzących się osób, które obecny porządek rzeczy pozostawia całkiem bez nadziei, jako ciężar dla innych.
Naprzód tedy pragnę dojść do pewnego, nie powiem przybliżonego, ale w każdym razie wielce pouczającego obliczenia, ilości rzeczywistego nieszczęścia i źle prowadzonego życia w naszym kraju. Następnie pragnę dosyć wiernego obliczenia naszych prywatnych wydatków na zbytki. Zdaje mi się, że nie wydamy publicznie więcej nad osiemset tysięcy rocznie na bezpłatną edukacyę ludzi. Teraz chciałbym wiedzieć, o ile możności jak najdokładniej, ile wydajemy prywatnie na bezpłatną edukacyę koni. Starajmyż się przynajmniej dla każdego konia wytrenować jednego jeźdzca; starajmy się, aby jeździec był co najmniej tak samo czystej krwi, jak i koń, więc nie dżokiej, lecz „chevalier“. Wydajemy więc osiemset tysięcy rocznie (a to zawsze nie mała kwota) na oszlifowanie szorstkich umysłów. Chcialbym teraz wiedzieć, ile wydajemy rocznie na szlifowanie kamieni; to znaczy, jak wielką może być roczna kwota naszych rachunków jubilerskich. Tyle płacimy za gratisowe kształcenie dzieci; a ileż za gratisowe ukształcenie dyamentów, i co przynosi lepszy dochód: polerowanie umysłów, czy węgla? Zestawmy te dwie pozycye z niejaką szczerością, jakoby kilka innych tego samego rodzaju. Uczyńmy to publicznie. Nie powinniśmy się wstydzić tego, w jaki sposób wydajemy swoje pieniądze. Jeżeli prawica nie ma wiedzieć, co czyni lewica, to nie dlatego, żeby spłonęła wstydem, gdyby się dowiedziała.
To więc jest pierwszą rzeczą, którą uczynić trzeba. Niech każdy, życzący dobrze krajowi, złoży mu roczny rachunek swego dochodu, jakoteż z głównych pozycyj rozchodu, albo, jeżeli wstydzi się to uczynić, niechaj biednym nie wyrzuca ich ubóstwa, jakby zbrodni, i nie zaprzęga do tłuczenia kamieni, dla powstrzymania ich od zbrodni. Tracić pieniądze jest częstokroć zbrodnią, ale zyskać je źle, jest zbrodnią jeszcze większą, wydać źle największą.
Wy, lordowie Anglii, nie chcecie podnieść biednym zarobków, jakie im wypłacacie, ponieważ, powiadacie, że nierozsądnie je wydają. Złóżcież im przeto rachunek z zarobków, jakie oni wam dają, i pokażcie im swoim przykładem, jak mają wydawać swoje zarobki rozsądnie do ostatniego grosza.
Zaiste, czas już uczynić kwestyę wydawania pieniędzy przedmiotem wykształcenia klasy roboczej, ponieważ, panowie, musimy udzielić tej instrukcyi, bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie. Dawaliśmy ją ubiegłych lat, a teraz ganimy nasz lud zato, że zbyt był pojętny i ulegly, i za dobrze skorzystał z naszej nauki.
Zaledwie kilka dni temu otrzymalem list od żony pastora wiejskiego, człowieka uprzejmego i ze zdrowym rozsądkiem, który doznawał umysłowego niepokoju z powodu, że ci właśnie, którzy w lecie najwięcej zarobili, w zimie zgłaszali się do niego w niedostatku. W niedostatku i w burzliwem usposobieniu, gdyż ich metoda wydawania zarobków w peryodzie powodzenia polegała na wysiadywaniu przez dwa dni w tygodniu w oberży i na żłopaniu wina nie puharami, lecz cebrzykami.
Otóż panowie, któż ich nauczył takich sposobów zabawiania się? Trzydzieści lat temu, jako całkiem niedoświadczony nowicyusz, udałem się na pierwszą uniwersytecką kolacyę; na pierwszem miejscu siedział wiele obiecujący szlachcic, posiadający zadziwiające zdolności, obecnie zabite paraliżem; wpośród nas staly nie cebrzyki wprawdzie, ale czary wielkości cebrzyków; nabieraliśmy też napoje warząchwiami. Tam to (ponieważ takie rozpoczynanie studyów uniwersyteckich było przymusowe) nabierałem sobie całą warząchwią poncz zamiast klaret, ponieważ w ten sposób mogłem niespostrzeżony wlać wszystko za kamizelkę zamiast w gardło, i zostałem do końca uczty i pomagałem wynosić czterech kolegów (z tych jeden był synem przełożonego kolegium) po schodach głową na dół do domu.
Takie rzeczy nie dzieją się już więcej, ale owoce ich pozostały i pozostaną przez czas jeszcze długi. Robotnicy, których nie możecie dzisiaj uchronić przed piwiarniami, są jeno zanadto dobrymi uczniami dżentelmanów, którzy mieli zwyczaj zabawiania się w jadłodajniach. Dżentelmani wcale nie uważali za stosowne zmniejszać swych dochodów dla poprawienia swych własnych obyczajów, i wierzajcie mi, że lekarstwo na pijanego robotnika nie leży w zmniejszeniu jego zarobków, lecz w naprawie umysłu.
I zaiste, jeżeli nie widzimy jeszcze całkiem jasno, jak mamy postępować z grzechami naszych biednych braci, to jest rzeczą możliwą, że przyćmienie naszego wzroku może mieć jeszcze inne przyczyny, które dadzą się wykluczyć. Mamy dwa przeciwne sobie okrzyki partyj liberalnej i konserwatywnej, które są słuszne i mogą służyć za hasła. Z ich strony: „niech każdy człowiek ma otwarte pole“; z waszej strony: „niechaj każdy zajmuje swoje stanowisko“. Tak, zaiste, niech każdy zajmuje swoje stanowisko zupełnie do niego uzdolniony. Patrzcie, aby otrzymał to stanowisko z Opatrzności Boskiej, a nie przez opatrzność swej rodziny. Niechaj duchowni lordowie wyrzekną się świętokupstwa, a już my, laicy, uporamy się za nich z heretykami. Niech lordowie świeccy zerwą z nepotyzmem, a już my staniemy za nich w obronie ich autorytetu. Wy, żołnierze, wydawajcie dla nas wojskową gazetę, w której będą codzień podawane przyczyny awansów, gazetę, któraby nam poprostu powiedziała, ile razy kto zostanie przeznaczonym na nową pozycyę, jaka była jego poprzednia służba i zasługi, na czyje poszedł miejsce i z jakiej racyi; wam to zawsze sprawi zadowolenie, a dla nas może być czasami korzystne; a wtedy, jeżeli okaże się rzeczywiście potrzeba dyskusyi nad zmniejszeniem zarobków, zaczynajmy zawsze nie od zarobków klas pracujących, ale od zarobków klas próżnujących. Niech istnieją honorowe tytuły, jeżeli ludzie lubią je; ale niechaj nie będzie honorowych dochodów.
Tyle o haśle pracodawcy: „każdy na swojem stanowisku“. A teraz o haśle robotnika: „niech każdy człowiek ma otwarte pole“. Pozwólmy sobie za nich na małą poprawkę i powiedzmy: „Niech każdy człowiek posiada pewność.“ Pewność, że czyniąc dobrze, będzie honorowany i wspierany, i awansowany w stopniu, zgodnym z jego zdolnościami i spokojem jego duszy; pewność, że czyniąc źle, będzie sprawiedliwie osądzony i słusznie ukarany; poprawiony, jeżeli to możliwe; jeżeli zaś nie, to potępiony, oto właściwy wykład republikańskiego hasła: „Niech każdy człowiek ma otwarte pole“. A z takim systemem rządu czystego, czujnego i sprawiedliwego możecie wziąć się do waszego wielkiego problemu narodowej edukacyj, czyli innemi słowy — narodowej pracy. Gdyż wszelka edukacya zaczyna się od pracy. Co myślimy, co wiemy, albo w co wierzymy, to jest ostatecznie malego znaczenia. Jedyną ważną rzeczą jest to, co robimy; to też dla mężczyzny, kobiety lub dziecka pierwszym punktem wykształcenia jest skłonić ich do jak najlepszego postępowania. Prawem dobrej ekonomii jest zawsze dobrze działać, a tembardziej udoskonalać każdą żywą istotę! To też, jeżeli biedak przychodzi do was, prosząc o chleb, pytajcie go niezwłocznie: Jakie posiadasz uzdolnienie? Co umiesz robić najlepiej? Czy umiesz wbić gwóźdź w drzewo? Idź w takim razie i napraw płoty parafialne. Umiesz układać cegłę? Napraw mury tych domów, w które wiatr się wciska. Czy możesz udźwignąć łopatę ziemi? Zatem przekop to całe pole na trzy stopy w głąb. A możesz dźwigać na barkach ciężary? Stań u spodu tego wzgórza i pomóż przeładowanym koniom. Czy umiesz kuć żelazo lub rzeźbić kamień? Zamień ten poszarpany brzeg na przystań i zmień te ruchome piaski na żyzny grunt. Wlej życie wszędzie tam, gdzie była śmierć, oto będzie twoja praca, oto twój przytułek parafialny, to twoja edukacya. Tylko tak, a nie inaczej możemy zaradzić istniejącej biedzie. Ale dla nieustannej edukacyi calego ludu i dla jego przyszłego szczęścia muszą wszyscy mieć takie zajęcie, jakiego potrzeba do rozwoju wszystkich palców, członków i mózgu; a zajęcie to można osiągnąć jeno pracą ręczną, której istnieją cztery wielkie działy: praca na ziemi, na morzu, w sztuce i na wojnie.
O dwóch ostatnich nie mogę dziś mówić, a o dwóch pierwszych tylko bardzo zwięźle.
I. Ręczna praca na ziemi, to praca rolnika i pasterza; uprawiać ziemię i hodować stado, to pierwsze zadanie człowieka i ostatnie także, to edukacya najszlachetniejszych prawodawców, królów i nauczycieli; edukacya Hesyoda, Mojżesza, Dawida i całej rzetelnej potęgi Rzymu, oraz jego subtelności, była to duma Cincinnata i natchnienie Vergilego. Ręczna praca na ziemi i jej żniwa ze śpiewem zebrane; nie zaś praca parowej machiny na ziemi i żniwo, zebrane przy odgłosie parowej piszczałki. Ta fujarka owczarska i ta symfonia pasterska nie będą akompaniowały głosowi proroka. Czy wiadomo wam, że niedawno w Cumberland, w głównym pasterskim okręgu Anglii, we własnej siedzibie Wordswortha, procesya włościan zaopatrzyła się na uroczysty dzień w pług parowy z piszczałką, zamiast muzyki!?
Bądźcie cierpliwi, gdy przedstawię wam zasadę pracy maszynowej tak jasno i tak krótko, jak to tylko możliwe; jest to bowiem zasada, którą obecnie znać trzeba. Przypuśćmy, że właściciel ziemski potrzebuje dać zatrudnienie stu ludziom w swym majątku i że praca tych stu ludzi wystarcza, ale nie jest za wielka na to, aby uprawić całą jego ziemię i wydobyć z niej pożywienie dla rodziny właściciela i owych stu robotników. W takich okolicznościach jest on zmuszony utrzymywać wszystkich ludzi w umiarkowanym komforcie i może jeno przez oszczędność nagromadzić nieco dla siebie samego. Ale, przypuśćmy, że wymyśli maszynę, która z łatwością wykona pracę pięćdziesięciu ludzi, pod nadzorem jednego tylko człowieka. Wygląda to na wielki postęp cywilizacyi. Farmer każe sobie oczywiście zbudować maszynę, oddali pięćdziesięciu ludzi, którzy mogą umrzeć z głodu, albo wyemigrować, dokąd im się podoba, on zaś może zatrzymać sobie całą połowę produktów swego majątku, która przedtem musiała iść na wyżywienie robotników.
Oto jest istotne i nieustanne działanie maszyny wśród nas w dobie obecnej.
Otóż naprzód otrzymujemy odpowiedź, że nikt nie może wistocie zatrzymać sobie połowy produktów z majątku, ani też nie może ostatecznie zatrzymać nic po nad dział, przypadający na jednego człowieka; bogactwa jego muszą się kiedyś rozproszyć; musi utrzymać niemi kogokolwiek innego, jakkolwiekby je żużył. W głównych zarysach to prawda (chociaż nie zupełna), gdyż bogacze trwonią osobiście w zwyczajnych okolicznościach takie ilości jadła i opału, że wystarczyłyby one do podtrzymania wielu żywotów ludzkich.
Jednym z moich wielkich zbytków naprzykład są świece i spalam zapewne na swój własny użytek w ciągu zimy tyle świec, ileby wystarczyło do pocieszenia starych, a oszczędzenia młodych oczu jednej całej wsi, używającej kaganków.
Jednakże mimo to w głównych zarysach prawdą jest, że ludzie bogaci nie niszczą życia biedaków przez osobistą rozrzutność. Ale oto sposób, w jaki tego dokonywają.
Wróćmy do naszego farmera. Zamówił on sobie maszynę, która porusza się po nowożytnej Arkadyi piszcząc, skrzypiąc, czasami nawet eksplodując. Oddalił pięćdziesięciu ludzi, aby z głodu pomarli. W pewnej odległości od jego fermy jest druga, na której robotnicy pracowali na chleb w ten sam sposób przez uprawę gruntu. Maszynista posyła do nich i każe im powiedzieć: — Mam dosyć pożywienia dla was, chociaż nie będziecie ani kopać, ani orać. Mogę utrzymać was przy innych zatrudnieniach, niż orka ziemi; grabiąc jego zwir, znajdziecie nieco twardych kamieni, będziecie je mleć w młynach, aż póki nie dostaną połysku; potem każę z nich zrobić naszyjnik. Skopawszy łąki, znajdziecie delikatną glinę, z której zrobicie dla mnie porcelanowy serwis, resztę fermy obrócę na pastwisko dla koni powozowych, a wy będziecie pilnowali ich, inni zaś będą jeździli z tyłu za powozem z laskami w rękach, a za to ja was utuczę lepiej, niżbyście się mogli utuczyć sami za pomocą kopania ziemi.
Ale czyż nie mamy mieć dyamentów, ani porcelany, ani obrazów, ani lokajów, mógłby ktoś zapytać? Czyż wszyscy mamy być farmerami? Nie powiadam, co powinniśmy czynić, pragnę jeno wykazać z doskonałą jasnością naprzód to, co czynimy, a to, powtarzam raz jeszcze, jest wynikiem stosowania maszyn w tym kraju.
Zważcie wpływ tego na siłę narodową. Bez machin macie stu pięćdziesięciu ludzi zdolnych do obrony kraju. Tymczasem budujecie wasze machiny, skazujecie na śmierć głodową pięćdziesięciu z nich, tyluż z nich zamieniacie na szlifierzy dyamentów lub lokajów, a dla obrony narodowej przeciw nieprzyjacielowi macie i możecie mieć tylko pięćdziesięciu ludzi, zamiast stu i pięćdziesięciu, i to bardzo zobojętniałych dla was, jako wodzów, gdy reszta, to kamieniarze i lokaje — a przy tem wszystkiem pług parowy.
Oto jeden skutek maszyn, ale w każdym razie straciwszy tyle w ludziach, zyskaliśmy bogactwo; zamiast szczęśliwych dusz ludzkich, zyskaliśmy przynajmniej obrazy, porcelanę, konie i sami mamy się lepiej, niż przedtem.
Ale bardzo często przy mnóstwie pomysłów maszynowych nie osiągamy nawet tego rezultatu, nie jesteśmy z powodu maszyny ani odrobinę bogatsi, używamy jej tylko dla naszej zabawki. Bo zważcie, że wasz zysk w bogactwie zależy od ludzi, nie mających zatrudnienia i godzących się na śmierć głodową, lub na emigracyę.
Ale przypuśćmy, że nie zgodzą się biernie na śmierć głodową, lecz niektórzy z nich staną się zbrodniarzami i trzeba się nimi zaopiekować, oraz karmić ich za większe pieniądze, niż gdyby im dano pracę, a inni, biedacy, będą niespokojnego ducha i tak dalej — oto rzetelny wynik współczesnej mądrości i pomysłowości. Stu ludzi było uczciwie zajętych pracą na rok; ale nie podobał się wam widok istot ludzkich na waszem polu; wolicie raczej widzieć dymiący kocioł. Jako amatorowie, płacicie za tę przyjemność, a pięćdziesięciu ludziom pozwalacie zajmować się żebraniem, rozruchami i kradzieżą.
To też ziemię winniśmy uprawiać jedynie i wyłącznie pracą ręczną. Pracą ręczną zarówno pruć toń oceanu; zarówno dla pożywienia, jak handlu, albo wojny; unikajmy i tam pływających kociołków, lecz używajmy konopnej uździenicy i zaprzęgu z wiatrów.
Oto sposób, w jaki wzrosła potęga Wenecyi na Adryatyku, potęga Amalfi w jej błękitnej zatoce, potęga żeglarzy normandzkich od Przylądka Północnego do Sycylii, tak też wzrosło w przeszłości wasze własne dziedzictwo.
Uważajcie, w przeszłości. Na Bałtyku i na Nilu władza wasza już zniknęła. Maszynami zdążacie do czynienia odkryć; maszynami prowadzicie swój handel; staniecie się inżynierami, a nie żeglarzami; na morzu Północnem pokonywają was lody, na Nilu zaś w oczach bogów biją was piaski. Więc rolnictwo tylko przy pomocy ręki albo pługa, ciągniętego przez zwierzęta i pasterstwo winno stać się główną szkołą Anglików, a tę najbardziej królewską ze wszystkich akademij, macie otworzyć nad całym krajem, oczyszczając wasze wzgórza i wody, napełniając je wszelkiemi gatunkami przyrodzonych organizmów, drzew, ziół i zwierząt.
Cały grunt, pusty lub szpetny, winniście znów uczynić żyznym; musicie usunąć zrujnowane i opuszczone siedziby ludzkie; a w żadnej wsi i w żadnem mieście waszych angielskich posiadłości nie powinno być ani jednej dłoni, któraby nie znalazła pomocy, ani jednego serca, któreby nie znalazło pocieszyciela.
— Jakież to wszystko niemożliwe! — myślicie sobie zapewne. — Ah! Tak dalekie od niemożliwości, tak łatwe, tak naturalne, tak konieczne i, powiadam wam, że prędzej, czy później musi być wykonane. Jeżeli obecnie angielscy landlordowie ustalą w sobie to pojęcie, jeżeli wezmą swój lud do serca, zaufają jego lojalności i pokierują jego pracą, wtedy zaiste powstaną wśród nas znów książęta godni tronu naszej wyspy:

„Tego królewskiego tronu monarchów — tej złotej wyspy.
„Tej warowni wzniesionej przez naturę sobie samej. Przeciwko zarazie i pożodze wojny.
„Tego cennego kamienia, oprawionego w srebrnem morzu.
„Tej szczęśliwej rasy ludzkiej, tego małego świata.
„Tego drugiego Edenu, tego pół-raju.“

Ale jeżeli nie zechcą tego uczynić, jeżeli będą się wahali i zachowywali dwuznacznie, chwytając w strasznej katastrofie to tylko, co mogą jeszcze ukradkiem zachować dla samych siebie — to los ich bliższym jest, niż przypuszczają przeciwnicy, i smutniejszym od ich snów najśmielszych.
Oto, wierzajcie mi, praca, którą macie w Anglii wykonać; po za Anglią jest dosyć miejsca na wasze zachcianki. Czyż jej włości światowe tak są małe, że niema gdzie prząść bawełny, tylko w Yorkshire?
Wszak możemy organizować emigracyę w nieskończoność. Możemy tworzyć wojska z naszej awanturniczej i ambitnej młodzieży; możemy zaciągnąć ją do służby po za granicami ojczyzny, zakładając nowe siedliska władzy i ogniska myśli w nieuprawnych i niezajętych krajach; zachowując przytem pełny afekt dla kraju rodzinnego, niemniej wśród kolonistów, jak w bitwie; pomagając im szczodrą dłonią w czynieniu odkryć i w pokonywaniu wrogich im sił natury; zakładając siedliska wszelkich gałęzi manufaktury w klimatach i miejscowościach, najwięcej potemu się nadających; wreszcie doprowadzając siebie do harmonii z wrodzonemi zdolnościami każdej rasy, ze skarbami każdej tradycyi i każdej mowy.
A wtedy uczynicie Anglię ogniskiem nauk, sztuk i szczęśliwości świata. Pokryjecie jej góry pastwiskami, płaszczyzny zbożem, doliny liliami, ogrody różami. Sprowadzicie ze sobą razem w pokoju mądrych, czystych i szlachetnych tej ziemi, a przy pomocy ich słowa wywołacie w największej ciemności narodziny „Pierwszego tworu Boskiego, jakiem było światło.“
Wiecie czyje to słowa; słowa najmędrszego z Anglików. On, a z nim najmędrsi wszystkich wielkich narodów, mówili ludziom zawsze w tej nadziei, ale oni ich nie słuchali.
Plato, w dyalogu Critiasa, ostatnim, niedokończonym wskutek śmierci — Pindar, w miłosnem opiewaniu szczęśliwych wysp — Wergil w prorockiej dziesiątej eklodze — Bakon, w swej bajce o nowej Atlancie-More, w książce, która jako zanadto mądra, stała się przysłowiem głupców. Wszyscy oni wskazywali nam jednostajnie do osiągnięcia czego mamy dążyć; wskutek naszej głupoty niebiosa zniewoliły ich powiedzieć nam to jeno częściowo i parabolicznie, abyśmy im byli posłuszni.
Czyż nigdy nie posłuchamy słów tych mędrszych ludzi? Słuchajmy więc przynajmniej słów naszych dzieci — poszukajmy dla siebie siły w ustach naszych niemowląt i strzeżmy się, abyśmy ich nie zniewalali do szyderstwa, zamiast modlitwy, ucząc je co rano i wieczór prosić o to, co według naszej wiary nigdy nie będzie dane; to jest, ażeby wola Ojca, który chce, aby stworzenia Jego były sprawiedliwe i szczęśliwe — spełniała się jako w niebie tak i na ziemi.

KONIEC.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Ruskin i tłumacza: Wojciech Szukiewicz.