Frytjof (Tegnér, tłum. Wiernikowski)/Pieśń VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Esaias Tegnér
Tytuł Frytjof
Wydawca nakład tłumacza
Data wyd. 1861
Druk Jozafat Ohryzko
Miejsce wyd. Petersburg
Tłumacz Jan Wiernikowski
Tytuł orygin. Frithiofs saga
Źródło skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
PIEŚŃ VIII.
Pożegnanie.
Treść.
(Dumanie Ingeborgi. — Spóźnione przybycie Frytjofa. — Niepowodzenie powtórnych oświadczyn. — Przerażenie tyngu (sejmu). — Surowość Helga i wyrok na Frytjofa. — Zamiar ucieczki odrzucony przez Ingeborgę. — Walka miłości z obowiązkiem i honorem kobiety. — Pożegnanie. — Odjazd Frytjofa.)



»Świta! — a Frytjof dotąd nieprzychodzi:
Zkąd taka zwłoka? Wszak na grobie Bela —

(Miejscu obranem trafnie!) Tyng[1] gromadny
Musiał już los mój na wieki rozstrzygnąć!...
Jakże’m błagała! — ileż łez wylałam, —
Łez policzonych przez Freję na niebie! —
Nim roztopiłam lody nienawiści,
Co Frytjofowe krępowały serce,
I nim wymogłam, że przyrzekł ustąpić,
Że przyrzekł rękę znów ku zgodzie podać...
Twardy mężczyzna! kiedy jemu idzie
O honor (zwykle tak pychę swą zowie),
Niedba on wtedy, słabiej czyli silniej
Trąca o serce co go ukochało! —
Cóż jest kobieta — skronie składająca
Na łonie jego? — Jest-to mchu roślina,
Co się opoki czepia, blado kwitnie,
I tylko łzami nocy się pokrzepia!
Więc dzień wczorajszy losy me rozstrzygnął....
Wczorajsze słońce dzień ten zakończyło!
A on nie idzie!... Już gwiazdy na niebie
Jedna po drugiej blednieją i gasną —
I ze zgaśnięciem każdej, jedna z moich
Nadziei, w duszy blednieje i gaśnie!...
Nadziei? — jakich? — Bogowie Walhalli
Mnie nienawidzą — jam ich obraziła!
Nawet ten dobry bóg, co mię tu strzeże
I ten się gniewa! Tak! bo miłość ludzka
Nie jest dość świętą, aby przed oczyma
Niebian stawała; i wesele ziemskie
Nie jest dość zacne, aby się zjawiało
Tam, gdzie odwieczne mieszkają potęgi!...
Ale, niestety! gdzież są błędy moje?
Gdzie grzechy, zbrodnia? — Dobrotliwy Boże!
Wartaż dziewicza miłość srogiej kary?
Nie jest-że ona tak światłą, przejrzystą,

Jak źródło Urdy?[2] tak czystą, niewinną.
Jak Gefijony[3] marzenie poranne?
Słońce, gdy spotka rozkochaną parę,
Czyliż swój piękny wzrok od niej odwraca?
I Noc gwiazdzista, smutna Dnia wdowica,
Jakkolwiek tęskna, jakkolwiek bolesna,
Czyliż z uśmiechem przysiąg ich nie słucha?
Ma-ż być przestępnem pod stropem przybytku,
Co nie jest takiem pod sklepieniem Nieba?! —
Kocham Frytjofa! — tak! ilekroć sięgam
W przeszłość, ilekroć pamięcią w niej szperam,
Widzę, żem zawsze kochała Frytjofa,
Że miłość moja — rowiennica moja! —
Gdzie jej początek, niewiem; ba! nie pomnę,
Czy była w życiu mem choć jedna chwilka,
W którejbym jego nie nosiła w sercu! —
Jak owoc w koło swego ziarna rośnie,
Pełnieje i, pod promieniami słońca,
Nabiera barwy, dojrzewa, — tak właśnie
I jam pełniała, rosła, dojrzewała,
Około ziarna duszy mej — miłości.
Przebacz, Balderze! jak’em tutaj weszła
Z sercem mu wiernem, tak z wiernem ztąd wyjdę.
Nawet gdy Bifrost przekroczę, gdy stanę
Przed licem wielkich, nieśmiertelnych Asów,
Miłości mojej przed nimi nie skryję.

Owszem, ta miłość — córa niebios, w tarczach
Bożych swe światło roztoczy, a potem,
Wzuwszy strzeliste gołębicy skrzydło,
Przeleci przestwór nie mający granic,
I wpadnie w wieczne łono Alfadera,
Aby tam wrócić, zkąd na ziemię spadła. —
Czegóż więc marsczysz (jak mi świt to mówi)
Twe piękne czoło, Balderze? czyż w moich
Nie płynie żyłach, jak w twoich, krew boska,
Krew potężnego, starego Odyna?[4]
Czegóż wymagasz od swej siostry biednej?
Może ofiary z miłości? — tej tobie
Nie złożę nigdy — nie pomyślę o tem!
Bo miłość moja twego nieba warta!
Może ze sczęścia, co doczesne życie
Zmienia w raj krótki? o! z tego ci składam:
Sczęście od siebie odepchnę, odrzucę! —
I jak królowa, co swój płascz precz ciska,
Zostaje przecież królową — tak właśnie
I ja, czem byłam, czem jestem, zostanę!
Nigdy Walhalla wstydzić się nie będzie
Córy swej, która na spotkanie losu
Pójdzie jak rycerz i przed nim niezblednie!
Lecz ot’ i Frytjof! — Jak blady, jak dziki!
Stało się!!! moja rozgniewana Norna
Idzie z nim ku mnie! — Krzep’ się, serce biedne! —
Witaj Frytjofie!... Że los nie dopisał,
Widzę to jasno — czytam na twem czole.« —

Frytjof.
A run-że krwawych nie widzisz tam jescze,
Co głoszą krzywdę, wzgardę i wygnanie?


Ingeborga.
Ochłoń, Frytjofie, i powiedz jak było.
Przeczuć niesczęście umiałam oddawna
I też oddawna na wszystko’m gotowa

Frytjof.
Tyng się odbywał na mogile Bela. —
Tam, na zielonych jej stokach, przymknąwszy
Tarczę do tarczy, i podniosłszy miecze,
Stali już męże Północni, ścisłemi
Kurhan królewski opasując kręgi,
Z dołu do wierzchu, jeden ponad drugim.
Na sęskim głazie, jak złowiescza chmura,
Zasiadał dziki Helg i strzygł oczyma,
Jakby szukając krwi. Przy nim na głazie
Siedział tuż Halfdan — dziecie pełnoletnie,
I, nic nie myśląc, ze swym mieczem igrał. —
Więc wystąpiłem: »Królu Helgu! — rzekłem
»U granic kraju stoi Wojna — bije
»W tarczę czerwoną — ojczyźnie zagraża!
»Oddaj mi siostrę, ja ci dam to ramie,
»Które ci dzielnie w boju dopomoże —
^Skończmy niesnaski! — wierzaj, nie bez bolu
»Przychodzi mi się nienawidzieć ciebie:
»Konunga swego, Ingeborgi brata!
»Rozważ więc królu, i zarazem ratuj
»Serce królewny i koronę własną.
»Oto-ć prawica moja! klnę się Thorem,
„Że ją ostatni raz ku zgodzie wznoszę!« —
Ledwie tak kończę, gwar po całym Tyngu
Szerzy się — tysiąc mieczy w tarcze bije,
Na znak przychylnych dla mnie ludu chęci.
Wzlatuje odgłos pod same obłoki,
Które, jak gdyby radością przejęte,
Zdają się z góry, ku swobodnym mężom.

Co za słusznością obstają, uśmiechać!
Potem Tyng cały woła jednogłośnie:
»Oddaj mu siostrę, tę liliją smukłą,
»Tę najpiękniejszą dolin naszych córę,
»Bohaterowi najpierwszemu oddaj!« —
Gdy tak lud woła, patrzę: Piastun drogi,
Hilding sędziwy wychyla się z koła,
I w mądrej mowie, której zdania krótkie
I słowa, jakby sczęk mieczowy brzmiały,
Przemawia za mną; patrzę: Halfdan z miejsca
Wstaje swojego, ku bratu się zwraca
I błaga; ale daremne błagania!
Ginęły prośby, jak giną promienie
Dobrego słońca, kiedy głaz bezpłodny
Grzejąc, chcą z niego wydobyć roślinę.
Helg się bynajmniej na twarzy nie mieni —
Niechęć, odmowa z jego oczu świecą —
A zatem rzecze: »Możebym się jescze
»Nie wahał wydać królewnę za bonda,
»Lecz nie za ciebie, który świętokradzko,
»Kazisz świątynie boże! Córę Nieba
»Wart-że poślubić rozpustnik bezbożny?
»Mów przed narodem — nie tyż’eś znieważył
»Spokój Baldera? Nie tyż’eś, tej nocy,
»Gdy słońce zeszło z niebieskiego stropu,
»Nocną miał schadzkę z mą siostrą w kościele?
»Mów: tak, lub zaprzecz!« — Znów się Tyng porusza
I woła: »Mów: Nie! zaprzeczaj, Frytjofie!
»Wiara twym słowom — wszyscy tu jesteśmy,
»Ilu nas widzisz, dziewosłęby twoje!
»Mów Torstensonie! tu syn bohatera
»Rownie jest zacny, jak syn konungowy!
»Mów Nie — a piękna Ingeborga będzie
»Twoją na wieki!« — Na to odpowiadam:
»Chociaż od słowa jednego zależy
»Sczęście dni moich na ziemi, konungu.
»Przecież się nie bój. — Kłamstwem nie zdobędę

»Ani na Niebie, ani na tej ziemi
»Sczęścia żadnego! Siostrę twą widziałem
»I rozmawiałem z nią nocą w świątyni,
»Ale boskiego spokoju Baldera
»Nie znieważyłem!« Dalej mi nie dają
Mówić — Krzyk zgrozy po nad Tyng wzlatuje —
Ci, co najbliżej stali, odskakują
Odemnie, jakby od zarażonego!
A gdym się cofnął, już przesąd języki
Zkostlawił wszystkie, już spokojne lica,
Co tak przed chwilą nadzieją jaśniały,
Wapnem pobielił. Tak, wygrawszy zemną
Sprawę Helg srogi, natychmiast chrapliwym
I głuchym głosem (jakim niegdyś Wala[5]
Zbudzona z martwych, Odyna ostrzegła
O zgubie Asów, o tryumfie Heli),
Przemawia do mnie: »Idąc za przykładem
»Praojców, mógłbym dziś ciebie, Frytjofie,
»Wygnaniem — nawet samą śmiercią skarać;
»Ale być srogim nie myślę — chcę owszem
»Jak dobry Balder, którego’ś znieważył,
»Być miłosiernym. — Słuchaj więc wyroku! —
»Na morzu, co się w głąb zachodu ciągnie,
»Jest pasmo wysep, Efjezundem zwane:
»Tam jarł Angantyr panuje; on, póki
»Żył Bel, nasz ojciec, hołdował nam wiernie
»I słał daninę, a dziś jej nie płaci.
»Owoż popłyniesz przez spienione fale

»Do Efjezundu, po daninę, którą
»Musisz na jarle wymódz i tu złożyć. —
»Tę tylko karę wymierzam twej zbrodni!« —
Potem z uśmiechem dodaje szyderczym:
»Wprawdzie Wieść gada, że Jarl Efjezundu
»Jest ciężkoręki, że, jako wąż Fafnis
»Olbrzyni ów straszny, co go Sygurd zgładził[6])
»Na złocie sypia; lecz to rzecz zbyt błaha!
»Któż się poważy zajść drogę Wielkiemu
»Bohaterowi, którego świat zowie
»Sygurdem Fafnis-banem nowożytnym? —
»Odznacz się! — będzie to czyn szlachetniejszy
»Niż świętokradzkie kościoła plamienie,
»I uwodzenie dziewcząt! — Wrócisz latem,
»Jak tuszę, z chwałą — przynajmniej z daniną.
»W przeciwnym razie, ogłaszam cię tchórzem,
»I na wieczyste skazuję wygnanie!« —
Taki był wyrok, tak się tyng zakończył!

Ingeborga.
Jakiż twój zamiar?

Frytjof.
Wolnoż mi wybierać?
Król-że mej części wyrokiem nie związał?
Lecz ja, cześć moją wywiążę, chociażby
Jarł podłe złoto pchnął w głębie Nastrandu,[7]
Wywiążę! — jadę natychmiast po haracz.


Ingeborga.
Natychmiast jedziesz i dziś mię opusczasz?

Frytjof.
Ty jedziesz ze mną.

Ingeborga.
Frytjotie! co mówisz!
Z tobą? mam jechać? to rzecz niepodobna!

Frytjof.
Czemu? wysłuchaj wprzódy nim odpowiesz. —
Helg, brat twój mądry, widać niepamięta,
Że jarł Angantyr był zarówno twego,
Jak i mojego przyjacielem ojca;
Że może zechce dobrowolnie spełnić
O co poproszę; jeśli zaś nie spełni,
Toć mam u boku krasomówcę, który
Językiem ostrym przekonywa dzielnie!
Wtedy Helgowi wyszlę jego złoto,
I tem zasłonię nazawsze dni nasze
Od noża, którym król-obłudnik sięga!...
Potem, o piękna Ingeborgo! wzniesiem
Żagiel Ellidy nad nieznaną flagą!
Fale, kołysząc nas zlekka, przyniosą
Do spokojnego, przychylnego brzegu,

Który wygnaną miłość naszę przyjmie! —
Precz z tą Północą! z niedołężnym ludem
Co przed wyrokiem Dijarów[8] swych blednie,
Co świętokradzką pragnie zerwać dłonią
W świątyni ducha, kwiat mego istnienia!
O, klnę się Freją, zamiaru nie dopną!
Tylko niewolnik, przykuty do gleby.
Kędy się rodził tam umierać musi!
A jam człek wolny, wolny jak wiatr w górach!
Garść świętej ziemi z kurhanu Torstena
I takaż z grobu twojego Rodzica,
Nie wiele miejsca na okręcie zajmą —
Nic więcej, o! nic z ojczyzny nie weźmiem!
Luba! jest słońce inne, które nigdy
Jak nasze ponad śniegami nie blednie;
Jest niebo inne, piękniejsze, niż nasze:
Tam gwiazdy mnogie, bosko-jaśniejące,
Lubią zaglądać śród lutowej nocy
Do wawrzynowych gajów, kędy dwoje
Serc wiernych mieszka! — Podróże dalekie
Ojciec mój Torsten Wikingson odbywał —
Nieraz on siedząc z druhy u ogniska
W długie wieczory zimowe, rozprawiał
O Morzu-Greckiem, o pięknych ostrowach,
Co, jakby gaje zielone, z przezroczy
Wodnej wystają — Tam niegdyś (powiadał)
Silne, potężne pokolenie kwitło,
Tam żyli bogi w marmurowych gmachach
Dziś opusczonych. — A chociaż drożyny,
Co do nich wiodą, porastają trawą;
Choć nad runami, mądrości ich starej

Świadkami, dzikie kołysze się kwiecie;
Przecież wysmukłych kolumn śmiałe rzędy,
Bujną zielenią Południa obwite,
Wznoszą się jescze! Tam i ziemia przez się
Wszystko co trzeba człowiekowi rodzi;
Niesiane zboże samo przez się wschodzi,
Złote owoce goreją na drzewach,
A winogradne purpurowe kiście
Wiszą pod każdą gałęzią, tak pełne,
Tak słodkie, świeże, jak te twoje usta!...
O Ingeborgo śpieszmy w kraj ten święty!
Urządźmy dla się na falach południa
Północ niewielką, lecz piękniejszą od tej,
W której dotychczas tak smutnie żyjemy!
Tam pocieszymy Bogów zapomnianych
Sczęściem człowieka! — A gdy żeglarz jaki,
Z żaglem zwiniętym (burz niezna to morze),
Do wyspy naszej wieczorem się zbliży,
I z wód, oblanych purpurowem słońcem,
Wesoło spojrzy ku nam, wnet postrzeże,
Na wzniosłych stopniach świątyni, stojącą
Nową boginię, nową Freję (Freję
Tam Afrodytą zowią); tej bogini
Włos igrać będzie z zefirem południa,
A oko błyśnie świetniej niźli niebo! —
A kiedy z czasem kilka Alfów pięknych —
Dzieci kościelnych — to bóstwo otoczy,
Czyż nie pomyślisz, patrząc na ich twarze,
Że to swe róże wsczepiło Południe
W śniegi Północne? — Ingeborgo droga!
Widzisz, jak blizko stoi sczęście ziemskie
Dla serc dwóch wiernych! lecz je schwycić trzeba!
Schwycone pójdzie za niemi ochoczo
Na krańce świata, Wingolf[9] im zbuduje! —
Spieszmyż, Dziewico! Każde słowo, które

Trwonimy w próżnej rozmowie, wydziera
Kilka chwil sczęścia! — Już wszystko gotowe
Do drogi — skrzydło już Ellida wznosi,
I wiatr poranny wskazuje kierunek,
W którym natychmiast popłyniem, uciekniem
Od brzegów, kędy dziki przesąd włada.
Nie zwlekaj, Luba!

Ingeborga.
Mój drogi Frytjofie!
Mnie z tobą płynąć niewolno!

Frytjof.
Nie wolno?
Zemną? — dla czego? —

Ingeborga.
Ja niemam, niestety
Prawa do tego. Twój los inny wcale.
Tyś mąż sczęśliwy: tobie nikt na ziemi
Nie przewodniczy — kędy zechcesz, śmiało
Krok swój za piersią Ellidy posuwasz.
Twa jedna wola wydaje rozkazy
Dłoniom, co dzierżą rudel, co kierują
Biegiem okrętu po groźnej topieli....
Ze mną inaczej! mój los jest złożony
W prawicy obcej! która nie wypuści
Zdobyczy swojej bezkarnie, chociażby
We krwi tonęła! — Poświęcać się, jęczeć,
Usychać w długiej bez końca katuszy —
To jedno wolno konungowej córze!...

Frytjof.
Ojciec twój w grobie — możesz być swobodną
Skoro zażądasz!


Ingeborga.
Helg mi teraz ojcem —
Na niego spadła rodzicielska władza:
Tylko od jego woli, jego zgody,
Zależeć może Ingeborgi ręka.
Bo córa Bela nie porwie ukradkiem
Sczęścia, chociażby jak najbliżej stało.
Czemże kobieta byłaby, jeśliby
Więzy, któremi Alfader jej słabe
Jestestwo z Mocą złączył, targać śmiała?
Lilija wodna — to jej obraz istny!
Z falą, gdzie rośnie, wstaje i opada.
A przecież, żeglarz gdy przebieży po niej,
Niepostrzeżenie gdy łodygę przetnie,
Ginie, umiera — bo póki się trzyma
Piasku — dopóty kwitnie, i przejętym
Od gwiazd niebieskich — siostrzyc swoich — blaskiem
Jaśnieje cudnie, i dopóty sama
Wodom błękitnym przyświeca jak gwiazda!
Niech że się zerwie z tej podstawy hożej
Wnet zwiędłym listkiem, wiatrami miotana,
Błąkać się będzie po przestworze wodnym! —
Przeszłej tu nocy (nocy tej okropnej!)
Czekałam ciebie — aleś nieprzychodził.
Wtedy, poważne myśli — dzieci mroku —
Widziadła czarnowłose, mi się ciągle
Snuły przed okiem suchem, rozognionem,
Snu pozbawionem. — Balder, patrząc na mnie,
Strasznym ze źrenic gromem gniewu błyskał.
Wtedym ja, wtedy los mój obmyśliła:
Postanowiłam w ojczyźnie pozostać
I być ofiarą, którą dla ołtarza
Brat przechowuje! O! dobrze się stało,
Żeś nieprzychodził, żem ani o wyspach,
Ani o gajach, w których pokój mieszka

I kwitnie miłość, wtedy nie słyszała!
Kto wie, jak słabość daleko by zaszła?
Możeby wtedy marzenia uśpione
Z lat upłynionych, ocknęły się nagle,
I przemówiły do mej duszy słabej
Słowy, jakiemi siostra, lub kochanek
Przemawiać zwykli — Teraz, o, was teraz
Nie znam już, słodkie, czarujące dźwięki,
Niegdyś tak miłe! — Ja — córa Północy —
Cóżbym znaczyła pod niebem Południa?
Zbyt bladą jestem, abym stanąć mogła
Obok róż tamtych; — w duszy niemam barwy
Potrzebnej, aby nie spłonąć w tym ogniu,
Co tam goreje, — biedne oczy moje
Z wieczną tęsknotą patrzyłyby w stronę,
Kędy polarna gwiazda, jak stróż czujny,
Pilnuje z nieba mogił naszych ojców! —
Nie! jestem pewna: mój Frytjof szlachetny,
Ziemi kochanej, co go światu dała,
A której bronić, jak prawy syn, winien,
Nigdy nierzuci! — nigdy on, za miłość
Dziewczyny jakiejś, za rzecz taką błahą,
Rodowej sławy nie zaćmi, nie splami!
Cóż-bo jest życie, w którem Słońce przędzie
Corok te same dni, jeden po drugim?
Uszłoby ono kobiecie, lecz temu,
Kto zwie się mężem, a tem bardziej tobie,
Byłoby karą! — Wszak gdy wicher wpada
Na spienionego rumaka wodnego,
I wkrąg twej łodzi hasa nad głębiną,
Ty wtedy stojąc na pokładzie, lubisz
Ważyć śmierć z życiem; ty wtedy się tylko
Boisz o sławę, by jej nie utracić! —
Piękne ustronie, któreś mi malował,
Byłoby czynów twych, ledwie rozkwitłych,
Smutną mogiłą; — duch by twój i puklerz
Rdzą się pokryły. — Nie, nie! tak nie będzie!

Pieśniom ja skaldów i sagom nie wydrę
Imienia twego, ani dam zagasnąć
Sławie rycerza mego, w jej zaraniu!
Bądźmy rozsądni! Nie blednijmy słabo
Przed Norn potęgą! — i z rozbitej nawy
Nadziei naszych, wspólną cześć ocalmy!
Złóżmy ofiarę ze sczęścia ziemskiego
I siebie wzajem pożegnajmy!

Frytjof.
Czemu?
Czy, że bezsenność złamała ci ducha?

Ingeborga.
Trzeba twą sławę i moją ratować.

Frytjof.
Sława kobiety leży w sercu męża.

Ingeborga.
Kto nie szanuje, ten kocha niedługo!

Frytjof.
Kaprys nie daje prawa do szacunku.

Ingeborga.
Pełnić powinność, jest-to kaprys święty.

Frytjof.
Czemuż twa miłość nie walczyła wczora
Z tą powinnością?


Ingeborga.
I dzisiaj nie walczy!
Ale odpycha ucieczkę, jak zbrodnię!

Frytjof.
Konieczność zmusza.

Ingeborga.
To tylko koniecznem
Nazywam, co jest słusznem i szlachetnem.

Frytjof.
Słońce wysoko — czas ulata marnie!

Ingeborga.
Niestety! mój już uleciał — na wieki!

Frytjof.
Pomyśl-no, rozważ, i ostatnie słowo
Wyrzecz.

Ingeborga.
Jam wszystko z rozwagą wyrzekła.

Frytjof.
Gdy tak — bądź zdrowa, siostro Króla Helga!

Ingeborga.
Frytjofie! tak-że rozstaniem się z sobą?
Jużże u ciebie dla tej, która była

Dni twych dziecinnych przyjaciółką wierną,
Niema spojrzenia słodszego? i niema
Ręki łaskawszej, którąbyś jej podał,
Jej — niesczęśliwej, tak niegdyś kochanej?
Myślisz zapewna, że na różach stoję;
Że sczęście ziemskie z uśmiechem odpycham,
Że dobrowolną ręką, bez boleści,
Wyrywam z piersi nadzieję tak drogą!...
Nie byłżeś, powiedz, marzeniem porannem
Serca mojego? Nie twem-li imieniem
Radość, wesele mianowałam zawsze?
A co wzniosłego, szlachetnego w życiu
Spotkałam, czyż to mojemu się oku
Nie objawiało w twym obrazie lubym?
Za cóż chcesz kalać ten obraz tak święty?
Nie kalaj, błagam! i z biedną istotą,
Dzisiaj tracącą na wieki to wszystko,
Co w życiu kiedyś najdroższego miała,
Co skarbem swoim nazwałaby w Niebie,
Tak się nie obchodź, nie żegnaj, Frytjofie!
Ofiara moja zbyt ciężka, zbyt krwawa,
Aby niemiała do pociechy prawa!
Wiem, że mię kochasz — kochasz czule, stale
Wiedziałem o tem, gdy jescze jutrzenka
Życiu mojemu przyświecała; wiem też,
Iż pamięć o mnie nie odbieży ciebie
Przez długie lata! — Ale potem, potem
Sczęk broni boleść twego serca uśpi,
Wicher tęsknotę po falach rozmiecie....
I już nie siądzie ona obok ciebie
Przed rogiem miodu, który po zwycięztwie
Wychylać będziesz z drużyną waleczną.
Przecież gdy cisza roztoczy się nocna,
I w tłumie wspomnień z ubiegłej przeszłości
Stanie przed tobą jakie widmo blade
Dobrze znajome, i powita ciebie
Od miejsc kochanych, ty łatwo dostrzeżesz,

Że to widziadło jest cieniem dziewicy
Z chramu Baldera! Jakkolwiek on blady,
Jakkolwiek smutny stanie, ty go, błagam,
Precz nie odpychaj! owszem szepnij jemu
Kilka słów dobrych, przychylnych, — a nocne
Wietrzyki przyjmą je na skrzydła wierne
I tu przyniosą — Będzie to jedyna
Pociecha dla mnie! Bo tu tęsknej duszy
Nic nie rozerwie, nic bolu nie zmniejszy;
Owszem, tu wszystko, kędykolwiek spójrzę,
Tęsknotę zwiększy: — i ten strop wyniosły
Ciebie przypomni, — i ten obraz święty
Baldera, gdy nań spłynie księżyc z nieba,
Rysy twmj twarzy wskrzesi, — i zatoka
Powie, ilekroć pierś śmiałej Ellidy
Pruła jej toni, dopadając brzegu,
Na którym ciebie czekałam, — i gaj ten
Mnóstwo run wskaże, run z mojem imieniem,
Ręką twą ciętych! Lecz kora zarośnie
I imie zniknie! a to, jak chcą sagi,
Śmierć przepowiada! — Czy się Dnia zapytam,
Lub Nocy, kędy oglądali ciebie,
Nie dadzą żadnej odpowiedzi — nawet
Ocean, jeśli doń pytanie zwrócę,
Samem mi głuchem odpowie westchnieniem,
Które ku brzegom poszle — i rozbije!
Jednakże, kiedy zmrok w twe morze spadnie
Ja ci wieczorne poszlę pozdrowienie. —
Wespół z nim przyjmie chmura — okręt nieba —
I skargę czułą dziewicy — sieroty
Tu opusczonej! — Potem, siedząc smutna
Wdową po sczęściu, i w kir obleczona
W samotnej izbie, tkać będę lilije
Które los złamał, nim Wiosna swą kanwę
Wkrąg mej mogiły rozścielając, nowych,
Całych nie wytka! Lub pochwycę arfę

Wyleję z duszy boleść — i jak teraz
Gorzko zapłaczę...

Frytjof.
Wygrałaś, dziewico!
Lecz niepłacz — niepłacz! i przebacz mi gniew ten
A raczej boleść, co na chwilę szaty
Gniewu przywdziała; przy tobie w nich długo
Stać niepowinna — Ingeborgo luba!
Ty jesteś moją dobrą, błogą Norną!
Tylko szlachetna dusza wskazać może
Jaką iść drogą! Mądrość konieczności
Lepszego nad cię nie miała tłumacza!
O Walo[10] święta z różanemi usty!
Spełnię twą radę: rozstanę się z tobą,
Lecz nie z nadzieją, — tę zabieram z sobą
Na krańce morza, za progi mogiły. —
Pierwszych dni wiosny powrócę — O! wtedy
Już cześć ma będzie z hańby oczysczona:
Będzie spełniony rozkaz, będzie zmyta
Plama z nikczemnie narzuconej zbrodni! —
O, wtedy znowu spotkamy się z Helgiem:
Wytoczę sprawę — ale już nie prosić,
Jeno wymagać twojej ręki będę
Na tyngu, gdzie lud świetny oręż wzniesie.
I nie u Helga — u narodu będę
Prosił o ciebie! Naród tylko może
Los córy swego Konunga rozstrzygać.
Niech no mi wtedy kto stanie na wstręcie!...
Żegnaj! Do wiosny! Bądźże, Luba, stałą
I na pamiątkę miłości, co nasze
Dziecinne jescze zespoliła serca,
Przyjm tę manelę, piękny twór Waulunda.

Mistrz na niej cuda wydłócił niebieskie;
Tak, lecz pamiętaj, że, największym cudem
Wierność kobieca. Jak ślicznie manela
Przypada do twej białej, śnieżnej ręki!
Zdaje się — świetlik obwija liliję. —
Zegnaj — bądź zdrowa — Narzeczona moja!
Kilka przeminie miesięcy — a wszystko
Zmieni się dla nas! Bądź zdrowa! Bądź zdrowa.

Ingeborga.
Jak wesół, śmiały, jak pełen nadziei!
Ostrze dzielnego miecza on przykłada
Do piersi Norny, i woła: »na ustęp!«
Biedny Frytjofie! nie ustąpi Norna,
Pójdzie na przebój, szydząc z twego miecza!
Mało znasz jescze brata mego Helga!
Twoja otwarta dusza nie pojmuje
Złowiesczej głębi skrytego umysłu,
Ani rozumie, co znaczy nienawiść,
W sercu zawistnem w płomień rozżarzona!
Puści on raczej na los swą koronę,
Odda swe życie — mnie krwawą poświęci
Na Odynowym ołtarzu — lub wyda
Za starca Rynga, z którym toczy wojnę,
Niźli za ciebie niesczęśliwy bondzie! —
Gdzie spójrzę, wszędy nadzieje me stradam! —
Lecz tyś wesoły: dzięki Niebu składam!
Ból niech wyłącznie serce me osiędzie,
Byleby ciebie strzegli bogi wszędzie!
Ja liczyć będę ciąg krwawych miesięcy
Na tej maneli — ty się niechciej smucić!
Za dwa... za cztery... za sześć możesz wrócić,
Lecz Ingeborgi swej nie ujrzysz więcej!








  1. Tyng — zgromadzenie sejmowe ludu (przyp. 20).
  2. Źródło Urdy, tak przezwane od najstarszej z Norn Urdy (przyp. 13), że płynęło podle pałacu, w którym te boginie mieszkały, a który, jak wiadomo, wznosił się pod konarami Drzewa-Czasu, t. j. Wiązu Igdrasylu. Na równinie, u źródła, odbywały się codzienne posiedzenia bogów. Woda źródła, przezroczysta jak kryształ, — uważaną, była za najświętszą na święcie. Każdy przedmiot, który zanurzano w tej wodzie, nabierał barwy białej błysczącej, jaką ma plewa jajowa. Dwa stare, wielkie łabędzie, praojce ziemskich tego rodzaju ptaków, pływały poważnie po źródle i nóciły pieśni śmierci tym, kontu żywot Norny skracały. Ziemskie łabędzie śpiew ich powtarzały.
  3. gefijona — bogini czystości panieńskiej. Do jej pałacu przenosiły się dusze wszystkich niewiast, zmarłych w dziewictwie.
  4. O pochodzeniu królów skandynawskich od Odyna objaśniono w przypisie 3.
  5. Wala (czyli Wola) wyraża w ogólności każdą, wiesczkę, prorokinię. Tu, jednakże, zdaje się, idzie rzecz o owej Mądrej-Woli, najdawniejszej z prorokiń, której Skandynawowie przypisują pierwszą księgę Eddy poetyckiej, Woluspę, obejmującą kosmogoniją północną. — Kiedy smutno i zlowiescze sny poczęty trapić Baldera, do którego, jakeśmy widzieli, przywiązywano losy bogów i ludzi, wtedy Odyn pod imieniem Wegtama (wędrowca) zstąpił osobiście do kraju umarłych, rozbudził zaklęciem runicznem Walę i badał ją o znaczenie snów swego syna. Przebudzona wiesczka nie chciała zrazu nic mówić, ale potem przepowiedziała śmierć Baldera, odkryła jego zabójcę i mściciela.
  6. Fafnis, inaczej Fafner (Fe-ofnir, prządek, zbieracz bogactw) był olbrzym w postaci węża, który ogromne swe skarby troskliwie przed światem ukrywał i na nich sypiał. Zabił go sławny bohater północny Sygurd, syn Sigmunda i otrzymał za ten czyn nazwę zusczytną: Fafnis bane (zwycięzca Fafnisa).
  7. Nastrand (trupi brzeg), obszerne, zgrozą przejmujące mieszkanie potępionych, w dolnej części Niffelhemu (piekieł). Wrota Nastrandu obrócone były ku północy, a ściany z gadzin i wężów jadowitych uplecione. Pascze wężów, ku środkowi budowy skierowane, wylewały z siebie tak wielką ilość trucizny, że z niej formowała się głęboka, bystro kłębiąca się rzeka, po której potępieni brnąć ustawicznie musieli. — Tej karze jednakże ulegali tylko: zbójcy i krzywoprzysiężcy.
  8. Nazwa Dijarów służyła początkowo Odynowi, i jego dwónastu wodzom. Obowiązkiem ich było spełniać religijne obrzędy i zajmować się sądownictwem. Z czasem nazwa Dijarów przeszła na arcykapłanów; a że Helg, konung skandynawski — był zarazem i królem i najwyższym w kraju kapłanem, więc Frytjof tem imieniem oznacza tu Helga przez wzgląd na jego pochodzenie.
  9. Wingolf (przypis 56) bierze się tu metaforycznie zamiast Raju, Sczęścia.
  10. Wala, wiesczka, prorokini (przypis 63), oznacza tu nieomylną wyrocznię, która jedna umie wolę przeznaczenia wytłumaczyć.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Esaias Tegnér i tłumacza: Jan Wiernikowski.