Strona:PL Tegner - Frytjof.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dni twych dziecinnych przyjaciółką wierną,
Niema spojrzenia słodszego? i niema
Ręki łaskawszej, którąbyś jej podał,
Jej — niesczęśliwej, tak niegdyś kochanej?
Myślisz zapewna, że na różach stoję;
Że sczęście ziemskie z uśmiechem odpycham,
Że dobrowolną ręką, bez boleści,
Wyrywam z piersi nadzieję tak drogą!...
Nie byłżeś, powiedz, marzeniem porannem
Serca mojego? Nie twem-li imieniem
Radość, wesele mianowałam zawsze?
A co wzniosłego, szlachetnego w życiu
Spotkałam, czyż to mojemu się oku
Nie objawiało w twym obrazie lubym?
Za cóż chcesz kalać ten obraz tak święty?
Nie kalaj, błagam! i z biedną istotą,
Dzisiaj tracącą na wieki to wszystko,
Co w życiu kiedyś najdroższego miała,
Co skarbem swoim nazwałaby w Niebie,
Tak się nie obchodź, nie żegnaj, Frytjofie!
Ofiara moja zbyt ciężka, zbyt krwawa,
Aby niemiała do pociechy prawa!
Wiem, że mię kochasz — kochasz czule, stale
Wiedziałem o tem, gdy jescze jutrzenka
Życiu mojemu przyświecała; wiem też,
Iż pamięć o mnie nie odbieży ciebie
Przez długie lata! — Ale potem, potem
Sczęk broni boleść twego serca uśpi,
Wicher tęsknotę po falach rozmiecie....
I już nie siądzie ona obok ciebie
Przed rogiem miodu, który po zwycięztwie
Wychylać będziesz z drużyną waleczną.
Przecież gdy cisza roztoczy się nocna,
I w tłumie wspomnień z ubiegłej przeszłości
Stanie przed tobą jakie widmo blade
Dobrze znajome, i powita ciebie
Od miejsc kochanych, ty łatwo dostrzeżesz,