Strona:PL Tegner - Frytjof.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Że to widziadło jest cieniem dziewicy
Z chramu Baldera! Jakkolwiek on blady,
Jakkolwiek smutny stanie, ty go, błagam,
Precz nie odpychaj! owszem szepnij jemu
Kilka słów dobrych, przychylnych, — a nocne
Wietrzyki przyjmą je na skrzydła wierne
I tu przyniosą — Będzie to jedyna
Pociecha dla mnie! Bo tu tęsknej duszy
Nic nie rozerwie, nic bolu nie zmniejszy;
Owszem, tu wszystko, kędykolwiek spójrzę,
Tęsknotę zwiększy: — i ten strop wyniosły
Ciebie przypomni, — i ten obraz święty
Baldera, gdy nań spłynie księżyc z nieba,
Rysy twmj twarzy wskrzesi, — i zatoka
Powie, ilekroć pierś śmiałej Ellidy
Pruła jej toni, dopadając brzegu,
Na którym ciebie czekałam, — i gaj ten
Mnóstwo run wskaże, run z mojem imieniem,
Ręką twą ciętych! Lecz kora zarośnie
I imie zniknie! a to, jak chcą sagi,
Smierć przepowiada! — Czy się Dnia zapytam,
Lub Nocy, kędy oglądali ciebie,
Nie dadzą żadnej odpowiedzi — nawet
Ocean, jeśli doń pytanie zwrócę,
Samem mi głuchem odpowie westchnieniem,
Które ku brzegom poszle — i rozbije!
Jednakże, kiedy zmrok w twe morze spadnie
Ja ci wieczorne poszlę pozdrowienie. —
Wespół z nim przyjmie chmura — okręt nieba —
I skargę czułą dziewicy — sieroty
Tu opusczonej! — Potem, siedząc smutna
Wdową po sczęściu, i w kir obleczona
W samotnej izbie, tkać będę lilije
Które los złamał, nim Wiosna swą kanwę
Wkrąg mej mogiły rozścielając, nowych,
Całych nie wytka! Lub pochwycę arfę