Strona:PL Tegner - Frytjof.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Owszem, ta miłość — córa niebios, w tarczach
Bożych swe światło roztoczy, a potem,
Wzuwszy strzeliste gołębicy skrzydło,
Przeleci przestwór nie mający granic,
I wpadnie w wieczne łono Alfadera,
Aby tam wrócić, zkąd na ziemię spadła. —
Czegóż więc marsczysz (jak mi świt to mówi)
Twe piękne czoło, Balderze? czyż w moich
Nie płynie żyłach, jak w twoich, krew boska,
Krew potężnego, starego Odyna?[1]
Czegóż wymagasz od swej siostry biednej?
Może ofiary z miłości? — tej tobie
Nie złożę nigdy — nie pomyślę o tem!
Bo miłość moja twego nieba warta!
Może ze sczęścia, co doczesne życie
Zmienia w raj krótki? o! z tego ci składam:
Sczęście od siebie odepchnę, odrzucę! —
I jak królowa, co swój płascz precz ciska,
Zostaje przecież królową — tak właśnie
I ja, czem byłam, czem jestem, zostanę!
Nigdy Walhalla wstydzić się nie będzie
Córy swej, która na spotkanie losu
Pójdzie jak rycerz i przed nim niezblednie!
Lecz ot’ i Frytjof! — Jak blady, jak dziki!
Stało się!!. moja rozgniewana Norna
Idzie z nim ku mnie! — Krzep’ się, serce biedne! —
Witaj Frytjofie!... Że los nie dopisał,
Widzę to jasno — czytam na twem czole.« —

Frytjof.
A run-że krwawych nie widzisz tam jescze,
Co głoszą krzywdę, wzgardę i wygnanie?


  1. O pochodzeniu królów skandynawskich od Odyna objaśniono w przypisie 3.