Fryderyk Chopin (Karasowski)/Tom II/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurycy Karasowski
Tytuł Fryderyk Chopin
Podtytuł Życie — Listy — Dzieła
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VI.
Chopin jako człowiek i jako nauczyciel.


Tyle w poprzednich rozdziałach poczyniliśmy wskazówek dotyczących osobistego charakteru Chopina, że W tym względzie nie wiele już pozostaje nam do powiedzenia.
Jako człowiek, był wzorowym synem, przywiązanym bratem, wiernym przyjacielem. Powierzchowność jego tak była we wszystkich szczegółach swoich zgodną, harmonijną, że zdawała się nie potrzebować najmniejszego tłumaczenia. Ciemne (piwne) jego oczy, raczej były dowcipne aniżeli marzące[1]; łagodny uśmiech nigdy gorzkim lub szyderczym niebywał. Zachwycającą była przezrocza delikatność jego cery; włosy miał blond (cendré), jak jedwab miękkie, obfite i ślniące; nos rzymski z lekka zgięty, ruchy wykwintne, obejście tak dalece pańskie, że mimowolnie czułeś w nim jakąś niepospolitą osobę. Dźwięk głosu jego miły był i najczęściej cichy, niby przytłumiony. Wzrost posiadał średni, drobną i wątłą budowę; w ogólności Chopin podobnym był do swojej matki.
„Umysł miał wesoły a serce tęskne“ — powiedział trafnie ktoś z jego przyjaciół, bo w stosunkach z ludźmi, w rozmowie, chciał i umiał zniewalać wesołością; w uczuciach zaś posiadał tę rzewność i miękkość, co pociąga i za serca ujmuje. W codziennych stosunkach z innymi był tak uprzejmy i miły, tak dobrze wychowany, że nawet rozdrażnione nerwy, nawet cierpienia fizyczne, nawet antypatye, które jak wszyscy ludzie nerwowi, miewał często i od pierwszego razu, nie brały góry nad wykwintną uprzejmością obejścia. W uczuciach swoich dziwnie zamknięty, bojąc się ażeby ich nie poniewierać pokazując, nie śmiały, ludziom jednak udzielać się lubił, bez ich towarzystwa żyć nie mógł. W Paryżu przebywał codziennie w kilku domach, albo też wybierał jeden przynajmniej, z kolei co wieczór inny; miał dla siebie otwartych od dwudziestu do trzydziestu salonów, które umiał zabawić, zachwycać swoją osobą. Wyrwać Chopina ze sfery tych nadskakiwań i pieszczot, skazać go na życie jednostajna i w równej mierze pracowite — jego, pieszczocha księżniczek, hrabianek, było to pozbawić go warunków do egzystencyi mu niezbędnych.
Dumy posiadał tyle, ile potrzeba koniecznie, aby ludzie osobę jego cenili; swoją wartość artystyczną znał, ale jej nie przeceniał, a cudzą rad uznawał, przytem poczucie koleżeństwa w sztuce wysoko miał w sobie rozwinięte. Następujące zdarzenie najlepsze da o tem pojęcie.
Juliusz Schulhoff przybywszy jako młody i zupełnie nieznany artysta do Paryża. dowiedział się, iż cierpiący podówczas i nie łatwo z tego powodu przystępny Chopin, miał razu jednego zwiedzieć fabrykę fortepianów Mercier’a[2], dla przekonania się o wartości nowego wynalazku w celach transpozycyi dokonanego. Było to w roku 1844. Schnlhoff postanowił korzystać z tej okazyi dla osobistego poznania sławnego mistrza i niebawem znalazł się pomiędzy kilku osobami oczekującemi na jego przybycie. Wkrótce zjawił się Chopin w towarzystwie jednego ze swoich współziomków. W stosownej chwili, pewna z obecnych dam przedstawiła mu Schulhoffa. Kiedy tenże zapytał Chopina czy może przed nim coś zagrać, nudzony i zmuszany przez dyletantów wszelkiego rodzaju, tudzież kandydatów na artystów różnego wieku do słuchania podobnych popisów, Chopin skinął niechętnie głową na znak przyzwolenia. Schulhoff zasiadł do instrumentu, o który Chopin oparł się niedbale plecami. Ale podczas pierwszego zaraz preludiowania, odwrócił się twarzą do grającego. Schulhoff skomponował był właśnie swoje Allegro brillante en form de Sonate (Op. l), i takowe grać począł. Chopin, na którego oblicze wystąpił pewien rodzaj zdziwienia, coraz więcej przysuwał się do klawiatury, śledząc z zajęciem wykończoną i poetyczną grę młodego Czecha, nieszczędząc mu oznak zadowolenia. Kiedy Schulhoff skończył granie, Chopin podał mu rękę do uścisku, mówiąc: „Vous ètes un vrai artiste — un collêgue!“ W dniu następnym, gdy Schulhoff składając mistrzowi wizytę, prosił go o pozwolenie dedykowania sobie granego wczoraj utworu, tenże rozczulony takim dowodem uwielbienia i szacunku w przytomności kilku dam wyrzekł: „Je suis trés flatté de l’honneur que vous me faites“.
Przywykły od młodości do bywania w najlepszych towarzystwach, w najpierwszych domach, Chopin nabrał upodobania do elegancyi i komfortu. Lubił otaczać się drobnemi przedmiotami zbytku, lubił mieć wytworne meble, piękne dywany, kosztowne konsole, etażerki świecące mnóstwem pamiątkowych drobiazgów. Wiemy już jak przyjmował u siebie rodaków z kraju odwiedzających go w Paryżu. Czasami w domu swoim urządzał także dla przyjaciół istne lukullusowe kolacye. W takim razie bogate i do wyższych sfer arystokratycznych należące jego uczennice, miały sobie za obowiązek posyłać mu w tym celu kolejno najkosztowniejsze porcelanowe na kilkanaście osób nakrycia. Gdy pewnego razu przyszła kolej na żonę ambassadora austryackiego, pani ta posłała mu serwis, który atoli wydał się Chopinowi zbyt skromnym, nie odpowiednim jego w tym względzie życzeniu. Poleciwszy więc służbie która go przyniosła odnieść z podziękowaniem napowrót, sam udał się zaraz do jednego z pierwszych magazynów porcelany i zakupił najwspanialszy i najdroższy serwis jaki tam znalazł.
Ubierał się zawsze wytwornie, w suknie robione u najlepszych krawców paryskich; zaniedbanie bowiem w stroju u innych raziło go, swojemu zaś poświęcał szczególną na dobór barw i kroju troskliwość. Powiadają, że kiedy miał grać publicznie koncert, najprzód zamawiał u różnych krawców kilka fraków; przymierzał je po kolei i każdemu zawsze miał coś do zarzucenia. W ostatniej chwili brał najczęściej frak ucznia swego Gutmanna, który mu był za przestronny i w tym wychodził na estradę.
Dla biednych współrodaków, w pierwszych mianowicie latach pobytu we Francyi zostających bez utrzymania, był zawsze gotowym z pomocą; wspierał ich czem mógł, pieniędzmi, ubraniem. Jak dzieckiem jeszcze będąc rozpoczął zawód artystyczny od grania koncertu na ubogich, tak zakończył go takim samym uczynkiem w Londynie. Ta nawet gotowość niesienia zawsze pomocy nieszczęśliwym, poróżniła go z Karolem Lipińskim. Znakomity ten skrzypek przybywszy do Paryża 1835 roku, dał tam kilka koncertów, na które biegły tłumy publiczności. Gdy prośbie Chopina aby z nim wspólnie grał na biednych współrodaków, Lipiński odmówił, — wtedy Chopin uburzony, zerwał z nim wszelkie stosunki przyjaźni i nigdy ma tego darować nie mógł.
Na bazarach w hotelu Lambert, urządzanych w celu przyjścia w pomoc nędzą dotkniętym, Chopin zakupywał drobnostki za kilka set, za tysiące nawet franków. Szlachetność jego w tym względzie nie znała granic. W ogólności pieniądze cenił o tyle, o ile mógł je wydawać na swoje upodobania; myśl o zbieraniu ich na przyszłość, jak to mówią „na czarną godzinę“, nie powstała mu nigdy w głowie. Więc też nic dziwnego, iż umierając, nietylko że nie zostawił żadnego majątku, lecz jedynie same długi. Na pokrycie znacznych kosztów pogrzebu, przyjaciele jego złożyli pomiędzy sobą dobrowolna składkę, wystarczającą także na wystawienie odpowiedniego dla zmarłego mistrza na cmentarzu Péte-Lachaise pomnika[3], dla zaspokojenia zaś osobistych Chopina długów, postanowiono wszystkie po nim ruchomości wystawić na sprzedaż publiczną. Miss Stirling zakupiła umeblowanie dwóch salonów wraz z pamiątkami tamże się znajdującemi, któremi on za życia otaczać się lubił i urządziła u siebie w Szkocyi, pewien rodzaj Chopinowskiego muzeum. Pomiędzy innemi, znajdował się tam portret wielkiego artysty malowany przez przyjaciela jego Ary Schäffera; fortepian Pleyela, na którym Chopin zwykle grywał; filiżanka z serwskiej porcelany z napisem: „Offert pra Louie Philippe a Frédéric Chopin 1839;“ przepyszna i kunsztownie inkrustowana szkatułka podarowana przez Rotschilda; zbiór wszystkich wycinków z gazet francuskich i angielskich opisujących ostatnie chwile życia Chopina, albo poświęcających mu pełne hołdu i uznania pośmiertne wspomnienia, oprawne przez Miss Stirling w jedną książkę wraz z wizerunkiem grobowego pomnika; dalej nakrycia, dywany, fotele, poduszki, po większej części wyrabiane na kanwie rękami jego uczennic i rozmaite inne drobniejsze zbytku przedmioty. Umierając, zacna Szkotka przekazała testamentem, aby te wszystkie pamiątki oddać siostrze Chopina. Jakoż w roku 1858 nadeszły do Warszawy wraz z funduszem 2000 franków, przeznaczonym na pokrycie kosztów transportu i złożone zostały u pani Izabelli Barcińskiej, mieszkającej podówczas w pałacu Andrzeja Zamoyskiego, przy zbiegu ulic Nowego Świata i Krakowskiego Przedmieścia. W dniu 19 września 1863 roku, wszystkie te drogocenne pamiątki, wraz z własnoręcznemi listami Chopina pisywanemi przez ciąg całego życia do rodziny, tudzież innemi rzeczami należącemi do państwa Barcińskich, zniszczone zostały![4].
Lecz nie tyle zniszczenie pamiątek, raczej zatrata owych listów, bolesną nam być powinna, bo w nich był zawarty najdokładniejszy duchowy Chopina wizerunek. Wszystkie marzenia i aspiracye jego, doznane radości, zawody, rozczarowania, gorycze codziennej walki życia, tęsknota, miłość i poszanowanie dla wielkich spraw tego świata, dla ziemi na której się urodził i młodzieńcze swoje lata prze pędził, wszystko to dziwnie nie raz pięknym a dosadnym językiem kreślił. Szczególniej listy pisywane w epoce najpomyślniejszej i najświetniejszej jego artystycznych powodzeń w Paryżu, niesłychanie ciekawemi i zajmującemi były. Swoboda umysłu, puszczała wodze wrodzonego Chopinowi dowcipu, tryskającego z pod jego pióra, niby kaskada różnobarwnemi tęczy kolorami. Nikt od niego nie umiał trafniej oceniać i charakteryzować znakomitszych ludzi w sztukach, umiejętnościach lub polityce, a z którymi okoliczności zetknąć mu się dozwalały. W jednym pociągu jego pióra, więcej było nie raz prawdy i trafności sądu, aniżeli w setnych najstaranniej wystylizowanych komentarzach, ile że sąd ten pochodził z wewnętrznych, genialnej duszy jego wrażeń i poufnie tylko najbliższym swoim był udzielany.
W ogólności Chopin listów pisywać nie lubił; z wyjątkiem najpoufniejszych przyjaciół, potrzeba było szczególniejszego zbiegu okoliczności, aby obcy ludzie jaki taki list od niego otrzymać mogli. Tylko z rodziną zachowywał nieprzerwaną korespondencyę, która jednak od 1838 r. stawała się także coraz rzadszą. Powodem do tego głównym, była nielegalność stosunków z panią Sand, a przytem i choroba także. Nie śmiał on, znając surowe zasady moralności rodzicielskiego domu, donosić o sposobie, w jaki życie urządził, wolał pokrywać to milczeniem; ztąd przebijał widocznie w listach jego pewien ambaras, kłopot, zacierający ową szczerość poufnych zwierzeń, jakiemi wszystkie poprzednie listy tak wybitnie się odznaczały.
Zabawną to było rzeczą — powiada Liszt — być świadkiem zafrasowania jego, gdy otrzymał pisemne zaproszenie na objad, którego nie mógł lub nie miał ochoty przyjąć; wolał w takim razie iść przez kilka albo kilkanaście ulic i sam się ustnie wytłumaczyć, aniżeli piśmienną dawać odpowiedź.
Wraz z listami, lubił od czasu do czasu posyłać siostrom i siostrzenicom w podarunku rozmaite cacka, tudzież inne przedmioty modne francuskiego przemysłu. Cieszył się naprzód jak dziecko, myślą sprawienia im niespodzianki. Ale i on także cenił każdy dowód pamięci i przywiązania swej familii. Dzień, w którym list z Warszawy odebrał, był dlań jakby świątecznym. Nie dzielił z nikim swojej radości, lecz w domowem zaciszu poświęcał go wspomnieniom i pamięci ukochanych osób. Wszelkie upominki z domu rodzicielskiego odebrane, starannie przechowywał; najdrobniejsza od swoich otrzymana pamiątka, była mu drogą, nikomu jej nie dawał i nie lubił, kiedy ją brano do ręki dla obejrzenia.
W stosunkach osobistych, Chopin wylany dla przyjaciół, gotów dla nich zawsze do każdej przysługi, względem obcych, zachowywał się dosyć zimno i odpornie. Jeżeli spostrzegł, iż ktoś dlatego tylko znajomość z nim zabiera, lub zaprasza go do siebie, aby się mógł tem pochwalić, albo popisywać, umiał Chopin wnet takiej próżności koniec położyć. Pewien bogacz, co zaprosił go dlatego głównie na objad, aby później grą swoją gości mu zabawił, gdy zbyt natarczywie na niego nalegał, aby koniecznie zasiadł do fortepianu, Chopin wymawiając się, odpowiedział: „Ach panie, ja tak mało jadłem!“
A jednak, gdy miał przekonanie, iż gra jego może komu być istotnie przyjemną, jeżeli nią mógł wyświadczyć innym przysługę, wtedy daleki od myśli drożenia się nią, szczodrą ręką sypał skarby muzyki swojej. Znany historyk Louis Blanc, opisując śmierć Godfryda Cavaignac'a, bratanka sławnego generała, opowiada[5]: „iż krótko przed zgonem, chory wyraził chęć posłyszenia jeszcze raz muzyki. Louis Blanc znał osobiście Chopina, więc oświadczył, że pójdzie go zaraz odszukać i przyprowadzi, jeżeli tylko lekarz nie ma nic przeciwko temu. Gdy nawet sama pani Cavaignac dołączyła prośbę swoją, aby to jak najprędzej stać się mogło, Louis Blanc pobiegł do artysty, oświadczył o co idzie, a ten natychmiast oddał się pod jego rozkazy. Zaprowadził Chopina do komnaty, gdzie stał lichy fortepian. Gdy tenże grać począł, niebawem dało się słyszeć głośne łkanie. Godfryd w uniesieniu rozczulenia, które go ożywiło siłą niepożytą, uniósł się na łożu boleści z twarzą łzami zalaną. Zmięszany Chopin grać przestał. Pani Cavaignac schylona ku synowi, utkwiła w nim wzrok pytający pełen obawy. Chory siląc się na okazanie spokojności, uśmiechnął się i słabym głosem zawołał: „Niczego się nie obawiaj matko! To nic. Ach! Cóż to za piękna rzecz, ta muzyka, tak pojęta i oddana!“ [6].
Przejęty silnie od dzieciństwa zasadami religijnemi i z przekonania przywiązany do katolicyzmu, nigdy jednak przedmiotu tego zaczepiać nie lubił, dla siebie wiarę swoją chował. W dyskusyach o polityce, literaturze, mało także zazwyczaj brał udziału, przysłuchiwał się chętnie, lecz z osobistem zdaniem nikomu się nie narzucał. Tylko gdy dotknięto ukochanej mu sztuki, gdy ją zaczepiono, wtedy otwarcie występował do boju. Wyznawca romantyzmu, w walce o zapewnienie mu tryumfu, mianowicie w pierwszych latach pobytu swojego w Paryżu, dał niezłomne dowody silnych, wypróbowanych i wytrwałych na wszystko zasad, dowodzących szczerego w tym względzie przekonania.
Najgłówniejszymi przedstawicielami nowych w sztuce zasad i niejako naczelnikami szkoły romantycznej w dziedzinie muzyki, byli podówczas w Paryżu Berlioz i Liszt, najzdolniejsi, najzuchwalsi i najwytrwalsi ze wszystkich młodych ludzi, staczających walkę z klasycyzmem. Niebawem (1832 roku) i Chopin, przywykły już w ojczystym kraju do tej szermierki, przystąpił do nich i był jednym z tych, co najwięcej łożyli usiłowania, ażeby równie z niewolniczych starego stylu powijaków się wyzwolić, jaki szarlatanizm z pogardą odeprzeć. Gdy spostrzegł jednakże, iż wielu, z którymi szedł, niedosyć godnie postęp przedstawiali, niedosyć szczerze mu służyli, więcej dbając o wyzyskiwanie sztuki na korzyść własną, wtedy odsuwał się, zrywał wszelkie z nimi stosunki. Szczególniej wstręt w nim wzbudzała przesada, a nietylko nie znosił jej w muzyce, lecz i w malarstwie także. Naprzykład dzieła Michała Anioła przejmowały go dreszczem grozy; Rubensa cierpieć nie mógł, co więcej, dla prac jednego z poufalszych swoich przyjaciół, dla sławnego kolorysty Delacroix, był zawsze chłodnym, jednego nawet słowa uznania nie miał dla nich. Tamten znowu przeciwnie, wielbił i zachwycał się muzyką Chopina, przekładając ją nad wszystkie inne. Dziwna rzecz: najoryginalniejszy i najśmielszy duch poetyczny w sferach świata muzycznego, pozostał zimnym i obojętnym dla olśniewających świetnością farb utworów, jednego z najpierwszych mistrzów francuskiej szkoły!
Dla powodzenia dzieł własnych, Chopin nigdy nie uciekał się do sztucznych sposobów; w tym względzie zwykł był mawiać: „iż nie wątpi, że własna ich wewnętrzna wartość, dostatecznem jest ich zaleceniem, mniejsza zaś o to, czy je uznanie dziś, czy jutro spotka“. Nadzwyczajna troskliwość i staranność, z jaką pracował nad wykończeniem każdej swojej kompozycyi, była mu niejako tarczą przeciwko pociskom powierzchownej krytyki, zasadzającej głównie swoje zadanie na wyszukiwaniu błędów lub niedostatków w dziełach wystawionych na jej pastwę. Niejedną pracę Chopin wrzucił do kosza, uważając ją za niegodną wychodzenia na świat pod jego imieniem; chociaż wielu kompozytorów byłoby dumnych, z możności położenia swojego na jej drukowanej karcie.
Pomiędzy arcydziełami muzycznemi, Chopin uznawał przedewszystkiem to, co odpowiadało naturze i wymaganiom jego ducha, a w ocenieniu utworów największych nawet mistrzów, nie kierował się żadną naprzód ułożoną teoryą, ani też nie powtarzał oklepanych frazesów uświęconych zwyczajem lub opinią powszechną. Wychowany i wykształcony na mistrzach niemieckich, muzykę niemiecką najwyżej cenił. Händel, Gluck, Bach, Haydn i Mozart, byli dla niego ideałami doskonałości. Jakkolwiek korzył się przed potęgą geniuszu Beethovena, przecie namiętne, rozpaczliwe wybuchy uczuć tego tytana muzyki, jego kolosalnych form kontury, mniej były mu sympatyczne, aniżeli pełne słodyczy i nieporównanego wdzięku melodyjne pomysły Mozarta, ujęte zawsze w idealnej doskonałości formy. W połowie trzeciego dziesiątka bieżącego stulecia, dzieła Schuberta, a mianowicie jego pieśni, poczęły już zwracać uwagę publiczności paryskiej. Wzorem wszystkich nieuprzedzonych muzyków, Chopin zachwycał się pięknością i bogactwem melodyjnem tego, mało cenionego za życia kompozytora: zarzucał mu tylko, iż fantazyi swojej nie umiał zawsze utrzymać w należytych granicach i rozwlekłością osłabiał często rozkosz powstającą z ich słuchania.
W pierwszych czasach pobytu Chopina w Paryżu, kiedy poczęto go już wyróżniać z pośród tłumu artystów muzycznych, dziwne o pochodzeniu jego wieści krążyły. Jedni uważali go za Niemca, inni, których francuskie brzmienie nazwiska w błąd wprowadzało, mieli go za Francuza. Chopin przy każdej sposobności protestował silnie przeciwko temu i z dumą oświadczał wszystkim, iż jest Polakiem. „Każdy jego czyn, każde zresztą słowo, było najjawniejszym narodowości polskiej objawem. Okazywał on to nietylko ofiarnością, nietylko dobrowolnem dzieleniem losu z wspólnikami, ale i wyborem przyjaciół, pierwszeństwem okazywanem uczniom i uczennicom rodaczkom, stroniąc przytem od próżnej słów szermierki i czczych rozpraw o miłości rzeczy swojskich. Lubo przez ojca pochodzenia francuskiego, lubo władał dosyć biegle tym językiem, jednak wybitniej od niejednego Polaka odrębnością swoją narodową się odróżniał. Jak czerpał swe natchnienie z pieśni ludu, tak lubił naśladować zwroty mowy jego, a w chwilach wesołości, rubaszną prostotę jego doskonale udawał. W kółkach poufnych, mianowicie gdy dusze słuchaczy po jego grze na smutniejszą nastrojone były nutę, rozpogadzał zasępione czoła, udając mowę chłopską Mazurów albo Krakowiaków. Język polski miłował i cenił wyżej nad wszystkie inne. W rozmowie z cudzoziemcami, ilekroć rozprawiano o zaletach języków nowożytnych i porównywano względną ich wartość, pod niebiosa wynosił język macierzysty, nie mogąc się nachwalić jego dźwięczności, sławiąc dosadność, bogactwo i obrazowość jego wyrażeń, tudzież pieszczotliwość połączoną z męzką siłą i dzielnością[7].
Do charakterystyki wewnętrznego usposobienia Chopina, musimy tu jeszcze dodać, iż był w wysokim stopniu przesądnym; siódemki, trzynastki znosić nie mógł; w poniedziałki i piątki, nigdy nic ważniejszego nie rozpoczynał, gdyż miał przekonanie, podzielane zresztą przez wielką liczbę naszych współziomków, iż to są dnie nieszczęśliwe, feralne, w których nic pomyślnego udać się nie może.
Od czasu, jak Chopin przestał występować z publicznemi koncertami, głównem jego zajęciem obok kompozycyi, było dawanie lekcyj na fortepianie. Stanowisko, jakie sobie zdobył w świecie muzycznym, tudzież w najpierwszych salonach paryskich, uczyniło go upragnionym i pożądanym przewodnikiem w nauce gry na instrumencie; mianowicie kobiety, należące do sfer arystokratycznych, miały sobie za obowiązek brania lekcyj tylko od Chopina. Pomiędzy uczennicami rodaczkami odznaczały się: Księżna Marcellina z Radziwiłłów Czartoryska, hr. Delfina Potocka z domu Komarówna i siostra jej ks. Beauvau, hr. Paulina Platerówna, hr. Czosnowska, pani Rosengart-Zaleska, Emilia Hofmanówna, bar. Bronicka, panna Konstancya Dorville, urodzona w Warszawie, córka profesora języka francuskiego, i kilka innych. Z uczennic obcego pochodzenia, należy nam wymienić: bar. C. Rothschild, panią Kalergis z domu hr. Nesselrode, później Muchanowowę, panny Emmę i Laurę Harsford, pannę Karolinę Hartmann, pannę Meara później Dubois, Irlandkę, pannę J. W. Stirling, pannę Elizę Gavard, hr. Angoult, ks. Souzzo, hr. Appony, ks. Czerniszew, bar. Est, pannę Caraman, pannę Maberly, hr. Perthuis, z której rodziną Chopin był bardzo zaprzyjaźniony, hr. Lobau, hr. Fürstenstein, wreszcie pannę Müller, którą obdarzał szczególną swoją życzliwością i ofiarował jej Allegro de Concert Op. 46 i t. p.
Uczeń zgłaszający się do Chopina, musiał posiadać mechanizm do pewnego stopnia rozwinięty, jednak pod jego kierunkiem, każdy poczynał od Clementi’ego Gradus ad Parnassum. Posiadając dużo wrodzonej wyrozumiałości, nie łatwo zniechęcał się niepojętnością uczniów. W późniejszych dopiero czasach, gdy nerwy jego skutkiem wzmagającej się choroby doszły do wysokiego stopnia rozdrażnienia, gniewali go zaniedbujący się uczniowie. Wtedy bywały chwile, że latały po powietrzu kartki kajetów muzycznych, a o uszy ucznia obijały się cierpkie słowa niezadowolenia. Wtedy ta słaba ręka na pozór, kruszyła ołówki, uderzała silnie o instrument. Ale wybuch gniewu trwał tylko moment; łza w oczach ofiary, gniew mistrza natychmiast uśmierzała, a dobre jego serce szukało sposobu wynagrodzenia wyrządzonej krzywdy[8].
Niezmierna czułość jego nerwów, stawała się powodem, iż w uderzeniu w klawisze, dopuszczał siłę nierównie mniejszą od tej, która u innych fortepianistów, szczególniej u Liszta, była w zwyczaju. Ztąd to pierwsze lekcye stawały się dla uczniów Chopina istnemi męczarniami. Sam posiadał palce swoje w grze zawsze wyciągnięte poziomo, któremi więcej zdawał się głaskać, niż uderzać w klawisze. Pomimo to, w potrzebie umiał wydobywać z instrumentu tony silne, jędrne i mylą się bardzo ci wszyscy, co przypuszczają, że gra jego była zawsze miękką, delikatną. Później, gdy brakło mu już sił fizycznych do oddawania ustępów energiczniejszych, oczywiście nie był w stanie potężniejszego brzmienia tonów wydobywać, lecz w młodości znajdowała się siła i ogień w grze, gdzie tego zachodziła potrzeba, lubo ich nigdy nie nadużywał.
Dla osiągnienia delikatnego i miękkiego uderzenia, Chopin posiadał własny system egzercytowania gamm, począwszy od piano aż do fortissimo, od legato do staccato i to z akcentowaniem co drugi, trzeci, albo czwarty ton. Nie ulega wątpliwości, iż taka metoda, musiała zapewniać palcom ogromną swobodę, niezawisłość i równość w dotykaniu czyli uderzaniu w klawisze. To też każde uderzenie aksamitnych palców Chopina, posiadało czarujący urok, jemu tylko właściwy, a każdy ton — pisze jeden z jego uczniów[9] — był produktem najwyszukańszego smaku. Ozdoby i upiększenia jego, przypominały najprzeźroczystsze filgranowe przedmioty, najdelikatniejsze wyroby brabanckich koronek. Dla siebie grywał zwykle tylko Bacha; nuty tego kompozytora leżały zawsze na pulpicie jego instrumentu. Zapytany razu jednego przez Lenza, czy dużo się egzercytuje przed daniem koncertu? Chopin odpowiedział: „Ach, jest to dla mnie chwila straszna; nie cierpię występować publicznie. Lecz cóż czynić, muszę czasami; to należy do mojego zawodu. Na dwa tygodnie przed koncertem zamykam się w domu i gram tylko Bacha. Oto całe moje przygotowanie; kompozycyj moich nie egzercytuje wcale“.
Odrębną jemu tylko właściwą cechą gry, było tempo rubato. Chopin utrzymywał bas w spokojnej i jednostajnej miarze taktu, podczas gdy prawa ręka swobodnie z taktem igrać się zdawała, zbliżając się doń i oddalając naprzemian. „Lewa ręka — mawiał — ma być niejako kapellmistrzem; ani na chwilę zachwiać się nie powinna“. Liszt tak opisuje ten Chopina sposób grania ad libitum: „On pierwszy w wykonywaniu swoich utworów, umiał przedziwnie uwydatniać ten właśnie rodzaj falowania melodyi, przelewając ja niby czółenko gibkie po nad grzmiącą tonią. W rękopismach oznaczał to nazwą tempo rubato, niby miarą czasu odkradaną, podrywaną a giętką i omdlewającą zarazem — słowem chwiejną, na wzór płomienia podającego się powiewom. W następstwie zaniechał zamieszczać to objaśnienie w przekonaniu: że przy jakiej takiej przenikliwości, każdy z łatwością sam już trafi do tej raz na zawsze ustanowionej przez niego nieregularnej reguły. Z tego wypada, że wszystkie bez wyjątku kompozycye Chopina, wykonywać należy owym kołysanym wybitnie trybem, którego tajemnicy niepodobna prawie pochwycić tym, którzy samego mistrza grającego często nie słyszeli. Owszem — uczniom nawet swoim z wielką pilnością sposób grania ten zalecał, a zwłaszcza też ziomkom, którym osobliwie życzył sobie go przekazać“.
Dopóki Chopin był zdrów i silny, grywał na instrumentach Erarda. Od czasu jednak, gdy przyjaciel jego Kamill Pleyel, ofiarował mu w prezencie fortepian swego wyrobu, zalecający się metalicznym dźwiękiem i lekkością klawiatury, przestał grywać na instrumentach z innych fabryk pochodzących, bardzo rzadko w tym celu ich używał. Dlatego też, w domach, w których miał zamiar uroczyściej z grą wystąpić, starał się zawsze, aby tam zastał albo swój własny, albo przynajmniej inny, lecz koniecznie pleyelowski fortepian. „Quand je suis mal disposé — mawiał Chopin — je joue sur un piano d`Erard et j'y trouve facilement un son fait. Mais quand je me sens en verve et assez fort, pour trouver mon propre son à moi, il me faut un piano de Pleyel“.
Wielka liczba osób zgłaszająca się do Chopina o lekcye, a nieposiadająca odpowiednich do muzyki zdolności, uczyniła go trudnym i oględnym w przyjmowaniu uczniów. Ale gdzie widział szczerą chęć i prawdziwy talent, tam gotów był zawsze udzielać swojej pomocy.
Z uczniów największe zdolności okazujących, był młody Filtsch, Węgier z urodzenia; Chopin wiele sobie po nim obiecywał. Zbyt wczesna śmierć zabierając tego młodzieńca ze świata, najboleśniejsze na mistrzu uczyniła wrażenie. Była to w istocie dla Chopina strata ogromna, niepowetowana. O Filtschu miał w pewnem towarzystwie Liszt powiedzieć: „Skoro ten mały rozpocznie podróże swoje artystyczne po Europie, ja mój kram zamknę“. Drugim ulubionym uczniem naszego mistrza był Gutmann. Imponował on siłą fizyczną, a pomimo to, Chopin, świadczy Lenz, wynosił go pod niebiosa i wysławiał jako tego, który najlepiej wnikał W intencye kompozytorskie Chopina. Do lepszych uczniów należeli jeszcze: Gunsberg, młody izraelita, zmarły zbyt wcześnie w Pau z choroby piersiowej, Teleffsen Norwegczyk, Jerzy Mathias, obecnie profesor W Konserwatoryum paryskiem, Karol Mikuli, dyrektor Towarzystwa muzycznego we Lwowie, Kazimierz Werenik, warszawianin, zmarły 1859 roku w Petersburgu, Ludwik Makomaski, Napoleon Orda, wreszcie Gustaw Schumann, bardzo wysoko ceniony w Berlinie fortepianista.
Dla młodych artystów z Polski przybywających, Chopin był zawsze niezmiernie uprzejmy i gotowy do wszelkich dla nich przysług. To nawet stało się powodem, iż wielu bawiących tylko czas jakiś w Paryżu, chcąc nadać sobie większą powagę i wziętość, mieniło się być uczniami jego, chociaż on ich wcale nie znal i nie widział. A gdy się zapytywano Chopina, czy ten lub ów był istotnie jego uczniem, odpowiadał: „nie znam go, nie dawałem mu nigdy lekcyj; lecz jeżeli biedakowi potrzeba uchodzić za mojego ucznia, dajcie mu pokój, niech nim będzie“.
Dodajmy jeszcze na koniec, że Chopin sumiennie pojmował i spełniał zawsze swoje nauczycielskie obowiązki. Lekcyj nie dawał więcej jak cztery lub pięć dziennie, przez wzgląd na swoje zdrowie; ale tych nie opuszczał, chyba w razie, gdy kto ze znajomych lub przyjaciół z Polski go odwiedził, albo w przypadku choroby. Dla wielkich odległości mieszkań, zmuszonym był w początkach pobytu w Paryżu najmować sobie kabrjolet; później, gdy skutkiem utraty zdrowia dochody zmniejszać się poczęły, nie mógł sobie tego już pozwalać, więc posyłano po niego powozy. W ostatnich latach, uczniowie i uczennice do jego mieszkania przychodzili na lekcye. Wreszcie, gdy już tak dalece upadł na siłach, że z trudnością tylko mógł siedzieć, w ten sposób udzielał nauki, że w czasie lekcyi leżał na sofie mając przed sobą pianino, przy drugim zaś instrumencie opodal, siedział uczeń i grał co należało. Skoro miejsce jakie źle, lub nie po myśli jego wykonanem zostało, unosił się na sofie, wskazał jak powinno być odegrane i znów się pokładał[10].
Studya swoje i uwagi nad naturą gry fortepianowej, owoce długoletnich doświadczeń i spostrzeżeń uczynionych na polu nauczycielstwa, zamyślał Chopin złożyć w teoretycznem dziele; wspomina nawet o niem w jednym z listów do Fontany. Lecz niewiele tylko arkuszy Méthode des méthodes (tak bowiem to dzieło nazywał) napisawszy, w przystępie jakiegoś upadku na duchu i zwątpienia, krótko przed śmiercią, zniszczył go — spalił!




  1. Dlaczego Liszt w dziele swojem pisze kilkakrotnie, iż Chopin miał oczy błękitne („blaues Angen“)? — pozostanie dla nas niepojętą zagadką.
  2. Fabryka ta już nie istnieje.
  3. Komitet umyślnie w tym celu ustanowiony, składający się z pp. hr. Perthuis, Gavarda (ojca), Alberta bankiera, Franchomma, a na którego czele stanął Delacroix; mniemał, iż postąpi najstosowniej, gdy wykonanie pomnika powiemy Clesingerowi, głośnemu podówczas rzeźbiarzowi, ożenionemu z córką pani Sand. Pomnik ten niestety. nie zadowolnił nikogo: po takim jak Clesinger artyście, miano prawo spodziewać się czegoś lepszego.
  4. Jeden tylko fortepian Pleyela ocalał, gdyż znajdował się natenczas na wsi u wnuczki Chopina pani Ciechomskiej; w jego miejsce zaginął instrument Buchholtza, powiernik i tłumacz młodzieńczych muzykalnych natchnień naszego artysty, na którym on przed opuszczeniem Warszawy grywał.
  5. „Histoire de la Révolution de 1848“. T. II.
  6. Obacz dzieło M. A. Schulca, pod tytułem: „Fryderyk Chopin“ i t. d.
  7. M. A. Szulc, tamże.
  8. St. Tarnowski.
  9. Lenz, w dziełku swojem pod tytułem: „Die grossen Pianoforte-Virtuosen unserer Zeit aus persönlicher Bekantschaft“.
  10. Kleczyński.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maurycy Karasowski.