Dziewica Orleańska/Akt III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Friedrich Schiller
Tytuł Dziewica Orleańska
Podtytuł Tragedya romantyczna
Pochodzenie Tłómaczenia
Wydawca Gebethner i Wolff
Wydanie drugie
Data wyd. 1874
Druk Czcionkami Gazety Lekarskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Edward Odyniec
Tytuł orygin. Die Jungfrau von Orleans
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT TRZECI.

(Obóz królewski w Chalons nad Marną).
SCENA I.
DUNOIS, LA HIRE.
Dunois.

Jesteśmy bracia, towarzysze broni;
Tyleśmy razem wspólnéj krwi przeleli,
Nierozerwani w złéj i dobréj toni —
Nas-że dziś miłość kobiéty rozdzieli?

La Hire.

Posłuchaj, Książę!

Dunois.

Wiém, kochasz Dziewicę,
Idziesz twą miłość objawić królowi,
Prosić go o nię. — Król ci nie odmówi;

Król zna twa wierność, twą dzielną prawicę.
Lecz ja — wiedz o tém! — wprzód niźli ją cudzą
Ujrzę. La Hirze!…

La Hire.

Wysłuchaj mię, Książę!

Dunois.

Nie wdzięki lica oczy moje łudzą,
Nie płochy urok serce moje wiąże.
Serce to w bojach zdziczałe od młodu,
Ze strzał miłości urąga pod zbroją.
Lecz ta cudowna zbawczyni narodu,
Ta bohaterka — ta być musi moją!
Przysiągłem sobie przed obliczem Nieba.
Bo siłę tylko zdoła pojąć siła;
A w duszy mojéj czuję, że jéj trzeba
Współczucia drugiéj — coby równą była.

La Hire.

Któżby twych zasług był tak nieświadomy,
Iżby śmiał z tobą stawać do zawodu? —
Ale zważ, Książę! czy stan jéj poziomy
Godzien jest twego imienia i rodu?

Dunois.

Mojego rodu? Ona jest dziecięciem
Boskiéj natury, śród ziemskich padołów!
Onażby równać nie śmiała się z księciem,
Oblubienica niebieskich Aniołów?

Którą nad wszystkie ziemskich koron blaski,
Otacza jaśniéj święty promień Łaski;
Co wszelką wielkość, wszelką jasność ziemi,
Widzi poziomą pod stopami swemi? —
O! tam, gdzie ona, na niedoścignionéj
Swéj wysokości, świeci śród gwiazd koła,
Tam-weź za szczeble wszystkie świata trony,
Dójść nie potrafisz — bez skrzydeł Anioła!

La Hire.

Król wiec rozstrzygnie.

Dunois.

Nie! jéj własna wola. —
Ona, co wolność wróciła krajowi.
O losie swoim niech sama stanowi! —

SCENA II.
CIŻ, KRÓL, ARCYBISKUP, AGNIESZKA SOREL,
DU CHATEL, CHATILLON.
Król (do Chatillona).

Sam więc przybędzie uznać mię za króla?
Hołd mi swój złożyć?

Chatillon.

Dziś jeszcze tu stanie,
Wysłał mię przodem, ażebym ci, Panie!
Niósł jego lenną cześć i pozdrowienie.

Agnieszka.

O! piękne słońce dnia! co nam przynosi
Pokój i zgodę, i krzywd przebaczenie!

Chatillon.

Dwiestu rycerzy składa orszak księcia,
Z nimi przed tobą kolano uniży.
Rozumie jednak, że gdy się już zbliży,
Ty jak brat brata przyjmiesz go w objęcia.

Król.

Niczego w życiu nie pragnę goręcéj.

Chatillon.

Książę téż prosi, by o tém, co było,
Teraz i nigdy nie wspominać więcéj.

Król.

Serce mu moje wszystko przebaczyło.

Chatillon.

Przebaczyć równie raczysz wszystkim, którzy
Z nim przeciw tobie śmieli podnieść bronie.

Król.

Francya wszystkim serce swe otworzy,
Wszystkich jak dzieci przytuli na łonie.

Chatillon.

Z matką téż twoją, jeśli żądać będzie,
Przyzwolić, Panie! zechcesz na ugodę.

Król.

Oby chęć syna mieć chciała na względzie!
Ona to ze mną, nie ja z nią spór wiodę.

Chatillon.

Dwunastu świadków z piérwszych mężów kraju,
Z obu stron wspólne zaręczą przymierze.

Król.

Niech i tak będzie.

Chatillon.

A podług zwyczaju,
Gdy Arcybiskup, przy świętéj ofierze,
Między was jedną hostyą rozdzieli,
Sami przysięgą stwierdzicie układy.

Król.

Niech mi tak święci pomogą Anieli,
Jak w sercu mojém nie ma cienia zdrady! —
Cóż jeszcze książę żąda po mnie?

Chatillon.

Panie!
Widzę tu męża, którego spotkanie
Mogłoby zatruć pierwszych wzruszeń chwile.

Król.

Rozumiem.

(do Du Chatela).

Musisz odejść, Du Chatelu!

(Du Chatel oddala się w milczeniu.Król przeprowadza go oczyma nakoniec śpieszy za nim i ściska go).

Nie miej mi za złe! — Ach! ty mi nie tyle
Poświęcić chciałeś, wierny przyjacielu!
(Du Chatel odchodzi).

(Chatillon podając zwój pargaminowy).

Resztę warunków ten pargamin mieści.

Król.

Przyjmuję wszystkie, nie badając treści.
Zwrot przyjaciela cóż godnie opłaci? —

(do Dunois i La Hire).

Wy ze stem jeźdźców idźcie spotkać braci!
Hełmy swe kwieciem niech stroją żołnierze,
A miasto postać godową przybierze:
Podczas gdy święty głos dzwonów ogłosi,
Że Burgund pokój Francyi przynosi! —

(Głos trąb za sceną. Paź wchodzi).

Cóż to jest?

Paź.

Książę Burgundzki przybywa.

Dunois.

Śpieszmy go spotkać!

(Odchodzi z La Hirem i Chatillonem).
Agnieszka.

O! chwilo szczęśliwa!

Król.

Ty płaczesz, luba! — Ach! i we mnie serce
Ściska się, myśląc, ile krwi rodzinnéj,
Ile łez przelać musiał lud niewinny,
Nim on kres bratniéj położył rozterce. —
Lecz nie dziś o tém! — Dzień po nocy błyska,
Po burzy słońce i nam zajaśnieje.

Arcybiskup (patrząc przez okno).

Co za tłum! — Orszak ledwo się przeciska. —
Otóż i Filip! — Lud nakształt mrowiska
Kupi się w koło — z radości szaleje.
Klęczą przed koniem, podnoszą ramiona —
Ha! cóż to? — z konia porwali na ręce!
Niosą w tryumfie! — a kwiaty i wieńce
Zaćmiły niebo jak chmura zielona.

Król.

Dobry lud! jakże prędko zapomina
Krzywd swych i kraju; krwi ojców i dzieci!
Miłość się jego, jak gniew, ogniem nieci,
Wszystkiém dla niego obecna godzina! —

(do Agnieszki).

Dość łez, najmilsza! uzbrój serce w stałość,
Wróć pokój twarzy! — bo wszystko w téj porze,
Zbyteczna radość, jak zbyteczna żałość,
Równie go zdraźnić lub zawstydzić może.

SCENA III.
CIŻ, FILIP, DUNOIS, LA HIRE, CHATILLON
i dwaj inni Rycerze z orszaku Księcia.
(Filip zatrzymuje się w miejscu; Król, porusza się ku niemu, ale go Książę uprzedza, i w chwili, gdy chce ugiąć przed nim kolano, Król przyjmuje go w swe objęcia).
Król.

Pośpiech twój tylko uprzedził nas, Książę!
Chciałem cię spotkać: — lecz szybkie masz konie.

Filip.

Nie dziw! do mojéj powinności dążę.

(ściska i całuje w czoło Agnieszkę).

Wybacz, kuzynko! ale w mojéj stronie,
Jest to obyczaj, któremu bez sporu
Piękność ulega.

Król.

Podług naszych wieści,
Na dworze twoim szukać trzeba wzoru
Wdzięcznéj godności i krasy niewieściéj.

Filip.

Ze wszystkich skarbów Burgundzkiéj krainy.
To jest najdroższe, czém ją Niebo darzy.

Król.

Lecz ty sam, Książę! przyznaj się do winy,
Albo się musisz oczyścić z potwarzy:
Że lekce ważąc miłość i jéj wiarę,
Nie wierzysz w wierność.

Filip.

Najcięższą swą karę
Ma samo w sobie każde odszczepieństwo! —
Błogo ci, Królu! żeś się w tém z natchnienia
Pięknego serca, ustrzegł doświadczenia!

(postrzegając Arcybiskupa).

Witaj, Pasterzu! twe błogosławieństwo
Niech stwierdzi węzły braterskiego związku! —
Dawnom cię widział: — bo chcąc spotkać ciebie,
Trzeba iść, widzę, drogą obowiązku.

Arcybiskup.

O! dniu radośny! teraz mię do siebie
Pan niech powoła! — Cóżbym więcéj żądał
Widzieć na ziemi, gdym ten dzień oglądał? —

Filip (do Agnieszki).

Mówią, kuzynko! żeś swe dyamenty
Przedać kazała, by mię ścigać zbrojnie. —
O! nie wiedziałem, że duch tak zawzięty
Mieszka w twém sercu — Lecz już koniec wojnie!
Wraca się wszystko, co było stracone:
Pociechy serca, i ozdoby stroju. —
Patrz! twe klejnoty są téż znalezione!…

(bierze z rąk Dworzanina szkatułkę i podaje ją Agnieszce).

Na wojnę ze mną były przeznaczone.
Przyjm je odemnie za godło pokoju! —

(Agnieszka waha się, poglądając na Króla).
Król.

Przyjm! jest to zakład podwójnéj świętości:
Braterskiéj zgody, i szczeréj miłości.

(Agnieszka płacząc usuwa się na stronę; Król i wszyscy mocno wzruszeni).
Filip.
(Spójrzawszy po kolei na wszystkich, rzuca się w objęcia Króla).

Królu mój!

(W tejże chwili trzej Burgundzcy rycerze ściskają się z Arcybiskupem, Dunois i La Hirem. Król i Filip pozostają przez czas niejaki we wzajemnych uściskach).
Filip (po pauzie).

Jaż cię mogłem nienawidzieć?
Ja wroga twoją uwieńczyć koroną?…

Król (przerywając).

Dość!

Filip.

Nie! — Występek powinien się wstydzić.

Król.

Dość! — Wszystko przeszło — wszystko przebaczono!
Był to błąd losu — wpływ gwiazdy złowrogiéj.

Filip.

Naprawię wszystko, wierzaj mi, naprawię!
Francyą całą złożę pod twe nogi:
Żadnéj wsi, żadnéj lepianki ubogiéj
Nie będzie braknąć twych przodków dzierżawie! —

Król.

Gdyśmy złączeni, któż nas zachwiać zdoła? —

Filip.

Ach! nie wiész, Królu! jak ciężkie zgryzoty
Truły mi duszę śród twych wrogów koła!

(wskazując na Agnieszkę).

Czemuś mi tego nie przysłał Anioła?
Samby jéj widok wrócił mię do cnoty. —
Lecz teraz, teraz — żaden podstęp wroga,
Żadna moc piekieł — nic nas nie rozdwoi!
Tutaj się kończy moich błędów droga.
Pokój mój, czuję, jest na piersi twojéj! —

Arcybiskup (stając pomiędzy nimi).

A więc, Książęta! pokój między wami!
Francya znowu, jak feniks z popiołu,
Wzniesie się — blizny zakryje laurami:
Praca, i ziemia bogata darami,
Wrócą zamożność i miastu, i siołu.

Lecz ci, co przez was i dla was zginęli,
Tysiące ziomków, czyż z mogił swych wstaną?
Lecz łzy, co przez was i dla was wylano,
Któż je powróci tym, co je wyleli? —
Zakwitnie może przyszłe pokolenie,
Lecz przeszłe przez was było łupem zbójców;
Pomyślność synów, nie wskrzesi ich ojców,
Krew ich na wasze opadła sumienie! —
Obyż z niéj przecie wyszła wam przestroga,
By nim spór kiedy zaczniecie orężny,
Pomnieli naprzód na ludzi i Boga!
Bo wojnę łatwo rozkiełzna Potężny.
Lecz wojna nie jest jako sokół, który,
Pojmawszy zdobycz, posłusznemi pióry
Wraca do łowca na dzwonek mosiężny.
Nie! sęp to dziki, co się krwią rozjadą,
I gardzi głosem człowieka; — i biada
Tym, co go puszczą! — A nie zawsze z Nieba
Cudowna pomoc zstępuje, gdy trzeba.

Filip.

Tak, Królu! Aniół walczy przy twym boku! —
Lecz gdzież jest ona?

Król (do otaczających).

Kędy jest Dziewica?
Czyżby się szczęścia chroniła widoku,
Co nam jéj własna zjednała prawica? —

Arcybiskup.

Nie dla niéj, Panie! zgiełk dworskiéj zabawy.
Gdy ją powinność nie woła na bitwy,
Gdy nic nie może dla Francyi sławy,
W ustroniu za nią przesyła modlitwy.
I w Bogu tylko, przez Boga natchniona,
Żyje dla Boga.

Dunois.

Lecz otóż i ona.

SCENA IV.
CIŻ I JOANNA.
(w pancerzu, ale bez hełmu i z wieńcem we włosach).
Król.

Pójdź, pójdź, kapłanko! w tym świątecznym stroju,
Pójdź stwierdzić związek spojony przez ciebie! —

Filip.

Onaż to? niegdyś tak groźna w potrzebie.
Tak dziś łagodna, jak Anioł pokoju!

(do Joanny).

Widzisz, spełniłem, com obiecał tobie.
Nie wart-żem dzięków?

Joanna.

O! dziękuj sam sobie!
O! dziękuj Panu! że dziś gwiazdą jasną

Jaśniejesz przed Nim; ty, coś wczoraj jeszcze,
Groźny kometa, nad ojczyzną własną
Rozsiewał światło krwawe i złowieszcze.

(patrząc dokoła)

Wszyscy tu, widzę, radzi i weseli,
A tam smutnego spotkałam w przedsieniu,
Co się kryć musi, i szczęścia nie dzieli!

Filip.

Któż jest tak winnym, że się nie ośmieli
Dziś nawet w naszém ufać przebaczeniu? —

Joanna.

Możeż on ufać? — O! powiedz, że może!
I niech się w pełni twa zasługa ziści!
Bo gdy chcesz godnie spełnić dzieło Boże,
Pełń je do końca! — Kropla nienawiści
Sam zdrój zbawienia zamienia w truciznę.
Zdaj Miłosierdziu twéj zemsty spuściznę! —

Filip.

Teraz rozumiem.

Joanna.

I przebaczysz. Książę? —
Tak, taki przebaczysz! — Pójdź tu, Du Chatelu!

(Otwiera drzwi i wprowadza Du Chatela, który zatrzymuje się opodal).
(do Filipa).

Kto tu odpuścił winowajcom wielu,
Z wielu go grzechów Pan w Niebie rozwiąże.

Filip.

Joanno! wszystko uczynię dla ciebie,
Ale ty nie wiész, jakiéj chcesz ofiary!

Joanna.

Wiém, że jak słońce dla wszystkich na Niebie:
Jak rosa z Nieba: jak wszystkie swe dary
Niebo zarówno dla wszystkich swych dzieci:
Tak Miłosierdzie, które jest od Boga,
Na wszystkich spada, i dla wszystkich świeci.
Wiém, że przebaczyć i miłować wroga,
Jest to zwycięztwo nad wszystkie zwycięztwa,
Natchnienie Łaski, Boskość człowieczeństwa!

Filip.

O! Niepojęta! zkąd ci moc nade mną?

(do Du Chatela).

Zbliż się! — Przebaczam! — Duchu mego ojca!
Przebacz mi równie, że twój wróg zabójca
Ściska dłoń syna, co cię pomścić miała! —
A wy, Bogowie śmierci! których ramię
Sięga szeroko: niech wasz gniew nie pała,
Że wam złożony ślub méj zemsty łamię! —
W waszych tam państwach, gdzie serce nie bije,
Wszystko niezmienne, niezachwiane, wieczne:
Lecz póki człowiek tu czuje i żyje,
Wpływ chwili musi rodzić czucia sprzeczne.

Król (do Joanny).

Com ci nie winien? posłanniczko Boga!
Tyś zawróciła koło méj fortuny;

Ty mi powracasz brata: ty z rąk wroga
Wydzierasz berło; ty wojny pioruny
Gasisz nad nami! — Któryż z ziemskich króli,
Tyle dobrodziejstw, jak warte, odpłaci?

Joanna.

Bądź ludzkim w szczęściu, jakeś był w niedoli!
Boga za ojca — bliźnich miéj za braci! —
Najuboższemu z pośród twego ludu
Czyń sprawiedliwość: strzeż praw i swobody;
A nie pogardzaj nizkim! — bo od trzody
Bóg tobie zesłał spełnicielkę cudu! —
Francya tobie ukorzy się cała,
I będziesz ojcem królów pokolenia;
I wielka będzie ich moc i ich chwała:
Dopóki pycha serca i myślenia
Nie zbluźni Bogu, i ludem nie wzgardzi.
Bo wtenczas! — wtenczas, i Bóg się zatwardzi,
I zkąd ci pomoc — z pod wieśniaczéj strzechy,
Wyzwie mścicieli za mocarzów grzechy

Filip.

Gdy ci otwarte przeznaczenia księgi,
Czyjaj z nich, Święta! przyszłość mego domu!

Joanna.

Obok królewskich tron jego potęgi;
Chce wznieść się wyżéj: — nie lęka się gromu
Boga, ni ludzi. — Grom przecież uderzy,
Grom przeznaczenia! — Lecz się nie bój zbytnie!

Dom twój nie upadł! — Nie z miecza rycerzy.
Z łona dziewicy szczep jego odkwitnie,
I na dwóch tronach, w pełni majestatu,
Króluje, widzę, znajomemu światu,
Ha! i nowemu! który wola Boża
Kryje dziś jeszcze za zasłona morza!

Król.

O! mów! czy węzeł, co nas dzisiaj wiąże,
W przyszłe też wieki, dwa bratnie narody
Połączać będzie?

Joanna.

O! Królu! o! Książę!
Mocarze ziemi! strzeżcie się niezgody!
Nie budźcie Jędzy! niech w swych lochach drzemie!
Bo raz zbudzoną, kto zdoła powstrzymać?
Z jadu jéj smocze rozrodzi się plemię,
Z pożaru pożar będzie się rozdymać! —
Dość! — Obłok stanął u przyszłości progu. —
Cieszcie się z dzisiaj, jutro zwierzcie Bogu!

Agnieszka.

Święta Dziewico! ty wiész myśli moje,
Powiedz, co przyszłe rokują mi lata?

Joanna.

Duch widzi tylko wielkie dzieje świata,
Własnym twym losem rządzi serce twoje.

Dunois.

Lecz jakież szczęście, jakie ziemskie blaski,
Jaka nagroda będzie godna ciebie?
Ty! coś nam zlała zdrój niebieskiéj łaski!

Joanna.

Szczęście prawdziwe mieszka z Ojcem w Niebie.

Król.

Lecz dać ci ziemskie, należy do króla.
On cię uczyni celem czci narodu,
On! — I wnet jego dopełni się wola. —
Klęknij, Joanno!

(Joanna przyklęka, Król dobywa miecza, i uderza ją nim zlekka po ramieniu).

I z nizkości rodu
Wstań! — Ja król, ciebie, i twój ród, i w grobie
Prochy twych przodków, uszlachcam zarazem!
Lilije białe będą herbem tobie,
Jak są cnót twoich godłem i obrazem.
A nikt z rycerzy, ni książąt, przed tobą,
Nikt, prócz krwi królów, nie ma mieć pierwszeństwa
Związek twój będzie najwyższych ozdobą,
A mnie, królowi, zdaj swadźbę małżeństwa!

Dunois (występując).

Serce ją moje wybrało już wprzódy
Nimeś ją. Panie! w blask twéj łaski odział.
I jeślim godzien tak wielkiéj nagrody,
By los mój z ręką chciała przyjąć w podział:
Was samych, Królu! i ty mężu Boży!
Wzywam na świadków méj szczeréj przysiędze.

Król (do Joanny).

Cuda po cudach Bóg nam w tobie mnoży!
Cóż niepodobném będzie twéj potędze,
Gdy nawet jego — miłości szydercę,
Zhołdować mogłaś?

La Hire (występując).

Znam Dziewicy serce,
Piérwszą jéj cnotą jest pokora święta.
I jakbądź warta czci, którą odbiera —
Nie ją ułudzi wielkości ponęta,
Nie od niéj wzgardy dozna miłość szczera.
Więc chociam prosty rycerz — wybacz, Książę!
Wybór jéj serca niech nasz los rozwiąże.

Król.

I ty, La Hirze? — Dziewico! dla Boga!
Ledwieś pomogła przejednać mi wroga,
Chcesz-że poróżnić przyjaciół mych? — Oba
Godni są ciebie: — dla obudwóch jedna
Życzliwość moja. — Po co długa próba?
Mów, kto szczęśliwy, co twe serce zjedna?

Agnieszka.

Nagłość twa, Królu! przeraża Dziewicę,
Rumieniec wstydu widzę na jéj czole.
Daj czas, niech sama zbada tajemnicę
Serca swojego! — Ani ją w tém kole
Wyjawić może. — Zostawcie nas same!
Siostrze przed siostrą powróci swoboda,
Ufność przemoże nieśmiałości tamę.
Wyrok jéj serca, ja ogłoszę.

Król.

Zgoda!
(Chce odchodzić).

Joanna.

Nie, Królu! zostań! Nie rumieniec sromu,
Nie żar miłości czoło moje pali.
Nic do zwierzenia nie mam tu nikomu,
Cobym nie rada, by drudzy słuchali.
Umiem czuć wdzięcznie cześć, co mię spotkała;
Alem nie na to wzięła miecz śmiertelny,
Bym krwią mych bliźnich, sobie kupić miała
Książęca mitrę, albo mirt weselny.
O! nie! mój Królu! — Wielkie dzieło Boże,
Co mi na ziemi spełnić przeznaczono,
Czysta dziewica tylko spełnić może. —
Żadnemu z mężów nie mogę być żoną.

Arcybiskup.

Azaliż nie wiész, że na ulgę troski
Piérwszemu z mężów, Bóg niewiastę stworzył? —
W głosie natury, jest głos woli Boskiéj.
Gdy dójdziesz celu, co ci Bóg założył,
Rychło, odwykłszy od miecza i zbroi,
Piękniejszy zawód obaczysz przed sobą:
Byś cnót niewieścich dała wzór płci twojéj,
Jak byłaś mężom wzorem i ozdobą.

Joanna.

Ojcze! któż zgadnie przyszłą wolę ducha?
Lecz gdy czas przyjdzie, a poznam, co trzeba:

Serce go moje z pokorą usłucha. —
Tymczasem spełńmy piérwszą wolę Nieba!
Król nie jest jeszcze pomazańcem Boga,
Olej mu święty nie namaścił czoła;
Do Reims nam drogę zaszło wojsko wroga —
Tam, bracia! za mną! tam powinność woła! —

Król.

Jedna myśl, widzę, rządzi sercem twojém,
Miłość się przed nią ozwać nie ośmiela.
Lecz gdy kraj cały zakwitnie pokojem,
A w serca ludzi wróci duch wesela:
Wierz mi, że wtenczas twe serce niewieście
Wzbudzi też w sobie uczucia dziś śpiące;
I coś zaczęła zbawiając tysiące,
Szczęściem jednego zakończysz nareście.

Joanna.

Delfinie! takżeś syt już Bożéj łaski,
Że chcesz w proch ziemski rzucić jéj narzędzie?
Tak-że cię rażą wyższych światów blaski,
Że ziemię tylko mieć umiesz na względzie? —
O! ślepe serca! ludzie małéj wiary!
Niebo przed wami działa na odkryte;
Cuda po cudach świadczą jego dary,
A wy w tém tylko widzicie — kobiétę! —
Gdzież jest kobiéta? gdzie jest ziemska siła,
Aby uczynić, co Pan przez mię czyni? —
Biadaż mi, biada! gdybym się ważyła
Myśleć o sobie: — i cudu sprawczyni,

Ziemskim rozumem mierzyć moje życie!
Biada wam wszystkim, którzy mię kusicie!
Lecz Pan jest ze mną! On mię wziął w opiekę!…

(urywa nagle — i po chwili woła w natchnieniu):

Słyszę głos Jego! — Do broni, mój Królu!

SCENA V.
CIŻ I  RYCERZ.
(wpadając z pośpiechem).
Król.

Cóż nam przynosisz?

Rycerz.

Wróg przeszedł przez rzekę,
I szyk bojowy rozwija na polu.

Joanna.

Do broni! mówię. — Dziś kres jego pysze!
Sami na oślep idą w nasze ręce.
Za mną, kto Francuz!
(Wybiega).

Król.

Idźmy, towarzysze!
Niech mą koronę zwycięztwem uświęcę! —
Sam jako żołnierz chcę walczyć na czele.

(do Agnieszki)

Bądź zdrowa, luba! nie płacz!

Agnieszka.

O! nie płaczę,
Nie drżę o ciebie! — Bóg nazbyt już wiele
Uczynił dla nas, by tylko rozpacze
Zsyłać miał w końcu! — Jemu ufam śmiele,
Że cię w Reims dzisiaj zwycięzcą zobaczę.
(Wszyscy odchodzą).

(Słychać głos trąb wojennych, który podczas przemiany dekoracyi, coraz w większą wrzawę przechodzi, naśladując zgiełk i zamieszanie bitwy. Orkiestra łączy się z nim przy otwartéj scenie, wraz z odgłosem wojennych instrumentów za sceną).
SCENA VI.
(Teatr zamienia się w obszerne, otwarte pole, otoczone drzewami. Podczas muzyki widać w głębi szybko przebiegających żołnierzy).
TALBOT wsparty, na FASTOLFIE i otoczony żołnierzami; wkrótce potém LIONEL.
Talbot.

Dość! — pod tém drzewem złóż mię, przyjacielu!
Wracaj na bitwę! — Nic mi już nie trzeba,
A umrzeć umiem.

Lionel (wchodząc).

Co widzę? — o! Nieba!

Fastlof.

Na smutny widok trafiasz, Lionelu!
Wódz nasz umiera.

Lionel.

Nie daj tego Boże!

(do Talbota).

Dziś nam najbardziéj potrzebna twa siła.
Wstań, wodzu! doświadcz, co moc woli może!
Powstań! i rozkaż naturze, by żyła!

Talbot.

Próżno! nie zmienić, co zły los przeznaczy! —
Tron nasz, dźwigniony tylu prac ogromem,
Wali się w gruzy; — próżno bój rozpaczy
Wiodłem do końca: — patrz! rażony gromem
Leżę, bym nie wstał. — Reims jest już stracony,
Brońcie Paryża!

Lionel.

Paryż sprzymierzony
Z Delfinem; — właśnie odebrałem gońca.

Talbot (odrywając zawiązki ran).

A więc krwi moja, upływaj do końca!
Bo już mi światło obrzydło słoneczne.

Lionel (do Fastlofa).

Śpiesz unieść wodza na miejsce bezpieczne!
Wróg z całą na nas następuje siłą.

Talbot.

O! głupstwo gminu! tyś mię zwyciężyło!
Ty! — i nie ludziom walczyć z mocą twoją,
Przed którą same Bogi nie dostoją! —

Lecz ty, rozumie! światło Niebios tronu!
Ty sprawco świata! ty bóstwo człowiecze!
I cóż ty jesteś? gdy szał zabobonu
Porwie cię z sobą, i w przepaść zawlecze? —
Przeklęstwo temu! co w krainie myśli
Szuka wielkości: trwoni moc i lata,
I wierzy planom, gdy je mądrze skreśli! —
Bo szał i głupstwo — to są władzcy świata!

Lionel.

Przestań, Milordzie! Krótkie są twe chwile.
Myśl o wieczności! pojednaj się z Bogiem!

Talbot.

Gdybyż przynajmniéj męzkiéj uledz sile,
Upaść w zapasach z godnym siebie wrogiem!… —
Lecz stać się pastwą głupstwa i obłudy —
O! to dotkliwsze od śmierci tysiąca! —
Czyż wszystkie nasze ofiary i trudy
Nie były warte — choć lepszego końca? —

Lionel
(podając mu rękę).

Żegnaj, Milordzie! — Hołd łez i modlitwy
Złożę ci w czasie, gdy mię los ocali.
Teraz powinność zwie mię na plac bitwy,
Gdzie los ojczyzny waży się na szali.
Żegnaj, Talbocie! — Tak! do powitania
Na lepszym świecie, gdzie nie ma rozstania!
(Odchodzi).

Talbot.

Stało się! trzeba spłacić dług natury,
Oddać żywiołom, to co z nich powstało! —
Chwila nie minie — a z Talbota, który,
Świat niegdyś cały napełniał swą chwałą,
Zostanie tylko — proch! — Tak kończy człowiek!
A cała korzyść światła, co dziedziczym,
Jest — że ze wzgardą, przed zawarciem powiek,
Widzim, że wszystko było tylko — niczém!

SCENA VII.
CIŻ, KRÓL, FILIP, DUNOIS, DU CHATEL,
i Żołnierze francuzcy.
Filip.

Zwycięztwo nasze!

Król
(postrzegając Talbota).

Patrzcie! ktoś umiera!
Śpieszcie dać pomoc! gdy już nie daremnie.

(Żołnierze francuzcy zbliżają się do umierającego)
Fastlof
(zastępując im drogę)

Precz ztąd! szanujcie zwłoki bohatera,
Przed którym w życiu drżeliście nikczemnie!

Filip (zbliżając się).

Co widzę? Talbot!

Fastlof.

Oddal się, Filipie!
Niech zgonu męża wzrok zdrajcy nie brudzi!

(Talbot wlepia wzrok w Filipa i kona).
Dunois.

Toż ten, tak ufny w męztwie i dowcipie,
Że za nic ważył i Boga i ludzi? —
Straszny Talbocie! jak ci teraz mało
Ziemi potrzeba! — a dziś jeszcze rano,
Francyi całéj nie dosyć się zdało! —

(do Króla).

Teraz cię królem witać mogę śmiało!
Bo szczęście zawsze groziło odmianą,
Póki duch żywy poruszał to ciało.

Król.

Nie my, moc wyższa zmogła cię, rycerzu!
Na ziemi Franków, jak na swym puklerzu,
Coś i konając nie chciał puścić z dłoni,
Ległeś, byś spoczął! — I ona cię przyjmie
Do swego łona. — Tu, gdzie kres twéj broni,
Tu grób ci wzniesiem; — a samo twe imię,
Sam ten grób, w środku państw naszych dzierżawy,
Stanie za pomnik twych czynów i sławy.

Fastlof
(zbliża się i oddaje miecz).

Przyjm, Panie! — jestem twym jeńcem.

Król (nie przyjmując).

Nie, wcale!
Świętą powinność umiem czcić i w wojnie.

(do Żołnierzy angielskich)

Idźcie, i wierni wodza swego chwale,
Cześć mu ostatnią oddajcie spokojnie! —

(Fastolf z Żołnierzami odchodzi).

Ty, Du Chatelu! śpiesz, nie tracąc chwili,
Śpiesz do Agnieszki! — uspokój jéj trwogę!
Powiedz, że żyjem; żeśmy zwyciężyli;
Że ją w Reims czekam. — Ty jéj wskażesz drogę.
(Du Chatel odchodzi).

SCENA VIII.
CIŻ I LA HIRE.
Dunois (do wchodzącego).

Gdzież jest Dziewica?

La Hire.

Właśnie pytać chciałem.
Przy tobie była w pośród bitwy pola.

Dunois.

W twojéj ją straży zostawić mniemałem,
Gdym z jazdą poszedł na obronę króla.

Filip.

Przed chwilą jeszcze śród zastępów wroga,
Widziałem zdala jéj chorągiew białą.

Dunois.

Biada nam! gdzież jest? — Jakaś myśl złowroga
Trwoży mię o nię; — drżę, by nazbyt śmiało
Nie wpadła w tłumy, gdy nikt nie był przy niéj.

Król.

Do broni! śpieszmy na odsiecz zbawczyni!
(Odchodzą).

SCENA IX.
(Inna pusta okolica bitwy. W oddaleniu widać wieże miasta Reims, oświecone słońcem).
(Rycerz w czarnéj zbroi ze spuszczoną przyłbicą wchodzi cofając się. Joanna ściga za nim aż na przodek sceny, gdzie on staje i czeka na nią).
Joanna.

Ha! nędzny! teraz doszłam twych podstępów!
Chciałeś ocalić resztę twoich braci,
Uwieść mię zdala od waszych zastępów. —
Lecz krew mi twoja tę zdradę zapłaci!

Czarny rycerz.

Po cóż mię ścigasz? — Po coś tak, jak widzę,
Zawzięta na mnie? —

Joanna.

Bo cię nienawidzę.
Bo jak noc piekieł, któréj nosisz barwę,
Sama twa postać wściekłość budzi we mnie. —
Zedrzyj z twéj twarzy tę szatańską larwę,
Co cię mym oczom chce ukryć daremnie!
Mów, ktoś jest? — Gdybym nie widziała w boju,
Jak tuż przedemną, choć nie moim grotem,
Legł mężny Talbot: — z postaci i stroju
Mogłabym wnosić, żeś ty jest Talbotem.

Czarny rycerz.

Nic-że ci wewnątrz nie mówi głos ducha?

Joanna.

Ha! zkąd wiesz o tém, że mi złém zagraża? —
Lecz duch mój tylko głosu Boga słucha!
Groźba złych duchów, czystych nie przeraża.

Czarny rycerz.

Joanno! słuchaj! — Duch ci prawdę wróży.
Oto Reims! — Nie wchodź! — złóż oręż przed bramą!
Szczęście nikomu do końca nie służy —
Puść je od siebie — nim odbiegnie samo! —

Joanna.

I któż ty jesteś, co mi na pół drogi
Radzisz opuścić nieskończone dzieło?
Mnież to rozumiesz zachwiać widmem trwogi,
Mnie, którą Niebo swém męztwem natchnęło? —

Czarny rycerz.

Siła się tobie nie oprze człowiecza,
Lecz jest moc wyższa, co i tobą władnie.

Joanna.

Żadna, prócz Boskiéj! — i nie złożę miecza,
Aż tron Lankastra w proch się nie rozpadnie.

Czarny rycerz.

Złóż broń! powtarzam — ostrzegam raz jeszcze.
Nie wchódź do miasta!

Joanna.

Milcz, widmo piekielne!
Mów, kto ci natchnął te groźby złowieszcze?
Mów, lub giń!

(podnosi miecz jak do cięcia)
Czarny rycerz
(dotyka ręką Joannę, która staje nieruchoma).

Zabij to, co jest śmiertelne! —

(Nagła ciemność — uderzenie piorunu — Rycerz znika).
Joanna (z przerażeniem).

To nie był człowiek! — Zwodna mara piekła
Wyszła z przepaści, by mi zachwiać serce,
Bym się méj świętéj powinności zrzekła! —
Lecz mnież to — Boga mojego rycerce,
Mnież to wszechmocnéj nie ufać potędze? —
O! niech się cała moc piekieł sprzysięże,

Pan mój jest ze mną! — wierna méj przysiędze,
W Nim ufać będę, i przezeń zwyciężę!
(Chce odchodzić).

SCENA X.
LIONEL I JOANNA.
Lionel (wchodząc).

Przeklęta! broń się! — bo jedno z nas obu
Zginąć tu musi. — Krew tysiąca braci,
Szlachetny Talbot z przedwczesnego grobu
Woła o pomstę; — miecz ci mój odpłaci! —
I byś wiedziała, zwodzicielko podła!
Że mię nie splatasz w guseł twoich matni:
Jam jest Lionel — wojska wódz ostatni! —
Walcz! i klnij chwilę, co cię ze mną zwiodła!

(Walczą. — Po krótkiéj chwili Joanna wytrąca mu miecz z ręki).

Niewierne szczęście!
(Pasuje się z nią).

Joanna
(porywa go lewą ręką za pióro od hełmu i zdziera mu hełm z głowy, tak, że twarz jego odsłania; w prawéj ręce podnosi miecz jak do ciosu).

Miej więc, czegoś żądał!

(W téj chwili spogląda mu w oczy; wzrok jego mięsza ją nagle i jakby przeraża. Staje nieporuszona, i powoli opuszcza rękę)
Lionel.

Uderz, przeklęta! — Próżno będziesz czekać;
Nie przyjdzie nigdy dzień, coby oglądał
Pokorę moje. — Uderz!

(Joanna daje mu znak ręką, aby się oddalił).

Mam uciekać?
Przed tobą? — Nigdy! — Stokroć umrzeć raczéj!

Joanna
(z odwróconą twarzą).

Nie chcę pamiętać, żeś był w mojéj mocy.

Lionel.

Nie! — Gardzę tobą! nie chcę twéj pomocy! —

Joanna.

Zabij mię, a uciekaj!

Lionel.

Cóż to znaczy?

Joanna.
(zakrywa twarz rękoma).

Biada mi!

Lionel.

Mówią, że każdego jeńca
Zabijać zwykłaś. — Czemuż mię jednego
Ocalasz?

Joanna.
(w gwałowném poruszeniu podnosi miecz, ale spójrzawszy mu w oczy, znowu go opuszcza).

Boże! wśpieraj mię!

Lionel.

Jakiego
Śmiesz wzywać Boga? — Nasz Bóg nie uświęca
Czarów piekielnych! —

Joanna
(w najgwałtowniejszéj boleści).

Cóżem uczyniła! —
Ślub mój złamany! —
(załamuje ręce z rozpaczą).

Lionel
(spogląda na nią z politowaniem, i zbliża się do niéj).

Co się dzieje ze mną? —
Ty płaczesz! — Jakaś niepojęta siła
Gniew mój rozbraja! — Czuję, że daremno
Chcę nienawidzieć! — Ktoś ty, Tajemnicza?

Joanna.

Uciekaj! —

Lionel.

Piękność twojego oblicza
Chwyta mi serce. — Chcę cię zbawić — muszę!
Pójdź ze mną! — zerwij piekielne sojusze!
Rzuć ten miecz! —

Joanna (z przerażeniem).

Ja mam iść z tobą?

Lionel.

Czas drogi!
Nie trać go! — idźmy!

(pokazując rękojeść swego miecza).

Na to znamię krzyża!
Zaklinam — każę — rzuć ten miecz złowrogi!
Idźmy!

(porywa ją za rękę)
Joanna.

Co widzę? — Dunois się zbliża! —
Uchodź, nieszczęsny! Czuję, że twéj zguby
Przeżyć nie zdołam.

Lionel.

Jestżem ci więc luby?

Joanna.

Święci niebiescy!

Lionel.

Spotkamyż się jeszcze?

Joanna.

Nie! — nigdy, nigdy!

Lionel.

Spotkamy się! — ręczę.
Przeczucia serca nie mylą mię wieszcze. —
Twój miecz na zakład!
(wydziera jéj miecz).

Joanna.

Co czynisz? szaleńcze!

Lionel.

Kocham cię! — Ufaj rycerskiemu słowu:
Będę cię szukał — spotkamy się znowu! —
(Odchodzi).

SCENA XI.
LA HIRE, DUNOIS, JOANNA.
La Hire.

To ona! — żyje!

Dunois.

Wszędzie cię szukamy.

La Hire
(patrząc w stronę gdzie odszedł Lionel).

Któż to uchodzi? — Ha! znam go zdaleka,
To jest Lionel!

Dunois.

Mniejsza! niech ucieka!

(do Joanny).

Zwycięztwo nasze! Reims otwiera bramy.
Lud cały tłumnie, z radości wyrazem,
Spotyka króla! — Pójdź z nami, Joanno!

(Podaje jéj rękę. Joanna chwieje się i ma upaść.).
La Hire (podchwytując ją).

Cóż to jest? — Przebóg! Dziewica jest ranną!
Krew jéj upływa!

Joanna.

Oby z życiem razem!
(Upada zemdlona na ręce La Hira).

KONIEC AKTU TRZECIEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Friedrich Schiller i tłumacza: Antoni Edward Odyniec.