Czarodziejski okręt

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Czarodziejski okręt
Podtytuł Baśń fantastyczna
Pochodzenie Księgozbiorek Dziecięcy Nr 55
Wydawca „Nowe Wydawnictwo”
Data wyd. 1933
Druk „Bristol”
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

KSIĘGOZBIOREK DZIECIĘCY.
E. KOROTYŃSKA.
Czarodziejski
okręt
Baśń fantastyczna.
Z ILUSTRACJAMI.
NAKŁADEM „NOWEGO WYDAWNICTWA“
WARSZAWA, ul. MARSZAŁKOWSKA 141.
Druk. „Bristol”, Elektoralna 31, Tel. 761-56.






Na północy, gdzie większą część roku stanowią lody i śniegi nieprzebyte, rozeszła się pewnego razu wieść dziwna.
Na dworze królewskim, gdzie słynęła z cudnej piękności księżniczka zaczęto mówić o jakimś czarodziejskim okręcie, który, jakoby mógł nie tylko jeździć po morzach, lecz i posuwać się na lądzie.
Marzeniem całej krainy było okręt ten ujrzeć, a jeśliby można, to i posiadać.
Gdziekolwiek kto wszedł, wszędzie rozmawiano o tym niewidzianym cudzie, wszędzie wzdychano nad niemożliwością wykonania tego arcydzieła i wszędzie obmyślano nad sposobem zobaczenia go kiedy w życiu.
W sklepach, cukierniach, w różnych zakładach przemysłowych słyszeć się dawało wciąż jedno i tożsamo pytanie:
— Czy widziałeś okręt posuwający się na lądzie? Czy słyszałeś, gdzieby go można zobaczyć?
Myśl o okręcie czarodziejskim tak bardzo zajęła ludzkie umysły, że przez sen nawet wołano: — Gdzie okręt?! — że chęć ujrzenia go przeszła w jakiś stan chorobliwy i wprost zaczęło być nienaturalnem to ciągłe dążenie do jednego celu.
Ustały roboty w fabrykach, ucichły młoty i heble, wszyscy kowale i stolarze robili próby i starali się napróżno coś sfabrykować, coby i po wodzie i po lądzie posuwać się było w stanie.
Wreszcie król, widząc, że przemysł upada, że rąk do pracy braknie, gdyż każdy nosi się tylko z myślą zbudowania okrętu, ogłosił, co następuje:
— Kto zbuduje okręt, któryby nie tylko na wodzie lecz i na lądzie mógł się szybko posuwać, otrzyma rękę cudnej złotowłosej Wieńczysławy, córki królewskiej.
Rozkaz ten ogłaszał herold przez cały tydzień, poczem oczekiwać poczęto na dworze władcy na spełnienie marzeń całego państwa.
Pewien bogaty wieśniak, posiadacz olbrzymiego lasu i pola, posłyszawszy o obietnicy królewskiej skłonił swych trzech synów do probowania szczęścia.
Najstarszy z synów wyruszył wraz z kilku drwalami do lasu i ścinać drzewa począł.
Po wycięciu prawie połowy lasu zabrał się do budowy okrętu, co czas jakiś zajadając zapasy przysłane mu przez ojca i popijając winem dla pokrzepienia sił.
Naraz, gdy siedząc na pniu drzewa odpoczywał, zjawił się przed nim dziwny jakiś mały człowieczek z ogromnym kapeluszem na głowie. Płaszcz szkarłatny okrywał tę cudaczną postać, długa siwa broda sięgała do pasa a dobrotliwy uśmiech jak by przyrosły był do tej nieładnej ale dziwnie sympatycznej twarzy.
— Daj mi zjeść trochę — rzekł starzec, — głodnym bardzo i znużony... Masz tyle żywności, podziel się ze mną.
Ale starszy syn wieśniaka ofuknął dziwacznego staruszka, mówiąc, że nie ma czasu ani na rozdzielanie pożywienia ani na rozmowę z żebrakami. — Mam zrobić coś bardzo oryginalnego dla króla, czarodziejski okręt... odejdź więc i nie zawracaj mi głowy...

— Lepiej zrobisz, młodzieńcze, gdy zaprzestaniesz tej bezowocnej pracy — rzekł starzec z siwą brodą i naraz znikł w lesie, tak cicho i tak niespodzianie, jak przyszedł.

Spełniła się przepowiednia staruszka. Syn wieśniaka zrozumiał po dniach paru, że nic z jego pracy nie będzie.
Wyrąbawszy napróżno z połowę lasu, powrócił wkrótce do domu, opowiadając o niemożliwości zbudowania okrętu, któryby mógł jeździć po wodzie i lądzie zarazem.
Wysłał wieśniak drugiego syna. Dał mu cieśli i wóz z pożywieniem i oczekiwał rezultatu pracy.
Powtórzyła się takaż historja jak i z pierwszym. Był również stary człowieczek i przepowiedział obrażony odmową podzielenia się pożywieniem, iż nic z jego roboty nie będzie.
Pozostał najmłodszy. Byłto chłopak bardzo dobrego i łagodnego charakteru, miłosierny i litościwy dla ubogich.
Gdy wyrąbał już drzew wiele i wyciosywać je począł, zbliżył się do niego ów starzec z siwą brodą i o pożywienie poprosił.
— Ależ siadaj i jedz staruszku! — zawołał chłopak z radością. — Szczęśliwy jestem, że mogę się z tobą podzielić! Cóż milszego nad możność dopomożenia komuś!...
I to mówiąc, usadowił człowieka z siwą brodą na pniu ściętego drzewa, na drugim zaś podobnym usiadł sam i przepijać do niego począł.
— Co robisz tu, dobry chłopcze? — spytał starzec, zajadając podany posiłek.
— Mam okręt zbudować... Król za wystawienie czarodziejskiego okrętu, który musi chodzić po wodzie i lądzie, obiecuje córkę swą, przecudną królewnę za żonę. Bracia moi probowali zbudować takie cudo, ale nie potrafili, teraz mnie przywiedziono tutaj, abym cud ten zdziałał...
Czy potrafię — nie wiem...
— Ależ, naturalnie, że nie zdołasz nic podobnego uczynić. Okrętu z takiemi właściwościami żaden z ludzi zbudować nie jest w stanie...
Ale, żeś nie odepchnął nędzarza, żeś podzielił się z nim pożywieniem, i niedość tego, najlepsze mu dajesz kęski... nie pozostaniesz bez nagrody...
Mam okręt tego rodzaju i dam ci go na własność, ale maszt zrobić musisz ze zrąbanego tu przez siebie drzewa...
Jutro będziesz miał okręt ten, chłopcze...
To mówiąc, zniknął staruszek, tylko podeptana trawa dawała znać o bytności niedawnej tego dziwnego człowieczka.
Chłopak zabrał się do roboty. Pracował przez dzień i noc całą, a gdy maszt był gotowy, ujrzał niespodzianie przed sobą czarodziejski okręt, który, jak po wodzie, przyjechał do lasu po murawie.
Piękny pokład ustrojony był różnobarwnemi flagami, kajuty wyściełane dywanem nęciły do zajścia do nich i zakosztowania potraw wykwintnych, które na bogatemi serwetami okrytych stołach czekały na amatorów doskonałego pożywienia.
Karafki likierów i win zamorskich błyszczały niby złoto, a winogrona i morele aż prosiły się aby je zakosztować.
Chłopak uszczęśliwiony posiadaniem okrętu aż zapomniał o głodzie...
Przed oczami jego stała cudna królewna, która żoną jego być miała, a którą widział kiedyś wychylającą się z powozu...
Miała piękne złociste włosy i oczęta błękitne... Biała rączka rzucała powitania ludowi, który wołał do przejeżdżającej z zachwytem:
— Witaj, witaj! piękna królewska córo!... Obyś była szczęśliwa i zdrowa!
Teraz miała być jego ta śliczna, dumna księżniczka, na którą spojrzeć prawie nie śmiał!
Rozradowany wsiadł czemprędzej na pokład i w stronę krainy, w której król mieszkał, wyruszył.
Jadąc ujrzał naraz człowieka celującego z łuku...
Zdziwiony i zaciekawiony do kogoby mierzył, bo nikogo w powietrzu nie widział, zapytał go, kogoby chciał zastrzelić.
— Złoty orzeł fruwa hen wysoko w obłokach i mieć go pragnę — odrzekł myśliwy.
Chłopiec wytężył wzrok, ale nadaremnie. Nie widział niczego.
Naraz z nieogarnionej wzrokiem wysokości spadł duży, ze złotemi skrzydłami orzeł i przytulił się martwą piersią do wonnego kobierca łąk.
Chłopiec zdziwiony takim wzrokiem i taką celnością strzału, poprosił myśliwego, aby wsiadł z nim razem i powędrował do królewny.
Zgodził się z radością i wsiadłszy do czarodziejskiego okrętu zabawiał chłopca opowiadaniem przygód myśliwskich i dziwnie śmiałemi polowaniami, które, dzięki celnym strzałom udawały się znakomicie...
Po pewnym czasie spostrzegli człowieka, który trzymał przy uchu ogromnej wielkości tubę i przysłuchiwał się czemuś z uwagą.
— Co robisz, człowiecze, i do czego ci służy ta ogromna trąba, którą trzymasz przy uchu?
— Słucham co mówią na całym świecie ludzie i przy pomocy tej trąby wiem, co się gdziekolwiekbądź dzieje...
— Ach! powiedz mi, co mówią na dworze królewskim... jestem bardzo ciekawy!...
Człowiek posłuchał chwilę i rzekł:
— Mówią o czarodziejskim okręcie, bo i o czemżeby więcej mówili... Królewna śmieje się i twierdzi, że nikt nic podobnego nie zbuduje...
— Siądź przy nas, człowiecze, jedźmy razem — rzekł chłopak — przydasz się nam pewnie...
— Z największą chęcią — rzekł, siadając przy dwóch podróżnych, człowiek z olbrzymią trąbą — jestem bardzo szczęśliwy, że podróż tę odbyć mogę...
Jechali już tak w trójkę parę godzin, gdy naraz tuman kurzu i piasku zasypał im oczy i nie pozwolił jechać...
Po krótkiej chwili z tego tumanu zakrywającego im krajobraz wyszedł człowiek wytrząsający ten kurz straszliwy z bezmiernej wielkości butów, które trzymał w rękach i trzepał.
Na zapytanie, coby znaczył ten ogrom kurzu, który szedł za nim, odpowiedział, że jest gońcem, wysłanym w różne świata strony i że nabrał tyle kurzu i piasku przez drogę, iż wytrząsając go przez dwie godziny, jeszcze butów swych w zupełności nie oczyścił...
— Siadaj z nami, rzekł chłopiec, a gdy ten z wielką radością to wykonał, popędzili z całej mocy, aby conajszybciej przed dwór królewski zajechać.
Gdy przybyli, chłopiec kazał zawiadomić króla o swoim przyjeździe, a gdy stanął przed nim opowiedział mu o posiadaniu czarodziejskiego okrętu i prosił o dotrzymanie obietnicy i dania mu ręki cudnej królewny.
Król nie chciał uwierzyć, aby niepozorny chłopak wiejski mógł coś podobnego zdziałać i kazał okręt przywieźć przed wrota zamkowe.
Gdy czarodziejski okręt stanął przed zdumionym monarchą, ten nie mógł zaprzeczyć, iż byłto prawdziwie cudowny budynek, i że ten, co coś podobnego zdziałał, godzien jest ręki królewny.
Ale królewna, ujrzawszy chłopca, którego jej za narzeczonego przedstawiono, ani słuchać o czemś podobnem nie chciała.
— Jakto? ona jedyna córka panującego króla, ona, którą świat cały gwiazdą nazywa i do nóg jej upada z zachwytem, ona pani tylu krajów, przyszła można królowa, ma oddać rękę jakiemuś wiejskiemu chłopakowi, który nosi skórzane ubranie i nabite gwoździami buty! Nigdy!...
Zmartwiony tem król, bojąc się, aby chłopak nie odmówił mu zostawienia okrętu, jeśliby nie dotrzymał obietnicy, zebrał radę panów i mędrców, zapytując, coby na to poradzić?...
Poradzono mu, aby powiedzieć chłopcu, że otrzyma rękę królewny, jeśli przyniesie wody zdrowia w przeciągu sześciu godzin, aby uleczyć zapadającą na konwulsje księżniczkę...
Woda życia i zdrowia znajdowała się daleko, w drugiej krainie o mile całe odległej.
Sądzono, że chłopiec nie da sobie rady i uspokojono się co do jego żądań.
Ale chłopak przypomniał, że miał przyjaciela o butach szybkobiegach i że ten wszystko o co poprosi, zrobi.
Rozmówiwszy się z nim, oznajmił królowi, że nie w sześć ale w trzy godziny woda życia będzie przyniesiona królewnie i rozgoryczony takimi naumyślnie mu sprawianemi trudnościami odszedł do swych przyjaciół.
Goniec wyruszył w drogę, przebiegając w szybkobiegach całe mile i wiorsty...
Człowiek z tubą stał przyłożywszy ją do ucha i wsłuchując się, czy szybko biegnie wysłany.
Naraz z rozpaczą zawołał do towarzyszy:
— Wodę ma i wraca z nią do królewskiego zamku, ale sen go zmorzył i usnął... Spać może i dzień cały... słyszę najwyraźniej jego silne chrapanie...
Człowiek o celnem miotaniu strzałami, uspokoił swoich przyjaciół i napiąwszy łuk, puścił tak daleko strzałę, że ta przeleciawszy koło gońca, obudziła go natychmiast ze snu i zmusiła do szybkiego powrotu.
Osłupiał król i dworzanie, gdy zobaczyli wodę życia przyniesioną do króla i chłopca domagającego się spełnienia obietnicy...
Chciano go zaspokoić worem złota, ale chłopak nie godził się na tak mało. Chciał, aby mu napełniono złotem cały jego okręt... Dopiero odstąpi od swoich żądań!...
Zafrasował się król wielce. Okręt był olbrzymiej wielkości. Wszystkie skarby królewskie wmieściłyby się do niego, a cóż się krajowi zostanie?
Postanowiono więc tak: Napełnią okręt skarbami, ale na granicy celnej odbiorą mu jako cudzoziemcowi i jako takiemu, który cła od złota nie opłacił.
Dzięki jednak człowiekowi z tubą, posłyszano o tym spisku i przygotowano się do obrony.
Celny myśliwy, nabrawszy w wór dużych krzemieni, rzucał niemi na rycerzy i konie, wyjeżdżające aby wstrzymać chłopca od zawiezienia skarbów królewskich do swego kraju.
Zmuszeni cofać się, ułatwili tem przeciwnikom dotarcie do swej ojczyzny...
Pobici kamieniami przez myśliwego starali się wycofać z pośród gradu krzemyków, ale napróżno.
Wreszcie jeden z przywódców spadł z przerażonego konia w rów i ledwie go wyciągnięto żywym.
Garstka rycerzy, która miała napaść na chłopca uciekła z powrotem do domu, przypisując to dziwne zjawisko padania niewiedzieć skąd kamieni, jakiejś czarodziejskiej sztuce.
Oswobodzeni od napaści niewdzięcznych ludzi, wyruszyli wraz z skarbami do swej krainy, pewni, że nikt ich prześladować nie będzie.
Pędzili bardzo szybko, ciesząc się, że zobaczą swą ukochanę ojczyznę, że uradują serca swych blizkich, z którymi się już tak dawno rozstali.
Wokoło nich rozlegały się cudne śpiewy ptaków, brzęczenia owadów i roznosiła się woń leśnych konwalji i amarantowych goździków...

Dużą, zajmującą spory kawał lasu polankę zarastały maki i klekocące dzwonki. Jeden z nich, wraz z gałęzią liści uczepił się czarodziejskiego okrętu i gdy ten szybował po murawie, jakby po falach morza, dzwonił wciąż, oznajmiając wszystkim, że jadą ci, którzy uniknęli zasadzki i wiozą do domu skarby...

A w pałacu zgiełk i rozpacz bez miary. Skarby całego kraju wywiezione za jego granice, okręt czarodziejski zabrany z powrotem, a zdolny budowniczy, który zdziałał cud prawie, odepchnięty od królewny i wygoniony przez nią...
Całe lata pracowano nad tem, aby skarb króla zapełnić. Nakładano straszliwe podatki, zdzierano z narodu co się dało, aby tylko krzywdę zdziałaną przez budowniczego okrętu, nagrodzić... Wspominano z żalem o utracie czarodziejskiego dzieła, aż zapomniano o nim.
Tymczasem chłopiec pędząc na swym okręcie natknął się na straszliwych olbrzymów.
Zobaczywszy coś niezwykłego w tych stronach, okropne wielkoludy porzuciły swe schroniska w górach i wianiem szalonem wichrów i okrutnym gradem chciały przerazić tych, co jechali na okręcie i zabrać ich wszystkie zdobycze...
Jeden z nich zwłaszcza najsilniejszy olbrzym wszechświata, zwany Gromem, probował na swych żylastych dłoniach unieść w górę cały dobytek i pozbawić niezliczonych skarbów...
Ale celny myśliwy, powstrzymał tych, co wraz z chłopcem chcieli sprobować siły i odpędzić strzałami olbrzyma.
Wziął się na inny sposób. Pozwolił Gromowi unieść nad ziemię okręt, a gdy zdobywca cieszył się, że posiadać będzie tak wspaniałe skarby, myśliwy wraz z towarzyszami całą siłą pchnęli okręt z powrotem na ziemię i przygnietli ciężarem złota straszliwego wielkoluda.
Rozległ się ryk straszny zgniecionego olbrzyma, tak doniosły, że zadrżała murawa, zatrzęsły się drzewa a strwożone ptactwo z piskiem niebywałym kryć się wśród konarów drzew poczęło.
Ryk ten zamilkł po kilku minutach, echo tylko rozniosło po całym lesie i okolicy okrzyk radosny: — Niema już Groma! zgnieciony przez okręt nie żyje!
Gromada olbrzymów widząc leżącego bez duszy dowódcę w strachu panicznym umykać na wszystkie strony poczęła, a goniona strzałami myśliwca nabrała przekonania, że to koniec świata nadchodzi.
Uciekając pogubiono przeróżne czarodziejskie piszczałki i czapki niewidki i wzbogacono tem jeszcze naładowany złotem okręt.
Zwycięstwo było zupełne ze strony chłopca i towarzyszy, a klęska olbrzymów straszliwa.
A chłopiec ze swymi towarzyszami przyjechał szczęśliwie do ukochanej ojczyzny, zajechał na okręcie przed dom swych rodziców i braci, wyładował skarby z okrętu, rozdzielił je między towarzyszy i rodzinę, część zaś zachował dla siebie, kupując domek i kawałek pola, na którem szczęśliwie pracował.
Okręt zaś po wyładowaniu skarbów, natychmiast zapadł się w ziemię i zniknął.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.