12 lat w kraju Jakutów/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł 12 lat w kraju Jakutów
Wydawca Drukarnia Fr. Karpińskiego
Data wyd. 1900
Druk Drukarnia Fr. Karpińskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Wacław Sieroszewski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rys. 125. Trenzla (üń), łuk (och), dzida bojowa (batyja) z pochwą, oszczep myśliwski (batas), siodło (yngyr).
XV. Ród jakucki.

Była chwila w rozwoju społeczności jakuckiej lub też jej prawzorów, że najdogodniejszą dlań jednostkę przedstawiała horda zdolna zjeść odrazu sztukę bydła zabitą lub upolowaną. Przechowało się wśród jakutów ciekawe podanie, że „dawniejsi złodzieje koni takie tworzyli towarzystwa (kytygas), które mogły w ciągu jednej nocy zjeść w polu na miejscu ukradzione bydle“ (Namski uł., 1892 r.). Zachowały się również zwyczaje, które dowodzą istniejącego w przeszłości gromadzkiego współbiesiadnictwa. Skoro rozejdzie się pogłoska, że jakut zabija bydlę, natychmiast schodzą się sąsiedzi, których on musi obdarować. Wnętrzności, tłuszcz, nalane krwią kiszki, podzielone na części, rozdają się obecnym lub wspólnie na miejscu spożywają; dla nieobecnych chowają działy lub odsyłają im do domów. Zwyczaj ten (idäsä) jest do tego stopnia zakorzeniony, że gdy w miejścowości Bäs-an pewien zamożny jakut zabił w nocy własnego wolu i nie podzielił się z nikim — sąsiedzi z oburzenia nazywali go nieledwie złodziejem (Bajag. uh, 1885 r.).
— „Dość zapomnieć o sąsiedzie i nie dać mu kawałka, aby pozyskać sobie wroga“ (Nams. uł., 1888 r.). Umyślne pominięcie kogoś ze znajomych równa się zerwaniu z nim stosunków. Nawet niechętne sobie rodziny, skoro żyją w pobliżu, obdarzają się nawzajem, a będące w przyjaźni często z odległości wiorst kilku świadczą sobie uprzejmości darami z mięsa. Gdy jakut napoczyna nową tuszę, sąsiedzi też przychodzą, aby zjeść coś ze świeżo porąbanego mięsa. W ułusie Kołymskim, w podziale łowieckiej zdobyczy biorą udział wszyscy na razie obecni, bez względu na to czy pomagali w łowach czy nie. Na południu podział złowionych niewodem karasi odbywa się na zasadach podobnych. Zwyczaj ten jest do tego stopnia potężny, że rybacy sterletów nad Leną, częstokroć porzucają miejsca rybne, lecz zbyt uczęszczane aby uniknąć obowiązku karmienia każdego, kto do nich przyjdzie, gdyż odmówić im nie śmią. W ułusie Kolymskim pewien skąpy Jakut złapał dużo ryby, a że był głód, więc mieszkańcy okoliczni, dowiedziawszy się o zdobyczy, rozebrali wkrótce cały zapas, nie wykazując nawet zbytniej wdzięczności. Skąpiec sarkał, ale dawał. Obyczaj wymaga aby szczęśliwcy, u których ocieliła się krowa, dzielili się z mniej szczęśliwymi sąsiadami śmietanką i mlekiem. Gdy jakutowi podadzą na obiad lub wieczerzę mięso, to zawsze rozda choć po kawałeczku obecnym. Ztąd pewnie powstał zwyczaj, że jedzących otacza tu niezwłocznie milczące półkole widzów. Dostać „kąsek“ nie jest ujmą, lecz chwałą. Nawet bogaci i wielce szanowni ludzie z wdzięcznością przyjmują taką oznakę pamięci; tylko datek musi być odpowiednich rozmiarów: dla zamożniejszych większy, dla uboższych mniejszy. „Bogaci ludzie nigdy nie siadali do stołu samotnie“ (Nam. uł., 1892 r.). „Ojciec obecnego naczelnika ułusu Ewerstowa, Michajło, był bardzo dobrym dla biednych naczelnikiem. Gdy przyjeżdżał na nocleg do jakiego bogacza, musiały być dlań przygotowane 2 wiadra wódki — na mniej się nie zgadzał — oraz ugotowane dwie nogi (tuszę) kobylego mięsa i dwie krowiego. Nazajutrz rano nim wstał, już ludzi pełen dom czekał; przychodzili nietylko ubodzy ale i zamożni. Na stole przed Ewerstowem, niby przed swatem na weselu, całe cztery nogi gotowanego mięsa, a on rozdawał kawałki: lepsze biednym, gorsze — zamożniejszym (Nam. uł., 1891 r.).
Jakuci nigdy w drogę nie biorą zapasów, chyba, że jadą w pustynie; zwyczaj każe podróżnych nakarmić, wędrowiec ma prawo tego żądać i wiem o skargach wniesionych do sądów rodowych za uchylanie się od tego obowiązku. Zwyczaj ten jest do tego stopnia starożytnym i powszechnym, że odbił się na kalendarzu jakuckim; jedna z faz księżyca, mianowicie trzeci dzień pełni zwie się: „kübe“ lub „kübeta“, wschodzący w porze, gdy okrutny człowiek stawia na ogień swój garnek, co znaczy: tak późno, że skąpiec może nie obawiać się przybycia podróżnego i wieczerzę gotować. Na północy zawsze zapraszają do jadła wszystkich obecnych w jurcie. Ludzie bogaci poczytują sobie za hańbę sprzedawać drobnemi ilościami jedzenie. Na południu biorą pieniądze za postój tylko od cudzoziemców, na północy nie biorą od nikogo. Gdym opowiadał tubylcom, że w ojczyźnie mojej są duże, ludne i bogate miasta, gdzie zdarza się, iż ludzie głód cierpią i nawet umierają z głodu, nie wierzyli mi i zrozumieć nie mogli. „Czy wszyscy umierają? pytali ze współczuciem“, a gdym zaprzeczył, zaczęli się śmiać. „Co za głupcy! dlaczego umierali, kiedy mogli iść zjeść do sąsiadów!.“ (Kolym.uł., Andyłach. 1882 r.).
Jadło, przysmaki, wódka, tytoń, cukier, wszystko co może być spożyte natychmiast, uważane jest do pewnego stopnia za ogólną własność i rozdawane obecnym w bardzo nieraz drobnych cząstkach. Gdy ktoś nie dostanie, upomina się i zawsze znajdzie poczciwca, który się z nim swoją cząstką podzieli. Wystarcza wyjąć kapciuch z tytoniem lub zapalić fajeczkę, aby natychmiast wyciągnęły się dłonie z prośbą, „bieris“, (podzielić się, daj).
Pamiętam, iż raz w jednej z dalszych wycieczek po kraju jakuckim, gdy pozbawieni żywności trafiliśmy na składy ryby, zostawionej w tajdze, przewodnik jakut bez wahania drzwi składu wyłamał i jedzenie zabrał, nie tknąwszy futer, które tam wisiały. Gdy następnie spotkaliśmy właściciela zapasów, ten nie powiedział ani słowa nagany, uważając nasz postępek za zupełnie naturalny i nawet nie chciał wziąść pieniędzy za zabraną żywność, które mu ofiarowywałem. Przewodnik jakut mówił mi, że „płacić nie trzeba — grzech (ai)!“ W sądach rodowych spożycie cudzej żywności nie jest uważane za przestępstwo. „Nie wolno tylko sprzedać ani zabrać z sobą“. Sianem ze stogu wolno przejezdnemu nakarmić konia, byle z sobą siana nie brał!“ mówili mi jakuci. Odpowiedź: „zjadłem, bo byłem głodny“ służy za zupełnie dostateczną wymówkę. Mieszkania swego jakut również nie uważa za swą wyłączną, nienaruszalną własność. Każdy ma prawo tam wejść o każdej porze, siedzieć, grzać się u ognia, nawet spać. Przyjezdny w nocy czy we dnie, bez pytania rozkłada swoje manatki, spożywa pokarm, wypoczywa. Nawet niemiłego sobie człowieka, gospodarz nie ośmiela się wyprosić za drzwi, a wyrażenie „idź precz“, wymawianej niekiedy po rusku „pszoł“ uchodzi za najdotkliwszą obelgę. Na północy wcale nie wiedzą co to jest płaca za mieszkanie. Na południu żądają jej, lecz tylko w razie gdy lokator nie ma wołu i nie może sam brać udziału w zwózce paliwa i lodu na wodę. Rodzina „za kąt“ płaci rocznie od 1 rubla do 2 rubli; współmieszkaniec po jakucku zwie się „bükak“, a starożytną nazwę mieszkania, „bükak uot“ należy tłomaczyć: ognisko mieszkańców (uot — ognisko). Ród dotychczas poczuwa się do obowiązku opieki nad słabymi, kalekami, sierotami do pomocy nawiedzonym przez nieszczęście, głód, mór. Nazywają ich zwykle „stołownikami“, gdyż pomoc polega na, kolejnem karmieniu ich przez bogatszych. Nie jest to jałmużna. „Stołowników (itimni) i nędzarzy (kumułan) trzeba wspomagać oni warci litości... Każdy może stać się takim. Potomstwo bogaczów często schodzą na nędzarzy i przeciwnie nędzarze stają się z czasem bogaczami i pomagają innym“ (Nam. uł., 1890 r.). „Stołownicy co innego, a żebracy (mandys) co innego. Żebrak zawsze coś ma; ma bydło, ma naczynia; ma dom i tylko mu brakuje po trochu wszystkiego, więc chodzi i prosi... Nędzarz jest pozbawiony najpotrzebniejszych rzeczy, czasami nic nie ma. Żebrakowi wolno dać, wolno nie dać. Nędzarzowi pomódz trzeba, inaczej zginie... Żebrakom dają bogaci; nędzarzom i stołownikom gromada!“ (Nam. uł., 1891 r).

Rys. 126. Nędzarze jakuccy w lecie

Mógłbym wiele przytoczyć przykładów, że przedmioty do życia niezbędne są poniekąd własnością tych, którzy ich najbardziej potrzebują. Rozumie się, iż zapatrywanie to rysuje się szczególniej wyraźnie w wypadkach, gdzie brak przedmiotów grozi śmiercią jednostce. Tyczy się to nietylko pożywienia i mieszkania ale nawet narzędzi i odzieży. Jedynie bydło żywe nie wchodzi w zakres tych pojęć, co łatwo tłomaczy się okolicznością, że na samem zaraniu społeczności pasterskich było ono już własnością wspólną tych gromad, wewnątrz których pojęcie własności innych przedmiotów rozwinąć się nie mogło, gdyż przedmiotów tych jeszcze nie było. Przypuszczam, że pierwotne pojęcie własności zaczęło się wyłaniać właśnie z pojęcia praw do stad żywych zwierząt. Dzicy łowcy, zbrojni pewnie tylko w kije i kamienie szli za stadami trawojadnych, jak obecnie ciągną za stadami bizonów indyanie lub do niedawna ciągnęli za stadami dzikich reniferów mieszkańcy Anadyru, jak dotychchas chodzą niekiedy za stadami własnych renów czukcze[1]. Zwierzęta zwolna przyuczały się do współżycia z dwunogimi drapieżnikami, przyzwyczajały się do blasku ich ogni, spostrzegały nawet, że niedźwiedzie, wilki, psy dzikie unikają stad, koło których płoną te ognie, gdyż tam ludzie odbierają od nich upolowaną zdobycz; przytem dym chronił bydlęta od ukąszeń komarów i innych owadów, a przezorność człowieka ostrzegała ich o zbliżających się niebezpieczeństwach. Te więc ze stad, które godziły się z towarzystwem człowieka, mnożyły się, potężniały; łowcy zaś przyuczali się bronić stad, jedynych źródeł swego istnienia. Wśród nich te grupy miały przewagę, które szybko mogły podążać za uchodzącemi stadami, a jednocześnie nie były zbyt małe i łatwo dawały sobie radę w pełnem przygód życiu koczowników. Przyrządzanie i przewożenie jakichkolwiek zapasów przedstawiało wiele trudności, szczególniej dla ruchliwych pasterzy koni. Jakuci naprzykład wcale nie znają sztuki przygotowania konserw mięsnych, wędzenia, suszenia, solenia. Kumys dużo zabiera miejsca i psuje się w zimie od mrozu, w lecie — od gorąca. Trzeba się więc było spieszyć ze spożyciem kobylego mleka i zabitego zwierzęcia. Ztąd konieczność tworzenia gromad, które by mogły w ciągu jednego dnia lub lepiej jeszcze odrazu zjeść całą zabitą sztukę bydlęcia. Za spójnię takich gromad służyło przedewszystkiem współbiesiadnictwo, a były one pierwszym związkiem organizacyi rodów pasterskich.
Rody jakuckie zachowały wiele śladów swego spożywczego (stołowniczego) pochodzenia. Niektóre z nich przytoczyłem powyżej, ale nie noszą one dość wyraźnej cechy rodowej, gdyż stosują się do wszystkich. Są jednak inne pokrewne im, a bezwarunkowo rodowe. Małżeństwo jakuckie jest, naprzykład, uroczystością rodową, a podział, wymiana i wspólne spożycie mięsa służy jednocześnie jakutom za zasadniczy symbol wstąpienia w związki małżeńskie. Ucztują bez przerwy trzy dni i głównie jedzą mięso. Najbiedniejszy nawet jakut uważa za konieczne zabić w tym wypadku bydle; w razie gdy go niema dostaje pożyczkę od współrodowców. Weselnicy, krewni panny młodej i pana młodego, zamieniają z sobą kawały mięsa i w mniej lub więcej zręcznych zwrotach świadczą sobie: „teraz, gdy staliśmy się swojakami, swymi ludźmi!“ „Jak wy wódką tak my dzielimy się mięsem i kośćmi bydląt, na znak przyjaźni i pokrewieństwa...“ objaśniali mnie jakuci (Nam. uł., 1891 r.). Zgoda, przeprosiny, „zapłata za wstyd“[2] jak mówią jakuci, polega również na wspólnem spożyciu mięsa. „Niech zapłaci 25 rubli i zabije bydlę“ żądał obrażony, bogaty jakut Kusachannelskiego naslegu, od chcącego się z nim pogodzić rosyanina. „Poco będę zabijał bydle, mam dosyć mięsa... Dam pieniądze i niech przyjeżdża, przyjmę jak należy“ brzmiała odpowiedź. „Nie, nie można: według naszych obyczajów jakuckich winieneś zabić dla niego umyślnie. Zwykłego (könnörü) mięsa jeść mu nie wypada: on szanowny!“ Dziwny ten warunek pośrednicy tłómaczyli koniecznością aby „przy zawarciu zgody, zarówno jak na przyjęciu wielkiego szamana były całkowite, nieporąbane piszczele bydlęce (Nam. uł., 1887 r.).
Gdy w Namskim ułusie godziło się dwóch zwaśnionych sąsiadów: Opoj-Uoła i Szymon Siwcew to na ucztę zebrało się 300 osób (w ich liczbie byłem proszony i ja); obaj „tojony“ (panowie) kupili do współki dwa wiadra wódki i krowę na rzeź. Nikt nie „dzielił“, ku ogólnemu zgorszeniu, gdyż nie było komu; „panowie“ popili się niezwłocznie. Mięso rozebrali bezładnie obecni, ile kto zdołał porwać i przytem o mało się nie pobili. Wiadro wódki zostawiono dla „szanownych“, którzy nie zdążyli przyjść na zebranie, a resztę rozdano przybyłym. Biedni dostali po kieliszka, bogatsi po dwa i. t. d. (Namski uł., 1892 r.).
Przymierza, polubowne zakończenia waśni, zarówno jak i pokrewne z nimi wesela nie są, jak mówiłem, u jakutów osobistemi uroczystościami; zwykle zbierają się na nie całe skrzywdzone, w osobie swych członków, rody. Wspólne spożycie mięsa jest symbolem zgody, uczuć przyjaznych, przyłączenia do rodu. Wspólne spożycie kumysu jest podobnym symbolem wyższego rzędu i z podobnego powstało źródła. „Ysyechy“ święta kumysu są właściwie uroczystością wznowienia i zaznaczenia przyjaznych związków rodowych. Zaznaczę, iż osobista nawet przyjaźń u jakutów zawiera się przez wymianę przedmiotów użytecznych: kosy, noża, czapki, koszuli, czasami konia, bydlęcia; taki przyjaciel nazywa się „atas“[3].
Na równych błoniach stepowych, gdzie razem lub w pobliżu gromadziły się wielkie stada trawojadnych, spólnoty spożywcze też znacznych nieraz sięgały rozmiarów. Obcując razem i dzieląc się wciąż pożywieniem, rozpadały się one dla celów wojennych, pasterskich i łowieckich, na pomniejsze „ognie“ (może ztąd owe jakuckie „bükak uot“), na wzór tabunów końskich, tworzących w stadach dużych, pod naciskiem potrzeb rozrodczych i wychowawczych, gromadki pomniejsze[4]. Tak powstały, należy przypuszczać, podwaliny społeczeństw pasterskich, wykształciły się ich uczucia towarzyskie i narodowe. Wiadomo, iż ludy te po dziś dzień łatwo się drobią, ale równie łatwo i chętnie skupiają w liczne, dobrze wyszkolone rzesze. Historya świadczy, że pasterze koni, turańczycy, szczególniej celowali w budownictwie wielkich państw ruchomych.

Jakuci zachowali w swych poglądach i upodobaniach wiele cech turańskich. Tłumnie, gwarno, znaczy według nich to samo co wesoło i bogato. Lubią zabawy i zebrania, lubią tańce, „ysyechy“, obrzędy, śpiewy i widowiska. Ich uczucia zbiorowe są dość wysoko rozwinięte. W gromadzie łatwo ulegają panicznemu strachowi, unoszą się gniewem, lub porywają wesołością. Samotność uważają za przykrość, do której przyniewolić może tylko konieczność. „Biedak! mieszka daleko od sąsiadowi nikt do niego nie chodzi i on do nikogo... Dziwna, że nie lęka się, że mu nie tęskno“ częstokroć słyszałem jak mówili o samotnikach, „Mieszka samotnie w lesie jak złodziej lub niedźwiedź!“ (Nam. uł., 1900 r.). „Nie wychyla się w dnie pochmurne i oczu nie pokaże w pogodę“[5]. „Na starość zamieszkał sam ze swym psem czarnym!“ opowiadali o pewnym szamanie.
Rys. 127. Osada Ustjańska.
Jakuci namiętnie lubią odwiedzać sąsiadów; mężczyźni w zimie nic innego nie robią. „Są zresztą bogacze, którzy tylko jedzą i piją... Nawet nie odwiedzają sąsiadow! Po co tyle hałasu, na co krzyki, bieganie, latanie, ztąd zamęt idzie, nieporządek — powiadają oni!“ skarżyli się na odludków. — „Niech tabuny twe rozmnożą się, niech rozpłodzi się lud Twój!“ zwykłe błogosławieństwo jakuckie. Bohaterowie rapsodów zawsze wracają do domów z tłumami ludzi i stadami bydła. Istnieją u Jakutów nadomiar liczne podania i wskazówki, że w przeszłości tworzyli oni zbiorowiska większe i ściślejsze, niż obecnie. Oto jak w „ołąho“ „Ürüng Uołan“ jest opisany taki kosz starożytny: „Wsiadł na konia i pojechał... I wyjechał na miejsce ciche, wyborowe, na bogate, rozkoszne miejsce, na pęp ziemi, gdzie ciągłe błogosławieństwo nigdy się nie zmienia, gdzie z niezmiennem powodzeniem rozpostarło się szeroko bogactwo. To było miejsce, gdzie stało dziewięć „uras“ z kory brzozowej, gdzie był naciągnięty dziewięciogranny wielmożny rzemień do przywiązywania źrebiąt. To było miejsce, gdzie zbierały się przemyślne głowy, gdzie bodało się bydło czterotrawne i schodziły się miękko-grzywue kobyły; miejsce gdzie łączyły się pomniejsze tabuny, gdzie grzbiety kołysały się, niby pływaki sieci na wodzie; gdzie dreptali na piętach, gdzie borykali się z sobą młodzi chłopcy, gdzie kręcili się zręczni mężczyźni, gdzie zbierały się gromady dziewcząt, gdzie znajdowały się, budząc zachwyt, wyborowe kobiety!“[6].

„Starożytni Jakuci trzymali się razem. Każdy potrzebował pastuchów, towarzyszy, stajennych, miał sługi i niewolników... Nie można było inaczej... Samotny ginął...“ (Nam. uł., 1891 r.). W bajce „Niziutka staruszka z pięciu krowami“ na spotkanie synowej „Chwalebnego Pana, Czcigodnego Czerwonego Oka“ wychodzą „robotnicy z dziewięciu domów, domownicy z ośmiu domów, z siedmiu domów słudzy, z dziewięciu domów panowie synowie, urodziwi jak dziewięć żórawi“[7]. W legendzie o Tiginie jest wzmianka, że nie znał liczby swych stad, a ludzi miał z połowę ułusu i bogactwa tyleż“ [8]. Bohaterowie rapsodów zawsze wracają do domu z gromadami ludzi i stadami bydła. W ołąho „Kënczë-Bëgë“ opisane jest nawet miasto, otoczone murem kamiennym z czterema wrotami, strzeżonemi przez wojowników. Państwo pasterskie ujgurów miało takie kamienne stolice w środkowej Azyi i później w dolinie Orchona. Wyrażenie z jakiem Kyjdyrban, władca miasta, zwraca się do straży jest, jak gdyby żywcem wyjęte z napisów Karakoruma: „We wrotach wschodnich postawił Niknącego w oddechu wilgotnego morza Żelaznego, Miedź-Czerwona bohatera; u południowych wrót postawił Jedno-nogiego, grubego Niezgrabiaeza-bohatera; u wrót zachodnich Jedno-okiego Ardżaman-Dżardżaman bohatera; u wrót północnych stanął Dźwięczny-Dzwon bohater z narzeczem Choro. Postawił ich i powiedział tym ludom: „skoro zawieje z góry Ürgel (Plejady), skora dmuchnie wietrzyk z dołu, przychodźcie i powiedzcie mi!“ [9]. Kyjdyrban zamknął w tem miejscu stada i ludzi bez liku, należących do dwóch panów (tojonów) bogatych.
Wędrówka na północ silnie oddziałała na społeczne urządzenia jakutów. Przedewszystkiem zubożyła ich. Stracili niektóre nabytki cywilizacyi, zapomnieli rzemiosł; rozwój wielu pojęć zatrzymał się, lub wstecz cofnął. Zmniejszenie się gwałtowne stad bydła rogatego i surowy klimat nowej ojczyzny, pchnął ich znowu do hodowli koni. Podniosło się prastare znaczenie jakuckiego rodu, zmodyfikowane i podcięte uprzednio przez rozwój rodziny, powstałej jednocześnie z przyswojeniem krów. Lecz nowe pastwiska nie przedstawiały nigdzie obszarów stepowych, gdzieby tabuny mogły łączyć się w wielkie stada. Jakuckie „ałasy“ i „kytyły“ są to, jak pisałem wyżej, stosunkowo nieduże, błotniste, kępiaste doliny, wkropione w niezmierne obszary lasów, lub długie, wązkie wstęgi łąk nadrzecznych, również pocięte na oddzielne kotliny występami górskich leśnych łańcuchów. Stada, składające się z 300 do 500 koni już z trudnością mogą się na nich wypasać. Stado takie jest w stanie utrzymać zaledwie 50 ludzi. Za najdrobniejszą zaś końską niedziałkę ekonomiczną uważać należy tabun z 10—15 sztuk, który z trudnością wyżywi czworo ludzi i to w rok pomyślny, przy obfitej zdobyczy łowieckiej[10]. Rozumie się, iż taka mała grupa utrzymać się samodzielnie nie mogła; pomijając niebezpieczeństwo, grożące od napaści tunguzów i złodziei koni, wprost nie miała ona czasu ani na polowanie, ani na poszukiwanie korzeni jadalnych, zajęta wyłącznie troską koło swego małego stada. Nadzór nad większemi stadami, przerabianie mleka na kumys, piecza nad źrebiętami, opędzanie się od szkodników w dużych stadach — tyleż prawie zużywa sił a przynajmniej tyleż wymaga osób co w małych. Grupy większe miały tę przewagę że cały nadmiar zaoszczędzonej energii mogły obrócić na łowiectwo w świeżo zajętych lasach, co w istocie miało miejsce u jakutów. Ztąd również płynęła u nich pobudka do zachowania bydła rogatego, choć to zawsze jest w pewnem sprzeciwieństwie z hodowlą koni i wymagało tu w czasie surowej podbiegunowej zimy nieznanej im dotychczas pieczy. Dostarczało ono wzamian w większej ilości, łatwiej dający się przechować pokarmu i pozwalało na większe skupienia ludzi. Wątpię jednak, aby rozmiary tych grup tu na północy przechodziły 100 dusz. Grupy rozpołowione koczowały zwykle następnie w pobliżu, w dolinach sąsiednich, zachowywały pamięć wspólnego pożycia i pochodzenia, wznawiały stosunki na zjazdach „ysyechach“, wzmacniały sojusz ciągłą wymianą usług i podarunków. Ciążenie ku sobie wychowanych razem stad oraz wielka towarzyskość półdzikich koni, które nie lubią paść się małymi tabunami, lecz dążą do stworzenia licznych, złożonych gromad, podtrzymywała wolniejące związki gromadzkie. Zresztą jakuci już przynieśli byli z południa silnie zaszczepione uczucia rodowe i doskonałą organizacyę rodową. Za podstawę służyły im wprawdzie już nie prastare spożywcze stosunki, lecz pamięć o jedności pochodzenia, objaśnianej w duchu rodziny społecznej. Później przy opisie jakuckiej rodziny i rozbiorze pokrewieństw, będę się starał nakreślić drogę rozwoju i ukształtowanie tych pojęć, teraz wracam do rodu. Pojęcie o rodzie nie jest dość wyraźne i jednostajne w umysłach jakuckich.
— „Wszystkie gałązki, sęczki, liście i pączki wyrosłe z jednego korzenia, tworzą to, co u ludzi my nazywamy ród (usa)..,“ wytłomaczył mi po wielu daremnych wypytywaniach pewien jakut. „Ród (usa)... ojcowski ród (aga usa), bo jest i macierzysty ród (ie usa)... to jest pochodzenie (tördő)...“ objaśniali mi rodowcy, wielce zakłopotani mojem pytaniem. Wszyscy doskonale rozumieli wyraz ród i wciąż go używali ale objaśnić nikt nie umiał. Ród ojcowski (aga usa) jest obecnie panujący, a ród macierzysty (ie usa) rysuje się bardzo niewyraźnie i przedstawia echo jakichś zmierzchłych, znikłych urządzeń.
— „Ród ojcowski to nie są koniecznie krewni. Wy macie kozaków, mieszczan, kupców, a my mamy rody — są to niby wasze... urzędy!“ mówił mi Namski jakut, Konstanty Żarków (1891 r.).
— „Chociaż i wspólnego pochodzenia, ale nie krewni z krwi i kości“ otrzymywałem najczęściej w odpowiedzi. Wreszcie ośmdziesięcioletni starzec, Szymon, przezywany „Skrzydlatym“ (gynatlach) sprobował pogodzić sprzeczności.
— „Ja ci powiem jak powstały rody. Przypuśćmy, że starodawny jakut miał dwóch, albo trzech synów. Ci wyrośli, pożenili się, oddzielili. Przedtem ziemi było dosyć, bydła jakuci mieli dużo, żyli oddzielnie, żeby mieć przestrono. Po rozejściu się, rozmnażali się. Tymczasem stary umierał, umierali bracia rodzeni, znikało pokrewieństwo krwi i ciała. Starodawni Jakuci tylko do dziewiątego pokolenia liczyli pokrewieństwo, dalej zaczynały się „sygran“, których określają, że to „taki krewny, że choć w wodę wpadnie, nie zatroszczą się“’. „Sygan“ dziewiątego pokolenia uważani są za ludzi innych rodów i mogą się żenić z sobą. Każda gałąź, każdy ród przybierał imię jednego z synów starego, a wszyscy razem nazywali się imieniem ojca. Ztąd rody i naslegi. Mamy więc naslegi: Kusagan-yeł (źli sąsiedzi) od złej staruchy, nasleg Nam od starego Nam; są naslegi Bötügöt, Modut i wiele innych... A wszyscy odludzi od jakutów... Zkąd zaś wzięły się ułusy, tego nie wiem, nie słyszałem. Być może, że je „rewizya“ urządziła, a być może, że i one dostały swe nazwy od ludzi, od bohaterów, gdyż my, jakuci, wszyscy od bohaterów pochodzimy, bohaterskie dzieci jesteśmy“ (Nams. uł., 1891 r.).
Istotnie rody jakuckie w ostatniej swej fazie powstawały i powstają, na zasadzie pochodzenia, od wspólnego męzkiego przodka. Są więc rody, zwane „nucza“ (ruskie), których powierzchowność ani chwili nie pozwala wątpić, że miały przodka słowianina. Inne, zdradzają pokrewieństwo wspólnemi cechami: garbatymi nosami, odstającemi uszami lub charaterystycznym wykrojem ust. Ale, zdaje się, nie zawsze tak było — choć wszędzie pokrewieństwo rodowe liczy się w męzkiej linji (aga usa). Przedewszystkiem są rody, nawet naslegi, t. j. związki rodowe, które pochodzą od kobiet; do takich zaliczają nasleg Kusagan-nel, nasleg Nam[11], ród Syali i wiele rodów w rozmaitych ułusach. Następnie, gdyby zasad pokrewieństwa przestrzegano tak ściśle jak to podawał stary „Skrzydlaty“, rody byłyby mniej więcej jednakowej wielkości i byłaby ich ogromna mnogość. Tymczasem rodów nie jest znów tak dużo, a rozmiary ich wahają się w dość szerokieb granicach. Są rody jak „Ömökön-Borogon“ (1414 dusz) ułusu Bajagantajskiego Inb „Nürektej“ (901 d.) ułusu Suntarekiego, lub oba „Dżüsał“ (jeden 905 d. drugi 708 d.) ułusu Wierchojańskiego i wiele innych, składających się niekiedy z tysięcy dusz oraz niemniejsza ilość rodów z kilkudziesięcioma zaledwie duszami. Widocznie owo graniczne pojęcie rodowe „sygan“ stało się, czy też zawsze było niezmiernie rozciągłem. Nikt mi nawet określić ściśle nie umiał, kto oni właściwie są. Jedni mówili, iż to są dzieci braci stryjecznych, drudzy, że to synowie dwóch sióstr; byli tacy, którzy utrzymywali, że to nie stopień, lecz wogóle „dalecy krewni“.
— „Sy(g)[12] — powtarzali, dziwiąc się mej niepojętności...“ my mówimy sy(g) kiedy można się żenić (Nam. uł., 1891 r.).
— „Sy(g) albo sygan.,są to synowie dwóch sióstr, które wyszły za mąż do różnych rodów (zach. Kangałas., 1892 r.).
Ale wszyscy mniej więcej zgadzali się, choć nie przy taczali dowodów, że „sy(g)“ to dziewiąty stopień, to krewniacy, „których można nie wyciągać z wody...“ (Nams. uł, 1892 r.).
W linii żeńskiej nietrudno odszukać „sygan“, ponieważ kobiety wychodzą za mąż do innych rodów; „sygan“ zaczyna się tam już w trzecim stopniu i różniczkuje przez rozmaite szczegółowe dodatki. W linii męzkiej, z dziesięciu zapisanych przezemnie odpowiedzi, nie znalazłem dwóch zgodnych. Byli i tacy, którzy odrzucali zupełnie istnienie „sygan“ w rodzie ojcowskim, na zasadzie, że w granicach ojcowskiego rodu nie można się żenić.
W rzeczywistości rody nie dzielą się według stopni pokrewieństwa swych członków i nie łączy ich często nic, prócz głuchego, niepewnego podania o wspólnym przodku. Pokrewieństwo wpływa wprawdzie na ugrupowanie się ludności, ale wtedy tylko, gdy jakiś nacisk ekonomiczny wywołuje rozłam lub skojarzenie. Rodzeni bracia, a tembardziej ojciec i syn, nie mogą, naprzykład, znaleźć się w rozmaitych częściach rozpołowionego rodu. Ale bracia stryjeczno-stryjeczni już mogą trafić do rozmaitych grup, szczególniej po śmierci dziadka. Wielkie znaczenie pobudek gospodarczych, a małe krewniaczych w tworzeniu się nowych rodów, szczególniej jasno wypływa w rodach jeszcze niepodzielonych, lecz w których zaznaczyły się nowe jądra ekonomiczne. Wiem o takich: w Namskim ułusie, w Bötüńskim naslegu ród „Kaska“ i dział jego „Sëtë“; w Chatyngariń. naslegu ród „Arczinga“ i jego dział „Chara“; w uł. Kołymskim ród „Kangałas“, przezwany „Kyłgas“ (krótki), którego część na Jąży oddzielona jest od części na Andyłachu znaczną przestrzenią; obie już rozróżniają się, lecz nie przybrały jeszcze stałych przezwisk. Zarodki nowych rodów zawierają zwykle najrozmaitsze stopnie pokrewieństwa, często bliższe dostają się do rozmaitych połów dokąd rodziny rozeszły się z pobudek bardziej żywotnyeh mi związki krwi dla lepszych pastwisk lub lepszego łowiectwa. Ale zawsze znaczne przestrzenie lub posiadłości obcych rodów, dzieląc obie grupy, ogromnie utrudniają, lub niweczą zupełnie możność dziedziczenia nieruchomości: ziemi, łąk, domów, wreszcie zapasów siana, a również drobnych przedmiotów domowego użytku, których sprzedać nie można, a przewieźć nie warto. Bogactwa te mają pewną wartość tylko dla najbliższych sąsiadów i są przez nich w naturalnym porządku dziedziczone. Wymiana usług, przyzwyczajenie do obcowania, poczucie wspólności losu, o ile dostrzedz mogłem, są do dziś, jak były niegdyś, właściwem tworzywem uczuć rodowych.
Jednym z głównych przejawów tych uczuć jest od niepamiętnych czasów obrona stad i współrodowców od zewnętrznych nieprzyjaciół. Zmogła ona i podział nierówny bogactw i sprzeciwieństwa, wyłaniające się z rozwoju własności rodzinnej, i wpływ ziemi, która ostatnimi czasy wystąpiła na pierwszy plan, krzewiąc pojęcia terytoryalne. — „Bydło zwykle zabierali sobie... o ziemię nie wadzili się... ziemi było dużo“ (Nams. uł., 1890 r.). — „Bijali się nie o ziemię, a więcej o bydło...“ (Bajagan. uł., 1887 r.), Wszędzie w podaniach, sagach, rapsodach powodem wojny staje się rabunek stad i porywanie kobiet.
— „Starodawni Jakuci nie pracowali, siana nie kosili, tylko włóczyli się wciąż z miejsca na miejsce, rabowali i zabijali“ (Nams. uł., 1890 r.). — „Kiedy Jakuci nie poznali jeszcze Boga, przed przyjściem rosyan nie było ani panów, ani praw. Ludzie wciąż z sobą wojowali, odbierali bydło, uprowadzali kobiety, każdy robił, co chciał“ (Bajagant uł., 1886). — „Starożytni jakuci z taką łatwością zabijali człowieka, jak my zabijamy susła“ (Nams. uł., 1890 r.). — „Dawniej myśmy nie znali praw i Boga, Kto był silny, ten był prawy“ (Kołym. uł., 1883 r.). — „Niegdyś bogaty i silny robił co chciał“ (Nams. uł., 1887 r.) — zgodnie powtarzają podania. Na straży życia 1 bezpieczeństwa jednostek stał w owe czasy ród i obowiązek zemsty rodowej. Krew ludzka nie mogła być przelana bezkarnie. W „ołąho“ Bohater Szumny (Ajdan baatyr) i Bohater Wściekły (Iren baatyr) — duch niebieski, wyrzucając Wściekłemu Bohaterowi zabójstwo brata, mówi: „Co teraz będzie? czyż krew ludzka może być przelana daremnie?!“ (Nams. uł., 1890 r.). W bajce „Eksëkü“ wójt szczurzy tonąc, pociąga za sobą drugiego szczura na zasadzie, że „dobry człowiek nie ginie samotnie!“ — „Mścili się za zabójstwo na dzieciach zabójców i na dzieciach tych dzieci, aż do dziewiątego pokolenia. Schwytawszy nie zabijali odrazu, lecz męczyli okropnemi mękami“ (Nams. uł., 1890 r.). — „Zabójca bohatera milczał i krył się z swym czynem, tylko z poszlak domyślano się o tem... Mściciel też milczał i krył się z zamiarem“ (Nams. uł., 1890 r.). Zapisałem kilka ciekawych szczegółów o starożytnej zemście rodowej Jakutów. — „Niegdyś, w przeszłości, gdy kto z rodziny został zabity, a małżonka naówczas zaszła w ciążę i urodziła córkę, to dziecię zabijano; nie zaraz, lecz później, gdy niemowlę urosło na tyle, że mogło samo siedzieć, co zwie się „balczyr“. Zabijali ze słowami: „przez ciebie twój starszy brat, (a mścili się głównie za braci) dzielny mąż zginął... Taki przyniosłaś nam los (dżoł)“[13]. A gdy urodził się chłopak, chowano go starannie, karmiono dobrze, obchodzono się z nim pieczołowicie. Gdy podrósł, przyuczano go zwolna do ran, do cierpienia, mąk i bitwy. Już w kołysce uderzeniami zakończonych ostrzem rzemyków przyuczano ciało jego, aby wyginając się i wstrząsając, nabierało sprężystości w mięśniach, ruchliwości w stawach. Potem strzelano doń z małych, dziecinnych łuków, których żelazce mogło przebić tylko skórę, aby, chroniąc się przed ciosami, uczył śledzić polot strzał i unikać ich. Jego samego uczono strzelania z łuku, władania oszczepem, wyśledzania i napaści na zdobycz lub wroga. Aż stawał się wojownikiem, który był w możności pomścić morderstwo. Wówczas powiadano mu imię zabójcy i on odchodził. A było prawo u jakutów, że albo sam powinien był zginąć, albo zabić mordercę. Gdy ten już był wcześniej umarł, lub zabił go kto inny, zemstę — przenoszono na jego krewnych. I tak wojowali niekiedy do dziewiątego pokolenia“ (Nams. uł. 1890 r.). Wzmiankowałem wyżej, że dziewiąty stopień był domniemaną granicą rodu. Cały więc ród odpowiadał za przewinienie jednego. Gdym pewnego razu spytał, dlaczego ludzie z rodu Byrdżyki gniewają się, gdy ich przezywają „Bystybyt“ — wyrżnięci, odpowiedziano mi, „że niegdyś, niebardzo nawet dawno, Kangałascy jakuci zapodejrzeli szamana z tego rodu o zabójstwo za pomocą czarów kilku swych współrodowców i wycięli cały prawie ród Byrdżyki, nie wyłączając kobiet i dzieci“ ({{Nam. uł., 1891 r.). W podaniu o pierwszych łowcach jakuckich, którzy dotarli w dorzecze Kołymy, jest wyrażenie, że: „ród postanowił zemścić się za zabójstwo swego członka, ale nie czuł się dość silnym, więc wezwał na pomoc rosyan“ (Kołym. uł., 1882 r.). W przytoczonem powyżej podaniu o walkach jakutów z tunguzami, niezgoda zaczyna się od przypadkowego zabójstwa na weselu tunguzkiego „chosuna“ przez jakuckiego „batyra“. Wysłany za zabójcą tunguzki wojownik, również przez tego zostaje zabity; wtedy cały ród jakucki, chcąc uprzedzić napaść tunguzów, wyrusza w pole, ale godzi się z tunguzami, zamienia podarunki i wraca.
Zemsta rodowa nie z głowy zresztą płynęła, nie z obowiązku, lecz z serca. Zabójstwo do tego stopnia obrażało uczucia spólnoty, że członkowie rodu, na którym ciążyła krew niepomszczona, cierpieli i więdli, jak ludzie, będący w wewnętrznej z sobą rozterce. Legendy malują nam niezmiernie tragiczne obrazy tych rodów, porażonych w sam rdzeń bytu, chorych, znękanych i rozkwitających dopiero po zadosyćuczynieniu. Ród, który nie miał mścicieli, ginął wówczas, jak ginie wśród drapieżników nie dość waleczny osobnik. Chucie przemocy i łupieży, przedewszystkiem w słabszą zawsze zwracają się stronę.
Pojęcie o odpowiedzialności całego rodu za postępek członka dotychczas żywo tkwi w umysłach jakuckich. „Plama jednego pada na wszystkich“ (Nam. uł., 1891 r.). Jeden z uczestników okrutnego mordu, dokonanego na politycznym wygnańcu w 1891 r. w Baturuskim ułusie, żegnając się ze swym rodem prosił o przebaczenie za cień rzucony na współrodowców, prosił, aby nie pamiętali jego postępku żonie i dzieciom, nie mścili się na nich. „Czego można spodziewać się po nich, oni z nieszczęśliwego, złego rodu“ (Kołym. uł., 1883 r.). „Trzeba być głupcem, żeby oddać dziewczynę za chłopca ze złego rodu, gdzie byli złodzieje i zbójcy... Takie rody nie mają szczęścia“ (Koł. uł. 1882 r.). „Ty bronisz Boksana, a on brat zabójcy“, objaśniali mi jakuci swą niechęć do wspomnianego jakuta. „Jeżeli mój ojciec i matka byli ludźmi dobrymi, szanowanymi, to i mnie będą ludzie szanować. Przeciwnie, jeżeli przodkowie moi byli niepoczciwi, krzywdzili, zabijali ludzi lub rabowali, wtedy ludzie mogą mówić, a ja muszę milczeć“ (Nam. uł. 1891 r.). „Niech lęka się i przypochlebia ludziom ten, co ma potomstwo. Ja nie mam dzieci, więc nie boję się nikogo. Źle mi będzie, zabiorę się i pójdę w świat, nie będą mieli komu za mnie dokuczać“ (Nam. uł., 1890 r.). Nienawiść rodowa przechodzi z pokolenia na pokolenie. Wrogie sobie rody do dziś wiodą głuchą walkę, mącą sprawy ogólne, przeszkadzają sobie wzajem w wyborach naczelników, procesują się, oskarżają, kradną bydło, z byle czego wszczynają kłótnie i bójki. Słynie z dawien dawna nienawiść rodów „Chamałga“ i „Kichirgeś“ naslegu Chatyngraryn; długo nie można było z tego powodu przeprowadzić prawnego wyboru starosty naslegu i musiała go wreszcie naznaczyć administracya gubernialna (Nam. uł., 1883 r.). W ułusie Bajagantajskira również w moich oczach rozgrywały się rozmaite epizody takiej rodowej nienawiści z powodów na pozór błahych, ale krajowcy mówili tajemniczo: „to od ojców!“ (Bajagant. uł., 1886 r.). W takich wypadkach nawet zupełnie spokojni i obojętni ludzie postępują zgodnie z postanowieniem rodowem, biorą udział w burdach i znoszą w milczeniu nieprawość postępowania zbiorowego, choć w duszy często są po stronie prześladowanych ale: „nie można — gromada kazała!“ Zresztą ten dziwny umysł rodowy z dwóch jednakowych pozornie dla europejczyka wypadków nieraz wręcz przeciwne wyciąga wnioski. „Istotnie: wypadałoby straty rozdzielić równo, ale on... Baturuski I... Nie możemy dla niego swego skrzywdzić człowieka!“ tłomaczyli się sędziowie, wydawszy wyrok jawnie niesprawiedliwy. Innym razem dwunastu poważanych i zkądinąd uczciwych gospodarzy, fałszywie przysięgło w kryminalnym procesie i usprawiedliwiało się rozumowaniem: „Prawda on krzywdziciel, pijak i gwałtownik, dokucza nam, ale on nasz! Co komu do tego, co się wśród nas dzieje. Czyż pozwolimy z tego powodu zjeść cudzoziemcowi naszego człowieka?“. Podwójna etyka rodowa daje się we znaki, zwłaszcza obcokrajowcom, przyjezdnym: tatarom, tunguzom; następnie w miarę zwężenia się rodowych tradycyj, staje się coraz bardziej ludzką, sprawiedliwą, względną i wewnątrz rodu, według pojęć ludowych, powinna przedstawiać ideał braterstwa i równości. „W ciężki rok nieurodzajny ludzie, posiadający siano, obowiązani są sprzedawać je przedewszystkiem w obrębie rodu; gdy tam niema już potrzebujących, mogą sprzedawać w obrębie nasleg gdy nie biorą w naslegu, w obrębie ułusu, a następnie mogą sprzedawać i obcym...“ (Bajagant. uł., 1885 r.). Zabójstwo często obowiązujące i chwalebne po za granicami rodu, w jego obrębie należało do rzeczy niesłychanych. Cały dramat powieści o bohaterach „Wściekłym“ i „Szumnym“ obraca się koło tego niezwykłego wypadku oraz pytania: kto będzie mścicielem? Nikt mi nie mógł odpowiedzieć na podobne pytanie, każdy twierdził, iż przytaczanych zdarzeń nie bywało. Wreszcie stary Kapiton, były naczelnik Bajagantajskiego ułusu, który miał się za wielkiego znawcę przeszłości, powiedział mi, że rodobójcę „przywiązywano w głuchym lesie do drzewa i porzucano na zawsze“ (Bajagantajski uł, 1886 r.).
Drogą powolnego rozwoju, współrzędnie i zależnie od zmiennych warunków ekonomicznych, pojęcia te rozrastały się, obejmowały co raz szersze koła współplemieńców, stawały się prawem narodowem, nakazem sumienia, obowiązkiem religijnym oraz wszechludzkim. O brzasku tych pojęć ogólnych zapisałem ładne wśród Jakutów podanie: „W owe czasy, gdy wszyscy walczyli nie szczędząc życia, pewien stary i pewna stara, uląkłszy się, uciekli daleko w puszczę od swych ziomków. A że nie mieli dzieci, więc ukradli cudze i chowali za swoje, aby nie zostać na starość bez podpory. Bydła nie posiadali, gdyż porzucili wszystko, uchodząc z duszą. Żyli z łowów. Było ich troje i wszystko co upolowali też na troje podzielić się dawało. W więcierzach ryby łowiło się na trzy garczki, w potrzaskach znajdowali po trzy zające, w stryczki po trzy ptaki łowiło się, tyleż zwierza ginęło od samostrzałów. Choćby stary dzień cały chodził, choćby męczył i starał się z sił całych, więcej nad trzy przeznaczone części nie upolował. Zauważyła to stara i mówi: „Troje nas jest, a ty stary tylko trzy części znaleść możesz. To dziecko nie naszej krwi, nie naszych wnętrzności. Trzeba je zabić. Wtedy część jedną zostawiać będziemy i odłożymy coś na ciężkie czasy“. Nie zgadzał się stary, ale mu stara dniem i nocą nie dawała spokoju, powtarzając: „zabij, a zabij!“ Wywiódł dziecię do lasu, ale że nie miał serca zamordować, patrząc na jego twarz i oczy takie mu znane, więc tylko daleko w lesie porzucił, by zabłądziło. Wracając, obejrzał po drodze swe sidła i bardzo zdziwił się, znalazłszy tam wszystkiego tylko po dwoje. Przyszedłszy, mówi więc starej: „A co, mówiłem ci: przez chciwość zmarnowaliśmy dziecię, a korzyści mieć nie będziemy. Odchodząc zabrało ono część swoją — wszystkiego w dwójnasób tylko znalazłem!“ Stara słysząc to, uderzyła starego pałką do grzebania w kominie i krzyknęła: „zjadłeś sam, chciwcze, aby mi tylko dokuczyć; poczekaj, poczekaj, nie zawsze przecie tak będzie!“ Żyli dalej, polując. Żyli długo, ale więcej nad to, co zjeść mogli, nie zdobywali: zawsze były tam tylko dwie części. Nareszcie poszła stara ze starym oglądać sidła. A gdy się przekonała, zawyła: „Zabiliśmy dziecię nasze i staniem się blizcy psom, od nieszczęścia niedalecy! Dym nasz utracił wierzchołek, ukróciły się iskry nasze, zostaliśmy jako czarne złamane odnóże, jak osmalony pień!“ Płakali; wreszcie umyślili wrócić do ludzi. Poszli do swej ziemi i poczęli opowiadać ludziom, co ich spotkało i namawiać, by przestali rabować i zabijać się, gdyż tylko każde żywe stworzenie ma przeznaczony sobie pokarm. Ci usłuchali i odtąd poczęły łagodnieć serca“ (Nam..uł., 1891 r.).
O organizacyi starożytnych rodów jakuckich można snuć tylko domysły na podstawie podań, pieśni bohaterskich, obyczajów jakuckich oraz analogii z urządzeniami innych pasterskich narodów turańskich. Wewnątrz rodu, zdaje się, rządziło wszystkiem zebranie starszych (ogonior), rada składająca się z ojców, stryjów, starszych braci. Nawet dziś niezależny jakut, gospodarz samodzielny nie zaprowadzi żadnych większych zmian w gospodarstwie, nie poweźmie żadnego postanowienia kupna ani sprzedaży, bez porady i zgody ojca, stryjów oraz braci... (Bajagant. uł., 1885 r.). Zwyczaj pochwala takie postępowanie. Jakuci nawet drobiazgi jak: rzeź bydlęcia, dzierżawę łąk, zawarcie umowy na siano, sprzedaż konia... lubią ogadać w kole sąsiadów i krewnych (Nam. uł., 1888 r.). W przeszłości władza zgromadzenia starszych jeszcze była silniejszą. Oni byli istotnymi właścicielami gromadzkich stad. Młodzież nic nie posiadała. „Dawniej młodzi ludzie nie mieli bydła; żyli z łowów. Tylko pod starość zwracali się do ojców ze słowami: zestarzałem się, włosy moje zbielały, siły zmalały, dajcie mi bydła!“ (Nam. uł., 1891 r.).

Ślad podobnego stosunku spotykamy w znanem podaniu o Elleju i Onochoju: „Ellej każdemu daje dom oddzielny, daje kobyłę, bydło, naczynia; każdemu pomaga, każdy u niego staje się gospodarzem. A u Onochoja wiek służysz, a wciąż jesteś robotnikiem“. Tak objaśniają swą zdradę zbiegowie Onochoja. Kobiety spełniały roboty domowe. Młodzież męzka strzegła stad, łowiła i ujeżdżała konie; w drodze juczyła i siodłała je, w chwilach wolnych trudniła się polowaniem, ale zawsze musiała przebywać na koczowisku albo w jego pobliżu. Zwano ich ogólnem mianem, dotychczas używanem przez tatarów: „uoł-łar“ — synowie. Starsi i wyróżniający się jakiemi kolwiek przymiotami, otrzymywali tytuły wojowników „batyrów“, „chosunów“, „bjärgiäniów“[14]; byli wolni od zwykłej pracy codziennej i włóczyli się po lasach, tworząc wkoło koczowisk łańcuch ruchomych, czujnych straży. Niektórzy junacy pojedynczo lub z małymi oddziałami
Rys. 128 Rybak kołymski na wyprawie.
towarzyszy, puszczali się na poszukiwanie „szczęścia“’ (dżoł) daleko w mało znane kraje i knieje. Takie oddziały nie brały z sobą bydła, często dla łatwiejszego ukrycia śladów odbywały wycieczki pieszo, żyły z łowów zwierza i ryby. Były to do pewnego stopnia wyprawy wywiadowcze, które dostarczały rodowi wieści o nowych ziemiach, pastwiskach, o tem co się działo na szerokim świecie. Czasami umyślnie wysyłano ich na przeszpiegi, jak to widzimy w bajkach „Latawce skrzydlate“ lub „Birkut i cyranka“[15]. Zwyczaje te przetrwały do niedawnych czasów. Znane są powszechnie podania o „Chaptagaj-batyrze“ i synu jego „Chochoje-batyrze“, o trzech „Chosunach“: „Sappy“, „Yngkabył“ i „Batyjan“, którzy w połowie XVIII stulecia, w czasie wypraw Pawłuckiego, wałęsali się na północnych płaskowyżach i odegrali — zdaje się — niemałą rolę w zawojowaniu tego kraju przez kozaków. W Namskim ułusie opowiadano mi o Jakucie „Tangas-Bołtongo“, który błądził samotnie w końcu zeszłego stulecia w puszczach Wilujskich. Middendorff znajdował samotnych myśliwców o setki mil od ich szczepów rodzinnych. W razie wojny, tacy doświadczeni, mężni wojownicy stawali na czele zbrojnych oddziałów (säri)[16]. Zwykle była to konnica ale jakuci i pieszo umieli walczyć. Uzbrojenie składało się z lekkiego, brzozowego łuku[17] (saoch), z sajdaku (käsäch) pełnego strzał, (aja, och, onogos) noża i dzidy wojennej (batyja). Jeźdźcy mieli prócz tego długie kopie (üngü) i miecze (bołat). Na polowaniu i w pobliżu domu był w wielkiem użyciu mały oszczep myśliwski „batas“. Wojownicy nosili kolczugi (kujach) z żelaznych lub kościanych listewek, naszytych na skórzanych kaftanach[18]. Niektórzy mieli tarcze kościane lub łopatki do odbijania strzał. Piesi łucznicy, na dany znak, wbijali dzidy w ziemię i obrzucali nieprzyjaciela chmarami strzał. Konnica uszykowana w kilka szeregów lub rozległe półkole, rzucała się z krzykiem do boju. Istnieją podania, że prócz młodzieży własnej miały rody na posługach drużyny zaciężne[19].

Istnieją wskazówki, że podział zajęć pokojowych też dosięgał niegdyś w rodach jakuckich wysokiego stopnia... — „Jeden konny skoczył w pole, przygnał tabun kobył i zamknął w zagrodzie. Łowczy „Ogutaky“ złapał na arkan tłustą kobyłę. Nakładający uździenicę „Sułur—batyr“ ją okiełznał; chłopiec obrywający żyły, Üebjagaj“ oberwał żyłę; zdzieracz skór „Surdurugas-Samdaragas“ zdarł skórę; rzeźnik „Kybyrgas-Chabyrgas“ porąbał mięso; kuchta chłopiec „Busuchan“ je ugotował. Zbieracz tłuszczu „Yrbajban-myłachsyn“ zebrał tłuszcz. Wyjmujący z garnka długolicy, „Chołojbon“ wyjął i rozdający rozrzutnik „Ürajba-Sarajba“ rozdał“[20]. W innem ołąho opisani są kowale kujący oręż:
— „Za broń miał on oszczep-dzidę, którą obrobiło dużo znawców: kowal „Takonan“ młotem podbijał, kowal „Kënëgë“ pilnował; kowal „Kygynan“ prostował; kowal „Ałtys—Tukan“ piłował; kowal „Chatys-łukan“ hartował; kowal „Kikeüań“ odpuszczał[21]. „Wziął swego konia, stworzonego przez Wielką Niedźwiedzicę (gwiazdy „Aragas sułus“), wziął uzdę od Plejad (Ürgäl), siodło od Gwiazdy Błędnej (Sandys), uździenicę od Jutrzenki (Czołbon). Wrócił z powrotem do ludzi. Otwierający drzwi „Chałyngys—Batyr“ otworzył wrota; otwierający dom „Telebis-batyr“ otworzył drzwi na oścież“[22]. — „Mieli bohaterowie wojowników, mieli towarzyszy, mieli pachołków; jedni siodłali im konie, drudzy je kiełznali, inni nosili łuk jego i strzały. Mieli skorochodów, mieli skoczków, co skakali na jednej nodze, co skakali na dwóch; mieli strzelców i zapaśników“ (Nam. uł., 1891 r.). Wszystkie przytoczone powyżej nazwy nie są imionami własnemi lecz tytułami w rodzaju: krajczy, stolnik, giermek, strsemienny, ciura, skorochód, szlifierz, hartownik, odźwierny i t. d. Wiele z tych tytułów niepodobna przetłomaczyć, gdyż brak w naszym języku odpowiednich wyrazów; obowiązki ich są niebywałe, dziwaczne, jak np. skoczek na jednej nodze (kyłychsyt) skoczek na dwóch nogach (kuobaksyt)... A przecież dotychczas w zabawach biorą oni udział, a niegdyś widocznie ważną nawet grali rolę. Aby zrozumieć nazwy i obowiązki siodłacza (yngyrdżyt) lub kiełznacza (ünüt) lub strzemiennego, trzeba widzieć choć raz w życiu jak turańczyk łapie, siodła i dosiada dzikiego konia w stepie. Złapanego na arkan, wpółzduszonego rumaka obstępuje rój młodzieży: chwytają go za grzywę, za uszy, łeb mu przyginają do dołu, a jednocześnie jeden nakłada mu przygotowaną zawczasu uzdę, drugi kładzie czaprak, trzeci siodło, inni spinają sprzączki, zaciągają popręgi, podsadzają na siodło jeźdźca. Ludzie wdrożeni do przeznaczonych im czynności, mimo pośpiechu i ciasnoty, nie zawadzają sobie, niema zamętu, cały proces trwa mgnienie oka; poczem pomocnicy zręcznie wraz odskakują i zostawiają rumaka z pogromcą na siodle własnym losom. Koń zwykle stoi chwilę odurzony, potem wstrząsa głową, staje dęba, często rzuca się na wznak, łamie sobie grzbiet lub zabija niezręcznego jeźdźca... Częściej pędzi na oślep, aż zmęczony pogodzi się ze swem przeznaczeniem.
Gwałtowny, zapamiętały ale zarazem waleczny i towarzyski charakter koni odbił się na charakterze narodowym jakutów. Umieją konno szybko formować i zmieniać szyki, rozwijać szeregi, okalać nieposłuszne stada, by zwrócić je w pożądanym kierunku; cenią śmiałość, zręczność, junactwo; na weselach i igrzyskach borykają się i ścigają w pewnym porządku; na uroczystych spotkaniach kobiety i mężczyźni zgodnie tworzą równe, szpalery oddzielne. Znać w ich zbiorowych ruchach wyrobienie, choć od czasu zawojowania stopniowy zanik życia rodowego, więcej ich w tym kierunku nie ćwiczy. Porządek uroczystych obrad i zamiłowanie do nich jest również pozostałością z tych świetnych czasów rodowych. Zebrania (muniach) odbywają się zwykle w lecie lub na wiosnę przed domem rodowym (sugłan) i wtedy obowiązkowo sadowią się jakuci w starożytne „koło“ rodowe (uru)<ref>Słyszałem w Kołymskim ułusie jak nazywano tak ludzi, którzy obradowali zasiadłszy w koło; nazwę tę w znaczeniu rodowego koła wiecowego, potwierdzono mi i gdzieindziej z dodatkiem, źe to nazwa starożytna.
. W pierwszym szeregu siedzą po tatarsku, podwinąwszy nogi pod siebie, twarzą do środka najbardziej z rodowców wpływowi, bogaci i doświadczeni; za nimi stoją lub klęczą niezależni gospodarze i ludzie niebogaci ale stateczni; nareszcie w trzecim kole — młodzież, kobiety, dzieci, robotnicy i biedni, zależni ludzie. Sprawy podnosi i omawia właściwie pierwsze koło, drugie śledzi za biegiem obrad, wstawia uwagi, zaznacza sprostowania, zgadza się lub przeczy; trzecie milczy lecz pilnie słucha. Niekiedy obradujący roznamiętniają się; wszczyna się gwar, krzyki wymówki. Lecz trwa to niedługo, przewodniczący nakazuje milczenie, i znów pierwsze koło bierze w swe ręce obrady. Mówcy zwykle pochodzą z tego koła. Jakuci wysoko cenią krasomówstwo i mają zdolnych mówców. Ale każda mowa choćby najgorsza i najdłuższa jest słuchana z jednakową uwagą. Mówca od czasu do czasu, jakgdyby zwraca się do drugiego koła i otrzymuje albo pochwałę w wykrzyknikach: „siëb“ (tak!), „chajtach“ (a jakże), „kïrdïk“ (prawda), „siczach siti kurduk“ (właśnie) lub dźwięk nosowy „eng“ znak potwierdzający. Milczenie uważane jest za protest. Przez ciągłe poprawki, tłómaczenia, zmiany, sprawa o tyle się wyjaśnia i urabia, że uchwały zapadają zwykle jednozgodnie. Jakuci innych uchwał nie znają i póty obradują i odkładają postanowienia, aż zdania się pogodzą. Głosowanie jest tam zupełnie nieznane.
Starożytne wiece rodowe również z trzech kół się składały. W pierwszem kole zasiadali „sacheny“ i „tojony“, w drugim ludzie prości, dalej młodzież i ludzie ostatni, oraz niewolnicy (Nam. uł., 1891 r.). „Sechen“ albo „sesen“[23] pochodzi od samego pierwiastku co słowo „sesenibin“ — radzić, pouczać, przepowiadać. Podania opisują „sesenów“ jako siwowłosych starców, poważnych i doświadczalnych. Godność „sesena* nie była ani obieralną, ani dziedziczną; ale nie każdy starzec zostawał „sessenem“’; „sesen“ bowiem musiał posiadać dar wieszczy, umieć przewidywać i tłomaczyć wypadki. Bohaterowie „ołąho“ w trudnych chwilach zawsze zwracają się do „czcigodnych, radę dających jasnookich wieszczych starców“ (sierkień-sesen)[24].
— „Dawniej bez rady sessnów nic nie robiono“ (Nam. uł., 1888 r.). W wyrażeniu tem „sesen“ użyty jest w znaczeniu czarodziej.
„Sesseny“, znawcy zwyczajów prastarych, załatwiali zatargi, rozsądzali spory. W Bajagantajskim ułusie na zapytanie kto dał nazwy rzekom, górom, uroczyskom, odpowiedziano mi: „pewnie nazwali je „seseny“, starzy ludzie, którzy wszystko wiedzieli“. Na yssyechach przed igrzyskami „seseni“ rodowi oglądali zapaśników i poznawali po oczach, po wyrazie oblicza, po twardości mięśni, kto się nie nadawał, kto grzeszył niedawno z kobietą, kto nie wstrzymywał się od wzbronionych pokarmów i napojów i takim zabraniali walczyć, aby ludowi swemu nie zrobili wstydu“ (Nam. uł., 1891 r.). Niekiedy „sesn“ był i „tojonem“ swego rodu, wtedy wpływ jego stawał się bardzo potężnym. Zwykle jednak „tojonami“ bywali dzielni i zręczni ale niebardzo sprytni wojownicy. Przynajmiej takimi malują ich podania. „Tojon“ był to właściwie wódz, wojenny naczelnik: miał tytuł „batyrä“, ale nie włóczył się po lasach, lecz przebywał przeważnie w koczowisku i wyruszał tylko na wojnę, na czele konnej i pieszej drużyny. Kozacy nazywają ich w swych raportach „kniaźcami“ i niesłusznie przedstawiają ich, jako właścicieli stad i ludzi. Wyraz, „tojon“ lub „tajon“ jest bardzo starym, turańskim tytułem. Należy przypuszczać, że nazwa „Tańjuj“, nadawana przez chińskich historyków naczelnemu wodzowi państwa Hun-nu, powstała przez zwykłe u chińczyków przekręcenie wyrazu „tojon“. Wyraz „tojon“ jest w tytule najwyższego bóstwa jakutów, stwórcy i opiekuna ich narodu Ai-Tojona. Obecnie „tojon“ znaczy pan. „Tojon“ przewodniczył dawniej jak i teraz obradom rodowym: głos jego miał wielką wagę, ale właściwie sprawami narodu rządził wiec, który sądził ważniejsze sprawy, decydował o podziale stad, kierunku koczowania, o stosunkach sąsiedzkich, o wojnie lub pokoju, układał się o grzywny z innorodcami, naznaczał pojedynki i ordalia.
Części rodów, zmuszone do podziału brakiem pastwisk[25] lub zwierzyny w zajętych miejscowościach starały się, jak mówiłem, koczować w pobliżu i podtrzymywały o ile się dało dawne stosunki. W ten sposób tworzyły się najbliższe związki rodowe — „ajmaga“. Mongołowie, „ajmakami“ nazywają związki rodowe, podobne do jakuckich ułusów. Lud Chałcha w północnej Mongolii, w Ulasuntajskim ambaństwie, dzieli się na cztery „ajmaki“.[26] Choć jakuci mają nazwę „ajmaga“ za starożytną, bajeczną, używaną w pieśniach i krasomówczych zwrotach, ale niekiedy stosują ją i w mowie potocznej: Znaczy ona to samo co współrodacy, ludzie blizkiego sobie pochodzenia. Wyższe przymierza rodowe tworzyły się w ten sam sposób, według tegoż typu, co potwierdza ich nazwa „äjällach“, pochodząca od ujgurskiego pierwiastku äl. — wspólność pochodzenia.[27] Żyjące w zgodzie sprzymierzone rody i „ajmaki“ (äjällach aga usa, ajmagada) zwały się „bisiami“ albo „dżonami“. Nazwa „biś“ bardzo jest starożytna i niejasna. Utrzymała się ona w tytułach bajecznych, w szamańskich zaklęciach, w pieśniach. O naczelnikach rodu mówi się:, „biś aga usa tojono“. „Biś aga usa“ — to samo co „dżon“. „Biś“ to samo co ułus „(ciś ułus Keretja)“, twierdzili jakuci. (Bajagant. uł., 1885 r.; Nams. uł., 1891 r.). Istoty wyższe, wzywane podczas czarów przez szamana, dzielą się na trzy „bisie“, górny — niebieski, średni—ziemski i dolny—podziemny. W bajkach górny „biś“ składa się z dziewięciu rodów, środkowy z dwunastu, dolny z ośmiu. W Namskim ułusie, według wskazówek starego szamana, zapisałem inny podział: każdy „biś“ składa się z dziewięciu rodów, każdy ród z dziewięciu osób, a raczej gniazd, tj. starszych wraz z dziećmi, sługami, pomocnikami, noszącymi nazwę swego naczelnika. Dziewięciokrotny podział „bisiów“, dziewiąty stopień pokrewieństwa wspomnianych wyżej „sy(g)“; dziewięciu młodzieńców z puharami na uroczystym ysyechu letnim, oraz inne szczegóły jakuckiego kabalistycznego, dziewięciornego rachunku, zostają z sobą, myślę, w ścisłym związku.[28]
Nazwa „dżon“ jest dotychczas w powszechnem użyciu, ale ma bardziej ogólne znaczenie. Mówią jakuci „dżon“, kiedy chcą powiedzieć naród, lud, zbiorowisko ludzi, tłum. Mongołowie używają tego wyrazu w znaczeniu naród[29]; turańskie plemiona z górnego Jeniseju tak nazywają gminę, gromadę. Gdy jakut chce określić czyjkolwiek rodowód, mówi jego imię własne, nazwisko jego rodu i nazwisko jego rodowego związku z dodatkiem „dżon“ albo „dżono“. A więc będzie: Grzegorz Opoj uoła Arczinga aga-usa Nam dżono — Grzegorz syn Opoja z rodu Arczinga ludu Nam. Godnem jest uwagi, że „dżono“ nazywają jakuci i większe i mniejsze związki rodowe, ułusy i naslegi spółczesne, ale nie słyszałem aby nazywali tak rody. Wielkość „dżonów“ w przeszłości mocno się od dzisiejszych różniła, gdyż zależała od trzech czynników: 1) od geografii okolicy, zajętej przez „dżon“, od rozkładu i wielkości łąk, stosunku zimowych i letnich pastwisk, głębokości spadających śniegów, kierunku panujących wiatrów, obfitości wody; 2) od ekonomicznego stanu „dżonu“, ilości jego bydła, posiadania rybaczych lub łowieckich uroczysk, obfitości korzeni jadalnych, sosny i t. d.; 3) od napięcia uczuć rodowych, wyrobionych większą w przeszłości praktyką, koniecznością obrony, blizkiem sąsiedztwem wrogów, istnieniem w niedawnej przeszłości utalentowanych wodzów, sesenów, szamanów, wogóle znakomitych osobistości. „Dżony“ były to zawsze związki wyższego rzędu, łączące w całość mniejsze grupy. „Dżony“ wojowały często z sobą, ale nie przytoczono mi przykładu wojny w obrębie „dżonu“; nawet zabójstwa lub grabieże przytrafiały się w nich rzadko i opowiadano o nich ze zgrozą.[30]
Lubo podania wciąż mówią o wojnach domowych, są jednak inne podania oraz wiele wskazówek pośrednich, że istniało u jakutów prastare pojęcie o związku całego narodu, federacyi wszystkich jakuckich „dżonów„, „ajmaków“ i rodów. — „Wszyscy my, jakuci, jesteśmy dziećmi Jednego Białego Stwórcy Pana Ürüng (Ai-Tojon’a), a rody nasze od przodków (äbüga). „Ysyech“ święto kumysu, jest świętem tego boga, świętem powszechnem narodowem, na które dostęp każdemu otwarty. Każdy mógł urządzać sobie „ysyech“, t. j. uroczyste picie kumysu w kole swych sąsiadów, swego rodu; ale głównych „ysyechów“ w roku było 2: mały na wiosnę, kiedy zazieleniły się łąki, i duży w połowie lata, na który do niedawna schodziły się tłumy z całego ułusu i nawet z innych ułusów[31]. — „Niegdyś ludzie lubili się bawić, lubili wesołość, „Ysyechy“ odbywały się często, schodzili się na nie tłumnie. Gdy już obeszli znakomitych ludzi w swej okolicy, szli do innej; pobawiwszy się tam, szli dalej, a zawsze wszyscy razem. Zbierały się kupy ogromne, niby wojsko. Jedli, pili, skakali, bawili się, mocowali, tańczyli. Bywało wesoło, bywały i spory, ale ukrócano je szybko. Teraz „ysyechy“ ustają. Kobył jakuci coraz mniej doją. kumysu nie kwaszą, starych zwyczajów nie przestrzegają. Bogactwo ich rozsiało się, stada zmalały, wszystkich ogarnęła chciwość pieniędzy. Któż więc teraz zechce nakarmić taką ilość ludzi, kto może bez bydła zebrać tyle mleka i kumysu? Niema też „batyrów, szermierzy, ochotników do zapasów i skoków. Zniknęli ludzie dawni, dzielni, bogaci i szczodrzy“ (Nam. uł. 1891 r.). W czasach, kiedy kumys był głównym pokarmem jakutów, rozumie się, że każde większe i dłuższe zebranie miało cechy „ysyechu“, uroczystego picia kumysu. Ztąd „ysyechami“ w podaniach nazywają często rady wojenne: — Lôgöj-tojon dowiedział sie, że Tigin-Tojon z wojskiem ciągnie na niego, usłyszał, że zamierza przyjść i zebrał „ysyech“[32].
„Ysyechy“ urządzano na zawarcie pokoju, małżeństwa, na czyjąś cześć, przyjęcie, z radości lub przez wdzięczność. Żaden dawny „ysyech“ nie odbywał się bez igrzysk, wyścigów konnych, strzelania z łuków. Było to coś w rodzaju wojennych manewrów, na których rody bez przelewu krwi oceniały swe siły, miarkowały swe wymagania i wpływy w rodowych związkach. — „Starożytni wodzowie (batyrowie) umyślnie urządzali „ysyechy“ i igrzyska, aby poznać siłę swych wojowników, ocenić sąsiadów, żeby wiedzieć na kogo można napaść i zrabować“ (Nam. uł., 1891 r.). Zapasy kończyły się nieraz krwawą bitwą. Roznamiętnieni szermierze wyzywali przeciwników „aby wyszli na krawędź dwóch gajów z kołczanami pełnymi strzał“. Strzały wypuszczali póty, póki jeden nie padł ugodzony (Nam. uł., 1891 r.). Obecni śledzili przebieg walk z naprężoną uwagą; od rezultatu jej zależał często spokój i życie ich rodzin. Imiona szermierzy, mających wystąpić w imię rodu trzymano do ostatniej chwili w wielkiej tajemnicy z obawy zdrady lub czarów (Nam. uł., 1891 r.). Obecnie z rozmaitych przyczyn „ysyechy“ upadają. Kilka lat temu byłem w Namskim ułusie u bogatego, wpływowego jakuta na takiej uroczystości — więcej tam pito herbaty i wódki niż kumysu. Stary, wypłowiały „simir“ ze śladami byłej czci, obwieszony pęczkami białego włosienia, obszyty srebrem i paciorkami, z drewnianą, pięknie rzeźbioną gardzielą, stał w rogu dziedzińca, podwiązany rzemieniami za uszy, a nad nim smutnie chyliły się, niedbałe w ziemię wetknięte zielone „czecziry“[33], młode brzózki. Nikt nań nie zważał, wszyscy gromadzili się w jurcie, gdzie „panowie“ za stołem raczyli się rosyjską „argy“ (wódką) i grali w karty. Ni skoków, ni zabaw, ni pieśni; a przecież dzień byt piękny, plac koło domu obszerny i gładki. Tylko młode kobiety i dziewczęta sprobowały pod wieczór zawiązać korowód i ująwszy się za ręce utworzyły nieduże koło z śpiewaczką pośrodku. Zabawa niebawem ustała dla braku zapału. Ludzie rozeszli się (Nams. uł., 1887 r.). W Wierchojańsku widziałem wprawdzie igrzyska dość tłumne i ożywione, ale wyprawiano je tam bardzo rzadko, nawet nie raz do roku. W innych miejscowościach, w Kołymsku, w Bajagantaju zabawy takie nosiły jakiś przypadkowy, bezładny charakter. Opowiadano mi w Wierchojańsku, że „najpiękniejsze yssyechy“ wyprawia tutaj „Taz“. On tu najbogatszy, doi kobyły, robi kumys, ma potrzebne do poczęstunku naczynia drewniane. Zbiera się na jego „ysyechy“ ludu z okolicy bez liku. Z dwóch stron podwórza stawiają wtedy gęsto brzózki zielone, a największe stawiają w samym rogu. Tam „simir“ z kumysem podwiązują na rzemieniach za uszy. Z obu stron pod brzózkami siadają rzędem „panowie“, bliżej „simira“ najbardziej szanowni, dalej prostsi. Dwóch krewnych gospodarza w czapkach i rękawicach podróżnych nalewa kumys do ogromnych jednonogich „ajachów“, puharów, upiększonych włosiem. Wszystko na „ysyechach“ bywa ozdobione białym włosiem końskim. Gospodarz lub czarodziej, — dawniej żaden ysyech bez czarodzieja się nie obchodził — wziąwszy puhar, przyklękał pośrodku, i zwrócony twarzą na południe, śpiewał prosząc „Białego Stwórcy Pana (Ürüng Ai-Tojona)“ o szczęście, o powodzenie, o bogactwo i błogosławieństwo dla wszystkich. Potem z krzykiem „uruj“ puhar do góry unosił, i tak po trzykroć. Skończywszy modlitwę, siadał na miejscu, z puhara nieco płynu upijał i oddawał go sąsiadowi. Ten czynił to samo i z kolei podawał go dalej, a tymczasem gospodarzowi już podawano nowy. I tak puhary krążyły dokoła, ludzie pili, rozmawiali, weselili się... (Wierchojańsk 1882 r.).
Inne podania głoszą, że na początku uroczystości 9 niepokalanych młodzieniaszków stawało rzędem jeden za drugim z pełnymi kumysu puharami w ręku twarzą ku południowi; na przodzie stał najmłodszy i najmniejszy, za nim inni według wieku i wzrostu: ten pierwszy śpiewał, reszta wtórowała i raz po raz podnosiła trzykrotnie puhary ku niebu, potem oddawała je w koło. Podczas tych uroczystości wybierano świętego źrebca białego i białe kobyły ofiarane dla Białego Boga, Ojca i Stwórcy Jakutów, śpiewano „ajchał“ i po wielekroć wykrzykiwano „uruj“. Charakter święta nie nosił postępnych cech jakuckich obrządków religijnych pełnych krwi i zemsty; były to raczej wesołe, gwarne przyjacielskie gody rodowe. Pieśni kumysowe, ysyech „tögölü“ nietyle wychwalają wielkość Stwórcy, ile starannie przypominają ludowi za pomocą dowcipnych porównań i poetycznych zwrotów obowiązki i prawa naczelników rodowych oraz stare zwyczaje rodowe[34]. Są to wierszowane kodeksy. Na „ysyechach“ pokaźną rolę odgrywali tak zwani przez rozmaitych podróżników „biali szamani“, zapewnie starodawni „seseni“. Ludy i rody rozmieszczały się na „ysychach“ grupami, każdy za swym naczelnikiem. W pierwszem kole zasiadali naczelnicy „dżonów“, „ajmaków“, rodów z sesenami, i szamanami: w następnych kołach wojownicy, lud prosty i młodzież. Tutaj, na zgromadzeniach związkowych, nabierało w ustach mówców znaczenia wyrażenie „urangaj—sacha“, ogarniające cały naród jakucki: tutaj powstał okrzyk wojenny całego narodu „uruj!“ i okrzyk radości „ajchał“: tu wykształciło się pojęcie o bogu narodowym, Bogu związku, który stworzył jakutów — dobrym, Białym, Bogu — Słońcu „Ai-Küń-Tangara Ai-Tojonie“ — siedzącym na tronie z mlecznych obłoków. Orzeł, ptak jego (tojon-kył) został przyjęty jako symbol i znak narodu. Ztąd cześć dla tego ptaka i radosny charakter całej uroczystości, zupełnie odmienny od misteryi innych bogów mściwych, krwawych, ludożerczych. Tym bogom nigdy Jakuci nie krzyczą „uruj“ i nie śpiewają „ajchał“. W razie wojny z cudzoziemcami, gdy cały naród występował w pole, na czele połączonych wojowników stawał wódz związkowy. Był on zdaje się obieralny, ale zwał się „synem jednego męża Elleja“ i ród swój od niego wywodził. Podania przytaczają cały szereg następców Elleja, jako to: „Ekiń-abaga“, „Djansik“, „Dojansa-Darchan“, „Munjan-Darchan“, „Tigin“, „Czałłaj“... Ten ostatni walczył szczęśliwie z kozakami, umiał wojowników sprawiać w regularne szyki i został podczas biesiady podstępnie zabity belkami zrzuconemi z podciętych słupów, (Iach. Kangał. uł., 1892 r.).

Najbardziej rozpowszechnione jest podanie o Tiginie: „Tigin, był siły niezmożonej, nikt mu się — oprzeć nie zdołał. Jego twarz miała 5 ćwierci a jedno oko ważyło 3 funty. Gdy go tracono — z jednej stanął żołnierz z drugiej strony stanął żołnierz z obnażonymi mieczami a pośrodku sam Generał-Gubernator. Cesarz gdy mu posłano oko Tigina bardzo się gniewał, że zabito takiego niezwykłego człowieka!. (Wierch. uł., 1881 r.). — „Tigin, co chciał, to robił, bo on był z pomiędzy nas najpotężniejszy: miał ludzi, miał bydło, miał siłę. Kozacy naówczas jeszcze nie przyszli, nie było ni panów, ni sądów.. Tigin był naszym panem!... (Bajagant. uł., 1885 r.). „Tigin był niby król (yrachta) jakucki; miał własne wojsko i własnych urzędników, co jeździli po ludziach, zbierając daninę. Musieli oddawać bo co mieli robić (Nams. uł., 1888 r.). „Widziałeś ogromne, stare domy, co stoją na końcu miasta, to mieszkanie naszego króla Tigina!“ (Kang. uł. 1890 r.). „Tigin był olbrzymiego wzrostu. On jeden był taki ogromny, inni jakuci, choć siłacze, byli ludzie jak ludzie. Tigin wszystkim ziemiom nazwy nadał, nazwał Nam, nazwał Bietimi, Chatyryk, Atamaj... i inne. On wszędzie chodził ze swoimi ludźmi i stada swe wszędzie popasał... Jest miejscowość, jezioro „Tarachana“ na tamtej rzeki stronie, wiorst ztąd dwadzieścia. Niegdyś tam była piękna, obszerna łąka, soczystą trawa porosła — bogaci tam lubili koczować. Tigin też tam zachodził. Otóż raz, patrząc na piękne miejsce, zasmucił się i wywróżył: „Ot teraz miejscowość ta równa, czysta, a zczasem nie będzie tu nic prócz błota i trzciny. I prawda: teraz tam błota, kępy, zarośla, łąk mało i żadnej ta ziemia ludziom korzyści nie daje prócz ryby.“ (Nams. uł. 1890 r.). To samo miał on przepowiedzieć miejscowości „Białe Jezioro“ ("Ürüng köl) 200 wiorst na północ w górach na lewym brzegu Leny. Z pomiędzy wielu podobnych do siebie opowiadań, waryantów, wybieram nieco odmienny, opowiedziany mi przez Jakuta, posiadającego pewne już wykształcenie, czytującego nawet gazety i książki: „W tem miejscu, gdzie jest obecnie Jakuck, żył niegdyś Tigin. Był on Kangałaski, ale jeździł wszędzie, gdzie chciał. Był bogaty, miał wiele bydła, kobył i krów — więcej niż inni, gdyż wtedy jakuci byli biedni i mało mieli dobytku. Tigin w dodatku znajomił się tylko (wdawał) z bogatymi, a u biednych zabierał co lepsze bydło i konie. Musieli mu oddawać, ponieważ jeździł ze „świtą“, a tu już nic nie poradzisz jeden przeciw wielu. Jakuci nie znali wtedy ani upraw ani sądów i rządzili się rodami, gdzie panowali najbardziej szanowani i bogaci. Otóż raz do tego Tigina przybyło z północy z ujść Leny dwóch białych, brodatych ludzi. Oni nie umieli po jakucku i wskazując na gardło i usta prosili o pokarm. Tigin był bogaty; nie znano zresztą wtedy spichlerzy i schowek; pokarm trzymano na dworze bez zamków — jedli więc przybysze co i kiedy chcieli. I poszli oni znikać po całych dniach w sąsiednim lesie, a siekiery nosili wciąż z sobą za pasem. Jakuci nie zwracali na to uwagi i nie pytali nawet co oni tam robią; wydawali się spokojni, więc nie troszczono się o nich nie lękano się, gdyż było ich mało. Tylko stara żona Tigina wciąż się czegoś obawiała. Raz pyta Tigina: „Czy nie lękasz się przybyszów?“ Tigin rozśmiał się i odrzekł, iż gdyby ich bał się to by ich dawno już zabił. Nie wie zaś czemu się ma bać ich, skoro zdają się być spokojni i dobrzy ludzie! — „Dlaczegóż ty się wzdrygasz, gdy oni przychodzą?“ — „Czego mam się wzdrygać? Pewnie ci się przywidziało! Zupełnie nic nie czuję i nie wiem co chcesz powiedzieć!?“ „A, ot, wzdrygasz się, sam o tem nie wiedząc, a ja to widzę“ odrzekła stara. A gdy Tigin upierał się przy swojem, powiedziała mu, iż jeżeli chce się o prawdzie słów jej przekonać, niech weźmie pełen kumysu „ozoron“ i trzyma go, a napewno rozleje napój z puhara. Tigin zgodził się mówiąc, że nie pierwszy raz trzymać będzie puhar z kumysem i, że to dlań nie nowina. Stara dopilnowała przyjścia nieznajomych i gdy oni zbliżali się do „nurasy“ posadziła męża na łożu i dała mu do trzymania, wielki, pełen kumysu „czoron“. Ledwie cudzoziemcy weszli, kumys zadrżał w puharze i wyplusnął na ziemię do połowy. U Tigina było to pewnie nieświadome drganie nerwowe, o czem on natychmiast przekonał się i wypędził cudzoziemców, nie mając serca zabić takich spokojnych ludzi, którzy mu nic nie zrobili złego. Ci domyślili się pewnie co znaczy: „bar! bar!“ (idź! idź!), gdyż nazajutrz jakuci zobaczyli nagle dwóch ludzi, którzy siedząc na wodzie, chyląc się i machając łopatkami, płynęli w dół rzeki. Jakuci nie znali wówczas jeszcze łódek i według nich były to czary. Ale wkrótce zapomnieli o nieznajomych. Po kilku dopiero latach przypłynęli znów na tratwach przybysze ale już liczniejsi. Między nimi byli i ci dwaj znani już Tiginowi kozacy brodacze. Przywieźli mu wiele podarunków, paciorków, blaszek, świecidełek i prosili w zamian o bydło. Tigin nie skąpił swym nowym przyjaciołom dobytku i płacił szczodrze za podarunki, ale gdy przybysze poczęli prosić, by im ustąpił ziemi, gdzie by mogli postawić przywiezione na tratwach budynki, to odmówił, zdziwiony niezwykłym żądaniem. Pewnie się bał aby go nie wypędzili z pastwisk! Wtedy kozacy poprosili go, aby dał im choć tyle tylko ziemi ile da się nakryć skórą wołową. Tigin i jakuci przyjęli to za żart, zgodzili się i spytali z jakiego wołu skórą będą ziemię mierzyć. Kozacy pokazali największego w stadzie Tigina, a on rozciekawiony, co oni będą robić z tak małym kawałkiem ziemi, natychmiast byka zabić rozkazał. Kozacy zeń skórę zdjęli, a w nocy zwozić poczęli budowle i zajęli duży plac, na którym zaczęli gospodarzyć. Zakipiała robota, zastukały siekiery, rozłożyli ognie i poczęli warzyć i smażyć. Tigin i Jakuci zdziwieni wszystkiem, co się dzieje, spytali jakiem oni prawem zajęli tak duży plac, kiedy prosili o taki tylko kawałek jaki będzie przykryty wołową skórą. Wtedy przybysze pokazali im pęk cienko jak nitka pokrajanych rzemieni, które rozciągnięte dokoła opasywały jak raz zajęte miejsce. Gdy złożyli je razem okazało się, że to ta sama skóra, jaką zdjęli z Tiginowego wołu. Tigin i jego krewni zaprzeczyli im, twierdząc, że to oszukaństwo, że oni bynajmniej nie na takich warunkach sprzedawali ziemię“. Oto pierwsza przyczyna gniewu i kłótni z przybyszami! W dodatku ci poczęli kraść bydło i uprowadzać do swych otoczonych wysokim ostrokołem domów. Jakuci zebrali się i postanowili wypędzić kozaków Wszczęła się walka, ale kozacy mieli „broń ognistą“ i pokonali zbrojnych w dzidy i łuki jakutów. Tigin odszedł ze stadami na południe, inni poszli w różne strony i w taki sposób zaludnili jakuci północ i dolny bieg Leny. Przedtem żyli przeważnie w okolicach Olokmińska (?) na południu, gdzie cieplej i pastwiska lepsze. Tigin nie upokorzył się jednak, lecz postanowił walczyć. Długo radził i gromadził i wyczekiwał, aż dowiedziawszy się, że ataman kozacki pokłócił się z wojewodą i że oni zaczęli z sobą wojować — postanowił na nich napaść. Lecz jakuci, niewolnicy i robotnicy kozaccy zdradzili ten zamiar. Ataman i wojewoda pogodzili się, w nocy napadli na Tigina i tara, gdzie stoi sioło Pokrowskie, nad Leną, odnieśli nad jakutami wielkie zwycięztwo i na pamiątkę tego wybudowali tam cerkiew i monastyr. Jakuci rozproszyli się w różne strony, a Tigin zginął zabity“ (Nam. uł. 1887 r.).
Rys. 129. Ruiny drewnianego kozackiego zameczku w Jakucku (z fot.).

W opowiadaniu tem, jak wogóle we wszystkich, tyczących się Tigina poplątane są daty i osoby. Kozacy według świadectw historycznych przypłynęli w łodziach z północy Wiluja najpóźniej w 1630 r. W 1635 roku w Styczniu po wielokrotnych walkach z atamanem Gałkinym, jakuci w liczbie 600 wojowników pod wodzą Mymaka obiegli Jakucką twierdzę drewnianą i dobywali ją w ciągu kilku miesięcy[35]. Nareszcie ostateczna walna bitwa miała miejsce w 1682 roku, 27-go Września, na brzegu Leny, o 50 wiorst na południe od Jakucka, gdzie teraz jest wieś Pokrowska. Wojewoda Prikłoński pobił jakuckiego wodza Dżennika i wziął go rannego do do niewoli, gdzie tenże umarł[36]. W ciągu pierwszych 50-ciu lat i później były częste powstania. Wielu wodzów jakuckich zginęło w boju, wpadło do niewoli, zostało straconych, lub umarło w więzieniu jako zakładnicy“. Kangałaska włość (dżon) szczególniej opierała się i wielokrotnie oblegała Jakuck“ powiada historyk Fischer. Rzecz zrozumiała: Jakuck stał na terytoryum tego „dżonu“: zdobywcy mieli z nim przedewszystkiem stosunki, Ztąd znaczenie Kangałaskiego naczelnika i uparte wiązanie legend z czasów wojen o niepodległość z jego osobą. Nigdzie jednak w dokumentach pisanych nie jest on nazwany Tiginem. Historya nie zna tego imienia, choć przytacza wiele innych. Myślę nawet, że to nie jest imię wałasne, lecz stary ujgurski tytuł zwierzchnika, naczelnego wodza „tägin“[37] który wraz z pojęciem o takim władcy przynieśli z sobą jakuci z południa. Jakuccki „tigin“ — jest to władca, król, cesarz, jak go nazywają obecnie podania, zapożyczając do tego nowych terminów już spółczesnych „yrachta“. „Yrachta“ właściwie znaczy „daleki“ i był tytułem stosowanym z początku tylko do cesarza Rosyi — do Białego Cara (Ürüng yrachta). „Tigin“ wnosząc z treści samych podań nie miał w czasach zwykłych żadnej szczególnej władzy. Wodzowie innych „dżonów“ wciąż toczyli z nim wojny. Gdy „Tigin“ napadł na lud „Borogon“, naczelnik tego „dżonu“ „Bert-Chara“ doścignął go w odwrocie nad Leną, pobił, odebrał łupy i zmusił do zawarcia wiecznego pokoju. „Bert-Chara“ jest więcej nawet przez podania sławiony za siłę, męztwo, roztropność niż sam Tigin[38]. To samo powtarza podanie o naczelniku „Nam. dżonu Czorbochu“, które też przytaczam dla charakterystyki związkowych jakuckich stosunków. „Czorboch mieszkał tam, gdzie teraz stoi wieś Nikolska (8O w. od Jakucka w dolinie Leny); mieszkał ze starą matką „Namnacha-emaksin“. Raz udał się na łowy do lasu na podgórze, a stara została sama. Wtem przyjechali ludzie zbrojni — przyjechał Tigin. Przysiadł na lawie, pyta starą. „Rozpowiadaj co słychać, gdzie twoi ludzie?“ Stara odpowiada mu po ludzku jak się należy. Wysłuchał i mówi nagle: „A myśmy, stara, przyszli zabrać bydło i dobytek“. Zlękła się stara, wyskoczyła krzyczy: „wracaj synu, wracaj! przyszli obcy ludzie zbrojni, chcą zabrać bydło i dobytek! wracaj!“. Usłyszał syn głos matki, choć był więcej niż półtora „kioś“ (15 wiorst) daleko bo starodawni ludzie i słyszeć i krzyczeć inaczej niż my umieli. Wrócił, wchodzi i pyta: „Coście za ludzie i czego chcecie?!“ Nic nie chcemy, przyszliśmy poprostu w odwiedziny i ot tak sobie, żartując, starą straszymy!“ „Ano jeżeli tak to bądźcie gośćmi, siadajcie!“ Usiedli jak prosił, urządzili „ysyech“. Jedli do syta, bawili się zabawnie, skakali skocznie, mocowali mocno, próbowali, śpiewali, tańczyli. Mówi Tigin: „Wartoby spróbować jak kto strzela!“ Jest jeziorko niedaleko wioski na polu; na tem jeziorku pływały właśnie „długoszyje“ kaczki. Tigin strzelił i trafił w główkę jednej. Czorboch strzelił i nie w główkę lecz w grań między czarnemi i białemi plamami na szyi kaczki trafił, jak przystało bohaterowi. Uląkł się Tigin i przyjaźń udając mówi: „Dość na dziś będzie igrzysk — ucztujmy!“ Ucztowali, jedli, pili do późnej nocy. Usnęli. Zbudził się Czorboch nazajutrz, patrzy, niema wczorajszych ludzi — pusta brzozą kryta urasa; patrzy, niema też części jego własnego bydła. Rozgniewał się. A miał on konia „latawca“ z szyją długą, białego wierzchowca — „Këkja“. Osiodłał go coprędzej i puścił się w pogoń. Dopędził Tigina koło kurhanu, co niedaleko Marchy się wznosi. „Chałbas-Chara—kyłychsyt“ i „Dżergelgin-Sürik“[39] dostrzegli go i zaczęli strzelać ale on swą kościaną łopatką, jaką naówczas każdy wojownik nosił na rzemieniu u prawej pięści, odbił strzały i sam z kolei zaczął je puszczać. Zabił obu bohaterów, zabił dużo ludzi, aż Tigin przerażony zaczął prosić o zgodę. Dał mu jako okup dużo bydła, dużo ludzi i dziewczynę córkę, nie mnącą w biegu zielonej trawy, jedwabistą Nurułdan, co srebrną igłą, jedwabnemi nićmi umiała szyć wzory. Dał klątwę że „niech mi szyja się zwichnie, niech kości ze stawów wyskoczą, jeżeli będę cię kiedy podsłuchiwał płaskiemi uszami, podpatrywał cię czarnemi oczami!“ (Nam. uł. 1890 r.).
Wszystkie podania o stosunkach Tigina (w niektórych miejsc, mówią Tygyn, nawet Dygyn) z naczelnikami innych rodów mają ten sam szkielet: Tigin podstępnie napada na „dżon“ obcy, zostaje pobity i zaprzysięga pokój wieczysty. Podobieństwo podań jeszcze jaskrawiej podkreśla poglądy jakutów na stosunki „dżonów“. Przypuszczać należy, że one w istocie były takie i tylko wojny zewnętrzne wzmacniały nominalną władzę głównego wodza. Stosunki wodzów jednak niezawsze były wrogie; zwykle nawet były przyjazne. Podanie mówi o Czorbochu i Bert-Chara „że stojąc po obu brzegach Leny na wysokich skałach krzyczeli do siebie przez rzekę jak orły“ (Nam. uł. 1890 r.). Gdy wybuchła wojna z kozakami, Tigin posłał do Czorbocha i Bert-Chara posłów z prośbą o pomoc. Bert-Chara miał odmówić, gdyż we śnie widział łąkę pokrytą kopcami siana. Zrozumiał, że to są ciała zabitych i powiedział: „kozacy zwyciężą“ i upokorzył się przed losem (Bajagant. uł. 1886 r.). Drugi waryant tego podania twierdzi, że „Bert-Chara nie mógł w porę przyjść z pomocą, gdyż nie miał łodzi do przeprawy“ (Nam. uł. 1890 r.). Wreszcie trzeci waryant obwinia o zdradę ojca Bert-Chara Lögöj-Tojona, który miał podczas oblężenia Jakucka pierwszy podejść do baszty i podać na tyczce daninę z czarno-brunatnego lisa i sobola. Poczem Jakuci zaczęli mówić „Lögöj-Tojon sprzedał nas cudzoziemcom“[40]. Tigin oraz inni naczelnicy nie byli dziedziczni lecz obieralni. Wprawdzie wybory potwierdzały tylko zwykle prawo dziedziczności na zasadzie, że „dziecię orła zawsze jest orlęciem—dziecię wrony—wroną“, lecz bywały wypadki, że po ojcu nie syn następował lecz obcy. Miejsce Lögöja zajął, naprzykład kupiony za pieniądze chłopak Bert-Chara[41]. Osobiste przymioty i zasługi dawały przedewszystkiem prawo do stanowiska naczelnych wodzów; ponad nimi zawsze stała rada związkowa. Tylko na wojnie władza wodza stawała się nieograniczoną.
Z przytoczonych jakuckich podań i zwyczajów pada, sądzę, jaskrawe światło na zmierzchłe dzieje turańskie. One zarazem tłomaczą szybkie powstawanie, upadek i organizacyę ogromnych państw. Hun-nu, Choj-hu, Tu-gju, Ujgur, wyjaśniają dlaczego tak często zmieniały się w owe czasy nazwy, przesuwały stolice, tworzyły i rozpadały związki. I coraz to inny „dżon" lub związek „dżonów" wypływał na czoło narodu i nadawał mu imię. Tłomaczą one również dlaczego te państwa pasterskie trwają tylko dopóty, dopóki ciągnie się wojna, a podczas pokoju rozsypują się i giną.

Nietylko w poszukiwaniu ziem nowych, pastwisk słodszych, lub miejsc obszerniejszych, lecz poprostu, aby przedłużyć swe istnienie, podtrzymać wpływ przewodni, musiały ustroje te ruchliwe podążać w całym składzie na wyprawy wojenne do Persyi, Chin, Indyi i Europy. W czasie pokoju rozsypywały się one na oddzielne gromady po szerokich stepach azyatyckich. Obecnie takie wylewy-napady są niemożebne. Znikło ich podścielisko — pasterstwo turańskie oparte na hodowli koni, — zwątlał potężny ustrój, rodowy wychowany na nim. A nigdzie pewnie, za wyjątkiem może czerwonoskórych łowców Ameryki, ustrój rodowy nie dosięgnął tego stopnia rozkwitu, co u narodów turańskich oraz innych koczowników Środkowej Azyi. Sądząc z opisów Marko Polo, armie Czingisa były zorganizowane na podłożu rodowem. Każdy lud miał stałe, raz na zawsze oznaczone miejsce w linii bojowej, miał swój znak i swój okrzyk wojenny — swoje zawołanie. Były to niby zawiązki oddziałów armii spółczesnych rozmaitej broni, bardzo posłuszne, doskonale wyćwiczone i złączone gorącem, mściwem uczuciem rodowej dumy, zemsty i odpowiedzialności. Buryaci dotychczas, na swych wielkich polowaniach, noszących cechy wypraw wojennych ustawiają się według tego samego porządku. Ułusy zajmują określone miejsca i każdy nawet ród oddzielny, wie zawczasu, gdzie ma stać, dokąd iść i co robić. To tylko pozwala im rozciągać linię myśliwską na kilka, często kilkanaście mil, nie plątać się, nie przeszkadzać sobie i zgodnym ruchem oskrzydlać obszerne knieje. Podróżnik N. Potanin mówił mi, że u kirgizów dotychczas zachowały się okrzyki wojenne nadzwyczaj pożyteczne we wszelkich przygodach. Gdy kirgiz nie może dać sobie rady na wojnie, polowaniu lub sejmie wydaje swe rodowe zawołanie „uran“ i współrodowcy biegną, mu natychmiast z pomocą; gdy niebezpieczeństwo grozi w dalszym ciągu rodowi, ten wydaje okrzyk swego związku rodowego; gdy i związek rodowy nie jest w stanie dać sobie rady, wtedy walczący wydają zawołanie hordy. Jakuckie rody też miały swe okrzyki wojenne „uran“[42], swe wojenne pieśni i znaki. Znaki zaginęły zupełnie. Pamięć o nich została jednak. Kołymscy jakuci Kangałaskiego rodu mówili mi, ie mieli w znaka „birkuta“[43]. W bajce „Bogacz Boiłyt i biedak Bordo“, jakut „Dodoj“ sprzedaje się w niewolę „Boiłytowi“, ten każe mu na znak wierności wyciąć na korze brzozowej swój znak przysięgły. „Dodoj“ wyciąga mały nożyk kościany, rozcina mały palec, krwią zbroczonym nożykiem rysuje „coś w rodzaju oszczepu lub kija“ i mówi: „od dziś czcić cię będę jak pana!“ Potem całuje nożyk i korę ze znakiem podaje na klęczkach „Boityłowi“[44].
Rys. 130. Znaki rodowe na zwitkach Griwogoriczyna, użyte przez jakutów zamiast podpisów.

Znaki rodowe (tamgi) jako podpisy umieszczone są w wielkiej liczbie na zwitkach kozaka Griwogomiczyna, który w 1671 r. dopełniał w Męgińskim ułusie, czegoś w rodzaju kadastru skarbowego. Najczęściej trafia się łuk, dalej bydło rogate, konie, ryby... przypuszczam jednak, że to są znaki osobiste, często może zmyślone. Rodowy znak, jak obecnie znak szamański, chował się starannie, nie objawiał się byle komu, szczególniej nieprzyjacielowi, gdyż z nim związane było powodzenie rodu. Nazwy rodów oraz związków rodowych (dżonów), jako to: Lis (sasył), Niedźwiedź (Esie), Gwiazda poranna, Wenus (Czołbon), Żołądek (Iś), Łysy (Taragaj), Obżartuch (Mangys), Krzemień (Czokur), Kora (Chatyryk), Palec (Torboch), Ślepiec (Bałaj), Głuchy (Dżjulaj, Kukaky) i t. d., wskazują jakie mniej więcej były ich znaki. Pieśni wojenne przytaczane są nieraz w „oląho“, ale z tradycyi rodowych już znikły. Zapisałem tylko wspomnienie, że „batyrowie“ zawsze do boju szli z pieśniami“ (Nam. uł. 1891 r.). Jako resztki tych pieśni zostały obelżywe przydomki: „Krwawa morda Kangałas!“ „Śmierdzący Nam“, „Bötüński wilk“, „Wycięty Byrdżyki“ i t. d.
Gdy podbój zachwiał ustrojem rodowym w jego podstawach, zewnętrzne znaki rodowe tamgi, pieśni, „urany“ rzecz prosta przedewszystkiem znikły i zbladły. Następnie straciły znaczenie i zeszły w dziedzinę obrządków wszystkie czynności, płynące ze wspólnego władania stadami. Pozostało tylko poczucie wspólności pochodzenia, stwierdzane wciąż wspólnością języka, podobieństwem zewnętrznem oraz przyzwyczajeniem do grupowania się w rody, „ajmaki“ i „dżony“. Czas nieznacznie podtoczył pod te pojęcia inne ekonomiczne podwaliny; zdobywcy nadali im nawet inne nazwy. Obecnie jakuci dzielą się na rody (aga usa), naslegi i ułusy. Rody łączą się w naslegi, naslegi w ułusy. Państwowa administracya kraju nie zna prawie rodu i nie ma z nim styczności. Jednostka ta jest niezmiernie ważną i pożyteczną tylko dla jakutów i dla ich samorządu. Nasleg pierwsza jednostka rodowa, z którą administracya ma do czynienia, nosi nazwę obcą niewiadomego pochodzenia[45]. Ułus jest wyrazem bez zaprzeczenia turańskim, powszechnym w całej Azyi Środkowej i Syberyi, ale co w przeszłości znaczył u jakutów—niewiadomo[46].
Kozacy długi czas obecne ułusy nazywali „włościami“. W wojewódzkiom orędziu z 1685 r. powiedzianem jest, że nad rz. Amgą i Katattą (Tatta) są włości: Baturuska, Syłachska, Skoroulska, Batulińska Magajska, Bajagantajska, Igidejska i Wodojska[47]. Griwogornicyn wymienia włości: Męgeską, Baturuska, Namską, Borogońską, Kangałaską... Są to obecnie ułusy ale jednocześnie nazywa on włościami i mniejsze grupy rodowe jak nap. Odej, Siłan, które obecnie są naslegami[48]. W ukazie z 1775 r. obecne ułusy zwą się jeszcze włościami, a ułusami zwą te nieduże skupienia mieszkańców które u buryatów noszą nazwę ułusów. Pierwszy Georgi używa nazwy ułusów w znaczeniu spółczesnem, za to naslegi zwie włościami. Dopiero w 1750 roku od pierwszego spisu ludności i wprowadzenie przez administracyję nowych urządzeń ziemskich naslegi i ułusy zaczynają być stale używane jako nazwy jednostek wyższych jakuckiego samorządu. Ciągłe plątanie w starych dokumentach związków rodowych niższych i wyższych „ajmaków“ i „dżonów“ pod mianem włości i ułusów dowodzi, iż kozacy oraz urzędnicy wojewódzcy nie przedstawiali sobie jasno rodowych urządzeń jakuckich. Wkluczenie podczas spisu ludności do tych samych ułusów wrogich sobie „ajmaków“ jak nap. „Ödej“ i „Bötüń“ do Namskiego ułusu, wykazuje pewną sztuczność administracyjnych ugrupowań. Pochodziło to ztąd, że uwaga administracyi zwrócona była głównie na terytorya, gdyż ziemia wystąpiła już wkrótce po zawojowaniu jako bardzo ważny czynnik gospodarczy.

Rys. 131. Letnia sadyba jakacka (saiłyk).

Spółczesne naslegi są zatem mniej lub więcej prawymi spadkobiercami starożytnych „ajmaków“, a ułusy ówczesnych „dżonów“. Potwierdzają to podania oraz prastare nazwy, które wszędzie się utrzymały. „Pochodzimy od jednego przodka (äbjüngä). Naslegi zachowały imię naszych pradziadów, a rody imiona ich synów, którzy się w różne strony rozeszli. Choć nie jesteśmy krewni z krwi i kości, ale jesteśmy wspólnego pochodzenia... (Nam. uł., 1890 r.). — „Wszyscy jesteśmy jednego pochodzenia... Naslegi i rody są to niby palce i dłoń“, objaśniał mnie jakut Tus, rozstawiając palce. Nie umiał mi jednak powiedzieć, zkąd wzięły się ułusy (Bajagan. uł., 1886 r.). — „Rody i naslegi pewnie idą od przodków, a ułusy to może rewizja urządziła...“ otrzymywałem dość często odpowiedź. Niektórzy mówili, że utworzył je „senat“ (Nam. uł., 1891 r.). Do pewnego stopnia rzecz się istotnie tak miała: Rody i „ajmaki“ jako grupy starożytne mocno już stężałe, zostały nienaruszone; bardziej luźne „dżony“ w wielu wypadkach rozpadły się, znikały, zmalały, lub dały swe imię innym kombinacyom. „Dżonów“ było pewnie znacznie więcej niż obecnie ułusów; rodów i naslegów było mniej. Rodów wciąż przybywa; jednocześnie wiele naslegów drobi się i formuje równoległe działy, utrzymujące przez pamięć swego pochodzenia to samo nazwisko z dodatkiem: pierwszy, drugi, trzeci... Są więc 3 Bołogurskie naslegi, 7 Bajduńskich, 4 Bajagantajskie, 4 Żechsogonskie i t. d. Takie jednoimienne naslegi jakuci po dziś dzień nazywają „dżonami“. Największy z taidch „dżonów“ jest wilujski „dżon Dżachar“ razem 11,000 dusz płci obojej. Dużym też jest „dżon Maldżagar“ (zach. kang. uł.) składający się z 20 rodów, rozbitych na 5 naslegów; ma on 7,152 dusze. Tegoż imienia nasleg znajduje się również daleko od powyższej grupy, w ułusłe Olokmińskim: składa się z 8 rodów z 2,088 dusz. Z przytoczonych przykładów widzimy, że wielkość naslegów, rodów oraz ich ugrupowanie jest najrozmaitsze. Są rody małe składające się z dwudziestu kilku dusz i są rody ogromne (na północy) składające się z tysiąca i więcej. Ale przeciętna liczba członków rodu waha się od 100 do 500 dusz. Naslegi też są rozmaite i co do liczby członków i co do liczby rodów; są naslegi składające się z jednego rodu i są składające się z 43[49]; są naslegi ze ze 100 dusz (Kundinaki, Baturus. uł.) i są z 1,700 dusz (1-szy Nacharski, Wsch. Kangałas: ułusu), ale większość, więcej niż 60% waha się około 1000 dusz. Można przyjąć za prawidło, że im więcej rodów w naslegu tem rody są drobniejsze, gdyż wielkość naslegów jest bardziej równomierną niż rodów.
Na ogromną rozmaitość wielkości i ugrupowań jednostek rodowych wpływało oddziaływanie trzech czynników, które uczestniczyły w budowie obecnych ułusów i naslegów; po pierwsze: tradycye starodawnego rodowego ustroju, po drugie — ziemia, po trzecie — rozporządzenia administracyjne i względy fiskalne. Często tworzył się nowy nasleg z paru niedużych rodów, dlatego, że drogi były ciężkie, że poborcy podatkowi musieli daleko jeździć, że do rodowego sądu było daleko... Zazwyczaj rody, chcące uzyskać prawa jednostek administracyjnych te właśnie podają przyczyny... Jednocześnie trafiają się rody, rozdzielone odległością paruset wiorst (np. „Kangałas Krótki“ w Kołymskim ułusie, lub Kuriński w Wierchojańskim), które mają dwa odrębne ekonomiczne, daleko od siebie leżące, tereny, a mimo to osobnych naslegów utworzyć nie chcą, gdyż poczucie związku rodowego jest zbyt jeszcze w obu połowach silne i świeże.
Terytoryalne pojęcia były do chwili zawojowania zupełnie niewyrobione u jakutów; o granicach i własności ziemskiej nie mieli wyobrażenia. Utrzymało się to jeszcze do pewnego stopnia po dziś dzień tam, gdzie ziemi dużo. Prawo własności na ziemię, łąki, pastwiska nieużytkowane, leżące odłogiem, pozostało tam dla ludności rzeczą niezrozumiałą. O właścicielach lasu (o których im wspominałem) mówili mi Kołymscy jakuci, że to są: „zupełnie głupi ludzie, kiedy proszą o las i chcą płacić za niego! Niby go niema dosyć za darmo“... (Koł. uł., 1883 r.), W Ustjańsku nie mogli mi wskazać granic ułusu. — „O granice pytasz? kto je wie. My myślimy, że ziemia nasza tam, gdzie mieszkają nasi ludzie“ (Ust. uł., 1882 r.). Na południu jednak w wielu ułusach i naslegach granice są już ściśle oznaczone, postawiono na nich słupy graniczne, wykopano doły i zrobiono na drzewach nacięcia. Są to jednak nowości.
W przeszłości „dżony“ sprzymierzone nieraz koczowały razem. Podania zachowały wspomnienia o tem, że Kangałascy jakuci koczowali w głębi Namskiego ułusu, że przenikali nawet nad Ałdan, a Męgeńscy jakuci włóczyli się w ułusie Borogońskim. Tigin chodził wszędzie. Zapewne, że i wówczas już każdy ród i związek rodowy miał swe ulubione z dawien dawna odwiedzane uroczyska oraz łąki; ale prócz tego było wszędzie dosyć ziem pustych, które zaludniały się tylko w wypadkach wyjątkowych, w latach szczególnego nieurodzaju lub zaburzeń i wojen. Oddzielne rody albo rodziny chroniły się w takie pustkowia, wycinały w tajgach szlaki drogowe, trzebiły zarośla, wydeptywały ścieżyny, stawiały na pastwiskach żerdziane szkielety dla uras, słowem urabiały nowe koczowiska, nowe „surty“. Porzucone chwilowo „surty“ tymczasem dziczały, a w kilka lat potem inny ród i inne rodziny zajmowały go, nie zważając na znaki uprzednich posiadaczy. Rody te, często należące do różnych, „dżonów“, jeśli żyły w zgodzie, stawiały urasy na rozmaitych krańcach doliny, na łąkach dość obszernych by mogły pomieścić stada kilku rodów i żyły w sąsiedztwie pod opieką obyczajów rodowych. Gdy wszczynały się nieporozumienia, słabszy odchodził, podobnie jak i dziś odchodzi nieraz jakut, „od złych sąsiadów“. Tylko że wówczas domy przenośne i większa ruchliwość stad konnych pozwalały to robić bez wielkich wysiłków.
Ze wzrostem ludności i przejściem do hodowli bydła rogatego, zwiększyło się zapotrzebowanie na sianożęci i władanie ziemią wysunęło się na pierwszy plan. Jakuci silili się rozstrzygnąć nowe trudności na zasadzie starych obyczajów, czego ślady zostały w ich prawach podziału i dziedziczenia ziemi i pewnie wcześniej czy później rozwiązałyby je samodzielnie, lecz ponieważ kwestye ziemskie splątały się były jednocześnie z kwestyami podatkowemi i administracyjnemi, więc rody i „dżony“ nie mogły dać sobie rady z obcemi im pojęciami i wszczął się zamęt. Wielkie zapotrzebowanie futer, któremi wypłacano jasak, wzmogło łowiectwo i ostatecznie wyniszczyło oraz rozpędziło zwierza. „Na polowanie trzeba jeździć daleko, pieszo chodzić niepodobna, a konie straciliśmy“ brzmią jednostajne odpowiedzi na zarzut władzy, że zmalała ilość dostarczanych futer. Na rynek wypłynął nowy, nieznany dotychczas czynnik — pieniądz, pojawiły się nowe wartości: siano, masło, tkaniny, herbata i t. d. Zjawił się nowy typ ludzi, który stworzył jakuckie przysłowie: „w handlu niema ojca i matki a tylko są zyski“. Dobrobyt zaczął się wyrażać nietylko w ilości zużywanych przedmiotów, ale i w ich jakością gdyż poczęto przywozić drogie towary z południa. Zepsucie ogarnęło zwolna pobitych przedstawicieli rodowych; stracili wiarę w nieomylność starych obyczajów, starych strachów i starych bogów. Przepych przyniesionych odblasków dalekiej cywilizacyi olśnił ich, zagłuszył ich sumienia a cierpienia, jakie spadały na nich w razie niewypełnienia przez rody ich wojewódzkich rozkazów lub niezapłacenie podatków, ostatecznie zdemoralizowały świadomość rodową. Swary, intrygi, zawiści rosły wraz z nędzą. Kancelarye ówczesnych województw są wprost zalane skargami zbiorowemi jakutów na wszelkiego rodzaju zdzierstwa, ucisk, krzywdy, nieprawne pobory podatków ze strony swoich i obcych [50]. Wśród skarg coraz częściej trafiają się wzmianki o nieprawnie zagarniętych ziemiach. — „Doszło do tego, że tojoni zaczęli ziemię na równi z bydłem i niewolnikami dawać córkom w posagu“ opowiadali mi z oburzeniem o owych czasach jakuci (Nam. uł., 1891 r.). — Znasz wyspę „Charyjałach“ co należy do Kusachannelskiego naslegu. Otóż na wyspie tej, wśród zbitej ludności Kusachannelców mieszka dużo jakutów naslegu „Chamgata“, rodu Sieli. Cały ten ród pochodzi od jednej dziewczyny Kusachannelskiej, którą ojciec bogaty, możny pan wydał za człowieka „Chamgata“. A ponieważ ją bardzo lubił i nie chciał od siebie puścić, to dał zięciowi obok siebie ziemię, by na niej osiadł. Działo się to dawno. Długo ludy Kusachannel i Chamgata o tę ziemię się procesowały. Dochodziła sprawa nawet do senatu, ale prawdziwi ziemi właściciele nie podołali — zabrały ją dzieci owej dziewki, zkąd się też zwą rodem „Sieli... rodem spodni kobiecych“ (Nam. uł., 1890 r.).
W skargach z XVII stulecia niema jeszcze wzmianek o zagarniętych ziemiach. Najczęściej skarżą się na niesprawiedliwy pobór jasaku, na groźby, na pobicie, grabież bydła. Sprawy o ziemię pojawiają się dopiero w połowie XVIII wieku, i głuszą wszystkie inne, Rząd był zmuszony przedsięwziąć regulacyę własności ziemskiej, aby położyć kres szerzącemu się bezładowi, i stworzyć podstawę dla bardziej ścisłego opodatkowania[51].
Jasak ówczesny ściągany był z takimi gwałtami i nadużyciem, tak wciąż bywał rozkradany, zamieniany, utajany na wszystkie strony, że według słów rządowych nakazów: „od złodziejstw tych skarb cierpiał wielki uszczerbek, w ocenie wielką niedocenę, a dla ludzi jasacznych płynęły ztąd wielkie spustoszenia, czyniono im rozbój, pobory daremne i krzywdy“. Swoich urzędników rząd próbował poprawić i utrzywać w ryzach, za pomocą surowych kar, groził im „śmiercią bez żadnej litości, mienie kazał zabierać do skarbnicy carskiej, do ostatka“, a w małych sprawach: „bić knutem na koźle, obłożnie i w przegon, a mienie zabierać i samych zsyłać do ostrogów Daurskich“, co, choć z słabym skutkiem, stosowane było często[52].
Ale gdy i jakuccy naczelnicy zaczęli sami do spółki z poborcami „kraść, zamieniać, utajać jasak“, natenczas wyraźnie zarysowała się konieczność zaprowadzenia innego systemu opodatkowania, dostępniejszego kontroli niż pobór jasaku... Rząd zwrócił uwagę na ziemię, polecił uregulować spory graniczne i wprowadzić, o ile się da, formy opłat skarbowych, te same co w całem państwie.
Już oddawna, nieledwie od pierwszych lat zawojowania, sporządzali poborcy jasaczni „spisy dochodów i rejestry płatnicze“ rodów, „z wyrostkami i poplecznikami, z mieniem, bydłem i żywnością, z żonami i małemi dziećmi“, z wyszczególnieniem imion, nazwisk i „włości“, do których należeli dannicy. W kadastrze z 1750 r. włości są już podzielone na „ułusy“. Rejestry te posłużyły do ogólnego spisu i pomiaru ziem. Wydelegowana została komisya, na czele której stanął Miron Czerkaszennikow, były wojewoda jakucki. Komisya przeprowadziła szczegółowy spis uroczysk (ałas), łąk jeziornych oraz rzecznych pobrzeży, należących do rozmaitych grup rodowych, i na podstawie jego został określony stały podatek futrami. Te spisy, nazywane przez Jakutów „Miron-Komisya“, do niedawna służyły za jedyne dokumenty w sporach granicznych. Czerkaszennikow, człowiek rzadkiej szlachetności i rozumu, jak na wojewodę owych czasów, dobrą zostawił po sobie pamięć; całe życie poświęcił sprawom jakuckiego samorządu i ziemiowładztwa. Spełnił powierzony mu obowiązek jak umiał najlepiej. Za wzór urządzeń przyjął słowiańską spólnotę ziemską, będącą w ówczesnej Rosyi w pełnym rozwoju. Reszty dokonał czas i żywe tradycje rodowe Jakutów. Właściwie więc spółczesne rody, naslegi i ułusy jakuckie, są to opola złączone na wzór rodowych związków w grupy coraz to wyższego rzędu. Tradycye rodowe przedewszystkiem odzwierciedliły się w chaotycznem zmieszaniu i rozmieszczeniu terytoryów rodowych. Są np. naslegi zupełnie oderwane od swoich ułusów, jako to: Bachsyt ułusu Męgenskiego, który leży wśród ziem Baturuskiego, Borogońskiego i Bajagantajskiego ułusów, lub nasleg Keldjam zachód. Kangałaskiego ułusu, oddzielony odeń ziemiami ułusów Męgeńskiego i Namskiego. Jest takich i więcej. W obrębie własnych ułusów rozrzucenie ziem nasleżnych jest jeszcze bezładniejsze, a rozrzucenie działów rodowych w obrębie naslegów wydaje się strasznie chaotycznem. Spisy rodowe, których użyto za podstawę podziału gmin, były wiernem odbiciem ówczesnych jakuckichi „dionów“. Członkowie ich, należący do rozmaitych rodów, koczowali często bezładnie zmieszani, i sąsiadowanie nietyle zależało od pokrewieństwa rzeczywistego, ile, jak wyżej wspomniałem, od odnośnych warunków ekonomicznych. — «A poszło to ztąd“ — objaśniali sami jakuci — „że, gdy ziemie były wolne, każdy osiedlał się, gdzie chciał. W czasie rewizyi[53] ludzie żyli pomieszani... Ona przyznała każdemu co posiadał, ztąd zamęt w ziemiach... Sąsiadami okazali się ludzie rozmaitych rodów“ (Nam. uł., 1891 r.). Terytorya ułusów jako nowsze, mniej zależne od tradycyi rodowych, udało się miernikom zaokrąglić, wkluczając grupy rodowe obcych często „dżonów“, lecz szachownicy naslegów niepodobna było usunąć. Zwyczaj podziału kresowych ziem wolnych pomiędzy wszystkie rody, podtrzymuje ją w dalszym ciągu.
Według pojęć jakuckich nawet granice ułusów nie są nietykalne. Nieraz wznikają między ułusami procesy o przesunięcie granic lub ustąpienie pewnych uroczysk. Obecnie np. toczy się spór między Diupsiuńskim i Nams. ułusem o wyspę „Bakcza“ na Lenie i o uroczysko „Tarachana“. Diupsiuńscy dowodzą, że te ziemie nie są potrzebne Namcom, gdyż oni wydzierżawiają je innym od wielu lat i rok rocznie prócz tego sprzedają siano, mają więc nadmiar. Namscy opierają się na dowodach prawnych, na „Miron-Komisyi“ wykazują, że ta ziemia była od wieków ich ziemią, że mieszkali na niej ich ojcowie... (Nam. uł., 1890 r.). Procesy podobne kończą się rozmaicie, a dochodzą niekiedy do Jakucka i Petersburga. Mówili mi Bajagantajscy, że kilka lat temu kazano im oddać część łąk ułusowi Borogońskiemu (Bajag. uł., 1890 r.).
Zmiana granic ułusów zdarza się jednak dość rzadko. Nowy pomiar, a raczej wyrównanie działów nasleżnych w obrębie tego samego ułusu, względnie do wzrostu ludności lub też z innych powodów, odbywa się znacznie częściej; jeszcze częściej są równane działy rodowe w obrębie naslegów, a równanie działów poszczególnych w obrębie rodów, odbywa się nieledwie co rok. Równanie działów, po jakucku „tügetyk“, dokonywają przysięgli urzędnicy rodowi „dżekutaci“ (deputaci). Każdy ród (aga-usa) wybiera sobie na lat kilka „dżekutata“. „Dżekutatem“ może zostać nietylko bogaty, może nim zostać i biedny, byle był rozumny i sprawiedliwy“ (Nam. uł., 1890 r.). „Być dobrym dżekutatem niełatwo. Musi on znać doskonale wszystkie sianożęci; musi wiedzieć, gdzie jaka trawa i gdzie lepiej się rodzi w rok mokry lub suchy, gdzie kosić łatwiej, gdzie trudniej, wszystko musi wziąć pod uwagę. Równanie rzecz trudna. Niedoświadczeni często popełniają omyłki, a źli — często świadome niesprawiedliwości. Ztąd płyną skargi, zwady, nawet bijatyki. Niekiedy i „dżekutaci“ pobiją się przy podziale, gdy zejdą się ze wszystkich rodów omawiać wspólne sprawy. Są wśród nich rozmaici: bogaci, biedni, rozumni i głupi, sprawiedliwi i łapownicy. Więc biją się: posprzeczają, a potem pobiją“. (Nam. uł., 1891 r.). Prócz rodowych deputatów wybiera każdy nasleg jednego przysięgłego „konsiuś“, który jest ich zwierzchnikiem i kontrolerem. Równania działów rodowych w obrębie naslegu przeprowadza zebranie wszystkich deputatów i tojonów pod wodzą „konsiusia“. Równanie działów nasleżnych w obrębie ułusu przeprowadza zebranie wszystkich deputatów rodowych, wszystkich „konsiuś“ i całej władzy gminnej. Ale właściwie czynność ich wszystkich jest czysto wykonawcza: oni wprowadzają w życie postanowienia wieców rodowych. Równanie w rozmaitych miejscowościach odbywa się w różnych odstępach czasu, zależnie od okoliczności, od rozlewu, który popsuł łąki, od zapotrzebowania ziemi dla kleru, dla osiedleńców kryminalnych i t. d. Samo równanie odbywa się w następujący sposób: co rok, w czasie dojrzewania traw, gdy urodzaj ich już się określił, wyjeżdżają razem na łąki: książę nasleżny, „konsiuś“ i deputaci. Był zwyczaj, ze przed wyjazdem zaprzysięgali oni bezstronność „strasznem zaklęciem starodawnem“[54]. Na miejscu razem sprawdzają stan urodzajów, wysłuchują uwag właścicieli. Gospodarze spotykają ich zwykle na swych działkach i wnoszą prośby lub domyślając się zawczasu wymagań sąsiadów, uprzedzają je w celach obrony swymi dowodami. — „Gdy, naprzykład mój działek popsuła woda, albo rok rocznie trawa nie wyrasta, a u mego sąsiada tej samej klasy, gdyż równanie odbywa się według klas, siana zawsze dużo, dwa lub trzy razy więcej, to skarżę się deputatowi i ten, po sprawdzeniu, każe odciąć u jednego lub dwóch sąsiadów i doda mi. Sąsiad ma prawo ofiarować mi zamianę działkami i wtedy muszą albo na zamianę się zgodzić, albo żądanie swe cofnąć (Nam. uł., 1891 r.). Jeżeli siano się nie urodzi, jeżeli rozlew zamulił sianożęci, jeżeli miejsce wymaka, zabagnia się, porasta kępami, można żądać dodatku. Odcinają po trochu z działków, na których urodzaj dobry... Urodzaje są zmienne: u jednego w tym roku, u drugiego na przyszły... Dziś u mnie zabiorą, a z czasem więcej oddadzą“ (Nam. uł., 1890 r.). A więc granica własności jest ruchomą, przesuwa się nieledwie co rok o kilka prętów w jedną lub drugą stronę. Ale przymusowa zamiana całkowitych działów zdarza się nadzwyczaj rzadko. Są one zwykle całe życie własnością jednego gospodarza i nawet dziedziczą się przez jego spadkobierców. Na północy widziałem inny sposób „równania ziemi“. Każdy gospodarz posiadał tam łąki o niezmiennych granicach, na których mieszkał; prócz tego ród ma kilka gatunków łąk zapasowych, które dzieli na dodatki odpowiednie lub na części zupełnie równe. W ostatnim wypadku ciągną losy, komu jaki dział wypadnie.
Ziemie odległe, grunta sporne, do których roszczą sobie prawa różne gminy, dzielą jakuci między możebnie największą ilość gospodarzy. „Robimy to dlatego, że wielu ludziom łatwiej się obronić, taniej wypadnie przeprowadzić proces, spór, znieść niepowodzenie. Gromada jest — siłą. Gromadą więc osuszymy „Tarachanę“, a skoro ją osuszymy, każdemu damy po kawałku, żeby Diupsüncom trudniej ją było odebrać“ (Nam. uł., 1891 r.). Dość spojrzeć na mapę działków nasleżnych lub rodowych na pograniczach ułusów, aby zrozumieć, iż zwyczaj ten był zawsze stosowany przy zajęciu przez ród nowych okolic.
Pojedynczy dział łąkowy jakuci nazywają „küre“[55] co znaczy „ogrodzenie dokoła stogu“, ostoże—właściwie: obszar ziemi, z którego można zebrać stóg siana. Niegdyś, przypuścić należy, wielkość „küre“ była nieokreślona: było to wogóle uroczysko, gdzie koszono i gromadzono siano. Teraz, „küre“ jest pojęciem zupełnie określonem, choć wielkość jego nadzwyczaj rozmaita — „küre“ nawet w tych samych rodach są rozmaite: lepsze, gorsze, większe, mniejsze. Ale co tam: zczasem wyrówna się... Najtrudniej uzyskać u tajonów i gromady prawo na „küre“ (Nam. uł., 1892 r.) tłómaczyli mi nic nieposiadający biedacy. Wielkość „küre“ zależy od gatunku ziemia od obfitości zbiorów i od wielu okoliczności drugorzędnych, od tradycyj, od naturalnych granic uroczyska i t. d. „Küre“, które z dawnych czasów pozostawały w ręku rodzin zamożnych i wpływowych nie zmalały i uchodzą wciąż za dział jeden, jak wówczas, gdy „ziemie były wolne“. Ale „küre“ w obrębie rodów nie różnią się na tyle, co „küre“ rozmaitych rodów, naslegów, ułusów... „Küre“ są rozmaite, zależnie od miejsca. W Odejcach inne niż w Maducach lub Bötüncach. Tam są „Küre“ na sto wozów siana. W naslegu Kusachannelskim tylko 20 wozów daje „küre“ tej samej klasy, z której „küre“ w Namskim naslegu można zebrać 40 i 80 wozów. Kusachannelskie „küre“ są równe i małe, gdyż niedawno oni wszystkie ziemie swe złączyli i podzielili na nowo pomiędzy wszystkich bez wyjątku, kto chciał otrzymać i miał prawo na sianożęci. „Küre“ mają małe i te jeszcze podzielą się, zmaleją, ale za to niema wśród nich ludzi bez ziemi. U nas „küre“ są duże, ale wielu wcale łąk nie posiada“.
W naslegach, gdzie są wolne grunta, „küre“ zawsze są wielkie (Nam. uł. 1991). Za miarę „küre“ używana jest kopa — „buguł“[56]. Mówią „ostoże na tyle a tyle kop“. Kopa służy również za jednostkę przy regulacyi sianożęci; odcinają lub dodają łąk na tyle, a tyle kop. Dzielą więc jakuci właściwie nie grunta lecz trawę.
Prócz działów podusznych, rodowych są nieprawe formy władania ziemią tak zwane „ugai“ lub „chary“ (pięść), które nominalnie należą do biedaków, a są w posiadaniu ich wierzycieli. „Ukaz“ lub „togoso„ (kołek) są to grunta nadawane w niektórych miejscowościach urzędnikom rodowym, aby mieli czem karmić konie przyjezdnych. Dotychczas jakuci dzielą tylko łąki. Pastwiska i lasy wszędzie pozostają we wspólnem władaniu. Coprawda bogacze próbują z nich wyłączać lepsze grunta dla siebie, otaczając je płotami (bütej); posiadają nawet niekiedy po kilka takich ogrodzonych wygonów, ale są to nadużycia i w razie śmierci lub ruiny bogacza, sąsiedzi nie omieszkają płotów popsuć i ziemi odebrać. Wygony przyległe do sadyby i ogrodzone uważane są za własność osobistą i przechodzą z ojca na syna, na brata, stryja lub synowca. Właściwie tylko płot uważany jest za taką własność a użytkowanie ziemi płynie z pozwolenia otrzymanego na postawienie płotu. Ziemia, według pojęć jakuckich nie może stać się nigdy własnością osobistą. Nawet wykarczowane przez kogokolwiek z pod lasu role przechodzą z czasem na własność rodów. — „Tyle przecie władał, że mu się wydatki z lichwą opłaciły“ tłomaczą jakuci. Każdy ma prawo siać i orać wszędzie gdzie chce, w obrębie swego naslegu w miejscowościach dziewiczych, lecz skoro raz ziemia była ruszona, pierwszeństwo ma jej pierwszy oracz. Pola orne, za zgodą rodu lub naslegu, mogą dziedziczyć dzieci, a nawet dalsi spadkobiercy. Ale to ma miejsce tylko tam, gdzie ziemi dużo. W okolicach rolniczych lub zaludnionych rody pilnie czuwają, aby ziemia nie została przywłaszczoną przez oddzielne rodziny. Są miejscowości w naslegu Bötüń, gdzie podzielono całą ziemię i lasy zdatne do karczunku i wolne pustoszę nietylko między rody ale nawet między oddzielnych gospodarzy. Każdy dostał tam odpowiednio do swej klasy i „küre“ część lasu, wygonu i nieużytków. Ziemia jednak może być w każdej chwili odebraną lub w działka zmniejszoną (Nam. uł., 1891 r.). W innych okolicach, za wyjątkiem może ułusów Olokmińskich, każdy ma prawo w obrębie swego naslegu wszędzie paść bydło i budować domy, tylko sianożęci, nawet niezajętych, niewolno użytkować bez pozwolenia rodu, do którego należy uroczysko.
Osady jakuckie przedstawiają zwykle nieliczne, osobno stojące kolonie po 4—5 jurt, z 20—30 mieszkańcami w jednem uroczysku. Pojedynczo rozrzucone jurty nie odpowiadają towarzyskiemu usposobieniu jakutów. Tylko zimowe sadyby stoją zwykle pośrodku sianożęci, ale i te sąsiedzi starają się budować w pobliżu. Wsi nigdzie one nie tworzą. Nawet w podmiejskich okolicach, w dolinie Leny, bardzo gęsto zaludnionej, gdzie jak mówią jakuci „wszędzie, dokąd zwrócisz się twarzą, spostrzeżesz dym ludzki“ — niema wsi, sadyby stoją oddzielnie, rozrzucone „gdzie bliżej woda, gdzie ulubione miejsca, gdze żyli ojcowie“ (Zach. Kangałas. uł. 1892 r.). Jedynie letnie mieszkania (saiłyk) przedstawiają znaczniejsze skupienia domów. Spisałem kilka takich „saiłyk“ i przekonałem się, że w każdem jakiś ród dominuje, że są to skupienia rodowe może echa byłych „surtów“. „Saiłyk“[57] ma zwykle jeden wspólny, ogrodzony płotem wygon (bütej), do którego zamykają bydło podręczne, dojne krowy, cielęta, konie i woły robocze. Płotów, ogrodzeń samowolnie wznosić nie wolno. „Im więcej w okolicy płotów tera bydło chudsze“ mówi przysłowie jakuckie. Ale pola zasiane muszą być z konieczności ogrodzone. Ztąd płynie antagonizm rolników i pasterzy. — „Bydło chodzi po roli... Trafiając wszędzie na płoty — głupieje, nie wie gdzie się podziać i zamiast jeść błądzi bezmyślne... Dojne krowy zmuszone codzień trzy razy przychodzić do domów, mało mają czasu na jedzenie. Wkoło domu zwykle wszystko wyszczypane do cna...“ (Nam. uł., 1890 r.). Sianożęci zwykle są oddzielone od letnich pastwisk długimi, na milę nieraz płotami, które rody i naslegi wspólnie budują i naprawiają. W płotach tych są Wrota, które w całej okolicy jednocześnie bywają zamykane w lecie i jednocześnie otwierane w jesieni.
Tak przedstawia się w ogólnych zarysach spółczesne jakuckie ziemiowładztwo. W podstawach jego leży rodowe poczucie równości: każdy człowiek ma prawo do ziemi; następnie pojęcie, iż „każde bydle jeść musi“, a zatem im więcej kto ma bydła tem więcej ziemi posiadać winien; — wreszcie przekonanie, że poniesione trudy powinny — się zawsze opłacić. Skoro więc raz ród zezwolił na postawienie naprzykład płotu, to choćby to się stało z jego krzywdą, cierpliwie czeka, aż ten co go postawił umrze. To samo z karczunkami, z ugorami, lub osuszonemi na łąki jeziorami. Niewolno tylko zabierać więcej ziemi, niż może ją ktokolwiek uprawić. Wydzierżawianie gruntów ornych już jest powodem do odebrania ich. Takie są zasady, niezawsze wcielane w życie przez ich jakuckich wyznawców, lecz zawsze poniekąd regulujące ich sąsiedzkie stosunki.
Samorząd jakucki i opodatkownnie jest w ścisłym związku z ziemiowładztwem. Za wytyczną służy mu pojęcie, z dość mętnego powstałe źródła, ale z czasem uszlachetnione, że im kto więcej i posiada, tem więcej powinien płacić i robić“. Modła obecnego samorządu została wyrobiona i nadana Jakutom w celach wyłącznie fiskalnych. Starodawne tradycye rodowe napełniły je życiem i treścią po wielu cierpieniach i walkach. W początkach zaboru zdobywców nie zajmowały wcale wewnętrzne sprawy jakuckich „dżonów“. Kazano im tylko, „brać jasak i amanatów (zakładników) z włości po człowieku lub po dwóch na zmianę, na rok na pół roku lub miesiąc, jak wygodniej wedle spraw tamtejszych. A pozostałych ludzi jasacznych puszczać z powrotem do ułusów niezwłocznie i mieć dla nich w obejściu pieszczotę, uprzejmość i szacunek i nie czynić im żadnych okrucieństw i poborów i żadnych rzeczy co mogłyby tych ludzi jasacznych, cudzoziemców, do czegokolwiek oraz do jasaku zniechęcić i od łask cesarskich odpędzić“[58]. Rozkazy podobne stałe się powtarzają i wciąż kładą nacisk na „jasak“, na ułatwienie i powiększenie jego zbioru. „Amanatów“ kazano trzymać „w izbach amanatskich, w twierdzy wielkiej, w skarbnicach za zamkiem, w okuciach, za strażą forteczną[59]. Jasak pobierał bezpośrednio od opodatkowanych, na miejscu poborca jasaczny; obecność książąt i najlepszych ludzi ułusnych“ była wymaganą dla zaświadczenia później w razie potrzeby, sprawiedliwości poboru[60]. Jasak zapisywano do ksiąg jasacznych, które według ukazu miały być „białe, a nie czarne, zamazane rękami i w księgach tych dań winna być spisana sylabami, a nie liczbami i nigdzie podskrobań ani dodatków między wierszami, żeby nie było“[61]W nakazach wyszczególnione są gatunki futer, które były pożądane[62].

Nowo zawojowane „włości“ obciążano zwykle daniną od 10 do 20 soboli na duszę[63]. Jasak dzielił się na: podatekdziesięcinę (dziesiąty upolowany zwierz) i upominek (dobrowolny dodatek). Ten ostatni znowu był: carski, wojewódzki i djaczy (pisarski). „Jasak“ podatek był oznaczony przez Borysa Godunowa w ilości 10 soboli od żonatych i połowę tego od kawalerów, co wynosiło 50 do 100 rubli na duszę, licząc według cen ówczesnych 5 do 10 rubli za sobola[64]. Ale dodatki otwierały szerokie pole do nadużyć. Dość ich często przewyższała oznaczoną prawem normę; zbierane były bez żadnego miłosierdzia i jeżeli w księgach oznaczano często niedobór to tylko dlatego, że większa część ich topniała po drodze w rękach wojewodów i ich pomocników. Słynne są procesy niektórych złożonych z urzędu namiestników, którzy często dziesiątki lat nieprawnie rządzili krajem i nawet z orężem w ręku opierali się przysyłanym z Moskwy zastępcom[65].
Rys. 132. „Tojon“ jakucki z żoną.

Z jasaku zebranego w 1640 r. w ilości 5,429 całych soboli, 360 brzuchów sobolich, 12 połaci sobolich, 501 lisów, 1 rysia, skarb dostał wszystkiego 3,573 sobole, a reszta zginęła[66]. Krajowcy szybko zaczęli ubożeć. W 1685 roku, więc w 50 lat po zawojowaniu, wojewodowie są zmuszeni wyrzec się soboli i każą brać daninę; „kto bydła nie ma, niech od biedy i wielkiej potrzeby daje lisa czarnoburego oraz siwoburego, a za sobola po dwa lisy czerwone“. Ten sam ukaz zawiera rozporządzenie, aby zrobiony był spis ludności z bydłem i mieniem i niedoborami podatków[67]. Spisy takie robiono już i pierwej, o ile sądzić można ze sprawozdania „dla Megenskej wołosti“ poborcy podatków w 170 s. (1671) Griszki Griwogorniczyna. W spisach wyliczano wszystko, co mogło dać pojęcie o majątku tubylca: ilość posiadanego bydła, domów, żon, służby, są tam wiadomości o zbiegach i nieboszczykach, a każdy z opisywanych wymieniony jest z nazwiska i rodu[68].
Rozumie się, iż zdobywcy postarali się przedewszystkiem skorzystać dla celów fiskalnych z wpływu na krajowców naczelników rodowych (tojonów), których kozacy stale nazywają „kniaźcami, znamienitymi ludźmi ułusów“. Starano się ich schwytać na „amanatów“, tłomaczy i przewodników; następnie pociągano ich do odpowiedzialności za wszelkie zaburzenia, nieposłuszeństwo, zabójstwa. Gdy z czasem rząd przekonał się, że „kozacki karnawał“[69] grozi zupełną ruiną zdobytemu krajowi, że wywołuje bezustanne bunty i zaburzenia, spróbował użyć tych „kniaźców i znamienitych ludzi ułusnych“, jako hamulca na swe sługi drapieżne. Im polecają być świadkami zbioru podatków, a następnie każą im „pieczęciami“ swemi pieczętować jasaczne futra, aby „służbowi“ nie mogli zmieniać ich w drodze[70]. Im wreszcie pozwolono podawać prośby i skargi do Moskwy „na ciemięzców“, nawet wyższych urzędników. Jakuccy tojonowie nie omieszkali z pozwolenia skorzystać[71]. Podniosło to ich ogromnie w oczach współziomków i gdy następnie zamieniono „jasak poduszny“ na daninę rodową, z całego płaconą rodu „za wspólną porękę i odpowiedzialność“, książęta zwolna zastąpili niższych urzędników miejscowych. Władze zaczynają ich odznaczać za dobre pełnienie służby, nadaniem kordelasów, kaftanów, medali. Ukaz senatu z 12 Lutego 1740 r. i z 17 Maja 1764 r. wyznacza im stałą pensyę, której wielkość zależy od ilości zebranego jasaku: „za 1000 rubli jasaku 20 rubli, a gdy mniej niż tysiąc to w tym stosunku“[72]. Zwolna „kniazija“ — tytuł nieznany przedtem jakutom, przyniesiony przez kozaków — wysuwają się ze wszelkich rodowych tradycyi i stają się ciemiężcami ludu, gorszymi od swych poprzedników. Znajomość warunków miejscowych robi z nich nieznośnych szpiegów i zauszników; wchodzą w zażyłość z wojewodami i uczą ich, jak maskować nadużycia. Sami rządzą się wśród swoich jak osoby panujące, spełniają gwałty, zabierają ziemię, ufni, że niema zbrodni, której się nie da ukryć za pomocą stosunków i pieniędzy. Smutną pamięć zostawili po sobie jakuccy „książęta“ owych czasów. Lecz lud zwolna nauczył się z nimi walczyć; ich nie otaczała aureola zdobywców, oni byli „tutejsi“ i nie mieli gdzie ujść ze zrabowaną zdobyczą. Krajowcy byli z nimi stokroć śmielsi i zaczęli słać prośby i skargi do Petersburga, który zajął w ich wyobraźni miejsce utraconej rady związkowej. Zawiść, ciągle zatargi i intrygi bogaczów i „książąt“ między sobą, odegrały ważną rolę w walce prostego ludu z ciemiężcami, którzy szukali z nim po kolei przymierza dla celów osobistych. To ten, to ów z drapieżników, z biegiem okoliczności, stawał się trybunem ludowym. Rząd raz po raz naznaczał śledztwa i, choć często sprawy okazywały się zmyślonemi, natomiast wychodziły na jaw inne nadużycia nieoczekiwane. W 1763 r. został posłany major gwardyi Szczerbatow, dla zorganizowania komisyi, uporządkowania i wyjaśnienia poboru jasaku w całej Syberyi[73]. Komisya Czerkaszennikowa była jakuckiem odnóżem tej ogólno Syberyjskiej komisyi. W 1766 r. z całej Rosyi wezwani zostali do Petersburga deputaci „dla narad nad wprowadzeniem lepszej administracyi, oraz nad sprawami polityki wewnętrznej“. Jakuci, jako koczownicy, byli początkowo wykluczeni ze spisu deputatów, ale jakut Syranów, przedstawiciel pięciu ułusów południowych podmiejskich, zjawił się samowolnie, umiał ująć swym rozsądkiem i wymową księcia Wiaziemskiego i za jego wstawiennictwem został dopuszczony do obrad[74].
Komisya Szczerbatowa opracowała ogólny projekt samorządu dla innorodców Syberyi, który w zastosowaniu do jakutów przechował się aż do dziś. Podzielono cały kraj na 18 ułusów: 8 w okręgu Jakuckim, 4 w Wilujskim, 4 w Wierchojańskim, 1 w Olokmińskim i 1 w Kołymskim. Naslegów w Jakuckim okręgu 125, rodów 596; w Wilujskim nasl. 56, rod. 244; w Wierchojańskim nasl. 37, rod. 37; w Olokmińskim nasl. 6, rodów 44; w Kołymskim nasl. 10, rod. 10; w okręgu Turuchańskim 1 ród Szorochiński i 2 Dołgańskie. Sprawami ułusu zarządza „uprawa“, która składa się z przysięgłego pisarza, z wójta, zwanego Głową wielkim i z 6-iu radnych, obieralnych, zwanych zwykle poprostu „głowami“ (po jakucku „guloba“). Sprawami „naslegu“ zajmuje się zarząd rodowy, w którego skład wchodzą przedstawiciele rodów „starszyzni rodowi“, zwani zwykle „książętami małymi (aczygij kniaź)“ i starosta nasleżny zwany „księciem wielkim (ułachan kniaź)“. W rodzie spełnia czynności sądowe i policyjne, „książę mały“ oraz rozmaici „dziesiętnicy i kaprale“. Ci ostatni są jedynymi płatnymi urzędnikami jakuckiego samorządu. Są obowiązani doglądać wykonania rozkazów władzy rodowej, spełniać te rozkazy, pilnować więźniów, wzywać strony na sąd, zwoływać zebrania, towarzyszyć władzom wyższym w przejażdżkach po ziemiach rodowych i t. d. Obowiązki niezmiernie ciężkie, ze względu na złe drogi, znaczne przestrzenie i nizką kulturę kraju. Jakuci są wprawdzie posłuszni wszelkim rozkazom władzy, ale wielu rzeczy nie rozumieją, prócz tego wszędzie jest moc deportowanych, często niebezpiecznych zbrodniarzy. Płacę kaprale pobierają nadzwyczaj lichą 10 do 30 rubli rocznie i konia pod wierzch do użytku. Wszystkie władze rodowe są obieralne na trzy lata. Obowiązane są przewodniczyć zgromadzeniom rodowym i spełniają funkcye policji wiejskiej: sądzą drobniejsze przestępstwa, łowią złodziei, prowadzą śledztwa następne, powinni chwytać zbrodniarzy i niedopuszczać do spełnienia zbrodni. W rzeczach ważnych, sprawach zasadniczych, sporach gruntowych i dziedzicznych i t. d. decyduje i sądzi zawsze zgromadzenie rodowe. Zgromadzenie rodowe składa się ze wszystkich płacących podatki, obradujących pod przewodnictwem „księcia małego“, zebrania nasleżne ze wszystkich „książąt małych“ pod przewodnictwem „księcia wielkiego“; wreszcie zebrania ułusu ze wszystkich przedstawicieli rodów i naslegów, łącznie z „uprawą“, pod przewodnictwem „głowy wielkiego“. Właściwie na każde z tych zebrań przychodzi moc ludzi, którzy są świadkami i stanowią opinię publiczną. Pod ich naciskiem zwykle zapadają postanowienia, zawczasu obgadane na poszczególnych wiecach rodowych. Wszystkie wymieniene powyżej koła samorządu służą sobie za instancye do wnoszenia skarg, sądzą równie samych książąt, oraz ich niesłuszne postanowienia. Ponad tem wszystkiem już stoi miejscowa administracya: isprawnik, sąd gubernialny, gubernator. Władza ich i mieszanie się do spraw rodowych jakuckich wzrasta i członkowie jakuckiego samorządu stają się zwolna dalszym ciągiem organów administracyjnych. Były jednak czasy, kiedy samorząd jakucki marzył o administracyjnej samodzielności. W końcu XVIII stulecia, jakuci usilnie starali się o wprowadzenie u nich czegoś w rodzaju buryackich „dum stepowych“, któreby bezpośrednio znosiły się z irkuckiem namiestnictwem. Z początku kraj Jakucki należał do województwa[75] Jenisejskiego; w 1640 r. powstało już oddzielne województwo Jakuckie, w 1708 r. województwo Jakuckie zostało zmienione i wkluczone jako powiat do gub. Irkuckiej; w 1775 r. znów Jakuckowi nadają nazwę miasta prowincyonalnego i na utrzymanie jego naznaczają 3,853 rub. 78 kop. Władza wojewodów została wówczas ograniczona przez utworzenie prokuratorstwa. W 1783 r. prówincya zamieniona zostaje na Obłast’ i oddana pod zarząd komendanta, zależnego od namiestnictwa. Kraj cały był wówczas podzielony na komisarstwa, podkomisarstwa i kancelarye wojewódzkie, które rządziły wszystkiem z władzą nieograniczoną. Jakuci zaczęli się starać przedewszystkiem o to, aby komisarzom i wojewodom pozostawiono tylko nadzór nad poborem daniny, a „mężom zaufania“, obieranym przez jakutów, poruczyć ściąganie daniny i pozwolenie prowadzenia całych ogólnych gospodarstw krajowych, sądzenia i karania krajowców. Żądaniom ich w części zadość uczyniono. W 1769 r. zabroniono gubernatorowi Irkucka „posyłać do jakuckich ułusów poborców jasaku, a w razie, gdyby jakuci na czas podatków nie dostawili, żądać, aby deputowany ich, książę Sofron Syrakow, sam wysyłał umyślnych dla pozyskania niedoboru i przez to wybawił jasacznych od krzywd, czynionych im przez poborców“[76]. Nie umieli jednak jakuci i z tych ulg na razie skorzystać. Obdarzony władzą Syrakow, ten sam — co jeździł do Petersburga bronić Jakutów, zaczął z kolei krzywdzić współbraci i wywołał szemrania. Lud nie rozumiał jeszcze dlaczego ma przekładać swoich krzywdzicieli nad obcych. Opuszczony przez wszystkich Syrakow pojechał do Jakucka szukać poparcia u namiestnika i chwilowo je znalazł. Ale rodowe tradycye były jeszcze dość świeże wśród jakutów, Chciwość i samolubstwo garstki możnowładców natrafiły niespodzianie na silny opór powszechny, którego wojewódzka administracya tym razem nie siliła się złamać, a owszem popierała. Marzenia „tojonów“ rozwiały się. Syrakow, początkowo trybun uciśnionych, zakończył życie jako mamy, znienawidzony intrygant. W 50 lat potem „duma stepowa“ została zaprowadzona rodzajem próby w 5 podmiejskich ułusach... Składała się z naczelnika głównego i trzech asesorów obieralnych. Przetrwała lat 12 (od 1825 do 1838 r.) i zostawiła po sobie przyzwoite wspomnienie. Wilujscy jakuci prosili, aby u nich wprowadzono podobną, dumę“, ale wkrótce i jakucka „duma“ została zniesioną z rozkazu generał gubernatora Wschodniej Syberyi, na zasadzie, że jakuci nigdy nie mieli wspólnego naczelnika rodowego jak buryaci, że istnienie dumy stepowej w ludnem mieście Jakucku jest bezprawiem, że wybory naczelnika głównego wzbudzają zawiści wśród przedstawicieli rodowych, że utrzymanie dumy obciąża innorodców wydatkiem 47 rubli rocznie[77]. Od tej pory kontrola administracyjna nad samorządem jakuckim rozwijała się i wzrastała stopniowo aż do czasów obecnych. W 1891 r. rząd zaproponował jakutom zrównanie ich rodowych urządzeń z gminami i włościami reszty państwa, ale jakuci, z wyjątkiem Olokmińskich ułusów, odpowiedzieli zgodnie, aby zostawiono im nadal ich naslegi i rody.
Uwaga administracyi, zwrócona jest, rozumie się, głównie na prawidłowe ściąganie podatków. Zasady opodatkowania są do dziś dość niewyraźne. Jedni płacą od duszy regestrowej, drudzy — od roboczej; część podatków zwie się państwowymi część ziemskimi. Jakuci nie rozróżniają tych szczegółów; podatki postaremu nazywają „drogą cesarską“ (yrachtagi suotą) a opłaty na utrzymanie upraw, wydatki gospodarcze i t. d. „daniną ułusną“ (ułus ölbügä). Po otrzymaniu z głównego Zarządu budżetu z wykazem sum należnych z ułusów i naslegów, „uprawy“ zwołują zebranie ułusu, przedstawiają rozkład podatków, doliczają doń wydatki własne i po zatwierdzeniu przez ich naczelników i książąt, rozsyłają oddzielne wykazy do naslegów; te znów doliczają własne wydatki, dzielą ogólną sumę między rodami, oznaczają wysokość wypłaty każdej „klasy“ i oznaczają ostateczny termin wypłaty. Dziesiętnicy zaczynają niezwłocznie zbierać pieniądze. Nasleżny „książę“ odwozi zebraną sumę do miasta, wprost do kasy skarbowej, zkąd dostaje kwit odpowiedni. W ten sposób oznaczenie i ściąganie podatków jest rozdzielone w zasadzie i służy ku wzajemnej kontroli[78] Spółczesny podział opodatkowanych na „klasy“ jest oryginalną jakucką kombinacyą dawnego kozackiego systemu „ile można“ z późniejszym ziemskim, wprowadzonym przez „Miron komisyę“. Klasy zwykle zwą jakuci z ruska: „Pierbyj“, „Optoroj“, „Ytretej“: ale w niektórych miejscowościach utrzymały się stare nazwy: 1) soból (kiś) 2) lis (sasyl) 3) żołądek (bögötö)[79]. Jasak dawniej płacono futrami, obecnie płacą pieniędzmi. Prosty lud jakucki jest pewien, że płaci za używanie gruntów, gdyż ściągany z osoby podatek jednocześnie odpowiada obszarowi posiadania przezeń ziemi. Zwyczaj określa dla klas pewną proporcyonalność gruntów. Przyjęto powszechnie, że pierwsza klasa włada 3 do 4 „küre“, druga 2 do 3 „küre“; 1 „küre“. Ale „küre“, jak zaznaczyłem powyżej, bywa w różnych okolicach rozmaitej wielkości i jakości. Wartość „küre“ klasy pierwszej wszędzie bardzo się różni od dwóch pozostałych, które znów różnią się między sobą, zależnie od miejscowości. Podatek w całym kraju waha się dla pierwszej klasy od 18 do 25 rub. dla drugiej od 12 — 18 i od 3 — 8 rubli rocznie. Przypuszczalnie podatek trzeciej klasy powinien niby wynosić ⅓ lub ¼ pierwszej, a podatek drugiej ¾ pierwszej i powinien odpowiadać ilości „küre“, ale tak nie jest. Na północy, gdzie ziemia ma mniejszą wartość, często wcale jej nie ma, klasy określa zebranie rodowe, względnie do zamożności rodziny, ilości posiadanego przez nią bydła i obecności w śród niej zdolnych łowców lub rybaków. Tam zachowała się jeszcze klasa czwarta, ostatnia (kuturuksut) albo łowiecka (bulczut). Są to nędzarze samotnicy, którzy nic nie mają prócz rąk. Płacą oni tylko „jasak“ — jednego rubla. Rody płacą podatki za porękę i ogólną sumę; bogaci za biednych, z których następnie ściągają z wielką dla siebie korzyścią i naddatkiem, lub też zmuszają ich do odrobienia wyłożonych pieniędzy[80]. Wszystkie szarwarki drogowe, pocztowe i inne jakuci zamieniają na pieniądze i oddają z licytacyi swoim przedsiębiorcom. Żywienie biednych spada na pierwsze dwie klasy. Albo im wydają żywność, albo karmią ich z kolei pewną ilość dni, zależnie od posiadanych „küre“. Jednym z najcięższych obowiązków jest utrzymanie deportowanych. Jest to po podwodach największy wydatek gmin. Deportowanych przewożą z jurty do jurty, lub wynajmują im u kogoś mieszkanie z życiem i opałem; wszyscy się ich boją i zapłata, wskutek tego, sięga tu wysokiej sumy 10, a nawet 20 rubli miesięcznie. Niekiedy dają deportowanym do rąk pieniądze lub pokarm, ale to prowadzi tylko zwykle do sporów i większych jeszcze kosztów, gdyż deportowani przepijają niezwłocznie wszystko i znów wracają do gminy głodni i straszni.
Szarwark pocztowy poznali jakuci najwcześniej. Już w roku 1685 są wzmianki w nakazach, aby poborcy podatków nie brali za dużo wołów i koni oraz żeby „nie zamieniali właścicielom dobrych bydląt na złe“[81].
Rody jakuckie były rozsiedlone wzdłuż wszystkich traktów pocztowych, aby wozić pocztę i pakunki rządowe. Wielka Ekspedycya Kamczacka zapotrzebowała odrazu ogromną ilość koni — 10,000, a Amerykańska kampania handlowa do 3,000 koni dla przewozu 34,000 pudów rocznie. Od tego czasu w wielu miejscowościach datuje się upadek hodowli koni, gdyż lepsze osobniki zostały wyczerpane i uprowadzone. Kupcy płacili 35 do 45 rubli za wynajęcie konia, ale i to nie opłacało się jakutom. Wreszcie w 1807 roku statek „Sloop Dianna“ okrążył Afrykę, Azyę, przybył do Ochocka i zdjął z jakutów, spełniany w ciągu 100 lat, obowiązek dostarczania do Kamczatki wszystkich rządowych transportów. Można bez popełnienia wielkiej niedokładności powiedzieć, że cała północno-wschodnia Syberya była zawojowana i zbadana na koniach jakuckich i przy pomocy jakuckich woźniców.
Pozostało mi powiedzieć słów kilka o jakuckiem sądownictwie. Najwyższą instytucyą sądową jakucką jest wiec, zebranie rodowe, nasleżne lub ułusne. Do nich apelują od niesprawiedliwych wyroków naczelników „małych i wielkich““ książąt. Jakuci lubią sądzić się i brać w sądach udział. Obecni na zebraniu znamienici ludzie robią swe uwagi, inni poprawiają zeznania świadków: każdy stara się sprawę wyjaśnić. Jest to sąd przysięgłych w całej pełni. Powód stoi zwykle przed zasiadającymi obywatelami bez czapki i kiwa w takt głową, a w miejscach ważniejszych kłania się wpół ciała, opowiada sprawę, przytacza dowody... Świadków, w miarę potrzeby, wywołują i badają niezwłocznie; po nieobecnych posyłają kapralów. Sędziowie powinni siedzieć a w niektórych miejscowościach jest zwyczaj że przynajmiej przewodniczący powinien mieć czapkę na głowi. Powstanie z miejsca i zdjęcie czapki jest znakiem przerwania sprawy. W starych sądach rodowych używana była przysięga rodowa oraz zdaje się próby ogniem, żelazem, jazdą na dzikim koniu lub pojedynkiem. Niegdyś sądy rodowe sądziły wszystkie sprawy, nie wyłączając zabójstwa. Ale już w końcu w XVII wieku wprowadzone zostały ograniczenia. W przytoczonym powyżej nakazie Kurdjakowowi powiedziane jest, żeby sprawy wyższe nad pięć rubli i przedawnione do pięciu laty oraz sprawy o zabójstwa wyłączyć z sądownictwa rodowego[82]. Mimo to do ostatnich czasów sprawy kryminalne mniejszej wagi jako to: pobicia, rany (byle nie śmiertelne) nadwerężenia, członków, kradzieże (nawet dość znaczne, ale bez wyłamania drzwi i zamków) podlegały sądom rodowym. Dopiero w 1889 roku został wydany rozkaz, aby pociągać do odpowiedzialności przedstawicieli rodowych za ukrywanie spraw podobnych. Odtąd złodziejstwa skierowane zostały do sądów państwowych, choć kodeks praw w zastosowaniu do innorodców traktuje kradzież jak przestępstwo cywilne[83]. Jakuci karali kradzież grzywnami na korzyść pokrzywdzonego, w dwój— lub trójnasób wartości szkody. Biedni musieli odsługiwać, lub zostawali sprzedani przez ród komukolwiek za odpowiednią sumę. Za pobicie, zadanie ran, kalectwa musiał płacić winny koszta leczenia i wynagrodzenie jednorazowe. Obecnie wsadzają winnych do więzień, zkąd wychodzą oni ostatecznie zdeprawowani i zamieniają się często w zbrodniarzy i opryszków, gorszych od deportowanych, gdyż znają zwyczaje i miejscowości. Takie występki jak: zgwałcenie kobiety, niedotrzymanie umowy, oszustwo, fałszerstwo nie były uważane, zdaje się, przez starodawnych jakutów za karygodne występki. Umowy małżeńskie zabezpieczano „kałymem“, inne — poręczeniem (mäktïäsit). Sprawy graniczne i ziemskie przeważają obecnie w sądach rodowych. W 1867 roku, na 1870 spraw, osądzonych w sądach rodowych okręgu jakuckiego było granicznych i ziemskich 1855. Prócz kar pieniężnych, istnieją u jakutów: nagana publiczna, praca obowiązkowa i koza. Ostatnia jest nowszym wynalazkiem, nieznanym dawniej u jakutów. Chłosty wcale też Jakuci nie znali. Bili ojcowie dzieci, bracia braci, mężowie żony, panowie robotników, ale wolnego jakuta nikt bić nie miał prawa. Nawet nie wiedzą jakuci dotychczas, jak się to uroczyście robi. Gdy na północy raz Kołymscy jakuci za poradą przyjezdnych kupców, chcieli opornego im winowajcę ukarać rózgami, wypytywali się mnie z pewnem zakłopotaniem gdzie bić trzeba, i czy prawo wymaga aby kłaść, i czy rozbierać, czy nie (Kołym. uł., Jąża, 1883 r.). Zwykle nacisk opinii sąsiedzkiej jest zupełnie dostatecznym środkiem przymusu. Na południu, gdzie gromada utraciła już swój wpływ starodawny, nieposłusznym odbierają bydło, lub gwałtem zmuszają ich do spełnienia rozkazów. Wiele rodowych wyroków uderzało ranie pozorną dziwacznością, ale bliższa znajomość życia jakuckiego napełniła mię szacunkiem dla tych zbiorowych postanowień, nacechowanych zawsze dążeniem do sprawiedliwości i względnej ludzkości. Mówię o wyrokach niezależnych, zgodnych z sumieniem ludowem, a nie o postanowieniach, wymuszonych uciskiem ekonomicznym lub jakąkolwiek inną przemocą.
Spróbowaliśmy nakreślić obraz nietylko obecnego stanu jakuckich urządzeń rodowych, ale również domniemanego ich rozwoju z najpierwszych prastarych zawiązków. Być może, że te powstały nie u jakutów, lecz zostały przez nich oddziedziczone po plemionach bardziej starożytnych; w każdym razie jakuci zachowali wyraźne ich ślady. Za taki zalążek społeczności, spotykany nawet u zwierząt towarzyskich, uważamy spólnotę spożywczą. Na tem tle, przesnutem stosunkami fizyologicznemi, wyrosły obyczaje i uczucia rodowe, uświęcone następnie pojęciem wspólnego pochodzenia. Budowa ustroju rodowego jakuckiego zawsze odbywała się na podłożu pasterskiem początkowo pasterstwa koni, następnie hodowli bydła rogatego. Zawojowanie kozackie przyspieszyło naturalny proces wypierania koni przez bydło rogate, które dawało więcej pożywienia i w lepszym gatunku. Przeszkodziło ono przytem rozwinięciu się jakuckiemu ustrojowi rodowemu w samorodne państwo. Jednocześnie gwałtownie wysunęło na pierwszy plan ziemię, przez unieruchomienie opodatkowanej ludności oraz zniszczenie większych poszczególnych majątków, opartych przeważnie na hodowli koni. Pojęcia o terytoryach, istniejące w zarysach wśród związków rodowych, nabierają wielkiego znaczenia i szybko rozwijają się, przenikając do grup coraz mniejszych. Nareszcie oddzielne uroczyska zostają rozdzielone między rody i stają się własnością dziedziczną oddzielnych rodzin, jako dzierżawy wieczyste o granicach ruchomych. Na tym punkcie zatrzymał się rozwój pojęć jakuckich o własności ziemskiej. Odbił się na nich w silnym stopniu wpływ słowiańskiej spólnoty ziemskiej, przyjętej przez rząd przy wprowadzaniu nowych gospodarczych i fiskalnych urządzeń. Ustrój rodowy w swych wyższych politycznych przejawach zbladł i zanikł, podcięty przez podbój. Obecnie mało się on już różni od samorządu gmin włościańskich w innych częściach państwa.

Rys. 133. Sajdak starożytny.






  1. Gdy czukoccy pasterze wskutek pożaru, powodzi lub popłochu renów, i t. p, zmuszeni są szybko podążać za swojemi stadami, to rzucają namioty, oręż, naczynia, wszystko i zbrojni tylko w dzidy spieszą, nie spuszczając zwierząt na chwilę z oka. Śpią, gdy te śpią, przytuleni do nich, karmią się mlekiem, którego nie doją, a ssą wprost z wymion samek. W tym celu rzucają się w kilku na zwierzę, walą je na ziemię i po kolei gaszą głód i pragnienie. W takich wypadkach stosunek ich do stad cofa się wstecz i tchnie czemś niezwykle pierwotnem, jakiemś zaraniem współżycia. W zwykłych warunkach, choć idą śladem stad, władają niemi i utrzymują je we wzlędnej karności.
  2. Saat telübra; zgoda — tupsu.
  3. Od słowa „atasty“ zamienić się i człowiek ten uważany jest za brata, za współrodowca. „Atas jest to samo co brat, czasem więcej niż brat“ mówili jakuci (Bajagant uł., 1886 r.). Niegdyś zamieniano wyłącznie konie i słowo „atasty“ pochodzi od pierwiastku „at“ — koń.
  4. Patrz wyżej: „Zwierzęta domowe. Koń“, str. 83.
  5. Chudjakow ibid., str. 8.
  6. Chudjakow, ibid. str. 145.
  7. str. 113.
  8. str. 87.
  9. Chudjakow, ibid.str. 201.
  10. Taki tabun składa się zazwyczaj z 5 kobył, 1-go ogiera, 1-go źrebaka dwulatka, 1-go roczniaka i 2 źrebiąt małych. Rozmiary tabunu pozwalają bezkarnie w dobry rok zabić jednego dorosłego konia na mięso; kumysu stale nie wystarcza, gdyż potrzeba go co najmniej dla człowieka 15—20 litrów na dobę: dobre kobyły dojne dają odpowiednią ilość mleka tylko w lecie; mierne — połowę tego; w zimie źrebne nie doją się a płonne dają nie więcej nad 3 do 4 litrów dziennie. Rocznie kobyła daje mleka 2,000—2,600 litrów w najlepszym razie, a dorosły człowiek potrzebuje od 5,406—7,200 l. kumysu rocznie. A więc najdrobniejsza rodzina jakucka, składająca się z trojga dorosłych osób, wymaga dla swego utrzymania 7½ dojnych kobył.
  11. Jedni mówili, że to była „stara“, inni, że „stary“.
  12. Niektórzy wymawiali, „sy(g)e“ ale objaśniali, że to tylko starożytna forma tego samego wyrazu.
  13. „Dżoł“ — szczęście, starożytne, ujgurskie „joł“ — wypadek, używają jakuci w znaczeniu: losu, przeznaczenia. W. Radloff, Die Alttürk. Inschrift. str. 121.
  14. „Baatyr“, „bogotur“, „batyr“ — znaczy: dzielny, niezwykły, potężny, śmiały, umiejący wyśledzić wroga i zwierza, dać sobie radę we wszelkich przygodach. „Chosun“ Böthlingk tłomaczy: zuchwały, mężny, zuch. Niektórzy bajarze wymawiają „chorsun“. „Bjärgiäń“ — celny strzelec; czasami mówią —„märgäń“; po mongolsku — „margań“ — strzelec; Böthlingk str. 133. Wszystkie te wyrazy używane są przez Jakutów w znaczeniu wojownik i przedstawiają tylko rozmaite odmiany tego pojęcia.
  15. Chudjakow, ibid, str. 73.
  16. Bothlingk, str. 159. „Sari“ — wojsko i wojna; po mongolsku „caran“; turańskie s często u mongołów przechodzi w c.
  17. Łuki jakuckie są dwojakiego rodzaju: ciężkie, proste, modrzewiowe, używane obecnie na północy do polowania na grubego zwierza, łosia, rena dzikiego oraz do samostrzałów— i łuki bojowe, lekkie, zygzakowate, sklejona często z kości, drzewa i roga, kryte skórą lub korą brzozową, malowane i rzeźbione. Przechowyują je w rodzinach, jakuckich jedynie jako zabytki starożytne, gdyż wyszły z użycia zupełnie. Takie łuki zwą czasami „och“ dla odróżnienia od „sa“, co znaczy obecnie: broń palna. Cięciwa łuku — „kris“ obręcz— „czeczar".
  18. Gmelin, z powoda kolczug nadleńskich, powiada: „były one podobne jak u kirgizkasaków — dwojakie, z żelaznych kółek lub listewek złączonych razem“. Relse, B. II, str. 643.
  19. „Bohaterowie Tatty i Amgi“ Sybirski Zbornik; III; rok 1896, str. 301.
  20. Chudjakow ibid. str. 104;
  21. Chudjakow ibid. str. 137;
  22. Chudjakow ibid. str. 110. Każda z tych nazw ma znaczenie i pochodzi od pierwiastku wyrażającego odpowiednią czynność. Niektóre mają tylko dodatki współdźwieczne i równoznaczne, poetyczne wzmocnienia.
  23. S w wielu wypadkach głosowni jakuckiej przechodzi w ch.
  24. Sesenami mogli zostać i młodzieńcy. W podania „Dżangy Darücza — Büiüj Orüncza“ mimochodem wspomina się, że ród zabitego „Czaky-usa“ bardzo bolał nad śmiercią młodego kowala, gdyż był on „nauczycielem wojowników, mądrym sierkień sesenem“. W bajce „Tułujach-ogo“ powiedziano, że łuk bohatera robił „młodszy brat niebieskiego i ziemskiego starca Sierkień-sesena Barbakaj-Bënköngö“. Patrz u Chudjakowa opis sesena, str. 117 i 227.
  25. Przedtem w stepach podziałów takich dokonywało, rozumie się, samorzutne dzielenie się stad dzikich koni lub bydła, zdolne wyżywić mniejwięcej Jednakowe grupy pasterzy — myśliwców.
  26. 9. N. Potanin. „Szkice Północno-Zaohodniej Mongolii“. T. II str. 19.
  27. äl — der Volkstamm, die Stammgemeinschaft. W. Badlon „Die Alttürkischen Inschr“ str. 93. Ellej, Äliäf — prarodzic, imię bohatera legendy o pochodzeniu jakutów.
  28. T. 9. Raszid-Eddin, dziejopis arabski z XIII wieku mówi o starożytnych ujgarach, że rozpadali się na dwa odłamy: „On-ujgur (dziesięcio-njgnrów) i togus-njgor (dziewięcio-ujgurów)“, zależnie niby od ilości rzek, płynących na ich terytoryach. Siedliska rozmaitych rodów i ich stosunki są opisane przez tego pisarza bardzo bałamutnie, ale w jednem miejscu powiedziane jest: „W dorzeczach pierwszych trzech rzek mieszkało dziewięć plemion...W. Radloff „W kwestyi ujgurskiej“ str. 40.
  29. Böthlingk ibid str. 123.
  30. Patrz niżej powieść o koniu „Siragias“.
  31. Böthlingk pisze ysyach str. 83: ale ja zawsze słyszałem a mocno pochylone.
  32. Chudjakow. Ibid. str. 48.
  33. „Czeczir“ po szyrongolsku chorągiew. Wskazówki ustne N. Potanina.
  34. Middendorff. dział IV, dodatek: Teksty pieśni jakuckich.
  35. J. Fiszer: „Historya Syberyi“, str. 367.
  36. J. Moskwinin, Wojewodowie i naczelnicy m. Jakucka „Pamiętnik Jakuck. Obł.“ 1863 r., str. 165: Machotin „Zawojowanie Jakuckiej Obł.“ Pamiętnik Jak. Obł. 1871 r.
  37. W. Radloff, „Die alttürkischen Inschr.“ str. 126. Książe, najbliższy krewny Chana, według napisów karakorumskich. W VII wieku koczowali w tych miejscowościach w dorzeczu Slelengi Chojchu, potomkowie rozbitych i odpędzonych od granic Chin Hun-nu. Wchodzili oni w skład państwa n. w‘ ujgurskiego Tu gü, ale oddzielił się i wybrali sobie własnego Tägina. „W kwestyi ujgurskiej“, str. 91 oraz Rittera „Azya“, t. II, str. 215.
  38. Dotychczas, gdy jakut chce pochwalić mówi: „oczcze Bert-Chara!“ (oj oj... doskonały, czarny).
  39. „Urwisko-Czarne, Skoczek Jednonogi“ i „Miraż — Szybki“ — przezwiska wojowników.
  40. Chudjakow, ibid, str. 53.
  41. str. 48.
  42. Ładną jest nazwa jakucka echa „oj-duran“; „oj“—gaj oddzielnie stojący, „uran“—okrzyk rodowy,—d zostało wstawiane dla dźwięczności.
  43. Z tego względu godną jest uwagi okoliczność, iż w bajce „Birkut i cyranka“ — ptaki posyłają birkuta na północ obejrzeć nowe kraje.
  44. N. Potanin, „Szkic Północno—Zachod. Mongolii“ T. IV, str. 641.
  45. Być może, iż powstała od wyrazu nocleg, pobyt wypoczynek, stacya poborców podatkowych, gdy ci jeździli po „jasak“ od koczowiska do koczowiska.
  46. U mongołów, „ułus“ znaczy lud, to samo co u jakutów „dżon“. Buryaci i kirgizi nazywają ułusami niewielkie skupienia ludzi, mieszkających lub koczujących razem w kilku oddzielnych kibitkach lub jurtach. Tylko afganowie używają wyrazu „ułus“ w tem samem znaczeniu, co teraz jakuci t. j. w znaczeniu obszernego związku grup rodowych. (Middendorff, ibid, str. 570).
  47. Akty historyczne, str. 192.
  48. Remezow w atlasie swym wylicza siedem włości. Strahlenberg wymienia dziesięć plemion, mieszając obecne naslegi i ułusy z rozmaitych okolic kraju: 1) Borogosiska (Borogonski ułus), 2) Baitungski (Bajduński — 3 naslegi Wierchojańskiego ułusu, 2 Ölgetskiego i 2 Kołymskiego), 3) Badys — tak obecnie nazywają dwa rody Namskiego ułusu, 4) Zock-Sogon (4 Zechsogońskie naslegi Baturuski uł.), 5) Menga (ułus Męgeński), 6) Kangałas (ułus Kangałaski), 7) Namin (ułus Namski), 8) Bathuruski (ułus Baturuski), 9) Lugoi (Lucziński nasleg śr. Wiluj. ułus) i 10) Bologur (3 Bołogurskie naslegi, Baturus. ułus).
  49. Ze 188 naslegów tworzących Jakuckie, Wilujskie i Olokinińskie ułusy okazało się naslegów, składających się:
    z 1 rodu ...... 2 naslegi
    2 ...... 14
    3 ...... 58
    4 ...... 59
    5 ...... 17
    6 ...... 9
    7 ...... 7
    8 ...... 3
    9 ...... 5
    10 ...... 2
    11 ...... 0
    12 ...... 3
    13 ...... 1
    14 ...... 1
    19 ...... 1
    34 ...... 1
    43 ...... 1
  50. I. Moskwinin „Wojewodowie i naczelnicy m. Jakucka“. Pamiętnik Jakuckiej Obł., 1863 r., str. 165—202. P. Słowcew „Przegląd historyczny Syberyi“, T.I . str. 45—60.
  51. Maak. Część III str. 140.
  52. Akty historyczne z 1676—1700 r., str. 198.
  53. Rewizye spisów ludności i ksiąg podatkowych, według instrukcyi wydanych w 1743 r., powinny odbywać się co lat 15. U jakutów miały miejsce rewizye w 1744—59—81— 94, 1811—15—33—50—57—96 r.
  54. „Uwagi do poszczególnego spisu gospodarstw“. W. I. Slepcowa, wójta ułusu Baturuskiego (rękopis), Oglądanie traw zwie się „tü körütö“ — oglądaniem sierści.
  55. „Kürüö“ po tatarsku znaczy podwórze, po mongolsku — obwód. Böthlingk str. 74.
  56. Zbiór siana z jednego „küre“ w Baturoskim uł. 1-szym Igidejskim naslegu:
    w 1884 roku .... 800 kóp, po zalewie wiosennym
    w 1885 .... 750
    w 1886 .... 560
    w 1887 .... 300
    w 1888 .... 167 (trawy pożarł konik polny),
    w 1889 .... 55
    w 1890 .... 300 w ciągu tych lat, w skutek nieurodzaju musieli kosić liche gatunki i „mało“ trawy.
    w 1891 .... 335
    w 1892 .... 115
  57. „Sai“—lato.
  58. Akty historyczne. T. IV, str. 443. „Nakaz wojewodzie jakuck. ks. Wołkońskiemu, 1670 r.“
  59. Akty historyczne. T. IV, str. 449. Historyk P. Busiński przytacza ciekawe szczegóły o zabieraniu w owe czasy jasaku i utrzymaniu « zakładników“. „Przychodzą po dwóch, po trzech z każdego rodu do sadyb zimowych płacić jak za „amanatów“ I jeżeli „amanat“ dobry, to płacą zań dużo soboli, a jeżeli „amanat“ lichy, to płacą niewiele lub nic. A gdy przyjdą, to wrzucają jasak do domów przez okno kozacy, w zamian dają im odzież, cynę i chleb. „Mangadejscy krajowcy“ — piszą ówcześni wojewodowie — „boją się wchodzić do izb, żeby ich poborcy nie zatrzymali jako amanatów, a poborcy nie wychodzą do nich lękając się zabicia, siedzą więc z „amanatami“ zamknięci“. „Amanatów“ trzymano w więzieniach. Karmiono ich trochę chlebem, a zwykle padliną, lub psią jukałą. Jukałę robiono ze zgniłej ryby; „porsa“ był pokarm z suszonego mięsa. Oba pokarmy chowano w dołach, jak to obecnie robią jakuci. P. N. Buciński. „Mangazeja“, str. 53.
  60. Siemiwskij „Najnowsze i pewne opowiadania o Wschodniej Syberyi“. T. IX, str. 122.
  61. Akty historyczne, tom V, str. 193. „Wojewódzki nakaz poddjaczemu Ewdokiemu Kurdjukowowi“ 1685 r.
  62. Akt. hist., tom IV, str. 521. „Wojewódzki ukaz dla jakuckiego syna bojarskiego Mateusza Jarigira.
  63. Akt. hist., tom IV, str. 521.
  64. P. Słowcew. ibidem, tom I, str. 18.
  65. I. Moskwinin „Wojewodowie i naczelnicy m. Jakucka“, str. 165—202.
  66. Sprawozdanie z poszukiwań historycznych, odczytane przez duchownego A. A. Jonina w Tow. Geogr. w Irkucku. Dodatek ogólny № 1 1888 r.
  67. Akty histor. tom V str. 194. „Wojewódzki ukaz poddjaczemu E. Kurdjukowowi“
  68. Nadzwyczaj ciekawe dokumenty, na nieszczęście większość ich spłonęła w czasie pożaru m. Jakucka.
  69. Słowcew, ibidem.
  70. Akty histor. tom V, str. 193.
  71. Odpowiedź rządowa na skargę Kangałaskiej włości głosi, że uznani za winnych gwałtów, gróźb i rabunków jasaczni poborcy Piotr Jaryżkin i Jurin Kriżenowsłkij, zostali ukarani knutami i zesłani do twierdz Daurskich na pieszą służbę kozaczą. Akty tom V, str. 193.
  72. Semiwskij, IX, str. 123.
  73. Słowcew, ibid. tom IV, str. 30
  74. W. Andrijewicz „Historya Syberyi“ tom IV, str. 55.
  75. Semiwskij. Spis wojewodów. Część VIII str. 161. Andrijewicz „Historya Syberyi“. Tom IV str. 245.
  76. W. Audrijewicz, tom — IV str. 232.
  77. D. Pawlinow. Akta № 13 Jaknckiego statycznego komitetu „Prawo majątkowe jakutów“.
  78. Pawlinow podaje rozmiary opodatkowania rozmaitych okręgów: w Jakuckim na duszę regestrową przypada — 1,40 kop. w Olokmińskim — 1,33 kop., w Wilujskim — 1,60 kop. w Wierchoj. — 1,58 kop., w Kołym. 1,22 kop.
    Podatki ułusu Męgeńskiego w 1890 r.

    Dusz regestrowych liczy się 8,213.

    Jasaku z duszy roboczej.......... rub. 90 kop.
    Państwowych podatków z duszy regestrowej.. 12
    Gubernialnych............. 38
    Ziemskich............... 29
    Do kapitałów gminnych.......... 3
    Kościelnych z duszy regestrowej....... 26
    Do kapitałów państwowych z duszy robotniczej. 5
    2 rub. 03 kop.
    ułusnych.... 89¾
    razem na duszę.... 2 rub. 92¾ kop.
    Wydatki ułusu
    Pensye dziesiętników.... 582 rub. 25 kop.
    Pomocnik stróża...... 246 39
    Pisarek......... 120
    Utrzymanie 15 chłopców... 910
    Pisarze nasleżni...... 610 63
    Pensye kaprali nasleżnych.. 705 16
    Podwody......... 2600
    Deportowani....... 1600
    razem... 7374 rub. 43 kop.
  79. T. j. że opodatkowany nie posiada nic prócz własnego „żołądka“
  80. Ogólna suma podatków rocznych dochodzi w całym kraju 25,000 rubli.
  81. Akta historyczne, t. V., str. 196 i 197.
  82. Akty, tom I, str. 194.
  83. „Ustawa o innorodcach“ — Uwaga do § 75. Wydanie 1892 roku.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.