Z dramatów małżeńskich/XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Z dramatów małżeńskich
Wydawca Księgarnia nakładowa L. Zonera
Data wyd. 1899
Druk Zakłady Drukarskie L. Zonera
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXIV.
Odwet Cyrcei.

Pan de Nancey powrócił dnia tego późnym wieczorem. Podobny był do skazańca, któremu odczytano wyrok śmierci.
Odmówił posiłku, kazał sobie podać tylko do swej sypialni dwie butelki wina.
Małgorzata dowiedziawszy się o powrocie męża, mniemała, iż czeka ją straszna scena. Lecz omyliły ją oczekiwania. Paweł nie wyszedł ze swego pokoju.
Nazajutrz oznajmił żonie przez pannę służącą, iż wyjeżdża do Paryża, gdzie jej oczekiwać będzie jeszcze dnia tego.
Małgorzata była posłuszną. Pałacyk w Montmorency opustoszał. Państwo de Nancey osiedli w domu hrabiego, przy ulicy Boulogne.
Tu dopiero dla 1nłodej hrabiny rozpoczęło się życie smutne. W zupełnej samotności upływały jej dnie, a przeczucie nieszczęścia prześladowało ją na każdym kroku.
Paweł zdawał się zapomnieć o uregulowaniu rachunku z żoną. Małżonkowie nie widywali się nigdy; jeśli wypadkiem godzina posiłku zgromadziła ich jednocześnie w jadalni, p. de Nancey nie patrzył wcale na żonę.
Hrabia nikł w oczach, wyglądał jak wyczerpany cierpieniem i zniszczony nadmiarem używania życia, którego dni są już policzone.
Aby wytłomaczyć obecny stan umysłu hrabiego, musimy cofnąć się nieco w tył.
W dniu w którym Blanche wypędzona przez Małgorzatę, powróciła do Ville-d’Avray, Paweł jednocześnie z nią stanął u bramy szaletu.
Ufał, że potrafi przebłagać tę, bez której żyć już nie potrafił.
Blanche nie przyjęła go jednak.
Zrozpaczony błagał ją listownie, lecz na czułe zaklęcia, odebrał odpowiedź chłodną, tak brzmiącą:
„Nie czynię pana odpowiedzialnym za straszną zniewagę, jaka mnie spotkała w twym domu. Wiem, że się do niej nie przyczyniłeś z umysłu, lecz stałeś się nie mniej powodem takowej. Po raz drugi cierpię z twojej przyczyny. Na żonie pańskiej mogłabym się zemścić straszliwie, lecz nie poniżę się do tego stopnia.
„Wiesz, że cię kochałam, lecz są ciosy, które osłabić uczucia potrafią. Obecność pańska przypominać mi będzie zbyt przykre chwile, wolę uniknąć tych wspomnień.
„Zapomnij o mnie i staraj się być szczęśliwym. — Adieu.“
Wiedziała dobrze złotowłosa syrena, że słowa te podniecą jeszcze szał namiętności hrabiego.
Tak się też i stało.
W oczach Pawła dostrzedz można było niekiedy wyraz obłędu. Schudł, twarz jego pożółkła, przykre na patrzących czyniąc wrażenie.
Panna Lizely zamieszkała na zimę w Paryżu. Co dzień rano p. de Nancey dzwonił do drzwi jej mieszkania, przy ulicy Friedland, co dzień otrzymywał odprawę. Odchodził zgnębiony, chmurny, by na drugi dzień powrócić znowu.
Pewnego ranka udało mu się nareszcie przekupić służbę i dotrzeć do wnętrza mieszkania.
W chwilę później Paweł wchodził do saloniku, gdzie oczekująca go panna Lizely, siedziała przed kominkiem, czytając książkę.
Na odgłos otwierających się drzwi, twarz młodej kobiety przybrała wyraz gniewny.
— Pan tu, panie hrabio!!! — zawołała — mimo mego zakazu!!! Któż się ośmielił wpuścić tu pana?...
— Blanche! — jęknął przybyły — spójrz na mnie, a zbraknie ci odwagi tak dalej przemawiać... Czy odmówisz ostatniego pożegnania człowiekowi, którego dnie są policzone...
— Jesteś blady, widać że cierpisz — rzekła Blanche łagodniej — cóż ci jest?...
— Umieram — ty minie zabijasz... konam z miłości dla ciebie...
— Nie umiera się z miłości!!!
Na mnie dowód najlepszy...
I Paweł, padłszy na kolana, zaczął wymownemi słowy opisywać dzieje swej przerażającej namiętności. Błagając, żebrząc litości, łkał głośno.
Ona patrzyła na niego wzruszona.
— Powstań. pan — rzekła podając mu rękę, którą on chciwie przycisnął do swych ust spieczonych. — Smutek twój mnie wzrusza, boleść przeraża... Ulituję się nad tobą... Sądziłam, że przestałam już cię kochać, lecz śmierci twej nie chcę...
— Zycie moje jest w twojem ręku. Bądź moją, a zmartwychwstanę...
— Wolno! — przerwała Blanche. — Posłuchaj mnie, ja obiecuję to tylko, co będę wstanie dotrzymać!.. Jestem kobietą, nie aniołem.. Zapomnieć zniewagi, niemogę... Przebaczyć?... Nigdy... Lecz można zmazać takową...
— Zmazać? — powtórzył Paweł. — Jak? mów prędko!...
— Hrabina wypędziła mnie ze swego domu, niech mnie w twoim przeprosi!
— Jakże zmusić do tego Małgorzatę! — wybełkotał Paweł...
— To już twoja rzecz!.. Wszakże jesteś panem u siebie.
— A jak odmówi?...
— Jak odmówi, wszystko stracone! — rzekła Blanche z ironją — to są moje ostatnie słowa! Zmaż zniewagę, lub żegnaj na wieki... Mąż mojej nieprzyjaciółki, będzie moim nieprzyjacielem. Miej odwagę być panem w swym domu, lub nazwę cię podłym!... Czy nie należy karcić dzieci, gdy się buntują?...
— Małgorzata ulegnie... wyszeptał Paweł.
— Kiedy?
— Dziś.
— To dobrze... Dziś o ósmej wieczór Blanche Lizely, każe się zameldować u hrabiny de Nancey...
Straszny był czas tego wieczoru. Deszcz ze śniegiem nieprzestawał padać.
Państwo de Nancey zasiedli razem do obiadu. Milczenie przerywał jedynie odgłos kroków służby.
Po skończonym obiedzie, Małgorzata przeszła do salonu, u usiadłszy w blizkości kominka, zaczęła haftować. Spodziewała się, iż jak zwykle samotnie przyjdzie jej spędzić wieczór.
Zdziwienie jej było wielkie, gdy ujrzała wchodzącego za sobą Pawła.
Hrabia spojrzał na zegar. Była godzina wpół do ósmej. Usiadł przed kominkiem zamyślony, brwi miał ściągnięte, usta jego poruszały się, jakby mówił sam do siebie.
Nagle podniósł głowę i utkwił błędny wzrok w żonie, nieopodal siedzącej. Chciał mówić, lecz niewidzialna siła ściskała go za gardło.
Raz jeszcze spojrzał na zegar, za parę minut wskazówka zatrzymać się miała na ósmej.
Paweł zerwał się i gwałtownie zaczął chodzić po pokoju, obcierając chustką kroplisty pot z czoła.
Małgorzata nie podnosiła oczów od roboty, uczucie trwogi ogarnęło ją, zapytywała samej siebie, czy mąż jej nie postradał zdrowych zmysłów.
Ósma godzina wybiła.
P. de Nancey zadrżał.
Drzwi salonu otwarły się.
Lokaj stanął w progu, meldując głośno:
— Pani Lizely.
Blanche weszła.
Usłyszawszy dźwięk tego nazwiska, ujrzawszy tę, której miała nadzieję nie widzieć już w życiu Małgorzata podniosła się z miejsca gwałtownie. Instynktownie cofnęła się wtył, a wskazując palcem na nowoprzybyłą, zawołała:
— Ta kobieta tutaj!!.. Po co tu przyszła?...
— Widzę panie hrabio! — ozwała się z gniewem panna Lizely — że hrabina nie została uprzedzoną o mojem przybyciu!!.. Nie mówiłeś pan z żoną o tem i naraziłeś mnie na nową zniewągę... Dobrze!! Odchodzę...
— Na miłość Boską pozostań! jęknął Paweł — pozostań tylko przez chwilę...
— Jeśli ta kobieta ma pozostać, ja odchodzę — rzekła hrabina.
To mówiąc postąpiła ku drzwiom. Lecz Paweł zastąpił jej drogę.
— I ty pozostaniesz! — zawołał nakazująco. — Musisz pozostać...
— Po co?
— Po to, że masz być posłuszną moim rozkazom.
— Rozkazuj najpierw, potem zobaczymy — rzekła Małgorzata.
— Czekam! — przerwała Blanche — cierpliwość moja wyczerpuje się...
— P. de Nancey strasznie wyglądał w tej chwili. Gwałtowne drżenie poruszało ciałem jego, oczy krwią nabiegłe, błędne rzucały spojrzenia.
— Małgorzato — zaczął cichym, drżącym głosem — jesteś dzieckiem prawie, w twoim wieku łatwo się omylić... Nie znasz świata i życia, pozory bierzesz za rzeczywistość, i rzucasz kamieniem na ludzi, godnych szacunku...
Hrabia zatrzymał się. Pogardliwy uśmiech osiadł na ustach Małgorzaty.
— Cóż dalej? — zapytała.
— Zbłądziłaś bardzo — ciągnął dalej p. de Nancey — lecz możesz zmazać winę, Żałując i uznając takową... Czy potrzebuję przypominać ci bolesne zajście, od czasu którego, lękając się sam wybuchu mego słusznego gniewu, wolałem zachować względem ciebie zupełne milczenie?.. Dziś możesz wszystko naprawić... Moja kuzynka tak srodze obrażona przez ciebie, uwzględniając twą młodość i niedoświadczenie, raczy darować ci winę, której żałować będziesz... Prędko więc, chciej wyrazić jej swą wdzięczność...
Hrabina chciała odpowiedzieć, już w oczach jej zabłysł niezwykły ogień, lecz Blanche uprzedziła ją:
— Mylisz się panie hrabio, rzeczy nie tak się przedstawiają! — rzekła. — Mnie nie o to idzie... Pani hrabina musi mnie przeprosić, a potem dopiero zobaczymy...
— Tak, przeprosić... — dodał Paweł. — Słyszysz Małgorzato, masz przeprosić... Rozumiesz...
— Rozumiem, że jesteś najpodlejszym z ludzi!! — rzekła hrabina z pogardą — kiedy każesz żonie uniżać się przed swoją kochanką...
— Moją kochanką! — ryknął hrabia.
— Tak, twoją kochanką... nie zaprzeczaj! Po co?... Sama widziałam...
— Więc niech i tak będzie! — krzyknął hrabia, zrzucając maskę. — Ona jest moją kochanką i dumny z tego jestem!! Kochanką, którą ubóstwiam i bez której żyć nie mogę... Małgorzato, jesteś młodą i piękną, będziesz kochaną w życiu, sama pokochasz jeszcze... Ja zrzekam się moich praw do ciebie... Zwracam ci wolność... Ale ty nie krępuj mnie także... Pozwól mi być szczęśliwym... Pozwól mi żyć... Znieważając Blanche, oddaliłaś mnie od niej... Przepraszając zwrócisz mi ją... Małgorzato... O Małgorzato! przez litość nie wahaj się! Powiedz słowo... to jedno słowo...
Niema z oburzenia i pogardy Małgorzata, poruszyła głową przecząco.
— Ah! gdybyś ty wiedziała, ile ja cierpię! — jęczał dalej Paweł.
— Cóż mnie to może obchodzić? — rzekła hrabina.
— Więc jesteś bez litości?
— Tak bez litości?
— Tak, bez litości dla takich cierpień!
— Ha! więc trzeba raz skończyć...
P. de Nancey wydobył z kieszeni rewolwer, oprawny w kość słoniową.
— Najlepsze zakończenie — dodała Małgorzata. — Gdy ja umrę, ożenisz się z nią...
— Nie ty, lecz ja umrzeć muszę!! — zawołał Paweł. — Małgorzato, czy pozwolisz bym sobie przed twemi oczyma życie odebrał?...
— Ależ — rzekła młoda kobieta — czy ludzie podli odbierają sobie życie?.. A przecież ty jesteś podły... i
Te straszne, a tak słuszne wyrazy, zelektryzowały p. de Nancey. Tak, on nie chciał umierać, bo w istocie stał się podłym.
Szał go owładnął. Piana ukazała się na jego ustach, przez chwilę chciał popełnić zbrodnię, lecz zwierzęcy zmysł zachowawczy ostrzegł go, że galery staną się nową zaporą między nim, a odzyskaną za tę cenę kochanką.
Jak dziki zwierz rzucił się ku Małgorzacie, a ściskając jej rękę, zawołał:
— Więc prawem odwetu! W Montmorency byłaś u siebie, wypędziłaś panią Lizely!! Ten dom jest moim, wypędzam cię z niego! Słyszysz pani: wypędzam cię!!
Z dumnie podniesioną głową, z wyrazem głębokiej pogardy na twarzy, wyszła z pokoju.
— Czyś pomszczona? — zapytał hrabia Blanche — czyś zadowolona?
— Tak — odparła złotowłosa syrena — i kocham cię!...


Upłynęło pół godziny czasu. Drzwi salonu otwarły się cicho, w progu stanął lokaj, który niegdyś szpiegował Małgorzatę, dał znak pannie Lizely i zniknął.

Blanche odsunęła hrabiego, który klęcząc u jej nóg, szeptał miłosne wyznania.
— Panie hrabio, czy wiesz gdzie poszła żona twoja? — zagadnęła.
— Co mnie to obchodzi? wypędziłem ją, po co mi o niej wspominasz?
— Honor twój wymaga, abyś był powiadomiony. Hrabina de Nancey, ta małżonka bez zarzutu, której cnota nie pozwoliła uwzględnić postępowania męża, która mnie z domu swego wypędziła, ta niewinna istota, jest w tej chwili u swego kochanka!...
— U swego kochanka? — powtórzył hrabia.
— Naturalnie, u barona de Nangés... możnaby myśleć, że cię to dziwi?...
— Wszak mnie zapewniłaś, że między nimi nie nie było...
— Omyliłam się... Dziś mam dowód... Oto jest...
Mówiąc to Blanche podała hrabiemu list, skradziony niegdyś przez lokaja i doręczony pannie Lizely. Treść pisma pełna najczulszych zapewnień przyjaźni i przywiązania dla uprzedzonego umysłu mogła stanowić niezbity dowód winy.
— Spójrz na datę! — kończyła panna Lizely. — Trzy dni przed rzuceniem mi w oczy obelgi, pani hrabina przesyłała swemu kochankowi tak czułe wyrazy. Cóż by na to?
Paweł czytał list uważnie. Gdy skończył, wstał, pochwycił za kapelusz i postąpił szybko ku drzwiom.
— Gdzie idziesz? — zapytała Blanche.
— Do barona! — odparł pan de Nancey.
Małgorzata mężnie zniosła straszne doświadczenie. Oburzenie dodało jej siły.
Gdy wypędzona przez męża, opuściła salon, pewnym krokiem przeszła korytarze, zeszła ze schodów i przebywszy dziedziniec, znalazła się nareszcie na bruku ulicznym.
Śnieg padał wielkiemi płatami. Hrabina w powłóczystej sukni z czarnego aksamitu, szła szybko nie spotykając nikogo. Gdzież zwracała swe kroki? Nie wiedziała sama.
Nieunikniona reakcja nastąpiła w jej umyśle. Straciła niemal przytomność, siły ją opuszczały, drżała z zimna, — szał rozpaczy zawładnął biednem, opuszczonem dzieckiem. Sama na świecie, bez przytułku, wypędzona, powtarzała półgłosem bezwiednie.
Nagle promyk nadziei rozjaśnił ciemności jej umysłu:
— Nie, nie całkiem samą jestem, mam przyjaciela — pomyślała.
I zwróciła kroki w stronę ulicy Vintimille, od której dzieliła ją nieznaczna przestrzeń.
Gdy zniknęła w bramie domu, w którym mieszkał René de Nangés, człowiek idący za nią w pewnej odległości, szybko nawrócił i biegł ku ulicy de Boulogne. Był to znany nam lokaj hrabiny de Nancey, którego szpiegostwo opłacała sowicie panna Lizely.


∗             ∗

Baron de Nangés, pogrążony w zadumie, której powód łatwo nam przyjdzie odgadnąć, siedział samotny w swoim salonie, przy kominku, na którym niepodsycany ogień, wygasł powoli.
Gdy blada, zziębnięta, zesztywniała hrabina, stanęła przed młodzieńcem, zdawało mu się, że śni. Woda ściekała strumieniem z włosów i sukni Małgorzaty.
— René — rzekła — on mnie wypędził. Jesteś
On nie pytał o nie więcej; w tej chwili młoda kobieta nie była wstanie dać mu odpowiedzi.
Trzeba było ją najpierw ogrzać, rozniecić ogień, który wygasł doszczętnie. W koszu zabrakło drzewa. P. de Nangés zwrócił się do służącego, by co prędzej przyniósł takowe. Służący zbiegł do drwalni pośpiesznie, zostawiając za sobą drzwi otwarte.
Następstwem tego pośpiechu było, że gdy pan de Nancey przybył, pędzony szałem gniewu, zastał wolne wejście i wbiegł bez przeszkody do pokoju, w którym znajdowali się René i Małgorzata.
Spostrzegłszy męża, stojącego we drzwiach, z rewolwerem w ręku hrabina przeczuła, iż stanie się coś strasznego. Instynktownie wyciągnęła ramiona i rzuciła się ku p. de Nangés, chcąc go osłonić,
Nikt nie wyrzekł słowa. Paweł podniósł w górę rewolwer i wystrzelił dwa razy.
Dwa ciała osunęły się na posadzkę. Kule przeszyły serce Renégo i Małgorzaty.
— Idź po policję! — rozkazał hrabia lokajowi, powracającemu właśnie, — ja tu czekać będę. Chcę się oddać w ręce sprawiedliwości.


Wielu pamięta wzruszający przebieg sprawy de Nancey.
Wiarołomstwo hrabiny zostało dowiedzione, świadkowie dostarczyli wymownych szczegółów. Dorożkarz Jan Chabot opowiedział o wycieczce Małgorzaty, list jej do barona de Nangés i sama obecność żony u Renégo w chwili nadejścia tam męża, były niezbitymi dowodami winy.
Zachowanie się hrabiego de Nancey w czasie sądzenia sprawy, było pełne godności i powagi.
— Uczyniłem, — rzekł smutnie — co mi nakazywał honor i osobista godność. Nie żałuję swego kroku i byłbym gotów drugi raz tak samo postąpić.
Obrona hrabiego, wygłoszona przez znakomitego adwokata, wycisnęła łzy wszystkim słuchaczom.
Prokurator oświadczył, iż nie będzie się opierał zastosowaniu do osoby p. de Nancey art. 324 kodeksu karnego.
Dwunastu sędziów przysięgłych, — wszyscy byli żonaci i wszyscy niespokojni, słusznie, czy niesłusznie orzekło niewinność podsądnego..
Gdy wyrok odczytano, huczne oklaski rozległy się dokoła. Uniewinnienie Pawła było tryumfem dla niego.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Gdzież jest moralność? powie mi pewnie czytelnik. Niewinność poniżona, podczas gdy zbrodnia tryumfuje bezkarnie?...
Bezkarnie! Oh! nie, a dowodem tego najlepszym jest, że w trzy miesiące później Blanche Lizely została żoną Pawła de Nancey, którego nienawidziła z całego serca i którym całą duszą pogardzała... Kara dorównała zbrodni.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.