Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Upłynęło pół godziny czasu. Drzwi salonu otwarły się cicho, w progu stanął lokaj, który niegdyś szpiegował Małgorzatę, dał znak pannie Lizely i zniknął.
Blanche odsunęła hrabiego, który klęcząc u jej nóg, szeptał miłosne wyznania.
— Panie hrabio, czy wiesz gdzie poszła żona twoja? — zagadnęła.
— Co mnie to obchodzi? wypędziłem ją, po co mi o niej wspominasz?
— Honor twój wymaga, abyś był powiadomiony. Hrabina de Nancey, ta małżonka bez zarzutu, której cnota nie pozwoliła uwzględnić postępowania męża, która mnie z domu swego wypędziła, ta niewinna istota, jest w tej chwili u swego kochanka!...
— U swego kochanka? — powtórzył hrabia.
— Naturalnie, u barona de Nangés... możnaby myśleć, że cię to dziwi?...
— Wszak mnie zapewniłaś, że między nimi nie nie było...
— Omyliłam się... Dziś mam dowód... Oto jest...
Mówiąc to Blanche podała hrabiemu list, skradziony niegdyś przez lokaja i doręczony pannie Lizely. Treść pisma pełna najczulszych zapewnień przyjaźni i przywiązania dla uprzedzonego umysłu mogła stanowić niezbity dowód winy.
— Spójrz na datę! — kończyła panna Lizely. — Trzy dni przed rzuceniem mi w oczy obelgi, pani hrabina przesyłała swemu kochankowi tak czułe wyrazy. Cóż by na to?
Paweł czytał list uważnie. Gdy skończył, wstał, pochwycił za kapelusz i postąpił szybko ku drzwiom.
— Gdzie idziesz? — zapytała Blanche.
— Do barona! — odparł pan de Nancey.