Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, bez litości dla takich cierpień!
— Ha! więc trzeba raz skończyć...
P. de Nancey wydobył z kieszeni rewolwer, oprawny w kość słoniową.
— Najlepsze zakończenie — dodała Małgorzata. — Gdy ja umrę, ożenisz się z nią...
— Nie ty, lecz ja umrzeć muszę!! — zawołał Paweł. — Małgorzato, czy pozwolisz bym sobie przed twemi oczyma życie odebrał?...
— Ależ — rzekła młoda kobieta — czy ludzie podli odbierają sobie życie?.. A przecież ty jesteś podły... i
Te straszne, a tak słuszne wyrazy, zelektryzowały p. de Nancey. Tak, on nie chciał umierać, bo w istocie stał się podłym.
Szał go owładnął. Piana ukazała się na jego ustach, przez chwilę chciał popełnić zbrodnię, lecz zwierzęcy zmysł zachowawczy ostrzegł go, że galery staną się nową zaporą między nim, a odzyskaną za tę cenę kochanką.
Jak dziki zwierz rzucił się ku Małgorzacie, a ściskając jej rękę, zawołał:
— Więc prawem odwetu! W Montmorency byłaś u siebie, wypędziłaś panią Lizely!! Ten dom jest moim, wypędzam cię z niego! Słyszysz pani: wypędzam cię!!
Z dumnie podniesioną głową, z wyrazem głębokiej pogardy na twarzy, wyszła z pokoju.
— Czyś pomszczona? — zapytał hrabia Blanche — czyś zadowolona?
— Tak — odparła złotowłosa syrena — i kocham cię!...