Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Blanche nie przyjęła go jednak.
Zrozpaczony błagał ją listownie, lecz na czułe zaklęcia, odebrał odpowiedź chłodną, tak brzmiącą:
„Nie czynię pana odpowiedzialnym za straszną zniewagę, jaka mnie spotkała w twym domu. Wiem, że się do niej nie przyczyniłeś z umysłu, lecz stałeś się nie mniej powodem takowej. Po raz drugi cierpię z twojej przyczyny. Na żonie pańskiej mogłabym się zemścić straszliwie, lecz nie poniżę się do tego stopnia.
„Wiesz, że cię kochałam, lecz są ciosy, które osłabić uczucia potrafią. Obecność pańska przypominać mi będzie zbyt przykre chwile, wolę uniknąć tych wspomnień.
„Zapomnij o mnie i staraj się być szczęśliwym. — Adieu.“
Wiedziała dobrze złotowłosa syrena, że słowa te podniecą jeszcze szał namiętności hrabiego.
Tak się też i stało.
W oczach Pawła dostrzedz można było niekiedy wyraz obłędu. Schudł, twarz jego pożółkła, przykre na patrzących czyniąc wrażenie.
Panna Lizely zamieszkała na zimę w Paryżu. Co dzień rano p. de Nancey dzwonił do drzwi jej mieszkania, przy ulicy Friedland, co dzień otrzymywał odprawę. Odchodził zgnębiony, chmurny, by na drugi dzień powrócić znowu.
Pewnego ranka udało mu się nareszcie przekupić służbę i dotrzeć do wnętrza mieszkania.
W chwilę później Paweł wchodził do saloniku, gdzie oczekująca go panna Lizely, siedziała przed kominkiem, czytając książkę.
Na odgłos otwierających się drzwi, twarz młodej kobiety przybrała wyraz gniewny.
— Pan tu, panie hrabio!!! — zawołała — mimo mego zakazu!!! Któż się ośmielił wpuścić tu pana?...
— Blanche! — jęknął przybyły — spójrz na mnie, a zbraknie ci odwagi tak dalej przemawiać... Czy odmówisz ostatniego pożegnania człowiekowi, którego dnie są policzone...