Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To dobrze... Dziś o ósmej wieczór Blanche Lizely, każe się zameldować u hrabiny de Nancey...
Straszny był czas tego wieczoru. Deszcz ze śniegiem nieprzestawał padać.
Państwo de Nancey zasiedli razem do obiadu. Milczenie przerywał jedynie odgłos kroków służby.
Po skończonym obiedzie, Małgorzata przeszła do salonu, u usiadłszy w blizkości kominka, zaczęła haftować. Spodziewała się, iż jak zwykle samotnie przyjdzie jej spędzić wieczór.
Zdziwienie jej było wielkie, gdy ujrzała wchodzącego za sobą Pawła.
Hrabia spojrzał na zegar. Była godzina wpół do ósmej. Usiadł przed kominkiem zamyślony, brwi miał ściągnięte, usta jego poruszały się, jakby mówił sam do siebie.
Nagle podniósł głowę i utkwił błędny wzrok w żonie, nieopodal siedzącej. Chciał mówić, lecz niewidzialna siła ściskała go za gardło.
Raz jeszcze spojrzał na zegar, za parę minut wskazówka zatrzymać się miała na ósmej.
Paweł zerwał się i gwałtownie zaczął chodzić po pokoju, obcierając chustką kroplisty pot z czoła.
Małgorzata nie podnosiła oczów od roboty, uczucie trwogi ogarnęło ją, zapytywała samej siebie, czy mąż jej nie postradał zdrowych zmysłów.
Ósma godzina wybiła.
P. de Nancey zadrżał.
Drzwi salonu otwarły się.
Lokaj stanął w progu, meldując głośno:
— Pani Lizely.
Blanche weszła.
Usłyszawszy dźwięk tego nazwiska, ujrzawszy tę, której miała nadzieję nie widzieć już w życiu Małgorzata podniosła się z miejsca gwałtownie. Instynktownie cofnęła się wtył, a wskazując palcem na nowoprzybyłą, zawołała: