Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom III/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom III
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Księżniczka Marja zastała już w salonie księcia Bazylego i Anatola, rozmawiających z Lizą i panną Bourrienne. Weszła nieśmiało, niezgrabnie, wybijając ciężko piętami po posadzce. Mała księżna spostrzegłszy ją na progu zawołała:
— Otóż i nasza droga Marynieczka!
Objęła ich wszystkich jednym rzutem oka. Uderzyła ją zmiana w twarzy księcia Bazylego i uśmiech igrający na jego ustach, które przed chwilą zwisały apatycznie i bezmyślnie. Obaj mężczyźni zerwali się aby ją powitać. Widziała dokładnie swoją bratowę powodzącą wzrokiem, aby odgadnąć, jakie też wrażenie zrobi Marja na ojcu i synu, dopatrzyła również jak kokieteryjnie wystrychnęła się Francuzeczka, że ładnie wygląda, jak nigdy przedtem i że oczkami strzela do niego! Jego jednego dotąd nie widziała. Odczuwała tylko instynktowo, że zbliża się do niej coś smukłego, wspaniałego, promienistego i pięknego! Książę Bazyli pospieszył pierwszy ucałować jej rękę, ona zaś, jak to jest jeszcze dotąd w Rosji zwyczajem, a szczególnie było powszechnem w owej epoce, dotknęła się z lekka ustami jego łysej czaszki, przed nią kornie pochylonej. Ona bowiem zastępywała w domu ojca, zmarłą matkę i grała rolę gospodyni w obec gości. Odpowiadając grzecznie na księcia Bazylego komplementa, zapewniała, że poznałaby go była natychmiast. Z kolei zbliżył się Anatol, którego ojciec jej przedstawił. Uczuła rękę swoją uwięzioną w dłoni ciepłej i miękkiej. Dotknęła się ustami i jego czoła gładkiego i białego jak alabaster, nad któremi wiły się gęste pukle ciemnych włosów. Gdy teraz na niego wzrok podniosła, olśniła ją piękność męska, w całem tego słowa znaczeniu. Stał przed nią, z ręką lewą wetkniętą od niechcenia za mundur cokolwiek na piersiach rozpięty. Kołysał się z gracją z nogi na nogę, przeginając w tył kibić smukłą, wciętą w pasie i giętką niesłychanie. Milczał, myśląc o wszystkiem innem, tylko nie o brzydkiej pannicy, którą ujrzał przed sobą. W ogóle Anatol nie grzeszył wcale ani rozumem ani wymową. Posiadał jednak spokój niewzruszony i pewność siebie, czem światu imponował. Młody człowiek nieśmiały, który byłby się czuł zmięszanym i zażenowanym milczeniem tak w tej chwili niestosownem i prawie nieprzyzwoitem, przy pierwszem poznaniu, byłby silił się przerwać takowe, byłby zaczął bąkać ni to, ni owo, pogarszając jeszcze i tak dość nieprzyjemne położenie. Anatol natomiast z miną tryumfatora, nie dbał o nic i nie pytał. Wpatrywał się dalej ciekawie w cudacką fryzurę księżniczki Marji, ani myśląc przemówić do niej cokolwiek.
— Wy sobie gadajcie ile chcecie, nie przeszkadzam wam wcale. Co do mnie atoli, nie czuję po temu najmniejszej ochoty! — zdawał się mówić do nich swoim drwiącym uśmiechem.
Poczucie wyższości i wiara, że żadna mu się nie oprze, skoro na nią skinie jednym palcem, nadawały mu w stosunku z kobietami ton dumny, prawie pogardliwy. To właśnie budziło w nich ciekawość, pewną trwogę i w końcu miłość namiętną. Całem swojem zachowaniem dawał im do poznania najwyraźniej:
— Znam was wszystkich na wylot, wierzcie mi! Po co grać ze mną komedją?... Każda aż drży do tego i niczego nie pragnie goręcej!
Może zresztą o niczem nie myślał, co nawet było łatwem do przypuszczenia, bo wszelkie myślenie uważał za nader ciężką pracę, miał jednak taką minę arogancką i pewną siebie. Księżniczka Marja odczuła to instynktowo i z tego powodu przysiadła się natychmiast do księcia Bazylego, aby z nim wyłącznie rozmawiać. Chciała dać Anatolowi do zrozumienia, że nie czuje się wcale godna zająć jego uwagę. Rozmowa szła żwawo i wesoło, dzięki szczebiotaniu nieustannemu małej księżnej. Ta rada była niezmiernie, kiedy mogła nagadać się, szczerząc przytem do każdego swoje drobne i białe ząbki. Rozpoczęła z księciem jedną z tych pogadanek, u niej zwykłych, które z boku słyszane mogły łatwo dać do zrozumienia, że między tymi ludźmi panowała zażyłość niesłychana, gdyż mieli mnóstwo wspomnień i anegdotek wspólnych. Tymczasem była to tylko zręczna szermierka słowami, lekka tkanina z frazesów strzelających dowcipem, a w gruncie czczych i bez głębszego znaczenia.
Książę Bazyli dzielnie odpierał wszelkie zaczepki, a nawet Anatol odcinał się nieźle, choć prawie jej nie znał. I Francuzka uważała za powinność dorzucać coś ze swojej strony, do tej wymiany wspomnień rozmaitych, mimo że były one jej obce najzupełniej. W końcu wciągnięto i księżniczkę Marję do wesołej gawędki. Śmiała się i bawiła, choć nie bardzo rozumiała, o czem właściwie rozmawiają.
— Teraz przynajmniej użyjemy na twojem towarzystwie, książę kochany — wtrąciła Liza. — Na wieczorkach u Anety, uciekałeś nam wiecznie... Ta nasza poczciwa Anetka!
— Tylko na miły Bóg! nie zacznij mnie księżno mordować polityką, jak to było zawsze w zwyczaju u Anety!
— A nasz stoliczek na boku?...
— A! to prawda...
— Dla czego nie bywałeś pan nigdy, u naszej kochanej Anetki? — spytała nagle Anatola. — Aha, wiem już! Pański brat, książę Hipolit, dość mi się naopowiadał o twoich wybrykach i czynach iście bohaterskich! Ha! ha! ha! — parsknęła śmiechem i dodała grożąc mu palcem figlarnie: — Opowiadał mi i o pańskich sprawkach w Paryżu... Oj! oj! co to się tam niewyrabiało...
— Ale czy też tobie nawzajem opowiedział Hipcio? — książę Bazyli zwrócił się do syna chwytając Lizę za rękę, jakby ją chciał powstrzymać w zapędzie — jak to on usychał z miłości, dla tej tu niebezpiecznej czarodziejki, ta zaś zamykała mu drzwi przed nosem... Oh! bo nasza piękna księżna, jest to cnota niewzruszona, perła prawdziwa pomiędzy kobietami! — dodał skinąwszy głową ku Marji.
Panna Bourrienne, skoro usłyszała to słowo Paryż, skorzystała ze sposobności, aby napomknąć o swoich osobistych wspomnieniach, z miasta tego wywiezionych.
Zaczęła badać Anatola, jakie wrażenie zrobił na nim Paryż.
Anatol odpowiadał jej chętnie, chwaląc wszystko w czambuł, z uśmiechem zalotnym. Powiedział sobie w duchu, że nie znudzi się z pewnością w Łysych Górach, wobec tak szczęśliwego zbiegu okoliczności.
— Wcale smaczny kąsek, panna do towarzystwa — myślał. — Spodziewam się, że ta tam brzydula, weźmie ją z sobą, gdy zostanie moją żoną... Francuzeczka djabelnie ładna!... Warta grzechu sacrebleu!
Stary książę Bołkoński ubierał się tymczasem w swoim gabinecie, nie spiesząc się wcale. Był zły, opryskliwy i co chwila wpadał w głęboką zadumę. Namyślał się co ma zrobić z tym fantem? Przybycie gości niepytanych i nieproszonych, było mu zupełnie nie na rękę i psuło najfatalniej zwykły tryb życia.
— Czego oni chcą odemnie? — mruczał niby niedźwiedź ruszony z legowiska — ojciec kłamca, fanfaron, licha figura, a synalek ma być jeszcze lepszy...
Zawadzali mu ci goście pod tym względem najbardziej, że swojem pojawieniem się, zmuszali go do roztrząsania kwestji, którą starał się, może nawet bezwiednie, usuwać jak najdalej od siebie, chociaż nie chciał przyznać się do tego nawet sam przed sobą. Pytał się w ducha skrytości, czy zdecyduje się kiedykolwiek rozłączyć się z córką? Nigdy jednak nie zastanawiał się nad tem na serjo, czuł bowiem, że gdyby chciał odpowiedzieć zgodnie ze swojem tajemnem życzeniem, nigdyby Marji za mąż nie wydał. Żyć bez niej, wydawało mu się niepodobieństwem, mimo że na pozór wcale nie dbał o nią. Bez niej popsułby się w domu cały porządek: brakowałoby mu córki wszędzie i o każdej dnia chwili.
— Dla czego miałaby koniecznie wyjść za mąż, aby zostać na resztę życia najnieszczęśliwszą? — pytał się w duchu. — Ot Liza naprzykład: Czyż mogła znaleść lepszego męża, niż mego syna?... A czy jest z losu swego zadowoloną?... Marja brzydka i niezgrabna w dodatku, niktby jej nie poślubił dla niej samej. Jeżeli kto się pokusi o jej rękę, to tylko dla majątku i świetnych koligacji. Czyż nie wolałaby zostać panną?
Tak dumał stary książę ubierając się, czuł bowiem z trwogą tajemną, że chwila stanowcza nadeszła. Bazyli wystąpi z deklaracją nie dziś, to jutro... Po cóż przywiózł syna? Zapewne... nazwisko, ojca stosunki byłyby odpowiednie, ale czy ten młodzieniec wart Marji? Czy potrafi ją ocenić? Czy ją pojmie i zrozumie?... Ha! zobaczymy... zobaczymy — dodał głośno.
Wszedł do salonu krokiem pewnym i zamaszystym jak zwykle. Jednym rzutem oka, objął wszystko i wszystkich. Strój wytworny i minkę kokieteryjną małej księżny, kokardy i kwiaty na pannie Bourrienne, potworną fryzurę swojej córki, jej odosobnienie i opuszczenie, uśmieszki nie bez znaczenia, które zamieniali z sobą Francuzeczka i Anatol. Szczegół najdrobniejszy nie uszedł księcia uwagi.
— Głupia! — syknął przez zęby gniewnie zaciśnięte — wykoczkodaniła się najokropniej, zeszpeciła się do reszty, a ci tam dwaj zdają się tego wcale nie uważać.
— Dzień dobry — mruknął podchodząc do księcia Bazylego. — Cieszę się że cię widzę w dobrem zdrowiu.
— Przyjaźń nie zna przeszkód i przestrzeni — odrzucił Bazyli, mówiąc jak zwykle tonem śmiałym i poufałym. — Oto mój syn młodszy... Polecam go twoim względom łaskawym.
— Piękny chłopiec, piękny, ani słowa! — Bołkoński zmierzył wzrokiem Anatola od głowy do stóp. — Chodź-że, pocałuj mnie tu.
Nadstawił mu policzek... Anatol rozkaz wypełnił, przypatrując się ciekawie starcowi najspokojniej w świecie. Czekał na jedno z tych wystąpień dziwacznych i gburowatych, o których ojciec mu wspominał.
Stary książę usiadł jak zwykle w kącie kanapy, przysunąwszy fotel Bazylemu, poczem zaczął go wypytywać, co słychać w dziedzinie polityki. Słuchał na pozór z wielką uwagą, nie odrywając jednak wzroku od córki.
— Aha... to zatem donoszą z Poczdamu? — bąknął, powtarzając ostatnie słowa mówiącego. Zerwał się nagle i przystąpił do córki:
— Czy to do naszych gości tak się wystroiłaś? Ślicznie, ślicznie, nie ma co mówić.. Czy i ta cudacka fryzura zrobiona dla nich?... Otóż na przyszłość, zakazuję ci najsurowiej... także wobec gości ubierać się w tak ohydny sposób, bez opowiedzenia się mnie i bez mego zezwolenia!
— Ja to zawiniłam — wtrąciła mała księżna, biorąc w obronę biedną Marję.
— Pani przysłuża prawo ubierać się jak jej się podoba — odpowiedział ironicznie z niskim ukłonem. — Moja córka atoli niepotrzebuje takich fryzur cudackich, bo i bez tego setnie brzydka...
Usiadł na nowo, nie zajmując się dłużej księżniczką, która ledwie mogła z najwyższym wysiłkiem łzy powstrzymać, cisnące się gwałtem do oczu.
— Ja bo znajduję, że księżniczce bardzo do twarzy z tą fryzurą — rzekł od niechcenia Bazyli.
— No, a teraz mój młody książę — zwrócił się Bołkoński do Anatola, jakby wcale słów tamtych nie słyszał — powiedz mi najprzód jak ci na imię? Potem usiądź bliżej. Musimy przecie poznać się nawzajem.
— Oho! Zaczyna się komedja — pomyślał Anatol, siadając na miejscu wskazanem.
— A więc, mój chłopcze kochany, wychowywano cię za granicą... w owym sławnym Paryżu... gdzie to jednak — „nie robią z owsa ryżu“? — Nie tak jak mnie i twego ojca, których prosty djak uczył czytać i pisać... Inne czasy... inne obyczaje... Służysz zatem w konnej gwardji, o ile słyszałem? — dodał mierząc młodzieńca wzrokiem na wskroś przenikającym.
— Nie... przeniosłem się obecnie do armji — bąknął Anatol, powstrzymując wybuch śmiechu szalonego.
— Ho! ho! to doskonale! Chciałeś zatem służyć carowi i ojczyźnie? Mamy wojnę... taki piękny i dorodny chłopiec powinien służyć... służyć w wojsku regularnem.
— Właściwie... mój pułk już wymaszerował, a ja... ja jestem przydzielonym... proszę ojca do czego to mnie przyczepiono? — spytał księcia Bazylego śmiejąc się w głos.
— Ha! ha! ha! tęgi z niego służbista — wybuchnął śmiechem i Bołkoński. — Pyta się dopiero tatka, mały chłopczynka, do czego i gdzie go przyczepiono... — Naraz przestał się śmiać stary książę marszcząc groźnie brwi: — No! idź już sobie! — skinął ręką.
Anatol śmiejąc się dalej, połączył się z paniami.
— Wszak kształciłeś go zagranicą książę? — spytał szorstko.
— Robiłem co mogłem — zapytany wzruszył miłosiernie ramionami. — Utrzymywano ogólnie, że tam tylko może młody człowiek odebrać staranne wychowanie.
— Tak, tak... wszystko dziś idzie innym trybem... po modnemu.. Ładny chłopak, bardzo ładny... Ale chodź do mnie...
Zaledwie znaleźli się sam na sam w gabinecie Bołkońskiego, książę Bazyli wystąpił z formalnemi oświadczynami o rękę Marji dla swego syna, który gotówby nawet wojsko porzucić, i zamieszkać na wsi wraz z żoną przy ojcu.
— I owszem! i owszem! niech idzie za mąż choćby dzisiaj — ofuknął go starzec gniewnie. — Czyż ja ją trzymam na uwięzi? Czy sądzą że się bez córki obejść nie potrafię?... Tylko chciałbym wpierw poznać cokolwiek mego zięcia przyszłego... Znasz moje zasady. Działajże szczerze ze mną i nie wycinaj kominków, bo to na nic ci się nie przyda. Spytam zaraz jutro, w twojej obecności księżniczkę Marję, czy go chce na męża? W takim razie zostanie z nami czas jakiś, abym go mógł cokolwiek wystudjować...
Starzec mówił coraz głośniej i tonem opryskliwym, jak to było u niego w zwyczaju, tonem tym samym, którym pożegnał Anatola przed chwilą.
— Powiem ci wszystko książę otwarcie — Bazyli przybrał ton słodko pokorny, przekonany z góry, że z takim groźnym przeciwnikiem, wszelkie wykręty spełzną na niczem i chybią celu najzupełniej. — Wiem, że umiesz przejrzeć na wskroś każdego. Anatol nie jest wprawdzie żadnym geniuszem, ale chłopak to najpoczciwszy w świecie! Syn z niego przywiązany, najlepszy!
— Dobrze, dobrze... Zobaczymy... przekonamy się...
Po zjawieniu się Anatola, na ich horyzoncie, trzy kobiety, żyjące dotąd tak samotnie, i pozbawione najzupełniej męskiego towarzystwa, odczuły każda z osobna że dotąd nie żyły, tylko wegietowały. Zmysły wszelkie zaostrzyły się u nich, nagle gdy zobaczyły przed sobą młodego i pięknego chłopca. Zaczęły inaczej czuć, myśleć i zastanawiać się nad wszystkiem. Teraz dopiero wypełniła się próżnia, otaczająca ich dotąd. Teraz rozproszyły się ciemności, w których tonęły apatycznie, i olśniło je światło ożywcze, promieniste!
Księżniczka Marja, zapomniała o swojej brzydkiej twarzy, o nieszczęsnej fryzurze, zapatrzona jak w tęczę, w tego mężczyznę, tak pięknego, tak wspaniałego, tak otwartego, który mógłby zostać jej mężem. Wydawał się jej dobrym, najszlachetniejszym, dzielnym, pełnym energji. Była o tem najmocniej przekonaną i snuła wątek marzeń czarownych, upajających, w swojej bujnej wyobraźni... Nadaremnie starała się stłumić głos serca; myśli rozkoszne o przyszłem szczęściu domowem, mózg jej rozsadzały.
— Możem ja za zimna, za obojętna? — mówiła sobie w duchu. — Ale jeżeli trzymam się na wodzy, to tylko z trwogi żeby nie zdradzić się zanadto, jak on mnie silnie ku sobie pociąga!... Tego jednak on nie może odgadnąć i gotów pomyśleć, że jest mi niemiłym...
Starała się biedaczka okazać mu ile możności, jaką wzbudził w niej sympatją, chciała być wesołą, ożywioną, ale jej się z tem wiodło najfatalniej.
— Ciężko brzydka pannica!... Do stu piorunów, istny koczkodan — myślał o niej Anatol.
Panna Bourrienne ze swojej strony, układała w głowie cały romans, ujrzawszy Anatola. Ładna i przebiegła dziewczyna, mimo że była rzuconą w świat nieznany, samotna, bez ojczyzny, bez rodziny, nigdy nie zwątpiła o swoim przyszłym losie i ani jej w głowie postało, wisieć wiecznie przy starym księciu i przy jego córce. Czekała oddawna na jakiegoś księcia młodszego, któryby ocenił na pierwszy rzut oka jej wdzięki i przymioty, i jej wyższość pod każdym względem, nad rosjankami, brzydkiemi, niezgrabnemi i wyglądającemi przy niej jak kloce z grubszego obciosane. Otóż ten „ktoś“ miał się nią zająć, a zakochawszy się w niej po same uszy, wykraść ją i uciec. W bujnej fantazji, układała dalszą historją swego życia miotanego żądzami namiętnemi, rozdział po rozdziale, na wzór czegoś w tym guście, co jej raz opowiedziała któraś z ciotek. Była to zresztą najzwyklejsza historja, biednej, uwiedzionej dziewczyny, którą matka obarcza następnie srogiemi wyrzutami i złorzeczeniami... Nieraz już, zalewała się łzami, robiąc takie same wyrzuty jakiemuś wymarzonemu, a dotąd nieistniejącemu uwodzicielowi jej samej... Nareszcie ów piękny, młody książę, który miał ją wykraść, zjawił się w postaci Anatola... Zakocha się... porwie ją... ona wystąpi ze „swoją biedną, nieszczęśliwą matką!“... i wszystko skończy się świetnem małżeństwem!... Tak układała w ładnej główce przebiegła Francuzeczka swój własny romans, rozmawiając na pozór całkiem obojętnie o Paryżu i jego osobliwościach. Nie miała wprawdzie dotąd planu gotowego, ale wszystkie te myśli snuły się jej po głowie, otaczając i grupując się w koło Anatola, niby nocne motyle, zwabione światłem lampy. Chciała mu się gwałtem podobać i do tego celu zmierzała, wytężając wszystkie siły.
Co do małej księżnej, ta niby stary rumak, który przeszedł już nie jedną kampanją, a pomimo wieku i osłabienia, strzyże uszami skoro usłyszy pobudkę, gotowała się również z całym arsenałem kokieterji, ot tak sobie, dla przepędzenia czasu weselej, bez żadnej złej myśli... z przyzwyczajenia i pod wpływem wrodzonej lekkomyślności.
Anatol w towarzystwie kobiet miał zwyczaj pozować na człowieka znudzonego i przesyconego ich nadskakiwaniami i przymilaniem pełnem kokieterji. Tym razem jednak uczuł szczere zadowolenie, i pochlebiło to nadzwyczaj jego miłości własnej, gdy postrzegł jakie robi wrażenie na wszystkich trzech naraz. Tem milszem mu to było, że zrodziła się rzeczywiście w sercu jego, owa żądza namiętna, nieokiełznana, na widok ładnej i zaczepnej Francuzeczki. Zwykł on był poddawać się im bezwarunkowo, ani próbując walki z dziką namiętnością. W takich wypadkach, gotów był popełnić czyn najhaniebniejszy, brutalny, byle dopiąć celu.
Po wieczerzy całe towarzystwo wróciło do głównego salonu. Poproszono księżniczkę o grę. Usiadła do fortepianu. Naprzeciw niej stanął Anatol, oparty od niechcenia o fortepian, obok panny Bourrienne. Oczy jego wesołe i promieniste, były wlepione w Marją. Ten wzrok sprawiał jej rozkosz niepojętą, a zarazem czuła dziwny ból w sercu. Jej sonata ulubiona, przenosiła ją na skrzydłach melodji w jakieś światy nadziemskie. Grała piękniej niż kiedykolwiek, z czuciem zdwojonem, podniecona nerwowo, jego spojrzeniem na wskroś przenikającem. A jednak, choć w nią były wlepione te piękne, ciemne oczy, nie widziały jej prawie. Właściwie były zajęte Francuzeczką, której nóżką małą i zgrabniutką, Anatol przyciskał z lekka końcem swego buta. I Francuzka patrzała na Marję grającą, z wyrazem, w którym malowało się dziwne wzruszenie, radość i jakby nadzieja szczęścia.
— Jak ona mnie kocha — myślała Marja. — Jaki Bóg łaskaw, że mnie obdarzył taką przyjaciółką, a teraz zsyła mi takiego męża... Czy „On“ jednak zostanie moim mężem?
Gdy późnym wieczorem każdy odchodził do siebie, Anatol pocałował w rękę Marję, a ta, zdobyła się na odwagę i spojrzała mu w oczy. Tak samo ucałował rękę Francuzki. Nie było to po formie, uczynił to jednak bez wahania, z całą pewnością siebie. Amelja spłonęła rumieńcem przerażona i spojrzała z pod oka na Marję.
— Jak delikatnie z jego strony! — pomyślała księżniczka. — Czyżby Amelka bała się wzbudzić zazdrość we mnie? Czyż sądzi, że nie umiem ocenić jej przywiązania tak szczerego i jej czułości?
Zbliżyła się do Amelji ściskając ją najczulej. Anatol podszedł szarmancko ku młodej księżnej, chcąc i jej rączkę ucałować. Ta jednak ręce ruchem szybkim schowała po za siebie:
— Nie, nie — zawołała grożąc mu palcem figlarnie. — Jeżeli pański ojciec doniesie nam, że zachowujesz się statecznie, wtedy dopiero pozwolę pocałować się w rękę.
Wyszła uśmiechając się zalotnie, tak do ojca, jak i do syna.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.