Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— „nie robią z owsa ryżu“? — Nie tak jak mnie i twego ojca, których prosty djak uczył czytać i pisać... Inne czasy... inne obyczaje... Służysz zatem w konnej gwardji, o ile słyszałem? — dodał mierząc młodzieńca wzrokiem na wskroś przenikającym.
— Nie... przeniosłem się obecnie do armji — bąknął Anatol, powstrzymując wybuch śmiechu szalonego.
— Ho! ho! to doskonale! Chciałeś zatem służyć carowi i ojczyźnie? Mamy wojnę... taki piękny i dorodny chłopiec powinien służyć... służyć w wojsku regularnem.
— Właściwie... mój pułk już wymaszerował, a ja... ja jestem przydzielonym... proszę ojca do czego to mnie przyczepiono? — spytał księcia Bazylego śmiejąc się w głos.
— Ha! ha! ha! tęgi z niego służbista — wybuchnął śmiechem i Bołkoński. — Pyta się dopiero tatka, mały chłopczynka, do czego i gdzie go przyczepiono... — Naraz przestał się śmiać stary książę marszcząc groźnie brwi: — No! idź już sobie! — skinął ręką.
Anatol śmiejąc się dalej, połączył się z paniami.
— Wszak kształciłeś go zagranicą książę? — spytał szorstko.
— Robiłem co mogłem — zapytany wzruszył miłosiernie ramionami. — Utrzymywano ogólnie, że tam tylko może młody człowiek odebrać staranne wychowanie.
— Tak, tak... wszystko dziś idzie innym trybem... po modnemu.. Ładny chłopak, bardzo ładny... Ale chodź do mnie...
Zaledwie znaleźli się sam na sam w gabinecie Bołkońskiego, książę Bazyli wystąpił z formalnemi oświad-