Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Anatolowi do zrozumienia, że nie czuje się wcale godna zająć jego uwagę. Rozmowa szła żwawo i wesoło, dzięki szczebiotaniu nieustannemu małej księżnej. Ta rada była niezmiernie, kiedy mogła nagadać się, szczerząc przytem do każdego swoje drobne i białe ząbki. Rozpoczęła z księciem jedną z tych pogadanek, u niej zwykłych, które z boku słyszane mogły łatwo dać do zrozumienia, że między tymi ludźmi panowała zażyłość niesłychana, gdyż mieli mnóstwo wspomnień i anegdotek wspólnych. Tymczasem była to tylko zręczna szermierka słowami, lekka tkanina z frazesów strzelających dowcipem, a w gruncie czczych i bez głębszego znaczenia.
Książę Bazyli dzielnie odpierał wszelkie zaczepki, a nawet Anatol odcinał się nieźle, choć prawie jej nie znał. I Francuzka uważała za powinność dorzucać coś ze swojej strony, do tej wymiany wspomnień rozmaitych, mimo że były one jej obce najzupełniej. W końcu wciągnięto i księżniczkę Marję do wesołej gawędki. Śmiała się i bawiła, choć nie bardzo rozumiała, o czem właściwie rozmawiają.
— Teraz przynajmniej użyjemy na twojem towarzystwie, książę kochany — wtrąciła Liza. — Na wieczorkach u Anety, uciekałeś nam wiecznie... Ta nasza poczciwa Anetka!
— Tylko na miły Bóg! nie zacznij mnie księżno mordować polityką, jak to było zawsze w zwyczaju u Anety!
— A nasz stoliczek na boku?...
— A! to prawda...
— Dla czego nie bywałeś pan nigdy, u naszej ko-