Wędrówki Rycerza-Harolda/Pieśń III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Gordon Byron
Tytuł Wędrówki Rycerza-Harolda
Podtytuł Romanca
Pochodzenie Poemata
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1895
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Kasprowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PIEŚŃ III.[1]

Afin que cette application voue forçât de
penser à autre chose, il n’y a en vérité de
remède que celui-là et le temps.
Lettre du Roi de Prusse
à d’Alambert.
7 septembro 1776.
I.

Do matki, Ado! podobne masz lice,
Dziecię w mym domu i sercu jedyne?
Uśmiechem lśniły twe jasne źrenice,
Kiedym cię żegnał — nie jak w tę godzinę,
Ale z nadzieją...
Zbudzony, głębinę
Ujrzałem wokół; górą wicher nucił
Dzikie swe pieśni... Nie wiem, gdzie zawinę,
Alem odjechał; lecz ten czas nie wrócił,[2]
Gdy Albjon, ginąc z oczu, cieszył mnie lub smucił.

II.

Znowu na wodach, znowu płynę daléj.
Wały pode mną pną się, jak rumaki,
Poznawszy jeźdźca. Witaj, ryku fali!
Gdzie chcesz, lecz szybko, wiedź mnie temi szlaki!...
Niech maszty gną się, jak trzcinowe krzaki,
Wiatr niechaj żagle podrze na łachmany,
Ja precz stąd muszę, bo jestem dziś taki,
Jak krzew, oderwan od skał i na piany
Porzucon, choć dmie orkan, choć się rwą bałwany.

III.

W lecie młodości o człowieku-m śpiewał,
Co przed swą duszą biegł, okrytą w zmroki,
Dziś plan podejmę, co we mnie dojrzewał —
Który nosiłem, jak dźwiga obłoki
Wicher szumiący: W téj pieśni głęboki
Ślad dawnych myśli zjawił się mym oczom,
Łez, co, opadłszy, odkryły opoki
Dróg, gdzie wędrowne lata gnuśnie toczą
Żwir życia, a kwiat twarzą nie błysnął uroczą.

IV.

Od dni, gdy radość i ból wrzały we mnie,
Serce i lutnia w strunach mają straty
I w obu rozdźwięk jest pewnie: daremnie
Próbuję może śpiewać, jak przed laty;
Jednak zanucę, choć w smutek bogaty;
Jeśli od ciężkich snów własnéj boleści
I własnych uciech oderwę się na téj
Drodze, gdy tu się zapomnienie mieści,
To pieśń ta będzie dla mnie pożądanéj treści.

V.

Kto się zestarzał na téj cierpień ziemi
W czynach, nie w latach i wnikł w głąb żywota,
Że go nie wzruszy nic i nie oniemi;
W kim miłość, sława i działań ochota
Wciąż topi w serce ostrze swego grota,
By go nie stępić; ten powiedzieć umie,
Czemu do jaskiń wiedzie go tęsknota,
Pustych, acz rojnych: znajdzie tam się w tłumie
Tych widm, co władną w duszy wnieosłabłéj dumie.

VI.

Ażeby tworzyć i tworząc wieść życie
Szersze, dlatego obłóczym jedynie
Fantazją w kształty, wiedząc, że w tym bycie
Zysk się nasz mieści, tak jak mój tu ninie.
Czém jestem? niczém! lecz nie w téj godzinie,
Gdy z tobą, duszo mojéj myśli, wodzę
Okiem, niewidzian, po ziemskiéj krainie!
Twą skrą się palę, wraz z tobą się rodzę
I czuję, choć uczucia zdeptano mi srodze.

VII.

Dziś trzeba myśleć mniéj dziko... Zbyt czarno
I długo-m myślał, aż mój mózg gorący
Pod własném wrzeniem zamienił się w parną
Bezdnię widziadeł, w ogni rozdół wrzący...
I oto życie nie to zdrój trujący,
Bom z młodu kiełzać nie umiał swych chuci.
Dziś duch mój, zmienion, lecz jak dawniéj chcący
Dźwigać ciężary, których czas nie zrzuci,
Za gorycz przeciw losom z skargą się nie zwróci.

VIII.

Lecz dosyć o tém: doba ta przebyta,
A czar pod własną pieczęcią się kryje.
Ot zapomniany Harold znów was wita,
Z piersią, co dziś już weselem nie żyje,
Z raną w swém sercu, która nie zabije,
Lecz i nie zaschnie. Czas, co wszystko zmienia,
Zmienił i jego: świeżość z warg mu pije,
Duszę pozbawił ognistego tchnienia —
Już czara życia tylko po brzegach się spienia.

IX.

On swą zbyt prędko wychylił i męty
Znalazł piołunne; raz wtóry skosztował
Z źródła czystszego, w ziemi bardziéj świętéj,
Sądząc, że zdrój ten wciąż się będzie chował!
Próżno! na wieki łańcuch go okował;
Wgryzł się, niewidny; nie dzwoniąc żelazem,
Ciężko mu zwisał; katuszą dojmował,
Co, milcząc, chwili nie puściła płazem —
Ogniwa z każdym krokiem ścieśniały się razem.

X.

Pod strażą chłodu, tak sobie uroił,
Można bezpiecznie iść znów między ludzi;
Puklerzem serca tak ducha uzbroił
Przeciwko ranom, że — tak Czajld się łudzi —
Jeśli nie radość, troska się nie zbudzi
Ze swéj kryjówki... I była w nim złuda,
Że w onéj ciżbie, która tylko brudzi,
Myśl, godną siebie, znaleść mu się uda,
Jak w obcych krajach Boga i natury cuda!

XI.

Lecz któż się różą rozkwitłą zachwyca,
Nie chcąc jéj zerwać? Gdy się mu zaśmieje
Przesłodki urok cudownego lica,
Któżby nie uczuł, że się nie starzeje?
Gdy sława w chmurach nad przepaścią sieje
Blask swojéj gwiazdy, któż ku niéj nie skoczy?
Harold raz jeszcze na szałów koleje,
Goniąc w ślad czasu, swe koła zatoczy,
Lecz cel już szlachetniejszy wskazują mu oczy.

XII.

Niebawem uczuł, że jemu przystawać
Wielce jest trudno do téj ludzkiéj trzody,
Z którą nic nie miał wspólnego. Poddawać
Nie umiał myśli pod innych przewody,
Choć od swych myśli cierpiał, gdy był młody,
Nie chciał swéj duszy giąć pod hegemonję
Duchów, z któremi wszczynał żar niezgody:
Dumny samotnik, umiał w własném łonie
Znaléść życie, oddychać, choć nie w ludzkiém gronie.

XIII.

Tam, gdzie gór szczyty, jego przyjaciele,
Jego ojczyzna, gdzie grzmią oceany;
Gdzie błękit niebios swoje blaski ściele,
Tam chciał i umiał bujać: niekiełzany,
Pustynie, lasy, pieczary, bałwany
To jego druhy, a słodszą ich mowa,
Niż dźwięk ojczysty, w książnicach zebrany:
Zapomnieć o nich dusza jest gotowa
Przy dziełach, które w lustrze wód Przyroda snowa.

XIV.

Jak ów Chaldejczyk śledził gwiazd gromady,
Zaludniał byty, jak ich blask, jasnemi;
I wnet zapomniał ziemię i jéj zwady.
I ułomności mieszkańców téj ziemi.
Byłby szczęśliwy, gdyby skrzydły swemi
Mógł się utrzymać w tym locie. Lecz krucha
Glina jest w sporze z skry nieśmiertelnemi;
Zazdrości światła, nie da rwać łańcucha,
Co zdala od niebiosów zakuwa nam ducha.

XV.

Ale śród ludzi stawał się jak w sidłach:
Był niespokojny, cierpki i ponury,
Smutny jak sokół o obciętych skrzydłach,
Któremu gniazdem były wolne chmury,
A przezwyciężyć gdy chciał rozpacz, w któréj
Tonął, wnet stawał się jak ptak, co dziobem
Bije i piersią o klatkę, aż z skóry
Krew mu się sączyć zacznie: tym sposobem
Myśl się rwała mu z piersi, co była jéj grobem.

XVI.

I dobrowolny szedł daléj wygnaniec;
Stracił nadzieję, troska się zmniejszyła;
Wiedział, że na nic tego życia taniec,
Że ponad wszystkiém panuje mogiła,
Więc mu się Rozpacz w uśmiech przystroiła,
Co, chociaż dziki — tak jak na okręcie,
Gdy ma pójść na dno, majtków czerń opiła
Pochłania wódkę, by przetrwać tonięcie —
Dodawał mu otuchy i sił w tym zamęcie.

XVII.

Stój! — po cesarstwa kroczysz tu popiele!
Trzęsienia ziemi łup tu pogrzebiony!
Czyż, aby głosić tryumfu wesele,
Żaden zwycięstwa znak tu nie wzniesiony?
Nie! prawdy tutaj prostsze głoszą tony,
Aby, jak było, pole to zostało.[3]
Jakiż deszcz krwawy żyźnił te zagony!
Więc z ciebie zysku dla świata tak mało,
Ty pierwsze i ostatnie z pól, co królów dało?

XVIII.

I Harold stanął na czaszek równinie,
Pod Waterlo, na Francji mogile!
Na innych sławę przeniosła w godzinie
Moc, co rok rocznie siała darów tyle.
Raz jeszcze orzeł wzleciał w dumnéj sile
I — krwawym szponem wpił się w zagon zryty:
Strzał sprzymierzeńców położył go w pyle!
Znikł żywot, z pychy i trudów uwity,
Za sobą łańcuch świata powlókłszy rozbity.

XIX.

Godziny odwet! Gal niech jęczy z bólów
W więzach — czyż ziemia więcéj ma swobody?
By zgnieść jednego, nie by uczyć królów
Prawdziwéj władzy, walczyły narody?
Ma znów ciemięstwo święcić swoje gody —
To światłych czasów bezkształtne bożyszcze?
Czyż dwa ubiwszy, mamy pójść w zawody
Z hołdem dla Wilka, co świat zmienia w zgliszcze?
Badajcie wprzód, nim nowy bóg wasz pokłon zyszcze,

XX.

Lub się nie chełpcie, że upadł despota!
Darmo gorące łzy orały lice,
Że tyran kwieciem Europy miota,
Że bezlitośnie depce jéj winnice.
Czas śmierci, strachu, co niszczył ziemicę,
Darmo za zgodą milijonów zginął!
Największa chwała temu, kto prawicę
Wzniósł i miecz wieńcem mirtowym owinął,
Czém niegdyś ów Harmodjusz w Atenach zasłynął.[4]

XXI.

W nocy jak głośne szumi ucztowanie!
W stolicę Belgii ściągnęła biesiada
Walecznych mężów i nadobne panie.
Z lamp na ich lica blask smugami pada;
Tysiąc serc bije szczęśliwych nielada!
A gdy muzyka zdrój rozleje miękki,
Oko miłością oku odpowiada.
Jakby weselne rozbrzmiewały dźwięki![5]
Wtém — cyt!... te tony głuche... to pogrzebne jęki!

XXII.

Czy wy słyszycie? nie! to wicher wieje,
Lub po kamieniach pędzi wóz z turkotem!
W tańcu niech radość bez końca szaleje!
Cóż sen, gdy Młodość i Rozkosz za złotem
Chwil rannych światłem puściły się lotem?
Lecz cyt!... to znów ten ciężki dźwięk! tam wyżéj
Jakgdyby obłok odpowiadał grzmotem
Coraz wyraźniéj, straszniéj, coraz bliżéj —
Pod broń! — pod broń! — to huk jest — huk armatnich spiży.

XXIII.

W wysokiéj sali, tam! w okiennéj niszy,
Brunświcki książę, siedząc, pierwszy w głuchem
Biesiadujących kole dźwięk ten słyszy...
Śmierci proroczém pochwycił go uchem.
Tamci się śmieli, gdy on ujrzał duchem,
Jak się śmierć zbliża... Znał, co huk ten prawi:
Ojca mu krwawym zwaliwszy obuchem,
Wołał, że pomsta tylko w krwi się pławi:
I pójdzie — w polu żywot waleczny zostawi.

XXIV.

Co za bieganie! jak te tłumy płyną!
Jakie łez zdroje i przestrachu drżenia!
Jak zbladły lica, które przed godziną
Pochwała wdzięków tak jeszcze zrumienia!
Życie z serc młodych, widać, pozdrowienia
Wyrwie ostatnie! Jęki, jak obroże,
Zdławią snać gardła! Wzajemne spojrzenia,
Czy znów się złączą, któż przypuścić może,
Po pięknéj jeśli nocy tak okropne zorze?!

XXV.

Na koń siadają co żywo! W szeregu
Są już szwadrony, turkoczą już bryki —
Wszystko się naprzód w strasznym zlewa biegu!
Już się bojowe sformowały szyki;
W oddali głuche dział śpiżowych ryki,
A tu huk bębna budzi z snu żołnierzy.
Zanim poranne zabłysną promyki,
Przestrach i zgroza śród tłumów się szerzy,
A wargi drżą: „wróg idzie! i tuż tuż uderzy“...

XXVI.

W górę się wzbiła pobudka Kamrona,[6]
Pieśń Lochjela, w Albynie tak grzmiąca
I wrażym Sasom tak znajoma ona!
Już w noc miesięczną drga przerażająca
Nuta pejbroku... A jak pierś gorąca
W kobzę góralską swe tchnienia przelewa,
Tak w gór mieszkańcach pamięć lat tysiąca
Zuchwałość przodków i dumę rozgrzewa:
Klan każdy cześć Ewana i Donalda śpiewa!

XXVII.

Ku przechodzącym las ardeński szumi[7]
Liśćmi i łzami Przyrody się łzawi,
Co, choć bezduszna, żalów swych nie stłumi
Nad walecznemi, których nic nie zbawi:
Zdeptani będą, nim się wieczór zjawi,
Jako ta trawa, co zazielenieje
Znów — ponad niemi, gdy ten tłum, co pławi
W świeżém się życiu, straci swe nadzieje
I, padłszy z ręki wroga, na wieki skruszeje.

XXVIII.

W południe — w życia zanurzeni zdroju,
W wieczór — w piękności szalejącém gronie,
W północ — dzwon zabrzmiał, wzywając do boju,
Rankiem ruszyli, pochwyciwszy bronie,
A w dzień już walki straszliwe pogonie!
Piorunna chmura gdy pęknie w swym pędzie,
Ziemia śród prochu nowego utonie,
Co dawny proch jéj znów okrywać będzie:
Jeździec z koniem, wróg z druhem w jednym spoczną rzędzie.

XXIX.

Cześć ich niech głoszą harfy więcéj śpiewne;
Jednegom wybrał z walecznych roiska,
Raz stąd, że rody nasze są pokrewne,
Raz, żem mu ojca lżył, przyczyna blizka,[8]
A raz, że godne pieśni cne nazwiska:
On z najmężniejszych był!... Gdzie śmierć straszliwa
Swe strzały w szranki przerzedzone ciska,
Gdzie burza walki największa się zrywa:
Howardzie! — czyjaż pierś się zacniejszą nazywa?

XXX.

Tyle łez lano nad tobą, że moje
Byłyby niczém, choćby szły obficie!
Lecz pod zielonem gdy tu drzewem stoję,
Co życiem szumi, gdyś ty stracił życie,
Gdy patrzę wokół, jak znów łan w rozkwicie
Bogate kłosy i owoce wróży,
Gdy wiosna śpieszy wszczynać radość w bycie,
Duch mój od tego, co wśród niéj tak płuż ,
Ku temu dziś się zwraca, czem mi nie usłuży.[9]

XXXI.

K’tobie się zwraca, ku owym tysiącom,
Co straszną pustkę śród rodziny koła
Pozostawiły; łaską zbawiającą
Dla niéj, gdy w sobie niepamięć wywoła.
Przedmiot jéj pragnień trąba archanioła,
Nie sława wskrzesi: choć swym dźwiękiem ona,
Sława, na chwilę zgłuszy ból, nie zdoła
Żaru tęsknoty stłumić, a imiona
Im w większéj czci, tém większy budzą żal śród łona.

XXXII.

Człek w łzach się śmieje, śmiejąc się, łzy roni:
Drzewo schnie długo, zanim się powali!
Statek bez masztów, a jeszcze nie w toni;
Wiązanie dachu runęło, a z hali
Próchno się sypie powoli; trwa daléj
Mur, choć mu orkan koronę rozbije;
Więzień umiera, łańcuch się ocali;
Dzień jest, choć burza słońce w chmury skryje,
I serce boleść łamie, a złamane żyje.

XXXIII.

Właśnie, jak owo stłuczone zwierciadło
W każdym kawałku swe odbicia mnoży,
I jeśli w tysiąc cząstek się rozpadło,
Tyleż obrazów w swéj powierzchni tworzy:
Tak téż i serce, gdy bólu nie złoży
W grób zapomnienia... Więdnie i niszczeje,
Kiedy w niém troska bezsenna się sroży,
Aż mu się wszystko wokół zestarzeje,
A milczy, bo słów nie ma na to, co się dzieje.

XXXIV.

Lecz życie także w ludzkiéj jest rozpaczy;
Jad siłodajny, korzenia potęga,
Co zwiędłe żywi gałęzie... Cóż znaczy
Ból, gdy zabija?... Życie z czasem sięga
Nawet po owoc, co się z trosk wylęga,
W jabłkach z nad morza Martwego smakuje,[10]
Choć są z popiołu... Byt nasz to mitręga —
Na chwile uciech niech człowiek rachuje,
Czas życia, czyż lat wówczas sześćdziesiąt wysnuje?

XXXV.

Psalmista ongi ludzkie lata zliczył:
Dość ich; lecz — wierne obliczenia twoje,
Waterlo, wrogu, coś ludziom nie życzył
Tych chwil znikomych, to zadość... twe boje
Wspominać będą milijonów roje,
I z ust ich dzieci echem wieść popłynie:
„Miecz sprzymierzonych wylał krwi tu zdroje,
I nasi w onéj walczyli godzinie!“
To wiele i to wszystko już, co nie zaginie...

XXXVI.

Tu padł największy, nie najgorszy z ludzi;
Duch jego, zlepion ze samych sprzeczności,
To się ku wielkim rzeczom mężnie trudzi,
To przy błahostkach z równą siłą gości.
Idąc po środku, z tronu wysokości
Patrzałbyś dotąd, lub na takie szczyty
Nigdy się nie wspiął; wzlot twój w zuchwałości
I twój upadek!.. I dziś, choć pobity,
Snać światem znów chcesz wstrząsnąć, ty gromów niesyty!

XXXVII.

O ty zwycięsco i więźniu téj ziemi!
Drży ona jeszcze i twe imię wrzawy
Więcéj dziś sprawia między tłumy temi,
Choć jesteś niczém — pośmiewiskiem sławy,
Ongi lenniczki twéj odwagi krwawéj
I pochlebczyni, ażeś sobie Boga
Ogłosił z siebie: sługą téj ustawy
Stała się nawet rzesza królestw mnoga —
Zdumienie ją do tego popchnęło i trwoga.

XXXVIII.

Więcéj niż człowiek i mniéj — w dole, w górze,
To bijesz ludy, to z pola uchodzisz;
Karki monarchów zmieniasz w swe podnóże,
To od zaciężnych mniéj odważnie godzisz;
Druzgocesz państwa, rządzisz, nowe płodzisz;
Niezdolny własnéj rozkazywać chuci;
W głębi dusz ludzkich ostrym wzrokiem wodzisz,
A swéj nie każesz, niech chęć wojn ukróci,
Nie pomny, że los gwiazdy i najwyższe zrzuci.

XXXIX.

Ale zwrot fali zniosła dusza cicha
Z tą filozofją, co w księgach nie stoi;
Czy to rozsądek, rachuba lub pycha,
Wrogów twych żółcią i piołunem poi...
Naokół ciebie w nienawiści zbroi,
Tłum, co urąga i strzeże, ty przecie
Patrzałeś okiem, co się w uśmiech stroi;
Szczęście odbiegło swe złupione dziecię,
A ono nieugięte, choć jarzmo je gniecie.

XL.

Mędrszyś, niż w szczęściu; w onéj bowiem, dobie
W wnętrzu, bywało, żar dumy ci płonie,
Co gardzić ludźmi rozkazywał tobie...
Takie uczucia trza jednak kryć w łonie,
A nie dobywać na wargi i skronie!
Źle nieużyte odpychać narzędzie,
Aby zwróciło przeciw nam swe bronie;
Świat naszych starań nigdy wart nie będzie:
Poznają to i inni w twoich śladów pędzie.

XLI.

Gdybyś, jak wieża na pochyłéj skale,
Paść, lub samotnie stać miał przeznaczenie,
Ciosy z tą wzgardą znosiłbyś wytrwale;
Lecz myśli ludzkie to stopni kamienie
Do twego tronu; ludzkie uwielbienie
Miecz twój staliło; Aleksandra torem
Iść, a nie szydzić (królewskie odzienie
Jeśli pominiem) Dyjogena wzorem:
Zbyt wielki świat, by dla cię beczki był otworem.[11]

XLII

Spokój dla wrzących serc to piekieł władza —
On go téż zgubił... Mają tutaj byty
Taki żar w sobie, który wciąż rozsadza
Swą ciasną klatkę i rwie się na szczyty
Precz ponad dążeń „środek przyzwoity“,
Nie zgaśnie on już, gdy raz rozżegnięty —
Jedynie spokój ściąga niespożyty
Ogień z wyżyny... Płomień w sercu wszczęty
Niszczy tego, kto był nim i kto jest przejęty.

XLIII.

On to szaleńców stwarza, w których żarze
Nowych szaleńców zaród: wodze zbrojne,
Króle, systemów twórce i sekciarze,
Ministry, wieszcze — duchy niespokojne,
Co w tajniach łon swych taką niecą wojnę,
Że ma w nich głupców ich głupiec... Uparta
Ściga ich zazdrość, lecz ich dole znojne
Godneż zazdrości? Jedna pierś otwarta
Nauczy nas, co sława i co władza warta...

XLIV.

Ich dech jest ruchem, a ich życie burzą,
Na któréj pędzą, by paść ostatecznie;
Ale te boje tak ich siłom służą,
Że gdyby dni ich, przebywszy bezpiecznie
Tor, zlały w zmierzch się łagodny, bezsprzecznie
Zmarliby z ciszy — tak jak niesycony
Płomień, co musi strawić się koniecznie
W własnym migocie, tak jak miecz rzucony,
Co zjada się bez chwały, własną rdzą gryziony.

XLV.

Ten, kto na góry szczyt najwyższy pnie się,
W chmur go zobaczy i śniegów koronie;
Kto ludzkość zgniecie lub się nad nią wzniesie,
Ujrzy pod sobą nienawiści tonie;
Chociaż ponad nim słońce chwały płonie,
Pod nim jest ziemia i ocean siny,
Wokół lodowce, a o nagie skronie
Biją mu wichry téj saméj godziny:
To trudu jest zapłatą, co wwiódł na wyżyny.

XLVI.

Lecz precz z tém wszystkiém! Mędrzec świat swój złożył
W swych własnych dziełach, lub do ciebie kroczy,
Matko Przyrodo! któż tym równe stworzył,
Jak te na niwach, gdzie Ren wały toczy?
W bożych utworach Harold topił oczy,
Oślepion czarem, co się z gór wyłania,
Z liści, zbóż, winnic, skał i wód przezroczy,
Z zamków, co smutne ślą nam pożegnania:
Zniszczenie mieszka w murach, które darń osłania.

XLVII.

Stoją jak wielkie, choć złamane, duchy,
Co między nizkie nie zejdą rozumy;
Puste — wiatr tylko przekrada się głuchy
I czarne chmury chodzą do nich w kumy.
I one miały czas młodości, dumy;
Proporce w górze, a dołem rycerzy;
Dziś w krwawych grobach zapaśników tłumy,
Prochem sztandary, które wiały z wieży,
I w zimne bastyjony taran nie uderzy.

XLVIII.

Tu, gdzie te mury, gdzie tych baszt ułamki,
Włada potęga śród swych żądz... Tu srogi
Dzierżył rozbójnik zbrojne swoje zamki,
Dumny, jak zastęp bohaterów mnogi,
Którzy kroczyli śród przeszłości drogi...
Dla tych najezdców cóż potrzeba było,
By ich wielbiono, jak owe półbogi?
Szerszego pola, kolumn nad mogiłą?
Z nadzieją wrzało męstwo w nich z tą samą siłą!

XLIX.

W ich pojedynkach, barońskich zapasach
Jakiéż odwagi zginęły dowody!
Miłość, swém godłem zdobiąca w tych czasach
Tarcze herbowe, dzieląca nagrody,
Żelaznych zbroic przeszywała lody.
Lecz nieraz w serce z tą żądzą się wkradła,
Która nieciła burzące niezgody:
Dla pięknéj pani wówczas baszta padła
Niejedna w tego Renu zmącone zwierciadła.

L.

Obfite wody rozpienionéj rzeki,
Błogosławieństwo dokoła lejecie!
Czar waszych brzegów zostanie na wieki,
Gdy wy ich, ludzie, zmienić nie zechcecie,
Jeżeli z płonnéj powierzchni nie zmiecie
Sierp waszych wojen tych zadatków chleba!...
Patrzeć na głąb tę, zda się, że po świecie
Ziemskim rozlały się błękity nieba,
Że Letą jesteś, Renie — bo czegóż ci trzeba?

LI.

Walk zdobywało tysiąc twoje brzegi!
Z połową sławy gdzież jest pamięć bojów?
Rzeź tutaj kładła walczących szeregi,
Czém oni dzisiaj? gdzie mogiły wojów?
Krew dni wczorajszych zmył już prąd twych zdrojów,
Ni plamki niéma, a tu głębie drgają
Pośród słonecznych skier tańczących rojów,
Tylko czczych sławy snów nie zabierają
Twe wody, chociaż wszystko unosić się zdają.

LII.

Tak dumał Harold, gdy kraj ten przebiegał,
Czuły na wszystko, co ptaki na łanie
Budzi, by śpiew ich ranny się rozlegał,
Że nawet drogiém staje się wygnanie...
Z czoła, choć zmarszczki wystąpiły na nie,
Surowa cisza choć miejsce zajęła
Żarów, co miały nad nim panowanie.
Radość mu nieraz dawny smutek zdjęła —
Bo nieraz jéj rumieńcem twarz mu zapłonęła.

LIII.

Tu szła i miłość śladem jego kroku...
Choć w nim już żądza na popiół zgorzała;
Trudno mu było chłodem płacić oku
Za jego uśmiech. Przyjaźnią zapała
Dusza za przyjaźń, chociażby jéj cała
Ziemia obrzydła: I z nim tak się składa —
Wiarą mu słodką jedna pierś zadrżała,
Na to pierś jego biciem odpowiada,
W jéj łonie, w tkliwszych chwilach tak zamieszkać rada.

LIV.

A umiał kochać — w takim, jak on bycie
Dziwny to kaprys — niewinne spojrzenia
Dziecka, gdy w pierwszym zaledwie rozkwicie.
Ale co serce, które rozpłomienia
Nienawiść ludzi, tak od razu zmienia —
W poznaniu tego korzyści nie wiele.
Dość, że tak było; wśród osamotnienia
Żądze tłumione nie wyrosną w ziele:
Ta jeszcze w nim płonęła, gdy inne w popiele.

LV.

Tu go do siebie jedna pierś przykuła
Silniejszą spójnią, niż kościelne śluby,
Miłość, aczkolwiek nie znając, co stuła,
Czystą tu była, wolną od rachuby;
Ludzkiéj zawiści wszystkie zniosła próby,
A to ją węzły łączyło trwalszemi,
Co w oczach kobiet jest obawą zguby,
Dziś pozdrowienie ślę jéj z obcéj ziemi —
Wylało się ze serca dla niéj dźwięki temi:

1.

Z skał Drachenfelsu zamek dumny[12]
Spogląda chmurnie w Renu wody;
Pieni swe nurty strumień szumny,
Winne obsiadły brzeg ogrody,
Wzgórza kwitnący las porasta,
Pola obfite wróżą płody,
Licznie rozsiane wokół miasta
Pośród słonecznéj lśnią pogody:
Podwójna rozkosz w tym widoku,
Gdybyś ty była przy mym boku!

2.

Tłum wiochn z modremi tutaj oczy,
W ręku trzymając bukiet świeży,
Po rajskich niwach z śmiechem kroczy;
Nademną baszty gniazd rycerzy
W zielonych liściach kryją mury,
Niejedna skała w przepaść bieży,
Łuk się niejeden pnie do góry,
A tuż winnica u stóp leży —
Tu, gdzie czarują Renu wdzięki,
Brak mi uścisku twojéj ręki.

3.

Danych mi lilij ślę ci kwiaty:
Nim się dostaną do twéj dłoni,
Wiem, że utracą czar bogaty:
Ty nie gardź niemi, choć bez woni!...
Pieszczotą zlałem je dokoła.
Wiedząc, że na nie wzrok swój rzucisz
I że na schnące patrząc zioła,
Ku mojéj duszy swoję zwrócisz:
Rwane, gdzie toczy Ren swe zdroje,
Twemu je sercu niesie moje.

4.

Pędzi w szumiących fal odmętach
Strumień, téj ziemi cud prawdziwy,
I wciąż w tysiącznych swych zakrętach
Odsłania nowe, piękne niwy;
Choć najdumniejsza pierś, tu przecie
Mogłaby stanąć z życiem w zgodzie,
I czyż się znajdzie kąt na świecie
Mnie równie drogi i Przyrodzie?
Twojéj źrenicy tu potrzeba,
By kraj ten milszym był od nieba.

LVI.

Koło Koblencji, z łagodnego wzgórza
Skromny pomniczek ku niebu spoziera,
Pod nim mogiła w zieleni się nurza:
Spoczęły tutaj prochy bohatera,
Naszego wroga — lecz niech nie zamiera
W nas cześć dla Marceau... Po żołnierza twarzy
Na grób ten ściekła niejedna łza szczera:
Płacząc z zadrością o człeku on marzy,
Co broniąc prawa Francji, zginął w walce wrażéj.

LVII.

Krótkim lecz sławnym jego żywot zwie się,
Po nim w dwóch wojskach żałoba się szerzy:
W wrogach i w swoich. Wędrowiec niech wzniesie
Modły za spokój męża, co tu leży:
Był on z nielicznych swobody szermierzy,
Co przywileju kary nie nadużył,
Danego temu, kto jéj oręż dzierzy;
Nigdy on duszy w kale nie zanurzył,
Dlatego téż na ludzkie łzy sobie zasłużył.[13]

LVIII.

Ehrenbreitsteinu w gruzach mur zębaty,[14]
Czarny od dymu dział, wskazuje, srogi,
Czém był, jeżeli bomby i granaty
Bez skutku biły w jego skalne progi.
Twierdzo zwycięstwa! widziałaś ty mnogi
Tłum nieprzyjaciół, jak pierzchał doliną!
Co bój oszczędził, temu Pokój — wrogi:
Nie od kul gradu zamek ten ruiną,
Od deszczów lata szczyty te potężne giną.

LIX.

Żegnam cię, Renie uroczy!... Szczęśliwy,
Jakżeżby chętnie został tu wędrowiec!
Dla dusz złączonych, ty drogie masz niwy,
Dla kontemplacji — samotny manowiec.
Jeśli nie tutaj, sęp, niesyty łowiec,
Gdzież swoję zdobycz, pierś, porzucić zdoła?
Gdzież tak Przyroda się miarkuje, powiedz?
Ona, ni smutna zbyt, ni zbyt wesoła,
Dla ziemi tém, czém jesień jest dla roku zgoła.

LX.

Żegnam raz jeszcze, lecz żegnam daremnie!
Bo czyż tak można żegnać twe przestrzenie?
Każdą twą barwą lśni się dusza we mnie;
A gdy mam rzucić ostatnie spojrzenie,
Choć tak niechętne, na ciebie, mój Renie,
To niechaj płonie w niém dziękczynność prawa:
Są większe kraje, jaśniejsze promienie,
Lecz nigdy oczom tak razem nie stawa
I czar i wdzięk i krasa i dni dawnych sława —

LXI.

Ta prosta wielkość, to kwiecie, brzemienne
Nadzieją sprzętów, te miast białe mury,
Te szumne rzeki, przepaście bezdenne,
Lasy, w nich zamki gotyckiéj struktury;
Skały, jak wieże, pnące się do góry,
Urągające dziełom ludzkiéj dłoni;
Ludzie, jak kraj ten, bez twarzy ponuréj —
Ciżba po brzegach z wesołością goni,
Nie troszcząc się, że państwa padają koło niéj.

LXII.

Lecz Ren już znika... Przyrody nademną
Sterczą pałace, Alpy, śnieżne głowy
Otulające w chmur powłokę ciemną,
Wieczność tu w każdéj jaskini lodowéj,
Na zimnych szczytach, królując, śniegowy
Piorun, lawinę, tworzy i w dół ciska...
Co duchem wstrząsa i rwie mu okowy,
Woła z tych wyżyn: Niebiosów tu blizka
Jest ziemia, a tam ludzi droga jakże nizka!

LXIII.

Lecz nim odważę piąć się na te szczyty,
Moracie, k’tobie zwrócę swe koleje,
Ty patryjotów łanie niespożyty:
Spoglądających na śmierci trofeje
Wstyd za zwycięsców tutaj nie obleje.
Tutaj Burgundczyk na wieki pomnikiem
Uczcił swe bufy: stos kości bieleje!
Niepogrzebionym w Styks pomknąwszy szykiem,
Każdego ducha strasznym witają okrzykiem.[15]

LXIV.

Jak rzeź pod Waterlo razem z Kannami,
Tak Morat stoi tuż przy Maratonie;
Prawdziwa zwycięstw ich sława nie plami;
Nie pycha krwawe wszczęła tu pogonie,
Lecz bratnie serca i szlachetne dłonie
Obywateli po laur tutaj sięgły,
I kraj nie płakał, że w prawa obronie,
Które bluźnierczo zwie boskiém wyległy
W drakońskim mózgu statut, ich ręce się sprzęgły.

LXV.

Gdzie mur samotny, samotniejszy jeszcze
Słup tutaj stoi, boleścią złamany,
Dni tych zabytek, co przeszły; złowieszcze
Rzuca spojrzenia, jak ktoś obłąkany,
Z strachu w głaz zmienion, ale nie obrany
Ze świadomości; stoi i nie umie
Pojąć, że jeszcze z ziemią nie zrównany,
Gdy w Awentyku, téj rówieśnéj dumie[16]
Rąk ludzkich, gruzów tylko został tłum przy tłumie.

LXVI.

Tutaj — o imię chwalebne i święte! —
Julja — kapłanka, córka — w lat swych dobie
Wiosennéj niebu służyła.. Przejęta
Miłością nieba, serce jéj na grobie
Pękło ojcowskim... Przeciw łez żałobie
Gdy sprawiedliwość stanęła, umarła
Z życiem, co życie jéj mieściło w sobie...
Żadna się statua o grób ich nie wsparła,
Gdzie urna jedno serce, jeden proch zawarła.[17]

LXVII.

Lecz to są takie imiona i czyny,
Że się ich sława nigdy nie spopieli,
Choć ziemia państw swych zapomni ruiny,
Uciemiężonych i ciemiężycieli...
Cnota w górnego majestatu bieli
Przeżyje bóle i w twarz słońca będzie
Z swéj nieśmiertelnéj patrzała pościeli:
Jak wiecznie czysty śnieg, co Alp krawędzie[18]
Otula, spraw padołu nie mając na względzie.

LXVIII.

Leman się ku mnie zaleca swą falą,
Lustrem, gdzie gwiazdy na niebieskim szczycie
I góry patrzą, jak się tu krysztalą
Wszystkie ich rysy i barwy w błękicie.
Lecz zbyt tu ludzi, aby należycie
Tym wielkim cudom dusza była rada;
Ale samotność wnet zedrze pokrycie
Myśli, co czarem dziś tym samym włada,
Jak wtedy, nim się w ludzkie zamieszałem stada.

LXIX.

Nie gardzi ludźmi, kto od nich ucieka —
Nie każdy wespół z niemi walczyć może;
Nie z nienawiści ku nim duch człowieka
Kryje się w źródeł swych najskrytsze łoże,
Aby nie wezbrać i nie paść w ferworze
Ofiarą własnéj słabości, śród tłoku
Świata bojować i płakać w złéj porze
Tu, gdzie bezprawia spotykasz co kroku,
Gdzie silnych brak, a każdy ma chęć sporu w oku.

LXX.

Tu wnet swe lata zanurzymy w skrusze
I krew nam wszystkę w łzy niebawem zmieni
Ta śniedź, co naszę będzie żarła dusze;
Wnet barwa nocy przyszłość nam zacieni,
Życie się w biegu beznadziejnym spieni,
Mknąc ku ciemnościom. Najśmielsi sternicy
Płyną ku portom, żeglugą znużeni:
Tu są Wieczności tacy wędrownicy,
Co pośród burz nie mogą zarzucić kotwicy.

LXXI.

Czyż to nie lepiéj zostawać samotnym
I kochać ziemię li dla saméj ziemi?
Żyć nad Rodanem, jako strzała lotnym,
Lub nad jeziorem, co go wody swemi
Karmi, jak matka, troski serdecznemi
Otaczająca swe kapryśne dziecię,
Łzy spijająca całunki słodkiemi?
Czyż tak nie lepiéj, niż na tłumnym świecie
Gnieść innych, albo znosić, gdy nas inny gniecie?

LXXII.

Nie żyję w sobie, lecz się cząstką staję
Tego, co widzę naokół..! Te góry —
To nie uczucie, zato ludzkie zgraje[19]
Moją katuszą... Nic mi wśród natury
Nie budzi wstrętu — w tém mój żal ponury,
Żem cielesnego ogniwem łańcucha:
Pełzam śród stworzeń, kiedy tam, gdzie chmury,
Gdzie gór wierzchołki, gdzie gwiazdami bucha
Toń niebios, nie nadarmo rwą mnie skrzydła ducha.

LXXIII.

W tém cały jestem, w tém jest treść żywota;
Patrzę na ludną, przebytą pustynię,
Jako na miejsce, gdzie bój i zgryzota,
Gdzie los mnie rzucił, jakbym w jakiéj winie
Serce zanurzył, bym cierpiał... Lecz ninie
Lecę na skrzydłach, co, acz młode, czuję,
Że rosną — razem z powiewem. Niech płynie
Duch mój z tym wiatrem, niech górą szybuje,
I zrzuca precz tę glinę, która go krępuje!...

LXXIV.

A gdy się wreszcie duch z więzów wybawi,
Kiedy tę wstrętną powłokę utraci,
Gdy z cielesnego bytu to zostawi,
Co lśni w owadzie i w płazie bogaciéj,
Gdy żywioł pójdzie do żywiołów — braci,
Proch ten do prochu, nie odczuję-ż potém
Ciepléj wszystkiego? Bezmięsnéj postaci
Myśli nie ujrzę-ż? duchów, z których lotem
I wiecznym — jak w téj chwili — łączę się żywotem?

LXXV.

Jak ja ich cząstką, nie są-ż cząstką moją
I mojéj duszy szczyty, chmury, wody?
Nie jest-że dana mego serca zdrojom
Cna miłość ku nim? Wszystkie inne płody
Nie godne-ż wzgardy, gdy się bez swéj szkody
Chcą równać z niemi? Raczéj cierpieć wolę,
Niż to uczucie zamienić na lody
Tych, których oko zawsze błądzi w dole,
A myśl się nie obraca w płomienistém kole.

LXXVI.

Lecz to nie moje zadanie... Na nowo
Podjąwszy wątek, wzywam tych, co w pyle
Urn dla swych dumań mają treść gotową,
Aby stanęli przy męża mogile,
Co tu się zrodził, gdzie ja, choć na chwilę,
Pielgrzym przelotny, wdycham czyste zdroje,
Męża, co dążył w wyprężonéj sile
Ku jednéj sławie: błazeńskie przeboje!
Dla nich ciszę poświęcił, wybrał niepokoje.

LXXVII.

Tu dziki Rousseau, kat swéj własnéj duszy,[20]
Apostoł bólu, co żądzę odziewał
W cudowne piękno, co z głębin katuszy
Przemagającą wymowę wylewał,
Dech, co mu takie nieszczęście przywiewał,
Pierwszy raz wchłonął... W urok ten sofista
Ubrał szaleństwo i dla grzechu miewał
Słowo, rażące, jak moc blasków lśnista,
Źrenicę, że z nich płynie struga łez rzęsista.

LXXVIII.

A jego miłość to esencja chuci:
Eterycznemi żary płomieniący,
Był on jak drzewo, gdy się grom w nie rzuci
I zajmie... Życie z miłością łączący,
Nie kochał żadnéj kobiety żyjącéj,
Ani téż zmarłéj, co w sny nam się wbija:
Ideał piękna, w nim swój byt mający,
W tych jego księgach ogniem się przewija
I, chociaż urojony, zdrowie z żył wypija.

LXXIX.

Z tych tchów powstała Julja, przyodziana
W wszystkie dzikością czarujące wdzięki;
Tym tchem uświęcon ten każdego rana
Na jego wargach pocałunek miękki[21]
Od téj, co uścisk przyjacielskiéj ręki
Miała dla niego. Ale to dotknienie
W piersi miłosne rozżegało męki:
I więcéj szczęścia jedno mu westchnienie
Dawało, niż prostaczym duszom żądz spełnienie.

LXXX.

Przez cały żywot z wrogami wojował,
Których sam szukał; cios niejeden zadał
Swym przyjaciołom: Podejrzliwość chował
W przybytku serca — jéj w ofierze składał
Tych, których z ślepą wściekłością napadał...
Był oszalały... lecz dlaczego? wątku
Przyczyn dotychczas nikt jeszcze nie zbadał —
W chorobie szukać czy w bólach początku —
Najgorsza, że szał jego miał pozór rozsądku.

LXXXI.

On był natchniony: z jego wnętrza buchał,
Jak ongi z Pytji groty tajemniczéj,
Głos, który żagiew nad światem rozdmuchał —
Aż państwa padły w jéj pożarów dziczy...
Czyliż się do nich i Francja nie liczy?
Zgięta pod jarzmem tyranji wiekowéj,
Złamana, drżąca pod razami bieży,
Dopiéro jego płomiennemi słowy
Rozżegła w swojém wnętrzu gniew aż zbyt surowy.

LXXXII.

I sama wzniosła straszny pomnik sobie
Z gruzów wiar dawnych, co padły, zmiażdżone
W nowego czasu świtającéj dobie,
Dla oczu świata zdarła z spraw zasłonę,
Lecz zło i dobro zburzywszy, zwalone
Pozostawiła ze wszystkiego szczęty:
W téj saméj chwili posłużyły one
Kaźniom i tronom jako fundamenty,
Bo tego chciał byt, sławy pragnieniem przejęty.

LXXXIII.

Lecz to nie potrwa i potrwać nie może,
Ludzkość uczuła, że jest w niéj potęga,
Lecz świeży rozkwit sił tych na rozdroże
Popchnął człowieka: srogość się rozprzęga
Śród jego łona. Litość, co wylęga
Miłość ze siebie, znikła... Kto się chował
W ciemnéj jaskini, gdzie włada mitręga
Niewoli, orłem kto w dzień nie szybował —
Czyż dziw, że się po zdobycz fałszywą skierował?

LXXXIV.

Z głębokiéj rany blizna pozostaje,
Serce zranione krwawi się najdłużéj,
Choć je wyleczysz, wspomnieniem się kraje...
Kto z nadziejami w wojennéj jest burzy,
Kto padł zwyciężon, o, ten się zanurzy
W ciszę, lecz karku nie nagnie. Swe żary
Tłumi namiętność, aż jéj dzień posłuży,
W którym odetchnie swobodnie... Trza wiary:
Nadejdzie przebaczenia chwila albo kary.

LXXXV.

Jasny Lemanie! z światem, w którym żyję —
Z jego burzami sprzeczne wody twoje
Każą tą ciszą, którą głąb ich kryje,
Zmienić wir ziemi na czyściejsze zdroje —
Skrzydłem, co ducha ponad niepokoje
Wznosi, ten cichy jest żagiel... Ja rykiem
Mórz zachwycałem się ongi, dziś poję
Twym się poszumem: siostry on językiem
Wyrzuca, żem dotychczas brnął w szaleństwie dzikiem.

LXXXVI.

Przyszła noc cicha — i zlewa się w zmroku
To, co od brzegów twych oddziela góry,
W obraz przeciemny, lecz wyraźny oku.
Przepaścią tylko wydają się Jury
Strome wierzchołki, skryte w mgieł kaptury...
Od lądu z kwiatów płynie zapach świeży
A z wiosła czasem o fali ponury
Błękit leciuchno kropelka uderzy,
Po rosie na dobranoc ćwierkot świerszcza bieży.

LXXXVII.

Nocny biesiadnik, świerszcz ten, całe życie
Spędza jak dziecko i do syta nuci;
W przerwach czasami jakiś ptak ukrycie
Krzewów, śpiewając, na chwilę porzuci...
Tam! na pagórkach, zda się, ciszę kłóci
Jakowyś szelest... Ale to pozory:
Gwiaździsta rosa łez miłosnéj chuci
Nie poprzestaje ronić do téj pory,
Aż wnikną w pierś Natury wszystkie jéj kolory.[22]

LXXXVIII.

O jasne gwiazdy, wy poeci nieba!
Jeżeli człowiek w waszych blaskach czyta
Los państw i ludzi, to darować trzeba,
Że, kiedy żądza wielkości go chwyta,
Już się o ziemskie swe drogi nie pyta,
Tylko do waszéj drużyny ucieka.
Tajemna piękność u was jest ukryta,
A taką cześć w nas budzicie zdaleka,
Że „gwiazdą“ zwiemy sławę, szczęście, życie człeka.

LXXXIX.

Niebo i ziemia ciche, lecz nie śpiące:
Bez tchu, jak człowiek, nadmiernie wzruszony,
Jak on, gdy w myślach zatopion, milczące,
Niebo i ziemia ciche: gwiazd miljony,
Turnie nadbrzeżne i Leman uśpiony —
Wszystko to życiem jaknajgłębszém dyszy:
Tu każdy promyk, powiew, liść zielony
Jest cząstką bytu, człek w nich moc tę słyszy,
Co stwórcą jest wszystkiego i panem téj ciszy...

XC.

Nieskończoności uczucie się rodzi
W nas, najmniéj samych w samotnéj ustroni;
W bytu naszego wnętrze prawda wchodzi,
By nas oczyścić: dźwięk, dusza téj toni —
Źródła muzyki, co wiecznéj harmonji
Daje poznanie; urok, co rozwity,
Jak Cyterei przepaska (tak o niéj
Baśń opowiada) spaja pięknem byty —
Cień śmierci-by rozbroił, gdyby ranił, skryty.

XCI.

Nie darmo wzgórza dawnych Persów plemię
Na swego bóstwa zmieniało ołtarze;
Bez ścian, na szczytach, wyrosłych nad ziemię,[23]
Wznosiło kościół w modlitewnym żarze
Dla tego Ducha, co w rąk ludzkich darze,
W murach, czyż godną znalazłby świątynię?
Przybytki twoje mogą-ż stanąć w parze
Z tumem Przyrody, Gocie i Greczynie? —
Twych modłów zdrój niech w ciasnych obrębach nie płynie!

XCII.

Niebo się zmienia!... lecz jakież to zmiany!
Potęgę macie nocy! burzo! mroki!
Ale tak słodką, jak ten czar świetlany
W czarnych źrenicach kobiety... Opoki
Drżą, kiedy skacze grom żywemi kroki
Z turni na turnię... Nie z jednéj on chmury
Tutaj wypada: każdy wierch wysoki
Własny ma język... Grzmi odpowiedź Jury,
Radosny gdy podniosą ryk alpejskie góry...

XCIII.

To w noc się dzieje! Przechwalebna nocy![24]
Czas twój nie na to, aby usnąć, służy:
Niech zakosztuję twéj ognistéj mocy,
Niech będę cząstką ciebie i téj burzy!
Tam snać się całe jezioro zanurzy
W blaskach fosforu, a stąd deszcz się zrywa,
Tańcząc, na ziemię... Ciemno znów... W tem z wzgórzy
Na gór wesele radość się odzywa:
Snać gdzieś trzęsienia ziemi poród się odbywa.

XCIV.

Gdzie wartki Rodan rozdarł bieg topieli
Pomiędzy skały, obraz doli srogiéj
Dwojga kochanków, których dawny dzieli
Gniew, że już zejść się nie mogą ich drogi,
Choć miłość źródłem téj zawiści wrogiéj —
Nienawiść przeszła, ale życia kwiaty
Na nagie, zwiędłe przemieniła głogi:
I dzisiaj oni, zimowemi laty
Zgnieceni, toczą walkę w duszy, w żal bogatéj. —

XCV.

Gdzie bystry Rodan rozdarł się na dwoje,
Tu z burz największa ma swój żleb widomy;
Bo tu się tłumią tych nawałnic roje,
Z ręki do ręki wciąż rzucając gromy,
Płonąc i skacząc naokół; gdzie złomy
Te rozdzielone, rozszczepił w dwa kleszcze
Grom błyskawiczny swój pocisk. Znać z stroméj
Bezdni, gdzie pustka ma gniazdo złowieszcze —
Chce wygnać, jeśli coś tam pozostało jeszcze!

XCVI.

Niebiosa, turnie, rzeki i jeziora!
O nocy, wichry, grzmoty, błyskawice!
Duszo, coś wszystko to zrozumieć skora,
Przez was umieją czuwać me źrenice!
Zamierający huk wasz, nawałnice!
Po oddźwięk tego, co mi sen odbiera!
Ale powiedzcie, gdzie wasze granice?
Czyście jak burza, co człeka rozpiera?
Czy lot wasz, jak lot orłów, do gniazda dociera?

CXVII.

Gdybym, co we mnie największego gości,
Mógł odziać w ciało i wyrzucić z łona;
Gdybym dla myśli, uczuć, namiętności,
Dla serca, duszy — silna czy zwątlona —
Gdybym dla tego, k’czemu dąży ona,
Co znosi, czuje, zna, a przecież żyje,
Miał jedno słowo — piorun: myśl, zrodzona
We mnie, byłaby jak ten grom, co bije,
I ja nie byłbym mieczem, który pochwa kryje.

XCVIII.

Znów się rosisty poranek wyłania —
Z wonią w oddechu, z kwiatami na twarzy;
Żartowniś, śmiechem obłoki rozgania;
Jakby nie było na ziemi cmentarzy,
Tak życiem tryska... Już się dzionek jarzy,
My znów pójdziemy swoim trybem daléj...
Na twoich brzegach duch nasz znów pomarzy,
Cichy Lemanie! a wszak u twéj fali
Dość treści, byśmy tylko treść tę wyzyskali.

XCIX.

Cudna Klarencjo! miłości kolebko!
Twoje powietrze to żądz młodych tchnienie!
Z miłości drzewa tu swą siłę krzepką,
Lodowce czerpią swoje zabarwienie;
Zachód je widzi, odziane w promienie,
Co tutaj drzemią tak lubo! Urwiska
Miłość tu głoszą, dawszy jéj schronienie
Przed onym światem, który w dusze ciska
Nadziei grot i potém ma z nich swe igrzyska.

C.

Niebiańskie kroki zna każda twa ścieżka —
Miłość, Klarencjo, siadła tu na tronie,
Co ma za stopnie te góry: w nich mieszka
Bóg, co skrą życia przenika twe błonie...
Ale nietylko na tych gór koronie,
Nietylko w lasach i grotach on bawi:
Z każdego kwiatka twą źrenicą płonie,
W oddechach lata twoje łany pławi,
Łagodząc klęski burzy, gdy się moc jéj zjawi.[25]

CI.

Tu wszystko jego: ta czarna sośnina,
Co cień mu daje; te głośne potoki,
Których poszumów on słucha; te wina,
Które się wiją po ścianach opoki;
Fala, co gnąc się, wita jego kroki
I stopy, szemrząc, całuje; las, brudną
Zgniłych pniów warstwą pokryty, lecz soki
Świeżego liścia mający, w swą ludną
Samotność przywołuje boga postać cudną.

CII.

W samotność, ludną rojem pszczół, ptakami,
Tłumem przebarwnych stworzonek, co głoszą
Od słów milszemi jego cześć dźwiękami,
A których uciech niewinnych nie spłoszą
Żadne przestrachy... Tu strumienie roszą
Krzewy naokół, tu szemrze kaskada,
Tu się gałązki gną i znów podnoszą,
Pączek o wonném pięknie rozpowiada —
To wszystko Miłość w wielki jeden cel układa.

CIII.

Tu, kto nie kochał k’miłości się nagnie,
A kto tajemnéj rozkoszy skosztował,
Ten jeszcze bardziéj kochać tu zapragnie!
Tutaj się Amor w tém ustroniu schował,
Gdy świat mu bole i klęski gotował —
Bo miłość naprzód kroczy lub umiera,
W miejscu nie stoi; jéj wdzięk się zepsował,
Albo się ona ku tym szczytom wdziera,
Gdzie światłość nieśmiertelna jéj się nie opiera.

CIV.

Nie z jakiéjś fikcji Rousseau w onéj dobie
Zaludniał tłumem uczuć to zacisze:
Poznał, że kąt ten upatrzywszy sobie,
Żądza dusz czystych tutaj się kołysze.
Tu młody Amor zdjął przepaskę Psysze
I grunt uświęcił miłością..! Schronisko
Cudne, samotne! twoich czarów słyszę
Głos tu i oddech. Tutaj nieba blizko
Tron Alp i Rodan usłał swe łożysko.

CV.

Lozanno! Ferney! wszak to wasze domy
Gniazdem tych imion, co wam dały imię[26]
Tych śmiertelników, co po drodze stroméj
Doszli, gdzie sława wiekuista drzémie...
Duchy potężne, tytany olbrzymie,
Co znowu z nieba chcieli ukraść płomię,
Na myślach zwątpień pnąc się w pychy dymie:
Karę na siebie mogli ściągnąć w gromie.
Lecz niebo z ludzkich dążeń śmieje się widomie!

CVI.

Jeden kapryśny i zapalnéj głowy,
Chwiejny — lecz dowcip miał, co się nie starzał:
Wesoły, dziki, rozumny, surowy,
Dziejopis, mędrzec — a i pieśni stwarzał,
Protej w zdolnościach, sam siebie rozmnażał
Pomiędzy ludźmi... Ale ośmieszanie
Główną w nim siłą: na nic nie uważał:
Jak wiatr, co wszystko wywraca na łanie,
Wali głupców, to znowu przeciw tronom stanie!

CVII.

Drugi — głęboki, myśli wyczerpywał,
Do źródła wiedzy po swą mądrość chodził,
Zastanowienie, tworząc, w pomoc wzywał,
Mieczem, powagą wyostrzonym, wodził;
W solenny dogmat grotem szyderstw godził
Równie solennym. Arcymistrz ironji,
W wrogach gniew wzbudzał, co się z strachu rodził
I wnet go strącał do piekielnych toni,
Na wszystkie wątpliwości téj najlepszéj broni.

CVIII.

Spokój ich prochom! już oni w téj chwili
Za swe przewiny doznają pokuty,
A my nie to, byśmy ich sądzili...
Przyjdzie czas taki, że na jaw wysnuty
Będzie czyn wszelki, albo przestrach luty
Razem z nadzieją, jako jedna mara,
Zmieni się w popiół, a ten, choć rozsuty,
Gdy znów odżyje, jak nas uczy wiara,
Łaska spadnie na niego, lub téż słuszna kara.

CIX.

Lecz od dzieł ludzi pójdę czytać dzieła
Stwórcy i potém dam już należytą
Odprawę pieśni, co treść z snów mych wzięła,
Niech się nie ciągnie bez końca... Rozwitą
Widzę tam chmurę! sunie ku Alp szczytom!
Ja ją przeszyję! jak wzrok sięga chyży,
Ma być przezemnie kraina przebytą,
Gdzie się wierzchołki piętrzą coraz wyżéj,
Aż niebo do uścisków ku ziemi się zbliży.

CX.

Patrzę na twoje, o Italjo, łany
I oto w duszy blask wieków się pali,
Gdy Kartagińczyk giął cię niekiełzany,
Aż do tych mędrców i mężów ze stali,
Co dziś twych dziejów kartę chwałą zlali:
Państw byłaś tronem i grobem; w podróży
Ku źródłom wiedzy, duch nasz u twéj fali
Gasi pragnienie: wieczny zdrój mu służy,
Co tryska wciąż z cesarskich twego Rzymu wzgórzy.

CXI.

Tu przerwa pieśni, któréj dobroczynna
Gwiazda snać zgasła! Przeświadczenie miéwać,
Że dusza nie jest tém, czém-by powinna,
Ni tém, czém była; z serca wydobywać
Ostrze, by niém serce krajać; ukrywać
Miłość, nienawiść, zapał, gniew i bole —
To co zwykliśmy uczuciem nazywać,
Własne swe myśli podawać w niewolę,
To straszny trud... Nie szkodzi.... trza przebyć to pole...

CXII.

Lecz z tych, w pieśń moję wplecionych wyrazów
Podstęp, być może, nieszkodliwy bije,
Niby koloryt przelotnych obrazów;
Może się dla mnie i dla innych kryje
W tém jaka złuda... Młodość rada pije
Z puharu sławy, lecz jam nie tak młody,
Abym o śmiechy dbał i gniewy czyje,
O sławnych losów korzyści lub szkody,
O pamięć lub o zimne zapomnienia lody.

CXIII.

Świat mnie nie kochał, jam nie kochał świata;
Tchów jego marnych nie byłem pochlebcą;
Bożyszczy jego cześć mnie nie przygniata,
Do ich ołtarzy nogi me nie drepcą
I w uśmiech wargi ściągnięte nie szepcą
W echu ich hołdów... Pośród tłumów stoję,
Lecz tłumy dla mnie drogi nie wydepcą
I nie z ich myśli idą myśli moje:
Piłnję wciąż swój umysł, więc zgiąć się nie boję[27]...

CIV.

Świat mnie nie kochał, jam nie kochał świata,
Lecz się rozejdźmy, jak grzeczni wrogowie;
Wierzę, choć tego-m nie doznał, że strata
Nie wszystkim grozi nadziejom; że w słowie
I czyn być może; że cnota na zdrowie
Bliźniego sideł nie zastawia; wierzę,[28]
Że z oczu ludzi człek się prawdy dowie,
Że smutkiem drugich ktoś się smuci szczerze,
Że dobroć i szczęśliwość nie ze snów się bierze.

CXV.

Córko! imieniem twojém pieśń zaczęta
Niech twém imieniem będzie zakończona!
Nie widzę ciebie, lecz tobą przejęta
Cała ma dusza, do twojego łona,
Ma przyjaciółko, wznoszą swe ramiona
Cienie lat przeszłych. Dźwięk mój w snach twych, dziecię,
Choć mnie nie ujrzysz, będzie brzmiał; gdy skona
To moje serce, on się w twoje wplecie:
Zmarł ojciec, w córce został jego głos na świecie.

CXVI.

Wpływać na rozwój twoich pojęć; w pieczy
Miéć złote uciech dziecięcych zaranie;
Patrzéć, jak rośniesz, jak w twój umysł rzeczy,
Które cię dziwią, wnika poznawanie;
Twe wiotkie ciałko trzymać na kolanie,
Całunek ojca wyciskać na twarzy —
Tego nie stało i dziś mi nie stanie;
A jednak we mnie chęć się taka żarzy,
Lub coś, co snać z tą chęcią na równi się waży.

CXVII.

Nienawiść do mnie choć ci z cnotą zwiążą,
Wiem, że mnie kochać ty będziesz; klątwami
Choć nie nazwisko w twych oczach obciążą,
Że jest zniszczeniem i że zdradą plami;
Choćby się rozwarł grób pomiędzy nami,
Kochać mnie będziesz — wiem o tém niezbicie;
Choć krew ojcowską chcianoby strugami
Lać z twego ciała i lano obficie,
Ty będziesz mnie kochała ponad własne życie.

CXVIII.

Dziecię miłości, w goryczy zrodzone,
Wzrosłe w konwulsjach: te są elementy
Twojego ojca i twemi są one!
Lecz żar w twém wnętrzu więcéj powściągnięty,
A twe nadzieje górniejszéj ponęty.
Niechaj w kolebce słodki sen cię pieści,
Ja stąd, gdzie góry, gdzie tych mórz odmęty,
Ślę ci życzenia wszak téj saméj treści,
Jaka — mniemam — w twém sercu i dla mnie się mieści.








  1. Przypis własny Wikiźródeł Jak głosi nota Byrona, umieszczona w rękopiśmie Harolda, pieśń ta rozpoczęta została 10 lipca 1816 w Diodati w pobliżu jeziora genewskiego.
  2. Byron opuścił Anglię po raz trzeci i ostatni 25 kwietnia 1816, w towarzystwie Wiliama Fletchera i Roberta Rushtona, „pazia“ i „giermka“ z pieśni pierwszéj, oraz lekarza, d-ra Polidori’ego i służącego szwajcara. Prz. tł.
  3. W r. 1816 na pobojowisku pod Waterloo żadnego jeszcze nie było pomnika; póżniéj dopiéro wzniesiono tam kopiec, a na jego szczycie ogromnego lwa spiżowego. Przyp. tł.
  4. Patrz słynny hymn o Harmodyuszu i Arystogitonie. Najlepszy przekład angielski znajduje się w „Antologii“ Blanda; dokonał go (Tomasz) Denman. B.
  5. W nocy przed bitwą wydano bal w Brukseli. Urządziła go księżna Ryszmondu. Oficerowie, bawiący się u niéj, mieli rozkaz natychmiastowego wymarszu, skoro uderzą w bębny. Pomimo wiadomości o zbliżaniu się wojsk francuskich, balu nie odwołano. Lord Wellington chciał w ten sposób ludowi belgijskiemu zataić bieg wypadków. Przyp. tł.
  6. Sir Evan Cameron i potomek jego Donald, „szlachetny Lochiel“, jeden „z czterdziestu pięciu“. B.
  7. Las w Soignies uchodzi za szczątek lasów ardeńskich, sławnych dzięki „Orlandowi“ Boiarda, a nieśmiertelnych dzięki Szekspira „Jak wam się podoba“. Wskazuje na nie także i Tacyt, jako na miejsce, gdzie Germanowie odpierali ze skutkiem napady Rzymian. Starałem się imię tych lasów z szlachetniejszemi połączyć myślami, aniżeli ze wspomnieniem o rzezi. B.
  8. Ojcem majora Howarda był lord Carlisle (w młodych latach Byrona jego opiekun). Napadł i na niego poeta w głośnym wierszu „The English Bards and Scotch Reviewers“. Prz. tł.
  9. Przewodnik mój z Mont St. Jean, który mię oprowadzał po polu bitwy, okazał się inteligentnym i pewnym człowiekiem z miejscowością obznajmionym. Miejsce, gdzie padł major Howard, znajduje się w pobliżu dwóch olbrzymich, samotnych drzew (było i trzecie, które ścięto, czy téż potrzaskano podczas bitwy), stojących nad drogą w oddaleniu kilku łokci jeden od drugiego. Pod temi drzewami padł i został pochowany. Ciało jego przewieziono następnie do Anglii. Niewielkie wklęśnienie pokazuje dzisiaj miejsce, w którem ciało było pogrzebane; niedługo i ten ślad zniknie z powierzchni; dziś tutaj orzą i sieją. Pokazawszy mi różne miejsca, gdzie skończyli Picton i inni waleczni młodzieńcy, powiedział przewodnik: „Tu leży major Howard; byłem blizko niego, gdy padł raniony“. Wspomniałem o naszém pokrewieństwie, a on z tém większą troskliwością wskazywał mi na poszczególne miejsca oraz okoliczności. Miejsce to na pobojowisku najbardziéj jest znaczném, zwłaszcza z powodu owych dwóch drzew, powyżéj wzmiankowanych. Na końcu przejechałem polem bitwy dwa razy, porównywając je z podobnemi pobojowiskami. Jako dolina, Waterloo wygląda, jakby było i góry przeznaczone na jakąś wielką akcyę; być może, iż to tylko mojéj wyobraźni tak się wydaje. Przyglądałem się dokładnie Platei, Troi, Mantynei, Leuktrze, Cheronei i Maratonowi; pola naokoło Mont St. Jean i Hougoumontu potrzebują jedynie szlachetniejszéj przyczyny walki i owéj nieokreślonéj a jednak bijącéj w oczy aureoli, która miejscom bieg czasów nadaje, ażeby módz stanąć obok pobojowisk powyższych, z wyjątkiem może ostatniego.“ B.
  10. Jabłka (bajeczne) z nad brzegów jeziora Asfaltowego, które cudne na zewnątrz, miały zawierać popiół wewnątrz. Patrz Tacyta Histor. lib. V, 7. B.
  11. Wielkim błędem Napoleona „jeżeli rzecz swą wyłożyliśmy wiernie“, było to, że ciągle usiłował ludziom udowodnić, że ani z niemi razem, ani dla nich niczego nie czuje; było to dla próżności ludzkiéj bardziéj dotkliwém, aniżeli czynna srogość strachliwszych i podejrzliwszych tyranów. Tego rodzaju były zarówno jego przemówienia publiczne, jak i rozmowy prywatne; gdy po zniszczeniu jego armii przez zimę rosyjską powrócił do Paryża, powiedział, grzejąc się przy ogniu: „przyjemniejsze to, aniżeli Moskwa“; wyraz ten odwrócił od niego względy świata daleko bardziéj, aniżeli straty, które stały się powyższéj uwagi przyczyną. B.
  12. Zamek Drachenfels stoi na najwyższym szczycie „Siedmiogóry“, nad brzegami Renu; dziś znajduje się on w gruzach i posiada szczególniejsze tradycye. Nąjpierwéj widoczny on jest, gdy jedziemy od strony Bonn; na przeciwległym brzegu rzeki sterczą zwaliska zamku drugiego, zwanego żydowskim; wielki krzyż, postawiony tamże, świadczy o morderstwie, spełnioném przez właściciela grodu na rodzonym bracie. Liczba zamków i miast nad Renem jest ogromną a położenie ich niezwykle piękne. B. Wiersz powyższy pisał Byron do swéj siostry, Augusty Leigh (jak opiewa notatka wydawcy Murray, powołującego się w tém miejscu na „leżący przed nim oryginał“, poeta wiersz ten stworzył w maju 1816 nad brzegami Renu. Prz. tł.
  13. Pomnik młodego i powszechnie żałowanego gienerała Marceau (który w ostatnich dniach 4 roku rzeczypospolitéj francuskiéj padł od kuli pod Altkirchen) znajduje się w takim stanie, jak go opisałem. Napisy na potomku są aż do zbytku długie i wcale niepotrzebne; nazwisko jego było wystarczające. Francya go uwielbiała, nieprzyjaciele podziwiali, a jedni i drudzy opłakują go dzisiaj. Pogrzebowi jego towarzyszyli jenerałowie i deputacye obu armjj. W tym samym grobie leży także jenerał Hoche, mąż w całém tego słowa znaczeniu waleczny, który, jakkolwiek wielce odznaczył się w boju, nie padł śród walki, ale zginął prawdopodobnie od trucizny. Wzniesiono mu osobny pomnik (atoli nie nad grobem, w którym pochowano go razem z jenerałem Marceau) w pobliżu Andemachu, naprzeciw miejsca, gdzie spełnił jeden z najwaleczniejszych swych czynów, koło mostu, prowadzącego na wyspę, znajdującą się na Renie. Kształt i styl pomnika różnią się od nagrobka jenerała Marceau’a, a napis prostszy jest i odpowiedniejszy: „L’armée de Sambre et Meuse a son Général en chef Hoche.“ To wszystko i tak być powinno. Hoche należał do najznakomitszych jenerałów Francyi, zanim Bonaparte zmonopolizował sobie tryumfy i dowodził wojskami, które miały wkroczyć do Irlandyi.
  14. Ehrenbreitstein t. z. „szeroki kamień czci“, jedna z najsilniejszych twierdz Europy, zniesioną została przez Francuzów na mocy pokoju, zawartego w Leoben. Twierdza ta mogła być wziętą tylko głodem lub zdradą. Zdobyto ją téż za pomocą głodu, połączywszy z nim jakiś podstęp wojenny. Kto widział twierdze Gibraltaru i Malty, dla tego Ehrenbreitstein nie może iść z niemi w porównanie; położenie atoli jest niezwykłe. Jenerał Marcean oblegał twierdzę tę przez pewien czas nadaremnie. Spałem w domu, z którego okna przyglądał się on przy blasku miesiąca postępom oblężenia; bezpośrednio przed nim wrzała walka. B.
  15. Pod Morat (Murten) znieśli Szwajcarowie wojska Karola burgundzkiego. Odnośnie do powyższéj zwrotki pisze autor: „Kaplica dziś zburzona, a piramida kości burgundzkiego wojska, które walczyło w służbie Francyi, zmniejszyła się do liczby niepokaźnéj; Francya troskliwie usuwała tę pamiątkę od niezbyt skutecznego najścia swych przodków. Coś jeszcze zostało, pomimo wiekowych usiłowań Burgundczyków (każdy przechodzień zabierał sobie kość do ojczystéj ziemi), oraz mało usprawiedliwionéj kradzieży szwajcarskich pocztarków, którzy kości te sprzedawali na trzonki do nożów; wybielone latami, stały się kości te artykułem wielce poszukiwanym. Z relikwij tych i ja ośmieliłem się zabrać cośkolwiek ze sobą, aby mieć cząstkę jakiegoś bohatera; na uniewinnienie swoje mam zaś chyba to, że, jeżeli nie ja, to inny wziąłby je przechodzień i to na gorszy użytek, niż cześć, którą ja je otaczam“.
  16. Aventicum, niedaleko Murten, było stolicą rzymskiéj Helwecyi; dziś znajduje się tam miejscowość Avenches.“ B.
  17. Julia Alpinula, młoda kapłanka awentyjska, umarła niebawem po daremnym wysiłku uratowania ojca, który jako zdrajca, skazany został przez Aulusa Caerrus na śmierć. Nagrobek jéj odkryto przed wielu laty — brzmi on tak: „Julia Alpinula: Hic jaceo. Infelicis patris infelix proles. Deae Aventiae sacerdos. Exorare patris necem non potui: Male mori in fatis illi erat. Vixi annos XXIII.“ Nie znam ludzkiego utworu, któryby był rzewniejszym, nie znam historyi, któraby głębszy przedstawiała interes. Tego rodzaju nazwiska i czyny zaginąć nie powinny; im to poświęcamy uczucie prawdziwe i zdrowe, odwracając się od nędznych, błyskotliwych szczegółów owéj zawiłéj ilości podbojów i bitw, dla których serce przez pewien czas fałszywą, gorączkową żywiło sympatyę — ucieka ono od nich z tém obrzydzeniem i z temi dolegliwościami, jakie są następstwem opilstwa. B.
  18. Zwrotka ta pisaną była w obliczu Mont Blancu (3 czerwca 1816), który nawet w tém oddaleniu oślepiające wywiera wrażenie. (20 lipca) Przyglądałem się przez pewien czas różnorodnym odbiciom Mont Blancu i gór Argentières w spokojném jeziorze, po którém pływałem w swéj łodzi; oddalenie tych gór od jego zwierciadła wynosi sześćdziesiąt mil. B.
  19. C. Hobhouse i ja wróciliśmy dopiéro co z wycieczki do jezior i gór. Udaliśmy się do Grindelwald i Jungfrau i byliśmy na szczytach Alp wengeńskich; widzieliśmy potoki spadające z wysokości 900 stóp, i lodowce wszelkich rozmiarów; słyszeliśmy fujarki pasterzy i huk lawin i patrzyliśmy na chmury kłębiące dołem popod nami, niby bałwany piekielnego oceanu. Chamouni i wszystko, co na nim, widzieliśmy miesiąc przedtém; Mont-Blanc, jakkolwiek jest wyższym, nie może pod względem dzikości równać się z Jungfrau, Eigher, Schreckhornem i lodowcami (Mont) Rosay. B. w jednym z swych listów we wrześniu 1816.
  20. Całą ziemię przeszedłem z „Heloizą“ w ręku i do tego stopnia uderzony jestem siłą i ścisłością jego opisów, oraz urokiem ich prawdy, że wyrazić tego nie umiem. Meillerie, Clarens, Vevay i zamek Chillonu — oto miejsca, nad któremi rozwodzić się nie będę; cokolwiek bowiem mógłbym o nich powiedzieć, to niczém jest wobec wrażenia, jakie wywierają. Byron w jednym z swych listów.
  21. Dotyczy to owego ustępu w jego „Wyznaniach,“ w którym jest mowa o miłości jego ku hrabinie d’Houdetot (kochance St. Lamberta), oraz jego dalekiéj, każdego rana przedsiębranéj wędrówki gwoli jednego pocałunku, który u Francuzów jest pomiędzy znajomemi formą powitania. Opis uczuć, jakie przy téj sposobności ogarniały Rousseau’a, musi być uważany za najnamiętniejszy, a jednak nieskalany wyraz miłości, jakiego dla obleczenia jéj w słowa kiedykolwiek użyto; pomimo to, prawdziwa potęga uczucia nie da się nigdy dostatecznie opisać; wszak malowidło nie da wystarczającego pojęcia oceanu.
  22. Byron podczas swego pobytu w Szwajcaryi, mieszkał w kampanii Diodali, w wioseczce Coligny. Stoi ona na szczycie stromo spadającéj winnicy; z okien po jednéj stronie cudny widok na Genewę i jezioro; po drugiéj na jezioro. Poeta każdego wieczora przejeżdżał się łodzią po Lemanie i z wrażeń tych przejażdżek powstała powyższa stanca. Jak Byron przepędzał czas, niech za przykład posłużą następujące urywki z dziennika:
    „18 września. Obudzono mnie, wstałem o piątéj. W Vevay przepędziłem dwie godziny. Widok z cmentarza pyszny; na cmentarzu pomnik Ludlowa (królobójcy), pomnik — czarny marmur — napis długi, łaciński, lecz prosty. Przy nim leży Broughton (który Karolowi Stuartowi czytał wyrok śmierci, wydany przez króla Karola); napis grobowy dziwaczny i przesadny. Widziałem dom Ludlowa. Poszliśmy na przechadzkę ku jezioru; słudzy, powozy, wierzchowce — wszystko to przez jakąś pomyłkę pozostawiło nas plantés la. Hobhouse poszedł naprzód i sprowadził je. Przybyliśmy do Klarencyi. Zwróciliśmy ku Chillonowi śród widoków, godnych nie wiem czego; przeszliśmy koło zamku. Spotkaliśmy jakieś towarzystwo angielskie w powozie; jejmość w nim zasnęła — zasnęła śród najbardziéj antynarkotycznych widoków w świecie — pyszna! Po lekkiém i krótkiém śniadaniu, zwiedziliśmy zamek klarencki. Widzieliśmy wszystko to, co było godne widzenia, a potém zeszliśmy do „Bosquet de Julie“ etc. etc.
  23. Patrz notę F.
  24. Burza, o któréj mowa w powyższych wierszach, wydarzyła się 13 czerwca 1816 o północy. Widziałem kilka straszliwszych w akrokeraunijskich górach Chimaryi, lecz ani jednéj piękniejszéj.
  25. Patrz notę G.
  26. Wolter i Gibbon.
  27. Had I not filed my mind (Czyż nie piłowałem wciąż mego umysłu). Byron powołuje się na ustęp z „Macheth“, Akt III; sc. I. If it be so, For Banquo’s issue have I filed my mind.
  28. Rochefoucauld powiada, że w niedoli człowieka jest zawsze coś takiego, co się nawet jego przyjaciołom niepodobać nie może. B.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Gordon Byron i tłumacza: Jan Kasprowicz.