Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XI.

Lecz któż się różą rozkwitłą zachwyca,
Nie chcąc jéj zerwać? Gdy się mu zaśmieje
Przesłodki urok cudownego lica,
Któżby nie uczuł, że się nie starzeje?
Gdy sława w chmurach nad przepaścią sieje
Blask swojéj gwiazdy, któż ku niéj nie skoczy?
Harold raz jeszcze na szałów koleje,
Goniąc w ślad czasu, swe koła zatoczy,
Lecz cel już szlachetniejszy wskazują mu oczy.

XII.

Niebawem uczuł, że jemu przystawać
Wielce jest trudno do téj ludzkiéj trzody,
Z którą nic nie miał wspólnego. Poddawać
Nie umiał myśli pod innych przewody,
Choć od swych myśli cierpiał, gdy był młody,
Nie chciał swéj duszy giąć pod hegemonję
Duchów, z któremi wszczynał żar niezgody:
Dumny samotnik, umiał w własném łonie
Znaléść życie, oddychać, choć nie w ludzkiém gronie.

XIII.

Tam, gdzie gór szczyty, jego przyjaciele,
Jego ojczyzna, gdzie grzmią oceany;
Gdzie błękit niebios swoje blaski ściele,
Tam chciał i umiał bujać: niekiełzany,
Pustynie, lasy, pieczary, bałwany
To jego druhy, a słodszą ich mowa,
Niż dźwięk ojczysty, w książnicach zebrany:
Zapomnieć o nich dusza jest gotowa
Przy dziełach, które w lustrze wód Przyroda snowa.

XIV.

Jak ów Chaldejczyk śledził gwiazd gromady,
Zaludniał byty, jak ich blask, jasnemi;
I wnet zapomniał ziemię i jéj zwady.
I ułomności mieszkańców téj ziemi.
Byłby szczęśliwy, gdyby skrzydły swemi
Mógł się utrzymać w tym locie. Lecz krucha
Glina jest w sporze z skry nieśmiertelnemi;
Zazdrości światła, nie da rwać łańcucha,
Co zdala od niebiosów zakuwa nam ducha.