Przejdź do zawartości

Podróż więźnia etapami do Syberyi/Cześć czwarta/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Agaton Giller
Tytuł Podróż więźnia etapami do Syberyi
Wydawca Księgarnia wysyłkowa Stanisław H. Knaster
Data wyd. 1912
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Poznań – Charlottenburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.

Dziewięć wiorst za Biełowatym, przerzyna równinę dolina małej rzeczki Siendury, za którą znajdują się siedziby Czuwaszów. Rzeczka ta jest linią rozgraniczającą Czeremisyą od Czuwaszyi. —
Czuwasi jak i Czeremisi pochodzą z fińskiego plemienia, a chociaż różnice w ich charakterze i języku są dosyć znaczne, można oba ludy uważać za jeden naród.
W obyczajach i w religii Czuwasi zachowali więcej swojszczyzny niż Czeremisi. Fizjonomie Czuwaszów są surowsze i dziksze, niż ich pobratymców. Ubiór kobiet czuwaskich jest ozdobniejszy i bogatszy niż Czeremisek. Noszą długie, białe płócienne suknie, które na plecach, na piersiach i wzdłuż całego rękawa wyszywają w różne wzory, jak gwiazdy, kropeczki, liście, prostokąty i różne figury, czerwoną bawełną, czasem czarną lub niebieską. Suknia tak wyhaftowana kosztuje dużo pracy, a im bardziej jest pstrą, tem jest piękniejszą. U bioder przewięzuje się szerokim pasem, którego dwa końce są haftowane i frendzlą ozdobione. Od szyi spuszcza się na piersi skórzana tarcza, która bywa różnej wielkości, nigdy przecież całych piersi nie zakrywa; tarcza ta czyli napierśnik wybity jest pieniążkami i świecącemi się blaszkami. Napierśniki takie noszą tylko bogatsze Czuwaszki.
Ubiór głowy jest rozmaity; najczęściej przepaska ujmuje włosy, a od niej spuszcza się na plecy i piersi zasłona z białego płótna, frendzlami zakończona i gęsto wyhaftowana — twarz nią nie jest zakryta. Na głowie noszą manszestrowe czapki wyszyte pieniążkami; latem pospolicie chodzą z odkrytemi głowami. Czapka dziewczyny, z pod której wychyla się warkocz, bywa zgrabniejszą i mniejszą niż czapka mężatki. U uszów zawieszają wielkie, metalowe kolczyki. Noszą także spodnie, onucze i łapcie, a w ogóle ubiór czuwaski nie wiele różni się od czeremiskiego.
Czuwaszki, jak to widziałem w różnych miejscowościach, nie jednakowo się ubierają; w jednej wsi noszą u pasa brzękadła, w innej kutasy; welony różnie układają, krój czapek bywa różny i suknie w niektórych wsiach nie są wyszywane. Pokazuje się z tego, że i tutaj panuje moda, chociaż nikt jej żurnalów nie układa. Ubiór, który opisałem, jest bardzo oryginalny — a chociaż pstrocizna jego Europejczykowi nie podoba się, ma on przecież właściwą sobie piękność. Kobieta w nim zdaleka wygląda jak bukiet rozkwitłych kwiatów. Czuwaszki zdały się mi kształtniejsze i przyjemniejsze niż Czeremiski; włosy ich lśnią się czarnym blaskiem, oczy ciekawe i śmiałe; w rysach spostrzegać się daje nie jedna kropla krwi tatarskiej. Mężczyzni noszą białe koszule, także czerwono na rękawach, u kołnierza, na piersiach i na plecach wyszywane; na te koszule, podobnie jak i kobiety, zimą wkładają krótkie siermięgi z samodziału.
Czuwasi w ogóle są bruneci, lecz zdarzają się między nimi i blondyni; rysy ich byłyby przyjemne, gdyby oczy mieli większe. Wzrost ich średni; w barczystych plecach i rozrosłem ciele widać zdrowe i silne muszkuły: siła jednak moralna ani z oczów, ani z ruchów Czuwasza nie wyziera.
Gościnnością jak Słowianie nie wyróżniają się; widząc ich w domu lub na targu przy kupnie lub sprzedaży, można ich podejrzywać o sknerstwo.
Śpiewają bardzo rzadko, oświaty nie mają żadnej, jak przed wiekami tak i dzisiaj znajdują się na stopniu natury, przygotowawczym dla kultury.
Czuwasi w kazańskiej gubernii zajmują następne powiaty z prawej strony Wołgi: cywilski, czeboksarski i jadryński; z lewej strony Wołgi, mieszkają tylko w czystopolskim powiecie nad Kamą.
Pan Połujański podaje liczbę Czuwaszów kazańskich na 300,000 dusz, a w tej liczbie pogan 2,000. Liczba pogan powinna być znacznie powiększona, bo chociaż wszyscy Czuwasi przez statystykę rządową podawani są za chrześcian, przecież z małym wyjątkiem, wszyscy trzymają się wiary Keremetia.
Prócz kazańskiej gubernii, Czuwasi mieszkają pojedynczemi grupami rozrzuceni i przedzieleni obcymi ludami, w guberniach: orenburskiej, saratowskiej, symbirskiej i penzeńskiej.
Czuwasi jak i Czeremisi niemają własnej historyi i dla tego niemają przyszłości przed sobą. Od wieków byli pod obcymi rządami. Panowali nad nimi Bołgarowie, potem Tatarzy, teraz Moskale; a pod ciągłym wpływem zaborców, mały ten lud powoli przerzedza się i ginie.
Czuwasi mieszkający po prawej stronie Wołgi, zowią siebie Werealiami, a mieszkający po lewej Anatrami, a według Pallasa Chirdijalami. Werealowie tem głównie różnią się od Anatrów, iż noszą czarne, a tamci białe onucze.
Trudnią się rolnictwem i pola ich bujnemi zbożami okrywają się; w lasach mają znaczne pasieki i pszczelnictwo jest jednem z najbardziej ulubionych zatrudnień; chowają przytem dużo bydła i koni, które znajdują pokarm na wybornych łąkach i błoniach nadwołżańskich; ryb dostarcza im Wołga. Łatwość zarobku w Czuwaszyi jest powszechna, tak więc wszystko w tym kraju, przyczynia się do utrzymania zamożności ludu i ukołysania jego ducha w leniwą obojętność. Czuwasz nie ma potrzeby przemyśliwać i szukać sposobów dalekich do zabezpieczenia swojego bytu, bogata bowiem ziemia, bez wielkich zachodów, wszystkim go obdarza. Rozumu swego nie rozwinął, bo potrzeby jego prędko i łatwo zaspakajane, nie zmuszają go do wyjścia za obręb spokojnego życia sielskiego; niema gdzie oświecić się i niema też wyobrażenia o potrzebach czuwaskiej powszechności, których nawet instynktem nie przeczuwa.
Przed kilkunastu laty, około 1842. roku były pomiędzy Czuwaszami rozruchy. Czuwasi nie mają szlachty i panów nad sobą; są oni właścicielami gruntów, które uprawiają, a wliczeni są przez rząd do kategoryi chłopów skarbowych. Rozkaz rządowy, nakazujący Czuwaszom sadzenie kartofli na potrzeby skarbowe, wywołał ów bunt, o którym mówię. Prócz podatków i innych małych powinności, nie byli do niczego więcej zobowiązani, rozkaz zaś sadzenia kartofli narzucał im pańszczyznę i zamieniał ich w poddanych, na których los w dobrach pomieszczyków patrzeli. Dla utrzymania więc swobody i dawnego porządku rzeczy, Czuwasi wbrew carskiemu rozkazowi, niezasadzili ani jednej piędzi ziemi kartoflami. —
W początkach owego kartoflanego buntu, różni czynownicy jak sprawnicy, strapczowie i zasiedatele, zjeżdżali do Czuwaszów i chcieli ochłostaniem kilku gospodarzy, groźbami i strachem stłumić wrzenie i zmusić do sadzenia kartofli. Lecz próżnemi były groźby i straszenia, — opór trwał, aż wreszcie Czuwasi schwycili dębowe pałki i wypłoszyli od siebie pierzchliwych czynowników i wszystkie urzęda. —
Czynownicy drugi raz zjechali do nich, lecz tym razem otoczeni oddziałami kozaków, którzy mieli nie tylko bronić osób czynowniczych, ale jeszcze karać chłostą Czuwaszów. Szczęście było jeszcze na stronie ostatnich — temiż samemi dębowemi pałkami wypędzili od siebie kozaków z czynownikami.
Rząd tymczasem przygotował wojskową na Czuwaszów wyprawę. Oddziały żołnierzy z armatami jak na wojnę, wyruszyły do cichych, dębowych zagród czuwaskich tłumić bunt, który w trwożliwych umysłach najeźdźców moskiewskich obejmował już i sąsiednie ludy i całą wschodnią Moskwę, zamieszkałą przez podbite przez carów narody.
Czuwasi wojsk do wsi swoich nie wpuszczali i spotykali je na drogach i polach uzbrojeni kijami i pałkami. Wojska spotykające przy każdej wsi tak uzbrojonych Czuwaszów, wystrzałami z armat i karabinów torowały sobie drogę. Przerażeni chłopi padali na ziemię, lub też uciekali, tylko małe garstki odważniejszych uderzały na żołnierzy. Krew się lała w bójkach i potyczkach wiejskich, które się zwykle kończyły śmiercią kilku Czuwaszów, zwycięztwem żołnierzy, pojmaniem odważniejszych i zmuszeniem wszystkich do sadzenia kartofli. —
Winnych(?) oddano sądom do ukarania, które wielu z nich kazały obić kijami i rózgami i wysłały do robót katorżnych w Syberyi. Egzekucya zaś wojskowa zniszczyła ich gospodarskie zapasy i zmniejszyła dobry byt kraju — na tem się skończył bunt kartoflany Czuwaszów.
Gdyby Czuwasi byli ludem z samoistnem poczuciem się do narodowego bytu, bunt ten rolniczy mógłby się zamienić w ogólny pożar, przy którego łunie zacząłby się wspaniale dzień ich historycznych urodzin.
W tym także czasie i także z powodu kartofli, chłopi skarbowi, Moskale, w kazańskiej i w permskiej gubernii podobny opór jak Czuwasi, stawili rozkazom rządowym. —
Około tegoż czasu, ale już dla innej przyczyny, były rozruchy włościan na Ukrainie w Chwastowie; a wcześniej nieco wyrżnięcie niektórych panów w symbirskiej gubernii.
Lecz wracajmy do Czuwaszów. W ogóle oni jak i wszystkie ludy fińskiego plemienia, jak to już poprzednio miałem sposobność zauważyć, są nieśpiewne. Liczba czuwaskich pieśni jest bardzo mała. Dzisiaj w drodze, Czuwasz w partyi będący który mnie uczy swojego języka, zaśpiewał na moją prośbę dwie piosneczki. Pierwsza weselna, nieobyczajna, zaczyna się od słów:

«Siabah iza kajabar, kajabar, — Iza kajmazar, kajmabar, kajmabar» a kończy się tonem «yj a jaj! yj a jaj!»

Druga dosyć wdzięczna: «Ajda inge wormana, Sirła hora postiarma. Hora sirła pyłbegech, Eze inge czonbegech. A żak sardza wyrtierem, Asłak hyśnia wyrtierem. Arman czolne siuklesmen, Poja noksi czołderdek.»
Po polsku: «Pójdziemy synowo do lasu, Tam maliny będziemy zbierać, maliny słodziutkie jak dusza twoja synowo! Za stodołą, na płótnie odpoczniesz. Chociaż brzęczą u ciebie pieniądze, chętniejbym kamień młyński poniosła, niżeli z tobą poszła.» Pieśń ta jedna z najpowszechniejszych, jest przecież tylko przerobieniem z moskiewskiej pieśni, śpiewają ją też według moskiewskiej melodyi. — Pieśni oryginalnych niesłyszałem. Rzadko więc śpiewają Czuwasi. Ton w uroczystej chwili wyrwany z jego piersi, podobny jest raczej do głosu trwogi i bolu niż do harmonijnej melodyi. Czuwasi nie mieli nigdy wzniosłych chwil historycznego żywota i pieśń ich więc jest bez życia — nikogo ona nie rozgrzewa, nie zapala i nie unosi w śliczne światy fantazyi. — Ukołysani na płótnie niewoli, niewyszli dotąd z niemowlęctwa: dotąd jeszcze jak wszystkie młodzieńcze narody, nie zatęsknili nad wyraźną a jednak nieoznaczoną, duchową potrzebą, niezapragnęli innego życia — więc też niemają pieśni narodowych. Serce Czuwasza dotąd nie zbuntowało się i nieoburzyło, nie zażądało wyższych rzeczy jak u Słowianina, nie wysyła więc tęsknych tonów do Boga i ludzi; milczy, milczy zawsze nawet w obec Boga, w obec natury. Długa niewola odebrała mu pierwszy ton i krzyk rodzących się narodów. Gdy Słowianin, w modlitwie, przy siewie, w żniwach, w burzy i w pogodzie, na wojnie i obok swej lubej, w wolności i w niewoli, kłóci tonami swego uczucia powietrze i łączy się harmonijnie z uroczystą i nieskończoną przestrzenią natury, Czuwasz zawsze milczy, jak wschodni niewolnik w obec groźnego pana.
Tańców narodowych także Czuwasze niemają; jeżeli tańcują, co się rzadko zdarza, to albo kozackie lub tatarskie tańce. Tatarski taniec jest to kręcenie się w koło drobnym krokiem, przy ciągłem wzruszaniu ramionami całego ciała. Do ślubu jadą z dzwonkami i muzyką, śpiewając wesoło bolejący ton oj! oj! oj! oj! oj! który jest ich jedynie narodowym tonem. Wesela bywają huczne i hulaszcze. Tańce przy odgłosie gęśli, kobzy, bałałajki lub piszczałki długo się przeciągają, ucztę zakrapiają wódką i mocnem piwem, swojego wyrobu, które nieustannie prawie piją.
Dwużeństwo w ich religii jest dozwolone; rozwody także są dozwolone. Obrzęd rozwodu jest bardzo prosty; mąż rozrywa welon, który Czuwaszki pospolicie noszą, na dwie połowy, z tych jedną połowę sobie zostawia, a drugą oddaje żonie, którą z domu wyprawia.
Do dziecięcia nowonarodzonego przywołują jomzę lub wadazima (kapłani), który obmywając wodą niemowlę, nadaje mu imię. Obrządek ten podobny do chrztu, zapewno od chrześcian przyjęli.
Czuwasi wierzą w żywot wieczny, lecz życie zaziemskie pojmują bardzo materyalnie, wyobrażając sobie, iż stan i zatrudnienia zmarłego nawet po śmierci niezmieniają się. Trupa składają w trumnie, kładąc obok niego różne narzędzia, których za życia używał i grzebią w mogiłach. Nad mogiłą stoi słup w ziemię wkopany. Cmentarze ich znajdują się w miejscach od wsi oddalonych; zowią je masar. Cześć dla zmarłych wyrażają w cztery razy do roku obchodzonym dniu zadusznym, to jest na wiosnę, latem, w jesieni i zimą. W te dni krewni zbierają się nad mogiłą, wylewają na nią różne pokarmy i napoje — a część pokarmów sami zjadają. Święto dziadów kończą tańcem i muzyką.
Do Tora Boga dobrego i opiekuna, nie zwykli wznosić modłów, utrzymując, iż on, ponieważ jest dobrym, więc bez błagania i próśb, dobrze ludziom robi; lecz do Keremetia — Boga złego, częste wznoszą modły i prośby o odwrócenie złego, bo on, mówią, wedle natury swojej, złe tylko czynić może, więc modłami trzeba się starać o odwrócenie go od źle czynienia i ubłagać o litość i łaskę. Keremet więc czuwaski jest to Czarny Bóg słowiański, lub też Ariman perski. Jemu poświęcają gaje, budują nad ziemią i pod ziemią świątynie.
Jedną z podziemnych świątyń, tak mi opisywał czciciel Keremetiowy. — W pieczarze ręką ludzką pod niebotycznym lasem wyrobionej, stoi na słupie Keremet w postaci miedzianego cielca. Obok słupa postawiony jest stół, przy którym siedzi Wadazim, keremetiowy kapłan. Wadazim ubrany jest w biały płaszcz w czerwone, czarne i niebieskie pasy; rękawy wązkie zapinają się na guziki, kaptur okrywa jego głowę. Posąg Keremetia i stół Wadazima otoczony jest balustradą.
Pobożni dążą do świątyni podziemnym korytarzem, ubrani w czarne płaszcze kłaniają się posągowi, wymawiając słowa: «Tor sirłah! Toramu sirłah!» (Boże zmiłuj się! Bądź Boże miłościwym) i robią na piersiach znak podobny do krzyża. Z tej modlitwy wnieśćby należało, iż posąg nie jest wyobrażeniem Keremetia, lecz wizerunkiem dobrego Boga — Tora; w tem przekonaniu utwierdza i ta okoliczność, iż nie biją przed posągiem ofiar, jak w gajach Keremetiowi poświęconych. Stanowczo jednak nie mogę rozwiązać wątpliwości, co do charakteru bóstwa w cielcu wyobrażonego, — a tymczasem, opierając się na powadze opowiadającego, muszę go uważać za wyobrażenie Keremetia. Może kto swobodniejszy i szczęśliwszy odemnie, mieszkając między Czuwaszami, zdoła przeniknąć w coraz rzadsze podziemne świątynie i rozstrzygnie niepewność, co do bóstwa w taki sposób czczonego.
Na ścianach i u stropu pieczary, wiszą bogato ozdobione lampy i świeczniki. Powietrze do niej dochodzi przez kanał wyżłobiony w dębie rosnącym nad stropem świątyni. Straż tego kościoła, pilnie strzeże bogactw w nim złożonych i niema litości dla szpiegujących tajemne obrządki ich wiary.
O czuwaskiej mitologii, znajdujemy kilka ciekawych szczegółów w Podróży nad Wołgą przez A. Połujańskiego, z której kilka razy czerpaliśmy wiadomości o Czeremisach i Czuwaszach, i niemi uzupełniamy szczegóły przez nas zebrane.
Pan Połujański wymienia następujące bóstwa czuwaskie: Tor, jest Bogiem stwórcą, bóstwem najwyższem; Tora Amoże jest Matką Boską; Chwiel jest dobroczynnym Bogiem słońca; Chwiel Amoże jest Matką słońca; Asładi jest Bogiem piorunów; Asładi Sozim jest Bogiem błyskawic; Sil jest Bogiem wiatrów; Pilikse jest Bogiem lasów i pomocnikiem Tora; Szaługa Ara jest Bogiem dobrym dróg i podróżnych; Choar jest złośliwym i szkodliwym Bogiem dróg; Esrel jest Bogiem śmierci — przy skonaniu człowieka wyprowadza dusze tyłem głowy; nazwiskiem Kebe oznaczają aniołów, a matkę ich nazwiskiem Kebe Amoże.
Mitologia czuwaska na podobieństwo greckiej przypuszcza małżeństwo bogów, daje im synów i córki.
Keremet jest po Torze najpotężniejszym Bogiem. Jest on negacyą dobrego i światłości; do niego wyłącznie wznoszą modlitwy. Świątynie jego znajdują się w lasach.
Wielu drzewom oddają cześć bóstwa. Mówił mi pobożny Czuwasz, iż pewien czynownik w jego wiosce kazał ściąć stare drzewo poświęcone bóstwu. Na drodze, w powrocie do miasta, bóstwo zemściło się na bezbożnym; Keremet bowiem wlazł w niego, powykrzywiał mu ręce i nogi i odebrał mowę; odtąd żaden czynownik w jego okolicy nie tknął świętych drzew.
Między korzenie wiązów i w dziuple starych drzew, w niedoli i w bólu składają ofiarne pieniądze. Opowiadali mi, iż złodzieje i włóczędzy, dobrze obławiają się u świętych drzew i bez żadnego skrupułu zabierają ofiary zabobonnych Czuwaszów. W gajach Keremetiowych pobożni modlą się zwróceni ku wschodowi; może to jest strona pierwotnej ich ojczyzny. Na stole złożone są noże, sól, chleb i wiadro wody. Ofiarne bydlę przyprowadzają do stołu (konia lub owcę) a jomza (kapłan) grzbiet zwierzęcia dopóty polewa wodą, dopóki ono z zimna nie wstrząśnie się, co jest uważanem za znak, że Keremetiowi jest miłą ofiara. Wówczas zabijają ofiarne zwierzę i mięso jego gotują i zjadają.
W czerwcu przypada święto Siuza; w dzień ten proszą Boga o obfite zbiory, a kości ofiary palą i popiół z nich rozsypują po polach.
Przed każdym uroczystym obrządkiem, Czuwasz myje się i oczyszcza w łaźni i do świątyni przychodzi na czczo. Pallas powiada, że świątynie Keremetia znajdują się zwykle w pięknem miejscu, nad strumykiem w lesie; że są ogrodzone płotem w formie czworoboku, w którym znajduje się troje drzwi. Przez drzwi ze strony północnej wnoszą do gaju świętego wodę, którą kapłan zwykł ofiarę skrapiać; przez drzwi wschodnie wprowadzają bydlę ofiarne; a przez drzwi zachodnie wchodzą ludzie. Obok ostatnich drzwi, znajduje się szopa, w której gotują mięso ofiarne; przy drzwiach zachodnich stoi stół przeznaczony na czyszczenie i ściąganie skóry z bydlęcia, którą na drągach rozwieszają w północno-wschodnim kącie świątyni.
W niektórych miejscowościach, jak n. p. w powiecie ałatyrskim (symbirska gubernia) w samym środku czworoboku świątyni stoi chata; z dachu jej strzela w powietrze długi kij z obrączką, niby minaret, wewnątrz zaś stoją stoły nakryte obrusami, przy których pobożni stojąc, zjadają ofiarne mięso.
Po żniwach obrzęd dziękczynny za pomyślne zbiory, podobny jest uroczystości Siuza, wyżej opisanej; po modlitwach biją ofiary, jedzą chleb z nowego zboża, piją piwo i wódkę i tańczą przy śpiewie i muzyce.
Czuwasi święcą piątek jak Mahometanie, którzy długo nad nimi panowali i w języku jak i w charakterze liczne ślady tego panowania zostawili.
Starcy są przedmiotem powszechnego szacunku; oni, chociaż ich nikt nie naznaczał i nie wybierał są rządzcami osady; oni, dozorują, żeby bogaty żywił ubogiego, z którym razem we wsi mieszka. Ubogi idzie na zarobek lub ze strzelbą do lasu ażeby przynieść zwierzynę dobrodziejom, a tymczasem bogatsi zasiewają mu pola, lub też sprzątają dojrzałe jego łany. Czuwasi uczynni są dla rodaków, lecz dla obcych są niemiłosierni, nieufni i nieuczynni.
Zbrodniarzy i ludzi występnych pomiędzy nimi jest bardzo mało. Kłótnie i bijatyki rzadko wydarzają się. Czuwasz, gdy się chce zemścić na swoim wrogu, wiesza się na jego dziedzińcu, co sprowadza czynowników na śledztwo, to jest największe nieszczęście, jakie spotkać może Czuwasza. Dziwny ten rodzaj zemsty, noszący na sobie cechę niedołęztwa i moralnej słabości Czuwaszów, przytacza Połujański w swej podróży. Obyczaje ich przecież są w ogóle proste i niewinne, chociaż lenistwo i pijaństwo głęboko zakorzeniło się. Język czuwaski jest bardzo ubogi; wyrazów składanych mają bardzo wiele, a przytem jest zanieczyszczony tatarskiemi i moskiewskiemi wyrazami. Samogłoski wymawiają mięko i dźwięczniej niż Tatarzy; o, a, mają ton ścieśniony. Tradycyi o swojem pochodzeniu i wspomnień z przeszłości o ile mogłem wyrozumieć, nie mają żadnych, pamiętają tylko, iż niegdyś rządzili nimi carowie tatarscy z Kazania i obecnie więcej okazują sympatyi ku Tatarom, niż ku Moskalom. Taki jest lud — przez którego ziemię prowadzi droga do Syberyi. Żałuję, iż niemogę przez dłuższy pobyt wszechstronniej zbadać Czuwaszów, którzy, jako lud mający wkrótce zaginąć zasługują na gruntowne studya, których nie jestem w możności uczynić. Nie mogę, chociażbym chciał, zatrzymać się dłużej w jakiemkolwiek miejscu, wiadomości więc moje nie mogą być zupełne. Wyrok pędzi mnie coraz dalej, pokazując jak w panoramie ziemie, miasta, ludy i charaktery. Posuwam się więc dalej w mojej podróży i przechodzę za partyą przez most na rzece Siundurze.
Za Siundurą ziemia pokryta jest ślicznym lasem; ciemne gąszcze, poważne, konarzyste dęby sprzyjają obrzędom czuwaskiej religii — panuje tu uroczysta cisza i przepych zieloności.
Uszliśmy trzy mile. Wieś Nier, w której mamy nocować położoną jest na boku wielkiego traktu; chaty rozrzucone są bez porządku w parowach i wądołach pokrytych przerzedzonym lasem.
Chaty czuwaskie budowane są z belek w mały kwadrat, dachy z desek z daleko wystającemi okapami, pod któremi znajdują się ganki i drzwi, zwykle we wschodniej ścianie chaty umieszczone; okienko małe w blizkości drzwi wyziera na dziedziniec. Nad chatkami wznoszą się rozłożyste lipy, grube i mchem osiwiałym okryte dęby, białe ze spuszczonemi gałęziami brzozy, jabłonie i grusze; a w wąwozach świecą się liście olchowych gajów, drżą listeczki osiny i czernieje mnóstwo krzaków, co jako słabsze i młodsze pokolenie ścielą się do stóp sędziwym starcom, którzy pamiętają nie jedną nawałnicę i widziały nie jedno pokolenie czuwaskie bijące czołem przed ich rozłożystą i wspaniałą koroną.
Tu i owdzie w lesie widnieje polanka lub pólko uprawne zbożem, ozdobione ciężkiemi i złotemi kłosami pszenicy. W innem miejscu, na pochyłości wąwozu, rosną krzaki jagodowe, malina czerwieńsza od ust młodej kobiety, wydęty agrest, porzeczki jak koraliki różańca na szypułkach wiszące, orzechy w twardej skorupie na pięknym krzaku leszczyny ciągną cieńkie gałązki ku ziemi; nad dziewanną zaś, gwoździkami i macierzanką rozesłaną po pagórku, unoszą się roje pszczół i motylów barwistych.
Gdzie się zwrócisz, wszędzie widok nowy, przypominający staroświecką swobodę wsi. Czuwasi idą z pola, jadą ze zbożem a kilka Czuwaszek wiedzione ciekawością, konno podjechały ku nam, podobne do zastępu starożytnych amazonek. Podobieństwo było dla tego uderzające, że na piersiach błyszczały napierśniki jak tarcze, a cera ogorzała, Wydatne rysy i męzka zręczność w kierowaniu koniem, dawały im wojowniczą postawę. Nawiasowo powiedzieć możemy, iż historycy umieszczają amazonki nad Wołgą, a fińskie plemię uważają za Scytów Herodota.
Oficer, pod którego komendę przeszliśmy, trzymał nas przeszło trzy godziny na dworze. Pojedynczo rewidować kazał każdego aresztanta; z największą więc ścisłością przetrząsali żołnierze tłumoczki, zapisywali rzeczy, jakie każdy posiadał, próbowali mocy kajdan i opatrywali ciało każdego, czy czasem pod pachą, pomiędzy palcami lub we włosach nie schował noża, igły, szydła, fajki lub innej zakazanej rzeczy.
Mnie na ostatku w podobny sposób rewidowali, lecz notatek moich podróżnych, zaszytych w szwy płaszcza i w podeszwy butów, nieznaleźli.
W Nierze niema więzienia etapowego, umieścili więc nas w dwóch czuwaskich chatach, zbyt małych i ciasnych, ażeby mogły wygodnie pomieścić dwustu pięćdziesięciu ludzi. Ponieważ mnie ostatniego wpuścili do chaty, nie mogłem spodziewać się dobrego miejsca, lecz Jasiński, który przypadkiem znalazł się w tej samej chacie, łokciami rozparł się i zrobił mi wąziutkie miejsce pod piecem, który z prawej strony drzwi trzecią część izby zajmował.
Chaty Czuwaszów są kurne, dym okrył czarną powłoką ściany i strop; tapczany stały w około ścian, na brudnej zaś i nie umiecionej podłodze, znajdowało się dużo pcheł i śmiecia, na których rad nie rad, musiałem się położyć.
Czuwasi wynosząc się przed nami z izby zabrali z sobą i irich, który w każdym domu znajduje się, jako talizman ochraniający. Irich jest to kawał cyny, przyczepiony do pęka jarzębinowych lub głogowych gałązek, który w domu stoi w kącie, aż do chwili, w której liście zupełnie z niego spadną; wtedy irich wynoszą z uszanowaniem nad brzeg rzeki i rzucają w wodę. Jeżeli jarzębina rośnie obok domu, wtedy na jednej z jej gałązek wieszają cynę, która broni całą chudobę od przystępu złego ducha.
Tylu ludzi natłoczonych w jednej chacie, zgęściło ogromnie jej atmosferę. Wielka parnota, gorąco i wszy zmusiły wszystkich w czasie snu do zrzucenia z siebie nawet koszul, tak więc nadzy, dotykając ciała jeden drugiego, przespaliśmy noc całą. Ja pod piecem nie tylko cierpiałem od gorąca, brudu, wszy, ale i od pcheł, o świcie zaś nie mogłem oczów otworzyć, bo na powiekach, jakaś śmierdząca materya stwardła i zasklepiła je. Rozerwałem przecież powieki i spojrzałem na ciało; największe obrzydzenie wstrząsnęło mną, byłem bowiem całkiem opluty i zasypany popiołem. Nieczułem, jak aresztanci śpiący na tapczanie, pluli na podłogę, bez względu na to, iż ludzie na niej spali; ci zaś, którzy w nocy palili fajki, dobywając z pieca węgli do zapalania, suli popiół na moje ciało. W taki to sposób mści się najazd moskiewski na polskich patryotach, w taki sposób usiłuje w nich zniszczyć godność, złamać charakter i przysposobić na niewolnika.
W chacie mało było wody, nie mogłem więc nawet twarzy dobrze umyć, ledwo spłukałem popiół z siebie a tu już wywołują partyą na dziedziniec. Słyszę brzęk łańcuchów, któremi ręce na drogę krępują i widzę trwogę rekrutów, którzy aby uniknąć krępowania, powciskali się i pochowali pod nizkie tapczany. Aresztantów już zakuli i przyszła kolej na rekrutów; szukają ich wszędzie, — niema; nareszcie podoficer spostrzegł ich pod tapczanami — udawali, że śpią; zawołał żołnierzy, powyciągał ich ztamtąd, wypoliczkował, poszturchał, pobił i skrępował ich razem z aresztantami. Mnie, rzecz niezwykła, kazał oficer tego dnia prowadzić bez kajdan.
Przed wschodem słońca wyszliśmy z Nieru. Powiał świeży wietrzyk i przyniósł balsamy kwiatów na niewidzialnych skrzydłach, — odetchnąłem i poczułem, jak krew w płucach oczyściła się i żywiej zaczęła krążyć w arteryach i żyłach, — powoli ciało moje jędrniało i duch oczyszczał się z wrażeń ucisku.
Słońce zeszło, lecz nie widzimy go na horyzoncie, bo idziemy środkiem dębowego lasu, patrzymy tylko na cudowny blask gorejących i przenikających liście dębowe promieni; na smugi światła lejące się przez gałęzie i korony drzew na ziemię porosłą trawami i kwiatami — i rumianą przejrzystość powietrza, która zawisła nad ziemią, jakby blask duchowej roskoszy. Cały dzień szliśmy przez ten wspaniały las; w kilku jego miejscach znajdują się pólka, a nad niemi brzęczą, śpiewają, szemrzą chmary owadów; gdzie indziej na małej łączce stoją stogi siana jak małe bałwochwalnie na wyspach oceanu, każdy bowiem stóg ma formę wydętej kopuły i ułożony jest na podłodze, opierającej się na nizkich, czterech, wbitych w ziemię palach.
Widząc swobodnie krążących i pracujących Czuwaszów, jakże wzdychałem do wiejskiej swobody? tem droższej i pożądańszej, im trudniejsza jest niewola i trudniejszy powrot do nieścieśnionego życia.
W końcu lasu uczułem ogromne zemdlenie nóg i osłabienie w całem ciele, — nie mogłem iść; muszkuły nabrzękły i zesztywniały; nie mogąc przejść sto kroków, musiałem zapłacić furmanowi znaczną liczbę kopiejek, ażeby mnie dowiózł do kilka wiorst odległego miasta. W tem miejscu, na męża prowadzonego do Syberyi razem z nami, oczekiwała jego żona i starsza córka. Obie kobiety wyszły na jego spotkanie — partya zbliżyła się, aresztant poznał żonę i córkę, wyszedł z szeregu pobrzękując kajdanami i zbliżył się do niewiast. Wtedy córka, w kupieckim sarafanie, z warkoczem puszczonym na plecy, padła przed nim na ziemię i trzy razy uderzyła czołem, potem objęła go za nogi obciążone kajdanami i płacząc ściskała nogi i dłoń zbrodniczego ojca. Rozczulił mnie widok tej sceny; miała ona w sobie wzniosłość, pokorę i dobroć staroświeckiego obyczaju. Piękny jest zaiste widok dziecka nie tracącego miłości do ojca chociaż zbrodnią splamionego. Kontrast zaś dziewiczości, niewinności, cnoty i miłości z zepsuciem, zbrodnią i kajdanami, skojarzony w jeden obrazek, miał w sobie wiele dramatyczności.
Żal mi było biednej żony i jej córki. Niewiedziały o tem, że gdy w sposób tak rozczulający witały ojca rodziny, spoglądała na nie i uśmiechała się siedząc na podwodzie kochanka ich ojca, stara, kulawa, pełna pretensyi aresztantka.
Aresztant, o którym mówię, był dawniej kupcem w Czeboksarach i dosyć zamożnym obywatelem; nieporządne życie i awantury, jakich mógł liczny szereg wymienić, zmusiły miejską dumę (magistrat) do oddania go za karę do wojska. Kupiec poszedł z rekrutami w dalekie strony, a rodzina jego została w mieście. Przez wiele lat niewidzieli się z sobą, aż oto teraz, gdy go pędzą do kopalń syberyjskich, wyszły na jego spotkanie żona i córka i przywitały uczciwie po długiem niewidzeniu. Kupiec w wojskowej służbie nie podobał sobie; ciągła bieda żołnierza dokuczyła mu bardzo — postanowił więc poprawić swój los i do współki z innymi żołnierzami, robił fałszywe pieniądze papierowe, a gdy go jakiś chłop złapał na gorącym uczynku, dla ocalenia siebie i zachowania w tajemnicy występku, zabił chłopa. Zbrodnia wydała się, ekskupiec został ukarany pałkami i wysłany do rot aresztanckich w Sweaborgu, zkąd przeznaczonym został teraz do kopalni w Syberyi.
Z lasu otworzył się obszerny widok na szeroką dolinę Wołgi i na miasto Czeboksar, pod górą rozłożone. Trzynaście cerkwi, podnosi w niem liczne, pomalowane kopuły, migające w promieniach słońca; w koło nich tulą się drewniane domy miasta. Wołga szerokim pasem podchodzi pod same miasto, a na niej kołyszą się barki z rozpiętemi żaglami i dymi parowiec. Za Wołgą ciemnieją nieprzejrzane bory. Czeboksar odległy jest od Nieru cztery mile. Przeszliśmy kilka zabłoconych ulic obok poważnych cerkwi, z których jedna ma dzwonnicę zbudowaną w kształcie pochyłych wież; niewiem, czy pochyliły się w skutek starości i złej budowy, czy też budowniczy chciał naśladować pochyłość pizańskich wież. Zaprowadzili nas do murowanego więzienia i tu odbywamy dniówkę.
W miejscu, gdzie dzisiaj stoi Czeboksar[1], przed wiekami były dwie świątynie czuwaskie i stolica wyższego ich duchowieństwa. Jedna świątynia stała w lesie, tam gdzie dzisiaj soborna cerkiew i przy niej mieszkał kapłan nazywający się Czebak; druga świątynia stała tam, gdzie dzisiaj cerkiew włodzimierskiej pustelni, przy niej mieszkał kapłan Sar. Od tych dwóch jomzów, miasto otrzymało nazwę.
W kilka lat po zdobyciu Kazania i zniszczeniu przez Moskwę niepodległości kazańskiego carstwa, Moskale osiedlając swoimi ludźmi zdobyte ziemie, między innemi miastami założyli w dawnej stolicy Czuwaszów, miasto Czeboksar roku 1556. Gdy święte gaje Czuwaszów wycinali, Bóg tych miejsc, przy huku piorunów, przy odgłosie grzmotów i wyciu wiatrów, opuścił miejsce swojej czci i znikł ze świętych gajów czeboksarskich, gdzie wkrótce powstało moskiewskie miasto, które Czuwasi zowią stolicą Czuwaszyi, miastem nad miastami. «Niema miasta nad Czeboksar miasto» jest między nimi przysłowiem. A przecież jest to niewielkie miasto, mające 5000 mieszkańców i 800 drewnianych domów, wiele błota, handel znaczny, mydlarnie, garbarnie i kilkanaście ładnych cerkwi.
Chociaż Czeboksar nie jest pięknem miastem, podobało się mi bardziej, niż inne moskiewskie miasta, ma albowiem odrębną fizyonomię, ulice i domy nie tak jednostajnie budowane jak gdzie indziej. Pomiędzy zaś moskiewską ludnością, oryginalny ubiór Czuwaszów i ich dobroduszne twarze, zatrzymują wzrok podróżnego.
Za stolicę Czuwaszyi, chyba dla tego uważać trzeba Czeboksar, iż w tem mieście Czuwasi zaspokajają swoje potrzeby; tutaj sprzedają swój miód, belki, płótna, zboże i zwierzynę i tutaj kupują perkaliki, sukna, bawełnę, żelazo i wszystkie narzędzia gospodarcze.
Czuwaszów mieszczan, wcale niemasz w Czeboksarach, lud to bowiem wiejski i życia miejskiego nie cierpi. Ludność miasta składa się z mieszczan, kupców i urzędników Moskali, a Czuwasi stanowią niższą, służebną klasę ludności. Czuwasi więc w ścisłem znaczeniu tego słowa niemają swojej stolicy, a niemają jej jeszcze i dla tego, że niemają życia politycznego, naukowego i przemysłowego, które wymaga koncentracyi. —
Czuwasi nie mają własnej szlachty, ani wykształceńszego od gminu duchowieństwa, niemają też stanu kupieckiego i urzędniczego, w ogóle cały naród składa się z jednego kmiecego stanu, w którym niema ani jednej osoby, coby reprezentowała narodową inteligencyą i zbierała w sobie jak po promieniach wszystkie tętna narodowego serca i pobudzała rodaków swoich do postępu.
Niemając narodowego szlachcica, kapłana i urzędnika, niemają też narodowego historyka, pieśniarza, filozofa i uczonego, niemają patryoty — niemogą więc mieć i narodowej stolicy. — Demokratycznie urządzone w jeden, równy stan społeczeństwo czuwaskie, pozbawione jest narodowej przyszłości dla tego właśnie urządzenia, które z łona jego wyrugowało wszelkie żywioły tarcia, myśli a więc i życia. Równość zupełna demokratyczna okazała się tu jako najsilniejsza podstawa i warunek ciemnoty i stagnacyi, i co zatem idzie, despotycznego a obcego panowania.
Inne miasta, które nazywają czuwaskiemi są: Mamadysz i Łaisz nad Kamą i Tetiusze nad Wołgą.
O osobliwościach Czeboksar mówić nie możemy, bośmy ich wiedzieć nie mogli, a zresztą, i nie słyszeliśmy o żadnych zwiedzenia godnych budynkach lub pamiątkach.
Przystań na Wołdze, na którą patrzę z za krat więzienia, daje miastu wiele ruchu i zajęcia.
Jak Wisła jest matką i panią rzek polskich, Wołga jest matką i panią rzek moskiewskich, Moskale dla tego nazywają ją zdrobniałym i pochlebnym wyrazem «nasza matuszka I rzeczywiście jest ona głównym nerwem i arteryą Moskwy. Kierunek jej na wschód wskazuje naturalne i konieczne parcie na wschód moskiewskiego życia i polityki; wskazuje drogi i strony, przez które to życie toczyć się powinno. Ujście jej w Kaspijskiem, ze wszech stron zamkniętem morzu nosi w sobie charakter historycznego życia Moskwy, zamkniętego w sobie i dla siebie, ściśniętego piaszczystemi brzegami niewoli i nie mającego dróg do serca, wolności i dobra ludzkości. Brzegi Wołgi zamieszkałe przez Moskali, a w średnim i dolnym jej biegu przez Czuwaszów, Czeremisów, Mordwinów, Tatarów, Kałmuków mają zarazem fizyonomię europejską i azyatycką, podobnie jak i cała Moskwa, łączą też Europę z Azyą.
Źródła Wołgi znajdują się w twerskiej gubernii, w powiecie ostaszkowskim, wzniesione 600 stóp nad poziom morza. Wypływa ona z błot, przepływa potem przez kilka jezior, wzmaga się i rozszerza coraz bardziej, aż wreszcie w symbirskiej gubernii ma szerokości od 850 do 1350 sążni, a pod Astrachanem 850 sążni. Spadek ma bardzo powolny; głębokość znaczną, przy Twerze wynosi 34 stóp, przy Niżnym Nowgorodzie 44, a przy Astrachaniu tylko 8 stóp. Brzeg prawy dominuje nad lewym, ztąd też Moskale od najazdu z Azyi, mają nad Wołgą wyborną, obronną linią.
Wysp, piaszczystych ławic, odnóg i zatok latem wysychających, mnóstwo jest na Wołdze. Brzegi w górze rzeki okryte są borami i falują się w długi łańcuch pagórków, dalej ogołocone z roślinności, zamieniają się w końcu w piaszczystą, martwą tablicę stepu.
Kraj, który Wołga i rzeki do niej wpadające ożywia ma 30,500 mil ☐ przestrzeni, a długość Wołgi wynosi 439 mil. Jest to więc najdłuższa i najpotężniejsza z rzek Europy, podobnie jak Moskwa jest największem i najsilniejszem państwem pomiędzy monarchiami Europy.
Powodzie Wołgi są wielkie i niebezpieczne, na trzy mile prawie zalewa nadbrzeżne okolice. Żegluga na Wołdze jest bardzo ożywiona, a wartość towarów po niej spławianych wynosi w przecięciu rocznie 200,000,000 rs.[2]
Ludność nad nią wzmaga się corocznie. Następne miasta gubermialne położone są na jej brzegach: Twer, Jarosław, Kostroma, Niżnynowgorod, Kazań (w blizkości brzegu), Symbirsk, Samara, Saratów i Astrachan.
Starzy Grecy nazywali Wołgę rzekę Ra; Tatarzy nazywają ją Itil i Adel; nazwisko zaś Wołga wzięte jest z czeremiskiego języka i oznacza świętą rzekę. —
Dniówka w Czeboksarze odznaczyła się kilku nieprzyjemnemi dla mnie wypadkami. Z powodu choroby i niemożności odbywania pieszo podróży, prosiłem oficera etapowego, ażeby mnie zostawił w lazarecie. Oczy mnie bolały i od słońca, potu, kurzu gorączkowo zaczerwieniły się; nogi ze skóry pościerałem i krew z nich się lała, wielki jak dłoń wrzód zrobił się mi na prawej nodze i niedozwolił mi stąpnąć bez bólu, przytem znużenie w całem ciele całkiem mnie zwątliło i osłabiło. Sądziłem, że stan taki dostatecznym będzie do umieszczenia mnie w lazarecie, tem bardziej, że w rozkazie Paskiewicza, który ze mną wędrował, powiedzianem było: że jeżeli zachoruję lub osłabnę aż do niemożności odbywania podróży pieszo, wówczas za świadectwem zaufanego rządowi lekarza, pozwolono mnie zostawić w lazarecie, ale kazano postawić nad łóżkiem najsurowszą straż i natychmiast w osobnym raporcie donieść o tem do kancelaryi namiestnika w Warszawie.
Czytając ten rozkaz nie myślałem, iż dla tego był wydany, ażeby mnie w chorobie nie przyjmowano do szpitali, i pozwolono bez pomocy lekarskiej umrzeć. Takie jednak miał znaczenie ten rozkaz; podpisujący go Paskiewicz wiedział, że gdy nakaże donosić sobie o mojej chorobie i zatrzymaniu się w drodze, oficerowie, ażeby uniknąć przykrości i fatygi korespondowania z głównodowodzącym armią, nieprzyjmą mnie do lazaretu i niepozwolą nigdzie odpocząć.
Oficer czeboksarski nawet mówić sobie niepozwalał o zostawieniu mnie w lazarecie. «Umieraj pan sobie jeżeli chcesz», mówił, «ale ja na odpowiedzialność przed Paskiewiczem i na korespondowanie z nim nie chcę się narażać. Podwody także dać nie mogę, bo to do mnie nie należy, rób więc co chcesz ze swoimi ranami i chorobą, ale iść musisz.»
Mnie więc odmówili ratunku lekarskiego i podwody, wówczas gdy aresztanta z Wyborga, którego posyłano do kopalni za zabójstwo, zostawiono w lazarecie bez świadectwa doktora, chociaż był czerstwy i zdrowy.
Aresztant ów z Wyborga jest człowiek młody i przystojny, ma wiele zdrowego rozsądku i nie mało światła, lecz przytem jest bardzo gwałtowny i awanturnik. W Twerze jego i kilku innych złapali przy kartach. Kart na wezwanie dozorcy nie oddał, przywołano więc policmajstra i innych czynowników, których powaga i groźby były również bezskuteczne. W końcu pułkownik żandarmeryi wraz z kilku żandarmami wszedł do numeru w zamiarze poskromienia oporu i ukarania nieposłusznych. Aresztanci z krzykiem otoczyli żandarmów, a aresztant z Wyborga, policzkiem danym pułkownikowi, zmusił go do odwrotu i zaniechania środków przymusowych; wstydził się bowiem pułkownik policzka który otrzymał a niechcąc, ażeby się o nim w mieście dowiedziano, całą sprawę zatarł i aresztantów zostawił przy kartach.
Awantury, kłótnie i bójki aresztantów z żołnierzami i oficerami na etapach bywają bardzo częste, a powód do nich dają zawsze oficerowie lub ich podwładni, przez swoją chciwość i tyranię. Otoż ten sam oficer w Czeboksarach, który tak niemiłosiernie ze mną postąpił, niedawno został także wypoliczkowany przez więźnia politycznego, któremu chciał odebrać srebrny, pamiątkowy kubek, utrzymując, iż rzeczy metalicznych więźniowie stanu, nie mają prawa przy sobie trzymać. Spór wynikły z powodu złodziejstwa oficera, skończył się policzkiem, który oficer zniósł bez żadnej skargi, przywykłym już będąc w carskiej służbie do obelg wszelkiego rodzaju.
W mieście Klinie, położonem pod Moskwą, oficer bardzo długo trzymał partyę aresztantów na dworze przed etapem. Żołnierze bez względu na deszcz ulewny rewidowali ich tłumoczki i rzeczy im zamoczyli; aresztanci niemogąc się doprosić, żeby ich wpuścili pod dach, rzucili się na żołnierzy, pobili ich i weszli do etapu. Tak często chęć dokuczania i surowe a głupie rozporządzenia naczelników, sprowadzają smutne i tragiczne nawet sceny w syberyjskich partyach.
W partyi idącej przed nami, znajduje się szczególniejszy zbrodniarz, którego historyą opowiadano mi dzisiaj. Jest to ubogi Czuchoniec, chciwy szczęścia i wszechwiedzy, a przytem niezmiernie zabobonny i gorącej fantazyi człowiek. Chciał wiedzy i pieniędzy, i chciał zostać czarnoksiężnikiem jak Twardowski. Rozmarzony, słuchał pewnego razu powieści starego bajarza o człowieku, który doszedł do wiedzy czarnoksięztwa, zaprzedawszy duszę swoją djabłu przez dokonanie morderstwa na osobach najbardziej mu ukochanych.
Czuchoniec słuchał z wielką ciekawością powieści i zdawało się mu, że w niej podane mu zostały sposoby i rady dojścia do pożądanego celu. Myślał o nich dniem i nocą a myśląc o jednym ciągle przedmiocie obłąkał się i powziął postanowienie nieszczędzić żadnych ofiar dla zostania bogatym i mądrym. — Ażeby więc wejść w koło czarnoksięzkie, rozgrzany marzeniem wstaje z posłania, chwyta nóż, a wsunąwszy się do izby rodzicielskiej, zamordował własną matkę, ojca, wszystkie siostry i małych braci. Oblany krwią własnej rodziny, nieszczęśliwy szaleniec wpadł w zapał mordowania i wybiegł na ulicę zabijać wszystkich których napotka. Kilka osób zdołało się ratować przed nim ucieczką do kościoła, morderca z roziskrzonem okiem jako wściekła bestya, wpadł do świątyni za niemi, lecz tu został rozbrojonym i oddanym policyi. Sąd skazał go na całe życie do rot aresztanckich w Kronsztadzie, gdzie przez kilka lat siedział przykuty na łańcuchu do ściany — obecnie pędzą go z innymi do Syberyi.
Zaznajomiłem się dzisiaj z Lezgińcem, znajdującym się w naszej partyi, który z rot sweaborskich idzie do kopalni. Jest to człowiek jeszcze młody, bardzo kształtnych rysów. Cerę ma jak marmur bladą, widać, że niewola wyprowadziła z niej rumieniec; oczy czarne a spojrzenie ma głębokie i dumne. Auł, w którym się urodził, należał do liczby upokorzonych przez Moskali osad. Skoro wyrósł na młodzieńca, obmierzło mu gnuśne życie w aule i uciekł do Szamila, który w górach prowadził szeregi wiernych do boju z Moskalami. Nasz Lezginiec w wielu potyczkach mężnie walczył i nie jeden wróg padł pod ciosem jego ręki. Nieszczęście chciało, że w jednej a ostatniej dla niego bitwie, dostał się na placu boju do niewoli moskiewskiej. Moskale odprawili go do twierdzy, a teraz posyłają do Syberyi. Po moskiewsku mało mówi i nie wdaje się w bliższe stosunki z aresztantami. Widocznem jest, że dusza w nim robi i szuka środków ocalenia. Ma on nadzieję umknąć z kopalni, przejść przez całą Azyą i dostać się na Kaukaz do ubóstwionego Szamila. Lezginiec w partyi zna się tylko z trzema Tatarami, idącymi za popełnione morderstwa do Syberyi. Charakter ich tęgi, dzikowaty, podstępny i przebiegły zarazem, zdaje się mu podobać; ma prócz tego dla nich, jako dla mahometan sympatyą.
Przyprowadzili dzisiaj do naszej partyi rekruta Polaka. Historya jego jest następująca. W roku 1848, w czasie wielkopolskiego powstania przeszedł z Królestwa granicę i udał się w Poznańskie, zkąd potem przez Prusaków, tych żandarmów moskiewskich, został oddanym w ręce Moskali. Ci skazali go do wojska, z tym jednak warunkiem, ażeby poprzednio przebył dwa lata w wojskowym, poprawczym oddziale w Kazaniu.
Do tego oddziału karnego posyłają ludzi za patryotyzm, złodziejstwa lub ucieczkę przez sądy do wojska skazanych, tam trzymają ich pod najściślejszym dozorem, używają do ciężkich, skarbowych robót, biją za najdrobniejsze przewinienie i uczą maszerować a przytem wierności niewolniczej carowi.
Przed dwoma tygodniami nasz powstaniec razem z siedmiu innymi rekrutami, także Polakami, uciekł z Kazania, lecz wszyscy, jako ludzie niedoświadczeni, prędko wpadli w ręce moskiewskiej władzy. On, przechodząc przez niegościnną Czuwaszyą, nigdzie nie dostał kawałka suchego chleba, a głodem osłabiony został przez Czuwaszów schwytanym i do Czeboksar odstawionym. Ztąd posyłają go do Kazania, gdzie za dezercyą kijami szarpać mu będą plecy.
Biedny chłopak trwoży się i drży, a nic od kilku dni nie jadłszy, pożera chleb z ogromną żarłocznością. Obawy jego nie są próżne, bo już dla tego samego, że jest Polakiem, będzie surowiej ukarany. Położenie Polaków w Moskwie, w jakimkolwiek charakterze tu się znajdują, jest przykre i wystawione na liczne nieprzyjemności.
Po 1831. roku, jak i teraz, gdzie tylko pożar zniszczy dobytek moskiewski, gmin woła przez policyę podbechtany, że to Polacy podpalili. Kilka lat temu w Kostromie był wielki pożar, gmin przypisał go Polakom i rzucił się na wszystkich czynowników i żołnierzy Polaków, którzy w tem mieście byli na służbie. Gubernator, zdaje się, że Gregorjew, chcąc ich od niechybnej śmierci z rąk szalonego gminu ocalić, wszystkich Polaków zamknął w więzieniu, a pomiędzy nimi doktora, ozdobionego licznemi orderami i zostającego przeszło trzydzieści lat w służbie moskiewskiej, i studenta, który na ferye przyjechał z Moskwy odwiedzić przyjaciela. Przez to uwięzienie i śledztwo przeciwko Polakom prowadzone, lud utwierdził się w podejrzeniu swojem, które ma źródło w widokach policyi, a jest wyrazem niepokoju sumienia moskiewskiego, widzącego we wszystkiem złem, które go spotyka, zemstę polską za zbrodnię rozbioru, jakiej się Moskwa na Polsce dopuściła. Polacy zostali uniewinnieni wszyscy, studentowi jednak niepozwolono kończyć uniwersytetu w Moskwie, lecz go internowano do Kazania, gdzie pod dozorem policyi łaskawie mu kończyć nauki pozwolono. Gregorjew przetranslokowany do Jakucka na gubernatora.
W Dorpacie zawsze niemało mieszka Polaków, uczęszczających do uniwersytetu. Nad nimi rozkazał car z Petersburga mieć tajemny, ale ścisły dozór. Towarzystwo z sześciu Polaków złożone, nawet przy stoliku herbacianym, już budzi policyjne podejrzenia. Gdy dziesięciu Polaków na ulicy lub przed uniwersytetem w gromadkę się zbierze, już się lęka rząd zmowy lub buntu i dał prawo pedelowi ich rozpędzić. Kraftstrom, kurator uniwersytetu dorpackiego, pilnie przestrzegał śmiesznych instrukcyj względem Polaków i często mawiał do nich: «Panowie! Cesarz chciał, żebym był żołnierzem i zostałem żołnierzem! Cesarz chciał, żebym był jenerałem i dobrym, i byłem dobrym jenerałem, teraz cesarz chce, żebym został człowiekiem uczonym i jestem nim panowie! Od was żąda, ażebyście zostali Moskalami i dobrymi czynownikami, i powinniście nimi zostać przestawszy być Polakami! Cesarz tak chce i ja tak chcę!» Szlegel, kurator akademii medycznej w Petersburgu, widząc znaczną liczbę Polaków uczęszczających na medycynę i zanotowawszy, iż ci większe robią od Moskali postępy, rzekł w 1849. roku do profesorów, trapiony owem zwykłem podejrzeniem zbrodniczego sumienia: «Panowie! w ręku Polaków życie będzie Rosyan, jeżeli pozwolimy im uczyć się a nie będziemy przeszkadzać im w doktorskim zawodzie Ograniczył więc liczbę stypendyi dla Polaków, rozkazując oddawać je synom popów i uczniom różnych duchownych seminaryi.
Moskale zazdroszczą Polakom wszystkiego: i urzędu i rozumu i bogactwa. Każda sława polska martwi ich, postępują więc z tymi, co są pomiędzy nimi, w taki sposób, żeby ich poniżyć i dać im poznać, że są gorsi i głupsi od nich. Jak kot z myszą, tak oni z ofiarami swej zbrodni postępują. Plwają, męczą, poniżają i pastwią się w najrozmaitszy sposób.
Gdy usłyszą żołnierzy mówiących po polsku, nie tylko podoficerowie ale i żołnierze prześladują za ten język. Urzędnicy i studenci także są za mowę polską prześladowani. Jenerał gubernator witebski Paweł Ignatjew, który rządzi, jak basza Białorusią, zakazał wszystkim urzędnikom nawet z sobą mówić w kancelaryach po polsku[3]. Zdaje się, jakby za usłyszeniem słowa polskiego Moskalowi przedstawiało się widmo ducha polskiego, zapowiadające mu karę za zbrodnie najazdu i łupieztwa Polski — i w tem to usposobieniu leży powód prześladowania języka naszego.
Mikołaj w ministerstwie wojny, utworzył wydział sekretny, do którego należą awanse i nadzór nad Polakami za sprawy polityczne do wojska zesłanymi. Prócz tego, wydział ten ma tajemny dozór nad wszystkiemi w ogóle Polakami, zostającymi w wojskowej służbie. Oddanie ich pod dozór wypływa z nieufności i niedowierzania Polakom — ile ta nieufność przeszkadza karyery szukającym w awansach i jak ścieśnia swobodę nawet towarzyską Polaków? łatwo zrozumieć.
Postępowanie z wygnańcami politycznemi zesłanymi w szeregi do Moskwy i Syberyi, Mikołaj w roku 1851 obostrzył rozkazem tajemnym, w którym polecił, nieustannie mieć ich na oku i dla tego w koszarach utrzymywać. Rozkazał bacznie śledzić ich stosunki, przeszkadzać i niepozwalać im zaznajamiać się z mieszkańcami i zatrudniać ciągłą służbą. Niepozwolił nosić cywilnego ubioru a prócz książek do nabożeństwa, zabronił im czytania polskich książek. Tym, którzy mają majętnych rodziców, dozwolił rocznie przysyłać pieniędzy najwięcej 300 rs., które dowódzca odebrawszy, zatrzymuje u siebie, a wygnańcowi miesięcznie wręczyć mu wolno, jeżeli zechce, najwięcej 25 r. Z rzeczy, prócz grubych sukien, ordynaryjnego płaszcza i koszuli parcianej nic więcej nie pozwolił żołnierzom wygnańcom z domu przysyłać. Listy do rodziców pozwolił pisywać, ale wprzódy kazał oddawać je pod cenzurę dowodzców, którzy mieli przestrzegać, ażeby w nich nie było «filozoficznych poglądów i poetycznych wyrażeń Formę listów w tym ukazie oznaczył. Miały być pisane tylko po moskiewsku i zawierać wiadomości o zdrowiu, szczęściu, o dobrym bycie, przywiązaniu do cara, broń Boże żadnej skargi, a wreszcie mogły zawierać prośbę o pieniądze.
Ukaz ten jak i wiele innych z powodu przesadzonej i niepodobnej do spełnienia surowości, niezostał w zupełności wykonany, lecz sprawił, że do Polaka każdy ma prawo przyczepić się, że Polaków podejrzywają o wszystko, prześladują i robią nieznośnem ich położenie w Moskwie.
Dniówkę w Czeboksarze zacząłem i skończyłem niepomyślnie. Nieznalazłszy lepszego miejsca, ulokowałem się pod nizkim tapczanem jakby pod łóżkiem, obok mnie Jasiński jak zwykle.
Całą noc naprzeciwko mnie grali w karty Tatarzy i Moskale. Jasiński skuszony ich widokiem, skoro tylko zasnąłem wstał pocichutku z posłania i przysunął się do karciarzy. Z początku przypatrywał się obojętnie grze; potem zaczął sam grać. Fortuna różnie prowadziła jego grę, wygrywał i przegrywał na przemiany, aż w końcu przegrał wszystkie swoje pieniądze. Zapalony i rozegrzany chciał się odegrywać, a nie miał już co stawić na kartę. Na nieszczęście wiedział, że ja w kamizelce miałem ostatnie dwa ruble zaszyte, zły duch podszepnął mu niewdzięczną radę. Przyszedł na swoje posłanie, po cichu wyciągnął mi kamizelkę z pod głowy, rozpruł, pieniądze wyjął i przegrał ostatni fundusz, jaki posiadałem.
Przeniewierzył się mi niewdzięczny; nie mogę sobie darować, że pomimo podejrzenia, jakie we mnie wzbudzał, trzymałem go przy sobie. Po tym wypadku nie zostawało mi nic innego, tylko ze wzgardą odepchnąć go od siebie, co też uczyniłem. Niemając pieniędzy, straciłem nadzieję zrobienia sobie ulgi przez zabranie się na podwodę. Nogi miałem okrwawione, wrzód rwał i dokuczał mi bardzo, za każdym krokiem zdało się mi, iż duszę wyzionę. Wysilałem się ile tylko mogłem, ażeby zdążyć za innymi, bo gdybym został w tyle, kolbami by mnie żołnierze popędzali, a w końcu rózgami sponiewierali, wlokłem więc do ostatka okaleczone nogi i zdrowie moje.
Przechodząc przez niebrukowane ulice miasta, napotykaliśmy tłumy ciekawych i przypatrujących się. Kupcy i tłuste ich żony, chłopi moskiewscy, Czuwasi i Czuwaszki, zalegali boki ulic. Jałmużny zewsząd sypały się w worki aresztantów.
Za miastem rozszerza się bezleśna równina. Grunta na niej czarne, urodzaje jednak tego roku nie najlepsze; uprawa gruntów w tych stronach jest zaniedbaną i mało starań łożą dla podniesienia rolnictwa. Wsie jak czarne plamy tu i owdzie widnieją na wypłowiałej równinie, tuman kurzu jak gęsty obłok posuwa się przed partyą, a aresztanci cieszą się, śmieją i żartują z błazna żołnierza, który w liczbie innych konwojuje partyą. Jest to stary, okryty zmarszczkami człowiek, błaznowanie więc — jego wzbudza nieprzyjemne wrażenie, bo niewłaściwem jest, gdy starość chce być śmieszną na urząd.
Żołnierz udawał, iż nie może znieść nazwiska Pieczurin, a skoro kto wymówił to nazwisko, więc się krzywił po błazeńsku, gniewał, skakał, groził i krzyczał na przezywających, wszyscy więc weselsi, bawiąc się jego grymasami i gniewem, zewsząd krzyczeli «Pieczurin, Pieczurin!» co jeszcze bardziej mniemany gniew jego podnosiło. —
Wyrażenie «pirog kalinowy» wprowadzało go w podobnyż gniew i błazeńską wściekłość, którą się wszyscy niezmiernie bawili. Takie są zabawy podróżne syberyjskich partyj i takie dowcipy żołnierzów. Ochota do błaznowania nie wyczerpała się przez całe 26 wiorst, któreśmy dzisiaj przeszli; ciągłe śmiechy, ciągłe dowcipy i wesołość na chwilę tylko przerwane zostały wypadkiem na popasie. —
Kobiety jak wiadomo idą z tyłu partyi i mężczyznom niedozwalają do nich przystępować; tymczasem rzeczy się inaczej robią; kobiety idą w partyi obok kochanków, na dniówkach schodzą się ze sobą i żołnierze nic przeciw temu nie mają. —
Otóż według zwyczaju chociaż nie według prawa kochankowie na popasie podeszli do swoich ulubionych i rozłożywszy na murawie chustki, siedli pod brzeziną parami i pożywali chléb, mléko, owoce i t. p. Podoficer niebędąc zapłaconym, przypomniał sobie nagle instrukcyą: wpadł między siedzących i nogą porozrzucał i podeptał pokarm, który pożywali, i kazał rozejść się. Aresztanci jakby oparzeni zerwali się na nogi, brzękli kajdanami i stanęli w obronie sponiewieranego chleba; podoficera wypoliczkowali i poszturchali a potem znowuż zasiedli obok ulubionych.
Oficer nie ukarał winnych, albowiem obawiał się większej awantury, żeby więc przygasić budzące się chęci do kłótni i awantury kazał zabębnić hasło pochodu, i ruszyliśmy dalej brzęcząc łańcuchami i kajdanami.
Nogi moje dzisiaj dużo ucierpiały, ciało odarte ze skóry, okrywszy się gryzącym kurzem, zajątrzyło się a ból wreszcie zmusił ostatnie kilka groszy strawnego oddać furmanowi za dowiezienie mnie do półetapu, gdzie niemiałem za co kupić sobie chleba i głodny poszedłem do spoczynku. —
Następnego dnia dozwolono mi jechać podwodą skarbową; okolica, którą przebywaliśmy, jest dosyć miłą, połamana dolinami strumieni i rzeczek. Lasy dębowe znowuż się pokazują i stroją zabrzeża dolin; pola puste, upał dokucza. Owce i kozy pasące się na ścierniskach, zbiły się w kupę, pozwieszały głowy i zemdlone stoją w jednem miejscu, a pastuch w blizkości z twarzą zwróconą do słońca zasnął i nieczuje ukąszeń owadów.
Dalej spocony Czuwasz w jednej koszuli, przerzuca skiby sochą i przysposabia rolę na zimowe zasiewy; przy drodze siedzi kilka starych, niewidomych Czuwaszek, żegnając się wyciągają ku przechodzącym rękę o wsparcie, aresztanci dzielą się z niemi swoją jałmużną.
Przeszedłszy trzy mile, stanęła partya w obszernej wsi Akuzinie, gdzie dla braku etapu kwaterujemy w kilku czuwaskich chatach, uzbrojonych w kraty i rygle: mamy tu dniówkę.
Zdrowie moje przychodzi do lepszego stanu, pomimo dwudniowego głodu; wrzód pękł na nodze i rany zasklepiają się.
Poznałem dzisiaj kilku aresztantów należących do sekty Rzezańców (Skopców) i poetę partyi.
Poeta był mały człowieczek, szczupły, chudy i zniszczony; nos miał długi, ostro zakończony, w oczach czarnych pływały męty zepsutego życia. Nazywał się K., był rodem z wołogodzkiej gubernii a urodził się szlachcicem. Ojciec w młodym wieku oddał go do wojska, po dwóch latach służby zdał egzamin i został oficerem.
Pułk, w którym służył, zajmował w Rydze posterunki; nasz Poeta hulał, pił i pisał wiersze dla kolegów swoich; potem pokochał się w ślicznej, sentymentalnej Niemce i napisał do niej tuzin sonetów, kopę westchnień i nieograniczoną liczbę miłosnych elegij.
Niemka niezrozumiała jego wierszy moskiewskich, ale pojęła mowę pieniędzy, brzęk ich natchnął ją wzajemnością.
Młody oficer i poeta był na szczycie swojego szczęścia, szafował hojnie i marnował pieniądze; nieprzestając hulaszczego życia pożyczał a obdarzał kochankę; niemając wreszcie własnych funduszów, roztrwonił powierzone mu skarbowe sumy.
Koledzy, ażeby uwolnić ulubionego poetę od surowej odpowiedzialności, złożyli się i zapłacili kasie stracone przez niego pieniądze, a K. podał się do dymisyi i otrzymał ją.
Jako człowiek prywatny prowadził także hulaszcze i marnotrawne życie jak i w wojsku, a niemając w końcu za co hulać, wdał się w stosunki z ludźmi obserwowanymi z powodu oszustwa przez policyą, którzy wciągnęli go ze sobą do aresztu. Sąd pozbawił go szlachectwa i posyła na osiedlenie do Syberyi.
Poeta nie narzeka i los swój znosi z rezygnacją. Odarty i goły pisze wiersze na wezwanie i zapłatę aresztantom do ich kochanek. Kochanki czytać nieumieją, lecz poeta sam czytuje wiersze im ofiarowane a one się śmieją, cieszą i powtarzają tłuste dowcipy.
Poeta przeczytał mi kilka wierszy pod tytułem «do Annuszki», «do Maszy», «do Marfy», «do Agrafeny», «do Matrony», «do Agafii» i t. p. Gdy aresztanci chwalą wiersze, poeta skromnie przyjmuje ich pochwały, chociaż w mętnem oku przebija się radość i duma.
Wielomówny poeta zadeklamował mi potem Odę do swobody przez Puszkina, napisaną wówczas, gdy ten największy rosyjski poeta należał do liczby malkontentów i konspiratorów moskiewskich. Oto jej początek:

« Biegi, sokrojsia od oczej
Cytera słabaja carica!
Gdie ty? gdie ty groza carej?
Swobody gordaja piewica!
Sorwi z gławy mojej wienok
Razbiej śnieżennoju liru,
Choczu ja «wolnost’» grianut’ miru
Na «tronie» porazit’ porok!»

Deklamował głosem patetycznym, czystym i uwielbiał Puszkina, dodając arcyskromnie, iż on jest wierszokletą, rymarzem, jednem słowem, niczem w porównaniu z Puszkinem.
Druga moja znajomość z Rzezańcami jest nie mniej jak pierwsza ciekawą. Ludzie ci wybledli, bez zarostu, mówią głosem cieńkim, pustym jakby przez garnek przechodził; wszyscy mają dużo pieniędzy i żyją z sobą w jednej gromadzie.
Obdarzeni niezwykłą ciekawością, chętnie wsłuchiwali się w opowiadania religijne i historyczne. Cieszyli się, słysząc o przegranych bitwach w Krymie, i przez swoje rozmowy rozsiewali w całej partyi niezadowolnienie religijne i polityczne.
Ze wszystkich sekt moskiewskich sekta Rzezańców jest najszkodliwszą dla państwa, albowiem zmniejsza ludność tak potrzebną na pustych i obszernych przestrzeniach Moskwy i bardzo rozszerzyła się między gminem i kozakami.
Każdy przystępujący do tej sekty pozbawia się dobrowolnie organów rodzajnych, ztąd też taka woskowa bladość w ich cerze, brak zarostu, miękkość w głosie i brak cielesnych namiętności.
Opierają się w dowodzeniach potrzeby swojej sekty na wyrazach Chrystusa, że jeżeli gorszy człowieka jaki członek, więc lepiej jest, żeby go odciął i precz odrzucił — a ponieważ płciowe pociągi są główną według ich mniemania przyczyną grzechu i złego pomiędzy ludźmi, ażeby więc zostać doskonałymi i dostąpić zbawienia, pozbawiają się części rodzajnych, które wyrzynają; a dalej żeby i innych namiętności nie obudzać w sobie nie jedzą mięsa, nie piją wódki nie palą tytoniu, do czego wszystkiego zresztą smak tracą. Żywią się mlecznemi i roślinnemi pokarmami. — Księży prawosławnych i rządu nie cierpią, z obcymi podejrzliwi i nieufni; z sobą żyją w najściślejszem braterstwie. Jeżeli przemieszkują w znaczniejszej liczbie, panuje pomiędzy nimi zupełny komunizm.
Dziwna rzecz, że przy usposobieniu do komunistycznego życia każdy Rzezaniec (Skopiec) jest w najwyższym stopniu chciwym i sknerą. Każdy z nich z handlu lub pieniędzy dużo zarabia i pieniądze chowa i dusi. Chciwość jest ich jedyną namiętnością i tem silniejsza i większa, że jest jedyną.
Rzezańcy poznają się po znakach, każdemu do tej sekty należącemu znajomych, a poznawszy się, bratają się wzajemnie — jeżeli tego jest potrzeba wspierają i wspólnie używają.
I kobiety należą do tej sekty. Znakiem wstąpienia do niej dla kobiet jest pozbawienie siebie brodawek piersiowych, co ma zupełnie uwalniać je od cielesnych namiętności.
Rzezańcy po całej Moskwie są rozrzuceni w znacznej liczbie. Rząd ich gorliwie prześladuje, wygania na Kaukaz lub do Syberyi.
Pomimo prześladowania, liczba ich przecież powoli zwiększa się a przezto pomnaża się liczba nieudolnych fanatyków, którzy żadnej w ogóle korzyści społeczeństwu przynieść niemogą.
Skopcy mają jeszcze wiele skłonności do ponurej tyranii, okrucieństwa i grabieży, której zresztą rzadko pozbywa się Moskal.
Nawet wykształcony i światły Moskal, pełen uprzejmości poloru towarzyskiego i liberał do tego, chowa pod tym płaszczem skłonność do tyranii. —
Z Akuzina do Tiurlemy pozwolił mi oficer jechać, usadowiwszy się więc na workach wysoko ułożonych, jechałem powolutku puściwszy cugle fantazyi.
Listeczki już żółkną (28. sierpnia) na brzezinie i swym szelestem zwiastują zbliżającą się jesień. — Roboty też w polu coraz bardziej ogałacają ziemię z zielonej szaty życia, odchylają i obnażają jej łono, jak chciwe syny łono matki ojczyzny.
Już widzę ponure dnie, słyszę świsty i martwe szelesty; przypatruję się słocie i burzy, która zszarga i zniszczy zupełnie roślinność i jakby konania smutek rozszerzy w naturze.
Lecz nic nie skona i nie zniknie, bo Bóg zarodki nowego życia uchował w ziemi jak w sercu i ochroni je białym śniegiem niby ciepłem i świętem uczuciem.
Wicher silnie podmuchiwa, chłodzi powietrze i rozwiewa białą chustkę Czuwaszki, która według mody tamecznej okolicy owiązawszy chustką głowę, dwa jej końce w koło równemi frendzlami puszcza na czoło. Ozdobne frendzle bujają nad głową, a bogaty napierśnik jak wahadło zegara kołysze się na piersi. Czuwasz, co obok niej idzie, na każdem ramieniu białej koszuli ma po dwie czerwone gwiazdy a na plecach symboliczne figury wyhaftowane.
Chciałem zabawić się odgadywaniem znaczenia tych figur — roić i domyślać się tam, gdzie może niema nic do odgadnienia; gdy do wozu, na którym siedziałem, podeszła żydówka brzemienna i prosiła mnie, ażebym podał jej rękę i wciągnął nawóz. Jest to druga żydówka w naszej partyi, ale z pierwszą, o której już mówiłem, niema żadnych stosunków.
Podałem jej rękę i posadziłem obok siebie; — podziękowała mi po polsku i rozpoczęła rozmowę w tym tyle ukochanym języku, a dobrze mówiła po polsku.
Z tej rozmowy dowiedziałem się, iż ona udaje się dobrowolnie za mężem do Syberyi, którego za kontrabandę posyłają na osiedlenie, — że mąż jej znajduje się w partyi przykuty do łańcucha, i że mieszkali dawniej pod Modlinem w Nowymdworze.
«Gdybyś pan dawniej mnie widział, niepowiedziałbyś, że ja jestem tasama — o! trudno mnie poznać w takim stanie. Jak się to wszystko w krótkim czasie przemieniło? mieszkaliśmy porządnie, kanapy miałam adamaszkiem obite, firanki białe z czerwonemi kutasami wisiały w oknach, stoły politurowane a czysto wszystko było i piękne, że i hrabia mógłby mieszkać w naszej stancyi. Dobrze nam się wiodło i mieliśmy dużo pieniędzy; to też bywało, jak się ubiorę i wezmę na czoło perłową przepaskę z brylantem a spinkę złotą na piersi, to się aż słońce radowało, gdym szła do bóżnicy; a teraz, patrz pan, ta suknia odarta, armiak (płaszcz) aresztancki z literą na plecach, to moje ubranie — pieniędzy nie mamy i szczęście nasze skończyło się.
«O! nie tak nam w Polsce było — tam wszystko inaczej i ludzie lepsi, ładniejsi i zarobić i kupić wszystko można; — nie patrzą tam na nas jak na zbójców i nie śmieją się z naszej wiary jak w tej Moskwie.»
Szeroko biedna rozwodziła swoje żale i wierzyłem jej, boć porównywała szczęście w Polsce z nieszczęściem w Moskwie, dolę z niedolą i musiała żałować przeszłości i musiała tęsknić za gościnnym krajem, który wychował cały jej naród i do braterstwa go dopuścił.
Długo mówiłem z poczciwą żydówką, a miło było jej słuchać, bo dobrze po polsku wyrażała się i według swego stanowiska i kobiecego pojęcia bardzo trafnie porównywała Polskę z Moskwą.
W wąwoziku pokazała się wreszcie wieś Tiurlema, odległa od Akuzina wiorst 29 — zajechaliśmy przed etap, zsadziłem z wózka poczciwą żydówkę i sam udałem się za kraty.





  1. Czeboksar położony jest pod 56° 9' s. p. a 64° 55' dł. j.
  2. Wołga puszcza 10. kwietnia (v. s) koło Kazania, zamarza 8. października, pod lodem bywa 153 dni na rok.
  3. Ignatjew ten został później jenerał-gubernatorem Petersburga, gdzie urzędował z powszechnem także niezadowoleniem. Wyzywał i bił kupców i t. p. Syn jego będąc posłem w Pekinie, namówił Chińczyków do strzelania na statki, które wiozły poselstwo francuzkie i angielskie, co jak wiadomo wywołało wojnę Francyi i Anglii z Chinami.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agaton Giller.