Przejdź do zawartości

La San Felice/Tom II/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Generał baron Karol Mack.

Wywołujący to ogólne zdumienie, był mężczyzna od 45 do 4G lat mający, wysoki, blondyn, blady, ubrany w mundur austrjacki z oznakami jeneralskiemi; miedzy innemi orderami ozdobiony orderem Marji-Teressy i św. Januarjusza.
— Najjaśniejszy Panie, powiedziała królowa, mam zaszczyt przedstawić Waszej Królewskiej Mości barona Karola Mack, którego przed chwilą zamianowałeś dowódcą swojej armii.
— Ah! jenerał, powiedział król spoglądając z niejakim zadziwieniem na order św. Januarjusza, bo nie przypominał sobie żeby mu go dał, cieszę się tą znajomością. — I spojrzał znacząco na Ruffa, co miało znaczyć: Uważaj, baczność!
Mack nizko się skłonił, i zapewne chciał coś odpowiedzieć na grzeczność króla, kiedy odezwała się królowa:
— Najjaśniejszy Panie, sądziłam iż nie powinniśmy oczekiwać przybycia barona do Neapolu, aby mu dać oznakę twej dla niego łaski, i nim opuścił Wiedeń, przesłałam mu na ręce twego ambasadora order św Januarjusza.
— Ja zaś Najjaśniejszy Panie, powiedział baron z uniesieniem zbyt teatralnem, żeby miało być prawdziwem, przepełniony wdzięcznością za łaski Waszej Królewskiej Mości, przybywam z szybkością błyskawicy, aby mu powiedzieć: Najjaśniejszy Panie ta szpada do ciebie należy.
Mack wydobył szpadę z pochwy, król odsunął się z fotelem. Tak jak Jakób I-szy nie lubił widoku żelaza.
Mack mówił dalej:
— Ta broń należy do ciebie Panie i Jej Królewskiej Mości, królowej, nie spocznie ona spokojnie w pochwie dokąd nie powali tej podłej Rzeczypospolitej francuskiej, będącej zaprzeczeniem ludzkości i hańbą Europy. Czy przyjmujesz moją przysięgę Najjaśniejszy Panie? ciągnął dalej Mack prawie łamiąc zgięciem szpadę.
Król z natury nie mając skłonności do ruchów dramatycznych, swoim zdrowym rozsądkiem widział całą śmieszność poruszenia jenerała Mack, i z zwykłym swoim ponurym wejrzeniem, mruknął w języku gminu neapolitańskiego, którego wiedział że nie urodzony u stóp Wezuwjusza nie mógł zrozumieć, ten jedyny wyraz.
Cenza!
Pragnęlibyśmy wytłumaczyć ten rodzaj przekleństwa wychodzącego z ust króla Ferdynanda, ale w obcych językach niema nań odpowiedniego wyrażenia. Musimy więc poprzestać na objaśnieniu, że jest to wyraz pośredni między głupcem.
Mack w samej rzeczy nie zrozumiał. Oczekiwał on ze szpadą w ręku, aby król przyjął jego przysięgę i odwracając się zaambarasowany do królowej:
— Sądzę, powiedział, że Jego Królewska Mość raczył mówić do mnie.
— Jego Królewska Mość, odrzekła królowa niezmięszana; tym jedynym wyrazem pełnym znaczenia, wynurzył ci swoją wdzięczność.
Mack skłonił się, schował majestatycznie szpadę do pochwy, a król spoglądał nań z drwiącą dobrodusznością.
— A teraz, mówił król, wprowadzony na ulubioną sobie drogę szyderstwa, spodziewam się że mój kochany siostrzeniec przysyłając mi jednego z najlepszych swoich jenerałów, dla obalenia tej niegodnej Rzeczypospolitej francuzkiej, przysłał mi zarazem plan wojenny, ułożony przez rzeszę niemiecką.
Pytanie to uczynione z doskonale udaną naiwnością, było nowem szyderstwem; rada rzeszy niemieckiej uchwaliła plany wojny z 96 i 97 r. Plany przy wykonaniu których, generałowie Austryaccy, nawet sam arcyksiążę Karol, zostali pobici.
— Nie, Najjaśniejszy Panie odpowiedział Mack, prosiłem mego dostojnego Pana cesarza Austryackiego, aby w tej kwestji zostawił swobodę działania.
— I zapewne zgodził się na twą prośbę?
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— I niewątpliwie zajmiesz się tem niezwłocznie? wszak prawda kochany generale, bo przyznaję iż niecierpliwie oczekuję poznania twego planu.
— To już zrobione, powiedział Mack, tonem człowieka zupełnie z siebie zadowolnionego.
— Ah! zawołał Ferdynand, wpadając w dobry humor jak zwykle gdy mu się zdarzała sposobność wyszydzenia kogoś, — ah! słyszycie panowie. Zanim jeszcze obywatel Garat wypowiedział nam wojnę w imieniu tej niegodnej Rzeczypospolitej, ta już dzięki geniuszowi naszego głównego dowódzcy została pobitą. Prawdziwie, Bóg i św. Januarjusz opiekują się nami. Dziękuję ci kochany generale, dziękuję.
Mack napuszony dumą, komplimentem króla który wziął za prawdę, skłonił się.
— Co za nieszczęście, zawołał tenże, że nie mamy mapy naszego państwa i państwa Rzymskiego, aby na niej śledzić działania generała. Mówią że obywatel Bonaparte, ma w swoim gabinecie na ulicy Chantereine w Paryżu, wielką mapę, na której naprzód oznacza swoim sekretarzom i adjutantom punkta, na których pobije generałów austrjackich, Baron byłby nam naprzekor wskazał punkta, gdzie pobije generałów francuskich. Każę zrobić dla ministerstwa wojny i oddać do rozporządzenia ją baronowi Mack, kartę podobną do karty Bonapartego. Czy słyszysz Ariola?
— Nie trzeba tyle zachodów Najjaśniejszy Panie, mam doskonałą.
— Czy tak dobrą jak obywatela Bonaparte? zapytał król.
— Tak sądzę, odpowiedział Mack z miną zadowoloną.
— Gdzież ona jest, gdzież ona generale? Umieram z ciekawości zobaczenia karty na której przed bitwą pobija się nieprzyjaciela.
Mack wydał rozkaz woźnemu, aby przyniósł jego tekę, pozostawioną w sąsiednim pokoju.
Królowa znając swego dostojnego małżonka, nie dała się uwieść udanym komplimentom, mówionym jej protegowanemu, a obawiając się aby ten nie spostrzegł że służy za przedmiot szyderstwa królowi, zwróciła uwagę, że może to nie jest stosowna chwila, zajmowania się tym szczegółem. Ale Mack niechcąc tracić zręczności, popisania się swoją nauką strategiczną w obec trzech lub czterech generałów, ukłonił się w sposób nalegający i królowa ustąpiła.
Woźny przyniósł wielką tekę. Na jednej stronie były wyzłocone herby Austrji, na drugiej nazwisko i tytuły generała Mack.
Wydobył wielką mapę Państwa rzymskiego ze wszystkiemi granicami i rozłożył ją na stole radnym.
— Baczność mój panie ministrze wojny, baczność panowie generałowie, powiedział król. Nie traćmy jednego słowa z tego co nam powie baron. Mów baronie, słuchamy cię.
Oficerowie z żywą ciekawością zbliżyli się do stołu. Baron Mack w tej epoce, niewiadomo dotąd z jakich powodów, miał opinję jednego z najpierwszych strategików.
Królowa przeciwnie, nie chcąc być obecną temu co uważała za mistyfikację ze strony króla, usunęła się na stronę.
— Jakto pani, powiedział król, w chwili kiedy baron decyduje się powiedzieć nam gdzie pobije republikanów, pani się oddalasz!
— Nie rozumiem strategii; odpowiedziała sucho królowa, a może, ciągnęła dalej wskazując na kardynała Buffo, zabrałabym miejsce komuś lepiej się na tem znającemu.
I zbliżywszy się do okna, zaczęła w nie palcami uderzać.
W tej samej chwili, jak gdyby to było sygnałem, rozległ się głos drugiej pobudki.
Król stanął jak gdyby nogi wrosły mu w mozajkę, stanowiącą podłogę w pokoju. Jego twarz wykrzywiła się, uczucie gniewu zastąpiło udawaną dobroduszność dotąd na niej się malującą.
— Ah! ależ doprawdy albo oni zwarjowali, albo też mnie chcą do szaleństwa doprowadzić. Akurat w obecnej chwili chodzi o ściganie jelenia lub dzika, kiedy właśnie ścigamy Rzeczpospolitą. Potem przyskakując do okna z jeszcze większą niż poprzednio gwałtownością:
— Czyż nareszcie zamilkniesz gburze, zawołał: nie pojmuję dla czego nie pobiegnę aby cię zdusić memi własnemi rękami.
— Oh! Najjaśniejszy Panie, powiedział Mack, byłby to zbyt wielki dla niego zaszczyt.
— Tak sądzisz baronie? odrzekł król powracając do dobrego humoru. Pozostawmy go więc przy życiu i zajmijmy się wyłącznie wytępieniem Francuzów. Zobaczmy twój plan generale, zobaczmy go.
I zamknął okno daleko spokojniej aniżeli można było spodziewać po rozpaczliwem usposobieniu, w jakie go wprowadził odgłos rogu, a z którego szczęśliwie, jakby cudem, wyprowadziło go błache pochlebstwo generała Macka.
— Patrzcie panowie, mówił Mack, tonem profesora wykładającego dzieciom: nasze 60,000 ludzi podzielemy na cztery lub pięć oddziałów i temi obsaczemy drogę od Gaety do Aquila.
— Pan wiesz że mamy 65,000 ludzi, powiedział król, działaj więc swobodnie.
— Ja potrzebuję tylko 60,000 Najjaśniejszy Panie, powiedział Mack; moje kombinacje na tej cyfrze się opierają i gdyby Wasza Królewska Mość miała nawet 100,000 nie wziąłbym jednego dobosza więcej; zresztą wiem z pewnością że siły Francuzów składają się z 10,000 ludzi.
— W takim razie, powiedział król, będzie nas sześciu na jednego, to mnie uspokaja. W kampanii z 96 na 97 rok, żołnierzy mego siostrzeńca było tylko dwóch na jednego, i dla tego obywatel Bonaparte pobił ich.
— Mnie tam nie było, Najjaśniejszy Panie, odpowiedział Mack z zarozumiałym uśmiechem.
— To prawda odrzekł król prostodusznie. Był tam tylko Baulieu, Wurmser, Alvinzi i książę Karol.
— Najjaśniejszy Panie, Najjaśniejszy Panie! szepnęła królowa ciągnąc Ferdynanda za połę myśliwskiego kaftana.
— Nie lękaj się, powiedział król, wiem z kim mam do czynienia i ile mogę sobie z nim pozwolić.
— Mówiłem więc, ciągnął dalej Mack, że prawie 20, 000 wojska jest w San Germano, a inne 4,000 stoją obozem w Tronto, Sessa, Taglicozzo i Aquila. 10,000 ludzi przechodzi Tronto, wypędza garnizon francuzki z Ascoli, opanowywa je i posuwa się do Fermo drogę Emiljańską. 4,000 ludzie wyjdzie z Aquila, zajmuje Rieti i kieruje się na Temi, 5 albo 6,000 wychodzi z Tagliacozzo do Tivoli dla robienia wycieczek do Sabiny, 8,000 wychodzi z obozu Sessa i przez Apeniny dostaje się do państwa Rzymskiego. Nakoniec 6,000 wsiada na okręta, wylądowywa w Liworno i przecina drogę ucieczki Francuzom i ci oddalają się przez Peruggia.
— Kto się oddala przez Peruggia... Generał Mack, nie mówi nam właściwie jak obywatel Bonaparte gdzie pobije nieprzyjaciela, ale którędy ten oddali się.
— Zaraz to nastąpi Najj. panie.
— A więc dobrze, powiedział król zdający się znajdować tyle upodobania w wojnie ile go miał w polowaniu.
— Z Waszą Królewską Mością i z 20 lub z 25,000 ludzi jadę z San Germano.
— Jedziesz z San Germano ze mną?
— Idę na Rzym.
— Zawsze ze mną?
— Wychodzę drogami na Ceperano i Frosino.
— Złe drogi generale, znam je, wywróciłem tam.
— Nieprzyjaciel opuszcza Rzym.
— Jesteś tego pewnym?
— Rzym nie jest miejscem obronnem.
— I cóż robi przyjaciel opuściwszy Rzym?
— Udaje się do Civita Castelane będącego miejscem obronnem.
— Ah! ah! i ty rozumie się zostawiasz go tam.
— Nie, atakuję i pobijam.
— Bardzo dobrze. Ale jeżelibyś przypadkiem nie pobił go?
— Najjaśniejszy Panie, powiedział Mack kładąc rękę na piersi i kłaniając się królowi; jeżeli mam zaszczyt powiedzieć Waszej Królewskiej Mości że go pobiję, to tak jak gdyby już był pobity.
— Więc wszystko idzie dobrze?
— Czy Wasza Królewska Mość ma co do zarzucenia mojemu planowi?
— Nie; jest tylko jeden punkt na którym powinniśmy się zgodzić.
— Jaki, Najjaśniejszy Panie?
— Mówisz w swoim planie że z San Germano wyjeżdżasz ze mną?
— Tak, Najjaśniejszy Panie?
— Więc ja należę do wojny?
— Bezwątpienia.
— Pierwsze to od ciebie słyszę. I jakiż stopień
dajesz mi w swojej armii? wszakże nie jest niedelikatnością zapytać o to?
— Najwyższe dowództwo, Najjaśniejszy Panie, Będę szczęśliwym i dumnym mogąc być posłusznym rozkazom Waszej Królewskiej Mości.
— Najwyższe dowództwo! — hm
— Czy Wasza Królewska Mość odmawia? — Zrobiono mi jednak nadzieję...
— Kto taki?
— Jej Królewska Mość, królowa!
— Jej królewska Mość królowa jest zbyt dobrą, ale Jej Królewska Mość królowa w swej wysokiej opinii jaką zawsze miała o mnie, a która w tym wypadku się okazuje, zapomina że nie jestem człowiekiem wojennym. Dla mnie najwyższe dowództwo, ciągnął dalej król, czyż San Nicandro wychował mnie na Aleksandra lub Anibala? Czy byłem w szkole Brienne jak obywatel Bonaparte? Czy czytałem Polybiusza? Czy czytałem komentarze Cezara? Czy czytałem kawalera Folard, Montecuculli, marszałka Saxe jak twój brat książę Karol? Czyż nakoniec czytałem wszystko co trzeba czytać aby być podług zasad pobitym? Czyż kiedykolwiek dowodziłem czem prócz moimi Liparjotami?
— Najjaśniejszy Panie, odrzekł Mack, potomek Heryka IV i wnuk Ludwika XIV nie ucząc się umie to wszystko.
— Mój kochany generale, powiedział król, gadaj to głupcowi ale nie mnie, co jestem tylko bydlęciem.
— O! Najjaśniejszy Panie, wykrzyknął Mack, zdziwiony odpowiedzią króla malującą tak szczerze opinią o sobie samym. Mack czekał król drapał się w ucho. — A potem, spytał Mack, widząc że to co król miał do powiedzenia, nie zupełnie było powiedzianem.
Ferdynand zdawał się namyślać.
— Jedną z głównych zalet generała, jest być odważnym, wszak prawda?
— Niezaprzeczenie.
— Więc ty baronie jesteś odważnym?
— Najjaśniejszy Panie!
— Jesteś pewnym swojej odwagi?
— Oh!
— A więc ja, ja mojej nie jestem pewnym.
Królowa zaczerwieniła się, Mack z podziwieniem patrzył na króla. Ministrowie i radzcy znając usposobienie cyniczne króla, uśmiechali się; nic ich nie dziwiło cokolwiek mogło pochodzić od tej szczególnej indywidualności, zowiącej się Ferdynandem.
— Wreszcie, ciągnął dalej król, może się mylę i może jestem odważny nie domyślając się tego, zobaczemy. — Potem obracając się do swoich radzców, ministrów i generałów: — Panowie, powiedział, czy słyszeliście plan kampanii barona?
Wszyscy ukłonili się na znak że tak.
— I ty uznajesz go Ariola?
— Tak, Najjaśniejszy Panie, odpowiedział minister wojny.
— Ty uznajesz także Pignatelli?
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— I ty Colli?
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— I ty Parisi?
— Tak Najjaśniejszy Panie.
Potem odwracając się do kardynała trzymającego się przez cały czas posiedzenia na uboczu.
— A ty Ruffo zapytał.
Kardynał milczał.
Mack uznanie wszystkich, przyjmował z uśmiechem, spojrzał więc zadziwiony na tego sługę kościoła, nie spieszącego uznawać tak jak inni.
— Może, powiedziała królowa, pan kardynał lepszy plan przygotował?
— Nie, Najjaśniejsza Pani, odrzekł kardynał niezmięszany, bo nie wiedziałem że wojna jest tak nagląca, zresztą nikt o moje zdanie nie pytał.
— Jeżeli Wasza Eminencja, powiedział Mack drwiąco, ma co do zarzucenia memu planowi, słucham tych zarzutów.
— Nie odważyłbym się objawić moich opinii bez pozwolenia Waszej Ekscellencji, odrzekł nadzwyczaj grzecznie Ruffo; ale ponieważ Wasza Ekscellencja upoważnia mnie...
— Oh! mów, mów, Eminencjo, powiedział Mack śmiejąc się.
— Jeżeli dobrze zrozumiałem kombinacje Waszej Ekscellencji, powiedział Ruffo, oto cel jaki sobie zakłada w planie wojennym, jaki raczyła nam przedstawić.
— Zobaczmy mój cel, powiedział Mack, sądząc że on teraz znalazł kogoś do przedrwiwania.
— Tak, zobaczmy, rzekł Ferdynand przyznając z góry zwycięztwo kardynałowi, choćby dla tego że go królowa nienawidziła.
Królowa niecierpliwie uderzała nogą o podłogę. Kardynał widział to poruszenie, ale nie zwracał na niego uwagi; znał nieprzychylne dla siebie uczucia królowej, ale mało go one interesowały, ciągnął więc dalej spokojnie.
— Wasza Ekscellencja wyciągając linię, spodziewa się, dzięki swym wysokim zdolnościom matematycznym, przebyć granice Rzeczypospolitej francuzkiej, otoczyć ją, wepchnąć oddziały jedne na drugie, rzucić pomiędzy nie przestrach, a że odwrót przez Toskanię będzie im przecięty, zniszczyć je, lub wziąść do niewoli.
— Gdybym wypowiedział myśl moją, nie mogłaby być lepiej pojętą, zawołał Mack zachwycony. Od pierwszego do ostatniego wezmę do niewoli i nie zostawię ani jednego Francuza, aby mógł udać się z temi wieściami do Francji, tak jak się nazywam baron Karol Mack. Czy pan masz jaki lepszy projekt?
— Gdyby mnie się radzono, byłbym przynajmniej co innego proponował.
— I cóżbyś pan proponował?
— Byłbym proponował żeby wojsko Neapolitańskie podzielić tylko na trzy korpusy. Byłbym postawił 25,000 do 30,000 ludzi między Rieti i Temi; wysłałbym 12 000 na drogę Emiliauską dla złamania lewego skrzydła Francuzów; 1,000 na bagna Pontyjskie, aby zniszczyć ich prawe skrzydło; nakoniec 8,000 posłałbym do Toskanii. Z całą energią starałbym się przebić środkowy korpus wroga, uderzyć z boku na dwa skrzydła i przeszkodzić w niesieniu sobie wzajemnej pomocy. Tymczasem legia toskańska, powiększona poborem przebigałaby okolice zbliżając się do nas i pomagając w miarę okoliczności. To dozwoliłoby armii neapolitańskiej młodej i niedoświadczonej, działać całą massą, coby jej dodawało odwagi. Oto, co ja byłbym proponował, powiedział Ruffo. Ale jestem tylko biednym sługą kościoła i schylam czoło przed doświadczeniem i geniuszem generała Mack. — Mówiąc to, kardynał który przybliżył się do stołu, aby wskazywać na mapie poruszenia jakieby wykonywał, cofnął się na znak, że już wszystko powiedział.
Generałowie zdumieni, spoglądali na siebie; jasnem było że Ruffo objawił znakomite zdanie. Mack rozdrabniając za nadto wojsko neapolitańskie, dzieląc je na małe oddziały, narażał każdy z nich osobno na pobicie, nawet przez niezbyt licznego wroga. Ruffa plan przeciwnie w zupełności chronił od tego niebezpieczeństwa.
Mack przygryzł usta; uczuł wyższość tego planu nad swoim.
— Panie, powiedział Mack, król może wybierać jeszcze między panem a mną, między moim a pańskim planem. Nadto aby prowadzić wojnę, którąby można nazwać świętą, więcej przydałby się Piotr Pustelnik aniżeli Godfryd de Bouillon.
Król właściwie nie wiedział kto to był Piotr Pustelnik i Godfryd de Bouillon, ale szydząc z Macka osobiście, nie chciał mu się narazić.
— Co mówisz, kochany generale, zawołał, ja znajduję twój plan doskonałym, a widziałeś że to i tych panów zdanie, ponieważ go wszyscy uznali. Przyjmuję go więc od deski do deski i nie chcę zmienić nawet miejsca jednego popasu. Otóż więc armię już mamy. Dobrze. Brakuje nam już tylko pieniędzy. Corradino, mówił dalej król, obracając się do ministra skarbu, Ariola pokazał nam swoich ludzi, ty pokaż nam swoje talary.
— Eh! Najjaśniejszy Panie, odpowiedział zapytany, Wasza Królewska Mość wie dobrze, że wydatki na uzbrojenie i umundurowanie wojska wypróżniły zupełnie kassę Państwa.
— Zła wiadomość, Corradino, zła wiadomość; zawsze słyszałem że pieniądze są głównym czynnikiem wojny: słyszy pani? niema pieniędzy.
— Najjaśniejszy Panie, odparła królowa, pieniądze tak jak już mamy armię i głównego dowódzcę, będziemy mieli, tymczasem zaś jest milion funtów szterlingów do twego rozporządzenia.
— Dobrze. Ale któż jest alchemikiem tak łatwo robiącym złoto?
— Będę miała zaszczyt przedstawić go Waszej Królewskiej Mości, odrzekła królowa i znów postąpiła ku drzwiom któremi wprowadziła generała Mack. Potem odzywając się do osoby niewidzialnej jeszcze. — Wasza łaskawość zechce potwierdzić to, co miałam zaszczyt oznajmić królowi, to jest że do pro wadzenia wojny z jakobinami nie zbraknie mu pieniędzy.
Wszystkich oczy zwróciły się ku drzwiom. Ukazał się na progu rozradowany Nelson, a za nim podobna do cienia Elizejskiego niknęła lekka postać Emmy Lyona, która pierwszym pocałunkiem kupiła poświęcenie się Nelsona i pieniężną pomoc Anglii.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.