Przejdź do zawartości

La San Felice/Tom II/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Rada Stanu.

Oprócz posiedzeń odbywających się u królowej w tym ciemnym pokoju, do którego wprowadziliśmy naszych czytelników, a które słusznie możnaby uważać za posiedzenia inkwizycji, odbywały się co tydzień w pałacu cztery rady zwyczajne, w poniedziałek, środę, czwartek i piątek.
Osoby składające radę stanu były: Król, jeżeli był do tego zmuszony ważnością interesu. Królowa, z jakiego tytułu, powiedzieliśmy już. Główny dowódzca Acton, prezydent rady. Książe Castel Cicala, minister spraw zagranicznych, marynarki, handlu, szpieg, oskarżyciel i sędzia w wolnych chwilach. Brygadjer Jan Babtysta Ariola minister wojny, człowiek rozumny i stosunkowo do innych uczciwy. Markiz Sarevio Simonetti minister łaski i sprawiedliwości. Markiz Ferdynand Corradino minister oświecenia i finansów, który byłby najnędzniejszym z ministrów, gdyby nie był spotkał na radzie Sarevia Simonetti jeszcze gorszego od siebie. W nadzwyczajnych wypadkach pomagali tym panom: Markiz de la Sambucca, książę Carini, książę San Nicolo, markiz Baltazar Cito, markiz del Gallo i jenerałowie Pignatelli, Colli i Parisi.
Królowa żadnego z tych zebrań nie opuszczała, król zaś przeciwnie, na dziesięć raz się ledwo znajdował. Prawda że królowa często zdawała się być tylko spektatorką rozpraw, zdaleka od stołu siedząc w jakim odległym kącie, albo framudze okna ze swoją faworytą Emmą Lyoną; wprowadziła ją ona do sali posiedzeń jak swoją wyłączną własność, jak należącą do świty, pozornie nie przywiązując do niej więcej wagi jak Ferdynand do Jowisza, swego psa faworyta.
Każdy grał swoją rolę: ministrowie udawali że rozprawiają, Ferdynand że słuchał uważnie, Karolina udawała roztargnioną. Król drapał grzbiet swego psa, królowa bawiła się włosami Emmy, faworyt i faworyta leżeli jeden u nóg swego pana, druga u kolan swojej pani. Ministrowie przechodząc koło nich, albo też w chwili przerwanych rozpraw, pieścili Jowisza i mówili grzeczności Emmie. Pieszczotę i grzeczności pan pani wynagradzali i uśmiechem.
Główny dowódzca Jan Acton, jedyny sternik na którym ciążyła odpowiedzialność uchronienia tego okrętu od rewolucyjnego wichru, przybywającego z Francji, prócz tego wplątany w podwodne skały tego niebezpiecznego morza syren o które rozbiło się przez sześć wieków, ośm różnych panowań — Acton z czołem zmarszczonem, okiem ponurem, ręką drżącą, jak gdyby rzeczywiście był przy sterze, sam jeden zdawał się rozumieć ważność położenia i blizkość niebezpieczeństwa.
Polegając na flocie angielskiej, prawie pewna współudziału Nelsona, nadewszystko silna swoją nienawiścią dla Francji, królowa była przygotowaną nietylko stawić czoło niebezpieczeństwu, ale iść na przeciw niemu i wyzwać je.
Ferdynand zupełnie przeciwnie. Do tej pory wszystkiemi środkami swej udawanej głupoty lawirował w sposób jeżeli nie zaspakajający Francję, to przynajmniej nie dając żadnego wyjątkowego powodu do poróżnienia się z nią.
I oto dzięki nierozwadze Karoliny, zdarzenia postępowały prędzej aniżeli to król obrachował. Widzieliśmy jak wypłynięto na przeciwko Nelsona. Widzieliśmy jak z pogwałceniem traktatu przyjęto flotę angielską do portu neapolitańskiego, widzieliśmy jak urządzono świetny bal na cześć zwycięzcy z Abukiru. Otóż ambasador Rzeczypospolitej zniechęcony zdradą, kłamstwami i tylu zniewagami, nie zastanawiając się czy Francja była gotową lub nie do wojny, wypowiedział ją w jej imieniu rządowi Obojga Sycylii. Nakoniec, widzieliśmy jak król nakazał wspaniałe polowanie na Wtorek 27 Września. Trzy pobudki miały być sygnałem. Jak widzieliśmy po odebraniu listu od królowej — polowanie zostało odwołane i król musiał być obecnym na radzie państwa.
Zresztą ministrowie i radzcy zostali uprzedzeni przez Actona o prawdopodobieństwie złego humoru Jego Królewskiej Mości i mieli nakazane zachowywać się milcząco.
Królowa pierwsza przybyła na radę. Oprócz ministrów i radzców zastała jeszcze kardynała Ruffo; posłała zapytać go, jakiej okoliczności szczęśliwej zawdzięcza przyjemność jego obecności; Ruffo odpowiedział że przybył na wyraźny rozkaz króla. Królowa i kardynał zamienili ukłon, ona lekko skinęła głową, on skłonił się głęboko i w milczeniu oczekiwano przybycia króla.
O kwadrans na dziesiątą otwarły się podwoje i zaanonsowano:
— Król!
Ferdynand wszedł podwójnie niezadowolniony i swoją pochmurną fizjognomią stanowiącą żywy kontrast z twarzą wesołą i zwycięzką królowej. Jego wyżeł Jowisz, już nam znany, postępował za nim z głową i ogonem spuszczonym. Chociaż polowanie na inny dzień odłożono, król jakby protestując przeciwko wyrządzonemu sobie gwałtowi, ubrał się po myśliwsku. Było to dla niego niejaką pociechą, łatwą do pojęcia znając jego fanatyzm do rozrywki, jakiej go pozbawiono.
Na jego widok wszyscy powstali, nawet królowa.
Ferdynand spojrzał na nią z pod oka, potrząsł głową i westchnął jak człowiek znajdujący się naprzeciwko przeszkody swej przyjemności. Potem, po ukłonie na lewo i prawo, w odpowiedzi na ukłony ministrów oraz radzców i osobnym ukłonie dla kardynała Ruffo:
— Panowie, powiedział tonem żałosnym, jestem w prawdziwej rozpaczy, iż musiałem was trudnić w dniu w którym spodziewaliście się tak jak ja zamiast być na radzie państwa, zabawić się i zająć swoimi interesami. Zawód ten, przysięgam, wam nie moją jest winą. Ale zdaje się, że są rzeczy pilne i nadzwyczajnie ważne, bo królowa utrzymuje że można o nich tylko mówić w waszej i mojej obecności. Jej Królewska Mość wyjawi wam interes, wy zaś osądzicie i udzielicie mi swojego zdania. Siadajcie panowie. — I siadając sam cokolwiek za innymi, a na przeciwko królowej. — Pójdź tu mój biedny Jowiszu, dodał klepiąc go ręką po łbie, będziemy się dobrze bawić, pójdź.
Pies poziewając położył się przy nim, wyciągnął łapy i leżał wyciągnięty na sposób Sfinksa.
— O panowie! rzekła królowa którą zawsze irytował sposób mówienia jej męża, tak jej sposobowi przeciwny, gdyby król był w dobrym humorze, w dwóch słowach by nam to opowiedział. — I widząc, że wszyscy bacznie słuchają: — Ambasador francuski obywatel Garat, dzisiejszej nocy opuścił Neapol, wypowiadając nam wojnę, dodała.
— I należy dodać do tego, panowie, mówił król, że my nie usiłowaliśmy przyspieszyć wojny, a Anglja nas do niej doprowadziła. Ciekawy jestem jak nam teraz będzie dopomagać. To już należy do pana Jana Actona.
— I do walecznego Nelsona, dodała królowa. Dał on już dowody pod Abukir, co może genjusz w połączeniu z odwagą.
— Mniejsza o to, powiedział król, ja nie waham się wyznać szczerze, że wojnę z Francją uważam za trudną sprawę.
— Mniej jednak trudną, sucho odrzekła królowa, od chwili jak obywatel Bonaparte, zwycięzca z pod Dego, Montenotte, Arcoli i Mantui, jak sam się tytułuje, jest zamknięty w Egipcie, aż do chwili, kiedy Francja wybuduje nową flotę i uda się z nią po niego. To, mam nadzieję, zostawi mu czas widzenia własnemi oczami, kiełkujących nasion zasianych na wybrzeżach Nilu, a dostarczonych mu przez Dyrektoriat.
— Tak, nie mniej sucho, odparł król, ale w braku obywatela Bonapartego, który jest bardzo łaskawym tytułując się tylko zwycięzcą z Dego, Montenotte, Arcoli i Mantui, kiedy mógłby się jeszcze nazywać zwycięzcą z Roveredo, Bassano, Castiglione i Melessimo, pozostaje jeszcze Francji Massena, zwycięzca z pod Rivoli; Bernadotte, zwycięzca z pod Tagliamento i Augereau, zwycięzca z pod Lodi; Jourdan, zwycięzca z Fleurus; Brune, zwycięzca z Alkmaeru; Moreau, zwycięzca Radstadtu. Przyznacie sami, że jak dla nas, cośmy nigdy nikogo nie zwyciężyli, to spora liczba zwycięzców, nie rachując Championnetta zwycięzcy Duńczyków, o którym zapomniałem, a zwracam waszą uwagę, że ten ostatni znajduje się o trzydzieści mil od nas, to jest, o trzy dni drogi.
Królowa uśmiechnąwszy się, wzruszyła ramionami, słysząc o Championnecie, i wiedząc o jego chwilowej bezwładności; król ten uśmiech wziął dla siebie.
— Najwięcej jeżeli o dwie lub trzy mile się pomyliłem, powiedział Odkąd Francuzi zajęli Rzym dość często zapytywałem jak daleko są od nas abym nie miał tego wiedzieć.
— Oh! nie powątpiewam panie o twoich wiadomościach geograficznych, odparła królowa, poruszywszy wzgardliwie ustami.
— Nie rozumiem, pani tylko nie wierzysz moim zdolnościom politycznym. Ale chociaż San Nicandro usilnie pracował, aby ze mnie zrobić osła, co zdaniem pani zupełnie mu się powiodło, zwracam uwagę panów, mających zaszczyt być memi ministrami, że rzeczy wikłają się. W istocie, nie idzie już teraz o wysłanie jak w 1793 roku trzech lub czterech okrętów, albo sześciu tysięcy ludzi do Tulonu. A w ładnym stanie wówczas nasze okręta i ludzie powrócili ztamtąd. Obywatel Bonaparte chociaż wtedy jeszcze nie był zwycięzcą niczego, pięknie się z niemi obszedł. Nie chodzi już teraz o dostarczenie koalicji, jak w 1796 roku czterech pułków kawalerji, wykonywajacych cuda waleczności w Tyrolu, co nie przeszkadzało jednakże, że Cuto został wzięty w niewolę i Moliterno, pozostawił swoje piękne oko. A przy pominamże w 93 i 96 roku całe północne Włochy były zajęte wojskami twego siostrzeńca, któremu, mówiąc bez urazy, widocznie nie pilno rozpocząć kampanię, chociaż obywatel Bonaparte djablo obciął jego władzę traktatem w Campo-Formio. Wszystko to dla tego że twój siostrzeniec Franciszek jest człowiekiem ostrożnym; nie poprzestaje on na sześćdziesięciu tysiącach ludzi dawanych mu przez ciebie, oczekuje jeszcze na pięćdziesiąt tysięcy przyrzeczonych mu przez cesarza rosyjskiego, bo on dobrze wie co to sprawa z Francuzami.
I Ferdynand po trochu odzyskując dobry humor, zaczął się śmiać z gry słów, jakich użył mówiąc o cesarzu Austrjackim, usprawiedliwiając głęboko i doprowadzając do rozpaczy, zasadę la Rochefoucaulda: — że zawsze w nieszczęściu przyjaciela znajdujemy dla siebie coś przyjemnego.
— Zwracam uwagę króla, powiedziała królowa, nieprzyjemnie dotknięta wesołością Ferdynanda, kosztem jej siostrzeńca, że państwo Neapolitańskie nie może sobą tak swobodnie rozporządzać, jak cesarz Austrjacki. To nie my wypowiadamy wojnę Francji. To ona nam wypowiedziała. Przedewszystkiem więc należy zbadać jakie ku temu posiadamy środki.
— Niewątpliwie. Zacznijmy od ciebie Ariola. Słucham. Mówią o sześćdziesięciu pięciu tysiącach ludzi. Gdzież oni są?
— Gdzie oni są Najjaśniejszy Panie?
— Tak, pokaż mi ich.
— Nic łatwiejszego, i główny dowódca Acton, może Waszą Królewską Mość upewnić, że nie kłamię.
Acton skinął głową potakująco.
Ferdynand z pod oka spojrzał na Actona. Od czasu do czasu, przychodziły królowi fantazje nie być zazdrosnym; zbyt wielkim był na to filozofem, aby być chciwym. To też w obecności króla, tylko na zadane mu wprost pytania, Acton odpowiadał.
— Dowódzca Acton, sam za siebie będzie odpowiadał, jeżeli mu wyświadczę zaszczyt zapytania go, powiedział król. Tymczasem, sam za siebie odpowiadaj Ariola. Gdzie jest twoje sześćdziesiąt pięć tysięcy wojska?
— 22, 000 w obozie San Germano.
W miarę jak Ariola wyliczał, Ferdynand, poruszając głową rachował na palcach.
— 16,000 w Abruzzach, ciągnął dalej Ariola, 8,000 na polach Sessa, 6000 w murach Gaety, 10,000 w Neapolu i jego okolicach, nakoniec, 3,000 w Benevento i Ponta Corvo.
— Na honor, i on wyrachował się, jednocześnie z Ariolim ukończywszy swój rachunek. Więc mam armję z 65,000 ludzi.
— I świeżo umundurowana, na sposób austrjacki.
— To jest na biało?
— Tak najjaśniejszy panie, na biało zamiast na zielono.
— Ah! mój kochany Ariola, wykrzyknął król ze śmieszną melancholją, czy oni będą ubrani na biało, czy na zielono, jednakowo będą zmykać z pola bitwy.
— Pan masz bardzo nędzne wyobrażenie o swoich poddanych, odpowiedziała królowa.
— Nędzne wyobrażenie! Przeciwnie, ja ich za bardzo rozumnych uważam, nawet za zbyt rozumnych i dla tego wątpię żeby się pozwolili zabijać w sprawie dla siebie obojętnej. Ariola nam powiedział że ma 65,000 ludzi, z pomiędzy tych 65,000, jest 15,000 starego żołnierza, to prawda, ale żaden z tych starych żołnierzy nie spalił przez całe życie ani jednego ładunku, nie słyszał świstu kuli. Ci może być dopiero po drugim wystrzale uciekną; co zaś do pozostałych 50,000 są to ludzie od miesiąca, lub najwyżej od sześciu tygodni służący i w dodatku, jak ich rekrutowano? Ah! panowie myślicie że ja nic nie uważam, bo podczas kiedy wy rozprawiacie, ja rozmawiam z Jowiszem, z psem pełnym inteligencji. Ale przeciwnie, nie tracę jednego słowa z tego co mówicie, tylko nie sprzeciwiam się wam. Gdybym przeczył, musiałbym dowieść, że lepiej od was umiem rządzić, a nie bawi mnie to o tyle abym się z tej przyczyny miał poróżnić z królową, którą to bawi bardzo. A więc! tych ludzi zwerbowaliście nie na zasadzie prawa, nie na zasadzie losowania, ale siłą porwaliście ich z wiosek, a to podług fantazji waszych intendentów lub ich pomocników. Każda gmina dostarczyła wam z tysiąca — ośmiu popisowych, a może chcecie żebym wam powiedział, jak to się odbywało? Naprzód wskazano wam najbogatszych, ci zapłacili okup i zostali w domu; potem wskazano mniej bogatych, ci mogli także zapłacić, więc także zostali w domu. Nareszcie przechodząc tak od najbogatszych do coraz mniej bogatych, ściągnięto z nich w ten sposób trzy lub cztery razy kontrybucją, nic tobie o tem nie mówiąc, mój biedny Convadino chociaż jesteś ministrem skarbu, aż nakoniec doszli do takich, co już nie mogli się wykupić. Ci więc musieli już jechać. Każdy z tych ludzi jest żywym wizerunkiem niesprawiedliwości, ofiarą krzyczącego zdzierstwa; nic go nie wiąże do służby, żaden związek moralny nie zatrzymuje go pod sztandarami, jest on tylko przykuty obawą kary. I wy chcecie żeby ci ludzie pozwalali się zabijać dla ocalenia niesprawiedliwych ministrów, chciwych intendentów, ich pomocników złodziei, a nad tem wszystkiem króla zajmującego się tylko polowaniem, rybołóstwem, poddanemi zaś o tyle tylko, że wypuszcza sfory na ich zboża i niszczy im plony. O byliby oni wielkiemi głupcami. Gdybym był żołnierzem w mojej służbie, pierwszego dnia uciekłbym i stałbym się rozbójnikiem. Rozbójnicy przynajmniej walczą i we własnej sprawie pozwalają się zabijać.
— Przyznaję, że dużo jest prawdy, w tem co mówisz Najjaśniejszy Panie, odpowiedział minister wojny.
— Ja zawsze mówię prawdę, rozumie się jeżeli nie mam powodów do kłamstwa. Teraz, zobaczmy dalej: Przyznaję ci twoich 65,000 ludzi. Otóż są oni już na stopie wojennej, świeżo umundurowani na sposób austrjacki, ze strzelbą na ramieniu, szablą u boku i ładunkiem na plecach. Komuż oddajesz dowództwo Ariola? Czy sobie go zostawisz?
— Najjaśniejszy Panie, nie mogę być jednocześnie ministrem wojny i jenerałem pułku.
— I wolisz zostać ministrem wojny, rozumiem to.
— Najjaśniejszy Panie!
— Powiedziałem ci, że rozumiem to, — oto jeden. Pignatelle, a ty czy chcesz być dowódcą 65,000 ludzi Arioli?
— Przyznaję. Najjaśniejszy Panie, że obawiałbym się przyjąć na siebie tak wielkiej odpowiedzialności.
— Oto drugi. A ty Colli? ciągnął dalej król.

-I ja nie, Najjaśniejszy Panie.
— A ty, Parisi?
— Ja, Najjaśniejszy Panie, jestem tylko brygadjerem.
— Tak, każdy z was radby dowodzić brygadą, a nawet dywizją. Ale nakreślić plan strategiczny, ale jeżeli potrzeba pobić doświadczonego wroga i zwyciężyć go — żaden się niechce tego podjąć?
— Niepotrzebnie Wasza Królewska Mość kłopocze się wynalezieniem głównego dowódcy, powiedziała królowa, już go mamy.
— Bah! odrzekł Ferdynand, niewątpliwie nie z mego królestwa?
— Nie panie bądź spokojny, mówiła królowa. Prosiłam mego siostrzeńca o człowieka, który jednocześnie mógłby imponować naszym wrogom i zaspokoić wymagania naszych przyjaciół.
— I nazywa się on?
— Baron Karol Mack... Czy miałbyś jaki zarzut przeciwko niemu.
— Miałbym do zarzucenia że dał się pobić Francuzom. Ale że to nieszczęście spotkało wszystkich jenerałów cesarza, nie wyłączając jego wuja i twojego brata księcia Karola, wszystko mi jedno czy to Mack, czy którykolwiek z nich. Królowa przygryzła usta słysząc to nieubłagane szyderstwo, posuwające cynizm aż do wyszydzenia samego siebie, w braku kogo innego. Podnosząc się:
— Więc przyjmujesz barona Karola Mack, na dowódzcę swej armij? zapytała.
— Owszem, odpowiedział król.
— A zatem pozwalasz.
I posunęła się ku drzwiom. Król prowadził za nią oczami, nie domyślając się co zamierza czynić, kiedy nagle odezwał się róg myśliwski, trąbiąc pobudkę na dziedzińcu pałacowym. Okna sali radnej zadrżały, a ministrowie i radcy, nie pojmując tej niespodziewanej pobudki, zdumieni spoglądali na siebie.
Potem wszystkie oczy zwróciły się na króla, jak gdyby oczekując wyjaśnienia tej niespodzianki. Ale król nie mniej od innych zdawał się zdziwionym, a Jowisz więcej od wszystkich. Ferdynand chwilę wsłuchiwał się, jakby sam sobie nie dowierzał. Potem:
— Co ten głupiec robi? powiedział, powinien by jednak wiedzieć, że polowanie odłożone, dlaczegóż daje pierwszy sygnał?
Strzelec wciąż trąbił zapalczywie. Król powstał wzruszony. Widocznie walczył z sobą. Podszedł do okna i otworzył je. Czy ty zamilkniesz głupcze! — zawołał. Potem zamykając ze złością okno, powrócił z Jowiszem na swój fotel.
Ale w czasie tego poruszenia, weszła nowa osoba, pod opieką królowej. Ta w istocie podczas kiedy król mówił do Strzelca, otworzyła drzwi swoich apartamentów przytykające do sali radnej i wprowadziła owego człowieka.
Wszyscy ze zdumieniem przyglądali się temu nieznajomemu, a król był więcej jeszcze od innych zdziwionym.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.