Król Henryk VI. Część I (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Henryk VI. Część I
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom II
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT CZWARTY.
SCENA I.
Paryż. Sala koronacyjna.
(Wchodzą: król Henryk, Gloucester, Exeter, York, Suffolk, Somerset, Winchester, Warwick, Talbot, gubernator Paryża i inni).

Gloucest.  Biskupie, włóż mu na głowę koronę.
Winchest.  Boże, zachowaj nam króla Henryka
Tego imienia Szóstego!
Gloucest.  Złóż teraz,
Gubernatorze Paryża, przysięgę, (Gubernator klęka)
Że on jest tylko twym panem i królem,

Jego przyjaciel twoim przyjacielem,
A wrogiem twoim, ktobądź się poważy
Przeciw potędze jego knować spiski.
A jak dotrzymasz złożonej przysięgi,
Niech sprawiedliwy Bóg ci tak pomoże!

(Wychodzą gubernator i jego orszak. — Wchodzi sir John Fastolfe).

Fastolfe.  Królu mój, kiedy z Calais pośpieszałem,
Aby być świadkiem twojej koronacyi,
List mi wręczono, przez księcia Burgundyi
Waszej królewskiej mości przeznaczony.
Talbot.  Hańba książęciu Burgundyi i tobie!
Nędzny rycerzu, dawno ślubowałem,
Że gdziebądź pierwszy raz spotkam się z tobą,
Zerwę podwiązkę z twej tchórzliwej nogi.

(Zrywa mu ją).

I widzisz, mego dotrzymuję słowa,
Boś nie był godny takiej dostojności.
Przebacz mi, królu, przebaczcie lordowie.
W bitwie pod Patay tchórz ten obrzydliwy,
Gdy ledwo miałem wojska sześć tysięcy,
Francuz dziesięciu na jednego liczył,
Zanim się jeszcze nasze starły szyki,
Uciekł, jak chłopię, jak giermek lękliwy.
W tej bitwie naszych tysiąc dwieście legło,
Ja, z licznem gronem walecznych rycerzy,
W nieprzyjacielskie dostałem się ręce.
Sądź teraz, panie, czy źle postąpiłem,
Lub czy podobni tchórze mają prawo
Nosić zaszczytne znamię to rycerstwa.
Gloucest.  Musimy wyznać, czyn ten był haniebny,
Pospolitego niegodny człowieka,
A nie dopiero rycerza i wodza.
Talbot.  Kiedy ten order był ustanowiony,
Kawalerami pierwszymi podwiązki
Byli panowie cnotliwi i dzielni,
Na placu boju wsławieni orężem;
Żaden z nich kroku przed śmiercią nie cofnął,
Żaden nie zadrżał przed niebezpieczeństwem.

Kto ich przykładu nie jest naśladowcą,
Ten profanuje order honorowy,
Nieprawnie tytuł kawalera nosi,
Degradowany być musi, mym sądem,
Jak chłop pod wiejskim urodzony płotem,
Gdy krwią szlachecką chełpić się poważy.
Król Henr.  Ziemi twej hańbo, słyszałeś twój wyrok
Precz z moich oczu, niegodny rycerzu!
Pod karą gardła, nie waż się tu wracać.

(Wychodzi Fastolfe).

List teraz zobacz, lordzie protektorze,
Który Burgundyi książę do nas pisze.
Gloucest.  (patrząc na adres). Czemuż to książę tak swój styl odmienił?
Za cały napis, po prostu: „Do króla“.
Alboż zapomniał, że to król jest jego?
Lub czy ten adres zuchwały ma znaczyć,
Że się uczucia jego odmieniły?
Ale zobaczmy (czyta). „Dla ważnych powodów,
Tknięty litością nad ojczyzny losem,
Nad cierpieniami ubogich tysięcy
Twojem Żelaznem przyciśnionych berłem,
Krwawe stronnictwo twoje opuściłem,
A z prawym Francyi złączyłem się królem“.
Przeklęta zdrada! Ach, czyliż być może,
Aby przymierze, przyjaźń i przysięgi
Tyle osłaniać mogły przeniewierstwa?
Król Henr.  Mój stryj, Burgundyi książe się zbuntował?
Gloucest.  Tak jest, mój królu, twoim został wrogiem.
Król Henr.  Czy nic gorszego pismo nie zawiera?
Gloucest.  To wieść najgorsza, to cała treść listu.
Król Henr.  Niechże lord Talbot z zdrajcą się rozmówi,
Niech zasłużoną wymierzy mu chłostę.
Co mówisz na to, milordzie, czy zgoda?
Talbot.  Czy zgoda, królu? Zgoda, niewątpliwie,
I gdyby rozkaz twój mnie nie uprzedził,
Byłbym się pierwszy łaski tej domagał.
Król Henr.  Więc zgromadź siły; niech pozna co prędzej,
Z jakiem tę zdradę widzę oburzeniem,

Jaką jest zbrodnią z swych przyjaciół szydzić.
Talbot.  Idę, mój królu, z całej pragnąc duszy,
Byś ujrzał wrogów twych upokorzenie (wychodzi).

(Wchodzą: Vernon i Basset).

Vernon.  Łaskawy panie, błagam cię o szranki.
Basset.  I mnie gonitwę ostrą pozwól, królu.
York.  To jest mój sługa, wysłuchaj go, panie.
Somerset.  To mój, Henryku, bądź na niego względny.
Król Henr.  Tylko cierpliwość; niech się wytłómaczą.
Objawcie, proszę, jasno wasze myśli,
Z kim i dlaczego o szranki prosicie?
Vernon.  On mnie pokrzywdził, z nim chcę pojedynku.
Basset.  A ja z nim, królu, bo on mnie pokrzywdził.
Król Henr.  Na jakie krzywdy skargę zanosicie?
Nim wam odpowiem, wprzód wiedzieć je muszę.
Basset.  W czasie przeprawy morskiej ten pachołek,
Śmiał uszczypliwym kąsać mnie językiem
Z powodu róży, którą tutaj noszę,
Mówiąc, że krwawa kwiatka tego farba
Była obrazem wstydu mego pana.
Gdy oczywistej prawdy nie chciał przyznać
W sporze o pewne artykuły prawa
Między nim wszczętym a księciem Yorku;
W innych obelgach nie był także skąpy;
By go więc skarcić za to grubijaństwo,
W obronie pana mojego honoru,
Pozwól mi, królu, gonić z nim na ostre.
Vernon.  I ja tej samej domagam, się łaski,
Bo choć zmyśloną chce ubarwić mową
Cały brzydotę swojego zuchwalstwa,
Pierwszy mnie wyzwał słowem uczczypliwem,
Pierwszy z przekąsem o tym znaku mówił,
Że blady kolor róży tej obrazem
Małoduszności mojego jest pana.
York.  Czy się nie skończy nigdy, Somersecie,
Złośliwość twoja?
Somerset.  Zawsze na jaw wyjdzie,
Chociaż obłudy przyodziany płaszczem

Gniew twój, Yorku.
Król Henr.  Wszechmogący Boże!
Ileż szaleństwa w słabym ludzkim mózgu,
Gdy dla powodów tak lichych, tak błahych,
Tyle zajadłych zapala się sporów!
Drodzy mi krewni, Yorku, Somersecie,
Zawrzyjcie zgodę, bądźcie przyjaciółmi.
York.  Niech spór ten wprzódy w szrankach się rozstrzygnie,
A potem, królu, pokój nam nakażesz.
Somerset.  Dwóch nas jedynie kłótnia ta dotyczy,
Niechże ją bitwa między nami skończy.
York.  A więc mój zakład przyjmij, Sommersecie.
Vernon.  Niech spór zostanie, gdzie się spór rozpoczął.
Basset.  Łaskawy królu, potwierdź to żądanie.
Gloucest.  Potwierdź żądanie! Niech wasz spór przepadnie,
I wy z nim razem, z waszą gadaniną!
Nie macież wstydu, zuchwali wasale,
I nas i króla nieprzystojnym krzykiem
Nudzić daremnie? Mojem także zdaniem
I wy, lordowie, źle postępujecie,
Ich waśń powagą podpierając waszą,
Co gorsza, z ust ich czerpając powody
Do osobistej między wami wojny.
Zmieńcie zamiary; słuchajcie mej rady.
Exeter.  Króla to boli, zgoda więc, panowie!
Król Henr.  Zbliżcie się do mnie wy, co walczyć chcecie:
Jeżeli droga wam jest łaska moja,
Puśćcie w niepamięć spór i jego powód,
A wy, lordowie, miejcie na pamięci,
Że wśród zmiennego Francyi ludu stoim.
Jeśli nam z oczu poznają niezgodę,
Jaką podnietą do buntu im będą
Nasze niesnaski i wojna domowa!
Jaka nam hańba, gdy się wieść rozbiegnie
Po obcych dworach, że dla nędznych cacek,
Króla Henryka szlachta i panowie
Stracili Francyę, mordując się wzajem!
Na mego ojca pomnijcie podboje,

Na moją młodość, a co krew kupiła,
Niechaj dla fraszki z rąk nam nie wypadnie.
Za sporów waszych weźcie mnie rozjemcę.
Nie wiem, dlaczego miałby kto przypuścić,

(przypinając czerwoną różę).

Że gdy tę różę przypinam, me serce
Dla Somerseta przychylniejsze będzie.
Obaj są krewni moi, obu kocham.
Równieby słuszny robił mi kto wyrzut,
Że mam koronę, skoro i król Szkocyi
Nosi koronę. Lecz własna rozwaga
Lepiej od moich przekona was nauk.
Więc jak w pokoju przybyliśmy tutaj,
Tak i na przyszłość w świętej żyjmy zgodzie.
York, w twe ręce składam namiestnictwo
Mojej królewskiej godności we Francyi;
A ty, mój dobry lordzie Somersecie,
Z jego piechotą twoją połącz jazdę,
I jak rycerze przodków waszych godni,
Jak wierni króla waszego poddani,
Pracujcie społem, a na wrogów głowy
Waszego gniewu niechaj spadnie ciężar.
Dwór nasz, my sami z lordem protektorem
Po krótkiej chwili do Calais wyruszym,
Stamtąd do Anglii, gdzie, jak mam nadzieję,
Niedługo wasze przyślą mi zwycięztwa
Karola z całą buntowników bandą.

(Przy odgłosie trąb wychodzą: król Henryk, Gloucester, Somerset, Winchester, Suffolk i Basset).

Warwick.  Lordzie Yorku, na honor, mem zdaniem
Król rolę mówcy wybornie odegrał.
York.  Nie przeczę, tylko to mi nie po myśli,
Że sobie przypiął godło Somerseta.
Warwick.  Ba, rzecz fantazyi; nie gniewaj się książę,
Bo jestem pewny, że nie miał złej myśli.
York.  A gdyby miał ją — lecz nie myślmy o tem;
Inną się teraz zająć musim sprawą.

(Wychodzą: York, Warwick, Vernon).

Exeter.  Dobrze zrobiłeś, Ryszardzie, żeś zamilkł;
Bo gdyby wybuchł ogień twego serca,
Więcej podobno zdradziłbyś zawiści,
Wściekłego gniewu, zawziętej urazy,
Niż wyobraźnia ludzka może stworzyć.
Bądźcobądź, każdy prostak nawet, widząc
Niezgodę szlachty i dworskie kabały,
I faworytów związki i stronnictwa,
Musi jedynie klęski przewidywać.
Źle tam, gdzie berło ręka dziecka trzyma,
Ale tam gorzej, gdzie zazdrość jest panią:
Upadek śpiesznym krokiem bieży za nią (wychodzi).

SCENA II.
Francya. Pod Bordeaux.
(Wchodzi Talbot z wojskiem).

Talbot.  Do bramy Bordeaux przybliż się, trębaczu,
Gubernatora wywołaj na mury.

(Trębacz trąbi, pokazuje się na murach francuski Generał z orszakiem).

Talbot, Henryka, króla Anglii, sługa
Tak do was w jego przemawia imieniu:
Otwórzcie bramy, korne schylcie czoła,
Nazwijcie króla mego waszym królem,
I hołd winnego złóżcie mu poddaństwa,
A ja z mem krwawem oddalę się wojskiem.
Jeżeli moją wzgardzicie ofiarą,
Wnet rozkiełznana wściekłość trzech sług moich,
Chudego głodu, wszystkosiecznej stali,
I żarłocznego ognia, w jednej chwili
Z ziemią zrównają dumne wasze baszty,
Za odrzucenie zgody i pokoju.
Generał.  Złowróżbna sowo ruiny i śmierci,
Strachu mej ziemi i biczu jej krwawy!
Twojej tyranii przybliża się koniec,
Tylko przez wrota śmierci do nas wejdziesz,

Bo siły nasze zdolne opór stawić,
Mierzyć się z tobą na otwartem polu.
Jeśli się cofniesz, Delfin już gotowy
W sidła wojennych ująć cię forteli.
Po każdej stronie wiją się szwadrony,
Wszelką ucieczki zamykają drogę.
W którąbądź stronę twoje zwrócisz kroki,
Śmierć na cię paszczę łakomą otwiera,
Blada zagłada w oczy ci zagląda.
Dziesięć tysięcy Francuzów przysięgło,
Że głowa tylko jednego Talbota
Będzie ich groźnej artyleryi celem.
Stoisz przede mną, mąż nieustraszony,
Niezwyciężony, nieugiętej duszy,
Ten hołd ostatni, choć twój nieprzyjaciel,
Chętnie ci składam, jako ci należny;
Lecz nim klepsydra, co teraz zaczyna,
Swoją godzinną dopełni przesypkę,
Oczy, co widzą twoich lic rumianość,
Ujrzą je zwiędłe, blade i umarłe.

(Odgłos bębnów za sceną).

Słyszysz? Delfina bęben znak ci daje,
Śmierć blizką twojej zapowiada duszy.
Pieśń ci tę samą powtórzą me bębny.

(Wychodzi Generał i t. d.).

Talbot.  Nie skłamał; trąbkę nieprzyjaciół słyszę;
Niech lekka jazda liczbę ich wyczyta.
Jak nierozważny manewr i niedbały!
Lękliwe stado angielskich danieli
Owiła psiarnia francuskich ogarów!
Bądźmyż przynajmniej rasową zwierzyną,
Nie chudą sarną, szczypnięciem zabitą,
Lecz wściekłym raczej rozpaczą jeleniem,
Psów krwawą zgraję trzymającym w dali
Groźnym połyskiem stalowego wieńca.
Niech każdy sprzeda drogo, jak ja, życie.
A drogo swoją zapłacą dziczyznę;

Kto w dobrej sprawie dobywa oręża,
Z bożą pomocą, choć słaby, zwycięża (wychodzi).

SCENA III.
Płaszczyzna w Gaskonii.
(Wchodzi York z wojskiem, z przeciwnej strony posłaniec).

York.  Czy już wróciły wyprawione zwiady
W trop za Delfina potężnym zastępem?
Posłaniec.  Wróciły, książę, i przyniosły wieści,
Że Delfin z wojskiem ku Bordeaux wyruszył,
Aby uderzyć na lorda Talbota.
Widziały także, że Delfin w pochodzie
Złączył swe siły z dwoma korpusami
Potężniejszymi od swego zastępu,
I ciągnie z całą potęgą do Bordeaux.
York.  Niechaj przepadnie nikczemny Somerset,
Tak zwlekający pomoc przyrzeczoną
Na tę wyprawę zaciągniętej jazdy!
Talbot wygląda mojego przybycia,
A tu mnie durzy ten zdrajca przeklęty.
Dopomóż, Boże, w tej ciężkiej potrzebie
Opuszczonemu przez nas rycerzowi!
Żegnaj, francuska wojno! gdy on zginie.

(Wchodzi Sir William Lucy).

Lucy.  Obecność twoja na francuskiej ziemi
Nie była nigdy, wodzu, potrzebniejszą.
Leć Talbotowi na pomoc, leć, książę!
Bo go żelazny pas w koło owinął,
I ze stron wszystkich grozi mu zagłada.
Do Bordeaux, książę! lub żegnaj Talbota,
I żegnaj Francyę i honor angielski!
York.  Czemuż, o Boże! na Talbota miejscu
Nie jest Somerset, który w dumie serca
Na miejscu trzyma wojsko me przykute!
Zginąłby tylko tchórz jeden i zdrajca,
A wyszedł cały rycerz nieulękły.

Ze źrenic moich łzy wściekłości płyną,
Gdy zdrajca drzemie, a waleczni giną,
Lucy.  O, nieś mu pomoc!
York.  Talbot legnie w grobie,
Ja słowo łamię, Anglia jest w żałobie,
Francya z uśmiechem wznosi głowę krwawą,
A wszystko zdrajcy Somerseta sprawą!
Lucy.  Więc się ulituj nad duszą Talbota,
Wszechmocny Boże, i nad jego synem,
Któregom widział, dwie temu godziny,
Jak biegł z walecznym połączyć się ojcem!
Raz pierwszy syna przyciśnie do łona,
Po siedmiu latach, i razem z nim skona.
York.  Ach, jak bolesna dla ojca godzina
Na wspólnym grobie ucałować syna!
Jak smutno myśleć, że tylko przy zgonie
Dwaj przyjaciele ścisną sobie dłonie!
Niezdolny pomódz, w gorzkiej mogę męce
Kląć tylko zdrajcę, że mi związał ręce.
Maine, Tours, Poitiers, jakie tracim włości
Somersetowej sprawą ospałości! (wychodzi).
Lucy.  Gdy sęp niezgody toczy wodzów serca,
Z rąk nam wytrąca drzemiące lenistwo
Podboje króla ledwo ostygłego,
Wiecznej pamięci Piątego Henryka,
I kiedy oni krzyżują się wzajem,
Ziemie i honor, wszystko wrogom dajem (wychodzi).

SCENA IV.
Inna płaszczyzna gaskońska.
(Wchodzi Somerset z wojskiem, z nim oficer Talbota).

Somerset.  Za późno! Wysłać nie mogę ich teraz.
Plan ten wyprawy nazbyt nieroztropnie
Z Talbotem książę Yorku ułożył.
Jedna wycieczka z miasta była w stanie
Obsaczyć wszystkie siły nasze razem.

Tym rozpaczliwym, tym szalonym krokiem
Blask swojej przeszłej chwały przyćmił Talbot;
York go posłał, by w niesławie zginął,
A z śmiercią jego on jeden zasłynął.

(Wchodzi sir William Lucy).

Oficer.  Sir William Lucy, który ze mną razem
Opuścił obóz, by szukać pomocy.
Somerset.  Skąd wracasz? jakie przynosisz nowiny?
Lucy.  Przynoszę wieści, że Talbot sprzedany,
Talbot, co zewsząd zagrożony śmiercią,
Woła, by książę York, by Somerset
Przybyli w pomoc słabym jego pułkom.
Lecz gdy znużone bohatera członki
Pot krwawy sączą w nierównych zapasach,
Gdy was w zawodnej swej czeka nadziei,
Wy, dziś honoru angielskiego stróże,
Przez grzeszną zazdrość w dali się trzymacie.
O, niech niezgoda wasza osobista,
Niech mu należnej nie zwleka pomocy,
Gdy on poświęca bohaterskie życie
W boju z przeważną siłą nieprzyjaciół!
Alençon, Reignier, bękart Orleański,
Karol i cała moc księcia Burgundyi
Gniotą go zewsząd, i przez waszą winę
Nieustraszony Talbot marnie zginie.
Somerset.  York go popchnął, niech York ocali.
Lucy.  York, z swej strony, ciebie skarży, książę,
Na ciebie zwala wymarsz opóźniony
Na tę wyprawę zaciągniętych pułków,
Somerset.  Kłamie! miał jazdę, byle jej zażądał;
Małom mu winien względów, mniej miłości,
I nikczemnością z mej byłoby strony
Z pochlebstwa jego zgadywać życzenia.
Lucy.  Zdrada angielska nie francuskie siły
W sidła dzielnego uwikłały męża.
Już on do Anglii żywy nie powróci,
Bo w grób go wasza dziś niezgoda rzuci.
Somerset.  Nie troszcz się, jazdę natychmiast wysyłam,

Stanie mu w pomoc nim sześć minie godzin.
Lucy.  Za późno! On już jeńcem jest lub zginął,
Bo uciec nie mógł, choćby uciec pragnął,
A Talbot, mogąc, nie chciałby uciekać.
Somerset.  Żegnaj, Talbocie, jeśliś stracił życie!
Lucy.  Świat chwałę jego, wy wstyd dziedziczycie.

(Wychodzą).
SCENA V.
Obóz angielski pod Bordeaux.
(Wchodzą: Talbot i Jan, syn jego).

Talbot.  Synu mój młody, jam cię tu przywołał,
Aby w wojennych ćwiczyć cię fortelach,
By w tobie imię Talbota odżyło,
Gdy wiek żywotne wyczerpawszy soki,
Członki me rzuci na boleści łoże.
Ale, okrutnych gwiazd złowrogim wpływem,
Na święto śmierci przybywasz, mój synu,
Nieuniknionej, niewątpliwej śmierci.
Dosiądź więc mego najszybszego konia,
A ja ci powiem, jak z rąk nieprzyjaciół
Śpieszną ucieczką możesz się ratować.
Nie trać więc czasu, Janie, drogi synu!
Jan.  Czym jest twym synem? czy me imię Talbot?
Ja mam uciekać? Jeżeli, mój ojcze,
Matkę mą kochasz, plamy tej nie rzucaj
Na honor dotąd jej niepokalany;
Nie rób bękarta, niewolnika ze mnie.
Nie krew Talbota w żyłach tego płynie,
Co śmie uciekać, kiedy Talbot ginie.
Talbot.  By śmierć mą pomścić, dziś synu uciekaj.
Jan.  Kto raz śmiał pierzchnąć, tego już nie czekaj.
Talbot.  Jeśli zostaniesz, obu śmierć nie minie.
Jan.  Więc ty się ratuj, a twój syn niech ginie.
Twe wielkie imię postrachem jest świata,
Mnie Anglia nie zna, niczem jej ma strata.

Zgon mój Francuzów nie podniesie ducha,
Z tobą angielska umiera otucha.
Ucieczka starej twej nie przyćmi chwały,
Mój honor splami, bom zbyt jeszcze mały.
Świat, w twej ucieczce mądry plan zobaczy,
A moją, trwogi imieniem zaznaczy.
Do serca tego dzielność już nie wróci,
Co w pierwszej próbie plac boju porzuci.
Na klęczkach błagam, pozwól mi, Talbocie,
Ginąć z honorem, a nie żyć w sromocie.
Talbot.  Więc na raz matki twej nadzieja skona?
Jan.  Lepiej niż honor pokalać jej łona.
Talbot.  Jeśli mej nie chcesz klątwy, idź mój Janie.
Jan.  Idę, mój ojcze, na wroga spotkanie.
Talbot.  Część twego ojca ocali się z tobą.
Jan.  Lecz hańby wiecznej okryta żałobą.
Talbot.  Nie możesz stracić chwały, bo nie miałeś.
Jan.  Lecz mogę shańbić imię, co mi dałeś.
Talbot.  Ojcowski rozkaz obroną ci będzie.
Jan.  Czy wstaniesz z grobu na moje orędzie?
Gdy śmierć tak pewna, uciekajmy razem.
Talbot.  A ma drużyna zginie pod żelazem?
Hańby tej nie zna stare czoło moje.
Jan.  A jaż w tę hańbę młodość mą ustroję?
Nic mnie od ciebie rozdzielić nie może,
Bo z tobą razem jedno ciało tworzę.
Razem ja z tobą jak twój cień popłynę,
Żyć będę z tobą, albo z tobą zginę.
Talbot.  Więc cię ostatni raz cisnę do łona
Gwiazdo przy wschodzie zgasnąć przeznaczona
Żyć będziem razem, lub, jeśli potrzeba,
Razem dwie dusze ulecą do nieba.

(Wychodzą).
SCENA VI.
Plac boju.
(Alarm. Utarczki. Talbot ratuje syna otoczonego przez nieprzyjaciół).

Talbot.  Śmiało żołnierze! z nami święty Jerzy!
Regent mi daną gwałci dzisiaj wiarę;
Francuskim mieczom dał nas na ofiarę.
Wytchnij, mój synu, boś się dzielnie sprawił;
Jam ci dał życie, jam śmierci cię zbawił.
Jan.  Dwakroć, mój ojcze, synem twoim byłem;
Już pierwsze moje życie zakończyłem;
Ty mieczem twoim, mimo przeznaczenia,
Kres nowy znaczysz mojego istnienia.
Talbot.  Gdyś iskry z hełmu posypał Delfina,
Ojcowskie serce zagrzał ogień syna,
Jakby owiany młodości znów szałem
Od dumy Gallów cię uratowałem,
Na widok bowiem połysków mej stali
Książęta Francyi kroku nie dostali.
Bękart zakrwawił pierwszy twoje ciało,
Jemu dziewictwo bitw się twych dostało;
Lecz go wnet szabla moja mściwa karci,
Wytacza strugi jego krwi bękarciej;
Z gniewem doń wołam: Wylewam potoki
Twojej nieczystej, twej podłej posoki
Za czyste krople żył mojego syna.
Z mych go rąk liczna wyrwała drużyna. —
Jakże się czujesz, synu mój kochany?
Czy twych sił twoje nie zmniejszyły rany?
Czy chcesz uciekać, gdy już w tej potrzebie
Sam na rycerza pasowałeś siebie?
Uciekaj! Będziesz mścicielem rodzica;
Jedna mnie więcej nie zbawi prawica,
O, zbytku tylko szaleństwa dowodzi
Dwa życia nasze jednej zwierzać łodzi;
Jeśli francuski miecz dziś mnie oszczędzi,
To jutro starość do grobu mnie wpędzi.

Co zyska Francuz, jeśli dzisiaj legnę?
Dniem tylko wprzódy do mety dobiegnę.
Z tobą twa matka, imię nasze kona,
Przyszły mój mściciel i Anglii obrona.
Zostań, a krwawy Anglii los gotujesz;
Ratuj się, jeszcze wszystko uratujesz.
Jan.  Miecz Orleana drasnął tylko ciało,
Twe słowo duszę zakrwawia mi całą.
Nie takim kosztem zysk taki zapłacę:
Za chwilę życia honoru nie stracę;
Nim Talbot młody rodzica odbiegnie,
Niechaj tchórzliwy koń mój wprzódy legnie,
Niech wprzód jak nędzarz zrodzony pod płotem
Będę pogardy i śmiechu przedmiotem.
Cofając kroku, przed światem ogłoszę,
Żem nie twym synem, choć twe imię noszę;
Lecz jeśli w żyłach mych krew twoja płynie:
U stóp Talbota syn Talbota zginie.
Talbot.  Idźmy więc razem, młody mój Ikarze,
Na śmierć rycerską, kiedy honor każe,
Lub sobie drogę wyrąbiem żelazem,
Lub z dumą chwały polegniemy razem. (Wychodzą).

SCENA VII.
Inna część placu boju.
(Alarm. Utarczki. Wchodzi Talbot ranny, oparty na słudze).

Talbot.  Moje już zgasło, gdzie me drugie życie?
Gdzie jest Jan Talbot, waleczne me dziecię?
Dzielności syna ogrzany widokiem,
Uśmiechającem na śmierć patrzę okiem.
Kiedy kolana osłabione giąłem,
On mi zaświecił szablą swą nad czołem,
I jak lew głodny, szaloną prawicą,
Siał śmierć do koła szabli błyskawicą.
Gdy wszystko pierzchło, gdy mu nikt nie sprostał,
Przy konającym ojcu gdy sam został,

Jakgdyby nagłą chwycony wściekłością,
Odbiegł ode mnie z piorunu szybkością,
W odmęt się rzucił, i w krwi wrogów rzece
Szukał ochłody duszy swojej spiece,
I tam, na stosach francuskich rycerzy,
Mój kwiat, mój Ikar, w chwale swojej leży.

(Wchodzą żołnierze niosący ciało Jana Talbota).

Sługa.  To ciało syna twego, drogi panie.
Talbot.  O, śmierci! marne twoje urąganie:
Za chwilę, z twojej mocy wyzwoleni,
Wieczności węzłem na wieki złączeni.
Szybując błękit niebios przeźroczysty,
Nad śmiertelności wzlecim padół mglisty.
Przystojnych śmierci ran odzian tysiącem,
Przemów do ojca słowem konającem,
Urągaj śmierci, synu, pomyśl sobie,
Że stoi w wroga Francuza osobie.
Twój uśmiech zda się mówić: gdyby była
Dziś śmierć Francuzem, jużby śmierć nie żyła.
W moje objęcia złóżcie jego ciało...
Sił na klęsk tyle duszy mej nie stało,
Ale szczęśliwy stary Talbot kona,
Gdy syna grobem, jego są ramiona (umiera).

(Alarm. Wychodzą żołnierze i słudzy, zostawiając dwa ciała. Wchodzą: Karol, Alençon, książę Burgundyi, Bękart, Dziewica, Wojsko).

Karol.  Gdyby Somerset i York nadbiegli,
Krwawoby dla nas dzień się ten zakończył.
Bękart.  Z jaką wściekłością to Talbota szczenię
Siało szabelką śród naszych zniszczenie!
Dziewica.  Spotkał mnie, rzekłam: „Śmierć tu cię nie minie,
Dziewiczy rycerz z Dziewicy rąk zginie“.
A on z pogardy odrzekł mi spojrzeniem:
„Nie, nie, Talbota nie jest przeznaczeniem,
Aby od pustej dziewki ginął stali“.
Rzekł, i utonął w pułków naszych fali,
Mnie, jak niegodną walczyć z nim pominął.
Ks. Burg.  Wielki to rycerz w pączku samym zginął.
Patrz, jak w rodzica śpi teraz objęciach,

Który go w krwawych ćwiczył przedsięwzięciach.
Bękart.  Posieczmy ciała, które żyjąc, siały
Nam strachu żniwo, a Anglikom chwały.
Karol.  Nie, nie, po śmierci nie krzywdźmy zwłok męża,
Co żyjąc, błyskiem płoszył nas oręża.

(Wchodzi sir Wiliam Lucy, z pocztem, poprzedzony przez francuskiego herolda).

Lucy.  Heroldzie, pokaż namiot mi Delfina,
Niech wiem, kto palmę zwycięstwa otrzymał.
Karol.  Jakie poddaństwa niesiesz mi poselstwo?
Lucy.  Poddaństwa, książę? To wyraz francuski,
Niezrozumiały angielskim rycerzom.
Przychodzę pytać o jeńców nazwiska,
I ciała naszych poległych rozeznać.
Karol.  Pytasz o jeńców? Piekło naszą turmą.
Powiedz mi jednak, kogo chcesz odszukać?
Lucy.  Lecz gdzie jest wielki potyczek Alcydes,
Hrabia Shrewsbury, waleczny lord Talbot?
W nagrodę licznych mianowany zwycięstw
Hrabią Waterford, Washford i Walencyi,
Lordem Talbotem z Goodrig i Urchinfield,
Lordem Strange z Blackmere, lordem Verdun z Alton,
Lordem Furnival z Sheffield, Cromwel z Wingfield,
Trzykroć zwycięski, gdzie jest lord Falconbridge,
Rycerz orderu świętego Jerzego,
Złotego runa, świętego Michała,
Wielki marszałek Henryka Szóstego,
Wódz jego armii w królestwie francuskiem?
Dziewica.  Cóż to za język śmiesznie napuszony!
Turek, pan królestw dwóch i pięćdziesięciu,
Tak nudnym stylem nie pisze o sobie.
Mąż, co go tylu zdobisz tytułami,
U nóg nam śmierdzi jedzony przez muchy.
Lucy.  Więc zginął Talbot? zginął bicz Francuzów,
Groźna Nemezys waszego królestwa?
Czemuż źrenice me nie są kulami,
Bym je z wściekłością w oblicza wam cisnął!
Gdybym umarłych mógł tylko tych wskrzesić,

Dośćby to było na strach całej Francyi,
Sam jego obraz śród was postawiony
I najdumniejszych trwogąby przeniknął.
Dajcie mi zwłoki, abym mógł im sprawić
Pogrzeb wielkości i chwały ich godny.
Dziewica.  Zuchwalec musi być Talbota duchem,
Gdy prosi jakby rozkazy wydawał.
Dajcie mu jednak trupy, by nie truły
Dłużej powietrza smrodem swej zgnilizny.
Karol.  Idź, weź ich ciała.
Lucy.  Uniosę je z sobą,
Ale z popiołów Fenix ich wyleci,
Który przestraszy znowu wasze dzieci.
Karol.  Rób, co chcesz z nimi, byleś je stąd zabrał:
Zwycięstwo zbiegnie na nasze sztandary,
Nasz będzie Paryż, bo legł Talbot stary. (Wychodzą).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.