Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 2.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jaką jest zbrodnią z swych przyjaciół szydzić.
Talbot.  Idę, mój królu, z całej pragnąc duszy,
Byś ujrzał wrogów twych upokorzenie (wychodzi).

(Wchodzą: Vernon i Basset).

Vernon.  Łaskawy panie, błagam cię o szranki.
Basset.  I mnie gonitwę ostrą pozwól, królu.
York.  To jest mój sługa, wysłuchaj go, panie.
Somerset.  To mój, Henryku, bądź na niego względny.
Król Henr.  Tylko cierpliwość; niech się wytłómaczą.
Objawcie, proszę, jasno wasze myśli,
Z kim i dlaczego o szranki prosicie?
Vernon.  On mnie pokrzywdził, z nim chcę pojedynku.
Basset.  A ja z nim, królu, bo on mnie pokrzywdził.
Król Henr.  Na jakie krzywdy skargę zanosicie?
Nim wam odpowiem, wprzód wiedzieć je muszę.
Basset.  W czasie przeprawy morskiej ten pachołek,
Śmiał uszczypliwym kąsać mnie językiem
Z powodu róży, którą tutaj noszę,
Mówiąc, że krwawa kwiatka tego farba
Była obrazem wstydu mego pana.
Gdy oczywistej prawdy nie chciał przyznać
W sporze o pewne artykuły prawa
Między nim wszczętym a księciem Yorku;
W innych obelgach nie był także skąpy;
By go więc skarcić za to grubijaństwo,
W obronie pana mojego honoru,
Pozwól mi, królu, gonić z nim na ostre.
Vernon.  I ja tej samej domagam, się łaski,
Bo choć zmyśloną chce ubarwić mową
Cały brzydotę swojego zuchwalstwa,
Pierwszy mnie wyzwał słowem uczczypliwem,
Pierwszy z przekąsem o tym znaku mówił,
Że blady kolor róży tej obrazem
Małoduszności mojego jest pana.
York.  Czy się nie skończy nigdy, Somersecie,
Złośliwość twoja?
Somerset.  Zawsze na jaw wyjdzie,
Chociaż obłudy przyodziany płaszczem