Kilka wspomnień z Tatr/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Bronisław Gustawicz
Tytuł Kilka wspomnień z Tatr
Pochodzenie Wędrowiec, 1879, nr 140-147, 149-150
Redaktor Filip Sulimierski
Wydawca Filip Sulimierski
Data wyd. 1879
Druk Drukarnia „Wieku“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.[1]
Pomieszkania w Zakopaném, dziś a dawniéj. — Niedogodne urządzenie izb. — Usługa. — Podatek. — Restauracye. — Ujemne strony górali. — Przewodnictwo w Tatrach. — Psucie górali przez gości. — Biały cent. — Jeszcze kilka szczegółów ujemnego usposobienia górali. — Źródło dobréj wody. — Chory urzędnik kolejowy. — Żętyca. — Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!


Od roku 1867, 1869 i 1871, kiedy to po raz ostatni byłem w tych stronach, do dnia dzisiejszego Zakopane znacznie się zmieniło; ale czy na dobre? Nie powiem, owszem, zdaje się mi przeważnie na złe. Domów przybyło niemało i przeważnie wcale dobrze i pięknie zbudowanych, rozumié się jak na Zakopane. Mieszkania atoli są nadzwyczaj drogie. Przed dziesięciu laty płacono za mieszkanie wraz z usługą miesięcznie od 6 do 10 i 15 guldenów, stosownie do obszerności i wymagań wprowadzającego się gościa. Przed dwoma atoli laty (1877) płacono za dwie izby z kuchnią na sześć tygodni po 80 złr. i więcéj, za pojedyńczą izbę 20 do 28 złr. miesięcznie. Zakopianie, jak w ogóle górale, są przeważnie obrzydliwie chytrzy i przebiegli; więc co do mieszkań lubią cenę ich podawać tygodniową. Przybywający na dłuższy pobyt jedno lub dwumiesięczny, na cztéry lub ośm tygodni, jak zwykle, weźmie równe miesiącowi lub dwom. Ale na Zakopianinie omyli się, bo gdy przed odjezdném położy góralowi, według swego mniemania, jedno lub dwumiesięczny najem, góral zacznie się krzywić, nawet gniéwać się i żądać będzie dopłaty, nietylko za zwyższające się nad cztéry tygodnie trzy dni (w lipcu i sierpniu), ale nawet jednego dnia nie zapomni. Urządzenie tych izb jest zresztą bardzo proste, nie różniące się prawie niczém od urządzenia zwykłéj izby góralskiéj, a co najgorsza, wielka część tych izb nie ma ani pieca, ani cyganka, któryby może był tańszym i przytém wygodniejszym i mniéj zajmował miejsca od pieca, i mniéj potrzebował opału; a bywają śród lipca i sierpnia dni, szczególnie wieczory i noce, tak chłodne, że mierne ogrzanie izby nie byłoby wcale zbyteczném. Inną jeszcze wadą wielu izb jest złe zaopatrzenie ścian; nie mniéj to, że podłóg nie podsypują, skutkiem czego szparami w ścianach i w podłodze porządnie wieje. Co do usługi żalić się nie można; pochodzi to jedynie z dobrze zrozumianego własnego interesu, i czyni się w nadziei otrzymania przy odejściu osobnego poczesnego, bądź w piéniądzach, bądź w czém inném, niemniéj aby od gościa miéć na przyszłość dobre polecenie, lub jego samego dostać znowu na mieszkanie, gdyby miał roku następującego znowu przybyć, o co się zawsze wypytują. Nadmienić wypada, że w karczmie dworskiéj przy halach były w roku 1877 cztéry pokoje do wynajęcia, z których piérwszy i drugi piękne, zaś Nr. 4 i 5 wcale nieładne. Ceny jednak były bezwstydne; za piérwsze dwa żądał Żyd na dobę złr. 1,20, za łóżko 35 kr., co na miesiąc czyni 45 złr., za usługę osobno miesięcznie 5 złr. Za numer 4 i 5 żądano na dobę po 80 kr., za łóżko i usługę tyleż, jak przy dwu piérwszych pokojach. Nadto mogę zrobić uwagę, iż ktoby chciał miéć spokój, tutaj go z pewnością nie znajdzie.
Co się zaś dotyczy niesłychanéj drogości mieszkań, to główną jéj przyczyną jest wysokie opodatkowanie tego dochodu niestałego i niepewnego nie z dołu, lecz z góry, to jest według najmu bieżącego roku każą opłacać podatek za rok następujący, jakkolwiek dochód w tym roku może być daleko mniejszym, a nawet izba próżna stać może. Jakoż były takie wypadki, iż izba stała próżna, ale właściciel musiał zapłacić podatek z dochodu, którego nie miał i nawet egzekucyą mu posłano.
Daléj istnieją w Zakopaném dwie niby restauracye, jedna z nich przy kasynie krakowskiego Towarzystwa tatrzańskiego, obie utrzymywane przez górali tamecznych i jak dwie krople rosy do siebie podobne, bo jadło w obu jednakowo jednostajne i drogie. Jarzyn nie mają żadnych, jakkolwiek z łatwością miéćby je można. Lecz góral jest za leniwy, aby sobie urządzić małą lodownię, i za przebiegły, aby miéć ochotę dogodzić gościowi w czémbądź, skoro wié, że to zjé lub zjeść i zapłacić musi, co mu dadzą.
Co do napojów najrozważniéj postępuje ten, co się ogranicza do wybornéj wody tamecznéj, która z pewnością żołądka nie popsuje i pewnych przypadłości nie nabawi. Wino, które w tych restauracyach mają, jest najpośledniejsze paskudztwo, jakie w Nowymtargu u Żyda dostać można, a przytém droższe od wina znajdującego się w miejscowym sklepie żydowskim (u Ringelhaupta). Okoliczność świadcząca znowu o lenistwie górali, bo i pocóżby mieli z Węgier i rozumié się nie od karczmarza lub od handlarza jakiego, lecz z piérwszéj ręki nierównie taniéj dobre sprowadzać wino, skoro goście i złe im wypiją? Na rok 1878 zamierzał Żyd mający sklep założyć restauracyą. Wcale zajmującą byłoby rzeczą, gdyby restauracya żydowska okazała się lepszą i tańszą od góralskich.
Dawniejszemi laty przybywający do Zakopanego, szczególnie pojedyńcze osoby, niemały mieli kłopot z wyżywieniem się, bo z góralek tamecznych rzadko która umié coś ugotować prócz ziemniaków, a jakkolwiek na wiele rzeczy są nadzwyczaj ciekawe, przecież najmniejszéj nie zadają sobie pracy, ażeby nauczyć się przynajmniéj mięso uwarzyć lub upiec. Okoliczność dosyć ważna, bo świadcząca znowu, że co góralowi wprost nie przynosi korzyści, a to ile się da bez pracy i wielkich zabiegów, to nic go nie obchodzi, szczególnie gdyby mu ztąd jeszcze pracy i zachodu przybyło. Jednak traktyernictwo pomienione nie jest wcale niekorzystném zajęciem, bo jeżeli góral, sam z natury chciwy, podejrzliwy i skryty, przyznaje się do zysku 500 złr., to śmiało przypuścić można, że takowy czynił co najmniéj, dwa a może trzy razy tyle.
Trzecią ważną rzeczą w Tatrach jest przewodnictwo. Dawniejszemi laty, gdzie przybyłych rzeczywiście dla zwiédzania gór było mało, gdzie bardzo wiele szczytów wcale nie zwiédzano, bo je uważano za nieprzystępne, a nawet na przystępne, na które jednak wejście wymagało dłuższego czasu, większego, że tak powiem zachodu, więcéj odwagi i wytrwałości, jak np. na Lodowy, mało kto chodził, dwóch, lub trzech dobrych przewodników tak wystarczało, że i ci niewiele mieli zajęcia i rzadko kiedy wszyscy trzej równocześnie byli zajęci. Było także można zamówić sobie przewodnika na kilka dni wprzódy, a zadowolony był z zapewnionego na ten czas zarobku. Dzisiaj z lepszych przewodników (z wyjątkiem może jednego) żaden w ten sposób godzić się nie chce, chyba żeby go porządnie przepłacono; czeka on ostatniéj chwili i patrzy, gdzie się lepiéj obłowić może. Dziś liczba dobrych przewodników nie powiększyła się w równym do potrzeby stosunku.
Jeden z lepszych dawniejszych przewodników, dziś wprawdzie już podstarzały, czytamy w urywkowych notatkach ś. p. profesora Dra Janoty, a zatem téż nie bardzo ochoczy do trudniejszych wycieczek, jest sługą Towarzystwa tatrzańskiego, czyli raczéj kilku członków jego wydziału, przebywających przez lipiec i sierpień w Zakopaném. Jest on nadzwyczaj potrzebnym, jakkolwiek niewiadomo na co, gdy wspomnieni członkowie wydziału urządzają gromadną, wspólną wycieczkę na Krzyżne, lub do Rybiego (Morskiego Oka), na Czerwone Wierchy, lub nawet do Kościelisk, dokąd dziś każdy pastuch zaprowadzi i dokąd wreszcie żadnego nie potrzebaby przewodnika, gdyby co do Rybiego wydział towarzystwa tatrzańskiego za przykładem węgierskiego towarzystwa karpackiego w lesie po za Jaszczurówką, aż po polanę Waksmundzką, a potém w lesie pod Wołoszynem, białą farbą olejną, na drzewach po obu stronach ścieżki kazał pomalować płaty, do 20 centymetrów szérokie, i obejmujące ku ścieżce zwróconą połowę pnia, a gdzie się droga dzieli, np. do Pańszczycy, do Waxmundzkiéj, przybić kazał tablice z krótkim, lecz wyraźnym napisem. Pomijając zatém zupełną przy tych wspólnych wycieczkach zbyteczność przewodnika, miałby on krom tego jeszcze dosyć czasu usłużyć niekiedy jakiemu podróżnemu, który przy wycieczkach swoich jeszcze inny może miéć cel, aniżeli przybywszy do schroniska, zjeść kawał pieczeni, wypić butelkę wina, przespać się i wrócić do Zakopanego. Gdy przy zupełnym braku przewodników i bardzo niestałéj pogodzie, chcąc korzystać z nastających kilku dni pogodnych, po utracie jednego dnia, nakłoniłem go do wybrania się ze mną na Lodowy, szanowny wydział skarcił go za to z góry i powtórzenia podobnego występku surowo zabronił. Gdy więc raz znowu dla braku przewodnika na inną chciałem go wziąć wycieczkę, w okolicę dotąd nie zwiédzaną, jemu jednak znaną, wymówił się tém, że z polecenia wydziału musi iść robić kładkę pod Kozińcem, co się jednak okazało wierutném kłamstwem, bo jeden z członków wydziału urządzał właśnie gromadną wycieczkę na Krzyżne. Kto zaś nie jest przyjacielem tych wędrówek taborem, lecz przy przechadzkach swoich inne może rozsądniejsze i pożyteczniejsze ma cele, niż powiedziéć w końcu: „Przy Rybiém byłem, pieczeń jadłem, wino piłem, kobiétom w zęby się napatrzyłem“, ten od członków wydziału towarzystwa tatrzańskiego, co do nastręczenia przewodnika stosownego, nie dozna żadnéj pomocy; przewodnicy zaś przy rzeczonych wyprawach, jakby nie narażeni na wielkie trudy, nadto mogąc się spodziéwać większego obłowu dla gardła i żołądka swego, niż towarzysząc jednemu lub dwu podróżnym po rozmaitych dziurach, lgną téż do tych wędrówek gromadnych jak muchy do miodu.
Wszystko, co towarzystwo w sprawie przewodnictwa uczyniło, jest dotąd: wydanie trudniącym się przewodnictwem książeczek, na których czele wymienione są wycieczki i podane wynagrodzenie dzienne, mające się płacić przewodnikowi. Taki atoli wymiar wynagrodzenia jest niewłaściwy i dla podróżnego niekorzystny; rozumié się bowiem samo przez się, że np. przy wycieczce na Gierlach, na Lodowy, na Wysoką, dojście piérwszego dnia do stawu welickiego, do szałasu pod stawem Zielonym w Jaworowéj, lub do Czeskiego, i powrót trzeciego dnia ztamtąd nie są połączone z żadnemi trudnościami; owszem odbycie drogi z Zakopanego do szałasu pod Czeskim lub Zielonym w Jaworowéj i napowrót jest nieporównanie przyjemniejszą przechadzką aniżeli szlifowanie bruku krakowskiego, lub łykanie pyłu i niemiłych zapachów lwowskich. Inaczéj ma się rzecz z samém wejściem na pomienione szczyty. Góral ma téż tyle rozumu, skoro za piérwszy lub ostatni dzień wyznaczono mu wynagrodzenia piéniężnego (krom żywienia) 2 złr., że za samo wejście przynajmniéj raz tyle jeszcze żądać ma prawo. I powiedziałbym, że góral ma słuszność i rozumniéj rachuje, niż to uczyniło towarzystwo tatrzańskie. Zresztą nie wszyscy przewodnicy posiadają te książeczki a podróżni wcale się nie troszczą o to, aby sumiennie wpisać, jakim się znalazło przewodnika; wpisują się pochwały, na które wcale nie zasłużyli, a pomijają ujemne strony, o którychby nie należało zamilczéć, boć są i tacy, którzy się podejmują przewodnictwa w miejsca, w których sami nie byli, których nie znają, narażając podróżnego na nieprzyjemności i zawód mu czyniąc.
Najgłówniejszém źródłem wielu złego tyczącego się przewodnictwa, są jednak niektórzy piéniężni goście krakowscy i warszawscy. Ci nietylko przepłacają przewodników, lecz zamawiają ich wyłącznie na swoje usługi na cały czas swojéj w Zakopaném bytności, czy gdzie idą, czy nie idą, nie pozwalając im przez cały ten czas z nikim innym chodzić. Wycieczki tych panów trwają zazwyczaj dni pięć do tygodnia, a jednemu z nich nie wystarcza jeden przewodnik, lecz musi ich miéć od razu kilku, przytém ćmę chłopów niosących namioty, jadła i napitku niemały zasób dla tylu ludzi, i dopokąd można wloką się te zapasy na wozach, i z ludzi kto może, siada, trzeba téż muzyki, ażeby po rozbiciu obozu nikomu się nie przykrzyło; co zaś najsmutniejsza, to do tego taboru zaciąga się nawet wielu takich, których w myśl § 1 i 3 statutu towarzystwa tatrzańskiego w żaden sposób z sobą braćby nie należało, a przynajmniéj żaden członek Towarzystwa tatrzańskiego takby sobie postępować nie powinien. Przytém obejmuje się górala za szyję i chodzi się z nim tak publicznie po ulicy, jakby juhas z frajerką[2] jaką, szepcąc mu coś do ucha; nie dostawało tylko jeszcze, żeby się w twarz na ulicy całowano. Dodać należy do tego sprowadzanie górali do Warszawy, oprowadzanie ich tam po teatrach i salonach i t. d., a nie trudno będzie przyznać, że obok wielu zarzutów czynionych od dawna, szczególnie Warszawianom, dla ich szkodliwego wpływu na Zakopian, także powyższe postępowanie wcale nie zasługuje na pochwałę; nie jest ono bowiem skutkiem chwilowego szału, gdy za pokazanie drogi lub życzenie przy kichnięciu, rzucano papiérkami (złr.), gdy za talérzyk poziomek wartości 5 kr. dawano po papiérku, dla tego, że w Warszawie równa ilość kosztuje rubla, i jakby Zakopane co do cen koniecznie zamienić wypadało na Warszawę; lecz jest ono rozmyślną obliczoną butą, ubliżającą innym podróżnym, którym z przed nosa, na cały czas możliwego bawienia w Zakopaném, zabiéra się przewodników, zostawiając im przyjemność brania sobie ciurów, z którymi na Giewont puścić się byłoby niebezpiecznie. Bezwstydność górali, będąca bezpośrednim skutkiem takiego ich znarawiania, wszędzie w omierzły występuje sposób, w prawdziwie żydowską i cygańską zamieniając się bezczelność. Tak nieraz można słyszéć dobitne opowiadanie, jak ten lub ów do niemałéj zapłaty za przewodnictwo dodał jeszcze jeden lub dwa dukaty, z czego oczywiście ta wynikać ma nauka, aby słuchacz w pokorze ducha poszedł za tak świątobliwym przykładem, i tak samo dukatami rzucał. Zdarzało się nawet, że dzieci chodzący po żebraninie nie prosiły centa, lecz domagały się od razu białego centa (10 c.). Otóż wychowanie Zakopian przez Warszawian i im podobnych! Towarzystwo tatrzańskie zaś nie poczuwa się do obowiązku i nie ma tyle odwagi, aby pomienionym samodzierżcom Tatr z własnéj woli, aczkolwiek członkom towarzystwa, powiedziéć, że postępowanie ich jest conajmniéj niewłaściwém. Atoli nietylko towarzystwo ma usta zawiązane, i na inne strony umiano zastosowywać treść piosenki: „Kłapką, papką i czapką, wolą, solą i rolą, ludzie ludzi niewolą“, aby nieograniczoną zapewnić sobie samowładzę, i wjeżdżać do Zakopanego przez bramy tryumfalne. Tak sieje się rozmyślnie chwast w usposobieniu zakopian, który się już nigdy więcéj wykorzenić nie da, co oczywiście mało obchodzi siewców, byleby własnéj dogodzili próżności i wszem w obec i każdemu z osobna okazali, co można znaczyć w Zakopaném, mając poddostatkiem środków materyalnych do zdobycia sobie, czyli kupienia, tego znaczenia. Gdyby atoli pomienieni goście wzięli na uwagę, że ani Tatry ani Zakopane nie są ich własnością, i że im nie przysługuje prawo brania wszystkich lub tylu przewodników, ilu im się podoba, w wyłączną arendę dla swojéj osoby, lecz że innym gościom przybywającym do Zakopanego dla zwiedzenia Tatr równe służy prawo, że zatém przy dotychczasowym braku dobrych przewodników wyrozumialszym i więcéj uprzejmym w tym względzie dla innych byćby należało, niezawodnie więcéjby przyniosło to zaszczytu, niż dotychczasowe samodzierstwo.
Napomknąwszy o kilku ujemnych stronach w usposobieniu Zakopian, dodam jeszcze kilka szczegółów. Zdarza się dosyć często, że rzeczy znalezionéj, chociaż dobrze wiedzą kto ją zgubił, nie lubią oddać. Mało ich obchodzi szkoda, a czasem jeszcze większa niewygoda, tym sposobem rozmyślnie wyrządzona właścicielowi rzeczy zgubionéj.
Zachwycano się nieraz ciekawością, wesołością i rozumnością Zakopian. Jestto własność wspólna wszystkim góralom, mająca swoje źródło w usposobieniu fizyczném, na które wpływa czyste i zdrowe powietrze, którém poza domem oddychają, woda również wyborna, dostateczna wolność od trosk, wynikająca przeważnie z nadzwyczaj ograniczonych potrzeb, do których zaspokojenia niewiele im potrzeba, a przytém życie dosyć próżniacze. Góral nie lubi pracy długiéj i natężonéj, on się lubi zbyć czémprędzéj z tém co ma robić, a poniekąd zmuszają go do tego pośpiechu stosunki klimatyczne miejscowe. Na Podhalu niéma wiele czasu siać i sadzić na wiosnę, zbiérać czyli jak się w Zakopaném wyrażają robić siano, a w jesieni zbiérać, czego Bóg nagodził; niéma tam zwyczaju wlec się z temi robotami całemi miesiącami, jak indziéj to się dzieje: źleby na tém wyszli Podhalanie. Wszędy więc gonitwa i krzątanina na łeb na szyję, nawet przy miesiączku, lub przy latarniach, ale po uporaniu się z temi robotami, do próżnowania dosyć zbywa czasu. Zresztą, czém miałby Zakopianin zajmować się? Bydło nędzne i chów jego również nędzny; rękodzielnictwa niéma żadnego, prócz trochy tkactwa na własną potrzebę domową; sprzętów nawet najprostszych, stołków drewnianych, konewek, fasek na masło i bryndzę, cebrzyków sami sobie nie robią, lecz indziéj kupują, na jarmarkach w Nowymtargu, Czarnym Dunajcu lub na Orawie. Już oddawna było wskazaném, aby który z młodych Zakopian był się nauczył toczyć. Drobiazgów z kosodrzewiny gustownie toczonych nie mało pozbyćby można nietylko między gośćmi, ale indziéj także jeszcze. Gdyby pozwalający sobie na przybycie swoje stawiać bramy tryumfalne, zamiast tak dziecinnego i ckliwego dogadzania próżności swojéj, byli raczéj pomyśleli nad wprowadzeniem i utrwaleniem w Zakopaném jakiego zatrudnienia łatwego do wykonania a zapewniającego stały zarobek, rozsądniéj i lepiéj byliby postąpili, niż rozmyślném rozrzucaniem i wyrzucaniem piéniędzy, nieprzyczyniającém się do istotnego dobra Zakopian, innym gościom w sposób drażniący bez istotnéj potrzeby stawać w drodze. Zresztą niepodobna zaprzeczyć, że nie łatwą byłoby rzeczą Zakopianina lubiącego wygodę i próżniactwo, a przytém niewierzącego nikomu nic, przyzwyczaić do stałéj pracy, choćby najłatwiejszéj. Profesor Janota, słysząc, że patyczki do wykalania zębów sprowadzają z Wrocławia, nakłaniał raz dwóch Zakopian do zajęcia się podczas sześciomiesięcznéj zimy tą struganiną i brania do pomocy także dzieci, okazawszy im, ile mogą zarobić, i że to zarobek jak dla Zakopianina wcale niepośledni, lepszy niż żaden, przyczém zapewnił ich także, że o stały odbyt sam starać się będzie. Kupił kilka paczek pośledniejszych i lepszych wykałaczek, i dał je Zakopianom. Obiecał im także nazajutrz dać potrzebne do téj roboty narzędzia. Atoli górale poprzednio przez profesora Janotę i jeszcze inną osobę piéniędzmi i innemi rzeczami obdarzeni, już się więcéj nie pokazali. Niezawodnie rozmyślili sobie tę rzecz przez noc, iż im nie potrzeba przez zimę pracować, skoro w lecie z gości więcéj zedrą, lub ci sami obedrą się ku radości Zakopian. Co do przemysłowości, okolicznością dobrze objaśniającą lenistwo Zakopian, i brak wszelkiéj w nich przedsiębierczości jest to, że dotąd żadna Zakopianka nie zajmuje się pieczeniem chleba, bułek, rogalików i t. d., widząc przecież, jaki odbyt ma trzech żydów miejscowych, i że nawet nowotarskiemu piekarzowi opłaci się co niedziela przysłać cały wóz chleba do Zakopanego. Jedna tylko zakopianka roku 1877 podobno coś piekła, ale nie wiele, a żydzi ją pomawiali, że wszystko robi bardzo nieczysto, czy jednak prawdę mówili, to nie wiadomo[3].
Co się zaś tyczy ciekawości i rozmowności nie są oni tak niewinni, jak się zrazu zdaje. Góral z przyrodzenia jest ciekawy; więc wszystko wybadywa, wszystkiego się dowiaduje, o wszystkiém się wywiaduje, aby umiał sam do gościa swego zastosować się ze względu na własną korzyść, lub innym mógł dać wyjaśnienia potrzebne. Zresztą nicują oni gości bez względu i miłosierdzia, wyszydzają i wykpiwają między sobą, i opowiadają sobie, jakim sposobem co wyłudzili. Na piękne i na urząd rozpoczyna się to nicowanie dopiéro po odjeździe gości. Zdarza się, że nawet na wycieczkach, gdy przy kilku osobach więcéj jest górali, obmowami czas sobie skracają, lecz tak ostrożnie, że obrabianéj osoby nie wymieniają, a gdy spostrzegą, że który z gości uważa na ich rozmowę, natychmiast ją urywają.
Pod brzeżkiem przy drodze z Poronina, nieopodal jéj rozdziału na zachód przez wieś ku Kościeliskom, a na południe do Kuźnic, jest źródło dobréj wody[3]. Towarzystwo tatrzańskie dosyć znacznym nakładem kazało to źródełko ująć w oprawę z ciosowego kamienia. Góral, na którego gruncie znajduje się to źródełko, aczkolwiek wiedząc dobrze o zamierzoném oprawieniu jego, zrazu żadnych nie czynił przeszkód, lecz gdy się już wzięto do roboty, nagle zaczął jéj zabraniać, biegał to do miejscowego plebana, to do będących w Zakopaném członków wydziału Towarzystwa, to do innych osób, i wiele niepotrzebnego narobił hałasu, a to dlatego, iż mu inni górale nagadali, że Towarzystwo, sprawiwszy za swoje piéniądze oprawę źródła, może samo źródło uważać za swoją własność, a następnie i do całego gruntu rościć sobie prawo. Było trzeba na piśmie danego i przez świadków podpisanego oświadczenia i zapewnienia, że Towarzystwo oprawiwszy źródło dla wygody i przyjemności gości, ani do niego samego, ani do otaczającego je gruntu, żadnego prawa sobie nie rości, ani nie będzie rościło. Jeżeli w świecie starożytnym Ateńczycy sławnymi byli pieniaczami, to w Galicyi nie ma większych od Podhalan. Przytoczony przykład niby téj staranności o całość mienia swego, zabiegania możliwemu uszczupleniu jego, jest tylko wynikiem niegodziwości Podhalan, z którą sobie, gdzie i jak mogą, nawzajem wydzierają mienie, co znowu jest skutkiem dozwolonego dzielenia gruntów, pod każdym względem w najwyższym stopniu szkodliwego.
Co do źródła jedna jeszcze uwaga. Między drogą a brzeżkiem, z pod którego dobywa się woda, jest łąka podmokła; po stronie południowéj stoi nawet woda na niéj, nie mając odpływu. Przystęp do źródła nie jest wygodny, jest mokry a nawet błotnisty. Gdyby nie wrodzone góralom lenistwo, właściciel łączki byłby dawno rowkiem sprowadził wodę z niéj do rowu przydrożnego; obecnie bowiem siano nie jest dobre, ani go niéma wiele. Żalił się także, że jéj kosić nie może, bo znajdował powtórnie w sianie szpilki i igły potracone przez dziéwki przychodzące po wodę. Wszystkim tym niedogodnościom było można i należało zapobiedz, wybraniem kilkadziesiąt kroków długiego rowku od źródła ku drodze, dla osuszenia przystępu, wyłożeniem ścieżki, 50—60 centymetrów szérokiéj, kamieńmi, których nie trzeba zdaleka znosić, bo są pod ręką, i ogrodzeniem jéj po obu stronach żerdkami, aby dziéwki, dzieci i t. d. wstrzymać od chodzenia po łące i rozsiewania po niéj szpilek i igieł. Podobnoś zwracano na to uwagę rezydujących w Zakopaném członków wydziału towarzystwa tatrzańskiego, lecz nic nie wskórano. Mówiono także, że mieszkający w pobliżu żydzi zanieczyszczają wodę, i to puścił wydział Towarzystwa tatrzańskiego mimo uszu. Możeby coś zrobiono, gdyby damy wyprawiały gromadne wycieczki do tego źródła.
Lata przeszłego pewien urzędnik przy kolei Arcyksięcia Albrechta, udający się do Zakopanego w celach leczniczych, chciał się umieścić przy hutach, aby miéć lekarza blisko siebie[3]. Przybywszy do Zakopanego, słaby i sponiewierany niegodziwą drogą między Nowymtargiem a Zakopaném, zatrzymał się w Zakopaném dla wywiedzenia się, którędy jechać do hut, i jak daleko jeszcze do nich. Otóż ażeby go nie puścić daléj, powiedziano mu, że do hut jeszcze dwie mile. Chory, nie mogąc daléj jechać, a nie wiedząc, że do hut niéma jéno dobre pół mili, pozostał we wsi.
Że przyrządzanie żętycy w szałasach, skąd ją noszą do Zakopanego, dla leczących się nią pozostawia wiele do życzenia, łatwo odgadnie, kto się przypatrzył tym szałasom i pastwiskom okolicznym. Dawniéj noszono ją z kilku miejsc, z Upłazu, z Białego, z Kondratowéj, przeszłego lata (1877) tylko z Miętusiéj. Ażeby więc goście dobrze przyrządzonéj i czystéj dostawać mogli żętycy, lekarz przy hutach ułożył się o nią z bacą[4] kondratowskim; miała być donoszoną w umyślnie na ten cel zrobionych naczyniach zamykanych, a przez lekarza badaną; w Zakopaném najęto izbę, gdzie goście o pewnéj stałéj godzinie mieli dostawać zamówionéj ilości żętycy. Przyczém chciano urządzić skład wód leczniczych. Góralki atoli i górale, trudniący się donoszeniem żętycy, przytém wynagradzani także od bacy, u którego biorą żętycę, w obawie o swój zarobek najwierutniejszemi kłamstwami, umyślnie rozsiewanemi co do żętycy z Kondratowéj, licząc na łatwowierność i niedoświadczenie gości, zamiar lekarza w niwecz obrócili. Dodać tylko jeszcze należy, że w hali Kondratowéj owce daleko obfitszą i lepszą mają paszę niż w Miętusiéj, nadto droga do Kondratowéj jest lepszą niż na Miętusię i krótszą.
Pięknego religijnego pozdrowienia: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! witajcie“ dziś w Zakopaném także już rzadko usłyszysz, już je wyparły modne pogańskie wyrażenia: Dzień dobry! Dobre południe! Dobry wieczór! Synowie cywilizacyi, bez religii ale i bez moralności, nie znają już odpowiedzi na powyższe prawdziwie ludowe pozdrowienie: „Na wieki wieków. Amen“. A gdyby zgoła owo pozdrowienie wymówić mieli, podławiliby się a przynajmniéj językiby sobie powykrzywiali.
Takich szczegółów zebraćbym mógł daleko więcéj, nie chcę atoli trudzić niemi szanownego czytelnika; zresztą znane są one tym, co w Zakopaném bywają i zdrowém okiem na lud zakopiański się patrzą; nie przemawiają one bynajmniéj za Zakopianami i wątpię, aby dzisiaj upatrywał kto w nich owych świętych, uczciwych, pełnych czucia i zacności, religijności i moralności ludzi, za jakich udawali ich niektórzy z piszących o Tatrach. Wiele z ich własności ujemnych rozwinęło się dopiéro za zetknięciem się z tak zwaną inteligencyą, która im przyniosła zarazę moralną, i wyzuła z szanowania religii; zresztą coby niekorzystnego powiedziéć można o Zakopianach, o wszystkich Podhalanach da się powtórzyć, a o niektórych w daleko wyższym stopniu np. o Polanianach czyli Kościeliszczanach, Bukowinianach, Białczanach i Brzeżanach. A jak wszędzie są wyjątki, tak i tu znajdować się będą, i te wyjątki zaciérają znowu niekorzystne wrażenie, jakie ogół sprawia[5].





  1. Numer rozdziału dodany przez zespół Wikiźródeł.
  2. Juhas (nie juchas!) oznacza pasterza owiec, owczarczyka. Jestto wyrażenie węgierskie „juhásy“, pochodzące od słowa „juh“ t. j. owca.
    Frajerka, także fryjerka, oznacza kochankę, zalotnicę. Wyrażenie, pochodzące od niemieckiego „der fréier“, prawdopodobnie sprowadzili urlopnicy.
  3. 3,0 3,1 3,2 Z notat ś. p. prof. Dra Janoty.
  4. Baca jestto najstarszy z pasterzy na szałasie. Wyrażenie węgierskie „bács“’ (czytaj bacz) = owczarz. Należałoby mówić i pisać bacza.
  5. Obacz wyborne uwagi Wł. L. Anczyca w rozprawie: „Zakopane i lud podhalski“. „Tyg. Illustr.“ T. XIV. Warszawa, 1874. Nr. 341 i 342.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bronisław Gustawicz.