Kawaler Des Touches/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jules Amédée Barbey d’Aurevilly
Tytuł Kawaler Des Touches
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1901
Druk Kraków, Druk. „Czasu”
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Lucjan Rydel
Tytuł orygin. Le Chevalier Des Touches
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
Dzieje Rumieńca.

— „Szliśmy jeszcze jakiś czas, potem“ — ciągnęła dalej Jejmość Panna de Percy — „ażeśmy stanęli na rozdroża, z którego, jak promienie z gwiazdy, rozbiegało się w różne strony kilka dróg wiodących do miasteczek i wsi okolicznych. Tam-to mieliśmy się rozejść, uścisnąwszy sobie na wzajem dłoń po raz ostatni. Jedni ruszyli gościńcem do Granville i do Avranches, inni skierowali się ku Vire i ku Mortain. Umówiliśmy się, że się zbierzymy w Touffedelys w razie, gdyby miało przyjść do nowej wyprawy orężnej.
Des Touches puścił się drogą wiodącą wprost ku wybrzeżom; z całej Dwunastki tylko Just Le Breton ze mną, dotrzymywaliśmy do ostatniej chwili towarzystwa, człowiekowi temu, który przejmował nas tragiczną grozą, a zarazem budził w nas nigdy nienasyconą ciekawość. Do Touffedelys mieliśmy wracać Odsypiskami — bo tak zowią się tamtejsze wybrzeża — zatem czekała nas długa droga wijąa się wzdłuż morskich zatok. Noc już zapadła i księżyc się wytoczył, zanimeśmy zeszli z pól uprawnych i dostali się na piaski. Kawaler przewodniczył nam, jak człowiek, co wie, dokąd idzie. Dzięki swemu doświadczeniu żeglarskiemu, co do minuty wiedział, kiedy jest odpływ morza, który go miał zanieść do Anglii. Lubośmy o tem nie mówili z sobą, jednak przypuszczaliśmy, że Kawaler ma chyba na tem odludnem wybrzeżu wiernego jakiego rybaka na swoje usługi. Dopieroż nas ogarnęło zdumienie, kiedyśmy, za jego przewodnictwem, wyszli na ostatnie odsypisko: wprost już stamtąd otwierał się widok na morze, roztaczające się w całej pełni, na morze błyszczące i ciche, rozlane w dal bezmierną, a zupełnie pustą. Ani żywej duszy, któraby tam czekała na Des Touches’a, ni łodzi leżącej na piaskach, którąby można zepchnąć na wodę, by go w drogę uniosła.“
— „Hej!“ — rzekł prawie radośnie — „dziś, dalibóg, jestem pewny, że niema szpiegów na brzegach. Od czasu, jak się dostałem do niewoli, mogli spać spokojnie, a na to nie było jeszcze dość czasu, by się już mogli dowiedzieć o mojem uwolnieniu. Będą się mieli z pyszna za swoje lenistwo. Są przekonani, żem dziś rano dał kark pod gilotynę, więc wczasują się, Ichmcście czatownicy!“
— „A to cielęta morskie!“ — przerwał Imci Pan de Fierdrap, który jako wielki rybołowca, oburzał się na wszelką straż nadmorską, jakiegobądż rodzaju. — „Oni zawsze tacy sami, bez względu na to, pod jakim rządem — te wojsko we amfibie! Przed Rewolucyą, na to, by krzyż świętego Ludwika otrzymać, trzeba było dwudziesto-pięcioletniej służby oficyerskiej, o ile kto nie odznaczył się niepospolitym czynem; ale w straży nadmorskiej potrzeba było mieć pięćdziesiąt lat służby. To najlepiej o nich świadczy, ile są warci!“
— „Tak“ — rzekła Jejmość Panna Urszula. — Mało ją na razie obchodziła wartość i honor armii nadmorskiej, powiedziała też to swoje tak, równie dobrze jakby mogła powiedzieć nie; — „Ale jakie oni mieli śliczne uniformy, te mundury białe z wypustkami, zielonego morskiego koloru“ — dodała rozmarzona. Snąć w jej pamięci przemknęła postać jakaś w takim właśnie uniformie, która się jej za młodu podobała i wszystko to razem, nakształt mewy szybującej poprzez mgłę, przemknęło w szarym tumanie jej mdłych i małostkowych wspomnień.
Jejmość Panna de Percy mało jednak dbała o marzenia Jejmość Panny Urszuli, równie jak o pogardliwe i niechęcią tchnące wynurzenia Imci Barona de Fierdrap. Nie zważając tedy na nich, mówiła dalej:
— „Ale na czem-że to Waszmość puścisz się w podróż morską, Kawalerze? — rzekłam doń — „na tem wybrzeżu nie widać nigdzie ani jednej deski. A Waszmość nie masz chyba przecie zamiaru z francuskiej strony na angielską puszczać się wpław?
— „Możnaby przepłynąć“ — odrzekł z głębokiem przekonaniem; zapewne czuł się na siłach po temu! — „Ale Mościa Panno, acz na piasku nie ma desek, wszelako są pod piaskiem“.
Wtedy dopiero poznaliśmy w całej pełni przezorność i zmysł praktyczny tego człowieka, który z urodzenia już przeznaczony był do wojny partyzanckiej. Posiadał on pamięć do miejsc, cechującą żeglarzy, a posiadał ją nietylko na morzu. Rozejrzał się po wybrzeżu, na któremeśmy stali, wyjął z za pasa nóż ogrodniczy, z młyna prawdopodobnie zabrany, bo Niebieskie Mundury nie śmiałyby takiemu człowiekowi zostawić w ręku ani kawałka złamanego kozika. Tym zakrzywionym nożem ogrodowym jął kopać piasek, jak rybacy, szukający skorupiaków ziemnych“.
— „Właściwie należałoby powiedzieć: jak łowcy“... — przerwał Imci Pan de Fierdrap z całą powagą, jak gdyby szło o zasadniczą prawdę wiary — „nie pojmuję bowiem rybołostwa bez wody“.
— „Po chwili“ — mówiła dalej Jejmąść Panna de Percy — „Des Touches wygrzebał motykę, a w kwadrans później motyką tą dokopał się do słynnej swej łódki. On sam zasypał ją był piaskiem w tem miejscu, gdy ostatnim razem wylądował we Francyi. Taki miał zwyczaj — jak nam to sam powiedział. Nie polegał na nikim. Gdy musiał wysiąść na ląd, by tam a tam doręczyć depesze, które mu powierzono — nie mógł tej łódki zrobionej własnoręcznie zostawiać w byle pierwszej lepszej przystani, bo tam byłaby wpadła w ręce straży nadmorskiej.
Wykopawszy łódkę, zaniósł ją sam na wodę co nie wymagało żadnego wysiłku. Łódeczka ta była istnem piórkiem. Skoczył na owo piórko, które lekko tańczyć z nim zaczęło po falach. Niedawno temu na nowo stał się Osą, teraz miał się niebawem stać dawnym Błędnym Ognikiem!
Utkwiwszy wiosło w ziemi, przytrzymał u brzegu łódkę, która się rzucała po falach, niby koń zrywający się do biegu.
— „Żegnaj mi Waszmość Panna, i ty Mości Juście Le Breton!“ — rzekł do nas stojąc na przodzie łodzi i skinieniem ręki nas pozdrowił. — „Kiedyż się zobaczymy? Chłopi już są zmęczeni walką, — wojna nie tęgo idzie. Kto wie, czy tam już nie mówią o zawarciu pokoju?... Koniecznieby trzeba, żeby który z Królewiczów przybył tu i wojnę podniecił na nowo.... ale z nich żaden nie przybędzie!“ — dodał z pogardliwym uśmiechem, który mnie aż zabolał. Taki uśmiech nieraz ja widywałam na ustach u najwierniejszych nawet sług Domu Królewskiego — (tu z wyrzutem spojrzała na brata). — Wiem, że do tego nie przyjdzie“ — mówił dalej — „bym którego z nich przewoził do Francyi na tej łódce, na której przyjechał był ze mną Imci Pan Jakub, Jeśli się ta wojna skończy, cóż się wtedy z nami stanie? przynajmniej ze mną? bom ja przecie do niczego, krom wojny, nie zdatny. Pójdę w świat i zginę gdzie w walce, i na tem wybrzeżu nie będą już ludzie mówili o Des Touches’u“!
Pożegnaliśmy go także nawzajem.
— „Czas mi w drogę“ — rzekł. — „Ot, już się i odpływ zaczyna!
Zaczem przestał przytrzymywać łódź, tańczącą na spienionych wałach przybrzeżnych, i jednem sprężystem uderzeniem wiosła — jak to on umiał — pchnął ją na morze. Dobrze nawzajem znali się oboje: on i to morze!
Znikał w czeluściach wodnych między dwoma bałwanami i znów się ukazywal jak morski ptak, co w lot nurkuje i wzbija się, otrzepując skrzydła. Można było zadawać sobie pytanie, czy on zdaje się na łaskę morza, czy morze na jego łaskę! Ścigaliśmy go wzrokiem w świetle miesięcznem, co grało blaskami na wzdymujących się nurtach. W końcu, gdy na pełne morze wypłynął, zasłoniły nam rozkołysane odmęty ową łupinę z kilku deszczułek skleconą, która go na sobie niosła — tę łódkę tak wątłą, iż niemal fantastycznym cieniem łodzi się wydawała!
Błędny Ognik zniknął nam z przed oczu...
Skierowaliśmy się ku Touffedelys, idąc piaskowemi ławicami. Pogoda była cudna. Jako Partyzantce, nie dziwna mi była noc pod gołem niebem, ale w życiu mojem niewiele równie pięknych nocy widziałam. Coraz to słabiej i słabiej dochodził do nas szum morza, które w tyle za nami zostało. W miarę odpływu, najbliższe brzegu skały podwodne wyłaniały się z topieli. Od strony lądu schodziła wielka ciszą. Drzewa stały nieruchomo. Na wzgórzu, w błękitnej dali, dopalał się spokojnie ów samotny wiatrak. Nikt go nie ratował. Pożar dobrze mu się dał we znaki; młyn miał już tylko trzy śmigi, które ciągle się jeszcze kręciły. Umieszczone musiały być widocznie tak, że nie odrazu mógł je płomień ogarnąć, ale w końcu przecie się zajęły. Jedno z nich zgożało pierwej, niż tamte trzy, które teraz dopiero, w ogniu stanęły. Jarzyły się tedy i obracały ciągle, a krąg ten ognisty, jaki sobą zataczały, sypał deszczem iskier podobnie jak deszczem krwi rosił był po południu.
Straszliwy podpalacz onego wiatraka, choć już o tej porze daleko musiał być na morzu, jednak mógł widzieć tę pożogę i ten płomień wzbijający się « nieruchomem powietrzu, nakształt płomienia pochodni. Noc bowiem była czysta, bez cienia mgły, co rzadko zdarza się na La Manche: to morze, zielone jest jak łąka, oparami zaś na tej łące bywają mgliste tumany
Nie wiem, skąd mi się to wzięło, lecz ogarnął mnie smutek — mnie, com zawsze gotowa śmiać się na całe gardło. Kobietą poczułam się, patrząc wówczas na okrucieństwo Des Touches’a, i teraz, w tem partyzanckiem ubraniu, znowu się czułam kobietą...
Przepełniała mi serce litość nad Amatą: miałam ją wkrótce zawiadomić o zgonie Imci Pana Jakuba. Śmierć tę pomścił wprawdzie Des Touches, ale dla niej to nie żadna pociecha!“.
Jejmość Panna de Percy zamilkła tym razem, jak ten, co skończył opowiadanie. Rzuciła nożyczki; dotąd uderzała niemi po swym hafcie, który leżał na stoliku wraz z kłębami włóczki.
— „Masz tedy, Mości Baronie“ — rzekła do Imci Pana de Fierdrap — „owe dzieje porwania Des Touches’a. które ci brat mój zapowiadał“.
— „Ty zasię wybornie o nich gadałaś, — droga moja Percy“ — rzekła Jejmość Panna Sankta. — Chciała być nader uprzejmą, lecz naiwnemi usty okropną jej oddała pochwalę, używając tego wzgardliwego słowa.
Imci Baron de Fierdrap zrazu żałobę Amaty lekce sobie ważył: on, przeciwnik wszelakich tkliwych uczuć, rybak łowiący okonie, co sam okoniem stawał przeciw zapędom Amora — jak mawiał ksiądz w przystępie kalemburycznej weny — Imci Baron de Fierdrap obecnie się rozrzewnił. Zmartwychwstał w nim dawny baron Hylas; zapragnął tedy, by mógł jeszcze usłyszeć coś o Amacie.
— „Ja sama zawiadomiłam ją o śmierci narzeczonego“ — mówiła doń Jejmość Panna de Percy. — „Pobladła, jak gdyby miała paść trupem na miejscu i zamknęła się u siebie, by ukryć łzy. U Amaty — jak to zauważyć mogłeś Mości Baronie — wszystko rozgrywa się wewnątrz, na zewnątrz nie traci ona nigdy równowagi. Boleść swą zawarła na dnie serca, jak świętość, którą się przechowuje w relikwiarzu. Jedynym widomym jej żałoby objawem było to, iż kazała rozkopać ową mogiłę wśród zarośli, gdzieśmy pogrzebali człowieka, którego mężem swym nazywała. Po wyjęciu z grobu, zawinęła zwłoki w tę ślubną suknię, którą miała na sobie owego wieczora. Z niej ona dlań całun śmiertelny zrobiła.
A jako iż jest wielce pobożna, nie mogła znieść tej myśli, że kiedyś przy nim na wieki nie legnie. Przeto później, gdy duchowieństwo do kraju powróciło, a kościoły pootwierano na nowo, kazała go przenieść do poświęcanej ziemi. Wszystko to jednak, Mości Baronie, odbyło się bez pompy, bez rozgłosu, li tylko dla zadośćuczynienia sercu. Żal, który jej serce ściska, pokrywa ona takimi uśmiechami, co ludziom nieszczęśliwym rozwierają niebo — nieszczęśliwym, ale zawsze jeszcze od niej szczęśliwszym.
Wśród całej onej rozpaczy, bladość nie zeszła już nigdy z jej twarzy, i nigdy nie odkwitły jej lica tym szkarłatem, co płonie w na pół rozwitym kielichu róż mchowych. Ta krasa niegdyś czyniła z niej królową wszystkich róż walońskich w krainie, gdzie najprostsza dziewczyna olśniewa oczy świeżością twarzyczki. Ale gdy się dowiedziała o wyzwoleniu Des Touches’a, wówczas dziwna jakaś oblała ją zorza; i nagle Amata podobną się stała do koralowego posągu.
Dotąd jeszcze nie wyjaśniła się, Mości Panie de Fierdrap, tajemnica tego niesłychanego rumieńca! Lata przeszły, czas mija, życie dla niej stało się jedną wielką ciszą, jedną głęboką zadumą i głuchotą; owa bezecna głuchota murem oddzieliła ją od reszty ludzi, iż zamknięta jest w onej wieży, jak sama powiada. Ale niech tylko nazwisko Des Touches’a (o którym teraz tak rzadko się wspomina) wymówi kto przypadkiem w jej obecności, a niech się to zdarzy takiego dnia, gdy ona trochę słyszy — natychmiast ognisty rumieniec ukaże się na jej skroniach dziewiczych i przeczystych, tam, gdzie siwe włosy jużby się snuły srebrnemi nitkami, gdyby nie to, że jest taka jasno-płowa. To jest nie do wiary, Mości Baronie — a jednak to prawda szczera. Słuchaj Waszmość! — Jabym najmniejszej nawet umyślnej przykrości wyrządzić jej nie chciała i to mnie jedynie wstrzymuje. Ale gdybym teraz wstała i podeszła ku niej tam, pod lampę, gdzie ona nad robotą siedzi od trzech godzin i ani słowa nie słyszy z tego, cośmy tu mówili — gdybym teraz krzyknęła jej do ucha:
— „Amato, Kawaler Des Touches nie zginął! Ksiądz niedawno spotkał się z nim na placu“...
— Załóżmy się, Mości Baronie, że rumieniec, ów zagadkowy rumieniec, oblałby twarz narzeczonej Imci Pana Jakuba; a przecie ona tylko jego jedynego w swojem życiu kochała“...
— „Nie przeczę“ — ozwał się ksiądz poważnie. — „To rzecz pewna, że kochała Jmci Pana Jakuba. Lecz kto wie...“ — dodał, zniżając głos; była to zbyteczna wobec niej ostrożność, a mimo to szeptał, jakby sam własnych słów się obawiał: — „Kto wie... gdyby tak jednak... aczkolwiek to niemożliwe... gdyby jednak ona tak czystą nie była..!“
I urwał, nie śmiał dokończyć. Ten ksiądz, wielki pan z urodzenia, nie słów już samych, lecz własnej uląkł się myśli.
— „A! Mój bracie!“ — krzyknęła Jejmość Panna de Percy; w głosie jej drgała zgroza i głęboka pewność, że to nie mogło być prawdą. Równocześnie tupnęła nogą, co rozmiarami swemi przypominała stopę królowej Berty[1].
Nawet obie Touffedelys nagle stały się bardzo drażliwe, bo i ograniczone umysły miewają czasem chwile, w których podlegają silnym uczuciom. Zaczem w świętem oburzeniu cofnęły się gwałtownie razem z krzesłami, co miało wyrażać, do jakiego stopnia gorszyło je przypuszczenie księdza.
Ksiądz nie dokończył... I tak aż nadto powiedział. Kapłan bywa najlepszym znawcą dusz... Wzrok jego bystry, zaprawiony przy spowiedziach, sięga zawsze głębiej, niżli wzrok innych ludzi. Podobno Zahuri widzi trupa poprzez murawę, która na grobie rośnie. Ksiądz bywa Zahurim naszych serc.
Spojrzał na Jmci Barona de Fierdrap, który mrugał wprawdzie okiem, ale i on ani słowa nie pisnął.
Wtem zabrzmialo coś dziwnie, jakby organy: to beczka Bachusa wydzwaniała drugą godzinę. Psy pana Mesnilhousseau nie wyły wcale. Cisza, której nie mącił szum deszczu, zapanowała na dworze i zalegała salonik. Usnął nawet świerszcz, owa cykada domowa, którą Jejmość Panna Sankta nazywała ksykaczem.
— „To dopiero“ — ozwał się Jmci Pan de Fierdrap — „nie wypiłem herbaty, tak mi zawróciła głowę cała ta historya!“
Otwarł herbatnicę i nos w nią wetknął. Woda wrąc ustawicznie, wygotowała się całkiem.
— „Tak się dzieje ze wszystkiem“ — rzekł ksiądz bardzo poważnie. — „Zabierajmy się, Fierdrap! Bo Ichmość Panny spać pójdą. Dzisiejszego wieczora byliśmy niewstrzemięźliwi w nadmiarze... pogadanki“
— „Nie co dzień można sobie tak pozwalać“ — rzekł Jmci Pan Baron — „Mimo to mam djabelną ochotę zajrzeć tu znowu jutro. Skoro jesteś pewny, żeś go spotkał na Placu Kapucyńskim, to może do jutra dowiemy się czego o Des Touches’u.

Poszli. Jejmość Panna de Percy okazałe swe kształty razem z kwefem wschodnim pogrążyła była w otchłaniach tyftykowego kaptura. Ksiądz, bardziej niż kiedykolwiek, miał prawo nazywać ją w tym kapturze „swoim dragonem“. Z powagą podał jej ramię i szlapał po bruku drewniankami, przyśpiewując jej półgłosem pierwszą zwrotkę piosenki, którą niegdyś dla niej ułożył:

Broń na ramię, marsz, parada!
Pewien wojak, zuch nielada
Maszeruje z gęstą miną,
Lecz ten wojak jest dziewczyną...
Panna w wojsku — koniec świata!
Broń na ramię! Bum! Tratata!

Baron i ksiądz nieśli zaświecone latarki i wszystko troje odprowadzili tryumfalnie Jejmość Pannę Amatę. Przez uszanowanie dla tak dostojnej mieszkanki, Panny Bernardynki pozwalały jej wracać późno, bez względu na klauzurę.
Ksiądz, jego siostra i baron, jedno mniej, drugie więcej — byli wszyscy pod wrażeniem bohaterskiej historyi, która się odegrała za ich młodych lat. Ale więcej od nich przejęty był nią ktoś, który tam również był obecny, aczkolwiek o nim dotąd wcale jeszcze nie wspomniałem. To, co sami pomiędzy sobą mówili, tak pochłaniało całą ich uwagę, że zupełnie o nim zapomnieli. I ja zapomniałem.
Owym kimś było dziecko. Zajęci opowiadaniem nie zwracali na nie uwagi. A chłopiec, siedząc na krzesełku, o marmurowy kominek opierał głowę, przedwcześnie myślami obciążoną.
Miał lat około trzynastu. W tym wieku jeśli się jest wiecznym, można nie być posianym do łóżka, zwłaszcza u tych, którzy lubią dzieci. On zaś tego dnia był przypadkiem grzeczny, został więc w owym staroświeckim salonie. Patrzał i w młodą jego pamięć wrażały się te postaci, jakich teraz już się prawie nie spotyka. Zajmowały go te typy, w których obok prostoty, śmieszności i cudaczności tyle było szlachetnego charakteru i tyle uczuć wzniosłych i wielkich!
Jeśli tedy opowiadanie to zaciekawiało was, to szczęśliwie się złożyło, że tam był ów chłopiec, bo gdyby nie on, dzieje te byłyby raz na zawsze pogrzebane w popiołach ogniska, które wygasło na kominku u Jejmość Panien de Touffedelys. Rodzina ich wymarła już do tego czasu, a dom ich przy ulicy Karmelickiej przeszedł w ręce krewnych, de Tourville’ów; mieszkają w nim teraz przejezdne Angielki podczas pobytu swego w Valognes. Niema już więc na świecie całym nikogo, ktoby bistoryę tę mógł wam opowiedzieć i dokończyć jej, boć to przecie widoczne, że na tem ona się skończyła.
Jejmość Panna de Percy nie doprowadziła opowiadania tego do końca ani tym, ani innym razem. Zatrzymała się na owym rumieńcu, na który jednem powiedzeniem swojem, ksiądz rzucił tak dziwne światło, ku niemałemu oburzeniu swej siostry. Jejmość Panna de Percy pokładała wiarę niezłomną w Amacie i wiary tej nic w jej dzielnem sercu nie zachwiało. Amata de Spens zachowała swą tajemnicę, a Jejmość Panna de Percy zachowała dla niej cały swój szacunek. I zmarła wierząc, że Amata była tą Dziewicą-Wdową — jak ją nazywała sama — i że godna wejść do nieba z dwiema palmami w rękach, z dwiema palmami, za dwa spełnione poświęcenia!
Ksiądz, który miał takt właściwy niepospolitym umysłom, nigdy najmniejszej wzmianki nie zrobił o Des Touches’u, w obecności Jejmość Panny de Spens. Ta zaś straciwszy z kolei obie Touffedelys po Jejmość Pannie de Percy, zamknęła się w klasztorze na dobre i choć nie złożyła ślubów, jednak za furtę nigdy już nie wyszła.
Ale chłopiec, o którym wspomniałem, dorósł, a życie aczkolwiek namiętne, pełne szalonych uciech i wstrętnych przesytów — nie zdołało mu zatrzeć w pamięci tego wspomnienia z lat dziecinnych i owej historyi, na którą składały się jak na tyrsos, dwa przewijające się wzajem opowiadania: jedno rycerskie, a drugie smutne.
Jak wszystko, co piękne na ziemi ginie, nie wypowiedziawszy się ostatecznie — tak oba te opowiadania urwały się — nie dokończone!
Co się stało z Kawalerem des Touches?.. Pan Baron de Fierdrap liczył, iż dzień następny przyniesie o nim jakie nowiny, ale się zawiódł. Nikt w Valognes nie wiedział nic o Kawalerze Des Touches. A przecie to nie było przywidzenie księdza, bo ksiądz de Percy nie miewał takich widzeń, jak Jejmość Panny de Touffedelys lub jak zegarmistrz Couyart. Widział on Des Touches’a na prawdę i rzeczywiście. Zatem Des Touches musiał być w Valognes, choćby przelotnie. Ale nie został w mieście.
Z drugiej strony — jaką rolę w życiu tej pięknej i czystej Amaty de Spens odegrał ów Des Touches? To było drugą tajemnicą.
Nad dwoma pytaniami wisiały ciągle dwa znaki zapytania i to przez lat dwadzieścia z górą. Aż nareszcie okoliczności złożyły się na rozwikłanie dręczącej zagadki, związanej z temi wspomnieniami. Kto wie — czy przez myślenie o czemś ustawicznie, nie można pokierować trafem?
Ponieważ nigdy myśleć o tem człowieku nie przestałem, przeto istotnie trafem dowiedziałem się o nim, że jeszcze żyje i że mój zacny ksiądz de Percy nie mylił się, mówiąc, że go widział i że go ma za waryata.
Powracając z Anglii, uciekł on tym, którzy mieli nad nim pieczę i odstawiali go w rodzinne jego strony: ociekłszy, przemknął przez Valogoes, jak król Lear, po nocy, śród zawieruchy, i wpadł do jakiejś rodziny, którą przeraził szałem swego obłędu. Zawiedziona duma, nieocenione zasługi, okrucieństwo losu, który używa czasem ukochanej ręki do ciosów, jakie zadaje — wszystko to razem sprawiło, iż on, chłodny i niewzruszony niegdyś jak Claverhouse, stał się zupełnym furyatem, a siła jego niespożyta — spustoszeniem groziła, nakształt żywiołowej klęski.
Zamknięto go cichaczem w domu waryatów, gdzie żył od lat dwudziestu. Wszystkie te szczegóły dochodziły mnie zwolna, potrosze, jak gdyby je kto przedemną z umysłu starał się zataić. Dowiedziawszy się nakoniec o wszystkiem, poprzysiągłem sobie, że muszę ujrzeć tego człowieka. Wszak w mej pamięci stał on odmalowany przez kobietę, która go znała, że lepiej nie umiałby go odmalować żaden poeta. I to mnie pociągnęło, że bohatera tego zobaczę w tak opłakanym stanie, że moim oczom ukaże on się umarły i gnijący z najstraszniejszej mogile: w domu obłąkanych! O, bo dobrze jest hartować sobie serce wzgardą wielkości ludzkiej, a nadewszystko wzgardą sławy: toć ona gruszki na wierzbie obiecuje tym, co jej zaufali, i wierzą, iż ona jedna nie myli!
Nadszedł nareszcie dzień, gdy mogłem Des Touches’a widzieć i w myśli porównać jego postać młodą, wysmukłą i groźną, podobną Perseuszowi, ucinającemu głowę Gorgony — z tym zgrzybiałym starcem o twarzy zeszpeconej obłędem i spoliczkowanej wszelkiemi ciosami przeznaczenia.
Zbyteczna podawać tutaj, co czynić musiałem, ty go zobaczyć; dość, że go ujrzałem. Oddawna już opuściła go furya, więc zastałem go, jak siedział na kamieniu wpośród wielkiego czworobocznego dziedzińca. Podwórze to było bardzo czyste i białe, okolone podcieniami. Odkąd nie furyował, wypuszczono go zza kraty i pozwalano mu błądzić po tym dziedzińcu, gdzie pawie przechadzały się dokoła sadzawki, otoczonej rabatami, na których rosło mnóstwo czerwonych kwiatów. On patrzał na te czerwone kwiaty oczyma o barwie błękitnej, morskiej, ale w jego wzroku nie było znać nic, krom płomyka, który palił się bezmyślnie, jak opuszczone ognisko: nikt się przy niem nie ogrzewa.
Uroda Pięknej Heleny, uroda tego człowieka, co niebiańską pięknością przewyższał nawet śliczną Amatę — jak mówiła Jejmość Panna de Percy — owa uroda znikła do szczętu i nie zostało po niej ani śladu. Ale siła po niej została jeszcze. Był jeszcze widocznie mocny, pomimo że go wyczerpało dwudziestoletnie szaleństwo, które mniej tęgiego człowieka byłoby zdolne strawić zupełnie. Ubrany był w kurtkę niebieską, zapiętą na kościane guziki, a na szyi miał chustkę z jedwabnego jerseyu, jak majtek. I dobrze mu w tem było: wyglądał istotnie na starego majtka, który na lądzie czeka i nudzi się, nim statek odpłynie.
Lekarz powiedział mi, że z wiekiem, po furyach nastąpiło u niego przytępienie i że najzupełniejszy, nieuleczalny chaos panuje między jego władzami umysłowemi: wydaje mu się, że jest gubernatorem miasta, że ma dwa tysiące lat. Prawdopodobnie zatem nie zdołam wykrzesać zeń ani jednego przebłysku przytomnej myśli.
Wszelako ja nie zachodziłem go bynajmniej z boku, lecz prosto z mostu rzekłem doń odrazu:
— „Więc to Waszmość jesteś Kawaler Des Touches!“
Wstał natychmiast jakby na zawołanie i zdejmując kaszkiet skórzany, ukazał czaszkę łysą i połyskującą nakształt kuli bilardowej.
— „To dziwne“ — ozwał się lekarz. — „Nigdy — bym nie przypuszczał, że nań podziała jego nazwisko, bo pamięć utracił już zgoła.“
Mnie to jeszcze bardziej zachęciło, rzekłem tedy niezwłocznie:
— „Pamiętasz Waszmość swoje wyzwolenie z Coutances, Mości Panie des Touches?...“
Patrzał przed siebie w próżnię, rzekłbyś, że w niej coś dostrzega.
— „Tak“ — odparł, niby szukając w pamięci — „Coutances!“ — i dodał zaraz, już bez namysłu: — „Ha, ten sędzia, co mnie na śmierć skazał, to ten łotr...“
Tu wymienił jego nazwisko. Rodzina tego nazwiska żyje dotąd w owych stronach. Oczy jego błękitne miotały fosforyczne blaski, ziejąc nieubłaganą nienawiścią.
— „A pamiętasz Waszmość Amatę de Spens?“ — pytałem, kując żelazo, póki gorące, bo lękałem się, że za chwilę będę znowu miał przed sobą szaleńca. Wywierałem tedy nacisk na jego pamięć zużytą, chcąc ją tym sposobem obudzić.
Wzdrygnął się.
— „Tak, pamiętam również...!“ — odrzekł prędko, a w oczach jego znać było jakby napływ myśli. — „Amata de Spens... uratowała mi życie... piękna Amata!“
Może byłem na tropie tej historyi, której Jejmość Panna de Percy nie dopowiedziała do końca... Ta myśl wzbudziła we mnie wolę magnetyczną, która na chwilę zdolna jest waryata ujarzmić i zmusić go do posłuszeństwa.
— „A jakże ona tego dokazała, Mości Panie Des Touches? Powiedz-no Waszmość!...“
Wysiłkiem udało mi się tchnąć w jego piersi duszę moją własną. Nareszcie!
— „Powiem“ — rzekł mi. — „Byliśmy sami w Bois Frelon — wiesz Acan? tam, pod Avranches!... W domu nie było, prócz nas, nikogo — wyszli... Niebieskie Mundury zakradły się tymczasem pod dom... Nieraz się tak zakradali chyłkiem... Otoczyli dom... Było to wieczorem. Byłbym walczył do upadłego, nie żałując życia, byłbym strzelał przez okna, jak wtedy pod Kosą — ale miałem depesze przy sobie. Depesze te paliły mnie jak ogień... Frotté czekał na nie... — Wszak oni zabili Frottégo? Nieprawdaż?“ — Zląkłem się, by za myślą o Frotté’m nie zapędził się zbyt daleko od tego, co ja zeń wydobyć obciąłem.
— „Zabili, rozstrzelali“ — rzekłem. — „Ale Amata, cóż z Amatą?“
I gwałtownie potrząsnąłem go za ramię.
— „A tak“ — mówił dalej — „pomodliła się... odsunęła firanki, aby ją mogli dobrze widzieć... Była to pora, by pójść spać... Rozebrała się. Do naga się rozebrała. Nie mogło im nawet przez myśl przejść, że tam przy niej może być mężczyzna. Widzieli ją. Ja także ją widziałem... Piękna była!... A czerwona, cała jak te kwiatki..“ — wskazał na kwiatki rosnące na rabatach.
Oczy jego stały się napowrót próżne myśli i mdłe i jął bredzić od rzeczy...
Nie potrzebowałem już obawiać się jego obłędu. Miałem w ręku tę upragnioną historyę! Tych kilkka słów mi wystarczyło. Wszystko sobie w myśli odtworzyłem. Byłem jak ów Cuvier! Więc istotnie ksiądz nie miał słuszności. Słuszność miała jego siostra. Wdowa po Imci Panu Jakubie była istotnie Wdową-Dziewicą! Amata czysta była jak lilia! Ocaliła jeno życie Des Touches’owi, jak nigdy nikomu żadna kobieta nie ocaliła życia. Ocaliła mu je, wstyd swój własny dobrowolnie bezczeszcząc. Niebiescy z zasadzki swej ujrzawszy przez okno, iż nieskalana ta kobieta zabiera się do spania i suknie wszystkie z siebie zwłóczy, jak gdyby sama jedna była w obliczu Boga — nie mieli najmniejszego podejrzenia: tam nie mogło być nikogo! Więc odeszli — Des Touches był uratowany.
Des Touches widział ją tak samo, jak ją Niebiescy widzieli... młody był i nie zdobył się może na to, by zamknąć oczy i nie patrzeć na urodę tej cudnej dziewczyny, która dla ocalenia go poświęciła w tej chwili nieskażony pyłek kwietny swej duszy i swój srom anielski. Mając do wyboru między tą drażliwą i hardą wstydliwością a tą litością, która nakazuje życie ludzkie ratować — nie zawahała się... O, zawahała się z pewnością, lecz ostatecznie wzięła kielich wstydu i wychyliła go duszkiem. Jejmość Panna De Sombreuil wypiła tylko szklankę krwi, by ojcu życie uratować! Od tej pory Amata musiała cierpięć tyle, co i tamta... Te rumieńce, którymi płoniła się w obecności Des Touches’a, rumieńce które ją oblewały od stóp do głów, na samą wzmiankę o nim, buchnęły na nią purpurową falą w on dzień, gdy Jejmość Panna De Percy rzekła do niej: Des Touches będzie twoim drużbą — a mówiąc to, nie przypuszczała, że tem słowem dotyka najboleśniejszej struny jej serca. Gotowe zawsze wytrysnąć, rumieńce te były oznaką męczarni, która trawiła bezustannie jej duszę. A ilekroć krew jej wzburzona wspomnieniem sromotnem, czerwieniła ją szkarłatem swoim, tylekroć spełnione poświęcenie rosło w cenę i coraz piękniejszem się stawało!
Przyznaję, że gdym z domu obłąkanych wyszedł, myśl moją zajmowała wyłącznie Amata De Spens. Zapomniałem niemal o Des Touches’u... Ale przed odejściem z tego dziedzińca, odwróciłem się jeszcze, by nań spojrzeć... Siedział znowu na kamieniu i temi oczyma, które przebijały niegdyś mgłę morską, przestrzeń, dal niezmierną, szeregi wrogów i dym wznoszący się nad polami walki, patrzał tylko na owe czerwone kwiaty. Dopiero co porównał on do nich Amatę, a teraz w bezmyślnym obłędzie może ich już nawet nie widział przed sobą....


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jules Amédée Barbey d’Aurevilly i tłumacza: Lucjan Rydel.
  1. „Berthe au Grand Pied“, bohaterka Chansons de geste, matka Karola Wielkiego, według podać francuskich, miała mieć stopę jednę większą od drugiej.