Strona:PL Jules Barbey d’Aurévilly - Kawaler Des Touches.pdf/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wtem zabrzmialo coś dziwnie, jakby organy: to beczka Bachusa wydzwaniała drugą godzinę. Psy pana Mesnilhousseau nie wyły wcale. Cisza, której nie mącił szum deszczu, zapanowała na dworze i zalegała salonik. Usnął nawet świerszcz, owa cykada domowa, którą Jejmość Panna Sankta nazywała ksykaczem.
— „To dopiero“ — ozwał się Jmci Pan de Fierdrap — „nie wypiłem herbaty, tak mi zawróciła głowę cała ta historya!“
Otwarł herbatnicę i nos w nią wetknął. Woda wrąc ustawicznie, wygotowała się całkiem.
— „Tak się dzieje ze wszystkiem“ — rzekł ksiądz bardzo poważnie. — „Zabierajmy się, Fierdrap! Bo Ichmość Panny spać pójdą. Dzisiejszego wieczora byliśmy niewstrzemięźliwi w nadmiarze... pogadanki“
— „Nie c dzień można sobie tak pozwalać“ — rzekł Jmci Pan Baron — „Mimo to mam djabelną ochotę zajrzeć tu znowu jutro. Skoro jesteś pewny, żeś go spotkał na Placu Kapucyńskim, to może do jutra dowiemy się czego o Des Touches’u.
Poszli. Jejmość Panna de Percy okazałe swe kształty razem z kwefem wschodnim pogrążyła była w otchłanach tyftykowego kaptura. Ksiądz, bardziej niż kiedykolwiek, miał prawo nazywać ją w tym kapturze „swoim dragonem“. Z powagą podał jej ramię i szlapał po bruku drewniankami, przyśpiewując jej półgłosem pierwszą zwrotkę piosenki, którą niegdyś dla niej ułożył: