Eneida (Wergiliusz, tłum. Wężyk, 1882)/Księga VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wergiliusz
Tytuł Wergilego Eneida
Wydawca Nakładem rodziny tłómacza
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Wężyk
Tytuł orygin. Aeneis
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Księga VII.

I ty mamko Eneja, Kajeto! twym zgonem
Uczyniłaś to miejsce na wieki wsławionem;
Twój grobowiec, twe imię, czci tej dotąd strzeże,
Co wielkiej Hesperii odznacza wybrzeże.
Gdy więc tak, jak zwyczaju prawa uświęciły,
Enej pogrzeb twój spełnił wzniesieniem mogiły,
Gdy wzburzonego morza umilkły szarugi,
Rzucił port i wzniósł żagle do dalszej żeglugi.
Dmie przez noc wiatr przychylny; jasny księżyc sprzyja
I drżące jego światło w morzu się odbija.
Brzegi bliskie cyrcejskiej okrążają ziemi.
Tam można córa słońca, śpiewy ustawnymi
Brzmiąc, napełnia swym głosem niedostępne knieje.
W nocy jej gmach wspaniały od blasku jaśnieje,
Który z cedru wonnego na ogniskach świeci,
Gdy przesuwa przez cienkie zręczny grzebyk nici.
Tu słychać, jak wstrząsając łańcuch niewolniczy,
Mnóstwo lwów pośród nocy w strasznym gniewie ryczy;

Tam niedźwiedzie do żłobów przykute żelazem
I z wieprzmi jeżystymi wyją wilki razem,
W których kształty ohydne srogiej Cyrcy siła
Za sprawą ziół czarownych ludzi przemieniła.
By tych brzegów okropnych nie tknęli Trojanie,
By im potwór ohydnych oszczędzić spotkanie,
Neptun wiatry przychylne spuścił im na łodzie
I dozwolił po strasznym szybko przebiedz brodzie.
Już się morze iskrzyło, już przez górne szlaki
Niosły świetną Jutrzenkę różowe rumaki,
Wtem cisza nastąpiła; wszelki wiatr ustawa,
Wiosłom trudu przyczynia woda nieruchawa.
Tu Enej, gdy go cicha wstrzymuje głębina,
Spostrzegł gaj, co go Tyber nurtem swym przerzyna,
A płynąc szybkim pędem przez wdzięczne przestworze
Mnogim piaskiem spłowiały, wpadał z hukiem w morze.
Nawykłe do tych brzegów licznych ptasząt zgraje
Napełniały swym dźwiękiem powietrza[1] i gaje.
Tu więc zwrócić rozkazał czoła wszystkich łodzi
I z radością w cieniste łoże rzeki wchodzi.
Teraz, kiedy mam opiać, w jakim rzeczy stanie
Jacy króle w Lacyum mieli panowanie,
Gdy lud obcy w ich brzegi pierwsze przytknął nawy,
I gdy mam od początku bój wystawić krwawy;
Wesprzyj wieszcza Erato! przez dzielne natchnienie
Opieje srogie walki i wojska wymienię
I królów chciwą rzezi szukających dłonią
I całą Hesperią zebraną pod bronią.
Wyższa rzeczy osnowa dla mnie się poczęła,
Do większego w mych pieniach przystępuję dzieła.
Swobodnemi miastami i żyznemi niwy
Władał w długim pokoju Latyn, król sędziwy.

Tego ojcu Faunowi, jak nas wieść spotyka,
Nimfa Laurentu na świat wydała, Maryka.
Pikus ojcem był Fauna, Saturn Pika rodzi;
Od ciebie więc, Saturnie! to plemie pochodzi.
Lecz potomstwa płci męzkiej nie było z Latyna,
Sroga śmierć w kwiecie wieku wydarła mu syna.
Jedna córka dom cały z królestwem trzymała
Już do związków małżeńskich przez swój wiek dojrzała;
O nią wielu z Lacyi biegło do zawodu,
Wszystkich gasił Trn kształtem i świetnością rodu.
Królowa jaknajmocniej pragnie go za zięcia;
Lecz wróżby bogów niszczą matki przedsięwzięcia.
Wśród gmachu wewnętrznego stał laur zaszczepiony,
Święty i czcią najwyższą zdawna otoczony;
Wieść w tym kraju powszechna tak o nim stanowi,
Że go Latyn znalazłszy poświęcił Febowi,
Wtedy, gdy pierwsze mury zamków swych zakładał,
I że imie Laurentów ztąd mieszkańcom nadał.
Wtem, o dziwy! z powietrza wielka pszczół gromada
Z strasznym brzękiem zleciawszy, na szczyt drzewa spada;
Te gdy nóżki nawzajem połączyły swoje,
Nowe z liści zielonych zjawiły się roje.
Wnet ten cud wieszcz wyłożył wyrazy takimi:
Przybycie do nas męża z obcej wróżę ziemi,
Widzę wojsko, co w spiesznym z krain tych pochodzie
Szukając ich, zawładnie na wysokim grodzie.
Nadto, gdy na ołtarzach święty żar dziewica.
Roznieca, Lawinia, tuż obok rodzica,
Znagła długie jej włosy ogniem się zajęły
I wszystkie na niej stroje z łoskotem spłonęły.
Głowa a razem z pereł bogata korona
Dymem i jasnym ogniem błysła otoczona
I przez dom cały płomień miotała straszliwy.

Wszystkich trwogą tak srogie przeraziły dziwy,
Wieszczono, że się szczęściem uświetni i sławą,
Lecz że wraz narodowi wojnę wróży krwawą.
Strwożon król tem widziadłem kroki swoje niesie
Do wyroczni ojcowskiej w albunejskim lesie,
Gdzie brzmiąc wśród drzew wyniosłych święte źródło płynie
I duszące wyziewy wznoszą się w gęstwinie.
Do niej się w wątpliwościach po wieszczby udaje
Lud italski i wszystkie enotryjskie kraje.
Tam kapłan zniósłszy dary, gdy wśród ciemnej nocy
Na skórach skłutych owiec wezwie snu pomocy,
Widzi kształtów dziwacznych orszak w locie mnogi,
Słyszy głosy rozliczne i rozmawia z bogi
I bada Acheronta w Awernu głębinie.
Tam dla wieszczb gdy sto owiec z rąk Latyna zginie
I gdy skór z nieb zebranych zaległ potem stosy,
Nagle takie usłyszał z głębi lasu głosy:
Nie oddawaj twej córki w latyńskie przymierza,
Niech krew moja bliskości ślubów nie dowierza.
Przyjdą obcy zięciowie, których ród wysoki
Wyniesie nasze imię wyżej nad obłoki;
Plemię ich wszystko ujrzy pod swemi kolany,
Co tylko między dwiema żyje oceany.
Te wśród nocy przez Fauna wyrzeczone słowa;
Tych przestróg ojca Latyn w skrytości nie chowa,
Cała z nich Auzonia pełna była sławy,
Gdy młódź Troi w te brzegi swe przybiła nawy.
Enej z Julem i pierwsi wodzowie za nimi
W cieniu drzew rozłożystych kładą się na ziemi;
Poczynają biesiadę. Na łożach z murawy
Oparci placki z zboża suną pod potrawy.
Pełniąc wolę Jowisza natchnioną im z nieba

Kładą leśne owoce na talerze z chleba.
Gdy już wszystko pożyli i gdy niedostatek
Przyniewolił ich sięgnąć po chlebów ostatek,
Gdy zębami i dłońmi łamiąc z całej siły
Ani żytnym przystawom rące przepuściły;
Wtedy z żartu się Julus odezwał wesoły:
Otóż nawet i same pożywamy stoły!
Głos ten pierwszy kres trudom wskazał bez odwłoki,
Podchwyciwszy go Enej, uwielbiał wyroki
I rzekł: dany nam losem witaj kraju drogi!
Witajcież mi domowe przodków moich bogi!
Tu nasz dom, tu ojczyzna. Teraz możem dociec
Skrytości, które niegdyś objawi! nam ojciec.
Synu, rzekł, gdy głód w brzegach nieznanych z imienia
Zmusi cię w braku potraw do stołów zjedzenia,
Wtedy pomnij znużony, żeś w siedlisku stałem;
Tam wzniesiesz pierwsze miasto i otoczysz wałem.
Ten był głód, te koleje dla nas przeznaczone;
Koniec długim niedolom przynieść mają one.
Dalej! gdy słońce pierwsze promienie roztoczy,
Wszyscy z portu w głąb kraju rzućmy się ochoczy,
Siedźmy kraj ten troskliwie, odkrywajmy grody,
Spieszmy poznać osiadłe w tych miejscach narody.
Teraz ku czci Jowisza wypróżńcie puhary,
Wezwijcie Auchizesa, złóżcie mu ofiary.
Rzekł i w gałąź zieloną uwieńczywszy ciernie,
Ducha miejsc i najpierwszą z bogów błaga Ziemię.
Bóstwa jeszcze nieznane wzywa ku pomocy,
Nimfy i noc i gwiazdy co powstają w nocy;
Cybelą i Jowisza wzywa głosy swymi,
I obojga rodziców z niebios i z pod ziemi.
Wtem ojciec wszechmogący poteżnem ramieniem
Jasne niebo trzykrotnem poruszył zagrzmieniem,

I sam światła promieni kierując obrotem
Objawił z górnych niebios obłok lśniący złotem.
Wnet przez Trojan zastępy wieść puszczona wzrasta,
Że przyszedł dzień wytknięty na budowę miasta.
Znowu z wróżbą wesołą uczta się poczyna,
Stawiając w rząd puhary, uwieńczają wina.
Nazajutrz, gdy dzień błysnął, w pierwszej światła zjawie
Granic ludu i miasta badają ciekawie.
Patrzą, tu są Nurniku źródła i głębiny,
Tu Tybr płowy, tam dzielne mieszkają Latyny.
Enej w mury królewskie z wszech stanów wysyła
Stu mówców, których czoła oliwa wieńczyła,
Polecając królowi złożyć dary hojne
I wyjednać dla Trojan przyjęcie spokojne.
Wziąwszy rozkaz, odchodzą pospiesznymi kroki.
Wtedy Enej mur znacząc przez rów niegłęboki,
Miasto nakształt obozu zakładając nowe
Drzewem i wałem pierwszą otacza budowę.
Już w swej drodze ku murom zbliżając się posły
Wieże i gród Latynów spostrzegli wyniosły,
Chłopcy i młódź przed miastem w pierwszym dni swych blasku
Doświadczali rumaków i wozów na piasku;
Lecą z rąk ich dziryty, brzmi łuk naprężony,
I walczą na pociski, lub spieszą w przegony.
Do sędziwego króla poseł z wieścią bieży,
Że przyszli ludzie wielcy w nieznanej odzieży;
Kazał ich stawić przed się, a w przedniejszych gronie
Zasiadł na swych pradziadów znamienitym tronie.
W najwyższej części miasta, był gmach okazały,
Na stu kolumnach szczyty jego spoczywały;
Ta budowa wzniesiona przez Pika Laurenta
Straszna jest z kniej przyległych i z czci przodków święta.

Ztąd przyjętym zwyczajem w pierwszej rządów chwili
Króle groźne topory i berła wznosili.
Po zabiciu barana, w tej świętej budowie
Do niezmierzonych stołów siadali ojcowie.
W przysionku rzędem z cedru starego wyryte
Stały dawnych pradziadów twarze znamienite.
Tam widziano Itala i ojca Sabina,
Trzymał kosę skrzywioną zaszczepiciel wina,
Saturn letni i Janus dwie mający twarze
I w rany za ojczyznę okryci mocarze.
Wiszą wkoło do podwój świątyni przybite
Bronie krzywe, siekiery i wozy zdobyte,
Ogromne wrót zawiasy, hełmów zbiór wspaniały,
Uniesione z naw reje, puklerze i strzały.
Krótszym płaszczem odziany, z tarczą w lewej dłoni
Siedział tam z laską wieszczą Pik, pogromca koni.
Ten tknięty złotą różdżką od Cyrcei, żony,
Z miłości mocą czarów w ptaka był zmieniony.
Do tego gmachu Teukrów, do takiej świątnicy
Wezwał Latyn, zasiadłszy na przodków stolicy,
I pierwszy, gdy już weszli, w te słowa poczyna:
Znane nam wasze miasto, sława i rodzina;
Mówcie więc, co w auzońskie sprowadza was brzegi,
Mnogie różnych wód morskich spełniwszy obiegi?
Czy nas błąd waszem przyjściem, czy nawałność darzy,
Których tyle spotyka na morzach żeglarzy;
Nie chrońcie się, zaszedłszy w te kraje gościny:
Wszak wiecie, że Saturna ludem są Latyny.
Nie wiążą ich w tem prawa, ale z własnej chęci
Strzegą boga zwyczaje w najżywszej pamięci.
Pomnę, chociaż się wieść ta we mgle wieków szarzy,
Że Dardan, jak twierdzili Arunkowie starzy,
Przeszedł ztąd do miast trackich i zaszedł w siedlisko,

Które Samotracyi piastuje nazwisko.
Wyszłego wtedy z miasta Tyrenów, Koryty,
Przyjął teraz wśród niebios pałac złotolity;
Tak przezeń grono swoje zwiększyli bogowie.
Skończył; wtem Ilionej na to mu odpowie:
Królu! świetna krwi Fauna; nie nawałnic władza,
Nie wiatr nas skołatanych w twe państwo sprowadza,
Ni gwiazdy o błąkały, ni nas brzeg ten myli;
Lecz z chęci i narady wszyscyśmy przybyli
Wygnani z państw rozległych, których oba końce
Wznoszące się z Olimpu oświecało słońce.
Jowisz ród nasz poczyna, z Jowisza rodzica
Dotąd młodzież trojańska słusznie się zaszczyca.
Potomek boga bogów na ziemi i niebie,
Enej nas, król Trojanów, wysłał tu do ciebie.
Jak okropne nieszczęście, jak zbiór klęsk straszliwy
Wylał się z srogich Mycen na idejskie niwy,
Jak był świat Europy z Azyą wstrząśniony,
Zna mieszkaniec odległej za morzami strony,
Zna i ten, który osiadł od ludzi daleki
Pod strefą gorejącą słonecznemi spieki.
Z tych klęsk przez mórz zaciekłych pomiatani wały
Żebrzem dla bogów naszych o przytułek mały,
O brzeg pewny, o udział powietrza i wody.
Nie ściągniemy na kraj ten ni sromu ni szkody;
Wam sława, wdzięczność naszym udziałem zostanie,
Jeźli znajdą w tym kraju przytułek Trojanie.
Na prawicę Eneja składam ci przysięgi,
Znaną z miary w przymierzach, a w bitwach z potęgi,
Że niemało narodów i ludów niemało
Złączyć nas razem z sobą i sprzymierzyć chciało.
Ani racz gardzić królu, że do cię z prośbami,
Że z błagalnemi różdżki przychodzimy sami;

Wszak lud nasz z woli bogów w ziemi waszej staje;
Zkąd wyszedł wielki Dardan, w te powraca kraje.
Oto wieszczb Apollina siła nas przywiodła
Do Tybru i świętego wód Numiku źródła.
Wreszcie niedoniszczoue przez Troi pożary,
Szczupłe z blasku przeszłego składać Enej dary.
Wznosił Anchiz w ofiarach ten puhar bogaty,
W te Priam, gdy lud sądził, przybierał się szaty:
To jego berło, mitra i ten ubiór cały,
Który ręce Trojanek z wielką pracą tkały.
Na ten głos Iliona bacznemi oczyma
W jedno miejsce król Latyn wzrok utkwiony trzyma;
Ani berło Priama, lub puhar bogaty,
Ni barwione purpurą wzruszają go szaty,
Lecz ślub córki. Więc w namysł pogrążon głęboki
Myślą Fauna dawnego roztrząsa wyroki:
Tegoż-li bogi zięcia z obcych stron prowadzą,
Co rząd państwa z nim równą ogarnąć ma władzą?
Z niego-li świetna w cnoty rodzina powstanie,
Która ugnie świat cały pod swe panowanie?
Niech niebo z mojem dziełem wolę swą poświęci,
Rzekł wesół, Trojańczyku! spełnią się twe chęci.
Nie gardzę waszych darów; pod rządy moimi
Troi waszej bogactwa znajdziecie w tej ziemi.
Niechaj tylko sam Enej (jeźli pragnie szczerze
Przez gościnności ze mną złączyć się przymierze)
Przybędzie i przyjaznej twarzy się nie lęka;
Dosyć, gdy króla rękę ściśnie moja ręka.
Wy przeto te zanieście słowa Enejowi:
Mam córkę, którą w wieczne związki rodakowi
Wróżby i liczne z niebios zsyłane zjawiska
Z ojczystego mi wydać wzbraniają siedliska,
Twierdząc, że z obcych krain zięć się dla mnie zjawi,

Którego ród me imię obok gwiazd postawi.
Ten jest, jeźli domysły me nie są zwodnicze,
Co go wyrok przeznacza; tak mniemam i życzę.
To rzekłszy, Latyn konie oznacza bez zwłoki,
Których trzysta w porządku mieścił gmach wysoki.
Wnet przed każdego z Trojan przystawić do drogi
Kazał w pysznych dyftykach z purpur wiatronogi;
Złote rzędy z ich piersi wisząc połyskują,
I z pod złotych czapraków szczere złoto żują.
Dla Eneja wóz daje z dwoma rumakami;
Ród ich z niebios, a ogień bucha z nich nozdrzami:
Te z klacz przemyślnej Cyrcy odebrały życie,
Które ojca stadnikom podsunęła skrycie.
Na wyniosłych dzianetach trojańska drużyna
Z pokojem i darami powraca Latyna.
Wtem z Argów inachowych w powietrze wzniesiona
Górnym szlakiem wracała okrutna Junona.
Z nad sykulskich przylądków jeszcze nie odbiegła,
A już radość w Eneju i Teukrach postrzegła;
Ujrzała jak w tych lądach pełni zadufania,
Opuszczają okręty i wznoszą mieszkania.
Stawa; gniew jej wydają poruszenia głowy,
I temi z głębi serca żal wylewa słowy.
Zmierzły rodzie! jak walczysz z wyroki moimi!
Mogliż znaleść śmierć, pęta, na sykulskiej ziemi!
Legliż oni, gdy Troję niszczyły płomienie?
Z pośród ognia i mieczów znaleźli schronienie.
Alboż we mnie ustała ponękana siła?
Albożem nasyconą nienawiść złożyła?
Wszakżem śmiała wygnańców z ojczystej posady
Po wszystkich morzach ścigać, stawiać im zawady.
Lecz próżno niebo z morzem na nich się wysila;
Cóż mi Syrty zdziałały, Charybda i Scylla?

Oto nawet nurt Tybru pełniąc ich żądania
Od morza i od gniewu mojego zasłania.
Mógł okrutnych Lapitów Mars wygładzić plemię,
Sam Jowisz zdał Dianie Kalidonów ziemię;
Jakaż była ich zbrodnia, a jak kara sroga?
Gdy ja, wielka małżonka wielkich bogów boga,
Mogąc wszystko poruszyć władzą niezachwianą
Od jednego Eneja jestem pokonaną!
Mało mogę, lecz jeszcze pomstym się nie zrzekła,
A gdy niebios nie zbłagam, wzruszyć zdołam piekła.
Niech odzierżą latyńskich krajów panowanie,
Niechaj mu Lawinia małżonką zostanie;
Przecież wolno mi czynić zwłoki i przeszkody,
Wolno obydwóch królów poburzyć narody.
Tym kosztem zięć dostąpi teścia obietnicy:
Krew Rutulów i Teukrów dam w posag dziewicy,
Swatką ich będzie wojna. Nie jednej Hekubie
Zda się rodzić pochodnię wzniesioną przy ślubie.
Powtórnego Parysa ujrzy Wenus w synie,
I nowa Troja w nowej ulegnie perzynie.
To wyrzekłszy, na ziemię zstąpiła zaciekła:
Wnet z okropnych sióstr leżysk, z pośród ciemnic piekła
Budzi tęskną Alektę, którą wojna krwawa,
Wściekłość, zbrodnia i zdrada słodyczą napawa.
Do tej piekieł potwory, sióstr rodzina cała,
Sam nawet ojciec Pluto nienawiścią pała;
Tak okropny jest kształt jej, tylą postaciami
Srożejąc, zjadliwymi bluzga padalcami.
Do niej Juno tak rzecze: O dziewico nocy!
Udziel mi twych przymiotów, udziel twojej mocy;
Niech w tej walce cześć moja nie ustąpi kroku,
Niech Trojanie w pozornym małżeństwa widoku
Nie zdołają się wcisnąć w italskie granice.

Ty braci najzgodniejszych uzbrajasz prawice,
Krzewisz zawiść w rodzinach, ty między mieszkańce
I klęski i śmiertelne roznosisz kagańce,
Przez ciebie kunszt szkodzenia tysiąc kształtów bierze;
Dalej! wzrusz umysł płodny i stargaj przymierze,
Rozsiej wojen zaciekłość, niech się młodzież skłoni
I zapragnąć i razem porwać się do broni.
Alekto opojona jady piekielnymi
Spieszy w pałac królewski do Latynów ziemi
I w spokojne Amaty naprzód zmierza wrota;
Tą niewieścia troskliwość i gniew ciężki miota
Tak na Trojan przybycie, jak na ślub turnowy.
Wnet jędza jedną żmiję ciska jej z swej głowy
I tę do głębi serca królowej przesyła,
By nią w wściekłość wprawiona cały dom wzburzyła.
Między piersi i szaty gadzina zjadliwa
Wśliznąwszy się, w obłędną duch jaszczurczy wlewa,
Ściska w kształcie łańcucha bogatego szyję,
Splata włosy i śliska po ciele się wije.
Gdy już jad na wzbudzenie najsroższej wściekłości
Wzruszył zmysły i ogniem wszystkie przejął kości,
Wprzód nim jej serce płomień pokonał rozlany,
Płacząc rzewnie nad córką i związkiem z Trojany,
Ojcze, rzecze spokojniej jak matkom przystoi,
Dasz-li ty Lawinią wziąć wygnańcom z Troi?
Nie maszże ty litości dla matki i dziecka
Tej matki. którą chytrość rozbójcy zdradziecka
Rzuci za pierwszym wiatrem w upatrzonej porze
I z wydartą jej córką ucieknie na morze?
Wszak i Parys do Sparty zakradłszy się wprzódy,
W trojańskie córkę Ledy porwał z sobą grody.
Gdzie rzetelność, gdzie wiara przyrzeczeniu twemu,
Gdzież jest dana prawica Turnowi krewnemu?

Jeźli zięcia z obcego szukamy plemienia,
Jeźli naglą ojcowskie Fauna napomnienia,
Wszelki kraj co się tobie nieuległym zowie,
Obcym jest; tak ja sądzę, i tak chcą bogowie.
Gdy więc z źródła w turnowej przejrzym się rodzinie,
Z Akryza i Inacha krew w nim grecka płynie.
Na ten głos Latyn swego nie odmienia zdania.
Wtem jad żmii wnętrzności Amaty pochłania;
A gdy ją złe widziadła razić nie przestały,
Całe miasto napełnia okropnymi szały.
Jak krąg z sznura krętego szybkim pędem leci,
Gdy go puszczą w przysionku igrające dzieci;
Podniecany bodźcami, błądzi po przestrzeni;
Patrzą nań z ciekawością chłopcy zadziwieni;
Przez odnawiane razy siła jego wzrasta:
Tak królowa obiega i ludy i miasta.
A gdy na sroższe zbrodnie ważąc się szaleje,
Pod pozorem czci Bacha w dzikie leci knieje
I pośród gór cienistych córkę swą ukrywa,
By zwlec lub zerwać ślubne z Teukrami ogniwa;
I tak woła do boga, gdy ją szał zachwyca:
Ciebie tylko, o Bachu! godna ta dziewica,
Dla ciebie zbrojna tyką i zawdy gotowa
Czcić cię w świętych obrzędach, włosy swoje chowa.
Odbiegły domów matki na takie odgłosy,
Lecą zdając na wiatry i szyję i włosy.
Już wszystkie równa żądza do szaleństwa skłania,
Wszystkie chcą szukać sobie nowego mieszkania.
Inne w skóry odziane i zbrojne włóczniami
Napełniają powietrze srogimi wrzaskami.
Wpośród nich dzierżąc głownię ze smolnego drzewa
Związek córki swej z Turnem Amata opiewa.
A ciskając dokoła wzrok krwią roziskrzony

Woła głosem ogromnym: Latyńskie matrony!
Słyszcie mię, gdzie jesteście; jeźli w sercach macie
Choć cokolwiek litości ku nędznej Amacie,
Jeźli na prawa matki umysł wasz jest dbały,
Rozpuśćcie za mną włosy i pocznijcie szały.
Tak nią w zaciekach Bacha sroga jędza ciska
Przez lasy i przez puste zwierząt legowiska.
A sądząc, że już gniewów dosyć podnieciła,
Że zamysły Latyna i dom przewróciła,
Czarnem skrzydłem zła jędza wzbiwszy się do góry,
W zuchwałego Rutula uleciała mury.
Z mieszkańcami Akrytu Danae złączona
Wzniosła je, tu szybkimi wiatry zapędzona.
Tę osadę Arduą nazwali przodkowie,
Dziś przez los świetnem mianem Ardei się zowie.
Tu gdy noc kir nad światem rozciągnęła całym,
Turn używał wywczasu w gmachu okazałym.
Wtem Alekto wyzuta z jędzy przyrodzenia,
W postać letniej staruszki nagle się zamienia:
Żłobi czoło marszczkami, włos przybiera siwy
I przykrywa go wieńcem z gałązek oliwy.
Więc w kapłanki Junony, Kaliby osobie
W takowym do młodziana przemawia sposobie:
Czyż tylu trudów, Turnie, zaniechać przystoi?
Przejdąż-li twoje berła do przybylców z Troi?
Przeczy ślubów król, mimo krwi co cię zaszczyca
Wyszukują do tronu obcego dziedzica;
Idź na ciosy; zwiedziony, walcz daremnym bojem,
Zgrom Tyrreny, a zasłoń Latynów pokojem.
Gdy leżysz w głuchej nocy głęboko uśpiony,
Mówię ci to z rozkazu wszechmocnej Junony.
Dalej! wesół za bramy młódź wyprowadź zbrojną,
Niech pospiesza na boje, niech oddycha wojną.

Tych, co brzegi przy wdzięcznej zalegają wodzie,
Zniszcz wodzów frygijskich hufców, spal barwione łodzie
Tak chcą bogi; sam Latyn, jeźli nie dochowa
Na związek z Lawinią danego ci słowa,
Niech pozna, jak źle w boju sprzecznym być Turnowi.
Na to młodzian z uśmiechem tak do wieszczki mówi:
Nie jestem ja jak mniemasz, nieświadom tej wieści,
Że Tyber obcą flotę w swej zatoce mieści.
Nie wrażaj w moje serce sprośnych obaw piętna;
Wiem, że królewska Juno o mnie jest pamiętna.
Tobie starość, o matko! i stargana siła,
Niezdolna widzieć prawdy, czcze trwogi nasyła
I dręczy próżną troską o monarchów boje;
Niech posągi w świątyniach myśli zajmą twoje:
Mir z wojną zdaj na mężów których wojna czeka. —
Na te słowa Alekto od złości się wścieka.
Wtem po członkach młodzieńca znagła się roztoczy
Dreszcz trwogi — staje wryty, osłupiały oczy:
Tylu wężów Alekto wydaje syczenia,
W tak hydną jej oblicze postać się zamienia.
Jędza wzrok swój ognisty ciskając dokoła
Przeraża go i miesza: chce mówić, nie zdoła —
A dwie żmije odjąwszy z kędziorów swej głowy,
Trzasła biczem i wściekła temi rzecze słowy:
Oto jestem ta baba, co mię lata moje
Nabawiają czczą trwogą o monarchów boje.
Patrz, przychodzę, jędz srogich rzuciwszy posadę;
Ręka moja roznosi wojnę i zagładę.
To mówiąc głownię, którą ciemny dym rozżarza,
Ciska ku młodzieńcowi i w piersi mu wraża.
Znagła budzi go ze snu okropne strwożenie,
Toczą się z ciała potu rzęsiste strumienie;
Broni woła i szuka w łożu i mieszkania,

Srożeje w krwawej wojny niezbędnem żądaniu.
Jak ogień w suchem drzewie z hukiem rozniecony
Ogarnia wszystkie kotła szumiącego strony;
Wre odedna i kipi potok rozegrzany,
Płyn buchający w gęste rozpryska się piany,
Już nie podoła wody ogarnąć naczynie,
A czarna para w kłębach wśród powietrza ginie:
Tak nagle mir zerwawszy, pierwszej młodzi grono
Szle do króla i zleca, by broń sposobiono.
Każe strzedz Italii przeciw wrogów gminom
Twierdząc, że sam podoła Teukrom i Latynom.
Skoro bogów pomocy wezwał po tej mowie,
Do wojny się nawzajem budzą Rutulowie;
Tych wzrusza wiek i piękność, którą go zaszczyca,
Tych naddziady, tych w bojach wsławiona prawica.
Gdy Turn męzką odwagę w rodakach poduszcza,
Alekto skrzydła z piekieł ku Teukrom rozpuszcza.
Zdradą miejsca przejrzawszy, tam natychmiast zmierza,
Gdzie piękny Julus płoszy! różną sztuką zwierza,
Tu na psy wściekłość nagłą Jędza z piekieł zsyła,
Wiatr im znany jelenia o nozdrza odbiła,
Wlawszy w nie chuć gonienia. Ztąd klęski wytrysły,
To zapaliło dzikie do wojny umysły.
Był jeleń, pyszny z rogów i z kształtu jedyny;
Uniesionego matce, Tyreusza syny
I sam ojciec wykarmił; ten pod rządy swymi
Dzierżył trzodę Latyna z niwy obszernemi.
Całą było Sylwii siostry ich zabawą
Oswojonego z władzą pod ręką łaskawą
Uwieńczać świeżym kwiatem i rogi i głowę,
I czesać i kąpiele sprawiać mu zdrojowe.
Pieszczony i nawykły do pańskiego jadła,
Biegał często po lasach; a choć noc zapadła,

Sam wracał w znane progi znanego mieszkania.
Wtem go zdała zwietrzyły ogary Askania,
Kiedy właśnie wypływał z nurtu bystrej rzeki
I w trawie szukał chłodu od słonecznej spieki.
Sam Jul, tak pięknej chwały osiągnięcia chciwy,
Strzałę do łuku swego przymierzył cięciwy,
Zły bóg dłoni niepewnej na pomoc pospieszył;
Wnet kadłub i jelita brzmiący pocisk przeszył.
Biegł jelonek przebity pod dach sobie znany,
Z jękiem wpada do stajni, krew mu ciecze z rany,
A, jakby jego głosy o wsparcie żebrały,
Przeraźliwemi jęki dom napełnił cały.
Tłukąc piersi, Sylwia na pomoc mu spieszy
I twardego wieśniactwa wzywa z sobą rzeszy.
Zbiegają się znienacka — gdyż w pobliskim lesie
Czuwała nad tem jędza; — ów powrozy niesie,
Tamten zrywa z ogniska okopciałe drzewie,
A cokolwiek kto znajdzie jest mu bronią w gniewie.
Tyrej, gdy się to stało, tarł kłodę dębiny;
Porwał topór w zapale, zwołał ludu gminy.
Ujrzawszy czas szkodzenia, lot ku stajniom bierze
Alekto i z ich szczytów woła na pasterze.
Na dźwięk z krzywego rogu samym piekłom znany
Zadrżały wkoło lasy i bagna Diany;
Drży Welin i Nar, rzeka siarką przeniknięta;
Matki z trwogi do łona tulą niemowlęta,
Gdy ich uszu doleciał odgłos trąby dziki;
Biegną ze wszech stron z bronią zuchwałe rolniki;
Kownie i młódź trojańska otwarłszy tabory,
Pospiesza Askaniowi na ratunek skory.
Uszykowali roty; nie bitwę wieśniaczą
Twarde pięście, lub koły opalone znaczą,
Lecz na miecze wątpliwe walka się natęża:

Sterczy las czarny żeleźć, błyska miedź oręża
I w obłokach słoneczne odbija promienie.
Tak gdy pierwszy wiatr morskie pobieli przestrzenie,
Burzy się zwolna woda, powstaje stopniami
I od bezdennych głębi równa się z gwiazdami.
Tu Almon, syn Tyreja, z wrostu okazały,
Pada przed pierwszą rotą od świszczącej strzały;
Gdy z rany tkwiącej w gardle hojna krew wybucha,
Nęka w nim władzę głosu i lekkiego ducha.
Wkrótce zgon wielu mężów wkoło go otacza;
Galez sędziwy, co się obrał za jednacza,
Najbogatszy z Auzonów; zbyt rzadkim obrazem
Najsprawiedliwszym z ludzi mieniono go razem.
Pięć stad owiec i bydła pasło jego pole,
A stem pługów przewracał żyzne swoje role.
Gdy się z obu stron toczy walka obojętna,
Jędza danych Junonie przyrzeczeń pamiętna
Wznieciwszy pierwsze boje, bacząc krwi strumienie
W niebieskie z Hesperii ulata przestrzenie
I temi słowy z pychą rzecze do Junony:
Ogień wojny niezgodą widzisz rozżarzony;
Każ teraz, niechaj zawrą związek pożądany.
Gdy bowiem krwią Italców zmazałam Trojany,
Jeszcze, jeźli chcesz resztę oddać mej opiece,
Wieściami bliskie grody do wojny podniecę;
Rozsrożonym umysłom żądzy walk udzielę,
Wzbudzę chęć wsparcia, pola orężem zaścielę.
Juno na to: dość zdrady, trwogi i obawy;
Tkwią jeszcze wojny pobudki, bój się począł krwawy,
A te, które los pierwszym nastręczył przypadkiem,
Już się miecze krwi nowej napiły dostatkiem.
Niechaj z królem Latynem syn Wenerze luby,
W takie związki się wprzęga, takie zawrze śluby;

Bo i sam władzca niebios na to nie przystaje,
Byś swobodnie powietrzne przebiegała kraje.
Ustąp; czego zabraknie, moja dłoń dokona,
Sama będę tem władać. Tak rzekła Junona;
Wtem jędza skrzydła z wężów syczących rozkłada
I lecąc z górnych szlaków wgłąb Kocytu spada.
Gdzie wyższość gór italskich w płaszczyznę się zgina,
Jest sławna w wielu krajach Amzanktu dolina.
Tę zewsząd czarna knieja w ścianach swoich ściska;
W środku strumień po głazach z opoki wytryska.
Tam są straszne pieczary i Plutona wrota;
Wchód piekieł z wielkiej paszczy zgubny wyziew miota:
Tam utajona, jędza, hydne piekieł plemię,
Uwolniła od siebie i nieba i ziemię.
Wtem Juno wypełniając myśli niespokojne
Kładzie piętno ostatnie na wznieconą wojnę.
Z boju w miasto pasterzy rzesza zgromadzona
Wraca z trupem ległego młodzieńca Almona,
I wraz głowę Galeza przynosząc zaklina
Wsparcia i srogiej zemsty bogów i Latyna.
Przybył Turn i wśród trupów[2] trwogę klęsk rozszerza
Twierdząc, że z Trojanami zawrzeć chcą przymierza,
Przyjąć ich do królestwa, jego wygnać z domu.
Tych, których matki w lasach szalejąc bez sromu
Bachowi się oddały, hasło walk zgromadza;
Ćwiczą się do walk: wielką jest Amaty władza.
Nieuważni na wieszczby i bogów wyrocznie,
Wojny srogiej i wojny pragną nieodwłocznie.
Otacza gmach Latyna lud ze wszystkich stanów;

On trwa w swojem, jak skała wśród morskich bałwanów:
Napróżno fale strasznym nacierają łomem,
Własnym się przed ich gniewem zasłania ogromem;
Próżno wkoło zgrzytają spienione opoki
I próżno moc bałwanów szturmuje w jej boki.
Lecz gdy wrzał żądzy wojen upór niewściągniony,
I wszystko według woli działo się Junony,
Rzekł Latyn na świadectwo przyzywając bogi:
Niestety! rwie nas burza, los zwycięża srogi,
Z krwi waszej wiarołomnej ziści się ofiara:
Na ciebie, Turnie spadnie i zbrodnia i kara.
W czczych modłach później wezwiesz sam bogów opieki,
Ja mam pokój przed sobą i port niedaleki;
Żal mi tylko, żem śmierci szczęśliwej nie dożył.
Tak rzekł, zawarł się w domu i ster rządów złożył.
Był zwyczaj w Hesperii, latyńskie narody
Strzegły go jak świętości z albańskiemi grody.
Ten dotąd, każdej wojny czyniąc rozpoczęcie,
Rzym, ów władzca wszech rzeczy, zachowuje święcie,
Czyli na dzikich Getów bój gotuje krwawy,
Araby czy Hirkany celem są wyprawy;
Czy dążą w kraj Aurory lub indyjskie szlaki,
Czy spieszą wydrzeć Partom wzięte przez nich znaki.
Są dwie bramy — wojny noszące nazwiska.
Cześć im wielką oddają. Mars z nich postrach ciska;
Zawiera je sto wrzeciądz z żelaza i miedzi,
Stróż Janus u ich proga bez ustanku siedzi.
Gdy więc stanie w senacie wojna nieodbita,
Natychmiast wrót tych ogrom, co na hakach zgrzyta,
Konsul w pasie gabińskim i w Kwiryna stroju
Otwiera, wojnę głosi i wzywa do boju.
Wojnę za nim bez zwłoki głosi młodzież żwawa,
Wojną z miedzi wykuta brzmi trąba chropawa.

Tym obrządem na Teukrów głosząc Latyn boje
Rozkazał srogiej bramy otworzyć podwoje.
Lecz nie tknęły jej wcale własne jego dłonie;
Odszedł i skrył się z wstrętu w tajemne ustronie.
Wtem Juno spadłszy z nieba, by swe ziścić żądze,
Własną dłonią w leniwe szturmując wrzeciądze
Łamie z zawias wyparte drzwi żelazne wojny.
Wre do boju Auzonów kraj dotąd spokojny;
Ci pieszo wyciągają, tamci z dzielnych koni
Budzą tuman kurzawy, wołając do broni,
Ci tłuszczem czyszczą włócznie i lekkie puklerze,
Tamci ostrość na brusach wracają siekierze;
Wznoszą znaki, trąb wrzawa do smaku przypadła.
Pięć miast wielkich broń wszelką zniosło na kowadła
Atyna i Ardea wraz z pysznym Tyburem,
Krustumer i Antemny otoczone murem.
Wydrążają szyszaki, dzielną głów obronę,
Tworzą kręgi puklerzów z wierzbiny plecione,
Inni silne pancerze z twardej miedzi kują;
Ci na lekkie obuwie druty z srebra snują;
Znika cześć pługów, radeł i kos zakrzywionych.
Hartują ojców miecze w piecach rozognionych,
Brzmią trąby, zwykłe hasło wojnę zapowiada;
Ten z ściany miecz porywa, ów konie zakłada,
Pod zbroją złotem tkaną członki swoje zgina,
Rwie tarcze i miecz wierny do boku przypina.
Wieszczy zapał, o muzy! wlejcie w pienia moje,
Bym wydał, jacy króle spieszyli na boje,
Jakie zalały pola hufce i oręże,
Przez jakie Italia zasłynęła męże.
Pomnieć wszystko i opiać łatwa dla was sprawa;
Bo do nas ledwie dzieł tych lekka doszła sława.

Najpierwszy dziki Mezent, co miał za nic bogi,
Do walk z krajów tyrreńskich lud uzbraja mnogi.
Tuż przy nim, plemię jego, Lauz wyciąga młody;
Pierwszym on jest po Turnie z kształtu i urody.
Lauz, ujeżdżacz rumaków i pogromca zwierza,
Tysiąc agilińskiego prowadzi żołnierza;
Godny żyć w lepszym losów pod ojcem udziale,
I godny by mu Mezent nie był ojcem wcale.
Syn Herkula Awentyn po nich urodziwy
Wóz i konie zwycięzkie wywodzi na niwy;
W tarczy jego ojcowskie jaśnieją znamiona:
Sto wężów i wężami hydra otoczona.
Z Rei kapłanki, z bogiem połączonej skrycie,
W lasach wzgórza Awentu odebrał on życie,
Gdy zabił Geryona i w toskańskiej rzece
Przybył Herkul hiszpańskie spławiać jałowice.
Za nim jak za swym wodzem do boju pospiesza
W drągi, koły i rożny uzbrojona rzesza.
Sam wstrząsa ze lwiej skóry okrycie wspaniałe:
Sterczą z niej straszne kudły, kły błyskają białe.
Tak swe barki w Herkula okrywszy ubranie,
Wchodzi groźny postawą w królewskie mieszkanie.
Tu dwaj bracia rzucają Tyburtu siedlisko,
I lud co ma od brata Tyburta nazwisko.
Katyll, Koras szlachetny, argiwskie młodziki,
Idą wśród gęstych mieczy, przed pierwszymi szyki,
Jak gdy spiesznie rzucając Omol lub Otryny
Spadają z gór Centaury, dwa obłoków syny;
Pod ich krokiem szeroko knieja się rozgina,
I każda ustępuje z łoskotem drzewina.
Ten, którego Prenesta dziełem zbudowana,
Przybył Cekul, z podania wieków syn Wulkana;
Pośród trzód się urodził, w ogniu znaleziony;

Otacza go wieśniactwa orszak niezliczony:
I lud, co gród Prenesty zamieszkał wspaniały
I hernickie rzekami odwilżane skały;
Co żyją w polach Gabów przy zimnej Anienie,
Których karmi Anagnia i ty Amazenie.
Nie każdy ma wóz, oręż, zasłonę z puklerza;
Część ich ołowianemi kulami uderza,
Część niesie dwa dziryty, a w przykryciu głowy
Jawi się z wilczej skóry kołpak na nich płowy;
Ci stopę lewej nogi niepokrytą mają,
A w łyczane obuwie prawą ozuwają.
Mezap plemię Neptuna i ujeżdżacz koni,
Co ledz nie mógł od ognia ni od żadnej broni,
Rwie za oręż, namawia na wojenne trudy,
Leje męztwo w odwykłe krwawych bojów ludy.
Tu Fesceny, Falisków tam lud sprawiedliwy,
Ci Sorakt uprawiają, ci Sawińskie niwy;
Tam dąży naród, który zajmował w te czasy
Cymin, górę z jeziorem i kapeńskie lasy;
Nucąc władzcy pochwały, ciągną w sprawnym rzędzie.
Tak pod niebem pogodnem śnieżyste łabędzie,
Gdy pieją w liczne głosy wracając z pastwiska,
Brzmi rzeka i dalekie Azyi bagniska.
Któżby zwał zbrojnem wojskiem gmin tak wieloraki?
Rzekłbyś, że z chmur ku lądom spuszczają się ptaki.
Oto Klauz z krwi sabińskiej, świetnej przez zasługi,
Wiedzie zastęp potężny, sam jak zastęp drugi.
Od niego poszło źródło Klaudiów rodziny,
Wówczas kiedy część Rzymu posiadły Sabiny.
Ciągnie huf Amiternu i dawne Kwiryty;
Ci co Eret i Mutusk w oliwę obfity,
Ci co Welin zajęli i Nomentu mury
I urwiska Tetryku i sewerskie góry,

Kasperę i Forule i zimną Nursyą;
Ci co z Tybru, Fabary lub z Himeli piją.
Dalej z hufcem Hortynów latyńskie narody,
Które strasznej Alii przerzynają brody.
Tyle morzem afryckiem bałwanów kołysze,
Gdy Orion w zimowe chroni się zacisze;
Tyle kłosów nowego słońca żar zgubliwy
Niszczy przez Hermu pola, lub licyjskie niwy:
Brzmią tarcze, jęczy ziemia stopami tłoczona.
Wtem Halez, wróg Trojanów, syn Agamemnona
Sprzęga konie do woza i do Turna zmierza,
Tysiąc mu niezłomnego prowadząc żołnierza.
Są tam ci, których Massyk w dzielne wina darzy;
Których z gór wyprawili Arunkowie starzy;
Nadmorscy Sydycynce i lud bitny z Kali:
I ci, co nad Wulturnem krętym zamieszkali:
Osków i Satykulów zastęp niepożyty.
Przywiązane rzemieniem zbroją ich dziryty,
Puklerz z trzciny okrywa lewe ich ramiona;
Cała rota jest w miecze krzywe uzbrojona.
I ciebie bez wspomnienia rym ten nie pominie,
Ebalu, Sebetydy i Telona synie,
Któryś ojca letniego dopełnił nadzieje,
Gdy siedlisko Telebów ogarnął, Kapreję.
Aliści syn niekontent z ojcowskiej dziedziny
Zajął potężną władzą Saratów krainy
I te pola co Sarnus swym nurtem przecina
I te gdzie Ruf z Batylem i gdzie jest Celina;
Kraj sąsiedny Abeli, sławnej owocami.
Lud ten na wzór Teutonów walczy koszturami.
Szyszaki z kory drzewa głowy jego słonią,
Błyska tarczami z miedzi i miedzianą bronią.

I ciebie górne Nursy w bój wysłały krwawy,
Ufensie, szczęsny w bitwach i rozgłośny z sławy,
Którego Ekwikolów słucha lud surowy
Krający twarde skiby i wprawiony w łowy.
Zbrojni trudnią się zawdy ról swoich uprawą;
Lecz łupy są ich życiem, rozboje zabawą.
Kapłan z rodu Marubów z dzielności swej znany
Idzie Umbro, od króla Archipa wysłany;
Szyszak jego wieńczyła gałązka oliwy.
On jaszczurki usypiał słodkimi wyśpiewy,
Smoki jadem zionące przez same dotknienia
Ugłaskiwał, i leczył od żmij ukąszenia;
Lecz na ranę trojańską ani leków siła,
Ani pieśń sen niosąca ulgę mu sprawiła,
Ni zioła z gór marsyjskich. Ciebie opłakały
Wraz z gajami Agnity Fucynu krzyształy.
Szedł i syn Hipolita z pogromów sławiony,
Od matki Arycyi Wirbij wyprawiony;
Wśród lasów egeryjskich wziął on wychowanie,
Gdzie jest ołtarz łagodnej wzniesiony Dianie.
Wieść niesie, że Hipolit przez macosze sprawy,
Gdy za karą od ojca wyrok spełnił krwawy,
Rozszarpany na sztuki końmi wylękłymi
Począć miał bieg żywota drugi raz na ziemi;
I że go na świat z grobu cudownie wskrzesiła
Wraz z miłością Diany ziół lekarskich siła.
Lecz Jowisz znieść nie mogąc, by która istota
Z krajów śmierci wracała na łono żywota,
Tego, którego biegłość tej sztuki dociekła,
Syna Feba piorunem w ciemne strącił piekła.
Ukryła Hipolita Diana w tajniki,[3]

Do nimfy Egerii w las wysławszy dziki;
By tam gajów italskich otoczony cieniem
Wiódł dni skryte pod obcem Wirbia imieniem;
Gdzie do boskiej świątyni i gajów Diany
Wszelki przystęp rumaków wiecznie zakazany
Za to, że morskich potwór uląkłszy się w biegu
I rydwan i młodzieńca rozniosły na brzegu.
Mimo tego syn Wirba bystre wiatronogi
Ujeżdżał i na wozie w bój pospieszał srogi.
Sam Turn, z kształtu dorodny i z bronią gotową,
Idzie między pierwszymi, wyższy od nich głową.
Szyszak jego trójkity, a na nim się wspiera
Ogniem Etny z paszczęki zionąca Chimera;
Która tem srożej grozi i płomienie miota,
Im bardziej w krwawych bojach wre mordów ochota.
Tarczą jego zdobiła na złocie wyryta
Jo, raz krówka z rogami, drugi raz kobieta,
I Argus, w straż którego została oddana,
I ojciec Inach rzekę toczący ze dzbana.
Straszna chmara za Turnem sypie się piechoty;
Zgromadzają się w polach puklerzowych roty:
Młódź Argiwów, Arunki i dawne Sykany,
Różnobarwe Labiki, Rutule, Sakrany,
I ci, co Tybru gaje, brzeg Nurniku żyzny,
I co krają rutulskie pługami wyższyzny,
Górą Cyrcy i role, którym prawa daje
Jowisz, co feronejskie umiłował gaje;
Gdzie czarne Satur bagno, gdzie po wziętym torze
Przez straszne doły wpada zimny Ufens w morze.
Prócz tych z Wolsków narodu Kamilla nadchodzi,
Prowadząc świetny zastąp i huf konnej młodzi;
Ani jest wzorem niewiast dłoń jej nałożona
Do krosienek Minerwy, albo do wrzeciona,

Lecz dziewica dni swoje w twardych spędza bitwach
I wiatry same w szybkich prześciga gonitwach.
Czy po wierzchu zbóż świeżych biegała w zawody,
Nie zgiął się pod jej nogą żaden kłosek młody;
Czyli miała przez morskie podróż czynić wały,
Nigdy rączych jej stopek wody nie zmaczały.
Biegnie młódź z ról i domów widzieć ją ciekawa;
Zadziwia grono matron jej chód i postawa;
Z natężeniem patrzają, jak królewskie szaty
Kryją śnieżne jej barki w przepyszne szkarłaty,
Jak włos jej więznie w złocie, jak niesie zarazem
Kołczan i mirt pasterski z wojennem żelazem.









  1. Sic. P. W.
  2. W oryginale; medioque in crimine eaedis et igni terrorem ingeminat. P. W.
  3. Wiersz niekompletny; według oryginału łacińskiego miałoby być zapewne: w swe tajniki. P. W.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Wergiliusz i tłumacza: Franciszek Wężyk.