Dziennik podróży do Tatrów/Zbójnicy w górach. — Pieśni i powieści w téj osnowie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Seweryn Goszczyński
Tytuł Dziennik podróży do Tatrów
Wydawca B. M. Wolff
Data wyd. 1853
Druk C. Wienhoeber
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały rozdział
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ZBÓJNICY W GÓRACH. — PIEŚNI I POWIEŚCI W TÉJ OSNOWIE.
24 Października 1832 r.

W tym obrazie Podhala, koniecznym jest rys Zbójectwa w górach; jest to jeden z najważniejszych rysów obrazu.
Zbójectwo stanowi jeden z celnych żywiołów tutejszéj poezyi śpiewanéj, co się pokaże w przytoczonych poniżéj pieśniach; gra ważną rolę na scenie goralskiéj krainy i góralskiego życia, a przez to rzuca pewne światło na charakter mieszkańców. Istnienie zbójectwa w górach jest prawdą niezaprzeczoną, jest czynem dotykalnym, niemożna go więc lekce ważyć w badaniu ludu goralskiego, a tém mniéj pominąć, przeciwnie zbliżyć się ku niemu potrzeba i pilnie mu się przypatrzyć, byle z właściwego stanowiska.
W prawdzie zbójectwo nie jest dzisiaj tém, czém było przed laty: czas je znacznie przytłumił, a najwięcéj sprężysta czujność rządu, silniejsza policja w górach mimo to, zbójectwo nie zniknęło, nie wywietrzało, że tak powiem z ducha goralskiego. Jakkolwiek główna jego siła zapadła już w przeszłość, połyska z przeszłości urokiem przyćmionym znacznie, wszakże nieraz jeszcze znajduje swój odblask w obecności; goral z pewną tajoną chlubą wywołuje pamięć głośnych zbójców, daje im swoją sympatją a niekiedy puszcza się w ich ślady. Ważna jest rzecz z tego stanowiska patrzyć na zbójectwo w górach: inaczéj pojęcie jego, sąd o niém, będą fałszywe, a to sfałszuje sąd ogolny o goralach.
Zapatrywanie się gorali na zbójectwo znacznie różni się od naszego. Zbójectwo w oczach gorala nie jest rzeczą tak obrzydliwą i hańbiącą jak dla nas; zbójnik dla gorala nie jest takim zbrodniarzem jakby według prawa być powinien. Wiem to z doświadczenia, dotknąłem się téj strony goralów; przyświadczają mi czyny. Prawda że zbójcy dzisiejsi nie są to zbójcy okrótni, krwawi, straszni, jak byli dawniéjsi, jak przynajmniéj wyobrażamy ich sobie wszystkich z powieści o niektórych, z niektórych wydarzeń; ale ta okoliczność najmniéj wpływa na pobłażanie gorali temu rzemiosłu.
Goral może się obawia swego zbójcy, ale się nim nie brzydzi; w jego obawie jest więcéj poszanowania jak wstrętu. Możnaby powiedzieć, że zbójectwo między górami jest uważane jako rodzaj rycerskiéj szkoły, przez którą goral nie wzdraga się przechodzić; nie tylko nie wzdraga się ale nawet jest rwany pędem wewnętrznym, gdyby się nie znajdował w warunkach wręcz temu przeciwnych: tak dawniéj było konieczną potrzebą moralną dla Ukraińca, przehulać część swojego życia na Zaporożu. Sam napotykałem bardzo zacnych z innego względu gorali, którzy poświęciwszy temu przejściu lat kilka, wrócili znowu między swoich, i są dziś najporządniejszemi gospodarzami, i nic przezto nie tracą na szacunku swoich krajowców.
Przytoczę tu wypadek spółczesny, opowiadany mi na miejscu, który dokładnie wyobraża jakiéj istoty i jakiéj jest mocy ten pęd ku zbójectwu. Bohatér tego wypadku jest to postać zupełnie upośledzona od natury, mały, pękaty, z nogami koszlawemi, z ogromną głową, brzydką twarzą, ale silnie zbudowany i nie stary. Owoż ten człowiek zapragnął także sławy zbójnika, i nie taił się z tém przed swojemi, że postanowił pójść w góry na zbój. Śledzono go więc, głównie przez ciekawość co to będzie. Ubrał się tedy i uzbroił się we wszystkie przybory zbójcy; w ręku wataszka, przez plecy dwie strzelby, za pasem nóż i pistolety, a w torbie żywności na dni kilka. Tak zaopatrzony, poszedł w góry swojéj wsi, w ustronie dzikie, gdzie nikt prawie nie przechodził, łatwo wyszukał miejsca jakiego mu było potrzeba, skały i powalone drzewa. Siada więc za niemi jak w zasadzce, przyczaja się, szpieguje okiem i uchem na wszystkie strony, postrzega niby przechodzącego, zmierza ruśnicę, wystrzelił niby, wypada z zasadzki, macha na wszystkie strony wataszką, wraca pędem na swoje miejsce, znowu przysiada, podskakuje, niby strzela, niby rąbie, to goni, to ucieka, dopóki nie poczuł znużenia i głodu. To samo powtarza przez całe trzy dni; po trzech dniach wraca do wsi z twarzą zadowoloną, z postawą hardą, w przekonaniu że ma prawo do imienia i sławy zbójnika.
I jak tu się oprzeć pokusie podobnéj sławy? Zbójnik jest rodzaj ideału dla gorala. Odznacza się on zwykle okazałą postawą, niepospolitą siłą, zadziwiającą zręcznością w rzucaniu toporkiem, szybkością w biegu, gibkością w tańcu i tym podobnemi zaletami fizycznemi. Jest on jeszcze ideałem, jako człowiek odważny na wszelkie niebezpieczeństwa, obojętny na śmierć, wróg jakiejkolwiek uległości. Jest to wszystko w charakterze gorala, a zbójnik najpełniéj to objawia. Możeż góral potępiać go za to?
Nieraz rekrutacja napędza do zbójectwa. Ale jest to przyczyna podrzędna, równie jak niższe namiętności: zemsta i chciwość; zastanawiam się nad przyczynami i dostrzegam ważniejszych i głębokich. Leżą one w naturze człowieka i w charakterze goralów, po części w ich położeniu.
Napomknąłem już raz, że ludy pasterskie odznaczają się głównie skłonnością ku temu życiu. Dla czego? niewiem, ale tak jest. Duch naszych goralów wydaje mi się być w pewném pokrewieństwie z arabskim: nie mogą mieć Farysów, przestają na zbójnikach. Położenie ich nie dozwala im zamienić się w hordę Beduinów, ale z drugiéj strony położenie to robi niekiedy gorala zbójem. Dziwne jest w tym względzie pobłażanie mieszkańców, a nawet rodzaj opieki. Zbójnicy przychodzą np. do Bacy i każą sobie dać tyle owiec, tyle sérów, i t. d. Baca nie robi oporu, składa żądaną żywność, jakby się składała kontrybucja, a jeszcze właściwiéj jakby się płacił podatek. Widzi on wprawdzie swoją szkodę, ale ją uważa niejako za konieczną, a może nawet w duchu usprawiedliwia to postępowanie, przypominając sobie, że przed czasem on sam żył podobnie. Bo i dziś takie bandy tworzą się często z samych-że Juhasów, a przyprowadza ich do tego potrzeba nocnéj biesiady. Sami ubodzy ucztują kosztem zamożniejszych.
Teraz możemy przypatrzyć się bliżéj i szczegółowiéj życiu zbójników w powieściach i pieśniach.
Najgłośniejszym bohatérem zbójectwa w Tatrach, jest tak zwany Janoszyk; żył on w końcu przeszłego wieku. Tysiące powieści krąży o nim dotąd. Te powieści przystrajają go we wszystko co tylko potrzeba aby zbójectwo podnieść do ideału. Janoszyk jest ideałem zbójcy najukochańszym, na jaki tylko wyobraźnia goralów zdobyć się może. Skupiają się w nim wszystkie przymioty zbójcy, wszystkie zalety i cnoty człowieka. Olbrzymi wzrost, uroda, rozum, siła nadludzka, zręczność niezrównana, odwaga bezprzykładna, dobroć, szlachetność, wszystko to łączyło się w Janoszyku. Był on jeszcze człowiekiem nadzwyczajnym przez związek ze światem nadzmysłowym, przez władzę nadprzyrodzoną nad duchami i przyrodą nieograniczoną.
Obok tego wszystkiego, był bardzo pobożnym, co go nieraz ocaliło, jak np. w następném zdarzeniu. Janoszyk spotyka raz biednego studenta z Podolenia, wchodzi z nim w rozmowę i do tego rzecz przyprowadza, że student zaciąga się do jego bandy. Ale po niejakim czasie zdradza Janoszyka, porozumiewa się ze zwierzchnością i przyrzeka zabić go. Wkrótce znajduje sposobność spełnić przyrzeczenie. Było to o wschodzie słońca, kiedy Janoszyk zwykle się modlił, i to klęczący. Zdrajca zakrada się styłu i strzela do niego, ale chybia; Janoszyk jakby niesłyszał nie przerywa modlitwy, nie zmienia postawy; — idzie drugi strzał i znowu chybia. Janoszyk wciąż się modli; jest właśnie przy końcu modlitwy, kiedy zdrajca trzeci raz dał do niego ognia, i tą razą bez skutku, a sam począł uciekać. Janoszyk powstał bo skończył zwykłą modlitwę, puścił się za uciekającym, dopędził go i zabił. Pobożność go ocaliła.
Sławę Janoszyka dzieli jego siekierka. Była ona także nadzwyczajna. Nie potrzebował mieć ją ciągle przy sobie, bo sama leciała na jego gwizdnienie, choćby z miejsc najdalszych. Gra ona szczególną rolę w ostatnich chwilach Janoszyka. Kochanka co go wydała zdradziecko w ręce zwierzchności, wiedziała o téj własności tajemniczéj jego wataszki, miała więc przezorność zamknąć ją naprzód w dziewięciu skrzyniach z dziewięcią zamkami. Janoszyk schwytany, gwizdnął na swoję broń doświadczoną, wataszka wierniejsza od kobiety, jak tylko usłyszała gwizdnienie Janoszyka, zerwała się w pomoc jemu, zaczęła się wyrąbywać z zamknięcia, przerąbała ośm skrzyń, ale dziewiątéj nie mogła, bo taka siła jest w liczbie dziewięć.
Koniec Janoszyka pokrywa niepewność. Według jednych podań został powieszony; inne naznaczają mu śmierć naturalną. Na dolinie Kościeliskiéj pokazywano mi zdala jaskinię, w któréj znaleziono szkielet olbrzymiéj wielkości, i uważano go jako śmiertelne reszty po Janoszyku.
Miał on być rodem ze Spiża. W Drużbakach, w domie kąpieli mineralnych, widziałem obraz rysowany, przedstawiający Janoszyka ucztującego ze cztérma towarzyszami. Jeden z nich gra na kobzie, drugi wyprawia napowietrzne skoki z siekiérką, sam Janoszyk z dwoma drugiemi pije. Malarz wystawił ich tam w stroju prawdziwym zbójców, ozdobionym wyszywaniami, w ogromnych kołpakach z gałązkami u góry: strój hajduków i huzarów. Pod każdym wypisane było jego nazwisko. Żałuję żem ich sobie nie ponotował.
Jest-to godne zastanowienia, że każdy z głośniejszych zbójców odznacza się szczególniejszą siłą życia wewnętrznego; ich przewidywania a raczéj poczucia, dochodzą niekiedy do stopnia nad pojęcie zwyczajne. Z tego powodu przytoczę powieść prawdziwą, wypadek spółczesny, chociaż należy do miejsc innych, bo scena odbywa się w górach Kołomyjskich, pomiędzy tamtejszemi zbójcami, głośnemi pod nazwą opryszków — w ojczyźnie tak zwanych Hucułów.
Pan G.... dzierżawca wsi K.... ściągnął na siebie nienawiść jednego z hersztów, który z tejże wsi był rodem. Pan G. wié o tém że bandyta odgraża się na jego życie; ażeby uwolnić się od trwogi, bierze się na ten sposób: porozumiéwa się z dwoma chłopami, obija ich rózgami dla pozoru, ażeby uciekli niby w skutku tego pobicia i następnie dla pomszczenia się, weszli do bandy spomnionego bandyty i upatrzywszy porę zabili go, zwłaszcza że rząd nałożył już cenę na jego głowę. Stało się wszystko jak ułożono. Dwaj pobici uciekli, znaleźli wiarę u bandyty, zostali przyjęci do bandy i przez całe półroku tak dobrze udawali, takie dawali dowody odwagi i poświęcenia się w wyprawach zbójeckich, że zyskali zupełną ufność towarzyszów i herszta. Pół roku tak przeszło, kiedy bandyta postanowił ostatecznie zrobić napad na dom Pana G... i zabić swojego wroga. W tym celu podsuwa się pod wieś K.; ale z chwilowéj konieczności tak wypadło, że musiał rozesłać w różne strony swoich opryszków; dwóch tylko zostało przy nim, jako jeszcze mniéj doświadczonych; byli-to właśnie owi dwaj nasadzeni na jego życie. Herszt był znakomitym wróżbitem, zaczął więc wróżyć sobie rzucając fasolką; dwaj towarzysze siedzieli opodal trochę przypatrując się wróżbie. Na piérwsze rzucenie zmarszczył się; po drugiém zawołał: źle!; po trzeciém porwał się niespokojny, przyzwał do siebie obu i zawołał: «Chłopcy! tu stoi, że téj nocy jeden z nas zginie. Co to jest? Albo nas napadną, albo może który z was zdradza mnie?» Dwaj struchleli, pokryli to jednak. Herszt tłómaczył im położenie fasolek i zapewniał, że jeden ze trzech koniecznie téj nocy zginie. Z tém wszystkiém pragnie zapewnić się jeszcze lepiéj o prawdziwości wróżby, wraca do fasolek, rzuca je na nowo; ale kiedy podczas téj czynności stał odwrócony tyłem, dwaj nasadzeni lękając się aby nie odkrył zdrady, korzystali z téj chwili, cofnęli się szybko na parę kroków, dali razem ognia i położyli go na miejscu trupem.

Pieśni osnute na zbójnictwie są w bardzo wielkiéj liczbie; świadczą one, co powiedziałem, o pewném upodobaniu goralów w tym rodzaju życia, o silnym pociągu wewnętrznym do niego. Mała ilość wpadka mi w rękę, ale i ta ilość więcej rozjaśni ten przedmiot niż wszystko cobym ja mógł powiedziéć. Niektóre z tych pieśni są mniéj więcéj zupełne. Wielka część ma jedynie wartość odrywków: jednak je zachowuję, bo wszystko razem, jest upoetyzowaniem zbójeckiego zawodu od egzaltacyi dla niego aż do śmierci na szubienicy.
Zbójnicy są zazwyczaj gładosze goralscy. Urodziwi ciałem, zdobią się jeszcze strojem, który można nazwać nawet wyszukanym. Pielęgnują szczególniéj włosy, nie strzygą ich i noszą albo rozpuszczone, albo przeplatane wstążkami.

Darmo wy mnie, darmo do skoły daicie.
Ze mnie zbójnik budzie — darmo nakładziecie[1]

W poniższych ułomkach przegrywa struna miłostek.

Pije zbójnik, pije na drugiéj dziedzinie;
Jego frairecka mało nie zaginie.
Pije zbójnik, pije za ten talar bity:
Nie płac frairecko, napijes się i ty.
Aby twoje ocka za mną nie hladziły,
Jak mnie będą wisać na jawor zielony.

Z powodu zbójectwa, góry do niedawnego jeszcze czasu, były w stanie oblężenia, pod prawem zwaném Standrecht. Sąd i kary były jak najszybsze i najsurowsze: najmniejsza kradzież karana była szubienicą. Miejscowe władze cywilne wymierzały sprawiedliwość, miały prawo życia i śmierci. Wyrok wykonywał się najdłużéj we 24 godziny. Może być że ta surowość przyczyniła się do przytłumienia zbójectwa; to pewna że podnosiła pogardę śmierci do takiego stopnia, że ledwo wiarę dać temu można. Ślad jéj znajdziemy w niektórych pieśniach, jak np. w tym wiérszyku:

Héj! coze temu padnie,
Héj! co owiecki kradnie?
Héj! cozeby mu padło?
Héj! strycek na garło.

Jest-to fraszka stryczek! Wracamy do tonu miłostek.

Héj! w polu ja, w polu, héj nie na zbojecce.
Powiédźcie, powiédźcie mojéj frairecce.
Zbójnicku, zbójnicku, mas frairkę ładną;
Daj-ze pozór[2] na nią, bo ci ją ukradną.


Powiadali ludzie, ze mnie zbójnik budzie,
Jak budzie to budzie, samym wirchem pudzie

Nie budę ja gazdą, nie budę rolnikiem,
Jeno budę chodził zbójnickim chodnikiem.
Héj! a jak mnie złapią, to ja budę wisiał;
Na wiersku jedlicki budę się kołysał.
Nie bój się frairko, choć ja na zbój pudę,
Jeno proś u Boga to ja twoim budę.
— Jaworu, jaworu syrokiego liścia,
Dajze Panie Boze zbójnikowi scęścia.

Dwa ostatnie wiérsze są w ustach kochanki modlącéj się. Ale one są często niewierne, na taką narzeka wiérsz następny:

Idzie zbójnik z za Liptowa
Ciece mu krew z za rękawa,
Z za rękawa i z główecki.
Syćko pse zdradę dziéwecki.

Liptów, miasto na Węgrzech, stołeczne komitatu Liptowskiego, który przytyka do południowo-zachodniéj strony Tatrów.
Zobaczmy teraz zbójników weselących się.

Tańcowali zbójnicy
W murowanéj piwnicy;
Kazali se pięknie grać
I na nóżki poziérać.

Héj! pije se zbójnik, turackami płaci.
Wezmą go do nieba aniołowie swaci —

Aniołowie święci, zapewne dla tego, że płaci mogąc pić darmo — stopień świętości dla zbójnika. Turaczek ma być rodzaj monety, może półtorak w skróceniu.

Daj palenki zydu, dobry chłopcy psydą
Jak nie das palenki to cię trapić budą.

Karcmarecko nasa, nie zagasaj ognia.
Psydą swarne chłopcy, budą tańcyć do dnia.

Pudziemy, pudziemy na pana jednego.
Budziemy się dzielić pieniąskami jego.

Następne są różnéj myśli i różnego tonu, ale każdy przyrzuca jakiś rys do naszego obrazu:

Jawory, jawory, gdzie macie konory?
Zbójnickowie ścięli, na fujarki wzięli.

Radykał się Janik z gronika na gronik.
Az się psyradykał zbójnikom na chodnik.

Radykać się — znaczy przemykać się. Gronik — wierzchołek. Chodnik — ściéżka w górach dzikich.

Janicku, zbójnicku, zbójecki Hetmanie,
Gdzieś podział pieniąski com ja zbijał na nie.

Widać że zbójnicy tytułują czasem swoich dowódców Hetmanami.

Janosik, Janosik gdzieś podział pałasik?
W Kosycach na bramie, tam wisi na ścianie.

Musiał umknąć z więzienia. Na ścianie bramy, na ścianie więzienia. Często brama używa się u nich w znaczeniu turmy; może dawniéj używanie to było powszechniejsze. W Biblii widziémy nieraz miejsce więzienia oznaczone wyrazem bramy. Znaczy ona także miejsce warowne. Koszyce miasto na Węgrzech.
Rym Janosik i pałasik jest jak należy w wymawianiu goralów, którzy często głoskę a zamieniając na o, wymawiają pałosik.

Héj! z Plesiwskiéj bramy pozierały pany,
Jako się Janosik wataskami broni.

Niemogę wiedziéć o jakiém miejscu jest tu mowa.

Powiadali, powiadali
Ze zbójnika porąbali
Rozrąbali bucka w lecie,
A zbójnicka wiater niesie.

Udali mię, udali,
Cob ich ciorci zabrali
Udali mię zbójnikiem
Ze ja chodził chodnikiem.

Zamecku, zamecku nowo murowany,
Hej! siedział ja w tobie rocek okowalny.

Siedział ja na zamku psez rok i psez tydzień,
Nigdy ja nie wiedział, kiedy noc, kiedy dzień.

Piosenka następna może się uważać za całość.

Mali chłopcy, mali
Kiéj się na zbój brali;
Jesce nie porośli,
Kiedy na zbój pośli;
Jesce nie zbijali,
Kiéj ich połapali:
Dyć ich połapali
W Zakopieńskiéj hali.

W górach Zakopanego.
Czas wreszcie zobaczyć zbójcę w całéj jego dzikiéj srogości; takiego zobaczémy w pieśni którą tu kładę.

MĄŻ ZBÓJCA.

Hanciu moja, podź do domu,
Wydam ja cię niewiém komu;
Wydam ja cię Janickowi,
Héj walnemu zbójnickowi.

Janku, Janku, tęgiś zbójnik.
Wiés po wirchach kazdy chodnik.
We dnie idzies, w nocy wrócis,
A mnie biédną tylko smucis.


Mas kosulkę uznujoną,
A sablicku zakrwawioną.
Janku, Janku, kędyś ty był.
Coś se sablicku zakrwawił?

Wyrubałem tu jedlicku
Co stojała w okienecku,
We dnie, w nocy hurkotała,
Mnie smutnemu spać niedała.

Psyniósł-ci jéj chusty prać
A nie dał ich rozwijać[3].
Ona prała, rozwijała,
Prawu rucku nadybała;

W téj rucecce pięć palusków,
A na małym złoty pierścień,
W tym pierścionku troje wrótka:
«Dyć to mego brata rucka.» —

Niedługo się obawiała,
Do matusi odsyłała:
«Matko moja psemilena,
«Cy mam bratów syćkich doma?»

— «Córaś moja! nic z jednego,
«Z tych-to siedmiu najmłodsego.» —

Skoro wysedł rok, półtora,
Nagodził jéj Pan Bóg syna.

«Lulaj buba, synu mój!
«Nie bądź tak jak ojciec twój.
«Na kąski bym cię siekała,
«Orłom, krukom rozsypała.»

A on za smerckiem słysy,
I od złości cały dysy:
«Spiewaj, Hanciu, jak spiewała,
«Kiedyś syna powijała.»

— «Lulaj, buba, synu mój!
«Być był tak jak ojciec twój.
«We winie — bym cię kąpała,
«A w jedwabie powijała.»

— «Oblec, Hanciu, drogą satkę,
«A pójdziemy na psechadzkę.»
— «Dwa roceckim s tobą zyła,
«Na psechadzki nie chodziła.»

A wziął-ci ją za rucycku
I zawiódł ją ku gaciku,
Ocka carne jéj wydłubał,
Rącki białe jéj odrubał.

Rozpłakał się syn jéj młody.
Nie mógł Ojcu on dać rady.

«Wstań-ze Hanciu psemilena,
«Pudź, utul twojego syna»

A sam posedł w skały, w lasy;
I niéma go po te casy.

Jest-to mojém zdaniem jedna z najpiękniejszych pieśni pomiędzy pieśniami ludu. Niewoląca prostotą, rozdziérająca głębokiém czuciem, okropna cała osnową, nie przedstawia mi żadnego braku, żadnéj skazy: jest wykończona w każdym szczególe równie jak w całości z tą sztuką, któréj tajemnicę tylko lud posiada w swojém czuciu otwartém, w swoim umyśle prostym, dla tego jasnym, do któréj zdolny jest tylko język ludu, pokorny, niestrojny, ale zwięzły, mianujący wszystko właściwém imieniem. Jest-to jedna z tych pieśni które za wzór brać powinniśmy i dobrze się ich uczyć, kiedy chcemy wprowadzić prawdę i w duchu i w formie do naszéj poezyi.
Ponieważ pieśń ta opiéwa zdarzenie prawdziwe i znane w okolicy, przyłączano mi opowiadanie które ją robi jeszcze prawdziwszą zwłaszcza na początku. Oto jest opowiadanie.
Pewien zamożny goral, miał oprócz siedmiu synów, córkę jedynaczkę, niepospolitéj urody. Wielu zalotników starało się o nią. Między temi znalazł się i zbój. Goral ojciec, równie jak nikt w okolicy, nie wiedział o tém, przeciwnie widział w nim bardzo porządnego Gazdę, dał mu pierwszeństwo nad innymi i przyjął go za zięcia. Żona nie domyśla się także prawdy. Wszakże ją niepokoi i odludne jego mieszkanie w dzikich górach, i częste oddalanie się z powodów i dla celu, które jéj są niewiadome. Pyta go czasem o to, równie jak o przyczynę dla czego nigdy niechce otworzyć jéj skrzyni ze swojemi rzeczami, ani niedaje bielizny do prania, ale nie otrzymuje odpowiedzi coby ją zadowolniała. Jednego wieczora powraca znużony, spocony, więcéj niż zwyczajnie, broń jego zakrwawiona. Przelękniona żona bada go i tą razą, i znowu na próżno. Obsiada ją podejrzenie, czeka więc aż swoim zwyczajem oddali się na dni kilka, korzysta z téj nieobecności, otwiera jego skrzynię i znajduje pomiędzy szatami uciętą rękę; na małym palcu był jeszcze pierścionek, dla którego ta ręka była odcięta i skryta; po tym pierścionku poznaje że to ręka jéj brata najmłodszego. Odkrycie to przekonało ją prawie że jéj mąż jest zbójcą. Po pewnym czasie nagodził jéj Pan Bóg syna, jak pieśń powiada; temu śpiewając raz do snu dawała nauki, ażeby się nie wdał w ojca. Przypadek zrządził, że mąż ją podsłuchał i poznał że jest odkryty. Ale w téj chwili zamyka się w gniewie, tylko wszedłszy do chaty, każe kończyć śpiewanie. Biedna żona daje pieśni inny obrót, pochlebny mężowi. Zbójcę to nie ułagadza, każe jéj ubrać się w świąteczne suknie, wyprowadza siłą w las odludny i tam odcina jéj ręce, za to że otwarły jego skrzynię, a oczy wydziéra za to, że przepatrywały jego bieliznę. Poczém odprowadził ją do domu, a sam poszedł w Tatry i odtąd niewiadomo co się z nim stało.
Zamkniemy pieśnią w któréj jest całe życie zbójcy.

Héj! chłopiec ja, chłopiec z końcu Rogoźnicka[4],
Miałem matkę dobrą, a ojca zbójnicka.
Jescem nie zbojował, dopiérom probował;
Z bucka na jedlickę w lesie pseskakował.
Jescem nie zbojował, dopiéro ten rocyk,
Juz mię chcą powiesić na zelazny hacyk.
Panowie, panowie, nie dajcie mię zgubić,
Ja wam będę za to siedem rocków słuzyć.
Panowie, panowie, wyróbcie mi prawo,
Cobym ja nie siedział na Wiśnicu darmo.
Oj! jakzeby było żal memu kochaniu,
Kiejby mię powiedli z wirsku ku Muraniu[5].
«Powiadała ja ci: daj pozór na siebie,
«Hamerscy hajducy[6] biorą się po ciebie.
«Obwiesą cię Janku za pośrednie ziobro,
«Juz ci będzie potém zbijać nie podobno.»
A kiéj mnie powiesą, moja dusa wstanie.
Budzie ona hładzić frairki na stamie.
Kiéj mnie obwiesicie, obwieściez mnie w miescie,
Baryłkę z palenką nademną powieście.
Tam budę se wisiał, budę se spoczywał,
Tam budę co chwila palenkę popiwał.

Obróć-ze mnie mistsu ockami ku drodze,
Niech się ja napatsę téj zbójeckiéj chodze.
Zbójnicka frairka syćko popłakuje;
Zbójnickiem na haku wiater porusuje.
Mikułos, Mikułos, Mikułoskie mosty,
Tam się potyrają swarnych chłopów kosty.

Tyle o zbójectwie w górach, które większą swoją częścią jest bardziéj w przeszłości jak w obecności.








  1. Daremny koszt wasz.
  2. Dajże baczność.
  3. U ludu naszego ważny to powód posądzania męża o niewinność małżeńską, kiedy jéj nie daje swojéj bielizny do prania.
  4. Rogoźniczek — nazwisko wsi.
  5. Murań, ma to być każde miasto grodowe.
  6. Hamernia, fabryka żelaza. Hajducy — policja dworska.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Seweryn Goszczyński.