Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tylko nie wzdraga się ale nawet jest rwany pędem wewnętrznym, gdyby się nie znajdował w warunkach wręcz temu przeciwnych: tak dawniéj było konieczną potrzebą moralną dla Ukraińca, przehulać część swojego życia na Zaporożu. Sam napotykałem bardzo zacnych z innego względu gorali, którzy poświęciwszy temu przejściu lat kilka, wrócili znowu między swoich, i są dziś najporządniejszemi gospodarzami, i nic przezto nie tracą na szacunku swoich krajowców.
Przytoczę tu wypadek spółczesny, opowiadany mi na miejscu, który dokładnie wyobraża jakiéj istoty i jakiéj jest mocy ten pęd ku zbójectwu. Bohatér tego wypadku jest to postać zupełnie upośledzona od natury, mały, pękaty, z nogami koszlawemi, z ogromną głową, brzydką twarzą, ale silnie zbudowany i nie stary. Owoż ten człowiek zapragnął także sławy zbójnika, i nie taił się z tém przed swojemi, że postanowił pójść w góry na zbój. Śledzono go więc, głównie przez ciekawość co to będzie. Ubrał się tedy i uzbroił się we wszystkie przybory zbójcy; w ręku wataszka, przez plecy dwie strzelby, za pasem nóż i pistolety, a w torbie żywności na dni kilka. Tak zaopatrzony, poszedł w góry swojéj wsi, w ustronie dzikie, gdzie nikt prawie nie przechodził, łatwo wyszukał miejsca jakiego mu było potrzeba, skały i powalone drzewa. Siada więc za niemi jak w zasadzce, przyczaja się, szpieguje okiem i uchem