Dzieje stosunku wiary do rozumu/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor John William Draper
Tytuł Dzieje stosunku wiary do rozumu
Podtytuł Zatarg co do istoty świata.
Wydawca Drukarnia Narodowa w Krakowie
Data wyd. 1903
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Jan Aleksander Karłowicz
Tytuł orygin. History of the Conflict Between Religion and Science
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VI.
Zatarg co do istoty świata.
Pojęcia biblijne o świecie: ziemia jako płaska powierzchnia: miejsce nieba i piekła.
Pojęcia umiejętne: ziemia jako kula; oznaczenie jej wielkości; położenie jej w układzie słonecznym i stosunek do niego. — Trzy wielkie podróże. — Kolumb, De Gama, Magellan. — Opłynięcie ziemi. — Oznaczenie krzywości jej za pomocą wymierzenia jednego stopnia i wahadła.
Odkrycia Kopernika. — Wynalezienie teleskopu. — Galileusz stawiony przed inkwizycyą. — Ukaranie jego. — Zwycięstwo nad kościołem. — Próby oznaczenia rozmiarów układu słonecznego. — Określenie parallaksy słonecznej przy przejściach Wenery. — Drobność ziemi i człowieka.
Pojęcia o rozmiarach wszechświata. — Parallaksa gwiazd. — Wielość światów według Bruna. — Uwięzienie i zamordowanie jego przez inkwizycyę.

Zamierzam teraz przedstawić spory, które powstały z powodu trzeciego wielkiego zadania filozoficznego — o istocie świata.
Niekrytyczny pogląd na przyrodę skłania nas do mniemania, że ziemia jest ogromną równą płaszczyzną, podtrzymującą sklepienie nieba, czyli firmament, rozdzielający wody górne od dolnych; że ciała niebieskie: słońce, księżyc i gwiazdy, odbywają swą drogę idąc od wschodu ku zachodowi, a drobne rozmiary i obrót ich około nieruchomej ziemi dowodzą ich podrzędnego znaczenia. Ze wszystkich istot organicznych, otaczających człowieka, żadna nie dorównywa jemu, zdaje się więc on mieć słuszność mniemając, że wszystko stworzone jest na jego użytek: słońce, aby mu świeciło we dnie, a księżyc i gwiazdy w nocy.
Teologia porównawcza okazuje, że takie jest pojmowanie przyrody wszędzie i zawsze w najdawniejszych okresach życia umysłowego. Powszechna wiara wszystkich narodów świata na początku cywilizacyi jest właśnie naprzód geocentryczna, to jest uważająca ziemię za środek wszechświata, a powtóre antropocentryczna, czyli mająca człowieka za główną istotę na świecie. Zresztą jest to nietylko wnioskiem, który się sam przez się nasuwa, gdy się na świat patrzy powierzchownie, ale i podstawą filozoficzną niejednego objawienia, udzielanego ludziom od czasu do czasu. Objawienia te zawiadamiają ich nadto, że ponad kryształowem sklepieniem niebios rozpościera się kraina wiecznej światłości i szczęśliwości — niebo, przybytek Boga i zastępów anielskich, a może i mieszkanie człowieka po śmierci; że pod ziemią ciągną się przestworza wiecznej ciemności i niedoli, siedlisko potępionych. Tak więc świat widomy obrazem jest niewidomego.
Na podstawie takiego poglądu na układ świata wzniosły się wielkie systemy religijne, a przez to i potężne pobudki materyalne wplotły się do ich powstrzymywania. Systemy te, uciekając się nawet do krwi przelewu, odpierały wszelkie usiłowania ku sprostowaniu oczywistych błędów tego poglądu, przewidując, że wówczas pomieszczenie nieba i ziemi, oraz najwyższe stanowisko człowieka we wszechświecie mogłyby być poddane pod wątpliwość.
Jednakże usiłowania tego rodzaju były nieuniknionemi. Odkąd ludzie poczęli w ogóle się zastanawiać nad temi rzeczami, musieli zwątpić o twierdzeniu, że ziemia jest nieprzejrzaną równiną. Nikt bowiem nie może się oprzeć myśli, że słońce, które widzimy dzisiaj, jest zupełnie to samo, któreśmy wczoraj oglądali. Pojawianie się jego co rano koniecznie nasuwa przypuszczenie, że przechodzi ono pod spodem ziemi. Ale to się nie zgadza z wiarą, że w podziemnych czeluściach wieczny mrok panuje. Tą drogą mniej lub więcej wyraźnie budzi się myśl o kulistej postaci ziemi.
Nie może się ona rozciągać na dół bez końca, bo słońce nie mogłoby przechodzić nawskróś, ani przez jakąś szczelinę albo otwór w niej, gdyż wschodzi i zachodzi w różnych miejscach, stosownie do różnych pór roku. Gwiazdy także poruszają się pod nią niezliczonymi obrotami. Pod spodem przeto musi być wolne przejście.
Aby pogodzić objawienie z temi nowemi spostrzeżeniami, uciekano się często zapewne do takich pomysłów, jak Koźmy Indykopleusta w jego Topografii Chrześciańskiej. Powyżej mieliśmy zręczność wspominać o niej. Utrzymywała ona, że w północnych stronach płaszczyzny ziemskiej wznosi się ogromna góra, poza którą przechodzi słońce i tym sposobem noc nastaje. W bardzo dawnej dobie dziejowej odkryto już mechanizm zaćmień; księżycowe okazały, że cień ziemi zawsze jest okrągły. Musi tedy ziemia być kulistą. Ciało bowiem, które we wszystkich położeniach rzuca cień kolisty, musi być okrągłem. Zresztą i inne dowody, które dzisiaj każdy zna dobrze, nie uszły uwagi i przekonywały o tem samem.
Wszelakoż oznaczenie kształtu ziemi wcale nie ubliżało jej pierwszeństwu i wyższości. Pozornie była ona daleko większą od wszystkich innych ciał niebieskich, słusznie więc należało uważać ją nie tylko za środek świata, ale za sam świat po prostu. Wszystkie inne przedmioty razem wzięte wydawały się niesłychanie obok niej drobnymi.
Chociaż następstwa, wynikające z dopuszczenia kulistego kształtu ziemi bardzo głęboko naruszały panujące wyobrażenia teologiczne, daleko jednak mniejszej były doniosłości od tych, które wypływały z oznaczenia jej wielkości. Dość było znajomości początków geometryi, aby zrozumieć, że słusznego pojęcia o tej rzeczy łatwo dostarczyć może zmierzenie jednego stopnia na jej powierzchni. Zapewne wcześnie już próbowano dokonać tego, ale pamięć o tem zaginęła. Nareszcie Eratostenes doprowadził do skutku ten pomiar, pomiędzy Aleksandryą i Sjeną w Egipcie, ponieważ mniemano, że ten ostatni punkt leży na samym zwrotniku Raka. Dwa te miejsca nie znajdują się wprawdzie na tym samym południku, a odległość pomiędzy niemi oznaczono tylko przypuszczalnie, bez wymiaru. We dwa wieki potem Posydoniusz robił nową próbę pomiędzy Aleksandryą a wyspą Rodos; jasna gwiazda Kanopus dotykała właśnie widnokręgu tej wyspy, a górowała nad Aleksandryą o 7½ stopni. W tym razie także, ponieważ linia przechodzi morzem, odległość obliczono tylko przypuszczalnie. Nakoniec, jakeśmy to już powiedzieli, kalif Al-Mamun dokonał dwukrotnego pomiaru, raz na brzegu morza Czerwonego, a drugi raz pod Kufą w Mezopotamii. Ogólnym wynikiem tych różnych dostrzeżeń było obliczenie średnicy ziemskiej na 1600 do 1800 mil.
Przybliżone to określenie wielkości ziemi musiało się przyczynić do strącenia jej z panującego stanowiska, oraz dało powód do ważnych następstw teologicznych. Przyłożyły się jeszcze nie mało do tego dawne poszukiwania Arystarcha z Samos, uczonego aleksandryjskiego (280). W traktacie swym o obszarze i odległości słońca i księżyca, opisuje on dowcipny acz niedokładny sposób, do którego się uciekał rozwiązując to zadanie. Znacznie pierwej Pitagores przywiózł z Indyi do Europy inny jeszcze pogląd. Według niego słońce zajmowało środek, a wokoło niego kolistymi obrotami obiegały jedno za drugiem Merkury, Wenera, Ziemia, Mars, Jowisz i Saturn, obracając się, jak przypuszczano, około swojej osi i około słońca. Cyceron zaś podaje, że Nicetas mniemał, iż przypuściwszy, że ziemia kręci się około swojej osi, uniknęłoby się trudności, wynikającej z niepojętej szybkości biegu nieba.
Są powody do przypuszczenia, że dzieła Arystarcha spaliły się w pożarze księgozbioru aleksandryjskiego za Cezara. Doszedł nas tylko jeden wyżej wspomniany traktat o wielkości i odległości słońca i księżyca.
Arystarch przyjmował pogląd Pitagoresa, jako odpowiedni faktom rzeczywistym. Czynił to skutkiem zastanowienia się nad olbrzymią odległością słońca, a przeto i ogromnych jego rozmiarów. Tak więc pogląd heliocentryczny, uważający słońce za ciało środkowe, kazał zająć ziemi dość podrzędne stanowisko, czyniąc ją po prostu jedną z sześciu kołujących planet.
Ale to nie jedyna zasługa Arystarcha na polu astronomii. Zważywszy, że ruch ziemi nie bardzo zmienia pozorne położenie gwiazd, doszedł on do wniosku, że odległe są one od nas niezmiernie więcej, niżeli słońce. Ze wszystkich przeto starożytnych miał on, jak to zauważył Laplace, najdokładniejsze pojęcie o wspaniałości wszechświata. Rozumiał, że ziemia jest niesłychanie drobną wobec odległości gwiazd, oraz że nad nami nic niema, prócz ciał niebieskich i przestrzeni.
Ale zapatrywania się Arystarcha na rozmieszczenie planet starożytność nie przyjęła; przeniosła ona ustrój obmyślany przez Ptolemeusza, a opisany w dziele jego „Syntaxis“. Filozofia przyrody w owych czasach bardzo była niedoskonałą: jeden z zarzutów Ptolemeusza przeciwko systemowi pitagorejskiemu opiewał, że jeżeliby ziemia się poruszała, to zostawiałaby za sobą powietrze i inne lekkie ciała. Ptolemeusz przeto umieścił ziemię po środku, a koło niej kazał się obracać jednemu po drugiem Księżycowi, Merkuremu, Wenerze, Słońcu, Marsowi, Jowiszowi i Saturnowi; za drogą Saturna następował firmament gwiazd stałych. Co zaś do sfer kryształowych, z których jedna miała się kręcić ze wschodu na zachód, a druga z północy na południe, to są one wymysłem Eudoksa; Ptolemeusz zaś nic o nich nie wspomina.
W istocie tedy układ Ptolemeusza jest geocentryczny. Nie odbierał on ziemi pierwszeństwa, a więc nie budził niezadowolenia religijnego ani w chrześcianach ani w mahometanach. Ogromny zaś rozgłos autora, oraz znakomita wartość wielkiego dzieła jego o mechanizmie niebieskim podtrzymywały ten system w ciągu blizko czternastu wieków, to jest od drugiego do szesnastego stulecia. Chrześciaństwo, przez ciąg całego prawie tego długiego okresu zużywało swe siły na spory o istocie Boga, oraz na walkę o władzę kościelną. Powaga ojców kościoła i panujące przekonanie, że pismo święte szczytem jest wiedzy, zniechęcały do badań przyrodzenia. Jeżeli kiedy przypadkiem obudzało się chwilowe zajęcie do jakiegoś pytania astronomicznego, to się zaraz przytłumiała odwołaniem się do takich powag, jak pisma Augustyna, albo Laktancyusza, ale nie do zjawisk niebieskich. Tak wielką wyższość przypisywano nauce kościelnej nad świecką, że w ciągu półtora tysiąca lat chrześciaństwo nie wydało ani jednego astronoma.
Lepiej się działo w krajach mahometańskich. Zajęcie się naukami datuje tam od zdobycia Aleksandryi, r. 638, czyli sześć lat tylko po śmierci proroka. W ciągu niespełna dwuch stuleci Arabowie nie tylko poznali, ale i słusznie ocenili pisma uczonych greckich. Jakeśmy już wspomnieli, w ugodzie z Michałem III kalif al-Mamun zapewnił sobie egzemplarz „Syntaxy“ Ptolemeusza; zaraz też przełożył to dzieło na język arabski. Odrazu stało się ono główną powagą w astronomii saraceńskiej. Budując na tej podwalinie, Arabowie dosięgli rozwiązania kilku najważniejszych zagadnień naukowych. Oznaczyli obszar ziemi; spisali wszystkie dostępne ich oku gwiazdy, nadawszy większym nazwy, które dotychczas noszą na naszych mapach i globusach; określili istotną długość roku, odkryli astronomiczne załamanie światła, wynaleźli zegar wahadłowy, ulepszyli fotometryę gwiazd, udowodnili krzywość biegu promienia świetlnego przez powietrze, wytłómaczyli zjawiska towarzyszące poziomemu położeniu słońca i księżyca, oraz wyjaśnili, dlaczego widzimy te ciała przed ich wschodem i po zachodzie; zmierzyli wysokość powietrzni znalazłszy, że ma trzynaście mil; podali prawdziwą teoryę zmierzchu i migania gwiazd; zbudowali wreszcie pierwsze obserwatoryum w Europie. Dostrzeżenia ich były tak dokładne, że najbieglejsi matematycy nowocześni z nich korzystali. I tak Laplace w swoim „Système du monde“ przytacza obserwacye al-Batagniego, jako niezbity dowód zmniejszania się ekscentryku, czyli mimośrodu drogi ziemskiej. Rozwodząc się zaś nad pochyłością ekliptyki, oraz nad zagadnieniem co do większych nierówności biegu Jowisza i Saturna, posługuje się on spostrzeżeniami Ibn-Junisa.
Ale to tylko cząstka, i to mała, wszystkich zasług, położonych przez astronomów arabskich w rozwiązaniu pytania o istocie świata. A tymczasem w chrześciaństwie panowała taka ciemnota, tak opłakane nieuctwo, że nic go te rzeczy nie obchodziły.
Obojętność taka trwała aż do końca piętnastego wieku. Ustępować ona zaczęła nie skutkiem pobudek naukowych, lecz wcale innych, wynikających ze współzawodnictwa w handlu, tak iż kwestyę kształtu ziemi ostatecznie rozstrzygnęli trzej żeglarze: Kolumb, De Gama, a głównie Ferdynand Magellan.
Handel wschodnio-azyatycki zawsze był źródłem niezmiernego bogactwa dla narodów zachodu, które go kolejno dzierżyły. W średnich wiekach ześrodkował się on w górnych Włoszech. Prowadzony był dwoma szlakami: północny szedł morzem Czarnem, potem Kaspijskiem, a dalej karawanami wielbłądów; głównym punktem jego była Genua; południowy zmierzał na porty syryjskie i egipskie, ku morzu Arabskiemu; stolicą jego była Wenecya. Kupcy, handlujący tą drogą, ciągnęli ogromne zyski ze statków przewozowych podczas wypraw krzyżowych.
Wenecyanie starali się utrzymywać przyjazne stosunki z władzami mahometańskiemi w Syryi i Egipcie; wolno im było mieć konsulaty w Aleksandryi i Damaszku; a pomimo zaburzeń, napełniających te kraje, handel utrzymywał się we względnie kwitnącym stanie. Szlak zaś północny, czyli genueński, przerwany był całkowicie skutkiem napadów Tatarów i Turków, oraz dla zawichrzeń wojennych i politycznych w krajach, które przebiegał. Wschodni więc handel Genui nie w świetnym był stanie i chylił się ku upadkowi.
Okrągłość widomego horyzontu, wypukłość morza, oraz stopniowe ukazywanie się i znikanie okrętów na pełnem morzu, nie mogły nie skłonić roztropniejszych żeglarzy do przekonania o kulistości ziemi. Pisma astronomów i filozofów mahometańskich puściły w bieg to spostrzeżenie po zachodniej Europie, ale, jak łatwo było przewidzieć, teologowie przyjęli je niechętnie. Podczas więc gdy Genua dążyła ku upadkowi, przyszło na myśl niektórym jej żeglarzom, że jeżeli to spostrzeżenie jest słusznem, to świetność miasta dałaby się podnieść na nowo. Okręt bowiem, płynąc przez cieśninę gibraltarską wskróś Atlantyku, niechybnieby dosiągł Indyi wschodnich. Wynikłyby ztąd oczywiście i inne wielkie korzyści. Ciężkie ładunki dałyby się przewozić bez mozolnego i kosztownego transportu lądem, oraz bez przepakowywania.
W rzędzie marynarzy genueńskich, dzielących te poglądy, znajdował się Krzysztof Kolumb.
Powiada on, że uwagę jego na ten przedmiot zwrócił Awerroes, oraz że w rzędzie przyjaciół liczył florentczyka Toscanellego, który się poświęcał astronomii i stał się gorącym rzecznikiem kulistości. W samej Genui Kolumb spotykał mało zachęty. Przez kilka lat przeto starał się zainteresować różnych panujących do swojego zamiaru. Ale duchowni hiszpańscy wytykali niereligijność takowego, a sobór w Salamance myśl tę potępił: z pięcioksięgu, psalmów, proroków, ewangelii i listów, oraz z pism ojców kościoła, jak ś. Jana Złotoustego, Augustyna, Hieronima, Grzegorza, Bazylego, Ambrożego, wydobyto dowody przeciwko jej prawowierności.
Lecz nareszcie, wsparty zachętą królowej hiszpańskiej Izabelli, a głównie zasiłkiem z rąk bogatej żeglarskiej rodziny Pinzonow w Palos, której kilku członków przyłączyło się doń osobiście, wypłynął Kolumb 3 sierpnia 1492 trzema małymi okrętami z Palos, wioząc z sobą list od króla Ferdynanda do wielkiego chana tatarskiego, oraz mapę ułożoną według karty Toscanellego. Przed samą północą, 11 października 1492, ujrzał on z pokładu swojego okrętu odległe poruszające się światło. We dwie godziny potem wystrzał armatni z drugiego statku oznajmił, że dostrzeżono ziemię. O wschodzie słońca Kolumb wylądował na nowym świecie. Po powrocie jego do Europy mniemano powszechnie, że dotarł do wschodniej krawędzi Azyi, że więc podróż jego w zasadzie była pomyślną. Sam Kolumb umarł w tem przekonaniu. Ale liczne podróże, które wkrótce odbyto, dały poznać ogólne zarysy brzegów amerykańskich, a odkrycie oceanu południowego przez Balboę wyjaśniło nareszcie stan rzeczy, oraz pomyłkę, którą popełniali i Toscanelli i Kolumb, sądząc, że gdy się płynie ku zachodowi, to odległość z Europy do Azyi nie przewyższa drogi z Włoch do zatoki gwinejskiej, którą Kolumb niejednokrotnie odbywał.
Podczas pierwszej podróży, wieczorem 13 września 1492, będąc półtrzecia stopnia na wschód od wyspy Corvo, jednej z Azorskich, Kolumb zauważył, że igły magnesowe kompasów okrętowych przestały wskazywać na północo-zachód, lecz owszem zbaczały ku wschodowi. Zbaczanie to stawało się coraz widoczniejszem z postępem wyprawy. Nie pierwszy wprawdzie Kolumb odkrył to zjawisko, ale niezawodnie pierwszy oznaczył linię niezbaczania. Podczas powrotu widziano odwrotne zjawisko: nachylanie się ku zachodowi zmniejszało się, aż nim nie dopłynięto do wiadomego południka, poczem igły wskazywały prosto na północ. Dalej, zbliżając się do brzegu europejskiego, okazywało się znów nachylenie ku wschodowi. Kolumb przeto przyszedł do wniosku, że linia niezbaczania była stałym kresem geograficznym, czy też granicą wschodniej od zachodniej półkuli. W bulli, ogłoszonej w maju 1493, papież Aleksander VI przyjął ten przedział za wieczystą granicę posiadłości hiszpańskich od portugalskich, godząc tak spór tych dwóch narodów. Z czasem jednak odkryto, że linia posuwała się ku wschodowi; w r. 1662 biegła ona południkiem londyńskim.
Tak więc bulla papiezka ograniczała posiadłości portugalskie przestrzenią na wschód od linii niezbaczania. Tymczasem wskazówki, udzielone rządowi temu przez żydów egipskich, twierdziły, że można było opłynąć stały ląd Afryki, gdyż na samym południu jego znajdować się miał przylądek, który łatwo było okrążyć. Zarządzono więc wyprawę, złożoną z trzech okrętów, pod dowództwem Vasco de Gamy; wypłynęła ona 9 lipca 1497, opłynęła przylądek 20 listopada i zawinęła do Kalikutu, na brzegu indyjskim, 19 maja 1498. Zgodnie z brzmieniem bulli ta wyprawa wschodnia nadawała Portugalczykom prawo do handlu z Indyami.
Przed dopłynięciem do przylądka, kierunek statków de Gamy był w ogóle południowy. Wkrótce atoli zauważono, że wzniesienie gwiazdy północnej nad widnokręgiem coraz się zmniejszało, a za przybyciem na równik gwiazda ta znikła z oczu. Tymczasem ukazywały się nowe gwiazdy; niektóre z nich tworzyły śliczne konstelacye; było to niebo południowej półkuli. A wszystko to zgadzało się z przepowiedniami teoryi, opartej na przypuszczeniu kulistości ziemi.
Następstwa polityczne, które ztąd niebawem wynikły, wprawiły rząd papiezki w niemały kłopot. Tradycye i polityka wzbraniały mu dopuszczania innego kształtu ziemi, oprócz płaskiego, jako objawionego w piśmie świętem. Ale ukrywanie faktów byłoby niepodobieństwem, sofizmata daremnemi. Pomyślność handlowa opuściła teraz i Wenecyę i Genuę. Postać Europy się zmieniła. Potęga morska przeniosła się z krajów nad morzem śródziemnem na brzegi atlantyku.
Ale rząd hiszpański nie poddawał się przewadze, uzyskanej bez trudu przez jego handlowego współzawodnika. Nadstawiał on ucha dowodzeniom niejakiego Ferdynanda Magellana, że możnaby się dostać do Indyi i wysp korzennych żeglując na zachód, gdyby tylko się udało odkryć cieśninę, czy też przepływ przez to, co już nazywano „stałym lądem Ameryki“, czego jeśliby się dokonało, to Hiszpania według brzmienia bulli posiadałaby takie same prawo do handlu indyjskiego, jak Portugalia. Pod dowództwem tedy Magellana, wysłaną została z Sewilli, 10 sierpnia 1519, wyprawa, złożona z pięciu okrętów, unoszących dwustu trzydziestu siedmiu ludzi.
Magellan od razu śmiało podążył ku wybrzeżom Ameryki południowej z nadzieją wynalezienia przepływu przez kontynent, kędyby mógł się dostać na ocean południowy. Siedmdziesiąt dni wstrzymywała go na drodze cisza morska; żeglarze drżeli ze strachu na myśl, że zapłynęli w takie okolice, gdzie wiatr nigdy nie wieje i z których nie zdołają się wydobyć. Ale ani cisza, ani burze, ani bunty, ani zbiegostwo nie zachwiały postanowienia Magellana. Po roku przeszło odkrył on cieśninę, która imię jego nosi, i wedle słów towarzyszącego mu włocha Pigafettiego, płakał z radości widząc, że podobało się nareszcie Bogu zaprowadzić go tam, gdzie miał znowu walczyć z nieznanemi niebezpieczeństwy morza południowego, czyli „Wielkiego oceanu Spokojnego“.
Zmuszony głodem do jedzenia skór i rzemieni, któremi pookręcane były gdzieniegdzie liny okrętowe, do picia zgniłej wody, choć załoga marła z głodu i szkorbutu, mąż ten, silny wiarą w kulistość ziemi, żeglował stale ku północozachodowi i przez cztery blizko miesiące wcale nie widział ziemi zamieszkałej. Rachował on, że przepłynął oceanem Spokojnym nie mniej nad dwa tysiące siedmset mil. Przebył Równik, zobaczył powtórnie gwiazdę północną i nakoniec przybił do lądu, do wysp Złodziejskich. Tutaj spotkał się z awanturnikami z Sumatry. Wśród tych wysp został zabity przez dzikich, czy może przez własnych ludzi. Pomocnik jego, Sebastyan d’Elcano, objął teraz dowództwo okrętu i płynąc ku przylądkowi Dobrej Nadziei, przebywać musiał straszliwe trudy. Opłynąwszy wreszcie ten cypel, przepłynął po raz czwarty Równik 7 września 1522, po przeszło trzyletniej podróży, sprowadził okręt swój, zwany ś. Wiktorya, do portu San Lucar, pod Sewillą. Statek ten dokonał największego czynu w dziejach rodu ludzkiego: opłynął ziemię naokoło.
Ś. Wiktorya, żeglując na zachód, wróciła do punktu wyjścia. Tym sposobem twierdzenie teologiczne o płaskości ziemi obalone zostało na wieki.
W pięć lat po powrocie wyprawy Magellana dokonano pierwszej za chrześciaństwa próby obliczenia obszaru ziemi. Podjął się jej francuzki przyrodoznawca Fernel; zanotowawszy wysokość biegunową w Paryżu, udał się na północ aż do miejsca, gdzie znalazł wysokość biegunową o jeden cały stopień większą niż w stolicy. Zmierzywszy odległość obu punktów ilością obrotów jednego z kół powozu swego, do którego zastosowany był odpowiedni przyrząd, przyszedł do wniosku, że okrąg ziemi wynosi około dwudziestu tysięcy czterech set ośmdziesięciu mil włoskich.
Robili później coraz staranniejsze pomiary w różnych krajach: Snell w Holandyi, Norwood między Londynem i Yorkiem w Anglii, Picard pod opieką francuskiej akademii umiejętności, we Francyi. Zamiarem tego ostatniego było połączyć dwa punkta szeregiem trójkątów, a oznaczywszy tym sposobem długość łuku południka zawartego pomiędzy niemi, porównać ją z różnicą szerokości, obliczanych za pomocą spostrzeżeń nad gwiazdami. Stacye założył Picard jedną w Malvoisine pod Paryżem, drugą w Sourdon pod Amiens. Różnicę szerokości oznaczył obliczając zenitowe odległości gwiazdy δ w gromadzie Kasyopei. Dwie są jeszcze ciekawe okoliczności, będące w związku z tą pracą Picarda: naprzód, że użyto do niej po raz pierwszy narzędzi uzbrojonych teleskopami; powtóre, że, jak wkrótce zobaczymy, wynik jej był dla Newtona pierwszem potwierdzeniem teoryi powszechnego ciążenia.
Stawało się jasnem już wówczas, skutkiem dowodów mechanicznych, szczególnie zaś tych, które rozwinął Newton, że ponieważ ziemia jest ciałem obracającem się, nie może więc mieć postaci doskonale kulistej, lecz musi być sferoidą, czyli kulą spłaszczoną na biegunach. Wynikałoby ztąd, że długość stopnia musiała być większa pod biegunami, niżeli na równiku.
Akademia francuska postanowiła rozszerzyć badania Picarda, przedłużając wymiary na wszystkie strony, a wynik ich przyjmując za podstawę dokładniejszej mapy Francyi. Zaszła w tem jednak zwłoka, tak, że dopiero r. 1718 dokonano wymiarów od Dunkierki na północy, do najpołudniowszej części Francyi. Wszczęły się później spory co do pojmowania tych wymiarów; jedni twierdzili, że dowodziły one podługowatości, inni że spłaszczenia sferoidy; w pierwszym razie podobniejsząby ona była do cytryny, w drugim do pomarańczy. Dla rozstrzygnięcia sprzeczki, rząd francuski, przy pomocy akademii, wysłał dwie wyprawy do mierzenia stopni Południka: jedną pod Równik, a drugą jak najdalej na północ; pierwsza dosięgła Peru, druga Szwedzkiej Laponii. Obie walczyć musiały z wielkiemi trudnościami. Pomimo to północna dokonała swego przeznaczenia daleko prędzej od południowej, gdyż ta całych dziewięć lat była w drodze. Wyniki pomiarów stwierdziły teoretyczne przepowiednie spłaszczonego kształtu. Odtąd powtarzano nie jednokrotnie ścisłe i rozległe doświadczenia tego rodzaju, z pomiędzy których wspomnieć należy wykonane przez Anglików w Anglii i w Indyach, a szczególnie te, które przedsiębrali Francuzi z powodu wprowadzenia wag i miar metrycznych. Rozpoczęli pracę Delambre i Mechain, od Dunkierki do Barcelony, a dalej prowadzili Biot i Arago aż do wyspy Formentery koło Minorki. Przestrzeń ta wynosiła około półtrzynasta stopnia. Oprócz tego sposobu bezpośredniego mierzenia, kształt ziemi może być oznaczony dostrzeganiem ilości ruchów wahadła jednostajnej długości pod różnemi szerokościami. Tą drogą stwierdzają się wprawdzie wyniki tamtej metody, ale okazuje się, że ziemia ma postać bardziej eliptyczną, niż to uważano przy mierzeniu stopni. Wahadło ku równikowi coraz wolniej się kołysze, a ztąd wynika, że bardziej jest oddalonem od środka ziemi.
Według najpewniejszych, jakie dokonano, pomiarów, wielkość ziemi tak się da określić:

Średnica większa czyli równikowa 
 1718.8734 mil.
Średnica mniejsza czyli biegunowa 
 1713.1274   „
Różnica czyli spłaszczenie biegunowe 
 5.746   „
Taki był skutek sporu o kształt i wielkość ziemi. Przed załatwieniem jego, powstała inna sprzeczka, bogata w następstwa jeszcze większej doniosłości. Był to spór o położenie ziemi względem słońca i innych planet.

Prusak Kopernik[1] wykończył około r. 1507 dzieło „O obrotach ciał niebieskich“. W młodości podróżował po Włoszech, oddawał się astronomii i nauczał matematyki w Rzymie. Po głębokiem zbadaniu systemów Ptolemeusza i pitagorejskiego, nabył przekonania o wyższości tego ostatniego i postanowił w księdze swojej go poprzeć. Widząc, że zasady jego wręcz były przeciwne prawdzie objawionej i przewidując, że ściągną nań kary kościelne, użył wyrażeń ostrożnych i oszczędzających powiadając, że pozwolił sobie tylko spróbować czy przypuszczenie ruchu ziemi nie ułatwiłoby dawniejszego wyjaśnienia obrotów ciał niebieskich; że tak postępując, korzystał z przyznawanego i innym prawa niewypowiadania, do jakiej hipotezy się przychylał. Przedmowa wystosowana była do papieża Pawła III.
Z obawy złych następstw wstrzymywał się on trzydzieści sześć lat z ogłoszeniem dzieła, myśląc, że „może lepiejby było iść za przykładem pitagorejczyków i innych, którzy udzielali poglądów tylko ustnie i to przyjaciołom“. Wreszcie na prośby kardynała Schomberga wydrukował je r. 1543. Przyniesiono mu egzemplarz, gdy już był na łożu śmiertelnem. Pracę jego spotkał taki los, jak przewidywał; inkwizycya potępiła ją jako kacerską. W wyroku ją zakazującym, Kongregacya indeksowa gani system jego, jako będący „ową błędną nauką pitagorejską, całkiem sprzeczną z pismem świętem“.
Słusznie utrzymują astronomowie, że Kopernikowa księga „De revolutionibus“ zmieniła postać nauki. Ustaliła ona niezaprzeczenie teoryę heliocentryczną. Okazała, że odległość gwiazd stałych jest nieskończenie wielką, i że ziemia jest tylko punkcikiem na niebie. Wyprzedzając Newtona, Kopernik przypisywał przyciąganie słońcu, księżycowi i ciałom niebieskim, ale błądził przypuszczając, że ruchy niebieskie muszą być koliste. Spostrzeżenia nad obiegiem Marsa i jego różnemi średnicami w różnych czasach skłoniły Kopernika ku temu poglądowi.
Ogłaszając tedy system Kopernika za przeciwny objawieniu, władza duchowna bez wątpienia głęboko przejęta była myślą o jego wynikach. Strącenie ziemi z jej środkowego i panującego stanowiska, dodanie jej wielu równych, a wielu i większych towarzyszów, zdawało się uszczupleniem praw jej do względów boskich.
W r. 1606 holender Lippershey odkrył, że patrząc przez dwie soczewki szklane, ustawione w pewnej odległości od siebie, widzi się dalekie przedmioty w powiększeniu i bardzo wyraźnie. Tym sposobem wynalazł on teleskop. Następnego roku florentczyk Galileusz, znakomity pismami matematycznej i wogóle uczonej treści, słysząc o tem, ale nie znając szczegółowo przyrządu, wynalazł drugi tej samej natury. Ulepszając go stopniowo, doszedł do tego, że sporządził teleskop powiększający trzydzieści razy. Badając nim księżyc, dostrzegł, że posiada on doliny nakształt ziemskich oraz góry cień rzucające. Powiadano w starożytności że Plejady miały początkowo siedm gwiazd, ale że według legendy, jedna z nich tajemniczo znikła. Naprowadziwszy na tę konstelacyę teleskop, Galileusz bez trudu naliczył gwiazd czterdzieści. Gdziekolwiek zajrzał, tam odkrywał gwiazdy zgoła niewidzialne gołemu oku. W noc 7 stycznia 1610 dostrzegł trzy gwiazdeczki, w prostej linii leżące przy planecie Jowiszu, a po kilku wieczorach zobaczył i czwartą. Zauważył, że krążą one około tej planety i z zachwyceniem ujrzał, że na małą skalę przedstawiają obraz układu Kopernika.
Wieść o tylu na raz dziwach wzbudziła powszechną uwagę. Władza duchowna nie omieszkała dostrzedz w nich dążenia, podkopującego wiarę w wyłączne przeznaczenie świata dla człowieka. W stworzeniu milionów gwiazd, dotąd niewidomych, musiała być oczywiście inna jakaś pobudka, oprócz oświecenia nocy dla wygody ludzi.
Zarzucano układowi Kopernika, że jeżeli planety Merkury i Wenera obracają się około słońca bliżej od ziemi, to powinnyby przebywać takież odmiany, jak księżyc; że co do Wenery, która jest tak jasną i widoczną, to jej odmiany powinneby być nader niewyraźnemi. Sam Kopernik uznawał całą siłę tego zarzutu i nadaremnie szukał odpowiedzi. Otóż Galileusz, skierowawszy teleskop na tę planetę, odkrył, że przewidywane odmiany rzeczywiście istnieją: raz bywa nów, potem pierwsza kwadra i pełnia. Przed Kopernikiem mniemano, że planety świecą własnym blaskiem, ale odmiany Wenery i Marsa dowiodły, że jasność ich jest pożyczaną. Twierdzenia Arystotelesa, że ciała niebieskie tem się różnią od ziemskich, iż są wolnemi od przywar, silnie zachwiane zostało odkryciami Galileusza, że na księżycu, podobnie jak na ziemi, znajdują się góry i doliny, że słońce nie jest doskonałem, lecz ma plamy na swej tarczy, oraz że się obraca około swej osi, zamiast pozostawać w majestatycznym spokoju. Zresztą ukazywanie się nowych gwiazd obudziło niemałe wątpliwości co do tej teoryi nieskazitelności ciał niebieskich.
Te i wiele innych pięknych odkryć teleskopowych stwierdziły oczywiście prawdziwość poglądu Kopernika i straszną trwogą napełniły kościół. Niższe a ciemne duchowieństwo wołało, że to jest złudzenie albo oszukaństwo. Niektórzy twierdzili, że na teleskopie można polegać co do przedmiotów ziemskich, ale co do ciał niebieskich, to zupełnie co innego. Inni dowodzili, że wynalazek jego był po prostu zastosowaniem uwagi Arystotelesa, że gwiazdy można widzieć i we dnie z głębokiej studni. Oskarżono Galileusza o oszukaństwo, kacerstwo, bluźnierstwo i bezbożność. Chcąc się bronić, napisał on list do opata Castellego, nadmieniając, że pismo święte nie ma przeznaczenia być powagą naukową, ale tylko przewodnikiem moralności. To pogorszyło sprawę. Wezwano go przed sąd ś. inkwizycyi, oskarżając o mniemanie, że ziemia obraca się około słońca, co jest „całkiem sprzecznem z pismem świętem“. Nakazano mu odrzec się tej herezyi, grożąc uwięzieniem. Polecono także, aby zaprzestał nauczać i bronić teoryi Kopernika, oraz aby złożył oświadczenie, że nie będzie jej w przyszłości ani szerzył, ani podtrzymywał. Wiedząc dobrze, że Prawda nie potrzebuje męczenników, zgodził się on na żądane odwołanie, oraz dał wymagane przyrzeczenie.
Kościół miał szesnaście lat spokoju. Nareszcie r. 1632 Galileusz odważył się ogłosić dzieło „Układ świata“, którego celem była obrona zasad Kopernika. Wezwano go więc znowu do inkwizycyi w Rzymie z oskarżeniem, że utrzymywał, iż ziemia obraca się około słońca. Oświadczono mu, że ściągnął na siebie karę odszczepieństwa. Zmuszono, że na klęczkach, z ręką na biblii odrzekł się i przeklął naukę o ruchu ziemi. Cóż to był za widok! Szanowny mąż ten, najznakomitszy z całego stulecia, zmuszony groźbą śmierci zaprzeczyć faktom, o których sędziowie tak dobrze jak sam on wiedzieli, że są prawdziwymi... Później wtrącono go do więzienia i obchodzono się z nieubłaganą surowością przez pozostałe dziesięć lat życia jego, a nareszcie odmówiono pogrzebu na ziemi poświęconej. Poglądy, bronione niegdyś w taki sposób przez inkwizycyę, dzisiaj są celem pośmiewiska całego świata ucywilizowanego. Czyż to, co dla utrzymania się wymaga tyle obłudy i okrucieństwa, nie jest fałszywem?
Jeden z największych matematyków tegoczesnych, mówiąc o tej sprawie, powiada, że spór ten należy do rzędu najważniejszych dla ludzkości, dotyczy bowiem stanowiska planety, którą zamieszkujemy. Jeżeliby ziemia stała nieruchomo po środku wszechświata, to człowiek miałby prawo uważać siebie za główny cel opieki przyrodzenia. Ale jeżeli ziemia jest tylko jedną z planet, krążących około słońca, drobnem ciałem w układzie słonecznym, to wówczas ginie całkowicie wśród ogromu niebios, na których system słoneczny, jakkolwiek wielkim się nam wydaje, jest tylko małą okruszyną.
Stanowcze ugruntowanie zasad Kopernika rachować można od wynalezienia teleskopu. Wkrótce potem nie było już w Europie ani jednego astronoma, któryby nie przyjmował teoryi heliocentrycznej wraz z jej niezbędnem dopełnieniem: obrotem ziemi około osi i około słońca. Gdyby zaś jeszcze trzeba było dowodzić tego ostatniego, toby się można powołać na wielkie odkrycie Bradleya, który dowiódł aberracyi gwiazd stałych, zawisłej w części od postępowego ruchu światła, a w części od obrotu ziemi. Odkrycie Bradleya nie ustępuje ważnością odkryciu poprzedzania punktów równonocnych. Römera zaś odkrycie postępowego ruchu światła, chociaż nazwane przez Fontenella zwodniczym błędem i nieuznane przez Cassiniego, utorowało sobie nareszcie drogę do uznania powszechnego.
Z kolei należało ustalić poprawne pojęcia o rozmiarach układu słonecznego, czyli, ograniczając nieco zadanie, określić odległość ziemi od słońca.
Za czasów Kopernika przypuszczano, że odległość ta nie wiele przechodzi milion mil, a wielu znajdowało tę cyfrę bardzo przesadzoną. Kepler jednak, zbadawszy dostrzeżenia Tycho Brahego, przyszedł do wniosku, że pomyłka była odwrotna i że liczbę tę powiększyć należało przynajmniej do trzech milionów. Cassini w r. 1670 dowiódł, że obie te cyfry są mylne i podniósł je do dwudziestu milionów.
Gdy oczekiwano przejścia Wenery przez tarczę słoneczną, mającego przypaść 3 czerwca 1769, umiano już ocenić wielkie jego znaczenie w rozwiązaniu tego pierwszorzędnego w astronomii zagadnienia. Rządy z chwalebną gorliwością udzielały pomocy do czynienia dostrzeżeń; urządzono w Europie pięćdziesiąt stacyi, w Azyi sześć, w Ameryce siedmnaście. W tym też celu rząd angielski wyprawił kapitana Cooka w pierwszą jego słynną podróż. Przybył on do Otahiti. Wyprawa jego doznała świetnego powodzenia. Słońce weszło bez chmurki, niebo było jednostajnie jasne przez cały dzień. Przejście Wenery na stacyi Cooka trwało prawie od pół do dziesiątej z rana aż do wpół do czwartej prawie po południu; wszystkie spostrzeżenia udało się zrobić bardzo pomyślnie.
Ale gdy przyszło do rozpraw nad doświadczeniami różnych stacyi, okazało się, że nie było pomiędzy niemi pożądanej zgody, tak że odległość słońca miała wynosić od dwudziestu do dwudziestu pięciu milionów mil. Znakomity matematyk Encke, przejrzawszy dostrzeżenia w latach 1822—1824, nabył przekonania, że pozioma parallaksa słońca, to jest kąt, pod którym się widzi ze słońca półśrednicę ziemi, wynosi 8576/1000 sekundy; odległość więc wypadałaby na 20,701,173 mil. Później dostrzeżenia te powtórzył Hansen i oznaczył odległość na 19,925,869 mil. Po nim Leverrier podał 19,945,652 mile. Airy i Stone inną metodą obliczyli na 19,869,565 m.; Stone sam jeden, po przejrzeniu dawniejszych spostrzeżeń, na 19,940,130; i nakoniec Foucault i Fizeau, drogą doświadczeń fizycznych nad szybkością światła, a zatem całkowicie różną od wnioskowania z przejścia Wenery, obrachowali odległość słońca na 19,869,565 mil. Zanim więc nie posiadamy jeszcze wyników spostrzeżeń nad przejściem tej planety w nadchodzącym (1874) roku, musimy przyjmować odległość tą w ilości niespełna dwudziestu milionów mil[2].
Gdy raz przestrzeń ta oznaczona będzie, to rozmiary układu słonecznego obliczyć się dadzą łatwo i niezawodnie. Dość wspomnieć, że odległość słońca od Neptuna, najdalszej ze znanych planet, prawie trzydzieści razy przechodzi oddalenie ziemi od słońca.
Przy pomocy liczb tych dopiero dojść możemy do słusznego ocenienia poglądu, jakoby wszechświat i wszystkie rzeczy stworzone i przeznaczone były dla człowieka. Widziana ze słońca, ziemia maleje do wielkości plamki, albo pyłku, błyszczącego w jego promieniach. Jeżeli czytelnik chce mieć jeszcze dokładniejsze o tem pojęcie, to niech trzyma stronicę tej książki o parę stóp od oka i niech poszuka kropki na niej: kropka ta będzie miała powierzchnię kilkaset razy większą od ziemi widzianej ze słońca!
Jakież znaczenie tedy mieć może taka prawie niedostrzeżona okruszynka? Możnaby pomyśleć, że gdyby została usunięta lub nawet zniszczona, to nie dostrzeżonoby jej nieobecności. Jakież znaczenie posiada jednostka ludzka, której podobnych tysiąc przeszło milionów roi się na powierzchni tej prawie niedostrzegalnej okruszyny, a z których zaledwie jedna na milion pozostawi jakiś ślad swego istnienia? Cóż znaczy człowiek, jego przyjemności i cierpienia?
Pomiędzy dowodami wyrażonymi przeciwko systemowi Kopernika, podczas ogłoszenia jego, znajdował się jeden, pochodzący od wielkiego duńskiego astronoma, Tycho Brahego, podniesiony pierwotnie przez Arystarcha przeciwko poglądowi pitagorejskiemu, mianowicie że gdyby ziemia, jak twierdzono, miała się obracać około słońca, to powinnaby zachodzić zmiana we względnem położeniu gwiazd stałych. Czasami podchodzimy do pewnej części nieba o całą długość średnicy obiegu ziemskiego bliżej, niżeśmy byli przed sześciu miesiącami, a zatem powinnaby nastąpić zmiana we względnem położeniu gwiazd; powinnyby się nam one wydawać bardziej rozprószonemi za zbliżaniem się, a bardziej skupionemi przy oddalaniu się od nich; czyli, mówiąc językiem astronomicznym, gwiazdy te powinny mieć roczną parallaksę.
Parallaksa gwiazdy jest to kąt zawarty pomiędzy dwiema przeprowadzonemi od niej liniami: jedną do słońca, drugą do ziemi.
W owym czasie odległość słońca obliczano daleko niżej. Gdyby wiadomo było, jak dziś, że przestrzeń ta równa się prawie dwudziestu milionom mil, albo, że średnica obiegu wynosi niespełna czterdzieści milionów, to zarzut ów miałby niewątpliwie ogromne znaczenie.
Odpowiadano Brahemu, że ponieważ parallaksa ciała zmniejsza się w miarę wzrostu odległości jego, to gwiazda tak może być odległą, iż parallaksa jej staje się niedostrzeżoną. Odpowiedź ta okazała się prawdziwą. Odkrycie bowiem parallaksy gwiazd zależało od udoskonalenia narzędzi do mierzenia kątów.
Parallaksa pięknej podwójnej gwiazdy α w gromadzie Centaura, na południowej półkuli nieba, uważanej obecnie za najbliższą z gwiazd stałych, oznaczona została po raz pierwszy przez Hendersona i Macleara na przylądku Dobrej Nadziei w r. 1832—1833. Wynosi ona około dziewięciu dziesiątych sekundy. Gwiazda przeto prawie dwieście trzydzieści tysięcy razy odleglejszą jest od słońca. Widziane z niej słońce, gdyby tak było wielkie jak droga ziemi, to jest gdyby miało czterdziestomilionową średnicę, wydawałoby się drobnym punktem. Wraz z towarzyszką swoją, gwiazda ta obraca się koło wspólnego środka ciężkości w ciągu ośmdziesięciu jednego roku: zdaje się więc, że wspólna waga ich mniejszą jest od słońca.
61 gwiazda w gromadzie Łabędzia jest szóstej wielkości. Parallaksę jej określił pierwszy Bessel w r. 1838 na jedną trzecią sekundy. Od ziemi przeto jest ona odleglejszą przeszło pięćkroć stotysięcy razy niżeli słońce. Z towarzyszką swoją obraca się ona około wspólnego środka ciężkości w ciągu pięciuset dwudziestu lat. Waga ich obudwu wynosi około trzeciej części słońca.
Są powody do mniemania, że wielka gwiazda Syryusz, najjaśniejsza ze wszystkich na niebie, prawie sześć razy odleglejszą jest od nas, niżeli α w gromadzie Centaura. Średnica jej wynosi prawdopodobnie około trzech milionów mil, a blask dwieście razy przewyższa jasność słoneczną. Ale nawet przez teleskop niepodobna dostrzedz choćby najmniejszej średnicy: wygląda ona po prostu jak bardzo błyszcząca iskra.
Gwiazdy przeto różnią się pomiędzy sobą nie tylko widomą, ale i rzeczywistą wielkością. Spektroskop pokazuje, że wielce się także różnią budową chemiczną i fizyczną. Narzędzie to oświeca nas również o długości życia gwiazdy, przez zmiany w załamywaniu wydawanego przez nią światła. Chociaż, jak to widzieliśmy, najbliższa znajduje się w ogromnej, prawie niezmierzonej odległości od nas, ale to pierwszy krok tylko: są inne, których promienie potrzebowały tysięcy, a może milionów lat na dojście do nas. Granice naszego słonecznego świata znacznie przechodzą doniosłość największych teleskopów; a cóż dopiero powiedzieć o dalszych światach? Rozsiane są one jak proch po przestworzach przestrzeni.
Czyż więc olbrzymie te bryły, których miliony taką odległość zapełniają, że nieuzbrojonem okiem nawet dostrzedz ich nie możemy, czyż nie mają one innego przeznaczenia nad to, które im teologowie przypisują, to jest przyświecanie nam? Czyż ich ogromne rozmiary nie dowodzą, że jak są one środkami siły, tak też muszą być środkami ruchu, czyli słońcami dla innych gromad światów?
Podczas gdy fakta te znano bardzo jeszcze niedokładnie, gdy były one raczej domysłami niż faktami, włoch Giordano Bruno, urodzony w siedm lat po śmierci Kopernika, ogłosił dzieło o „Nieskończonym wszechświecie i o światach“; napisał także „Wieczorne rozmowy popielcowe“ na obronę systemu Kopernika i „O jedynej przyczynie rzeczy“. Należy wspomnieć jeszcze jegoż allegoryę, wydaną w r. 1584 „Wygnanie tryumfującej bestyi“. Zgromadził on także, na użytek przyszłych astronomów, wszystkie jakie mógł znaleźć spostrzeżenia, dotyczące nowej gwiazdy nagle zjawionej w gromadzie Kassyopei r. 1572, której światło wzrastało i przewyższyło nareszcie wszystkie inne gwiazdy. Można ją było wyraźnie widzieć we dnie. Raptem 11 listopada tak jaśnieć ona poczęła, jak Wenera gdy najmocniej świeci. W następnym marcu stała się gwiazdą pierwszej wielkości; potem przez kilka miesięcy przybierała różne barwy i znikła w marcu 1574.
Gwiazda, która za czasów Keplera (1604) ukazała się w gromadzie Wężownika, była z początku jaśniejszą od Wenery. Widziano ją przeszło rok; przeszedłszy rozmaite odcienie purpurowego, żółtego i czerwonego koloru, znikła także.
Bruno zamierzał początkowo oddać się kościołowi. Zostawszy dominikanem, rozmyślając o transsubstancyi i niepokalanem poczęciu, uczuł niejakie wątpliwości. Że zaś nie myślał ukrywać swego przekonania, popadł wkrótce pod cenzurę władz duchownych i musiał szukać przytułku kolejno w Szwajcaryi, Francyi, Anglii i Niemczech. Ale czujne ogary inkwizycyi tropiły go bezustannie i nakoniec upolowały we Włoszech. Przytrzymano go w Wenecyi i wtrącono na sześć lat do więzienia Piombi, bez towarzystwa książek i papieru.
W Anglii miewał on wykłady o wielkości światów i tam napisał w języku włoskim najważniejsze swe dzieła. Nie mało rozjątrzenia przeciwko niemu dodała ta okoliczność, że ciągle wyrzekał na nieszczerość i wiarołomstwo swoich prześladowców; że dowodził, iż gdziekolwiek przebywał, wszędzie znajdował sceptycyzm, ubarwiony i przykryty obłudą; że walczył nie z wiarą, ale z rzekomą wiarą; że wojował z prawowiernością bez czci i wiary.
W „Wieczornych rozmowach“ przekonywał, że pismo święte nigdy nie miało zamiaru wykładać nauki, lecz tylko moralność; że więc wcale za powagę służyć nie może w zagadnieniach astronomicznych. Szczególnie zaś, powiada, powinniśmy się otrząsnąć od mniemania, jakoby objaśniać miało nam ono budowę świata, dowodząc, że ziemia jest płaszczyzną, wspartą na słupach, a że niebo jest sklepieniem i podnóżkiem tamtego świata. Przeciwnie, powinniśmy wierzyć, że wszechświat jest nieskończonością, że napełniony jest świecącymi i nieświecącymi światami, z których wiele jest niezamieszkałych; że nad nami i wkoło nas nic niema, tylko przestrzeń i gwiazdy. Rozmyślania nad temi rzeczami skłoniły go do wniosku, że pogląd Awerroesa niedalekim jest od prawdy: że istnieje duch ożywiający wszechświat, a świat widomy jest tylko tego ducha wypływem czyli przejawem, zdziałanym i podtrzymywanym przez siłę, pochodzącą od niego, a że bez takowej wszystkoby zginęło. Tym wiecznie obecnym, wszystko przenikającym duchem jest Bóg, żyjący we wszech rzeczach, nawet w takich, które się żyć nie zdają; że każda rzecz gotowa jest stać się organizmem i zakwitnąć życiem. Bóg przeto jest „jedyną przyczyną wszech rzeczy“, jest „wszystkiem we wszystkiem“.
Bruno zatem może być uważany w rzędzie pisarzy filozoficznych za pośredniczącego pomiędzy Awerroesem a Spinozą. Ten ostatni utrzymywał, że Bóg i wszechświat to jedno; że wszystkie wypadki stają się według niezmiennego prawa natury i według nieprzezwyciężonej konieczności; że Bóg jest wszechświatem, wytwarzającym szereg koniecznych ruchów czyli czynów, skutkiem samodzielnej, niezmiennej i nieprzepartej energii.
Na żądanie władz duchownych, przewieziono Bruna z Wenecyi do Rzymu i zamknięto w więzieniu inkwizycyi, oskarżając nietylko o kacerstwo, ale o szerzenie odszczepieństwa oraz napisanie dzieł nieprzystojnie dotykających religii; przedewszystkiem zaś obwiniano go, że nauczał o wielości światów, a nauka ta sprzeciwiała się całej treści tak pisma świętego, jak i religii objawionej, szczególnie zaś dogmatowi zbawienia. Po dwuletniem więzieniu stawiono go przed sądem, uznano winnym przypisywanych mu czynów, wyklęto, a gdy nie chciał niczego odwołać, oddano w ręce władzy świeckiej, aby go ukarała „z najwyższem miłosierdziem, bez krwi rozlewu“; straszna ta formuła oznaczała spalenie więźnia na stosie. Wiedząc dobrze, że chociaż ciemiężyciele zniszczą jego ciało, myśl jednak pozostanie wśród ludzi, tak powiedział do sędziów: „z większym może strachem wydajecie wyrok na mnie, niż ja go przyjmuję“. Spalono go w Rzymie 16 lutego 1600.
Nikt bez żalu nie wspomina cierpień niezliczonych męczenników, których, za ich mniemania religijne, naprzód jedno stronnictwo, potem drugie na stos wyprawiało. Ale każdy z nich w ostatniej chwili doświadczał potężnej i niezachwianej pociechy. Przejście od tego żywota do przyszłego, choć przez ciężką próbę, było dla nich przeprawą z doczesnych niepokojów do wiecznej szczęśliwości, było ucieczką od okrucieństw ziemi do miłosierdzia niebieskiego. Wśród strasznych katuszy, męczennik nie tracił wiary, że jest niewidzialna ręka, która go prowadzi, że jest przyjaciel, który tem serdeczniejszym i dzielniejszym stanie się mu przewodnikiem, im płomienie będą okropniejszymi. Ale Bruna nie wspierała taka otucha. Mniemania filozoficzne, za które życie oddał, nie przynosiły mu żadnej pociechy. Przebyć on musiał ostatnią walkę. Jest rzeczywiście coś wzniosłego w postaci tego osamotnionego męża; jest coś, czego serce ludzkie nie może nie podziwiać, gdy go sobie wyobrazimy stojącego w ponurej komnacie przed nieubłaganymi sędziami. Ani oskarżyciela, ani świadka, ani obrońcy, tylko pachołkowie świętej Inkwizycyi, czarno ubrani, uwijają się po cichu. Pod sklepieniem opodal stoi kat i narzędzia męki. Powiadają mu po prostu, że ściągnął na siebie ciężkie podejrzenie o kacerstwo, bo dowodził, że są inne światy prócz naszego. Zapytują go, czy chce się odrzec i odprzysiądz błędu. On nie może i nie chce zaprzeć się tego, co ma za prawdę, a może (często bowiem tak czynił pierwej), a może mówi sędziom, że i oni, w głębi serc swoich, tego samego są przekonania.








  1. Przypisek tłumacza. Charakterystyczną jest rzeczą, jak różni tłómacze wobec tych dwóch słów się zachowują. Francuz przekłada „Prusaka“ oryginału bez zająknienia: Niemiec opuszcza ten epitet, ale natomiast wsuwa do tekstu kilka wierszy, streszczających żywot wielkiego astronoma: Rosyanin zmienia po prostu „Prusaka“ na „Polaka“. Na pytanie moje, czy autor pod wyrazem „Prusak“ rozumie narodowość niemiecko-pruską Kopernika, czy też tylko pochodzenie jego z prowincyi zwanej Prusami, otrzymałem następną odpowiedź: „Co do Kopernika, czy był on Prusakiem, lub nie, Pan jesteś odemnie większą powagą. Ja poszedłem za tem, com znalazł w biografiach. Najlepiejbyś uczynił, zamieszczając odpowiedni przypisek“. Zdaje mi się, że nie potrzebuję przypominać czytelnikowi mojemu, jak powyższego „Prusaka“ każdy z nas rozumie.
  2. Przypis tłumacza. W niemieckim przekładzie tego dzieła wydawca w tem miejscu dodał następną notę: „Według tylko co (1875) ogłoszonego tymczasowego obliczenia, opartego na dwóch francuskich obserwacyach ostatniego przejścia Wenery, pan Puiseux oznacza parallaksę słońca na 8.879 sekund, a na tej podstawie Heis oblicza odległość słońca na 19,963,012 mil geogr., średnicę słoneczną na 108½ ziemskiej, czyli 186,192 mil geogr.“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John William Draper i tłumacza: Jan Aleksander Karłowicz.