Dzieje stosunku wiary do rozumu/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor John William Draper
Tytuł Dzieje stosunku wiary do rozumu
Podtytuł Zatarg o istocie duszy. — Teorya emanacyi i absorbcyi.
Wydawca Drukarnia Narodowa w Krakowie
Data wyd. 1903
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Jan Aleksander Karłowicz
Tytuł orygin. History of the Conflict Between Religion and Science
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ V.
Zatarg o istocie duszy. — Teorya emanacyi i absorbcyi.
Pojęcia europejskie o duszy. — Podobieństwo jej do postaci ciała.
Poglądy filozoficzne wschodu. — Teologia wedów i buddyzm trzymają się zasady emanacyi i absorbcyi. Arystoteles broni jej; szkoła aleksandryjska idzie za nim, a później Żydzi i Arabowie. — Znajduje się ona w pismach Erygieny.
Związek jej z teoryą zachowania i równoważności siły. — Parallela pomiędzy początkiem i przeznaczeniem ciała a duszą. — Konieczność opierania psychologii człowieka na porównawczej.
Awerroizm, wychodzący z tych zasad, dostaje się do chrześcian przez Hiszpanię i Sycylię.
Dzieje oddziaływania przeciwko niemu. — Walka z nim Islamu. — Opór synagog żydowskich. — Papieztwo postanawia go wytępić. — Ustanowienie inkwizycyi w Hiszpanii. — Straszne prześladowania i ich skutki. — Wypędzenie Żydów i Maurów. — Upadek awerroizmu w Europie. — Stanowcze kroki ostatniego soboru watykańskiego.

Pogańscy Grecy i Rzymianie myśleli, że duch ludzki podobny jest do cielesnej postaci człowieka, że wraz z nią ulega zmianom i rośnie. Jakoż bohaterowie, którym się udało zstąpić do Hadesu, bez trudu poznawali tam dawnych przyjaciół; wyobrażano sobie, że nietylko kształt ciała, ale i zwykłe ubranie nie pozostawały tam bez zmiany.
Pierwsi chrześcianie mieli o przyszłem życiu, o niebie i o piekle, o mieszkaniu szczęśliwych i grzeszników, daleko żywsze pojęcia od wierzeń ich pogańskich poprzedników. Nie wątpili oni, że w życiu przyszłem spotkają się z przyjaciółmi i będą obcować z nimi, jak przedtem na ziemi, — nadzieja, niosąca pociechę sercu ludzkiemu, godząca je z najboleśniejszemi stratami i przywracająca mu drogich zmarłych.
Niewiadomość o losie duszy w przerwie pomiędzy rozstaniem się jej z ciałem a sądem ostatecznym, zrodziła rozmaite mniemania. Niektórzy sądzili, że krążyła ona nad grobem, inni że bujała niepocieszona w powietrzu. Podług wiary ludowej, ś. Piotr miał siedzieć jako odźwierny przy bramie niebieskiej. Dane mu było prawo związywania i rozwiązywania: wpuszczał albo nie wpuszczał dusze ludzkie, jak mu się podobało. Wielu jednak skłaniało się do zaprzeczania mu tej władzy, gdyż wyroki jego, uprzedzając sąd ostateczny, czyniłyby takowy niepotrzebnym. Po Grzegorzu Wielkim nauka o czyśćcu znalazła powszechne uznanie: wynaleziono tedy miejsce odpoczynku dla dusz zmarłych.
Że duchy nieboszczyków odwiedzają czasami żywych, albo uczęszczają do swych dawnych siedlisk, w to wierzono stale, po wszystkie czasy i we wszystkich krajach europejskich, nie tylko pomiędzy wieśniakami, ale i w kołach oświeceńszych. Rozkoszny strach przejmuje słuchaczy, zgromadzonych u kominka, w zimowy wieczór, gdy słuchają baśni o widmach, dyabłach i upiorach. W dawnych czasach Rzymianie mieli swoich larów, czyli dusze ludzi cnotliwych, mieli larwy i lemurów, to jest dusze złych, wreszcie manów, czyli cienie takich, których zasługi były wątpliwe. Jeżeli świadectwa ludzkie w takich rzeczach mają jakąkolwiek wartość, to możnaby przytoczyć mnóstwo dowodów, od najdawniejszych czasów aż po dziś dzień, i to tak niezbitych i tak licznych jak tylko być może, że te dusze zmarłych krążą koło grobowców, albo potajemnie zamieszkują w mrocznych komnatach rozwalonych zamków, albo też błądzą przy księżycu wśród ponurych pustkowi.
Gdy takie wyobrażenia znalazły wiarę u gminu europejskiego, inne, bardzo od nich różne, rozgościły się szeroko w Azyi, i to po większej części w wyższych sferach myśli. Udało się kościołowi przytłumić je w szesnastym wieku, nie znikły jednak ostatecznie. Za naszych czasów rozeszły się one niewidzialnie, ale szeroko, po Europie, tak, iż uznano za rzecz stosowną w syllabusie papieskim wyprowadzić je bardzo uroczyście na jaw, a sobór watykański, podzielając przekonania o ich szkodliwej dążności i tajnem rozszerzaniu się, również głośno i stanowczo, w jednym z pierwszych artykułów, wyklął wszystkich, którzy je przyjmują. „Niech będą wyklęci, którzy powiadają, że sprawy duchowe są wypływem jestestwa bożego, albo że to jestestwo przez rozwój lub przejawy staje się wszystkiem“. Ze względu na wystąpienie takiej powagi, nie od rzeczy będzie przypatrzyć się istocie i dziejom tych wyobrażeń.
Pojęcia o istocie Boga koniecznie wpływać muszą na wyobrażenia o istocie duszy. Ponieważ na wschodzie Azyi panowało pojmowanie bóstwa nieosobistego, przeto o duszy powstać musiała teorya emanacyi i absorbcyi, czyli wypływu i zlania się.
Jakoż teologia Wedów opiera się na uznawaniu ducha powszechnego, przenikającego wszystkie rzeczy. „Jest zaprawdę jedno tylko bóstwo, duch najwyższy; jest on tej samej natury, co dusza ludzka“. Tak Wedy jak i prawa Manu utrzymują, że dusza jest wypływem wszystko przenikającego umysłu i że przeznaczeniem jej jest zlanie się z nim znowu; że nie ma ona żadnej postaci, oraz że całe widome przyrodzenie, ze wszystką jego pięknością i porządkiem, jest tylko cieniem bóstwa.
Wedyzm przeobraził się w buddyzm, a ten stał się wiarą większości rodu ludzkiego. Buddyści uznają istnienie siły najwyższej, ale zaprzeczają bytu najwyższej istoty. Siła w ich pojęciu objawia się istnieniem materyi. Przyjmują oni także zasadę wypływu i zlewania się. W płonącej świecy widzą obraz człowieka — wcielenie materyi i przejaw siły. Gdy ich zapytamy o losie duszy, to nas wzajemnie spytają, co się stało z płomieniem, gdyśmy go zdmuchnęli i jaki był stan jego przed zapaleniem świecy. Czy to był niebyt? Czy płomień został zniszczony? Przypuszczają oni także, iż pojęcie osobistości, które łudzi nas za życia, niekoniecznie gaśnie ze śmiercią, ale niknie stopniowo i powoli. Na tem się opiera nauka o przechodzeniu dusz czyli metampsychozie. Ale nareszcie następuje zlanie się z duchem powszechnym, przychodzi nirwana i zapomnienie wszystkiego, a taki stan nie ma już żadnej styczności ani z materyą, ani z przestrzenią, ani z czasem: jest to stan, w który przeszedł zgaszony płomień zdmuchniętej świecy, stan, w którym się znajdowaliśmy przed urodzeniem. Taki jest koniec, którego powinniśmy się spodziewać: zlanie się z wszechpotęgą — najwyższe szczęście, wieczny pokój.
Arystoteles pierwszy wprowadził tę naukę do wschodniej Europy; później nawet, jak zobaczymy, uważano go za jej twórcę. Wywierała ona przeważny wpływ na późniejszą dobę szkoły aleksandryjskiej. Żyd Filon, który żył za czasów Kaliguli, opierał filozofię swoją na zasadzie wypływu czyli emanacyi. Plotyn nietylko zastosowywał tę teoryę do duszy ludzkiej, ale mniemał, iż rzuca ona światło na istotę Trójcy. Jak bowiem promień światła wypływa ze słońca, a ciepło wypływa z promienia, dotykając się jakiegokolwiek ciała, tak z Ojca wypływa Syn oraz Duch święty. Z takiego zapatrywania się Plotyn wyprowadził praktyczne zasady religii, nauczając, jak można wpadać w zachwycenie, będące przedsmakiem zlania się duszy z duszą wszechświata. W zachwyceniu dusza traci świadomość swej osobistości. Podobnież Porfiryusz szukał zlania się czy też zjednoczenia z Bogiem. Był on rodem Tyryjczyk, założył szkołę w Rzymie i pisał przeciw chrześciaństwu; na dzieło jego napisali odpowiedzi Euzebiusz i ś. Hieronim, a cesarz Teodozyusz zaradził jeszcze skuteczniej, nakazując spalić wszystkie jego egzemplarze. Porfiryusz opłakuje własną niegodność, powiadając, że zlał się z Bogiem w zachwyceniu raz tylko w ciągu ośmdziesięciu lat, gdy tymczasem mistrz jego Plotyn łączył się w ten sposób sześć razy w ciągu lat sześćdziesięciu. Ale całkowity system teologii, oparty na teoryi wypływu, zbudował dopiero Proklus, który zastanawiał się nad sposobem, w jaki się odbywa zlanie: czy dusza w chwili śmierci natychmiast się łączy i zlewa, czy też zatrzymuje poczucie osobistości jeszcze na czas jakiś i zmierza stopniowo ku zupełnemu zjednoczeniu.
Od Greków aleksandryjskich pojęcia te przeszły do filozofów saraceńskich, którzy wkrótce po zdobyciu Aleksandryi wyrzekli się ludzkokształtnych czyli antropomorficznych wyobrażeń o istocie Boga, oraz widmowego pojmowania duszy ludzkiej, zostawiając je gminowi. Gdy się cywilizacya arabska rozwinęła w odrębny całokształt naukowy, to zasady wypływu i zlania się należały do cech ją znamionujących. Do tego wyrzeczenia się grubszych pojęć mahometańskich dopomógł znakomicie przykład Żydów. Oni także pozbyli się antropomorfizmu przodków, a Boga, który od wieków przemieszkiwał za zasłoną przybytku, zamienili na nieskończonego ducha, przenikającego wszechświat; uznając się zaś za niezdolnych do zrozumienia, jakim sposobem coś, co nagle zostało powołanem do istnienia, miałoby zostać nieśmiertelnem utrzymywali, że dusza ludzka wiąże się z przeszłością bez początku i z przyszłością bez końca.
W dziejach umysłowości arabskiej widzimy ciągle Żydów razem z Saracenami. Toż samo dostrzegamy i w historyi politycznej, czy to w Syryi i Egipcie, czy w Hiszpanii. Od nich obojga zachodnia Europa zapożyczyła swe pomysły filozoficzne, które z czasem dosięgły szczytu w awerroizmie, owej filozofii Islamu. Europejczycy pospolicie uważali Awerroesa za twórcę tych poglądów odszczepieńskich, a prawowierni wyklinali go za to; ale w istocie on tylko je zebrał i wyjaśnił. Dzieła jego dostały się do chrześcian dwiema drogami: Z Hiszpanii przez Francyę południową dosięgły Włoch północnych, rodząc liczne herezye po drodze; z Sycylii zaś przeszły do Neapolu i Włoch południowych, pod opieką Fryderyka II.
Lecz długo już przed tym umysłowym podbojem Europy ukazywały się w niej pojedyncze objawy oryentalizmu. Weźmy za przykład poglądy Jana Erygieny (r. 800). Przejął on i wykładał filozofię Arystotelesa, odbył pielgrzymkę do miejsca urodzenia tego myśliciela i żywił nadzieję pojednania filozofii z religią drogą zalecaną przez duchownych chrześciańskich, którzy naówczas uczęszczali do wszechnic mahometańskich w Hiszpanii. Był on rodem z Brytanii.
W liście do Karola Łysego Anastazy wyraża zdziwienie „jak taki barbarzyniec, przybywający zkądś od końców świata, oddzielony od obcowania z ludźmi, mógł zrozumieć rzeczy tak jasno i oddać je tak dobrze innym językiem“. Jak to powiedzieliśmy, ogólnem dążeniem pism jego było pojednanie filozofii z religią, ale wyrażał je w taki sposób, że ściągnął na się kary kościelne, a niektóre pisma jego osądzono nawet na spalenie. Główne dzieło jego nosi tytuł: „De Divisione Naturae“.
Filozofia Erygieny opiera się na dostrzeganej i uznawanej przezeń zasadzie, że wszelka rzecz żyjąca pochodzi od czegoś, co żyło uprzednio. Zatem świat widomy, jako żyjący, koniecznie musiał wypłynąć z jakiejś istności pierwotnej, a tą istnością jest Bóg, będący przeto sprawcą i zachowawcą wszech rzeczy. Cokolwiek widzimy, utrzymuje się jako rzecz widoma siłą z niego zaczerpniętą, po usunięciu której musiałoby nieodmiennie zniknąć. Erygiena tedy pojmuje bóstwo jako nieustannego uczestnika w działaniu przyrody, jako jej zachowawcę i podporę, jako coś podobnego do duszy świata Greków. Życie przeto jednostki jest cząstką ogólnego istnienia, czyli ducha powszechnego.
Jeżeliby nastąpiło kiedykolwiek usunięcie siły podtrzymującej, to wszystkie rzeczy musiałyby wrócić do źródła, z którego wyszły, to jest musiałyby powrócić do Boga i zlać się z nim. Cała więc widoma przyroda musi wreszcie złączyć się z „Duchem“. „Śmierć ciała jest zapowiedzią odrodzenia się jestestw i powrotu do dawnego stanu. Tak dźwięki toną w powietrzu, które je zrodziło i utrzymywało; toną i nikną; nikt nie wie, co się z niemi stało. W tem ostatecznem zlaniu się, które po pewnym czasie koniecznie musi nastąpić, Bóg będzie wszystkiem we wszystkiem, a nic prócz niego istnieć nie będzie“. „Uważam go za początek i przyczynę wszech rzeczy; wszystko co jest i co było, a co teraz nie jest, z niego, przez niego i w nim było stworzone. Mam go więc za koniec i kres ostateczny wszystkich rzeczy... Czworakie jest pojmowanie przyrody powszechnej: dwojakie boskiej natury, jako początku i końca, a dwojakie stworzonej natury, jako przyczyn i skutków. Oprócz Boga, niema nic wiecznego“.
Powrót duszy do ducha powszechnego, Erygiena nazywa teozą czyli ubóstwieniem. W ostatecznem jej zlaniu się ginie pamięć wszystkich powszednich kolei. Dusza wraca do stanu, w którym była przed ożywieniem ciała. Oczywiście taki pogląd Erygieny nie mógł się podobać kościołowi.
W Indyi po raz pierwszy ludzie zrozumieli, że siła jest niewzruszona i wieczna. Przypuszcza to już mniej więcej jasne wyobrażenie o tem, co dzisiaj nazywamy jej „równoważnością i zachowaniem“. Zastanowienie się nad trwałością wszechświata dodaje siły temu poglądowi, jasną jest bowiem rzeczą, iż gdyby zaszedł kiedy przyrost lub upadek sił, toby porządek świata ustał. Pewien więc określony i niezmienny zapas energii we wszechświecie musi być przyjęty za pewnik naukowy. Zmiany zaś, które oglądamy, zachodzą tylko w jej rozkładzie.
Ponieważ zaś duszę uważać należy za zasadę czynną, to powołanie nowej do istnienia z niczego jest oczywiście dodaniem czegoś do poprzedniej siły świata. Gdy zaś przy urodzeniu się każdego człowieka musiało to zachodzić, i później zachodzić będzie dla każdej jednostki, to ogół siły musi ciągle wzrastać.
Prócz tego osobom pobożnym oburzającem wydaje się przypuszczenie, żeby Wszechmocny miał być sługą przywidzeń i zachcianek człowieka, żeby w pewnym czasie musiał dla zarodka tworzyć oddzielną duszę.
Gdy się rozważa człowieka, jako złożonego z dwóch części, z duszy i z ciała, to dostępność objawów cielesnych, wiele może rzucić światła na tajemniczą, ciemną istotę ducha. Materya zaś, z której się składa ciało, pochodzi z ogólnego zasobu substancyi nas otaczającej, a po śmierci wraca do niego. Czyż więc przyroda, roztaczając przed oczyma naszemi początek, przemiany i koniec materyalnej połowy naszej, to jest ciała, nie nasuwa nam wskazówek do poznania początku i celu jego duchowej towarzyszki, duszy?
Posłuchajmy trochę, co mówi jeden z najdzielniejszych pisarzy mahometańskich:
„Bóg stworzył duszę ludzką z kropli własnego światła; przeznaczeniem jej — wrócić do niego. Nie łudźcie się próżnem marzeniem, że umiera ona wraz z ciałem. Wszak postać, którąście mieli przychodząc na świat, a teraźniejsza, nie są jednakie; niema więc konieczności, abyście ginęli, kiedy ciało ginie. Duch wasz przyszedł na świat jako wędrowiec: gości on tu tylko w czasowej lepiance. Od wstrząśnień i burz tego niespokojnego życia ucieczka nasza jest w Bogu. W połączeniu z nim znajdziemy pokój, pokój bez troski, radość bez cierpienia, siłę bez słabości, wiedzę bez wątpliwości, spokojne choć pełne zachwytu oglądanie źródła żywota, światła i chwały, źródła, z któregośmy przybyli“. Są to słowa filozofa saraceńskiego Al-Gazzalego (r. 1010).
W kamieniu cząstki materyalne są w stanie stałej równowagi; dlatego może on wytrwać wieki. Lecz zwierzę jest w gruncie rzeczy tylko formą, przez którą potok materyi nieustannie przepływa. Przyjmuje ono zasiłki, a oddala resztki, podobnie jak wodospad, rzeka, płomień. Cząstki, które je składają w jednej chwili, usuwają się w następnej. Podtrzymanie istnienia jego zawisło od zasobów z zewnątrz. Ma ono pewne określone trwanie, poczem niechybnie nadchodzi chwila, w której musi umrzeć.
W wielkich zadaniach psychologicznych nie możemy spodziewać się osiągnięcia wniosków naukowych, dopóki ograniczać się będziemy rozważeniem jednego tylko faktu. Powinniśmy owszem posiłkować się wszystkimi dostępnymi faktami. Przeto i psychologia człowieka tylko za pomocą psychologii porównawczej wyjaśnić się może. Z Kartezyuszem powinniśmy zapytywać, czy nie zostają dusze zwierząt w pewnym stosunku z ludzką, będąc tylko mniej doskonałemi ogniwami wspólnego łańcucha rozwoju. Powinniśmy zdać przed sobą sprawę tak dobrze ze stopnia umysłowości, dostrzeganej w mrówce, jak i ze stopnia umysłowości człowieka. Czemżeby była fizyologia człowieka, gdyby jej nie oświecała szeroka jasność fizyologii porównawczej?
Brodie, po wyczerpującem rozważeniu faktów, utrzymuje, że umysł zwierzęcy jest w istocie taki sam jak ludzki. Każdy, kto zna psa, zgodzi się, że stworzenie to odróżnia dobre od złego i czuje, gdy błąd popełniło. Wiele zwierząt domowych posiada władzę rozumowania i używa stosownych środków do dopięcia celu. Jakże wiele anegdot opowiadają o rozmyślnych postępkach słonia i pszczoły! Ten zaś widoczny rozsądek wcale nie jest skutkiem naśladowania człowieka, albo obcowania z nim, gdyż dzikie zwierzęta, pozbawione tego wpływu, okazują podobne własności. W rozmaitych gatunkach zdolności i usposobienia wielce są różne. Tak np. pies nie tylko jest zmyślniejszy, ale posiada zalety towarzyskie i moralne różne od kota; pierwszy przywiązuje się do pana, drugi do domu.
Du Bois-Reymond czyni następną uderzającą uwagę: „Z podziwieniem i szacunkiem powinien badacz natury spoglądać na tę mikroskopijną cząsteczkę substancyi nerwowej, która jest siedliskiem pracowitej, wynalazczej, porządnej, uczciwej i nieustraszonej duszy mrówki. Rozwijała się ona aż do stanu obecnego niezliczonym szeregiem pokoleń“. Jakże niespodziewane wnioski wysnuć możemy z opisów Hubera, który tak dobrze ten przedmiot zbadał: „Jeżeli się przypatrzysz pracującej mrówce, to potrafisz przepowiedzieć, co po czem robić będzie!“ Zastanawia się ona i jak my rozumuje. Posłuchajmy jednej z anegdot, które Huber z taką prawdą i prostotą opowiada: „Mrówka, dozorczyni robót, gdy razu pewnego inne mrówki robotnice zawcześnie zaczęły dach budować, przyszła, opatrzyła go i rozebrała, a podniósłszy ścianę do należytej wysokości, zbudowała nowy pułap z kawałków starego“. Pewno, że te owady nie są automatami, bo okazują zamiary. Umieją poznawać dawnych towarzyszy, przez kilka miesięcy odłączonych od nich, nawet wyrażać uczucie radości za ich powrotem. Mowa, którą prowadzą różkami, nagina się do rozmaitych odcieni; odpowiada ona naturze gniazda, którego wnętrze jest zupełnie ciemnem.
Samotnie żyjące owady giną przed wychowaniem potomstwa, towarzyskie zaś, żyjąc dłużej, okazują skłonności moralne i wychowują dzieci. Dając wzór cierpliwości i pracy, niektóre z tych drobnych stworzeń umieją pracować po szesnaście do ośmnastu godzin dziennie; a przecież niewielu ludzi zdoła wytrzymać natężoną pracę umysłową dłużej nad cztery do pięciu godzin.
Podobieństwo skutków dowodzi podobieństwa przyczyn; a podobieństwo działań przypuszcza podobieństwo organów. Proszę więc czytelnika, obeznanego z obyczajami zwierząt, a szczególnie z urządzeniami społecznemi tego dziwnego owadu, o którymeśmy mówili, aby raczył odczytać rozdział dziewiętnasty moich „Dziejów rozwoju umysłowego Europy“, w którym znajdzie opis ustroju społecznego Inków peruwiańskich. Może dostrzegając podobieństwa porządków społecznych i zachowania się pojedynczych owadów, z porządkami społecznymi i postępowaniem ucywilizowanych Indyan — drobniutkiego żyjątka z człowiekiem — może nie odrzuci zdania mojego, że „od pszczół, od os, mrówek i ptaków, od tych wszystkich jestestw niższego rzędu, na które spogląda z dumą i pogardą, przeznaczono jest człowiekowi nauczyć się kiedyś, czem sam jest w istocie“.
Pogląd Kartezyusza, że wszystkie owady są automatami, może być dziś przyjęty chyba z zastrzeżeniem. Owady tyle tylko są automatami, ile się zapatrujemy na działanie odwłoku ich i tej części węzłów mózgowych, które mają styczność z wrażeniami.
Jedną z funkcyj komórkowo-nerwowego materyału jest zatrzymywanie śladów, czyli pozostałości wrażeń, przynoszonych im przez organa czucia; dla tego więc węzły nerwowe, złożone z tego materyału, mogą być uważane za przyrządy notujące. Wprowadzają one także żywioł czasu do czynności mechanizmu nerwowego. Wrażenie, któreby bez nich natychmiast się zakończyło w działaniu odruchowem, zostaje wstrzymane, przez co pojawiają się wszystkie te ważne skutki, wynikające ze współdziałania wielu wrażeń, dawnych i nowych, jednych na drugie.
Nie może być mowy o myśli, jako o czemś samodzielnem lub samorodnem. Każdy fakt umysłowy jest następstwem jakiegokolwiek poprzedniego faktu. Zawdzięcza on istnienie swoje czemuś, co zaszło pierwej. Dwa umysły zupełnie jednakowego ustroju, zostające pod wpływem zupełnie jednakowego otoczenia, muszą wydać myśli zupełnie jednakowe. Tę jednostajność mamy na myśli, używając wyrażenia „zdrowy rozsądek ogółu“; słowa te pełne znaczenia. W zarodzeniu się myśli dwa są odrębne momenta: zawisłość od wrażeń poprzednich i od obecnych warunków fizycznych.
W węzłach mózgowych owadu nagromadzają się pozostałości wrażeń, otrzymanych przez ogólne nerwy powierzchni; w nich także przechowują się pozostałości wrażeń, przyniesionych przez narzędzia oddzielnych zmysłów: widzenia, powonienia, słuchu. Wzajemne oddziaływanie ich stawia owady wyżej od czysto mechanicznych automatów, w których reakcya następuje natychmiast po wrażeniu.
W każdym razie działanie każdego ośrodka nerwowego (bez względu na to, jakiego on jest stopnia rozwoju, wyższego czy niższego) zależy koniecznie od pewnego warunku chemicznego, mianowicie od utlenienia. Nawet u człowieka, jeżeliby przypływ krwi tętnicowej był wstrzymany choć na chwilę, to ustrój nerwowy straciłby władzę, a przy zmniejszaniu pierwszego, drugi działałby słabiej; przeciwnie zaś, przy zwiększeniu jego, np. przy wdychaniu tlenku azotu, mechanizm nerwowy działa energiczniej. Ztąd później pojawia się potrzeba wzmocnienia się snem i odpoczynkiem.
Dwa zasadnicze pojęcia wiążą się niezbędnie ze wszystkiemi wrażeniami, otrzymanemi przez nas od zewnętrznych przedmiotów: przestrzeń i czas; w ustroju nerwowym mają one odpowiednie przyrządy w mechanizmie nerwowym nawet zarodkowych jestestw. Oko jest organem przestrzeni, ucho — czasu; doskonały ustrój obu tych zmysłów sprawuje, że wrażenia ich są nierównie dokładniejszemi, niż gdyby samo dotykanie tylko działało.
Kilka prostych doświadczeń przekonywa o śladach wrażeń węzłowych. Położywszy na zimny, gładki metal, np. na nową brzytwę, przedmiot jakikolwiek, np. opłatek, gdy chuchniemy na metal, to po pewnym czasie, gdy wilgoć zniknie i zdejmiemy opłatek, najpilniej śledząc, nie znajdziemy na gładkiej przestrzeni ani śladu jakiejkolwiek formy; lecz gdy chuchniemy raz jeszcze, to ujrzymy wyraźnie mglisty obraz opłatka; można ile chcąc razy powtórzyć to doświadczenie. Owszem, nawet jeżeli metal polerowany schowamy tak, aby nic nie dotknęło jego powierzchni, to i po kilku miesiącach, chuchnąwszy na nią, wywołamy te same kontury.
Przykład ten okazuje, że najdrobniejsze wrażenie może być utrwalone i przechowane. Gdy więc na jakiejś nieorganicznej powierzchni można tak trwale ustalić wrażenie, tem bardziej jest to możebnem w umyślnie na to przeznaczonym węzle mózgowym! Nigdy nie pada cień na ścianę bez zostawiania na niej trwałego śladu, który można uwidomić, używszy odpowiednich środków. Fotografia na tem się właśnie opiera. Oblicza naszych przyjaciół, albo krajobrazy, kryją się przed okiem naszem na czułej powierzchni blaszki; ale skoro użyjemy środków odpowiednich, natychmiast na jaw wystąpią. Tak więc na srebrnej lub szklannej powierzchni tai się widmo, dopóki go czarodziejstwem naszem na świat nie wydobędziemy. Na ścianach najustronniejszych pokojów, gdzie zdawałoby się nie przenika żadne oko natrętne i nikt nigdy nie znieważy naszej samotności, przechowują się ślady wszystkich naszych czynów.
Jeżeli po pewnym czasie trzymania oczu zamkniętych, jak np. budząc się z rana, spojrzymy nagle i długo na przedmiot jasno oświecony, a potem znów raptem zamkniemy powieki, to ujrzymy niewyraźny jego obraz nad sobą wśród bezbarwnego mroku. Możemy się przekonać, iż widmo to nie jest złudzeniem, lecz rzeczywistością, bo szczegóły, których nie mieliśmy czasu pochwycić krótkiem spojrzeniem, teraz na widmie dostatecznie rozpatrzyć zdołamy. Tym sposobem możemy otrzymywać wzorki n. p. firanek u okna, albo gałęzi drzew sąsiednich. Stopniowo obraz staje się coraz mniej wyraźnym, a po jednej lub dwóch minutach znika zupełnie. Zdaje się, że się rozpływa w pustej przestrzeni; a gdy próbujemy gonić za nim, poruszając gałkę oczną, nagle ustępuje.
Taka trwałość wrażeń na siatkówce dowodzi, że działanie wpływu zewnętrznego na pęcherzyki nerwowe nie koniecznie jest chwilowem. Jest w tem niejakie podobieństwo do trwałości, pojawiania się i znikania wrażeń na przyrządzie fotograficznym. Tak np. widziałem krajobrazy i widoki architektoniczne, zdjęte w Meksyku, a „wywołane“ jak powiadają fotografowie, w kilka miesięcy potem w Nowym Yorku; widoki te, chociaż po długiej podróży, występowały z całą dokładnością zarysów i gry światłocienia. Fotografia niczego nie zapomniała: schwyciła tak samo kontury gór odwiecznych, jak i przelotny dym ognia opryszków.
Czyż więc ślady wrażeń, nagromadzonych przez organa czucia, nie zachowują się krócej na siatkówce, a dłużej w mózgu? Czyż nie jest to wytłómaczeniem pamięci, gdy umysł rozpatruje takie niby obrazy minionych rzeczy i wypadków, przechowane w jego skarbnicy. Czyż nie są to jakby ciche galerye, poobwieszane miniaturami żywych i umarłych, obrazkami miejsc, któreśmy zwiedzali, i wydarzeń, w których uczestniczyliśmy? Czy te ustalone wrażenia są po prostu znaczkami, nakształt głosek książki, udzielającemi pojęć umysłowi? czy też są to istotne obrazki, nieskończenie mniejsze od zwykłych rysunków, w których za pomocą drobnowidza, możemy dostrzedz jednem spojrzeniem na przestrzeni nie większej od ukłócia szpilki, całe grono rodzinne?
Widome obrazy siatkówki nie dają się dostrzegać przy świetle dziennem. Tak samo i te, które się znajdują w sensoryum czyli czujni, póty nie zwracają uwagi naszej, póki organa czucia czynnie pracują, przynosząc coraz to nowe wrażenia. Ale gdy te narzędzia zmęczą się i przytępią, albo gdy doświadczamy wielkiego niepokoju, lub też marzymy o zmroku, albo spimy, wtenczas utajone widma ożywiają się na mocy przeciwieństwa i obsiadają umysł. Z tegoż powodu tłoczą się one do głowy podczas obłędów i gorączek, a pewno także i uroczystych chwilach zgonu. Podczas trzeciej części życia naszego, to jest we śnie, wolni jesteśmy od wpływów zewnętrznych; słuch, wzrok i inne zmysły nie działają, ale niestrudzona myśl — owa wiecznie czujna, tajemnicza czarodziejka, w swojem głębokiem ukryciu, rozgląda się w ambrotypach, które uzbierała — bo tak słusznie nazwać można nie zacierające się wrażenia — a zestawiając je na chybi trafi, układa z nich senną panoramę.
Tak więc przyrodzenie do ustroju każdego człowieka dodało pobudki usilnie nasuwające mu nadzieje nieśmiertelności duszy i życia przyszłego. Nawet ciemni dzicy widzą w sennem marzeniu mętne zarysy krajobrazów, które się łączą może z najmilszemi ich wspomnieniami; i jakiż wniosek z tych złudnych mar dziki zwykle wysnuwa? Ten, że są one przedsmakiem innej krainy, nie tej, gdzie go los umieścił. Od czasu do czasu nawiedzają go, we śnie widma tych, których kochał lub nienawidził za życia; widzenia te są dla niego niezbitymi dowodami istnienia i nieśmiertelności duszy. My nawet, z naszą wysoką cywilizacyą, nigdy nie zdołamy otrząsnąć się od podobnych wrażeń i zawsze wyciągamy z nich takie same wnioski, jak nasi nieokrzesani przodkowie. Wznioślejszy poziom życia naszego wcale nie uwalnia nas od niezbędnego działania własnego naszego ustroju, tak samo jak nie zabezpiecza od chorób i słabości. Pod tym względem wszyscy ludzie na kuli ziemskiej są równi. Dzicy czy ucywilizowani, wszyscy nosimy w sobie przyrząd, obdarzający nas wspomnieniami najpamiętniejszych wypadków, które nas spotykały. Potrzeba tylko chwili spoczynku albo słabości, kiedy wpływ świata zewnętrznego się zmniejsza, aby w pełni na jaw wystąpiły; a właśnie w tych chwilach najlepiej jesteśmy przygotowani do przyjęcia prawd, które nam nasuwają. Przyrząd ten nie zważa na osoby. Nie uwalnia on możnych od napomnień, a prostaczków nie zostawia bez pociechy przyszłego życia. Głuchy na wszelkie podszepty własnej korzyści lub zysku, działając bez żadnego udziału woli ludzkiej, lecz zawsze obecny, gdziekolwiekbyśmy kroki skierowali, ze śladów wrażeń minionych cudownie wyprowadza niezbite dowody rzeczywistości przyszłego życia, a czerpiąc siłę ze źródła, któreby się zdawać mogło najmniej do prawdy podobnem, prowadzi nas niespostrzeżenie, czemkolwiek i gdziekolwiek jesteśmy, od widziadeł, znikających równie szybko, jak się ukazały, do głębokiej wiary w nieśmiertelność i nieznikomość.
Owad tem się różni od prostego automatu, że ulega oddawna nagromadzonym wrażeniom. U jestestw wyższego ustroju nagromadzenie to coraz jest pełniejszem, więc pamięć coraz doskonalszą. Pomiędzy postacią przedmiotu a wrażeniem jego na mózg niema koniecznego podobieństwa, jak również niema go pomiędzy wyrazami depeszy oddanej na stacyi, a znaczkami, które telegraf przeniesie gdzieś w daleką okolicę; podobnież niema podobieństwa pomiędzy głoskami drukowanej karty, a wypadkami lub widokami, które opisuje, choć litery wyraźnie malują umysłowi czytelnika te wypadki i widoki.
Jestestwo bez żadnego przyrządu do zatrzymania wrażeń, musi być czystym automatem, pozbawionym pamięci. Przyrząd ten, od drobnych i niepewnych początków, rozwija się stopniowo, a z postępem jego rozwoju wzrastają zdolności umysłowe. U człowieka to zatrzymanie czyli przechowywanie wrażeń dochodzi do doskonałości: kieruje się on tak przeszłemi, jak i teraźniejszemi wrażeniami; ulega wpływowi doświadczenia; postępowaniu jego przewodniczy rozum.
Najważniejszym postępem u zwierzęcia jest nabycie zdolności udzielania innym istotom tegoż gatunku zapasu wrażeń, nagromadzonych w jego ośrodkach nerwowych. Oznacza to rozszerzenie życia pojedynczego na społeczne, będąc niezbędnym tego ostatniego warunkiem. U owadów doskonalszych odbywa się to zapomocą dotykania różkami, u ludzi za pośrednictwem mowy. Ludzkość w dobie starożytnej, będąc jeszcze dziką, posiadała możność udzielania innym wiadomości tylko drogą rozmowy. Jednakże czyny i myśli jednego pokolenia mogły być przekazywane drugiemu i wpływać znowu na jego czyny i myśli.
Ale tradycya ma swe granice. Władza mowy umożebnia społeczność, ale nie więcej.
Nie bez zajęcia śledzimy postępy rozwoju tej zdolności. Wynalezienie sztuki pisania nadało rozległość i trwałość przechowywaniu i zapamiętywaniu wrażeń. Kiedy dotychczas skupiały się one w mózgu jednego człowieka, teraz mogła się udzielać całemu rodowi ludzkiemu i utrwalać na wieki. Teraz już staje się możebną cywilizacya, bo ta nie może istnieć bez pisma, czy też w ogóle bez sposobów zapamiętywania przeszłości.
Z tego więc psychologicznego stanowiska zrozumiemy doniosłość wynalazku druku, tego przyśpieszonego pisma, co wzmagając szybkość rozlewania się myśli i zabezpieczając jej utrwalenie, zmierza ku podniesieniu cywilizacyi i zjednoczeniu ludzkości.
Na poprzedzających kartach, mówiąc o wrażeniach nerwowych, ich przechowywaniu i wynikających ztąd następstwach, streściłem poglądy, wyłożone w dziele mojem o „Fizyologii człowieka“, wydanem w r. 1856, dlatego więc odsyłam czytelnika po szczegóły do rozdziału o „Widzeniu odwrotnem czyli mózgowem“ oraz do rozdziału XIV księgi I i rozd. VIII ks. II tego dzieła.
Jedyną drogą do umiejętnej psychologii człowieka jest psychologia porównawcza. Długa to i uciążliwa droga, ale prowadzi do prawdy.
Czy jest tedy jakaś potężna istność duchowa, przenikająca wszechświat, tak jak jest potężna istność cielesna, napełniająca go; czy jest duch, co wedle słów wielkiego pisarza niemieckiego: „śpi w kamieniu, drzemie w zwierzęciu, budzi się w człowieku?“ Czy dusza z niego wypływa, jak ciało, z drugiej istoty? Czy obie jednako wracają do swojego źródła? A jeżeli tak jest, to możemy wytłómaczyć sobie istnienie człowieka, nie rozmijając się z prawdami nauki, a zgodnie z wyobrażeniem naszem o trwałości i niezmienności wszechświata.
Tę istotę duchową saraceni, idąc za innymi narodami wschodu, nazwali „umysłem czynnym“. Mniemali oni, że dusza ludzka wypływa z niego, jak kropla deszczu, która, przybywszy z morza, wraca doń po pewnym czasie. Tak powstała u nich wspaniała teorya emanacyi i absorbcyi, czyli wypływu i zlania się. Czynnym umysłem jest Bóg.
Jak widzieliśmy, w jednym kierunku myśl tę rozwinął w Indyach Sakja Muni, i to po mistrzowsku; wcieliła się ona w rozległą praktykę buddyzmu; drugim sposobem wysnuwał ją pomiędzy saracenami, mniej dzielnie, Awerroes.
Słuszniejby może było powiedzieć, że to Europejczycy poczytywali Awerroesa za twórcę tej teoryi, gdyż widzieli go w odosobnieniu od poprzedników. Ale mahometanie nie bardzo wierzyli w jego samodzielność. Dla nich był on po prostu objaśniaczem Arystotelesa i przedstawicielem zasad filozoficznych szkoły aleksandryjskiej i innych, sięgających jego czasów. Następujący wyjątek z „Rysu dziejów awerroizmu“ p. Renana okaże, jak ściśle pojęcia saraceńskie łączą się z wyżej wyłożonemi.
System Awerroesa przypuszcza, że ze śmiercią jednostki, pierwiastek jej duchowy czyli dusza nie prowadzi oddzielnego istnienia, ale wraca, czy też wlewa się do umysłu powszechnego, owego umysłu czynnego, duszy świata, czyli Boga, z którego też pierwotnie wypłynęła, czy też wynikła.
Ten powszechny, czynny, podmiotowy umysł jest niestworzonym, niewzruszonym, nieskazitelnym, nie mającym początku ani końca; nie zwiększa się on ze wzrostem liczby dusz pojedynczych. Oddzielony jest całkowicie od materyi. Jest on, rzec można, pierwiastkiem wszechświata. Ta jedność umysłu czynnego, czyli rozumu, jest główną zasadą Awerroizmu i zostaje w zgodzie z teoryą jedności Boga, podstawą mahometaństwa.
Umysł jednostki, czyli duch bierny, podmiotowy jest wypływem z ogólnego i stanowi to, co nazywamy: duszą ludzką. Znikomym on jest pod pewnym względem, bo się kończy wraz z ciałem; ale głębiej rzecz biorąc, nie ginie, gdyż po śmierci wraca do ducha powszechnego, czyli z nim się zlewa, a tak ze wszystkich dusz ludzkich zostaje nakoniec tylko jedna, złożona z tamtych. Życie nie jest własnością jednostki, lecz należy do przyrody. Przeznaczeniem człowieka jest coraz ściślejsze łączenie się z czynnym umysłem, czyli rozumem. Na tem polega szczęśliwość duszy. Przeznaczeniem naszem jest spoczynek. Zdaniem Awerroesa, przejście od jednostkowego do powszechnego życia odbywa się równo ze zgonem; ale buddyści utrzymują, że osobistość ludzka istnieje jeszcze czas jakiś, słabnąc ciągle, zanim osiągnie niebyt czyli nirwanę.
Filozofia dwa tylko dotąd przedstawiła przypuszczenia ku wyjaśnieniu układu świata: naprzód z bogiem osobistym, istniejącym oddzielnie i z duszą ludzką, wzbudzoną do istnienia, czyli stworzoną, a zatem nieśmiertelną; powtóre, z duchem nieosobistym, czyli z bóstwem powszechnem, a z duszą wychodzącą z niego i do niego wracającą. Co do początku istot, dwa są przeciwne zdania: naprzód, że zostały stworzone z niczego; powtóre, że drogą rozwoju powstały z form odwiecznych. Teorya stworzenia należy do pierwszego powyższego przypuszczenia, teorya zaś ewolucyjna czyli rozwojowa, do drugiego.
Zatem filozofia u Arabów podążyła temiż szlakami, co i w Chinach, Indyi i w ogóle na wschodzie. Cała treść jej zasadzała się na przypuszczeniu niepożytości materyi i siły. Upatrywała ona podobieństwo pomiędzy zaczerpnięciem składającego ciało ludzkie zasobu z olbrzymiego zapasu materyi świata, oraz ostatecznego powrotu jego do tegoż zapasu, a wypływem ducha ludzkiego z umysłu powszechnego, czyli bóstwa, oraz ostatecznem jego zlaniem się.
Wskazawszy tedy dość szczegółowo zasady filozoficzne nauki wypływu i zlania się, przechodzę z kolei do skreślenia jej dziejów. Do Europy wprowadzili ją Arabowie hiszpańscy. Hiszpania stała się jej ogniskiem, z którego rozchodząc się ogarnęła uczone i ukształcone koła całej Europy; w Hiszpanii zaś smutnego doczekała się końca.
Kalifowie hiszpańscy otaczali się wszelakim zbytkiem wschodniego życia. Posiadali wspaniałe pałace, prześliczne ogrody, seraje pełne pięknych kobiet. Dzisiejsza Europa nie większym smakiem, polorem i wytwornością się odznacza od tych, które panowały w epoce, o której mowa, po stolicach Arabów hiszpańskich. Ulice były oświetlane i porządnie brukowane. Domy były przyozdobione freskami i dywanami; w zimie ogrzewano je piecami, w lecie chłodzono wonnem powietrzem, sprowadzanem rurami z ogrodów kwiatowych. Mieli oni łazienki, księgozbiory, sale biesiadne, wodotryski z rtęci i wody. Wsie i miasta pełne były wesela i pląsów pod dźwiękiem lutni i mandoliny. Uczty saracenów odznaczały się wstrzemięźliwością, nie tak jak owe pełne pijatyki i obżarstwa orgie północnych ich sąsiadów. Wino było zabronione. Czarowne miesięczne wieczory andaluzyjskie maurowie spędzali w samotnych, czarodziejskich ogrodach, lub w gajach pomarańczowych, słuchając opowiadań bajarzy, lub prowadząc rozmowy filozoficzne, w których pocieszali siebie w rozczarowaniach życia ziemskiego, rozpamiętywając naprzykład, że gdyby cnota nagradzana była na tym świecie, to nie oczekiwalibyśmy nic od przyszłego życia; albo godzili się z troskami codziennemi nadzieją znalezienia po śmierci spokoju, po którym nigdy już trudy nie miały nastąpić.
W dziesiątym wieku kalif Hakem II uczynił piękną Andaluzyę prawdziwym rajem. Chrześcianie, muzułmanie i żydzi żyli tam z sobą zgodnie. Z pomiędzy wielu sławnych imion, ztamtąd nas dochodzących, wspomnijmy Gerberta, późniejszego papieża. Tam też żył Piotr Czcigodny i wielu duchownych chrześciańskich. Piotr powiada, że spotykał tam przybyszów nawet z Brytanii, poświęcających się astronomii. Witano uprzejmie wszystkich uczonych, nie pytając zkąd przybywali i jaką wyznawali wiarę. Kalif urządził w pałacu swoim zakład przepisywania książek, trzymał pisarzy, introligatorów i rysowników. We wszystkich większych miastach Azyi i Afryki trzymał agentów, skupujących książki. Księgozbiór jego zawierał czterykroć stotysięcy tomów, przepysznie oprawionych i illustrowanych.
W posiadłościach mahometańskich w Azyi, Afryce i Hiszpanii muzułmanie niższego stanu fanatycznie nienawidzili nauki. Pobożniejsi, mający pretensyę być prawowiernymi, ciężkie żywili wątpliwości co do zbawienia duszy wielkiego Al-Mamuna, bezbożnego kalifa, jak go nazywali, który nie tylko obałamucił lud, wprowadzając pisma Arystotelesa i innych pogan greckich, ale nawet uwłaczał istnieniu nieba i piekła, dowodząc, że ziemia jest kulą i utrzymując, że zdołałby ją wymierzyć. Ci ludzie, jako bardzo liczni, stanowili potęgę polityczną.
Almansor, który zagarnął kalifat z krzywdą syna Hakema, mniemał, że podtrzyma przywłaszczenie, stając na czele stronnictwa prawowiernych. Przetrząsłszy więc księgozbiór Hakema, kazał wszystkie dzieła treści umiejętnej lub filozoficznej poznosić na place publiczne i spalić, albo powrzucać do studni pałacowych. Jeden z takich przewrotów pałacowych wygnał sędziwego Awerroesa z Hiszpanii (umarł r. 1198): stronnictwo religijne wzięło górę nad politycznem. Oskarżono go o zdradę wiary. Urządzono opór przeciwko filozofii po całym świecie muzułmańskim. Nie było bodaj ani jednego filozofa, któryby uniknął prześladowania; wielu śmierć poniosło. Skończyło się na tem, że islam napełnił się obłudnikami.
Do Włoch, Niemiec i Anglii awerroizm wcisnął się niepostrzeżenie. Znalazł łaskawe przyjęcie u Franciszkanów, a ognisko w uniwersytecie paryzkim. Przyjęły go prawie wszystkie wyższe umysły. Ale z czasem Dominikanie, współzawodnicy Franciszkanów, uderzyli na trwogę. Zaczęli dowodzić, że niszczy on osobistość, prowadzi do fatalizmu i uniemożebnia zrozumienie różnicy i postępu umysłu jednostek. Powiadali oni, iż twierdzenie, że jeden tylko umysł istnieje, jest błędem, znoszącym zasługi świętych, oraz zaprzeczeniem wszelkiej różnicy pomiędzy ludźmi. Jak to! Nie byłożby żadnej różnicy pomiędzy świętą duszą Piotra a potępioną Judasza? Czyżby były jednostajne? Awerroes tą bluźnierczą nauką przeczy stworzeniu, opatrzności, objawieniu, Trójcy, skuteczności modlitw, jałmużn i litani; nie wierzy on w zmartwychwstanie i nieśmiertelność, a summum bonum czyli dobro najwyższe zasadza na samych przyjemnościach.
Pomiędzy Żydami, którzy naówczas pod względem umysłowym przewodzili światu, awerroizm znacznie się także rozszerzył. Znakomity ich pisarz, Majmonides, przejął się nim całkowicie, a szkoła jego rozsiewała go na wszystkie strony. Wywołało to zawzięte prześladowanie ze strony żydów prawowiernych. Pierwej mówili oni z rozkoszą o Majmonidesie, że to „orzeł pomiędzy doktorami, wielki mędrzec, chwała zachodu, światło wschodu, drugi po Mojżeszu“. A teraz zaczęto głosić, że się wyrzekł wiary Abrahama; że zaprzeczał możności stworzenia, a wierzył w odwieczność świata; że się oddawał kształceniu bezbożników; Boga odarł z przymiotów jego, uczyniwszy zeń vacuum, czyli próżnię, oraz niedostępnym modlitwie i obcym zarządowi świata. Dzieła Majmonidesa skazane zostały na spalenie przez synagogi w Montpellier, Barcellonie i Toledo. Jak tylko zwycięski oręż Ferdynanda i Izabeli położył koniec panowaniu arabskiemu w Hiszpanii, zaraz papieztwo zabrało się do wykorzenienia pojęć, które, jak mniemano, podkopywały chrześciaństwo w Europie.
Jednakże do Innocentego IV (1243) nie było oddzielnego trybunału na odszczepieńców, oprócz sądów biskupich. Wprowadzona naówczas inkwizycya, zgodnie z duchem czasu, dążącym do centralizacyi, czyli ześrodkowania władzy, stała się trybunałem ogólnym i papieskim, zastępującym dotychczasowe sądy miejscowe. To też biskupi bardzo niechętnem okiem spoglądali na tę zmianę, uważając ją za naruszenie praw swoich. Inkwizycyę ustanowiono we Włoszech, Hiszpanii, Niemczech i Francyi południowej.
Oczywiście władza świecka bardzo i bardzoby żądała korzystać z tak potężnego narzędzia do własnych widoków politycznych; ale papieże z całej siły temu się sprzeciwiali, nie życząc sobie wypuścić tego środka z rąk duchownych.
Po odbyciu próby we Francyi południowej, okazało się, że inkwizycya jest bardzo skuteczną bronią przeciw kacerstwu. Wprowadzono więc ją do Aragonii i wkrótce nakazano wystąpić przeciwko żydom.
Za dawnych czasów, pod rządami Wizygotów, ludowi temu działo się dobrze; ale po łagodności nastąpiło okrutne prześladowanie, skoro Wizygoci, wyrzekłszy się aryanizmu, zostali prawowiernymi. Wydano przeciwko nim nieludzkie rozkazy, ogłoszono prawo, skazujące wszystkich na niewolników. Cóż więc dziwnego, że kiedy Saraceni kraj najechali, żydzi wszelkimi sposobami im dopomagali? Byli oni, jak Arabowie, ludem wschodnim, wraz z nimi wywodzili się od wspólnego przodka, Abrahama i, jak oni, wierzyli w jednego Boga; a właśnie obrona tej wiary ściągnęła na nich nienawiść władców wizygockich.
Pod panowaniem Saracenów obchodzono się z nimi z największem poszanowaniem. Odznaczali się oni bogactwem i nauką. Prawie wszyscy wyznawali zasady Arystotelesa. Założyli wiele szkół i wszechnic. Skłonność do handlu sprawiła, że odbywali podróże po całym świecie. Poświęcali się szczególnie nauce lekarskiej. Przez ciąg wieków średnich byli oni lekarzami i bankierami Europy. Zapatrywali się oni na bieg rzeczy ludzkich ze wznioślejszego od wszystkich współczesnych stanowiska. Z pomiędzy nauk ścisłych najbieglejszymi byli w matematyce i astronomii; ułożyli tablicę Alfonsa i spowodowali podróż De Gamy. Odznaczali się także wysoce w lżejszej literaturze. Od dziesiątego do czternastego wieku piśmiennictwo ich było pierwszem w Europie. Na każdym dworze pełnili oni obowiązki lekarzy, oraz kierowników skarbu publicznego.
Prawowierne duchowieństwo w Nawarze podbudziło przeciwko nim gminne przesądy. Aby uniknąć prześladowań, które rozpoczęto, wielu z nich udawało, że się nawraca na chrześciaństwo, chociaż później niejeden wrócił do dawnej wiary. Nuncyusz papieski na dworze kastylskim domagał się wielkim głosem wprowadzenia inkwizycyi. Poczęto więc oskarżać biedniejszych żydów o zabijanie dzieci chrześciańskich na ofiarę wielkanocną, dla wyszydzenia męki krzyżowej; bogatszych obwiniano o awerroizm. Królowa Izabella za namową spowiednika swojego Torquemady, mnicha dominikańskiego, uprosiła u papieża bullę na założenie świętej inkwizycyi. Ogłoszony więc został w listopadzie r. 1478 rozkaz papieski wyszukiwania i tępienia herezyi. W ciągu pierwszego roku działalności sądu duchownego (1481) spalono dwa tysiące ofiar w Andaluzyi; prócz tego wiele tysięcy wykopano z grobów i wrzucono do ognia, a siedmnaście tysięcy skazano na karę pieniężną albo na dożywotnie więzienie. Ktokolwiek z prześladowanych mógł, ratował życie ucieczką. Torquemada naznaczony teraz generalnym inkwizytorem Kastylii i Leonu, wsławił urzędowanie swe okrucieństwem. Przyjmować zaczęto bezimienne oskarżenia; nie stawiono świadków w obec oskarżonego; badano zapomocą tortur; męczono w podziemnych sklepieniach, gdzie nikt nie mógł słyszeć jęku ofiar. Ponieważ niby to z miłosierdzia zabroniono było brać na męki powtórnie, więc z ohydną obłudą dowodzono, że za pierwszym razem nie dokończono tortury, ale przez litość odłożono ją do dnia następnego! Rodziny osądzonych wpadały zwykle w niepowrotną nędzę. Llorente, dziejopis inkwizycyi, oblicza, że Torquemada wraz z pomocnikami swoimi, w ciągu lat ośmnastu spalił na stosie dziesięć tysięcy dwustu dwudziestu ludzi, sześć tysięcy ośmiuset sześćdziesięciu in effigie czyli zaocznie, a innymi sposobami ukarał dziewięćdziesiąt siedm tysięcy trzystu dwudziestu jednego. Zapamiętały ten fanatyk niszczył biblie hebrajskie, gdziekolwiek je znajdował, i spalił sześć tysięcy tomów dzieł wschodnich w Salamance, pod pozorem, że rozkrzewiały judaizm. Z niewypowiedzianym wstrętem i oburzeniem dowiadujemy się przytem, że rząd papieski zyskał niemałe sumy ze sprzedaży dyspens, zabezpieczających od inkwizycyi.
Ale wszystkie te straszne okrucieństwa okazały się daremnemi. Nawróconych było mało. Torquemada przeto nastawał na wygnanie zaraz wszystkich nieochrzczonych żydów. Jakoż 30 Marca r. 1492 podpisany został rozkaz wypędzenia, nakazujący, aby wszyscy nieochrzczeni żydzi, jakiegobykolwiek byli wieku, płci i stanu, opuścili królestwo z końcem przyszłego lipca. Powracający śmiercią mieli być karani. Wolno im było sprzedawać ruchomości i zysk z tego zabierać w towarach lub wekslach, ale nie w złocie lub srebrze. Przy tak nagłem wygnaniu z kraju rodzinnego, z kraju od wieków zamieszkałego przez ich przodków, nastąpiło przepełnienie targowiska i niemożność sprzedania dobytku. Nikt nie chciał kupować tego, co po końcu lipca mógł dostać darmo. Duchowieństwo hiszpańskie wygłaszało tymczasem na placach publicznych kazania, pełne oskarżeń na nieszczęsne ofiary, które, za nadejściem dnia wygnania, tłoczyły się na ulicach napełniając powietrze jękami rozpaczy. Sami Hiszpanie płakali na ten widok okropny. Torquemada zaś ogłosił rozkaz, aby nikt nie udzielał żadnej pomocy wygnańcom.
Jedni z nich udali się do Afryki, drudzy do Włoch; ci ostatni przywieźli do Neapolu zaraźliwą gorączkę, która porwała nie mniej nad dwadzieścia tysięcy dusz w tem mieście i srożyła się po całym półwyspie; inni dostali się do Turcyi, niektórzy do Anglii. Tysiące matek z niemowlętami, starców i dzieci poumierało w drodze, a wielu w mękach pragnienia.
Po tem prześladowaniu Żydów nastąpił wkrótce ucisk Maurów. W lutym r. 1502, wydano w Sewilli nakaz, głoszący, że obowiązkiem jest mieszkańców Kastylii wygnać wrogów bożych z kraju, i rozporządzający, aby wszyscy niechrzczeni Maurowie w królestwach Kastylii i Leonu, którzy wyszli już z lat niemowlęcych, opuścili te kraje z końcem kwietnia. Wolno im było sprzedawać własność, ale nie zabierać z sobą złota ani srebra; nie pozwolono przesiedlać się do posiadłości mahometańskich, za nieposłuszeństwo śmiercią karać miano. Położenie ich przeto gorsze było od Żydów, którym pozwolono udawać się dokąd chcieli. Tak zawzięta była nietolerancya Hiszpanów, że twierdzili, iż rząd miałby słuszność, gdyby odebrał życie wszystkim Maurom za ich bezwstydną bezbożność.
Taka to była wdzięczność za tolerancyę, której Maurowie za czasów swej potęgi udzielali chrześcianom! Nie dotrzymywano wiary prześladowanym. Granada poddała się na uroczyste zaręczenie wszelkich swobód świeckich i religijnych. Ale za namową kardynała Ximenesa złamano słowo i, po ośmiowiekowym ich pobycie, wygnano mahometan z kraju.
Jednoczesne istnienie trzech religij w Andaluzyi, chrześciańskiej, mahometańskiej i mojżeszowej, przyczyniło się do rozwoju awerroizmu, czyli filozofii arabskiej. Powtórzyło się tu, co zaszło było w Rzymie, kiedy bogów wszystkich zdobytych prowincyi zwieziono do stolicy i przestawano w nich wierzyć. Otóż i Awerroesa oskarżano, że był naprzód muzułmaninem, potem chrześcianinem, żydem, a nareszcie niedowiarkiem. Utrzymywano także, iż był autorem tajemniczej książki „De tribus impostoribus“, czyli o „O trzech oszustach“.
W średnich wiekach dwa głośne były dzieła kacerskie: „Ewangelia wieczysta“ i „De tribus impostoribus“. Ostatnie przypisywano to papieżowi Gerbertowi, to Fryderykowi II-mu, to Awerroesowi. W swej nieustającej nienawiści ku niemu Dominikanie zwalali wszystkie krążące naówczas bluźnierstwa na Awerroesa i nie przestawali ciągle przypominać rozgłośnych, a obelżywych słów jego o eucharystyi. Pisma jego stały się powszechnie znanemi chrześciańskiej Europie dopiero w przekładzie Michała Scota, na początku trzynastego wieku ale daleko pierwej piśmiennictwa zachodnie, jak również i azyatyckie, przejęte były jego poglądami. Widzieliśmy, jak szczegółowo wykładał je Erygena. Arabowie od pierwszych zawiązków własnej filozofii przyswoili je sobie, a we wszechnicach wszystkich trzech kalifatów podzielano je powszechnie. A ponieważ uważano je nie za sposób zapatrywania się, który sam przez się zrodzić się może w każdej głowie na pewnym stopniu rozwoju umysłowego, ale za dzieło Arystotelesa, więc stałe miały powodzenie u ludzi wyższej nauki, jak Robert Grosteste, Roger Bacon, a później Spinoza. Awerroes nie był wynalazcą tych poglądów: wyłożył je tylko jasno i dobitnie. W oczach żydów trzynastego wieku zajął on stanowczo miejsce mniemanego mistrza swojego. O Arystotelesie zapomniano; wielki komentator jego, Awerroes, miejsce jego zastąpił. Namnożyło się tyle wyznawców teoryi wypływu czyli emanacyi pomiędzy chrześcianami, że papież Aleksander IV-ty (1255) uznał za rzecz konieczną wmieszać się w tę sprawę. Z rozkazu więc jego Albert Wielki napisał dzieło przeciwko „Jedności umysłu“. Dochodząc tam początku i istoty duszy, stara się on dowieść, że nauka o „oddzielnym umyśle, napełniającym człowieka światłością przed i po jednostkowem jego istnieniu, jest obmierzłym błędem“. Lecz najznamienitszym przeciwnikiem wielkiego komentatora był ś. Tomasz z Akwinu, który wytępił wszystkie takie herezye, jak jedność umysłu, zaprzeczanie opatrzności, niemożebność stworzenia; a zwycięztwa tego „doktora anielskiego“ wysławiały nietylko dysputy dominikańskie, ale i utwory malarzy florenckich i pizańskich. Oburzenie tego świętego nie miało granic, kiedy chrześcianie stawali się uczniami mahometanina, a co jeszcze gorsza — niedowiarka. Gniew Dominikanów, zakonu, do którego należał ś. Tomasz, tem był większy, że współzawodnicy ich, Franciszkanie, przychylni byli awerroizmowi; a Dante, który trzymał stronę Dominikanów, uważał Awerroesa za wynalazcę najniebezpieczniejszej nauki. Teologiczna nienawiść wszystkich trzech panujących religij ciążyła na nim: obwiniano go o autorstwo okropnego zdania, że „wszystkie religie są fałszywe, chociaż wszystkie może są pożyteczne“. Próbowano nawet na soborze Vienneńskim wyrobić nakaz zniszczenia pism jego i zakaz czytania ich przez chrześcian. Dominikanie, zbrojni orężem inkwizycyi, przerażali chrześciańską Europę bezustannem prześladowaniem. Wszelki objaw ówczesnego niedowiarstwa przypisywali filozofowi arabskiemu. Lecz nie był on całkiem opuszczony: w Paryżu i po miastach Włoch północnych Franciszkanie podtrzymywali poglądy jego, a w całem chrześciaństwie pełno było rozpraw z ich powodu.
Z natchnienia Dominikanów Awerroes stał się w oczach malarzy włoskich symbolem niedowiarstwa. W wielu miastach włoskich napotykamy obrazy lub freski, wyobrażające sąd ostateczny, oraz piekło; na nich często się daje widzieć postać Awerroesa. Tak np. w Pizie występuje on wraz z Aryuszem, Mahometem i Antychrystem. Gdzieindziej obala go ś. Tomasz. Stał się on niezbędnym dodatkiem przy wystawieniu tryumfów wielkiego doktora dominikańskiego, co widać w malowidłach włoskich aż do szesnastego wieku. Nauka zaś jego utrzymywała się we wszechnicy padewskiej aż do siedmnastego stulecia.
Takie są w krótkich zarysach dzieje awerroizmu po dostaniu się jego przez Hiszpanię do Europy. Pod opieką Fryderyka przenikał on w mniejszym zakresie i z Sycylii. Król ten przejął się nim całkowicie. W swoich „Pytaniach sycylijskich“ poszukiwał on prawdy o wieczności świata i istocie duszy; zdawało mu się, że znalazł ją w odpowiedziach Ibn Sabina, zwolennika tychże zasad. Ale uledz musiał w walce z papieztwem, a z nim upadły i te herezye.
W górnych Włoszech awerroizm długo się utrzymywał. Tak był modnym w wyższem towarzystwie Wenecyi, że każdy człowiek przyzwoity czuł się obowiązanym go wyznawać. Nareszcie kościół czynnie przeciwko niemu wystąpił. Sobór lateraneński (1512) ogłosił roznosicieli tych obrzydłych nauk za odszczepieńców i niedowiarków. Wiadomo, że ostatni sobór watykański rzucił na nie klątwę. Pomimo to nie należy zapominać, że większa część rodu ludzkiego uważa te pojęcia za prawdziwe.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John William Draper i tłumacza: Jan Aleksander Karłowicz.