Bohater Carlyle’a i nadczłowiek Nietzsche/Fryderyk Nietzsche, protoplasta »nadludzi«

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Mohl
Tytuł Bohater Carlyle’a i nadczłowiek Nietzsche
Wydawca Drukarnia i Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1913
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Fryderyk Nietzsche,
protoplasta »nadludzi«.




Sąd o Nietzschem pewnego profesora. — Niektóre przewodnie myśli najważniejszego utworu Nietzschego: »Zarathustry«. — Co wypada o tym człowieku sądzić?


Żądasz zdania mego o Nietzschem, protoplaście i pierwowzorze »nadludzi«. Nie dziwię się temu. Wobec wpływu, który Nietzsche wywiera na współczesne sfery inteligentne, szczególniej na młodzież, wypada mieć o nim zdanie wyrobione.
Więc przystąpmy do rzeczy.


Czy Nietzsche jest filozofem?


Przedewszystkiem czy wiesz kim jest Nietzsche, ów twórca nadludzi (Uebermensch), oczywiście z nich największy? czy jest literatem, artystą, filozofem?
Wielbiciele jego powiadają, że jest filozofem, myślicielem wielkim, największym; to też na wyścigi, na wszystkie tony w nim wynoszą potęgę i głębokość umysłu, zapominając, że, jeżeli przez umysł jego przeszło myśli wiele, to w nich porządku, logiki było mało, strasznie mało, owszem znacznie mniej, niż u któregokolwiek innego rzeczywistego myśliciela.
»Also sprach Zarathustr[1] oto formułka czarodziejska, mająca pogodzić największe sprzeczności i być źródłem wszelkiej mądrości. Coś tak, jak u uczniów Pitagorasa, »αυτοòς έφη« »on powiedział« decydowało o wszystkiem. Tylko, że Pitagoras był powagą rzeczywistą i myślicielem wielkim, a Zarathustra — dziwakiem, a w dodatku utworem chorej wyobraźni.
Jakkolwiek bądź jest faktem, że wystąpienie Nietzschego wywołało wielkie zainteresowanie nietylko w Niemczech, gdzie wyrósł i dojrzał, ale także wśród Francuzów, Włochów i u nas Polaków.
I jest czemś się interesować, bo jak pisze jeden z jego wielbicieli: »Nietzsche lubuje się w aforyzmach, zdaniach urywanych, krótkich, oryginalnych, imponujących swemi porównaniami i... powabem swych haseł. W nich szukać nie trzeba zgody, t. j. logiki, ani prawdy (sic); bo ich siła tkwi w pomysłowości, wyszukającej coraz to nowe, niebywałe drogi, w stylu, który czaruje. Ktoby chciał z jego aforyzmów, haseł i zdań utworzyć harmonijny i logiczny system, ten w Syzyfową wdałby się robotę, prędkoby dał za wygraną, choćby był krytykiem najtęższym i filozofem najgenialniejszym.«
O prawdziwości tego sądu łatwo się przekonasz, gdy Ci przytoczę pokrótce najbardziej charakterystyczne aforyzmy i hasła tego jedynego w swoim rodzaju człowieka — jeśli chcesz koniecznie, geniusza, ale waryackiego.


Także religia!


Schopenhauer, współzawodnik Nietzschego, powiedział kiedyś, że »skromność jest cnotą głupców«; dlatego polecał się innym, a dzieła swoje chwalił i reklamował. Wprawdzie starzy Rzymianie innego byli zdania, twierdząc, że propia laus foetet...[2] — ale ktoby się tam na ich zdanie oglądał. Dziś czas emancypacyi i postępu.
To też i Nietzsche, nie chcąc być gorszym od Schopenhauera, nie omieszkał swych wielbicieli uszczęśliwić pochwalnem zdaniem o sobie i swem dziele najważniejszem »Zarathustrze«. »Całkiem się nie dziwię, że ludzie mego Zarathustry nie rozumieją. Jestto bowiem dzieło tak piękne i wzniosłe, że, by treść jego przeniknąć, trzeba czuć w żyłach swoich ciepło krwi boskiej... bo to dzieło najgłębsze, jakie ludzkość kiedykolwiek wydała.«
A! ba!
To też, kochany przyjacielu, możemy się cieszyć, że jeżeli nam się nie uda natrafić na ślad mądrości i sensu w książce Nietzschego dopatrzeć, będziemy w tem samem położeniu, jak większa część takich jak my śmiertelników; bo któryż z nas odważy się mieć pretensyę do tego, że w żyłach swoich czuje krążenie krwi boskiej«!
Co do siebie wyznam, że zaraz od początku przestaję rozumieć autora Zarathustry, gdy się wnosić poczyna na wyżyny myśli i stara się czytelnikowi wyjaśnić, dlaczego to »stara Europa jeszcze nie może obejść się bez religii?« »Pochodzi to, powiada, stąd, że człowiek czuje w sobie coś, jakby horrorem vacui, — potrzebę jakiegoś końca, jakiegoś celu, do któregoby zwracał swój umysł, swoją czynność, a to tak, że nieraz woli nic nie chcieć, jak niechcieć (sic). Ale ideał ascety (!?) wypływa ze źródła instynktu życia profilaktycznego, który rozkłada się, stara uleczyć, walczy o byt... Ideał ten jest jednym ze środków, którym się posługuje sztuka zachowania życia... Chrystyanizm, z całym skarbem najgenialniejszych środków pocieszania, tylko uspakaja i narkotyzuje, używając do tego bezwzględnie szkodliwych i lekkomyślnych środków«.
Więc według Nietzschego, religia — to tylko specyalny rodzaj silnego i szkodliwego narkotyku, — coś tak jak alkohol, opium, morfina, haszysz i inne podobne czynniki podniecające i rozstrajające!...
Lecz przypatrzmy się dalej, co Nietzsche sądzi o wierze.
Wypada przyznać, że fanatyzm — to jedyna władza pożądawcza, powstająca w ludziach słabych i niezdecydowanych, — rodzaj hypnozy systemu mózgowo-rdzeniowego i umysłu, która się łączy z zamarciem jednej tylko funkcyi psychicznej i tyranizuje inne; ta to hypnoza u chrześcijan nazywa się wiarą«.
Coraz lepiej. Wiara — to rodzaj hypnozy. Narkotyk i hypnoza wystarcza (oczywiście nadludziom), aby wytłomaczyć sobie, czem jest i religia!
Ostatecznie to wszystko razem wziąwszy bardzo mądre, niebywale mądre... My wprawdzie mądrości tej nie widzimy, nam się raczej zdawać może, że jest to majaczenie jakby... no! waryata; ale bo my też »krwi boskiej w żyłach swych« nie czujemy! Powinszować tym, którzy ją czują!


Co mu, Nietzschemu, po prawdzie?


Niemniej bez namysłu z zadziwiającą pewnością siebie odpowiada on na pytanie, czem jest prawda? Inni łamali sobie nad niem głowę, spędzali noce bezsenne, zapisywali foliały... Biedny, ciemny plebs filozoficzny! Oto przychodzi nadfilozof Nietzsche i jednym rozmachem rozwiązuje węzeł gordyjski.
»Prawda? Co to jest prawda? Prawda — to głupstwo. Prawdy nie ma, więc poco się nad nią zastanawiać?« Przecież to takie proste, jak jajko Kolumba. Niema prawdy: więc poco o niej myśleć. Umysł ludzki powinien się przyzwyczaić do trzymania w równowadze »na cieniutkiej linie prawdopodobieństwa, »tańcząc nieraz w akrobatycznych podskokach na krawędzi różnych przepaści«.
Kiedy do tego dojdzie, stanie się par excellence »umysłem mocnym«.
»Powinniśmy uszanować skromność, z jaką się natura ukrywa za zasłoną zagadkowości i wahającej się niepewności.
»O! ci Grecy! Im chodziło o to tylko, aby żyć. Dlatego też trzeba zatrzymać się na powierzchni, na powłoce, na naskórku: trzeba cześć najwyższą, adoracyę oddać złudzeniu — wierzyć we formę, w słowo, w pozór z całym Olympem jego panowania.
»O! ci Grecy! Oni byli ludźmi powierzchownymi dlatego, że myśleli głęboko.«
Brniemy w nadmyśli. Brr! mój drogi.
Przyznam się, że Grekom nie zazdroszczę tych pochwał. Za to, szanując »skromność« Nietzschego, pozwalam sobie tu zaraz postawić pytanie: Skąd pochodzi, że tylu myślących i wykształconych zresztą ludzi, filozofem i myślicielem może nazywać człowieka, który się zdobył na powyższy ustęp? Jestto, przyznam się, dla mnie zagadką, do rozwiązania wcale nie łatwą.
No! ale mniejsza o to. Zatrzymajmy się »na powierzchni, na powłoce, na naskórku« tego pytania, uwierzmy, jeżeli nie w rzeczywistości, to w pozór rozumnej myśli... w nadfilozofa Niemiec i idźmy dalej.


Bluźni czy szaleje?


Książka Nietzschego obok podobnych jak przytoczone nonsensów, zawiera szereg bluźnierstw strasznych, twierdzeń nietylko z nauką wiary św. wprost niezgodnych, ale podkopujących wogóle wszelkie religijne pojęcia.
Co Nietzsche pisze o św. Pawle, Chrystusie Panu i wogóle o P. Bogu, to nietylko przejmuje oburzeniem, ale wzbudza wstręt i obrzydzenie. Dlatego też, mój drogi, w szczegóły wchodzić nie będę. Przytoczę Ci tylko dla próby jeden ustęp, gdzie w napadzie prawdziwego szału, ten człowiek szalony ośmiela się chełpić, że zniszczył... P. Boga!!
»Gdzież tedy podział się Pan Bóg świata? Chcesz, to ci powiem: myśmy Go zabili, Ty i ja, my, my wszyscy jesteśmy jego zabójcami...«
Potem tonem trochę spokojniejszym, jakby pod wpływem pewnej trwogi, pisze dalej:
»...Czyż nie słyszycie kroków grabarzy, którzy pochowali... Bóstwo?
»Czyż nie czujecie zapachu zgnilizny boskiej? Co człowiek posiadał dotychczas najświętszego i najpotężniejszego, to krwią się zalało pod razami naszych sztyletów!...
»Dzieło wielkie!... Czyż nie wypada, żebyśmy się sami stali bogami, aby okazać się do tego zdolnymi?.. Czegoś większego nikt nigdy nie dokazał«.
To ostatnie — prawda, bo też mało kto był takim waryatem, jak on, Nietzsche.


Śladami Lucypera.


Ten nowy Lucyper ziemski, który P. Boga strącić chce z tronu, sam na nim zasiada; przypisując sobie przymioty Boskie, choć to czyni »skromnie«, pod osłoną symbolu.
»Jeżelim kiedy zakwitnął tchnieniem tchnienia twórczego i tą koniecznością boską, puszczającą w ruch fatalizmy, jakie tańczą wśród gwiazd obiegów. —
»Jeżelim kiedy uśmiechnął się uśmiechem połysku twórczego, w którego ślady kroczy podłużny odgłos grzmotu, aktem rozlegającym się i posłusznym. —
»Jeżelim kiedy razem z bogami działając, na stół boski, t. j. na ziemię, rzucał kostki, aby otworzyła się drżąc i wyrzuciła potoki ognia, jak wiadomo ziemia — to stół boski: —
»Cóż dziwnego, że zapragnąłem posiadać wieczność i ten najwyższy pierścień ślubny — pierścień »wiekuistego powrotu«??
»Jeszcze nie znalazłem niewiasty, z której bym chciał mieć potomstwo (sic!)..., chyba może z niewiasty umiłowanej; bo ja cię kocham, o wieczności! Ja cię kocham, o wieczności!«
I takiego człowieka bierze się na seryo...


Etyka nadludzi.


Jakie drzewo, takie i owoce. Jaka teorya, taka i praktyka. Zasady moralne Nietzschego warte jego religijnych »przekonań«. —
Podstawową zasadą tedy życia jest wedle niego, chęć panowania. Precz z pojęciem dobrego i złego, »bezkrwistem i zniewieściałem. Dobrymi na świecie są nie ci, co tworzą, ale co mają energię straszliwą, umieją niszczyć. Pospolicie zwą ich złymi a oni tymczasem są architektami niebotycznymi ludzkości«.
»Człowiek czynny, zaczepny, nachodzący innych, sto razy bliższym jest sprawiedliwości, niż człowiek spokojny.«
Więc niech żyją zbóje, tyrani t. j. ci, których świat uważa za swą zakałę!
Dlaczego odtąd ma być inaczej, jak dotychczas, Nietzsche oczywiście, nie mówi. »Ipsemet dixit †[3] i rzecz skończona.
»Ja... Nietzsche, powiedziałem, więc tobie, głupcze, to wystarczyć musi.
»Podwójna jest etyka: etyka mocnych i etyka słabych. Tak jest i koniec.«
Tak?? No! a co potem?
Co on na tem buduje?
On?
On? rozmachem akrobaty skacze, rozpędziwszy się ponad wszystkie horyzonty i atmosfery i... woła... i woła... Excelsior! Excelsior! Wyżej! Wyżej!...
Jemu zamało być tylko człowiekiem, — człowiekiem silnym, wzniosłym, nadzwyczajnym, on chce lecieć wyżej! Excelsior! On chce się stać nadczłowiekiem[4], pragnie, aby inni stali się nadludźmi, dlatego zaprasza ich do swojej szkoły.
A mistrzem w niej nie on, tylko Zarathustra. W jego bowiem imieniu głosi Nietzsche swoją ewangelię: »Also sprach Zarathustra«, — Zarathustra, — to mistrz, który »umysł swój usubtelnił, a ducha swego rozognił, kiedy na samotnej górze wiódł żywot w towarzystwie orła i węża«.
Między innemi Zarathustra, nadmistrz nadludzi, powiedział tak:

Jakby pierwiastek złego, o jakim śniło się Manichejczykom.

»Nauka moja — to nauka o nadczłowieku. Człowiek jestto istota, która powinna być przewyższona. A wy coście zrobili, aby przewyższyć człowieka?
»Dotychczas wszystkie istoty tworzyły coś ponad sobą. A wy, czy chcecie być przypływem tego wielkiego odpływu i powrócić do stanu bydlęcia (!?), zamiast przewyższyć człowieka? Kiedyście byli małpami... ale, ale... przecież teraz jeszcze człowiek jest małpą z pomiędzy wszystkich małp na ziemi największą....
»Mimo to powiem wam, czem jest nadczłowiek (nareszcie!); — oto rozumem ziemi. Niech wola wasza mówi, że jest rozumem ziemi....
»I jakże tedy człowiek będzie przewyższony?
»O nadczłowieka mi chodzi, nie o człowieka, — ale o najbliższego, nie o cierpiącego, nie o ubogiego.
»Czy posiadacie odwagę, braciszkowie? Odwaga świadectwa nie potrzebuje, ani nawet świadectwa ze strony Boga, który ją widzi, — odwaga orła samotnego.
»Kto patrzy w przepaście okiem orła, kto na skrzydłach orlich zawisł nad krawędzią przepaści łez, — ten tylko jest odważny.
»Człowiek jest złą istotą, powiadają mędrcy. O! Żeby to było prawdą! bo przewrotność, to siła człowieka.
»Dlatego wy, nadludzie, powinniście starać się stawać z dniem każdym gorszymi(!), okrutniejszymi, twardszymi. W ten tylko sposób człowiek się wznosi w krainę błyskawic... gdzie błyska przed nim światło prawdy (której podobno nie było i nie będzie wedle Nietzschego).
»Wy ludzie wielcy, którzy tworzycie to, co stanowi wartość, nie miejcie względu na bliźniego, ale tylko na siebie samego(!). Ten wzgląd na bliźnich, to cnota ludzi małych (czyli innemi słowy, nadczłowiek a egoista to jedno i to samo).
»Co jest najdalszego i najgłębszego i najwyższego w człowieku, zadziwiająca jego siła, to wszystko czyż nie kipi w waszym garnku?«
Tak, kipi... ale w sercu, z oburzenia na tę bezbrzeżną pychę, cynizm wyrafinowany i szaleństwo.
Każdy człowiek dostraja się mimo woli do swego ideału. A tu jest nim nadczłowiek, który lubuje się w zbrodni i występku, szuka we wszystkiem siebie, nie zna względów, na wszystko się odważa, jak rzezimieszek, nie mający nic do stracenia....
Cóż tedy dziwnego, że rezultatem praktycznym takich ideałów i takiej etyki były i są niezliczone i potworne zbrodnie i występki. Pisma Nietzschego dały do nich podnietę i do końca świata dawać będą.


Słodki uśmiech lwa.


W przytoczonem kazaniu(?) streszcza Zarathustra naukę o nadczłowieku.
Chcesz wiedzieć, do czego ona prowadzi? Oto posłuchaj:
»Mistrz, t. j. Zarathustra, powiada Nietzsche, dnia pewnego zebrał swych uczniów na ucztę, a kiedy z jakiegoś powodu zostawił ich na chwilę samych, za powrotem znalazł... osła. Tak! — osła.
Biedni uczniowie nadmistrza! Do tego ich doprowadziła nauka o nadczłowieku! Stali się osłami (sic)!... Brak im było »krwi boskiej« i stąd krew ludzka przemieniła się w ich żyłach w oślą.
Ale na tem nie koniec.
»Z pierwszymi uczniami doświadczenie się nie powiodło. Co teraz będzie?
»Zarathustra jest samotny... ale niedługo, bo oto zjawia się lew, straszliwy, kładzie mu się u nóg i aby pocieszyć, uśmiecha się (o! jaki to musiał być uśmiech luby!) i słodko liże mu ręce.
»Ten widok wlewa otuchę w mistrza.
»On już nie patrzy na swe niepowodzenie obecne, bo widzi w dali uczniów przyszłości, wzrokiem promieniejącym i oczami w zachwycie w nich się wpatruje... aż nagle zasłona zapada i kończy się księga....«
Zdaje się, że dla człowieka o zdrowych zmysłach dosyć, aby wyrobić sąd o Nietzschem i jego filozofii!
Waryat i tyle.


Ostatnia faza waryata.


A waryatem był on zawsze.
Urodzony w Rocken około Lutzen 15 października 1844 roku jako syn protestanckiego pastora, pochodził on z rodziny szlacheckiej, polskiej (Niecki), osiadłej od 1600 roku w Prusach. Po skończonych naukach wstąpił do wojska, poczem na uniwersytecie bazylejskim był profesorem filologii.
W tym czasie Wagner i Schopenhauer przyjaźnili się z nim, ale niedługo. Chwalił ich wtedy bardzo i uwielbiał, bo ich potrzebował dla wyrobienia sobie imienia i stanowiska. Dopiąwszy tego podstępnie, zwrócił się jednak przeciw nim... wiadomo — nadczłowiek....
Między 1870 i 1888 rokiem przypada czas jego twórczości; pisze ośm dzieł, uderzających mniej lub więcej oryginalną ekscentrycznością, której parę próbek podałem Ci wyżej. Potem gwiazda jego poczyna się chylić szybko do upadku tak, że w ostatnim dziesiątku lat wieku zeszłego wegetuje już tylko w domu zdrowia, porażony silnem zboczeniem umysłowem, w stanie grozy niemej.
Z wiekiem dziewiętnastym schodzi z tego świata, nie odzyskawszy ani na chwilę swej przytomności.
Koniec straszny, powinienby dać do myślenia tym, co go wynoszą i w ślady jego idą.
Człowiek ten nieszczęśliwy, chciał być czemś więcej niż człowiekiem, wznieść najwyżej, a skończył jako najnieszczęśliwszy i najbardziej upośledzony z ludzi, upadły nisko, żyjący wprawdzie, ale nie mogący z życia korzystać, bo nie korzystający z rozumu, którego mu P. Bóg udzielił, a którego on tak strasznie nadużył. Zamiast stać się nadczłowiekiem stał się... waryatem.
Oto jeden z zuchwalców, który się chełpił, że P. Boga zabił; a tu ręka Najwyższego, dosięgając go już na ziemi, zabiła w nim to, co miał ludzkiego, a zostawiła, co było zwierzęcego, — bezmyślne życie wegetującego nędznie ciała.
Zdaje się, że gdy mu rozum jeszcze jako tako dopisywał, koniec ten przeczuwał on sam, bo w usta Zarathustry włożył słowa następujące:
»O! Zarathustro, kamieniu mądrości, kamieniu do rzucania z procy, niszczycielu gwiazd, rzuciłeś się z wysoka w dół....
»Ale kamień rzucony upada ciężarem swym człowieczym na ziemię. Jesteś skazany przez siebie samego na własne ukamieniowanie. Kamień swój rzuciłeś bardzo daleko, ale on na ciebie samego spadnie.«


Anarchizm etyki nadludzkiej.


Oto, mój drogi, czem był człowiek, przed którym tyle kadzidła spalono, koło którego narobiono tyle hałasu:
»Ecce, quem colebatis«.[5]
Zamiast uznać w nim człowieka nieszczęśliwego, nawiedzonego zboczeniem umysłowem, jak tego zaraz od początku dawał aż nadto wiele dowodów, olśnieni tu i owdzie rozrzuconymi połyskami gasnącego w nim rozumu, wielbiciele usiłowali zrobić z Nietzschego geniusza i z godną lepszej sprawy wytrwałością brednie jego podciągnąć pod jakiś system, nadać im jakąś nazwę, odnaleść pomiędzy przedstawicielami wybitnymi myśli ludzkiej pokrewnego mu ducha. I tak Schellwin widział w nim podobieństwo do Stirnera, Grote — do Tołstoja, Darwina, Laurentius — do Krapotkina, Wilhelmi — do Carlyla, a Tönnies — do Emersona.
Co do mnie, sądzę, że Nietzsche, o ile jest oryginalny, niema do siebie podobnych. A jeżeli trzebaby koniecznie podciągać go pod jakąś kategoryę, zaliczyłbym go do radykałów i to najskrajniejszych, — do przewrotowców, anarchistów: tak, że gdyby się gdzie zebrał wiec ogólny filozoficznego świata, umieściłbym go wśród czerwonych na miejscu najskrajniejszem, pomiędzy najradykalniejszymi, tam, gdzie zasiadłby Caseria, Luccheni, Bresci, Czołgosz: mordercy z zasady, przekonania i zawodu. Tam pomiędzy nimi znaleśćby się powinien i on, bluźnierca szalony, który w zapędzie obłąkania chełpić się ośmielił, że zamordował P. Boga.
On ich wszystkich przewyższył.


Luźne uwagi.


Takim był człowiek, powtarzam, któremu cała nowoczesna Europa wystawiła patent myśliciela wielkiego i wielkiego filozofa.
Tymczasem nic w nim innego podziwienia znaleść nie można, jak tylko niesłychaną zuchwałość myśli i słowa, których niebywałe dziwactwo wprowadza w zdumienie.
Jeżeli to szalone i bezbrzeżne zuchwalstwo, zaprawione błyskającymi tu i owdzie a żywszemi ognikami chorobliwego umysłu, wystarczyć mogło do zrobienia mu sławy w dzisiejszym świecie inteligentnym, to przyznać trzeba, że ten świat stał się strasznie płytkim, — nie szuka myśli, ale zadawalnia się formą, — nie szuka tego, co istotne, ale co podrzędne, — nie światła, ale połysku ogników błędnych i fajerwerków. Trudno o lepszy, namacalniejszy dowód, jak nisko upadła dziś nauka myślenia czyli filozofia mimo postępu nauk przyrodniczych i ścisłych.
Dlatego to dziękuj, mój drogi, P. Bogu, że Ci pozwolił studya przygotowawcze odbyć w szkole katolickiej, bo poza nią albo zupełnie się nie dba o filozofię, logikę, zdrowy rozsądek, gust — albo z dniem każdym dba coraz mniej.
Sprawdza się tedy, co ktoś dowcipnie powiedział: »Dawniej podstawę wychowania stanowił zdrowy rozum. Dzisiaj stała się nią »wiedza«, którą tenże rozum powołał do życia. I doszliśmy do tego, że człowiek nowoczesny bada, krytykuje, pod skalpel swój bierze wszystko, nawet tenże swój zdrowy rozum... i wiedza kwitnie, ale równocześnie dawniej tak wysoko ceniony, poszukiwany, wychwalany zdrowy rozum umiera na anemię«.







  1. »Tak rzekł Zarathustra.«
  2. Pochwała własna cuchnie.
  3. »On rzekł.«
  4. Uebermensch.
  5. Patrzcie, komuście cześć oddawali!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Mohl.