Benvenuto Cellini (1893)/Tom II/Rozdział XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII.
P OSZUKIWANIA.



Nazajutrz po tem opowiadaniu, w pracowni Benvenuta od rana zajmowano się zwykłemi zatrudnieniami; mistrz zabrał się do roboty złotej solniczki, do której materyał tak mężnie obronił przeciw czterem brawi, pragnącym go sobie przywłaszczyć, a zarazem pozbawić życia niosącego.
Askanio cyzelował lilię dla pani d’Etampes; Jakób Aubry rozparłszy się w krześle, obsypywał zapytaniami Celliniego, które pozostawione bez odpowiedzi, zniewoliły nakoniec ucznia do rozmowy z sobą samym.
Pagolo spoglądał z pod oka na Katarzynę zajętą szyciem.
Herman i inni robotnicy piłowali, kuli, toczyli, a całą tę ciszę czynności, ożywiał śpiew Katarzyny.
W małym Nesle w tymże czasie nie było tak spokojnie.
Blanka znikła.
Wszystko tam było w ruchu; szukano, wołano.
Pani Perrina krzyczała, a prewot, po którego natychmiast posłano, usiłował wśród lamentów pochwycić wątek, mogący go naprowadzić na ślad nieobecnej.
— Mówisz więc mościa Perrino, żeś jej nie widziała od wczoraj wieczór, wkrótce po mojem odejściu, zapytał prewot.
— Niestety! tak panie. Jezu Chryste co za okropny wypadek! biedne drogie dziecię powróciwszy od dworu zdała się być smutną, zdjęła ubiór paradny i włożyła białą suknię; wszyscy święci zlitujcie się nad nami... potem rzekła do mnie: „Wieczór pogodny, pójdę na przechadzkę do ogrodu; było to około siódmej; ta pani, rzekła Perrina wskazując na Pulcherię, dodana jej za przewodniczkę, podług zwyczaju siedziała w swoim pokoju zajęta bezwątpienia jakim nowym ubiorem, które tak pięknie odrabia, ja zaś poszłam szyć w dolnej sali. Nie wiem jak długo tam siedziałam, być może, iż moje słabe oczy w skutek znużenia nad robotą, zmrużyły się...
— Podług zwyczaju — przerwała złośliwie Pulcheria.
— Bądź co bądź — mówiła dalej pani Perrina, nie zważając wcale na potwarczy docinek — około dziesiątej wstałam z krzesła i poszłam do ogrodu po pannę Blankę. Nie mogąc jej dostrzedz, zaczęłam wołać, szukać, nakoniec myślałam, że wróciła do domu i udała się na spoczynek bezemnie, jak to już nieraz było, gdy drogie dziecię nie chciało mnie trudzić. Sprawiedliwe nieba! któżby pomyślał!...
— A! mości prewocie bądź pewnym, że wychowanka moja nie dała się uwieść kochankowi, lecz została porwaną. Wpoiłam w nią bowiem zasady...
— A dzisiaj rano — przerwał prewot z nie cierpliwością... dziś rano?
— Dziś rano, widząc, że nie schodzi. Najświętsza Panno zmiłuj się nad nami!
— Daj pokój do dyabła tym litaniom! — zawołał pan d’Estourville i opowiedz wszystko po prostu bez tych jeremiad.
— A! mości prewocie, przecież mi nie możesz wzbronić opłakiwać tego dziecięcia, dopóki sję nie wynajdzie. Dziś rano dziwno mi było, że jej nie widziałam o zwykłej godzinie (bo drogi anioł najwcześniej wstawał) poszłam więc ją przebudzić, zastukałam do drzwi zrazu z lekka, potem silniej, lecz gdy nie odezwała się, weszłam. Nie było nikogo! Łóżko nawet nie było rozebrane. Wtedy zaczęłam wołać, krzyczeć, straciłam głowę... i ty panie dziwisz się, że płaczę...
— Mościa Perrino — odezwał się ostro prewot, przyznaj się czyś kogo nie przyjmowała w mojej nieobecności.
— Ja! otóż znowu coś nowego! — odpowiedziała Perrina z zadziwieniem, usiłując ukryć przykre wrażenie, jakie w niej to zapytanie wywołało. Czyliż pan nie zabroniłeś tego, wiesz dobrze przecie, iż zawsze byłam posłuszną, być może nawet zbyt uległą... Ja bym miała kogo przyjmować... niech mi kto dowiedzie...
— Naprzykład Benvenuto, który się ośmielił powiedzieć, iż mu się moja córka spodobała, czy nie usiłował przekupić ciebie?
— Wstydź się pan podobnej myśli... czyliż mnie nie znasz! o łatwiej by mu było dostać się na księżyc, niż do nas.
— A więc nigdy nie przyjmowałaś tu mężczyzny, młodzieńca.
— Młodzieńca! sprawiedliwe nieba! czemu lepiej nie powiesz pan dyabła!
— A cóż to był za jeden — odezwała się Pulcheria, ten piękny chłopiec, który od czasu jak tu jestem z dziesięć razy pukał do bramy, a ja mu zawsze zamykałem drzwi przed nosem.
— Piękny chłopiec! co się znowu tobie przywidziało moja droga, tu bywa pan d’Orbec.
Tak teraz przypominam sobie: może Askanio chciałaś powiedzieć. Askanio, wszak go pan znasz? ten chłopczyk, który ci życie ocalił. On tu był i odniósł sprzączki do trzewików, które mu dałam do naprawy... lecz to przecie nie jest młodzieniec tylko uczeń... drugi raz moja droga włóż na nos okulary, kiedy nie umiesz rozróżnić ludzi.
— Dość tego — przerwał surowo prewot. — Jeżeliś zawiodła zaufanie moje mościa Perrino, przysięgam, iż ci to bezkarnie nie ujdzie! Pójdę sam do Benvenuta, Bóg wie jak mnie przyjmie ten włóczęga włoski, lecz zmuszony jestem do tego kroku.
Benvenuto przyjął prewota nadspodziewanie uprzejmie. Uważając jego krew zimną, otwartość i przyzwoite obejście, pan d’Eustourville nie śmiał nawet napomknąć o powziętem podejrzeniu. Mówił tylko, że córka jego niebacznie przestraszona uciekła; że pomimo wiedzy Benvenuta może szukała schronienia w wielkim pałacu Nesle — albo też przechodząc przez ogród może padła zemdlona. Słowem kłamał najniezręczniej.
Cellini przyjmował te brednie z grzecznością właściwą człowiekowi światowemu, nawet posunął uprzejmość do tego stopnia, że udał jakoby się niczego niedorozumiewał; co więcej żałował prewota z całej duszy, upewniając go, iż by się uważał za szczęśliwego, gdyby mógł powrócić córkę ojcu tak tkliwemu i troskliwemu.
Dał do zrozumienia, że zbiegła postąpiła sobie najniegodniej opuszczając dom rodzicielski i powinna wrócić niebawem, jeżeli pragnie pozyskać przebaczenie.
Zresztą, na dowód szczerego zajęcia się, ofiarował osobiście służyć panu d’Estourville w przetrząśnieniu nietylko wielkiego Nesle, lecz wszędzie gdzie tylko ten zechce.
Prewot prawie przekonany i wzruszony pochwałami, tem bardziej, że na nie niezasługiwał, rozpoczął pod przewodnictwem Benvenuta ścisły przegląd swojej dawnej posiadłości, której znał wszystkie zakątki i tajne kryjówki.
Nie pominął żadnych drzwi, którychby nie popchnął, szafy którejby nie otworzył, a nawet śmietnika, na który niby z niechcenia rzucił okiem. Poczem zwiedziwszy wszystkie zakąty zamku, przeszli do ogrodu, przebiegli zbrojownię, gisernię, piwnice, stajnie, wszędzie ściśle śledząc.
W ciągu tych poszukiwań Benvenuto wierny zobowiązaniu, pomagał prewotowi z całą gorliwością, podając mu żądane klucze, wskazując sień lub pokój, który chciał pominąć pan d’Estourville w skutku zapomnienia.
Nakoniec poradził mu aby przeciąć odwrót zbiegłej, wrazie gdyby chciała przejąć z jednej sali do drugiej, by stawiał na straży jednego ze swoich ludzi przy głównych punktach komunikacyi, w miarę ich przejrzenia.
To dwugodzinnych nadaremnych poszukiwaniach, pan d’Estourville pewny, że się omylił w przypuszczeniu, zawstydzony uprzejmością Benvenuta, opuścił wielki Nesle, pożegnawszy rzeźbiarza z tysiącznemi grzecznościami i usprawiedliwieniami.
— Ilekroć podoba się panu — rzekł złotnik — lub jeśli uznasz za potrzebne powtórzyć poszukiwania, mój dom w każdym czasie jest otwartym dla niego, tak jak gdybyś był jego właścicielem; a przytem masz panie prawo do tego; czyliż nie podpisaliśmy umowy, mocą której zobowiązaliśmy się żyć jako dobrzy sąsiedzi?
Prewot raz jeszcze podziękował Celliniemu i nie widząc sposobu wywzajemnienia się za gościnne przyjęcie, zaczął wychwalać i podziwiać posąg Marsa, który artysta wykończał.
Benvenuto pierwszy zwrócił jego uwagę na to olbrzymie dzieło, wysokość bowiem posągu wynosiła przeszło sześćdziesiąt stóp, sama zaś podstawa miała dwadzieścia stóp obwodu.
Pan d’Estourville wyszedł bardzo strapiony, będąc przekonany, że gdy córki nie znalazł w pałacu Nesle, musiała zatem w mieście się ukryć.
Lecz już w owej epoce Paryż był tak rozległym, iż dla samego prewota niepodobaem było czynić poszukiwania. A przytem czy Blankę porwano, czy też dobrowolnie uciekła? Stałaż się ofiarą gwałtu, czy też uległa własnej woli?
Była to wątpliwość, której żadna okoliczność rozwiązać nie mogła.
Powziął nadzieję, że w pierwszym razie zdoła się wymknąć w drugim zaś, że sama powróci. Postanowił zatem czekać cierpliwie, lecz pomimo to wybadywał po kilkanaście razy na dzień Perrinę, która ze swej strony wzywając na świadectwo wszystkich świętych, przysięgała, iż nikogo nie puszczała, w duszy będąc przekonaną podobnie jak p. d’Estourville, że Askanio nie miał wcale udziału w ucieczce Blanki.
Upłynęło dwa dni bez najmniejszej wiadomości.
Prewot wówczas wysłał na zwiady agentów, gdyż nie chcąc narażać swojej reputacyi a raczej córki, wstrzymywał się dotąd od tego środka.
Udzielił im tylko rysopis zbiegłej, niewymieniając ani jej nazwiska, ani stanu; poszukiwania ich albowiem miały odbywać się pod innym aniżeli rzeczywistym pozorem; lecz pomimo to wszelkie środki tego tajemnego śledztwa, okazały się bezskutecznemi.
Nakoniec musiał zawiadomić o tym nieszczęsnym wypadku narzeczonego Blanki.
Hrabia d’Orbec zmartwił się tak jak handlarz, którego dojdzie wiadomość o utraconych towarach.
Kochany hrabia był filozofem i przyrzekł przyjacielowi pomimo to poślubić córkę jego, z warunkiem wszakże, aby ten wypadek nie rozgłosił się zbytecznie; poczem jako człowiek umiejący chwytać sposobną porę, korzystając z podającej się okoliczności, nadmienił kilka wyrazów o zamiarach pani d’Etampes co do Blanki.
Prewot był zachwycony zaszczytami jakie na niego spłynąć mogły; przeto smutek jego stał się dolegliwym i przeklinał niewdzięczną córkę, która wyrzekła się tak świetnego położenia.
Nie będziemy zajmować uwagi czytelnika rozmową dwóch starych dworaków z powodu tego zwierzenia, nadmienimy tylko, że rozpacz i nadzieja odgrywały w niej dziwaczne role, a ponieważ wspólne niedole zbliżają ludzi, przyszły zięć więc i ojciec narzeczonej, rozłączyli się ściślej zjednoczeni niż kiedykolwiek, wcale nie myśląc wyrzec się świetnej przyszłości, jaką sobie zapewnić postanowili.
Ułożyli wypadek ten ukryć przed światem; lecz księżna d’Etampes ich przyjaciółka i wspólniczka interesu, miała być wyjątkiem.
Nie zawiedli się; uczuła ona żywiej niż ojciec i przyszły małżonek stratę Blanki, a zarazem była zdolniejszą niż ktokolwiek, obmyśleć środki jej wynalezienia.
Znała ona miłość Askania dla Blanki, a przeczucie zazdrosnej kobiety szeptało jej, że koniecznie w pałacu Nesle należy szukać Blanki, że przedewszystkiem należało wybadać Askania.
Pani d’Etampes nie mogła powierzyć swoim przyjaciołom powodu tych domniemań, gdyż musiałaby wyznać, iż kochała Askania, i że w szale namiętności powierzyła temu młodzieńcowi swoje zamiary co do Blanki.
Zapewniła więc ich tylko, że Bonvenuto jest winny, Askanio wspólnikim porwania, a zamek Nesle miejscem schronienia.
Napróżno prewot przeczył, zaprzysięgał. że wszystko widział, przeglądał; księżna nie dała się przekonać i tak popierała swoje domniemania, że pan d’Estourville zaczął powątpiewać, czy się nie dał uwieść, pomimo pewności, że dobrze szukał.
— Zresztą — dodała księżna — przywołam Askania, pomówię z nim, wybadam, bądźcie spokojni.
— O księżna jesteś zbyt łaskawą — rzekł prewot.
— A ty niedołęga — pomruknęła przez zęby księżna, następnie pożegnała obu.
Wtedy zaczęła rozmyślać, jakimby sposobem zwabić do siebie młodzieńca a nim jeszcze powzięła stanowczy zamiar, służący oznajmił Askania; uprzedził on zatem życzenia pani d’Etampes; — wszedł obojętny i spokojny.
Pani d’Etampes spojrzała na niego tak przenikliwie, że zdawało się, iż pragnie przejrzeć w głąb jego serca: Askanio nie uważał tego.
— Pani — rzekł z ukłonem — przychodzę pokazać lilię niemal ukończoną, brak tylko kropli rosy, jaką pani przyrzekłaś mi dostarczyć.
— Cóż twoja Blanka? — odpowiedziała księżna.
— Jeżeli pani chcesz mówić o pannie d’Estourville — rzekł poważnie Askanio, błagam cię nie wspominaj jej imienia; niech ten przedmiot będzie obcym naszej rozmowie.
— A! gniewasz się, — rzekła księżna ani na chwilę niespuszczając przenikliwego wzroku z Askania.
— Jakiekolwiek bądź uczucie mnie ożywia i choćbym się naraził na twoję niełaskę księżno, odtąd wstrzymam się od wszelkiej rozmowy w tym przedmiocie. Przysięgłem sobie, że wszystko co się odnosi do tego smutnego wspomnienia, pozostanie odtąd martwem i zagrzebanem w głębi serca mojego.
— Czyżbym się miała omylić? — pomyślała księżna, że Askanio należał do tego wypadku. Ta dziewczyna miałażby dobrowolnie lub przemocą uledz innemu uwodzicielowi, i zawiódłszy moje widoki dumy, przez tę ucieczkę posłużyła widokom miłości!
Po tych uwagach czynionych w myśli, rzekła:
— Askanio, prosisz ażebym o niej nie wspominała, lecz dozwoliszże mi przynajmniej mówić o sobie? Widzisz, że czynię zadość twemu żądaniu, lecz kto wie czy ów drugi przedmiot rozmowy nie będzie dla ciebie nieprzyjemniejszym niż pierwszy, kto wie...
— Daruj pani, że ci przerywam, lecz dobroć twoja ośmiela mnie do błagania cię o nową, łaskę. Lubo pochodzę z szlachetnej rodziny, jestem tylko biednym i nieznanym młodzieńcem, wychowanym w pracowni złotnika; z tego to przybytku artystycznego ujrzałem się niespodzianie przeniesiony w świetną sferę, wmieszany do losów państw; ja słaby, ujrzałem możnych panów za nieznanych mi nieprzyjaciół, a króla za współzalotnika, a jeszcze jakiego króla pani! Franciszka I-go, to jest najpotężniejszego z władców w chrześciaństwie. W jednej chwili pobratałem się z najznakomitszeini nazwiskami i najświetniejszemi przeznaczeniami; kochałem bez nadziei i byłem kochany bez wzajemności. Iktóż to mnie pokochał, wielki Boże! Ty pani! jedna z najpiękniejszych i najszlachetniejszych dam na ziemi! To wszystko spowodowało we mnie i na około mnie zamęt; to wszystko olśniło mnie, przygniotło, pognębiło. Jestem strwożony jak karzeł, który się obudził wśród olbrzymów; moje myśli mieszają się, nie mogę zdać sobie sprawy z uczuć i wrażeń — błąkam się pomiędzy okropnemi nienawiściami, śród miłości nieprzebłaganej i zaszczytnej dumy. A! dozwól mi pani odetchnąć, zaklinam cię; dozwól rozbitkowi przyjść do siebie, uleczonemu odzyskać siły; czas, jak tuszę, przywróci porządek w mojej duszy i życiu. Tak pani, zostaw mi czas, i przez litość dziś nie uważaj we mnie jak tylko artystę przychodzącego zapytać, czy lilia się spodobała?
Księżna spojrzała na Askania z zadziwieniem i powątpiewaniem, nie przypuszczała, ażeby ów młodzieniec mógł przemówić w sposób tak poetyczny, poważny i surowy; uczuła się też moralnie zniewoloną, spełnić jego wolę; mówiła więc tylko o lilii, udzielała rad stosownych i pochwał, i przyrzekła nadesłać wkrótce dyament tak potrzebny do zupełnego wykończenia roboty. Askanio podziękowawszy, pożegnał ją, z wszelkiemi oznakami uszanowania i wdzięczności.
— Czy to ten sam Askanio! rzekła do siebie pani d’Etampes po jego odejściu; zdaje się o dziesięć lat starszym. Cóż mu nadać mogło tę nakazującą powagę? Czy cierpienia, czy szczęście? Czy wreszcie był szczerym lub tylko postąpił podług nauki przeklętego Benvenuta? Czy odgrywał rolę wyższości, lub też był powodowany własnem natchnieniem?
Anna nie mogła zdać sobie z tego sprawy. Rodzaj obłędu, który opanowywał wszystkich walczących z Benvenutem, zdawał się i ją, ogarniać pomimo mocy jej umysłu. Użyła ludzi do śledzenia kroków Askania, lecz to ją nie doprowadziło do żadnego odkrycia.
Nakoniec pani d’Etampes przyzwała prewota i pana d’Orbec, i radziła im aby niespodzianie odbyli jeszcze raz przegląd w pałacu Nesle.
Usłuchali; Benvenuto lubo zajęty czynnością, przyjął jednak obu jeszcze uprzejmiej niż poprzednio samego prewota.
Widząc jego grzeczność i swobodne obejście, zdawałoby się, że te ich odwiedziny nie są dla niego ubliżającemi.
Opowiedział po przyjacielsku hrabi d’Orbec o zasadzce przeciw sobie wymierzonej, gdy wyszedł z jego domu ze złotem, w tym samym dniu dodał gdy panna d’Estourville znikła.
Tym razem równie jak poprzednio, przewodniczył odwiedzającym w przeszukiwaniu zamku, pragnął bowiem z duszy jak mówił, wrócić prewotowi córkę, albowiem pojmował udręczenia troskliwego ojca. W końcu dodał, iż uważa się za szczęśliwego, że może jeszcze osobiście przyjmować szanownych gości, gdyż za parę godzin miał odjechać do Romorantin, będąc wezwanym przez łaskawego Franciszka I-go z kilku innymi artystami, do wyjechania naprzeciw cesarza.
W tym czasie wypadki polityczne podobnież szybko postępowały.
Karol V-ty ośmielony publicznem zobowiązaniem swojego współzawodnika i tajemnem przyrzeczeniem pani d’Etampes, znajdował się o kilka dni drogi od Paryża.
Wyznaczono deputacyę dla przyjęcia go i rzeczywiście d’Orbec i prewot zastali Benvenuta w podróżnym ubiorze.
— Jeżeli opuszcza Paryż w gronie poselstwa, rzekł z cicha d’Orbec do prewota, niepodobna ażeby ukrywał Blankę, nie mamy więc tu co robić.
— Wszak ja to mówiłem przed naszym przybyciem — odpowiedział prewot.
Pomimo to rozpoczęli najściślejsze poszukiwanie.
Benvenuto szedł za niemi początkowo, lecz uważając, że ten przegląd zajmie wiele czasu, przeprosił, że im dłużej nie może towarzyszyć, gdyż przed wyjazdem, który nastąpi za pół godziny, musi jeszcze wydać niektóre rozporządzenia swoim robotnikom, ażeby zastał za powrotem wszystko przysposobione do odlania posągu Jowisza.
Benvenuto w istocie powrócił do warsztatu, rozdał robotę pracownikom, prosząc ażeby byli posłuszni Askaniowi tak jak jemu samemu,te«mu znów szepnął kilka wyrazów po włosku i pożegnawszy wszystkich zabierał się do wyjścia.
Koń osiodłany oczekiwał na niego w pierwszym dziedzińcu, trzymał go Jan.
W tej chwili Katarzyna zbliżyła się do Benvenuta i wziąwszy go na stronę — rzekła:
— Panie twój odjazd w drażliwem położeniu mnie stawia.
— Jak to moje dziecię?
— Pagolo kocha mnie coraz gwałtowniej.
— W istocie?
— Ciągle mi plecie a swojej miłości.
— I cóż ty na to?
— Stosownie do rad pańskich, odpowiadam mu, że trzeba się namyśleć, a wtedy być może, że wszystko da się pogodzić.
— Bardzo dobrze.
— Jakto bardzo dobrze? Lecz nie wiesz, że on za prawdę przyjmuje to wszystko co mówię, a ja zobowiązuję się nie na żart względem tego młodzieńca. Przed dwoma tygodniami wskazałeś mi sposób postępowania, nie prawdaż?
— Być może, jednak nie przypominam sobie.
— Lecz ja lepszą mam pamięć. Przez pierwsze pięć dni odpowiadałam, starając się wywieśdź go z błędu, że winien się przemódz i przestać mnie kochać. Następnych pięć dni, słuchalam go w milczeniu, była to raczej odpowiedź kompromitująca mnie niejako; lecz taka była twoja wola i musiałam być jej posłuszną; nakoniec przez ostatnie pięć dni zmuszoną byłam wymawiać się obowiązkami względem ciebie, a wczoraj prosiłam go, ażeby był wspaniałomyślnym, on zaś chciał koniecznie słyszeć z ust moich wyznanie.
— Jeżeli tak, to co innego — rzekł Benvenuto.
— Więc cóż? — zapytała Katarzyna.
— Teraz posłuchaj moja droga. Przez pierwsze trzy dni mojej nieobecności, dozwolisz mu mniemać, że go kochasz; w następnych trzech dniach wyznasz mu miłość swoję.
— Jakto? pan radzisz mi podobne rzeczy? — zawołała Katarzyna dotknięta zbytnią ufnością, którą pan w niej pokładał.
— Bądź spokojna. Nie masz sobie nic do wyrzucenia, kiedy ja sam upoważniam cię do tego.
— Mój Boże — rzekła Katarzyna, ani wiem co począć — będąc wystawioną na obojętność twoję z jednej strony, a na miłość z drugiej, Bóg wie czy nie skończę na tem, że go pokocham na prawdę.
— Doprawdy? więc nie czujesz w sobie tyle mocy, abyś mogła być obojętną przez sześć dni?
— Zgadzam się jeszcze na sześć dni; ale pan nie baw siedmiu...
— Nie lękaj się, powrócę w porę. Bywaj zdrowa Katarzyno.
— Bywaj zdrów panie — odpowiedziała Katarzyna z uśmiechem i płaczem zarazem.
Gdy Benvenuto kończył rozmowę z Katarzyną, prewot i d’Orbec powrócili z odbytej rewizyi.
Zostawszy sami panami swoich działań, oddali się poszukiwaniom z pewnym rodzajem szaleństwa; zwiedzali strychy, piwnice, sondowali ściany, poruszali meble; rozstawiali ludzi na wszystkich przejściach, zajmując się przeglądem z zapałem wierzyciela i cierpliwością strzelca; sto razy wracali w jedno miejsce, rozpatrywali każdy kąt po dwadzieścia razy, z zaciętością komornika wykonywającego przymus osobisty; nareszcie uważając wyprawę swoję za ukończoną, powracali zdyszani i zgrzani, nie nie odkrywszy.
— I cóż panowie — odezwał się do nich Benvenuto siadając na konia — nic nie znaleźliście, nieprawdaż? Tem gorzej! Pojmuję boleść dwóch serc tak czułych jak wasze, lecz pomimo najszczerszej chęci w dopomożeniu wam do wynalezienia zbiegłej, muszę odjechać. Żegnam więc panów. Jeżeli będziecie potrzebować zwiedzić wielki Nesle w mojej nieobecności, proszę go uważać jakby dom własny. Wydałem stosowne zlecenia w tym względzie. To mnie tylko pociesza, że za powrotem moim spodziewam się dowiedzieć, że pan prewot odzyskał córkę, a pan skarbnik piękną narzeczoną. Zegnam panowie. Poczem odwróciwszy się do swoich robotników, którzy się wszyscy skupili w progu drzwi, oprócz Askania, unikającego spotkania ze swoim współzalotnikiem.
— Bywajcie zdrowi — rzekł Benvenuto. Jeżeli w mojej nieobecności prewot będzie sobie życzył trzeci raz zwiedzić pałac, pamiętajcie przyjąć go jak dawnego właściciela.
Po tych wyrazach Jaś otworzył bramę, a Benvenuto ruszył galopem.
Widzisz, że jesteśmy gapie, mój drogi — rzekł hrabia d’Orbec do prewota; kto ukrywa u siebie wykradzioną dziewczynę, nie odjeżdża i dworem do Romorantin.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.